«ß çíàþ, ÷òî òû ïîçâîíèøü, Òû ìó÷àåøü ñåáÿ íàïðàñíî. È óäèâèòåëüíî ïðåêðàñíà Áûëà òà íî÷ü è ýòîò äåíü…» Íà ëèöà íàïîëçàåò òåíü, Êàê õîëîä èç ãëóáîêîé íèøè. À ìûñëè çàëèòû ñâèíöîì, È ðóêè, ÷òî ñæèìàþò äóëî: «Òû âñå âî ìíå ïåðåâåðíóëà.  ðóêàõ – ãîðÿùåå îêíî. Ê ñåáå çîâåò, âëå÷åò îíî, Íî, çäåñü ìîé ìèð è çäåñü ìîé äîì». Ñòó÷èò â âèñêàõ: «Íó, ïîçâîí

Morderstwo na dworze

Morderstwo na dworze Fiona Grace “Bardzo wci?gaj?ca! Ta ksi??ka powinna znale?? si? w bibliotece ka?dego czytelnika, kt?ry docenia dobrze napisany krymina?: o ciekawej fabule i pe?en zwrot?w akcji. Nie rozczaruje was! ?wietny spos?b na sp?dzenie pochmurnego weekendu!”--Books and Movie Reviews, Roberto Mattos (na temat Morderstwa na dworze)MORDERSTWO NA DWORZE (PRZYTULNE KRYMINA?Y Z LACEY DOYLE – CZ??? 1) to debiutancka powie?? Fiony Grace i pocz?tek nowej serii przytulnych krymina??w. Lacey Doyle, ?wie?o rozwiedziona 39-latka, potrzebuje drastycznej zmiany. Rzuca prac?, zostawia za sob? swoj? potworn? szefow?, Nowy Jork i jego szybkie ?ycie. Postanawia spe?ni? obietnic?, kt?r? z?o?y?a sobie jako dziecko i wr?ci? do uroczej nadmorskiej miejscowo?ci w Anglii, doWilfordshire, gdzie sp?dzi?a niesamowite wakacje jako dziecko. Wilfordshire jest takie, jak pami?ta?a, z jego star? architektur?, brukowanymi ulicami i dzik? przyrod? na wyci?gni?cie r?ki. Lacey nie chce wraca? do domu – i spontanicznie postanawia zosta?, ?eby spe?ni? kolejne ze swoich dzieci?cych marze?: zamierza otworzy? w?asny sklep z antykami. Lacey w ko?cu czuje, ?e zmierza we w?a?ciwym kierunku – do czasu, kiedy jej znamienita klientka traci ?ycie. Nowoprzyby?a do miasta Lacey staje si? obiektem podejrze? ca?ego miasteczka i postanawia na w?asn? r?k? oczy?ci? swoje imi?.Nowa firma, arcywr?g w s?siednim sklepie, zniewalaj?cy cukiernik po drugiej stronie ulicy i zagadka do rozwi?zania – czy tak w?a?nie Lacey wyobra?a?a sobie swoje nowe ?ycie? Cz??? 2 serii – ?MIER? I PIES – r?wnie? dost?pna w przedsprzeda?y! MORDERSTWO NA DWORZE (Przytulne krymina?y z Lacey Doyle – Cz??? 1) FIONA GRACE Przek?ad: Kalina Le?nik Fiona Grace Seria PRZYTULNYCH KRYMINA??W Z LACEY DOYLE to debiut literacki autorki, Fiony Grace. W sk?ad serii wchodz? ksi??ki MORDERSTWO NA DWORZE (Cz??? 1), ?MIER? I PIES (Cz??? 2) i ZBRODNIA W KAWIARNI (Cz??? 3). Fiona chcia?aby pozna? Wasze opinie, dlatego zach?camy do odwiedzenia strony www.fionagraceauthor.com (http://www.fionagraceauthor.com), gdzie mo?ecie otrzyma? darmowe ebooki, pozna? najnowsze wie?ci i pozosta? w kontakcie. (https://www.bookbub.com/authors/fiona-grace) Prawa autorskie © 2019 Fiona Grace. Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami wymienionymi w ameryka?skiej ustawie o prawie autorskim z 1976 roku (U.S. Copyright Act of 1876), ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub w systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autorki. Niniejszy e-book przeznaczony jest wy??cznie do u?ytku osobistego. Je?li chcesz podzieli? si? t? ksi??k? z inn? osob?, nale?y zakupi? dodatkowy egzemplarz dla ka?dego czytelnika. Je?li czytasz t? ksi??k?, cho? jej nie kupi?e?, lub nie zosta?a kupiona dla ciebie, powiniene? j? zwr?ci? i zakupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za poszanowanie ci??kiej pracy autorki. Niniejsza ksi??ka jest utworem literackim. Wszystkie nazwy, postacie, miejsca i zdarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki i s? fikcyjne. Wszelkie podobie?stwo do os?b ?yj?cych lub zmar?ych jest ca?kowicie przypadkowe. Zdj?cie na ok?adce: Helen Hotson, u?yte w ramach licencji Shutterstock.com. KSI??KI FIONY GRACE PRZYTULNE KRYMINA?Y Z LACEY DOYLE MORDERSTWO NA DWORZE (CZ??? 1) ?MIER? I PIES (CZ??? 2) ZBRODNIA W KAWIARNI (CZ??? 3) SPIS TRE?CI ROZDZIA? 1 (#u3d740435-5c68-5811-b74b-e5ead5619761) ROZDZIA? 2 (#u6a028321-9031-5479-8f5b-aaecf1d6c3de) ROZDZIA? 3 (#uee43fd84-aaba-54e1-8596-283ec3c119be) ROZDZIA? 4 ROZDZIA? 5 (#u6b99a8f0-f2b2-504d-ae2b-241a9c7e604c) ROZDZIA? 6 (#u88459175-6fd0-51b2-9d43-43ae8c77f6d3) ROZDZIA? 7 (#ud3b99482-f06e-5d78-84ba-fdb308947fa1) ROZDZIA? 8 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 9 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 10 ROZDZIA? 11 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 12 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 13 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 14 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 15 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 16 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 17 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 18 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 19 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 20 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 21 ROZDZIA? 22 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 23 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 24 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 25 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 26 (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 27 ROZDZIA? 28 (#litres_trial_promo) EPILOG (#litres_trial_promo) ROZDZIA? 1 Bez orzekania o winie. Tak w?a?nie, czarno na bia?ym, m?wi?y dokumenty rozwodowe, a czer? tuszu odbija?a si? wyra?nie na bia?ym papierze. Bez orzekania o winie. Lacey westchn??a, spogl?daj?c na dokumenty. Niewinnie wygl?daj?ca koperta zosta?a dopiero co dostarczona przez pryszczatego nastolatka i wr?czona jej z oboj?tno?ci? wskazuj?c?, ?e dostarcza co najwy?ej pizz?. Lacey dok?adnie zna?a pow?d wizyty kuriera, jednak pozosta?a niewzruszona. Usiad?a na kanapie w swoim salonie, gdzie czeka?o na ni? porzucone na d?wi?k dzwonka cappuccino, nad kt?rym wci?? unosi?y si? ma?e k??bki pary. I dopiero, kiedy wyci?gn??a dokumenty z koperty, zacz??o to do niej dociera?. Papiery rozwodowe. Rozw?d. Nagle krzykn??a i upu?ci?a dokumenty na ziemi?, jakby by?a arachnofobem, kt?remu kto? w?a?nie przys?a? ?yw? tarantul?. Teraz le?a?y w nie?adzie na modnym i niezwykle drogim dywanie, kt?ry podarowa?a jej Saskia, jej szefowa w firmie projektuj?cej wn?trza. S?owa „David Bishop kontra Lacey Bishop” zdawa?y si? rzuca? jej wyzwanie. Z masy przypadkowych liter zacz??o wy?ania? si? ich znaczenie: rozwi?zanie ma??e?stwa, r??nice nie do pogodzenia, bez orzekania o winie... Z wahaniem zacz??a podnosi? kartki. Oczywi?cie, nie by?a zaskoczona. W ko?cu David zako?czy? ich czternastoletnie ma??e?stwo g?o?nym: „M?j prawnik si? z tob? skontaktuje!”. Jednak nie przygotowa?o to jej na emocje, kt?re uderzy?y j? wraz z fizycznym pojawieniem si? dokument?w. Ich waga, ich namacalno??, i ten straszny tekst, orzekaj?cy brak winy, czarno na bia?ym. Tak to si? robi w Nowym Jorku – rozwody bez orzekania o winie to mniejszy k?opot, nie? Jednak, zdaniem Lacey, niewiele mia?o to wsp?lnego z ich sytuacj?. Wina, przynajmniej wed?ug Davida, le?a?a po jej stronie. Bezdzietna 39-latka. Bez ?ladu instynktu macierzy?skiego. Bez skok?w hormonalnych na widok dzieci znajomych, a wiele tych mi?ciutkich, nowonarodzonych istot przewin??o si? przed jej oczami. Nie wywo?uj?c absolutnie ?adnej reakcji. -Tw?j zegar biologiczny nied?ugo si? odezwie – wyja?ni? jednej nocy David przy lampce wina. Lacey g?o?no wypu?ci?a powietrze. Gdyby tylko wiedzia?a, wychodz?c za Davida w wieku 25 lat, w?r?d wiruj?cego confetti i b?belk?w szampana, ?e wyb?r kariery nad macierzy?stwem powr?ci, by tak spektakularnie si? na niej odegra?. Bez orzekania o winie. Ha! Zacz??a szuka? d?ugopisu, a jej nogi nagle zdawa?y si? by? ze stali. W ko?cu znalaz?a go w pojemniku na klucze. Przynajmniej teraz wszystko by?o za?atwione. Przynajmniej teraz David nie b?dzie kr?ci? si? po mieszkaniu w poszukiwaniu swoich but?w, kluczy, portfeli, okular?w. Teraz wszystko by?o tam, gdzie to zostawi?a. Jednak w tym momencie wydawa?o si? to kiepsk? nagrod? pocieszenia. Z d?ugopisem wr?ci?a na kanap?, a jej r?ka pow?drowa?a tu? nad wykropkowan? lini?, gdzie mia? znale?? si? jej podpis. Jednak jej d?o? zawis?a nieruchomo nad kartk?, ledwo milimetr nad wykropkowan? lini?, jakby przedziela?a je jaka? niewidzialna bariera. S?owa „obowi?zek alimentacyjny” przyku?y jej uwag?. Marszcz?c brwi, Lacey otwar?a dokument na odpowiedniej stronie i zacz??a czyta? klauzul?. B?d?c jedynym w?a?cicielem mieszkania na Upper East Side, w kt?rym w?a?nie siedzia?a, i zarabiaj?c wi?cej od Davida, Lacey mia?a p?aci? mu „okre?lon? kwot?” przez „okres nie d?u?szy ni? dwa lata”, tak, ?eby standard jego ?ycia „nie by? ni?szy ni? przed rozwodem”. Lacey za?mia?a si? ?a?o?nie. Ci??ko by?o nie dostrzec gorzkiej ironii w tym, ?e David mia? czerpa? korzy?ci z jej kariery, kt?ra przecie? mia?a by? powodem zako?czenia ich ma??e?stwa! Oczywi?cie, on pewnie my?la? inaczej. Pewnie nazwa?by to rekompensat?. Zawsze przecie? m?wi? o balansie, o sprawiedliwo?ci i o r?wnowadze. Ale Lacey wiedzia?a, o co tak naprawd? mu chodzi?o. O zemst?, odwet. Dobra passa, Lacey – pomy?la?a. Nagle kszta?ty zamaza?y si?, a na jej nazwisku pojawi?a si? plamka, rozmazuj?c tusz i marszcz?c papier – gorzka ?za sp?yn??a po jej policzku. Bojowo przetar?a oko wierzchem d?oni. Musz? zmieni? nazwisko – pomy?la?a, patrz?c na ?wie?o zdeformowane s?owo na kartce. – Wr?ci? do panie?skiego. Nie by?o ju? Lacey Fay Bishop. Znikn??a. To imi? nale?a?o do ?ony Davida Bishopa, kt?r? przestanie by?, jak tylko z?o?y sw?j podpis nad wykropkowan? lini?. Na powr?t stanie si? Lacey Fay Doyle, dziewczyn?, kt?r? przesta?a by? wiele lat temu i kt?r? ledwo ju? pami?ta?a. Ale nazwisko Doyle znaczy?o dla niej jeszcze mniej ni? te, kt?re po?yczy?a od Davida na czterna?cie lat. Jej ojciec zostawi? ich kiedy mia?a siedem lat, zaraz po z pozoru udanych wakacjach w sielankowej, nadmorskiej miejscowo?ci w Anglii, w Wilfordshire. Nie widzia?a go od tamtego czasu. W jednej chwili siedzia? na wyboistej, dzikiej i wietrznej pla?y, jedz?c lody. W drugiej ju? go nie by?o. A teraz ona posz?a w niechlubne ?lady swoich rodzic?w! Po wszystkich ?zach wylanych za ojcem, i po wszystkich nastoletnich, obra?liwych s?owach rzuconych w stron? matki, powt?rzy?a dok?adnie te b??dy, co oni. Jej ma??e?stwo rozpad?o si?, tak jak ich. Jednak w jej przypadku, pomy?la?a Lacey, nie by?o ?adnych strat ubocznych. Jej rozw?d przynajmniej nie zostawi? po sobie dw?ch zagubionych i zrozpaczonych c?rek . Znowu spojrza?a na nieszcz?sn? wykropkowan? lini?, kt?ra zdawa?a domaga? si? podpisu. Jednak Lacey dalej walczy?a ze sob?. My?la?a o nowym nazwisku. Mo?e po prostu przestan? u?ywa? nazwiska – pomy?la?a cierpko. – Lacey Fay, jak jaka? gwiazda popu. Poczu?a nadchodz?c? fal? histerii. Albo p?j?? o krok dalej! Przecie? za kilka dolc?w mog? wymy?li? sobie nazwisko. Mog? nazywa? si? – rozejrza?a si? po pokoju w poszukiwaniu inspiracji, a? jej wzrok spocz?? na dalej nietkni?tym kubku z kaw? stoj?cym na stole – Lacey Fay Cappuccino. Czemu nie? Ksi??niczka Lacey Fay Cappuccino! Wybuchn??a ?miechem, zarzucaj?c do ty?u g?ow? i b?yszcz?ce, kr?cone, ciemne w?osy. Ale czar szybko prys?, ?miech umilk?, a w pustym mieszkaniu zapanowa?a cisza. Lacey szybko podpisa?a papiery rozwodowe. By?o po wszystkim. Wzi??a ?yk kawy. By?a zupe?nie zimna. * Lacey wsiad?a do zat?oczonego metra, jak robi?a to ka?dego dnia, i ruszy?a w stron? swojego biura, gdzie pracowa?a jako asystentka architektki wn?trz. Ze swoimi szpilkami, torebk? i unikaniem kontaktu wzrokowego idealnie wpasowywa?a si? w t?um ludzi jad?cych do pracy. Chocia? wcale si? tak nie czu?a. Bo spo?r?d pi?ciuset tysi?cy ludzi, kt?rzy w porannych godzinach szczytu jechali nowojorskim metrem, tylko ona podpisa?a przed chwil? papiery rozwodowe. Albo przynajmniej takie mia?a wra?enie. Najnowsza cz?onkini Klubu Smutnych Rozw?dek. Lacey czu?a si? bliska p?aczu. Potrz?sn??a g?ow? i skierowa?a swoje my?li na co? weso?ego. Od razu znalaz?a si? w Wilfordshire, na spokojnej, dzikiej pla?y. Nagle z du?? intensywno?ci? powr?ci?o do niej wspomnienie oceanu i s?onego powietrza. Przypomnia?a sobie ci??ar?wk? z lodami i jej niepokoj?c? melodyjk?, i gor?ce frytki, podawane w ma?ym, styropianowym pojemniku wraz z drewnianym widelczykiem, i mewy pr?buj?ce je ukra??, kiedy tylko odwraca?a uwag?. Przypomnia?a sobie rodzic?w i ich u?miechni?te twarze. Czy to wszystko by?o k?amstwem? Mia?a wtedy tylko siedem lat, Naomi cztery. Obie by?y zbyt m?ode, ?eby dobrze rozumie? relacje mi?dzy doros?ymi. Jej rodzice najwyra?niej co? przed nimi ukrywali – wszystko by?o w jak najlepszym porz?dku, a w nast?pnej chwili wszystko si? rozpad?o. Naprawd? wydawali si? wtedy szcz??liwi, pomy?la?a Lacey. Chocia? podobnie musia?o by? z ni? i Davidem. Dla zewn?trznego ?wiata byli par? idealn?. Mieli ?wietne mieszkanie, dobrze p?atne, ciekawe prace. Byli zdrowi. Brakowa?o tylko tych nieszcz?snych dzieci, kt?re nagle sta?y si? tak wa?ne dla Davida. Nie spodziewa?a si? tego tak samo jak znikni?cia ojca. Mo?e to by?a typowo m?ska rzecz. Nag?y moment ol?nienia i decyzja, od kt?rej nie ma ju? odwrotu, niezale?nie od tego, co za sob? poci?ga. Lacey pospiesznie wysz?a z metra i do??czy?a do t?umu ludzi przedzieraj?cych si? przez ulice Nowego Jorku. Przez ca?e ?ycie to by? jej dom, ale teraz wydawa? si? przyt?aczaj?cy. Zawsze kocha?a jego ruchliwo?? i mo?liwo?ci, kt?re oferuje. Pasowa?a do miasta jak ula?. Jednak teraz czu?a, ?e potrzebuje drastycznej zmiany. ?wie?ego startu. B?d?c kilka przecznic od swojego biura, wyci?gn??a z torebki telefon i zadzwoni?a do Naomi. Siostra odebra?a po pierwszym sygnale. -Wszystko w porz?dku, kochana? Naomi z niepokojem czeka?a na dokumenty rozwodowe siostry i od wczesnego rana nie oddala?a si? od telefonu. Ale Lacey nie chcia?a rozmawia? o rozwodzie. -Pami?tasz Wilfordshire? -H?? Naomi zdawa?a si? by? zaspana. Nie by?o w tym nic dziwnego: by?a samotn? matk? najbardziej ha?a?liwego siedmiolatka na ?wiecie. -Wilfordshire. Nasze ostatnie wsp?lne wakacje z mam? i tat?. W s?uchawce rozleg?a si? cisza. -Dlaczego mnie o to pytasz? Podobnie jak matka, Naomi nie porusza?a ?adnych temat?w zwi?zanych z ojcem. By?a ma?ym dzieckiem, kiedy odszed? i twierdzi?a, ?e go nie pami?ta i nie zamierza zaprz?ta? sobie nim g?owy. Ale pewnego pi?tku, wypiwszy o kieliszek za du?o, przyzna?a si?, ?e nie tylko dobrze go pami?ta, ale ?ni o nim i po?wi?ci?a trzy lata swoich cotygodniowych sesji terapeutycznych na obarczanie win? jego i jego odej?cia za niepowodzenie wszystkich jej zwi?zk?w. W wieku czternastu lat Naomi wskoczy?a na karuzel? nami?tnych, gwa?townych relacji i nigdy z niej nie zsiad?a. Jej ?ycie mi?osne przyprawia?o Lacey o zawr?t g?owy. -Przysz?y. Dokumenty. -Oj, kochana. Tak mi przykro. Czy wszystko –FRANKIE, OD??? TO NA MIEJSCE, BO PRZYSI?GAM... Lacey skrzywi?a si? i oddali?a telefon od ucha, podczas gdy Naomi wylicza?a, co zrobi Frankiemu, je?li natychmiast nie przestanie robi? tego, co robi. -Wybacz, kochana – powiedzia?a Naomi normalnym tonem. – Czy wszystko u ciebie w porz?dku? -Wszystko w porz?dku – Lacey zawaha?a si?. – Nie. Nic nie jest w porz?dku. Musz? co? zmieni?. W skali od jeden do dziesi??, jak szalone by by?o, gdybym nie posz?a do pracy, tylko z?apa?a nast?pny lot do Anglii? -Ee, jedena?cie? Zwolni? ci?. -Poprosz? o wolne na za?atwienie spraw prywatnych. Lacey niemal mog?a us?ysze? jak Naomi przewraca oczami. -Kogo? Saski?? Naprawd? my?lisz, ?e da ci wolne na za?atwienie swoich spraw? Kobieta, kt?ra kaza?a ci pracowa? w ?wi?ta? Lacey w zamy?leniu zacisn??a wargi, dok?adnie tak, jak, wed?ug matki, zwyk? robi? to ojciec. -Musz? co? zrobi?, Naomi. Dusz? si? tutaj – si?gn??a do ko?nierza golfa, kt?ry nagle wydawa? si? cia?niej zaciska? wok?? jej szyi. -Oczywi?cie, rozumiem, nikt nie ma o to pretensji. Po prostu nie podejmuj pochopnych decyzji. W ko?cu zrezygnowa?a? z Davida dla swojej kariery. Nie nara?aj jej. Lacey zatrzyma?a si?, marszcz?c brwi w zdziwieniu. Tak w?a?nie widzia?a t? sytuacj? Naomi? -Nie zrezygnowa?am z Davida. Postawi? mi ultimatum. -Nazwij to, jak chcesz, Lace, po prostu... FRANKIE! FRANKIE, PRZYSI?GAM... Lacey by?a pod swoim biurem. Wzi??a g??boki oddech. -Cze??, Naomi. Roz??czy?a si? i zadar?a g?ow?, spogl?daj?c na wysoki, ceglany budynek, kt?remu odda?a pi?tna?cie lat swojego ?ycia. Pi?tna?cie pracy. Czterna?cie Davidowi. Chyba nie prosi o du?o, chc?c zrobi? co? tylko dla siebie? Jedne ma?e wakacje. Podr?? w przesz?o??. Tydzie?, dwa. Co najwy?ej miesi?c. Poczu?a, ?e w jej g?owie zapad?a nieodwracalna decyzja i wmaszerowa?a do budynku. Zasta?a Saski? przy komputerze, rzucaj?c? poleceniami w stron? jednego z przera?onych sta?yst?w. Lacey podnios?a d?o?, nie daj?c szefowej doj?? do g?osu. -Potrzebuj? wolnego na jaki? czas – powiedzia?a. Zanim odwr?ci?a si? na pi?cie i wysz?a, zd??y?a zobaczy? grymas pojawiaj?cy si? na twarzy Saski. Pi?? minut p??niej zamawia?a bilet na lot do Anglii. ROZDZIA? 2 -Oficjalnie zwariowa?a?, siostra. -Skarbie, to nie jest racjonalne zachowanie. -Czy z cioci? Lacey wszystko w porz?dku? S?owa Naomi, mamy i Frankiego przewija?y si? przez g?ow? Lacey, kiedy wysiada?a z samolotu na lotnisku Heathrow. Mo?e rzeczywi?cie zwariowa?a, kupuj?c bilet na pierwszy lot z Nowego Jorku, sp?dzaj?c godziny w samolocie, maj?c ze sob? jedynie torebk?, swoje my?li i siatk? pe?n? ubra? i kosmetyk?w, kupionych w jednej z sieci?wek na lotnisku. Ale zostawiaj?c za sob? Saski?, Nowy Jork i Davida czu?a jedynie podekscytowanie. Znowu czu?a si? m?oda. Beztroska. Odwa?na. Czu?a si?, jak Lacey Doyle, kt?r? by?a Przed Davidem. Jednak w poinformowaniu rodziny, ?e bez ?adnego uprzedzenia leci do Anglii, nie by?o nic ekscytuj?cego. Ca?a tr?jka wyra?a?a swoje my?li dok?adnie w takiej formie, w jakiej pojawia?y si? w ich g?owach, bez ?adnego filtra. -Co, je?li ci? zwolni?? – lamentowa?a matka. -Na pewno j? zwolni? – zadecydowa?a Naomi. Lacey z ?atwo?ci? mog?a sobie wyobrazi?, jak siedz? wok?? sto?u, robi?c wszystko, ?eby wytr?ci? j? z r?wnowagi. Oczywi?cie, nie do ko?ca tak to wygl?da?o. W ko?cu w?a?nie do zada? najbli?szych czasem nale?y sprowadzanie nas na ziemi?. A w tej nowej, nieznanej jeszcze erze – Po Davidzie – kto? musia? to zrobi?. Lacey przeci??a hal?, pod??aj?c za reszt? pasa?er?w o zapuchni?tych oczach. S?ynna angielska m?awka unosi?a si? w powietrzu. Tutaj wiosna chyba si? sko?czy?a. Pod wp?ywem wilgoci, w?osy Lacey jeszcze bardziej si? kr?ci?y, a ona w ko?cu mia?a moment na zastanowienie. Ale teraz nie by?o ju? odwrotu. Nie po siedmiogodzinnym locie i kupnie biletu za kilkaset dolar?w. Ogromny terminal przypomina? jej szklarni?, wykonany ze stali i eleganckiego, niebieskiego szk?a, zamkni?ty nowoczesnym, zakrzywionym dachem. Wesz?a do b?yszcz?cego, wykafelkowanego pomieszczenia, udekorowanego kubistycznymi muralami, kt?re zosta?y ufundowane przez Brytyjskie Towarzystwo Budowlane (czymkolwiek ono jest – pomy?la?a Lacey). Ustawi?a si? w kolejce do kontroli paszport?w. Kiedy przysz?a jej kolej, stra?niczka, blondynka o czarnych, wyrazistych brwiach, rzuci?a jej gniewne spojrzenie. Lacey poda?a jej paszport. -Pow?d wizyty? Interesy czy przyjemno?ci? M?wi?a z ci??kim do zrozumienia akcentem, bardzo r??ni?cym si? delikatnego, brytyjskiego akcentu aktor?w, kt?rych Lacey ogl?da?a w swoich ulubionych nocnych programach. -Przyjecha?am na wakacje. -Nie ma pani biletu powrotnego. -Jeszcze nie planuj? powrotu. Stra?niczka unios?a swoje czarne, grube brwi, a jej wrogo?? zamieni?a si? w nieufno??. -Musi mie? pani specjaln? wiz?, je?li chce pani pracowa?. Lacey potrz?sn??a g?ow?. -Nie chc?. To ostatnia rzecz, na jak? mam ochot?. Dopiero co si? rozwiod?am. Potrzebuj? troch? czasu dla siebie. ?eby pouk?ada? my?li, je?? lody i ogl?da? kiepskie filmy. Stra?niczka w momencie z?agodnia?a, a Lacey nie mog?a oprze? si? wra?eniu, ?e odnalaz?a kolejn? cz?onkini? Klubu Smutnych Rozwodnik?w. Odda?a Lacey paszport. -Witamy w Anglii. I g?owa do g?ry, okej? Lacey z trudem prze?kn??a ?zy, podzi?kowa?a stra?niczce i skierowa?a si? w stron? wyj?cia. Mija?a ludzi czekaj?cych na powr?t swoich bliskich. Jedni trzymali balony, inni kwiaty. Grupka dzieci o bardzo jasnych w?osach trzyma?a kartk? z napisem: „Witaj w domu, mamo! T?sknili?my!” Oczywi?cie, nikt nie czeka? na Lacey. Przemierzaj?c hal? w kierunku wyj?cia my?la?a o tym, ?e David ju? nigdy nie powita jej na lotnisku. Gdyby zdawa?a sobie z tego spraw?, wracaj?c z ostatniej s?u?bowej podr??y – do Mediolanu, gdzie mia?a kupi? antyczne wazy – ?e to ostatni raz, kiedy David zrobi jej niespodziank? i pojawi si? na lotnisku, ze swoim u?miechem i bukietem dalii... Bardziej doceni?aby ten moment. Wysz?a z lotniska i z?apa?a taks?wk?. By?a to typowa, czarna, angielska taks?wka, kt?rej widok wywo?a? u niej uk?ucie nostalgii. Przed laty, podczas tych fatalnych wakacji, ona, Naomi i jej rodzice je?dzili dok?adnie tak? sam?. -A pani dok?d? – spyta? t?gawy taks?wkarz, kiedy Lacey usadawia?a si? na tylnym siedzeniu. -Wilfordshire. Min??a chwila. Taks?wkarz odwr?ci? si?, ?eby na ni? spojrze?, a gniew zmarszczy? jego krzaczaste brwi -Wie pani, ?e to dwie godziny drogi? Lacey mrugn??a, nie za bardzo wiedz?c, co pr?buje jej przekaza?. -W porz?dku – odpar?a z lekkim wzruszeniem ramion. Spojrza? na ni? z jeszcze wi?kszym zdziwieniem. -Jankeska, hm? Nie wiem, ile wy tam p?acicie za taks?wki, ale po tej stronie oceanu dwie godziny drogi uderz? troch? po kieszeni. Jego bezceremonialno?? zbi?a Lacey z tropu, ale nie dlatego, ?e gburowato?? nie pasowa?a do jej wyobra?enia o londy?skim taks?wkarzu, a dlatego, ?e sugerowa?, ?e jej na to nie sta?. Zastanowi?a si?, czy to dlatego, ?e jest samotnie podr??uj?c? kobiet?. Kiedy by?a z Davidem, nikt nigdy nie w?tpi?, ?e sta? ich na d?ugie podr??e taks?wk?. -Zap?ac? – zapewni?a kierowc? zimnym tonem. Kierowca odwr?ci? si? i w??czy? taksometr. Us?ysza?a znajomy sygna?, a symbol funta na liczniku za?wieci? si? na zielono, co wywo?a?o kolejn? fal? nostalgii. - Je?li pani? sta? – mrukn?? taks?wkarz, ruszaj?c. To chyba na tyle je?li chodzi o brytyjsk? go?cinno?? – pomy?la?a Lacey. * Lacey dojecha?a do Wilfordshire po obiecanych dw?ch godzinach, l?ejsza o dwie?cie pi??dziesi?t funt?w. Ale zar?wno wysoka cena jak i wysokie mniemanie o sobie taks?wkarza straci?y jakiekolwiek znaczenie w momencie, kiedy tylko wysiad?a z samochodu i odetchn??a g??boko ?wie?ym, morskim powietrzem. Pachnia?o dok?adnie tak, jak to zapami?ta?a. Zawsze zdumiewa?o j?, jak silne wspomnienia s? w stanie przywo?a? zapachy i smaki. Ten moment by? doskona?ym przyk?adem. Wraz ze s?onym powietrzem wype?ni?o j? uczucie beztroskiej rado?ci, jakiej nie czu?a, odk?d odszed? jej ojciec. Uczucie tak silne, ?e poczu?a je w ca?ym ciele. Ca?y niepok?j, kt?rym zarazi?a j? rodzina na wie?? o tej nieoczekiwanej podr??y, rozp?yn?? si? w powietrzu. Lacey by?a dok?adnie tam, gdzie powinna by?. Zacz??a i?? w d?? g??wnej ulicy. Zamiast m?awki, kt?ra przywita?a j? na lotnisku Heathrow, powietrze tu przecina?y jedynie ostatnie promienie s?o?ca, nasycaj?c wszystko z?otym, magicznym ?wiat?em. Wszystko wygl?da?o tak, jak w jej pami?ci – dwa r?wnoleg?e rz?dy starych, kamiennych budynk?w o wielkich oknach i witrynach, przedzielone drog? z kostki brukowej. Wszystkie sklepy dalej by?y utrzymane w dawnym stylu. Zauwa?y?a, ?e nad ka?dym z nich wci?? wisz? oryginalne, drewniane tabliczki. W ka?dym by?o co? niepowtarzalnego, a kupi? mo?na by?o tam wszystko, od ubranek dla dzieci, przez pasmanteri?, po ciastka i kaw? na wag?. By nawet starodawny sklep ze s?odyczami, ze s?oikami pe?nymi kolorowych cukierk?w, kt?re mo?na by?o kupi? na sztuki, po jednego pensa. By? kwiecie? i miasteczko by?o przystrojone wielkanocnymi dekoracjami. Kolorowe chor?giewki by?y rozwieszone mi?dzy sklepami. By?o te? mn?stwo ludzi – pewnie odpoczywaj?cych po pracy, pomy?la?a Lacey. Siedzieli przed pubami przy piwach, przed kawiarniami i restauracjami przy deserach. Wydawa?o jej si?, ?e wszyscy s? w ?wietnych humorach, a weso?y gwar rozm?w dzia?a? na ni? koj?co. Widok doda? jej otuchy i pewno?ci swojej decyzji. Wyj??a telefon, ?eby zrobi? zdj?cie ulicy. Srebrzysta wst?ga morza l?ni?ca na niesamowitym niebie, zabarwionym odcieniami r??u, tworz?c naprawd? poczt?wkowy widok. Lacey wys?a?a go na grup? Dziewczynki Doyle. Autork? tej nielubianej przez Lacey nazwy by?a Naomi. Dok?adnie tak, jak to zapami?ta?am – napisa?a pod idealnym zdj?ciem. Chwil? p??niej us?ysza?a d?wi?k nowej wiadomo?ci. Naomi odpowiedzia?a. Chyba przez przypadek trafi?a? na Pok?tn?, siostrzyczko. Lacey westchn??a. W?a?nie takiej sarkastycznej odpowiedzi powinna si? spodziewa? po m?odszej siostrze. Bo, oczywi?cie, Naomi nie mog?a po prostu cieszy? si? jej szcz??ciem, ani by? dumna z tego, jak wzi??a ?ycie w swoje r?ce. U?y?a? jakiego? filtra? – napisa?a matka chwil? p??niej. Lacey przewr?ci?a oczami i schowa?a telefon. Wzi??a g??boki, rozlu?niaj?cy oddech, pe?na determinacji, by nie pozwoli? nikomu zepsu? jej humoru. R??nica w jako?ci powietrza, w por?wnaniu do nowojorskiego, zanieczyszczonego powietrza, kt?rym oddycha?a jeszcze kilka godzin wcze?niej, by?a naprawd? zdumiewaj?ca. Posz?a w d?? ulicy, a jej obcasy stuka?y g?o?no o kostk? brukow?. Teraz musia?a znale?? jaki? pok?j hotelowy, w kt?rym mog?aby zosta? na czas nieokre?lony. Zatrzyma?a si? przy pierwszym napotkanym pensjonacie, „Pod r???”, ale spostrzeg?a wisz?cy w oknie znak „Brak miejsc”. Ale bez obaw. G??wna ulica by?a d?uga, i je?li pami?? jej nie zawodzi?a, do sprawdzenia mia?a jeszcze mn?stwo innych miejsc. Nast?pny pensjonat – „Pensjonat Laury” – by? pomalowany na pastelowy r??, a znak w jego oknie m?wi? „W pe?ni zarezerwowany”. Innymi s?owami przekazywa?y t? sam? tre??. Ale tym razem, Lacey poczu?a uk?ucie paniki w piersi. Szybko odp?dzi?a chmurne my?li. To tylko negatywne nastawienie rodziny, kt?re zaczyna si? jej udziela?. Nie ma potrzeby do zmartwie?, zaraz znajdzie jakie? miejsce. Posz?a dalej. W „Hotelu Wybrze?e”, mi?dzy jubilerem a ksi?garni?, te? nie by?o miejsc, podobnie jak w „Pensjonacie Carol”, za sklepem turystycznym i salonem pi?kno?ci. Sytuacja powt?rzy?a si? kilka razy, a? Lacey dosz?a na koniec ulicy. Uk?ucie paniki przerodzi?o si? w fal?. Jak mog?a by? tak g?upia, ?e przyjecha?a tu bez ?adnego przygotowania? Jej ca?a kariera opiera?a si? na organizowaniu rzeczy, ale jakim? cudem nie potrafi zorganizowa? w?asnych wakacji! Nie mia?a ze sob? swoich rzeczy, teraz nie ma te? pokoju. Czy ma zawr?ci? na pi?cie, za kolejne dwie?cie pi??dziesi?t funt?w wr?ci? na Heathrow i z?apa? nast?pny samolot do domu? Nic dziwnego, ?e David wyst?pi? o alimenty – ona ewidentnie nie potrafi?a zarz?dza? swoimi pieni?dzmi! Chmurne my?li przep?ywa?y szybko przez jej g?ow?, a ona odwr?ci?a si?, jakby licz?c na magiczne pojawienie si? jeszcze jednego hotelu. I wtedy zda?a sobie spraw?, ?e ostatni budynek na ulicy, przed kt?rym stoi, to zajazd. „Przydro?ny zajazd”. Poczu?a si? g?upio, prze?kn??a ?lin? i wzi??a si? w gar??. Wesz?a do ?rodka. Wn?trze wygl?da?o jak typowy bar: du?e, drewniane sto?y, menu napisane kred? na tablicy i automat do gier, ?wiec?cy tandetnie w rogu. Podesz?a do baru, kt?rego p??ki wype?nione by?y butelkami wina, kieliszkami i ca?? palet? barw r??nych rodzaj?w alkoholi. Miejsce mia?o sw?j urok. By? nawet stary pijak ?pi?cy na barze, kt?remu rami? s?u?y?o za poduszk?. Barmanka by?a drobn? dziewczyn?, a jej blade blond w?osy by?y spi?te w lu?ny koczek na czubku g?owy. Wygl?da?a na zbyt m?od?, ?eby pracowa? w barze. Lacey zdecydowa?a, ?e musi chodzi? o to, ?e w Anglii picie jest legalne w m?odszym wieku, a wcale nie o to, ?e im starsza si? stawa?a, tym m?odsi wydawali si? wszyscy wok??. -Co mog? pani poda?? – spyta?a barmanka. -Potrzebuj? pokoju – odpar?a Lacey – i lampki prosecco. Mia?a ochot?, ?eby uczci? ten moment. Ale barmanka potrz?sn??a g?ow?. -Mamy pe?ne ob?o?enie na Wielkanoc – kiedy m?wi?a, jej usta by?y otwarte tak szeroko, ?e Lacey mog?a zobaczy? gum?, kt?r? ?u?a. – Jak zreszt? ca?e miasto. Nie ma szko?y i ludzie pozje?d?ali z dzieciakami do Wilfordshire. Wszystko b?dzie zaj?te przez co najmniej dwa tygodnie – zamilk?a na chwil?. – Wi?c tylko prosecco? Lacey chwyci?a za bar, ?eby nie straci? r?wnowagi. Teraz naprawd? poczu?a si? jak najg?upsza kobieta na ?wiecie. Nic dziwnego, ?e David j? zostawi?. By?a pomieszaniem z popl?taniem. Jednym wielkim ba?aganem. Przyjecha?a, udaj?c niezale?n?, doros?? osob?, kiedy w rzeczywisto?ci nie potrafi?a nawet znale?? dla siebie pokoju. Nagle, k?tem oka, dostrzeg?a posta?. Odwr?ci?a si?, ?eby zobaczy?, kto zbli?a si? w jej kierunku. By? to m??czyzna po sze??dziesi?tce, ubrany w kraciast? koszul? w?o?on? w d?insy. Na ?ysej g?owie mia? okulary przeciws?oneczne, a jego telefon by? wetkni?ty za pasek. -Czy dobrze us?ysza?em? Szuka pani noclegu? – spyta?. Lacey ju? mia?a powiedzie? nie – mo?e i by?a zdesperowana, ale spikni?cie si? z dwa razy starszym m??czyzn?, kt?ry zagada? do niej w barze, by?o czym? w stylu Naomi, nie jej. Ale m??czyzna wyja?ni?: -Bo wynajmuj? domki letniskowe. -Tak? – spyta?a zaskoczona. M??czyzna skin?? g?ow? i wyci?gn?? ma?? wizyt?wk? z kieszeni d?ins?w. Lacey spojrza?a na ni? badawczo. Przytulne, wiejskie domki letniskowe. Idealne na rodzinne wakacje. Ivan Parry. -U mnie te? nie ma miejsc, tak, jak m?wi?a Brenda – powiedzia? Ivan i skin?? g?ow? w stron? barmanki – poza jednym domkiem, kt?ry dopiero zlicytowa?em. Jeszcze nie jest gotowy na wynajem, ale je?li nie ma pani innej opcji, mog? go pokaza?. Wynajm? go ze zni?k?, bo to jeszcze pobojowisko. Ale mo?e si? tam pani zatrzyma?, dop?ki nie znajdzie si? co? lepszego. Lacey poczu?a, jak kamie? spada jej z serca. Wizyt?wka wydawa?a si? w porz?dku, podobnie zreszt? jak Ivan. Fortuna si? odwr?ci?a! Poczu?a tak? ulg?, ?e mia?a ochot? poca?owa? m??czyzn? w czubek ?ysej g?owy. -Ratuje mi pan ?ycie – powiedzia?a zamiast tego. Ivan si? zaczerwieni?. -Mo?e niech pani poczeka z tym os?dem, a? zobaczy domek. Lacey za?mia?a si?. -Szczerze, chyba nie mo?e by? tak ?le? * Wspinaj?c si? na klif u boku Ivana, Lacey brzmia?a jak kobieta podczas porodu. -Za stromo? – spyta? zaniepokojony. – Powinienem wspomnie?, ?e znajduje si? na klifie. -To ?aden problem – wydusi?a z siebie Lacey. - Ko-cham-wi-do-ki na morze. Podczas ich wsp?lnego spaceru Ivan okaza? si? by? zupe?nym przeciwie?stwem cwanego biznesmana: przypomnia? Lacey o obiecanej zni?ce (mimo, ?e dalej nie ustalili ceny) i kilkakrotnie powt?rzy?, ?e nie powinna robi? sobie du?ych nadziei. Teraz, z nogami bol?cymi po wspinaczce, zacz??a si? zastanawia?, czy s?usznie robi, przedstawiaj?c miejsce w tak z?ym ?wietle. Ale tylko do momentu, a? spostrzeg?a dom stoj?cy na skraju klifu. Ka?dy krok, kt?ry przybli?a? j? do tego urzekaj?cego budynku, ods?ania? kolejny, zachwycaj?cy detal: urocz?, kamienn? fasad?, dach?wki, kwiat r??y, wij?cy si? w g?r? drewnianych kolumn werandy, starodawne, grube drzwi w kszta?cie ?uku, wygl?daj?ce jak wrota do bajkowego ?wiata. A wszystko zamkni?te ram? l?ni?cego, bezkresnego oceanu. Z oczami wychodz?cymi z orbit i ustami otwartymi w zdumieniu Lacey przyspieszy?a i podesz?a do budynku. Drewniany znak obok drzwi m?wi?: „Domek na Urwisku”. Ivan dogoni? j?. P?k kluczy pobrz?kiwa? g?o?no, kiedy szuka? tego w?a?ciwego. Lacey czu?a si? jak dziecko, kt?re niecierpliwie przest?puje z nogi na nog? w kolejce po lody. -Prosz? sobie za wiele nie obiecywa? – przypomnia? n-ty raz, odnajduj?c klucz – wielki i rdzawobr?zowy, wygl?da?, jakby mo?na by?o nim otworzy? zamek Roszpunki. Przekr?ci? klucz i otworzy? drzwi. Lacey szybko wesz?a do ?rodka i nagle poczu?a si?, jakby wr?ci?a do domu. Korytarz by?, m?wi?c delikatnie, utrzymany w rustykalnym stylu, z nieimpregnowan?, drewnian? pod?og? i wyblak??, perkalow? tapet?. ?rodkiem schod?w po jej prawej bieg? czerwono-z?oty, pluszowy dywan, sprawiaj?cy wra?enie, ?e pierwszy w?a?ciciel pr?bowa? stworzy? tu okaza?? rezydencj?, a nie przytulny, urokliwy domek. Drewniane drzwi po jej lewej by?y otwarte, zapraszaj?c j? do ?rodka. -Tak jak m?wi?em, jest tu troch? obskurnie – powiedzia? Ivan, kiedy Lacey wesz?a do ?rodka. Znalaz?a si? w salonie. Trzy ?ciany pokryte by?y wyblak?? tapet? w mi?towo-bia?e paski, a czwarta ?ciana ods?ania?a kamienny mur. Z du?ego okna roztacza? si? widok na ocean, a przed nim znajdowa?a si? ?aweczka. Jeden z rog?w pokoju by? zaj?ty przez ?elazny piecyk z d?ug? rynn?, obok kt?rego sta?o srebrne wiadro pe?ne por?banego drewna. Du?a, drewniana biblioteczka rozci?ga?a si? na prawie ca?? szeroko?? jednej ze ?cian. Kanapa, fotel i podn??ek z tego samego kompletu wygl?da?y na pochodz?ce z lat czterdziestych. Wszystko by?o pokryte warstw? kurzu, kt?ra, zdaniem Lacey, idealnie wpasowywa?a si? w ten obraz. Obr?ci?a si? w stron? Ivana. Z niepokojem czeka? na jej werdykt. -Jest idealnie! – niemal krzykn??a. Zmieszanie Ivana przerodzi?o si? w zdziwienie (z nutk? dumy, zauwa?y?a Lacey). -Och! – powiedzia?. – Co za ulga! Lacey nie mog?a usta? w miejscu. Z ekscytacj? chodzi?a po pokoju, poch?aniaj?c ka?dy jego szczeg??. Na ozdobnej, rze?bionej, drewnianej p??ce by?o kilka krymina??w, kt?rych strony marszczy?y si? ze staro?ci. Na p??ce ni?ej sta?a porcelanowa owca-skarbonka i zepsuty zegar, a na samym dole kolekcja porcelanowych czajnik?w na herbat?. Prawdziwe spe?nienie marze? dla mi?o?nika antyk?w. -Mog? zobaczy? reszt?? – zapyta?a z wdzi?czno?ci?. -?mia?o – odpar? Ivan. – Zejd? do piwnicy i zajm? si? wod? i ogrzewaniem. Wr?cili do ma?ego, ciemnego korytarza. Ivan znikn?? za drzwiami pod schodami, a Lacey, z sercem bij?cym szybciej z niecierpliwego wyczekiwania, wesz?a do kuchni. Przekroczywszy pr?g, westchn??a z zaskoczeniem. Kuchnia wygl?da?a jak jedno z pomieszcze? w muzeum epoki wiktoria?skiej. By? tam czarny piec kaflowy, na hakach przymocowanych do sufitu wisia?y blaszane garnki i patelnie, a na ?rodku sta? du?y st?? z grubego drewna. Lacey wyjrza?a przez okno na du?y trawnik. Po drugiej stronie przeszklonych drzwi by? taras, na kt?rym sta?y powykrzywiane krzes?a i st??. Wyobra?a?a sobie, jak siedzi tam, jedz?c ?wie?o upieczone rogaliki z cukierni i popija je organiczn?, peruwia?sk? kaw?, kupion? w ma?ej kawiarni. G?o?ny ?omot niespodziewanie wyrwa? j? z tej fantazji. Dobiega? z do?u; czu?a, ?e ca?a pod?oga wibruje. -Panie Ivanie? – zawo?a?a Lacey, wracaj?c szybko do przedpokoju. – Wszystko w porz?dku? Us?ysza?a jego g?os dochodz?cy z piwnicy. -To tylko rury. Zdaje si?, ?e nikt nie u?ywa? ich od lat. Troch? mo?e zaj??, zanim si? uspokoj?. Lacey podskoczy?a na d?wi?k kolejnego trzasku. Jednak znaj?c jego pow?d, za?mia?a si? do siebie. Ivan wy?oni? si? z piwnicy. -Wszystko gotowe. Mam nadziej?, ?e rury szybko si? uspokoj? – powiedzia? usprawiedliwiaj?co po raz kolejny. Lacey potrz?sn??a g?ow?. -To tylko dodaje uroku. -Mo?e tu pani zosta?, ile chce – doda?. – Jak dowiem si?, ?e miejsce w jakim? hotelu si? zwolni?o, dam zna?. -Bez obaw – zapewni?a Lacey. – To jest dok?adnie to, czego nie wiedzia?am, ?e szukam. Ivan rzuci? jej jeden z jego nie?mia?ych u?miech?w. -Wi?c, mo?e by? dziesi?? za noc? Brwi Lacey pow?drowa?y do g?ry. -Dziesi??? Ile to jest, jakie? dwana?cie dolar?w? -Za du?o? – spyta? Ivan, czerwieni?c si?. – Mo?e by? pi??? -Za ma?o! – krzykn??a Lacey, zdaj?c sobie spraw?, ?e w?a?nie negocjuje wy?sz? cen?. Ale zgoda na t? ostro zani?on? cen? by?aby prawie r?wnoznaczna z kradzie??, a Lacey nie zamierza?a wykorzystywa? tego ciep?ego, niezr?cznego m??czyzny, kt?ry przecie? pom?g? jej w kryzysowej sytuacji. – To dom z dwoma sypialniami. Pomie?ci?by ca?? rodzin?. Wystarczy troch? odkurzy? i ogarn??, i spokojnie m?g?by kosztowa? sto dolar?w za noc. Ivan nie wiedzia?, gdzie ma patrze?. Ewidentnie nie lubi? rozmawia? o pieni?dzach. Ewidentnie te? nie nadawa? si? na biznesmena, pomy?la?a Lacey. Mia?a nadziej?, ?e jego lokatorzy nie wykorzystuj? tego. -No to mo?e pi?tna?cie za noc? – zasugerowa? Ivan. – I wy?l? kogo?, ?eby tu posprz?ta?. -Dwadzie?cia – odpar?a Lacey. – I sama mog? posprz?ta? – u?miechn??a si? i wyci?gn??a d?o?. – Teraz prosz? da? mi klucze. Nie przyjm? odmowy. Teraz Ivan czerwieni? si? od uszu po szyj?. Skin?? lekko g?ow? w ge?cie zgody i poda? Lacey br?zowy klucz. -M?j numer jest na wizyt?wce. Prosz? dzwoni?, je?li co? si? zepsuje. Albo raczej kiedy. -Dzi?kuj? – powiedzia?a Lacey z wdzi?czno?ci? i z u?miechem. Ivan wyszed?. Sama w domu, Lacey posz?a na g?r?, ?eby doko?czy? zwiedzanie. G??wna sypialnia znajdowa?a si? z przodu domu, z balkonem i widokiem na ocean. Znowu poczu?a si?, jakby wesz?a do pokoju w muzeum, z wielkim ?o?em z baldachimem oraz szaf? z tego samego kompletu, wystarczaj?co du??, ?eby prowadzi? do Narnii. Z ty?u domu znajdowa?a si? go?cinna sypialnia, z widokiem na ogr?d. Toaleta by?a w osobnym pomieszczeniu, nie wi?kszym od szafy. W ?azience sta?a bia?a wanna na n??kach z br?zu. Nie by?o oddzielnego prysznica, jedynie nak?adka na kurek od wanny. Lacey wr?ci?a do sypialni i rzuci?a si? na ???ko. Dopiero wtedy mia?a chwil?, ?eby och?on?? po wszystkim, co wydarzy?o si? tego zawrotnego dnia. By?a oszo?omiona. Jeszcze rano by?a m??atk? z czternastoletnim sta?em. Teraz by?a singielk?. Jeszcze rano mia?a karier? w Nowym Jorku. Teraz by?a w chatce na klifie w Anglii. Przeszed? j? dreszcz ekscytacji. Dreszcz emocji. Pierwszy raz w ?yciu post?pi?a z tak? ?mia?o?ci? i, trzeba przyzna?. Czu?a si? wspaniale. Rury trzasn??y po raz kolejny, a Lacey pisn??a. Jednak w nast?pnej chwili wybuchn??a ?miechem. Roz?o?y?a si? na ???ku i patrz?c na rozpo?cieraj?cy si? nad ni? baldachim, przys?uchiwa?a si? d?wi?kom silnych fal, kt?re rozbija?y si? o klif. D?wi?k przypomnia? jej o dawnym marzeniu z dzieci?stwa, o pragnieniu zamieszkania nad oceanem. Na lata o nim zapomnia?a. Je?li nie wr?ci?aby do Wilfordshire, czy nigdy nie powr?ci?oby do niej to wspomnienie? Zastanowi?a si?, co jeszcze skrywa si? w zakamarkach jej pami?ci. Jutro wstanie, pomy?la?a, i wyruszy na ogl?dziny miasta, a mo?e znajdzie kolejne wskaz?wki. ROZDZIA? 3 Lacey obudzi? dziwny d?wi?k. Usiad?a prosto. Zaj??o jej chwil?, zanim rozpozna?a ten obcy pok?j, o?wietlony jedynie w?skim strumieniem ?wiat?a, wpadaj?cym przez szpar? mi?dzy zas?onami. Nie by?a w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku, a w kamiennej chatce na klifie w Wilfordshire w Anglii. D?wi?k rozleg? si? ponownie. Tym razem nie by? to ?omot rur, a co? zupe?nie innego, jakie? zwierz?. Spojrza?a na telefon spuchni?tymi oczami. By?a pi?ta rano lokalnego czasu. Wzdychaj?c, podnios?a si? z ???ka, nadal zm?czona. Zmiana stref czasowych ewidentnie da?a jej w ko??. Na ci??kich nogach pocz?apa?a boso w stron? balkonu i rozsun??a zas?ony. Za brzegiem klifu rozci?ga? si? ocean, a? do momentu spotkania z bezchmurnym niebem, kt?re dopiero nabiera?o niebieskich barw. W ogr?dku nie zobaczy?a ?adnego zwierz?cia, ale d?wi?k rozleg? si? po raz kolejny. Lacey rozpozna?a, ?e musi dochodzi? z ty?u domu. Owin??a si? w szlafrok, kt?ry uda?o jej si? kupi? w ostatnim momencie na lotnisku i pocz?apa?a na d?? skrzypi?cymi schodami, ?eby zbada? sytuacj?. Posz?a prosto na ty?y domu, do kuchni, z kt?rej przez wielkie, przeszklone drzwi rozpo?ciera? si? widok na ogr?d. Lacey szybko odkry?a ?r?d?o d?wi?ku. W ogrodzie by?o ca?e stado owiec. Lacey mrugn??a. Musia?o ich by? co najmniej pi?tna?cie! Dwadzie?cia. Mo?e wi?cej! Przetar?a oczy i otwar?a je ponownie, ale puchate stworzenia nie znikn??y i dalej beztrosko pas?y si? na trawie. Jedna z nich podnios?a g?ow?. Ich spojrzenia spotka?y si? na chwil?, ale po jakim? czasie owca odchyli?a ?eb i ?a?o?nie zabecza?a. Lacey zacz??a chichota?. Nie mog?a wyobrazi? sobie lepszego sposobu, by rozpocz?? swoje nowe ?ycie Po Davidzie. Nagle odnios?a wra?enie, ?e jej przyjazd do Wilfordshire coraz mniej przypomina wakacje, a coraz bardziej deklaracj?. Odzyskanie osoby, kt?r? by?a, a mo?e nawet narodziny zupe?nie nowej osoby. Uczucie, czymkolwiek by?o, przyprawia?o j? o przyjemne ?askotanie, jakby jej brzuch by? pe?en szampana (o ile to nie po prostu zmiana strefy czasowej – bo je?li chodzi o jej zegar biologiczny, w?a?nie uci??a sobie porz?dn? drzemk?). Tak czy siak, nie mog?a doczeka? si?, co przyniesie dzie?. Poczu?a si? ??dna przyg?d. Jeszcze wczoraj budzi?a si? w?r?d dobrze znanych odg?os?w nowojorskich ulic. Dzisiaj w?r?d nieust?pliwego beczenia owiec. Wczoraj unosi? si? wok?? niej zapach ?wie?ego prania i ?rodk?w do czyszczenia. Dzisiaj, kurzu i oceanu. Wszystkie znane i znajome rzeczy zostawi?a za sob?. W nowej roli singielki poczu?a nagle, ?e ?wiat le?y u jej st?p. Chcia?a poznawa?! Odkrywa?! Uczy? si?. Wype?nia?a j? energia, jakiej nie czu?a odk?d... C??, odk?d odszed? jej ojciec. Lacey potrz?sn??a g?ow?. Nie chcia?a my?le? o niczym smutnym. Zamierza?a z determinacj? broni? tej odnalezionej na nowo rado?ci ?ycia. Szczeg?lnie dzisiaj. Dzisiaj nic i nikt nie zabierze jej tego uczucia. Dzisiaj by?a wolna. Staraj?c si? odwr?ci? uwag? od burcz?cego brzucha, Lacey postanowi?a wzi?? prysznic w swojej wielkiej wannie. U?y?a dziwacznego w??yka przymocowanego do kurka i sp?uka?a si? wod?, jakby by?a brudnym psem. Woda by?a za zmian? ciep?a i zimna, a rury nie przestawa?y trzaska?. Ale woda, w por?wnaniu do wody w Nowym Jorku, by?a tak mi?kka, ?e Lacey czu?a si?, jakby nak?ada?a na siebie drogi balsam. Napawa?a si? tym uczuciem, nawet wtedy, kiedy zimna woda przyprawia?a j? o dr?enie. Po sp?ukaniu z siebie brudu lotniska i du?ego miasta, jej sk?ra – dos?ownie – b?yszcza?a. Wysuszy?a si? i za?o?y?a kupione na lotnisku ubrania. Po wewn?trznej stronie „wr?t do Narnii” by?o lustro, kt?rego Lacey u?y?a, ?eby oceni? sw?j wygl?d. I nie by?o dobrze. Skrzywi?a si?. Kupi?a ubrania w sklepie ze strojami pla?owymi, dochodz?c do wniosku, ?e swobodne ubrania b?d? najlepszym wyborem na wakacje nad morzem. Celowa?a w pla?ow? swobod?. Jednak wysz?o co? bardziej na kszta?t manekina ze szmateksu. Jej be?owe spodnie by?y troch? za ciasne, mu?linowa koszula nie pasowa?a do figury, a mokasyny na cienkich podeszwach jeszcze mniej nadawa?y si? do chodzenia po kostce brukowej, ni? jej obcasy! Pierwsz? rzecz?, kt?ra zrobi, b?dzie znalezienie porz?dnego butiku. Zaburcza?o jej w brzuchu. No, mo?e drug? rzecz? – pomy?la?a. Z mokrymi w?osami i wod? kapi?c? na plecy, zesz?a na parter, do kuchni.Wyjrza?a przez okno, za kt?rym ujrza?a jedynie kilka owiec ze stada, kt?re przyb??ka?o si? tam nad ranem. Lacey sprawdzi?a szafki i lod?wk?, ale nic nie znalaz?a. Wci?? by?o za wcze?nie, ?eby wybra? si? po ?wie?e wypieki do cukierni na g??wnej ulicy. Musia?a zrobi? co? dla zabicia czasu. -Dla zabicia czasu! – krzykn??a Lacey, a w jej g?osie s?ycha? by?o rado??. Kiedy ostatnio mia?a za du?o czasu? Kiedy w og?le pozwala?a sobie na wolno?? marnowania czasu? David zawsze zarz?dza? niewielk? ilo?ci? wolnego czasu, kt?ry mieli. Si?ownia. Lunch. Spotkania rodzinne. Drinki. Ka?da „wolna” chwila by?a zaplanowana. Lacey nagle dozna?a ol?nienia. Przecie? w?a?nie planowanie wolnego czasu odbiera mu t? wolno??. Pozwalaj?c Davidowi na planowanie i zarz?dzanie ich czasem, z powodzeniem zamkn??a si? w ciasnych ramach zobowi?za? spo?ecznych. Ta my?l uderzy?a j? z niemal buddyjsk? przejrzysto?ci?. Dalajlama by?by ze mnie dumny – pomy?la?a Lacey i klasn??a d?o?mi w zachwycie. W tym momencie rozleg?o si? beczenie. Lacey postanowi?a, ?e wykorzysta swoj? nowo odzyskan? wolno?? i pobawi si? w detektywa, ?eby dowiedzie? si?, sk?d wzi??o si? tu stado owiec. Otwar?a przeszklone drzwi i wysz?a na taras. Poranna, oceaniczna bryza ?askota?a jej twarz, kiedy przechadza?a si? w ogrodzie, id?c w stron? dw?ch puchatych stworzonek, kt?re dalej pas?y si? na jej trawie. Kiedy us?ysza?y, jak Lacey si? zbli?a, uciek?y niezdarnie, bez cienia gracji, i znikn??y za dziur? w p?ocie. Lacey podesz?a bli?ej i wyjrza?a przez dziur?. Za zaro?lami dostrzeg?a ogr?d pe?en jasnych kwiat?w. A wi?c mia?a s?siada. Jej nowojorscy s?siedzi pilnowali swoich spraw. Podobnie jak ona i David, wychodzili z domu przed ?witem i wracali po zmroku. Jednak ci s?siedzi, oceniaj?c po pi?knym, dopieszczonym ogrodzie, wiedzieli, jak cieszy? si? ?yciem. I mieli owce! W bloku, w kt?rym mieszka?a Lacey, nie by?o ani jednego zwierz?cia. Nikt nie mia? ani czasu na zwierz?ta, ani ochoty na ich sier?? i zapachy. Jak wspaniale by?o znale?? si? na ?onie natury! Nawet zapach owiec by? mi?? odmian? po jej ultraczystym nowojorskim bloku. Wyprostowa?a si? i zauwa?y?a jasny kawa?ek trawy, wydeptan? ?cie?k?. Prowadzi?a wzd?u? zaro?li na brzeg klifu. By?a tam ma?a furtka, ledwo wy?aniaj?ca si? spod oplataj?cych j? ro?lin. Podesz?a do niej i otworzy?a j?. Za furtk? znalaz?a schodki, kt?re prowadzi?y z klifu na pla??. Jak w bajce, pomy?la?a Lacey i z zachwytem zacz??a schodzi? w d??. Ivan nawet nie wspomnia?, ?e z domu jest bezpo?rednie zej?cie nad ocean. ?e je?li zat?skni za piaskiem pod stopami, mo?e w kilka minut znale?? si? na pla?y. I pomy?le?, ?e jeszcze niedawno szczyci?a si? tym, ?e ma dwie minuty do metra. Schodzi?a lichymi schodkami, a? sko?czy?y si? kilkadziesi?t centymetr?w nad pla??. Skoczy?a w d??. Piasek by? tak mi?kki, ?e zupe?nie zamortyzowa? skok, nawet pomimo cienkiej podeszwy jej tanich mokasyn?w z lotniska. Lacey wzi??a g??boki oddech, czu?a si? dziko i beztrosko. Ta cz??? pla?y by?a zupe?nie opuszczona. Nieodkryta. Musia?a by? za daleko od miasta i sklep?w, pomy?la?a. Czu?a si?, jakby mia?a sw?j w?asny kawa?ek oceanu. Spojrza?a na morze i spostrzeg?a molo, stoj?ce niewzruszenie po?r?d fal oceanu. Momentalnie wr?ci?o do niej wspomnienie gier i g?o?nych automat?w, na kt?re ojciec pozwala? im wydawa? kieszonkowe. By?o tam te? kino, przypomnia?a sobie Lacey, z ekscytacj? witaj?c wracaj?ce do niej fragmenty wspomnie?. By? to malutki budynek z o?mioma pluszowymi, czerwonymi fotelami, niemal niezmieniony po wybudowaniu. Ojciec zabiera? je tam na osobliwe, japo?skie kresk?wki. Zastanawia?a si?, co jeszcze powr?ci do niej podczas jej wizyty w Wilfordshire. Ile dziur w pami?ci uda jej si? za?ata?? By? odp?yw i mo?na by?o zobaczy? konstrukcj? molo. Lacey zobaczy?a te? kilku biegaczy i ludzi na spacerach z psami. Miasto powoli budzi?o si? do ?ycia. Mo?e znajdzie otwart? kawiarni?. Postanowi?a przespacerowa? si? d?u?sz?, nadmorsk? drog? prowadz?c? do miasta. Im bli?ej miasta by?a, tym bardziej klif si? oddala? i wkr?tce znalaz?a si? w?r?d ulic i sklep?w. Kiedy tylko wesz?a na promenad?, przed jej oczami stan?? kolejny obraz: stragan?w, na kt?rych mo?na by?o kupi? ubrania, bi?uteri? i kamienie szlachetne. Zaznaczone sprayem numery na pod?odze wskazywa?y ich miejsca. Lacey poczu?a fal? ekscytacji. Z pla?y skierowa?a si? w stron? g??wnej ulicy. Jej wzrok na spocz?? na „Przydro?nym zaje?dzie”, gdzie pozna?a Ivana, a potem pow?drowa? w g?r? przystrojonej chor?giewkami ulicy. By?o tu zupe?nie inaczej ni? w Nowym Jorku. ?y?o si? wolniej. Nie by?o tr?bi?cych aut ani przepychaj?cych si? ludzi. I, jak si? okaza?o, kawiarnie rzeczywi?cie by?y ju? otwarte. Wesz?a do pierwszej z nich, bez kolejki, i zam?wi?a czarne americano i rogalika. Palona kawa by?a doskona?a, o bogatym, lekko czekoladowym smaku, a ma?lany, pyszny rogalik rado?nie kruszy? si? w ustach. W ko?cu najedzona, Lacey stwierdzi?a, ?e czas znale?? dla siebie bardziej odpowiednie ubranie. Widzia?a ciekawe butiki na drugim ko?cu ulicy i zacz??a i?? w tamt? stron?, ale zatrzyma? j? unosz?cy si? w powietrzu zapach cukru. Spostrzeg?a, ?e dochodzi? ze sklepu z domowymi kr?wkami. Musia?a ulec. -Czy zainteresuj? pani? darmow? pr?bk?? – spyta? m??czyzna w fartuchu w bia?o-r??owe paski. Zaprezentowa? srebrn? tac?, na kt?rej le?a?y kostki w r??nych odcieniach br?zu. – Mamy gorzk? czekolad?, mleczn? czekolad?, bia?? czekolad?, karmel, toffi, kaw?, mieszank? owocow? i oryginalne kr?wki. Oczy Lacey wysz?y z orbit. -Mog? spr?bowa? wszystkich? – spyta?a. -Jasne! M??czyzna odci?? po ma?ym kawa?ku z ka?dego smaku i poda? je Lacey. Kiedy tylko w?o?y?a pierwszy do ust, jej kubki smakowe eksplodowa?y. -Niesamowite – powiedzia?a z pe?nymi ustami. Skosztowa?a nast?pnej. Jakim? cudem, by?a jeszcze lepsza. Ka?da kolejna pr?bka wydawa?a si? by? jeszcze smaczniejsza ni? poprzednia. Prze?kn?wszy ostatni kawa?ek, ledwo da?a sobie czas na wzi?cie oddechu, zanim krzykn??a: -Musz? wys?a? je mojemu siostrze?cowi. Wytrzymaj? drog? do Nowego Jorku? M??czyzna u?miechn?? si? i wyci?gn?? p?askie, kartonowe pude?ko wy?o?one papierem. -W naszym specjalnym pude?ku wytrzymaj? – powiedzia? ze ?miechem. – Tyle os?b o to pyta?o, ?e w ko?cu je zaprojektowali?my. S? na tyle w?skie, ?e zmieszcz? si? w skrzynce na listy, i s? lekkie, wi?c wysy?ka nie kosztuje du?o. Mo?na te? kupi? u nas znaczki. -To ma sens – powiedzia?a Lacey. – Pomy?la? pan o wszystkim. M??czyzna w?o?y? do pude?ka po jednej kostce z ka?dego smaku, zabezpieczy? je ta?m? i naklei? w?a?ciwy znaczek. Lacey podzi?kowa?a mu i zap?aci?a, wzi??a swoj? paczk? i napisa?a na niej imi? i adres Frankiego. Wrzuci?a j? do tradycyjnej, czerwonej skrzynki na listy po drugiej stronie ulicy. Kiedy paczka znikn??a w skrzynce na listy, Lacey przypomnia?a sobie, w jakim celu tu przysz?a – musi kupi? nowe ubrania. Ju? mia?a wyruszy? na poszukiwania butiku, kiedy jej uwag? przyku?a wystawa sklepu znajduj?cego si? za skrzynk?. Przedstawia?a pla?? w Wilfordshire, z molem si?gaj?cym w g??b oceanu, a wszystko wykonane by?o z pastelowych makaronik?w. Lacey w momencie po?a?owa?a zjedzonego wcze?niej rogalika i wszystkich skosztowanych kr?wek, bo na ten widok zacz??a ciekn?? jej ?linka. Zrobi?a zdj?cie i wys?a?a je do „Dziewczynek Doyle”. -Czy mog? w czym? pom?c? – zabrzmia? m?ski g?os. Lacey wyprostowa?a si?. W progu sklepu sta? jego w?a?ciciel, bardzo przystojny m??czyzna po czterdziestce, o grubych, ciemnych w?osach i mocno zarysowanej szcz?ce. Jego ?ywe, zielone oczy podkre?lone by?y zmarszczkami ?miechowymi, a Lacey pomy?la?a, ?e musi wiedzie?, jak cieszy? si? ?yciem. Jego opalenizna sugerowa?a, ?e cz?sto podr??uje w cieplejsze strony. -Tylko ogl?dam wystawy – wydusi?a Lacey, czuj?c si?, jakby kto? ?ciska? jej struny g?osowe. – Twoja mi si? podoba. M??czyzna si? u?miechn??. -Sam j? przygotowa?em. Mo?e wejdziesz i spr?bujesz naszych ciast? -Z ch?ci?, ale ju? jad?am – odpar?a Lacey. Rogalik, kawa i kr?wki zdawa?y si? miesza? w jej ?o??dku, powoduj?c lekkie md?o?ci. Ale nagle u?wiadomi?a sobie, co tak naprawd? si? dzieje – to dawno zapomniane uczucie motyli w brzuchu na widok kogo?, kto jej si? podoba?. W momencie poczu?a, ?e zaczyna si? czerwieni?. M??czyzna za?mia? si?. -Po akcencie poznaje, ?e jeste? Amerykank?. Mo?esz wi?c nie wiedzie?, ?e mamy tu w Anglii jedenastki. Mi?dzy ?niadaniem a lunchem. -Nie wierz? ci – odpowiedzia?a Lacey, a k?ciki jej ust unios?y si? w u?miechu. – Jedenastki? M??czyzna po?o?y? r?k? na sercu. -Obiecuj?, to nie jest trik marketingowy! Tylko najlepsza pora na herbat? i ciasto, albo herbat? i kanapk?, albo herbat? i herbatniki – ruchem r?ki zaprosi? j? do ?rodka, wskazuj?c na szklan? witryn? pe?n? fantazyjnych s?odko?ci – albo na wszystkie te rzeczy. -Rozumiem, ?e herbata jest obowi?zkowa? – za?artowa?a Lacey. -Dok?adnie – odpowiedzia? z figlarnym b?yskiem w oku. – Mo?esz nawet ich skosztowa?, zanim kupisz. Lacey skapitulowa?a. Nie mog?a dalej opiera? si? tym wszystkim kusz?cym pyszno?ciom, i – przede wszystkim – charyzmie tego niesamowitego m??czyzny. Wesz?a do ?rodka. Bez mrugni?cia okiem przygl?da?a si?, jak wyci?ga zza witryny okr?g?e ciastko, smaruje je mas?em, d?emem i ?mietan? i kroi na r?wne ?wiartki. Ca?y rytua? mia? w sobie teatralno?? nasuwaj?c? na my?l wyst?p taneczny. U?o?y? kawa?ki ciastka na porcelanowym talerzyku i na ko?c?wkach palc?w poda? go Lacey. Ca?kowicie nieu?wiadomiony pokaz zako?czy? promiennym Voil?! Lacey czu?a, jak czerwieni? jej si? policzki. Ca?y spektakl by? ewidentnie uwodzicielski. A mo?e by?o to my?lenie ?yczeniowe? Wyci?gn??a r?k? po jeden z kawa?k?w. M??czyzna zrobi? to samo i stukn?? swoim kawa?kiem ciastka w jej. -Na zdrowie – powiedzia?. -Na zdrowie – wykrztusi?a Lacey. Wzi??a pierwszy k?s. To by?o prawdziwe doznanie smakowe. G?sta, s?odka ?mietana. D?em truskawkowy tak ?wie?y, ?e jego wyrazisto?? ?askota?a jej kubki smakowe. I ciasto! G?ste i ma?lane, zawieszone pomi?dzy s?odkim i s?onym smakiem, zabieraj?ce ci? w stan zupe?nej b?ogo?ci. Niesamowite smaki przywo?a?y kolejne wspomnienie. Ona, ojciec, Naomi i mama siedz? wok?? bia?ego, metalowego sto?u w jasnej kawiarni, jedz?c ciastka ze ?mietan? i d?emem. Po plecach przebieg? jej dreszcz przyjemnej nostalgii. -Ju? tutaj by?am! – wykrzykn??a, zanim nawet prze?kn??a pierwszy k?s. -Tak? – spyta? rozbawiony m??czyzna. Lacey energicznie pokiwa?a g?ow?. -By?am w Wilfordshire jako dziecko. Jad?am wtedy takie same kruche ciasto. M??czyzna uni?s? brwi z zainteresowaniem. -Tak. M?j ojciec by? w?a?cicielem tej cukierni przede mn?. Nadal robi? te ciastka wed?ug jego przepisu. Lacey spojrza?a w stron? okna. Chocia? teraz by?y tam drewniane siedzenia z b??kitnymi poduszkami i rustykalny st??, mog?a dok?adnie przypomnie? sobie, jak to miejsce wygl?da?o trzydzie?ci lat wcze?niej. Poczu?a, jakby cofn??a si? w czasie. Prawie ?e czu?a bryz? muskaj?c? jej szyj?, palce klej?ce si? od d?emu, pot w zgi?ciach pod kolanami... Prawie ?e mog?a us?ysze? ?miech, ?miech jej rodzic?w, i zobaczy? beztroskie u?miechy na ich twarzach. Przecie? byli tacy szcz??liwi, prawda? To musia?o by? szczere. Wi?c jakim cudem si? rozpad?o? -Wszystko w porz?dku? – us?ysza?a g?os m??czyzny. Lacey wr?ci?a do tera?niejszo?ci. -Tak. Wybacz. Co? mi si? przypomnia?o. Smak tego ciastka zabra? mnie do przesz?o?ci. -C??, teraz pora na jedenastk? – powiedzia? rozbawiony. – Skusisz si?? Mrowienie, kt?re przebieg?o po ca?ym ciele Lacey, zdawa?o si? m?wi?, ?e przyjmie ka?d? propozycj?, kt?ra zostanie wypowiedziana z tym czaruj?cym akcentem. Czuj?c, ?e nag?a sucho?? w gardle na chwil? odebra?a jej g?os, pokiwa?a g?ow?. M??czyzna klasn?? w r?ce. -?wietnie! Przygotuj? dla ciebie ca?y zestaw. Prawdziw? angielsk? jedenastk? – wsta? i odwr?ci? si?, jednak po chwili rzuci? jej jeszcze jedno spojrzenie. – Tak w og?le, jestem Tom. -Lacey – odpar?a, czuj?c si? jak zadurzona nastolatka. Tom ruszy? do kuchni, a Lacey usiad?a w oknie. Pr?bowa?a wr?ci? pami?ci? do chwil, kt?re tutaj sp?dzi?a, jednak pami?ta?a jedynie smak ciastek i ?miech rodziny. Chwil? p??niej czaruj?cy Tom pojawi? si? z tac?, na kt?rej le?a?y kanapki bez sk?rek, ciastka i ca?a paleta kolorowych ciast. Postawi? czajnik z herbat? na stole obok. -Nie zjem tego wszystkiego! – wyj?kn??a Lacey. -We dw?jk? damy rad? – odpar? Tom. – To na koszt firmy. Nie wypada, ?eby kobieta p?aci?a za siebie na pierwszej randce. Usiad? obok niej. Jego bezpo?rednio?? zbi?a j? z tropu. Mog?a poczu?, jak przyspiesza jej puls. Min??o sporo czasu, odk?d ostatni raz z kim? flirtowa?a. Zn?w poczu?a si? jak zadurzona nastolatka. Niezr?cznie. Ale mo?e to tylko r??nica kulturowa. Mo?e wszyscy Anglicy si? tak zachowywali. -Pierwsza randka? – powt?rzy?a. Jednak zanim Tom m?g? odpowiedzie?, zadzwoni? dzwonek przy drzwiach. Do sklepu wesz?a grupa oko?o dziesi?ciu japo?skich turyst?w. Tom poderwa? si? z miejsca. -Ups. Klienci – spojrza? na Lacey. - Prze???my t? randk? na kiedy indziej, okej? Z nieodst?puj?c? go na krok pewno?ci? siebie ruszy? w stron? lady i zostawi? j? ze s?owami, kt?re uwi?z?y jej w gardle. Cukiernia, teraz pe?na turyst?w, wype?ni?a si? te? gwarem. Lacey, zajadaj?c swoj? jedenastk?, rzuca?a spojrzenia w stron? Toma, jednak on by? zaj?ty przygotowywaniem zam?wie? dla gromadki turyst?w. Kiedy zjad?a, chcia?a pomacha? mu na po?egnanie, jednak Tom znikn?? w kuchni. Z lekkim rozczarowaniem i bardzo pe?nym brzuchem Lacey wysz?a z cukierni na ulic?. Zatrzyma?a si?. A raczej zatrzyma? j? pusty sklep naprzeciwko cukierni. Poczu?a przyp?yw uczucia tak g??bokiego, ?e dos?ownie zapar?o jej dech w piersiach. Kiedy? by?o tam co? innego, co?, co pr?bowa?o wyp?yn?? na wierzch jej pami?ci. Co?, co niemal wo?a?o j? do ?rodka. ROZDZIA? 4 Lacey zajrza?a przez witryn? pustego sklepu, przeczesuj?c sw?j umys? w poszukiwaniu tego, co wywo?a?o w niej tak silne uczucie. Jednak z g?szczu my?li nie wy?oni?o si? nic konkretnego. To by?o co? wi?cej ni? przeczucie, co? g??bszego, ni? nostalgia, co? o sile zauroczenia. Spogl?daj?c przez okno w g??b sklepu, Lacey zobaczy?a, ?e jest pusty i nieo?wietlony. Pod?ogi by?y z jasnego drewna. W licznych wn?kach znajdowa?y si? wbudowane p??ki, a naprzeciwko jednej ze ?cian sta?o du?e, drewniane biurko. Z sufitu zwisa?a antyczna, mosi??na oprawa na lamp?. Bardzo cenna – pomy?la?a Lacey. – Kto? musia? o niej zapomnie?. Lacey spostrzeg?a, ?e drzwi s? otwarte. Nie mog?a si? powstrzyma?. Wesz?a do ?rodka. W powietrzu unosi? si? metaliczny zapach z nutk? kurzu i ple?ni, kt?ry przyprawi? Lacey o kolejne uderzenie melancholii. Dok?adnie tak pachnia? stary sklep z antykami jej ojca. Kocha?a tamto miejsce. Kiedy by?a dzieckiem, na d?ugie godziny gubi?a si? w tym labiryncie skarb?w, bawi?c si? strasznymi, porcelanowymi lalkami i poch?aniaj?c wszystkie znalezione komiksy, o misiu Rupercie, blondynce o imieniu Bunty czy Robin Hoodzie. Jednak najbardziej lubi?a po prostu przygl?da? si? tym wszystkim dziwnym drobiazgom i wyobra?a? sobie ?yciorysy i osobowo?ci ludzi, do kt?rych kiedy? nale?a?y. Osobliwym bibelotom i gad?etom nigdy nie by?o ko?ca, a wszystkie mia?y ten sam metaliczny zapach, zmieszany z kurzem i ple?ni?, kt?ry czu?a teraz. Zapach wydoby? z niepami?ci marzenia z dzieci?stwa o prowadzeniu w?asnego sklepu z antykami, tak, jak widok Domku na Urwisku przywo?a? dawne marzenia o mieszkaniu nad morzem. Nawet uk?ad wn?trza by? podobny do starego sklepu taty. Rozejrza?a si? dooko?a, a z najg??bszych zakamark?w pami?ci zacz??y wy?ania? si? obrazy, jak kalka kre?larska na?o?ona na rzeczywisto??. Oczyma wyobra?ni widzia?a p??ki uginaj?ce si? od pi?knych staroci – g??wnie naczy? z epoki wiktoria?skiej, kt?rymi szczeg?lnie interesowa? si? ojciec. Na ladzie mog?a zobaczy? wielk?, mosi??n? kas?, archaiczny, zacinaj?cy si?, trudny w u?yciu przedmiot, kt?ry – jak mawia? ojciec – nie pozwala? mu si? nudzi? i dawa? okazj? do liczenia w pami?ci. U?miechn??a si? z rozmarzeniem, niemal s?ysz?c s?owa ojca. Przed jej oczami przewija?y si? obrazy i wspomnienia z przesz?o?ci. Poch?oni?ta my?lami, Lacey nawet nie us?ysza?a odg?osu krok?w zbli?aj?cych si? w jej stron? z zaplecza. Nie zauwa?y?a te? zachmurzonego m??czyzny, kt?ry wy?oni? si? zza drzwi i szed? w jej stron?. Dopiero, kiedy poczu?a czyj?? r?k? na ramieniu, zrozumia?a, ?e nie jest sama. Serce podesz?o jej do gard?a. Podskoczy?a i odwr?ci?a si?, ledwo powstrzymuj?c krzyk. Spojrza?a na twarz nieznajomego. Nale?a?a do starszego m??czyzny o cienkich, siwych w?osach i podkr??onych, jasnob??kitnych oczach. -Czy mog? w czym? pom?c? – spyta? szorstko. Lacey z?apa?a si? za serce. Dopiero zacz??o do niej dociera?, ?e to nie duch ojca w?a?nie poklepa? j? po ramieniu. ?e nie by by?a dzieckiem bawi?cym si? w sklepie z antykami, tylko doros?? kobiet? na wakacjach w Anglii. Doros?a kobiet?, kt?ra wtargn??a na prywatn? posesj?. -O m?j Bo?e! Bardzo przepraszam – zacz??a si? t?umaczy?. – Nie wiedzia?am, ?e kto? jest w ?rodku. Drzwi by?y otwarte. M??czyzna rzuci? jej sceptyczne spojrzenie. -Nie widzi pani, ?e sklep jest zamkni?ty? Nic tu pani nie kupi. -Wiem – t?umaczy?a dalej Lacey, pr?buj?c oczy?ci? swoje imi? i wyprostowa? grymas podejrzenia na twarzy m??czyzny. – Ale nie mog?am si? powstrzyma?. To miejsce tak bardzo przypomina mi sklep mojego ojca – powiedzia?a, zaskoczona ?zami, kt?rymi nagle wype?ni?y si? jej oczy. – Nie widzia?am go, odk?d by?am dzieckiem. M??czyzna momentalnie z?agodnia?. Znikn??o zachmurzenie i defensywno??, a ich miejsce zaj??a troska i delikatno??. -Ju?, ju?, kochaniutka – powiedzia? ciep?o ze skinieniem g?owy, kiedy Lacey wyciera?a ?zy. – Wszystko w porz?dku, kochana. Tw?j ojciec mia? podobny sklep? Lacey zrobi?o si? g?upio, ?e nie potrafi?a ukry? targaj?cych ni? emocji, nawet nie wspominaj?c o tym, ?e zamiast zadzwoni? po policj? po tym, jak wtargn??a na jego posesj?, m??czyzna zareagowa? jak terapeuta, bez oceny, a ze wsp??czuciem i autentyczn? trosk?. Lacey nie mog?a si? powstrzyma?. Musia?a to z siebie wyrzuci?. -Sprzedawa? antyki – powiedzia?a, a delikatny u?miech przebieg? przez jej zap?akan? twarz. – Ten zapach przeni?s? mnie do przesz?o?ci. Nawet uk?ad sklepu by? taki sam – wskaza?a na drzwi na zaplecze, z kt?rych musia? wyj?? m??czyzna. – Zaplecza u?ywa? jako magazynu, ale zawsze chcia? przekszta?ci? je w sal? aukcyjn?. By?o bardzo d?ugie i wychodzi?o na ogr?d. M??czyzna za?mia? si? lekko. -Chod? i rozejrzyj si?. Pok?j jest d?ugi i te? wychodzi na ogr?d. Wzruszona jego wyrozumia?o?ci?, Lacey posz?a za nim na zaplecze. By?o d?ugie i w?skie, przywodz?ce na my?l przedzia? poci?gowy, prawie identyczne do tego, w kt?rym ojciec chcia? urz?dzi? sal? aukcyjn?. Przesz?a przez pomieszczenie i wysz?a na znajduj?cy si? na ty?ach zaczarowany ogr?d. By? w?ski i d?ugi na jakie? pi?tna?cie metr?w. Wsz?dzie roi?o si? od kolorowych kwiat?w, drzew i krzew?w posadzonych tak, ?eby rzuca? odpowiedni? ilo?? cienia. Jedyn? rzecz? oddzielaj?c? ogr?d od s?siedniego, by? p?ot do kolan. Jednak w przeciwie?stwie do tego, w kt?rym sta?a Lacey, s?siedni ogr?d wydawa? si? by? u?ywany tylko do przechowywania rzeczy. Sta?o tam kilka brzydkich sk?adzik?w z szarego plastiku, a ca?y ten widok oszpeca? jeszcze bardziej rz?d koszy na ?mieci. Lacey skierowa?a swoj? uwag? z powrotem na pi?kny ogr?d. -Niesamowity – wykrztusi?a. -Tak, to pi?kne miejsce – odpar? m??czyzna, stawiaj?c przewr?con? doniczk?. – Ludzie, kt?rzy wynajmowali lokal, prowadzili tu sklep ogrodniczy. Lacey us?ysza?a melancholijny ton w g?osie m??czyzny. Zauwa?y?a, ?e du?e drzwi szklarni stoj? otworem, a niekt?re z ro?lin w doniczkach s? rozrzucone po pod?odze, z korzeniami na wierzchu i ziemi? wok??. Obraz le??cych na ziemi ro?lin, tak bardzo niepasuj?cy do tego zadbanego ogrodu, wzbudzi? jej ciekawo??. Jej my?li ze wspomnie? o ojcu wr?ci?y do tera?niejszo?ci. -Co tu si? sta?o? – spyta?a. M??czyzna spos?pnia?. -W?a?nie dlatego tu jestem. Rano zadzwoni? do mnie s?siad i powiedzia?, ?e w ci?gu nocy wszystko znikn??o. Lacey wzi??a gwa?towny oddech. -Kto? si? w?ama?? – nie mog?a poj??, ?e w takim pi?knym, sielskim miejscu jak Wilfordshire mog?o doj?? do przest?pstwa. Wydawa?o jej, ?e najgorsz? rzecz?, kt?ra mo?e si? tu sta?, jest kradzie? stygn?cego na parapecie ciasta przez miejscowego rozrabiak?. M??czyzna potrz?sn?? g?ow?. -Nie, nie. Wyjechali. Spakowali wszystko i odjechali. Nawet nie dali mi zna?. Jedyne, co po nich zosta?o, to d?ugi. Niezap?acone rachunki, sterta faktur – ze smutkiem spu?ci? wzrok. Wstrz??ni?ta Lacey zrozumia?a, ?e sklep dopiero dzisiaj zako?czy? dzia?alno??, ?e znalaz?a si? w ?rodku kie?kuj?cej, tajemniczej historii. -Tak mi przykro – powiedzia?a ze szczerym zatroskaniem. Teraz przysz?a jej pora na zabaw? w terapeut?, na odwdzi?czenie si? za ca?? uprzejmo??, jak? okaza? jej m??czyzna. – Da pan sobie rad?? - Nie wydaje mi si? – powiedzia? zrezygnowany. – Musimy sprzeda? to miejsce, ?eby op?aci? rachunki. A szczerze, z ?on? jeste?my za starzy na tak? nerw?wk? – poklepa? si? po klatce piersiowej, a Lacey zrozumia?a, ?e chodzi mu o problemy z sercem. – Na pewno nie ?atwo b?dzie po?egna? si? z tym miejscem – jego g?os si? za?ama?. – By?o w rodzinie od lat. Kocham je. Przewin??o si? kilku kolorowych najemc?w – za?mia? si? z oczami szkl?cymi si? od wspomnie?. – Ale nie. Nie mo?emy znowu przez to wszystko przechodzi?. Wystarczy. Smutek w jego g?osie ?ama? Lacey serce. Ca?a sytuacja by?a przykra. Siln? empati?, kt?r? czu?a wobec m??czyzny, pog??bia?a jeszcze bardziej jej w?asna sytuacja. To, jak ca?e ?ycie, kt?re zbudowa?a z Davidem w Nowym Jorku, zosta?o jej zabrane bez uprzedzenia. Poczu?a, ?e musi co? z tym zrobi?. -Ja wynajm? sklep – powiedzia?a, zanim nawet zd??y?a to pomy?le?. M??czyzna uni?s? brwi w zdziwieniu. -Co, przepraszam? -Ja go wynajm? – powt?rzy?a szybko, zanim cz??? jej m?zgu odpowiedzialna za logiczne my?lenie mia?a szans? zareagowa?. – Nie mo?e pan go sprzeda?. Za du?o wspomnie?, sam pan powiedzia?. Za du?a warto?? sentymentalna. Mo?e mi pan zaufa?. Mam do?wiadczenie. Powiedzmy. Przypomnia?a sobie stra?niczk? z lotniska o ciemnych brwiach i jej s?owa, ?e potrzebuje specjalnej wizy, ?eby pracowa?. I swoj? odpowied?, ?e to ostatnia rzecz, na jak? ma ochot?. Co z Naomi? I z jej prac? u Saski? Co zamierza z tym zrobi?? Ale to wszystko nagle wyda?o si? nieistotne. Uczucie, kt?re ogarn??o j? na widok sklepu, by?o jak mi?o?? od pierwszego wejrzenia. Postanowi?a w pe?ni mu zaufa?. -To jak? Co pan uwa?a? – spyta?a. M??czyzna oniemia?. Lacey nie mog?a go za to wini?. Nie m?g? przypuszcza?, ?e do jego sklepu wparuje Amerykanka w ciuchach z lumpeksu i postanowi go wynaj?? w momencie, kiedy ju? zdecydowa?, ?eby go sprzeda?. -C??.... To.... – zacz??. – Na pewno chcia?bym jeszcze go zatrzyma?. I to nie jest najlepszy moment na sprzeda?. Przy tym, co si? dzieje na rynku. Ale musz? najpierw porozmawia? z ?on?, z Marth?. -Oczywi?cie – odpowiedzia?a Lacey. Szybko zapisa?a swoje imi? i nazwisko na skrawku papieru i wr?czy?a go m??czy?nie, zaskoczona swoj? pewno?ci?. – Nie musi si? pan spieszy?. I tak potrzebowa?a czasu na zdobycie wizy, na u?o?enie biznesplanu, na ogarni?cie finans?w, na kupno asortymentu, na wszystko. Chyba powinna zacz?? od kupienia ksi??ki „Prowadzenie firmy dla opornych”. -Lacey Doyle – przeczyta? m??czyzna z kartki, kt?r? mu poda?a. Pokiwa?a g?ow?. Jeszcze dwa dni temu to imi? brzmia?o tak nieznajomo. Czu?a jednak, ?e coraz bardziej do niej pasuje. -Jestem Stephen – przedstawi? si?. Wymienili u?cisk d?oni. -B?d? czeka? na telefon – powiedzia?a Lacey. Wysz?a ze sklepu, a jej cia?o by?o napi?te w oczekiwaniu. Je?li Stephen zgodzi si? na wynaj?cie jej sklepu, zostanie w Wilfordshire nieco d?u?ej, ni? planowa?a. Powinna czu? strach. Ale czu?a jedynie eufori?. Czu?a, ?e podj??a dobry wyb?r. A mo?e to nie by? wyb?r. Mo?e to przeznaczenie. ROZDZIA? 5 -My?la?am, ?e pojecha?a? na wakacje! – krzykn??a Naomi w s?uchawk?, kt?r? Lacey przytrzymywa?a ramieniem. Westchn??a g??boko, puszczaj?c mimo uszu tyrad? siostry i pisz?c na klawiaturze komputera w bibliotece. Sprawdza?a status swojego podania o zmian? wizy z turystycznej na biznesow?. Po spotkaniu ze Stephenem, Lacey zacz??a zbiera? informacje i dowiedzia?a si?, ?e jako osoba angloj?zyczna z poka?nym kapita?em, do zdobycia wizy potrzebny jej b?dzie jedynie porz?dny biznesplan. Dzi?ki pracy u Saski i jej zwyczajowi, by swoje obowi?zki zrzuca? na pracownik?w, Lacey mia?a w tym spore do?wiadczenie. W kilka wieczor?w plan by? gotowy do wys?ania, a ?atwo??, z jak? przebiega? ca?y proces, tylko dodawa?a jej pewno?ci, ?e wszech?wiat jej kibicuje. Zalogowa?a si? na sw?j profil na stronie brytyjskiego rz?du i zobaczy?a, ?e jej aplikacja by?a „przetwarzana”. Tak bardzo chcia?a ju? zrobi? nast?pny krok, ?e nie mog?a powstrzyma? uczucia rozczarowania. Us?ysza?a g?os Naomi w s?uchawce. -NIE WIERZ?, ?e si? przeprowadzasz – wrzeszcza?a. – Na sta?e! -Nie na sta?e – wyja?ni?a Lacey ze spokojem. Przez lata nauczy?a si? nie reagowa? na humory Naomi. – Wiza jest tylko na dwa lata. Ups. Fa?szywy krok. -DWA LATA? – krzycza?a Naomi, a jej g?os wchodzi? na nowe cz?stotliwo?ci. Lacey przewr?ci?a oczami. Dobrze wiedzia?a, ?e rodzina nie poprze jej decyzji. W ko?cu Naomi potrzebowa?a nia?ki w Nowym Jorku, a matka potrzebowa?a ramienia, na kt?rym zawsze mo?e si? wyp?aka?. Beztroska wiadomo?? wys?ana na Dziewczynki Doyle zosta?a przyj?ta nie cieplej ni? bomba atomowa, a dni p??niej Lacey dalej musia?a zmaga? si? z jej skutkami. -Tak, Naomi – odrzek?a z rozczarowaniem. – Na dwa lata. Nie wydaje ci si?, ?e na nie zas?u?y?am? Czterna?cie odda?am Davidowi. Pi?tna?cie mojej pracy. Nowemu Jorkowi trzydzie?ci dziewi??. Nied?ugo b?d? mie? czterdziestk?, Naomi! My?lisz, ?e chc? sp?dzi? ca?e ?ycie w jednym miejscu? W jednej pracy? Z jednym m??czyzn?? Po tych s?owach przed jej oczami stan?? Tom i poczu?a ogarniaj?ce j? ciep?o. By?a tak zaj?ta organizowaniem swojego nowego ?ycia, ?e nawet nie wst?pi?a do jego cukierni. Zamiast leniwych ?niada? na tarasie, musia? wystarczy? jej banan w drodze i frappuccino ze sklepu. Dopiero teraz dotar?o do niej, ?e je?li Martha i Stephen zgodz? si? na wynajem, jej sklep b?dzie dok?adnie naprzeciwko sklepu Toma. Codziennie b?dzie widzie? go za oknem. Przyjemny dreszcz przebieg? po jej ciele na sam? my?l. -Co z Frankim? – lamentowa?a Naomi, sprowadzaj?c j? na ziemi?. -Wys?a?am mu kr?wki. -Potrzebuje swojej ciotki! -Wci?? mnie ma! Jeszcze nie umar?am, Noami! Po prostu na jaki? czas przeprowadzi?am si? za granic?. M?odsza siostra rzuci?a s?uchawk?. Kto by uwierzy?, ?e ten dzieciak ma trzydzie?ci sze?? lat – pomy?la?a cierpko. Wk?adaj?c telefon z powrotem do kieszeni, Lacey spostrzeg?a mrugni?cie na ekranie komputera. Status jej podania zmieni? si? z „przetwarzanego” na „zatwierdzony”. Z piskiem zeskoczy?a z krzes?a i wyrzuci?a r?ce do g?ry. Spojrza?o na ni? kilka par zaniepokojonych oczu senior?w graj?cych w pasjansa na komputerach w bibliotece. -Przepraszam – krzykn??a, pr?buj?c si? opanowa?. Usiad?a na krze?le, a zachwyt odebra? jej dech w piersiach. Uda?o jej si?. Dosta?a zielone ?wiat?o. Mo?e zacz?? realizowa? sw?j plan. I wszystko posz?o tak g?adko, ?e Lacey nie mog?a oprze? si? wra?eniu, ?e przeznaczenie by?o po jej stronie. Przed ni? tylko ostatnia prosta. Stephen i Martha musieli zgodzi? si? na wynaj?cie jej sklepu. * Lacey, pe?na niepokoju, przechadza?a si? po mie?cie. Nie chcia?a za bardzo oddala? si? od sklepu, bo planowa?a wparowa? do niego w momencie, kiedy tylko zadzwoni do niej Stephen, z d?ugopisem i ksi??eczk? czekow?. I zamierza?a podpisa? t? cholern? umow?, zanim jej wewn?trzna sabota?ystka przekona j?, ?e nie da sobie rady. Na szcz??cie mia?a du?e do?wiadczenie w przygl?daniu si? witrynom sklepowym i ch?on??a wzrokiem wszystko, co miasto mia?o do zaoferowania. Nagle, w swoich tanich mokasynach z lotniska, po?lizgn??a si? na kostce brukowej i niemal skr?ci?a kostk?. Dotar?o do niej, ?e czas zmieni? swoje ciuchy rodem z lumpeksu na co? bardziej formalnego, je?li kto? ma potraktowa? j? jako powa?n? w?a?cicielk? firmy. Skierowa?a si? w stron? butiku s?siaduj?cego z pustym sklepem, kt?ry mia?a nadziej? wynaj??. Mo?e czas pozna? s?siad?w – pomy?la?a. Wesz?a do ?rodka sklepu, kt?ry by? utrzymany w bardzo minimalistycznym stylu. Asortyment by? ma?y i starannie wyselekcjonowany. Kobieta za lad? spojrza?a na ni? i z zadartym nosem zacz??a lustrowa? jej ubrania. By?a powa?na i chuda jak patyk, ale jej falowane, br?zowe w?osy by?y dok?adnie takie same jak w?osy Lacey. W swojej ma?ej, czarnej sukience wygl?da?a jak jej nikczemny klon, pomy?la?a Lacey z rozbawieniem. -Czy mog? w czym? pom?c? – spyta?a kobieta cienkim i nieprzyjemnym g?osem. -Nie, dzi?kuj? – odrzek?a Lacey. – Dok?adnie wiem, czego szukam. Ju? si?ga?a po wieszak z dwucz??ciowym kostiumem, takim, jaki zwyk?a nosi? w Nowym Jorku, kiedy nagle zatrzyma?a si?. Czy to w?a?nie do niej pasowa?o? Ubrania kobiety, kt?r? kiedy? by?a? A mo?e by?a ju? zupe?nie kim? innym? Wr?ci?a do ekspedientki. -W?a?ciwie b?d? potrzebowa? pomocy. Ekspedientka, zachowuj?c kamienn? twarz, wysz?a zza lady i podesz?a do Lacey. Ewidentnie uwa?a?a j? za strat? czasu – nikogo w takich ?achmanch nie b?dzie sta? na rzeczy z tego butiku. Lacey nie mog?a si? doczeka?, a? pomacha swoj? kart? kredytow? przed pogardliw? twarz? kobiety. -Potrzebuj? ubra? do pracy – powiedzia?a Lacey. – Formalnych, ale bez przesady. Kobieta mrugn??a. -A jaka to praca? -Antyki. Antyki? Lacey skin??a g?ow?. -Dok?adnie. Antyki. Kobieta zacz??a wybiera? kostium. By? modny, ale wyrazisty, nie typowo kobiecy. Lacey wzi??a go do przymierzalni, ?eby sprawdzi? rozmiar. Odbicie w lustrze przyprawi?o j? o u?miech. Wygl?da?a, nie ba?a si? tego s?owa, ob??dnie. Ekspedientka mog?a stroi? swoje miny, ale trzeba przyzna?, ?e mia?a ?wietny gust i wyczucie mody. Lacey prawie wybieg?a z przymierzalni. -Jest idealny! Bior?. I jeszcze w czterech innych kolorach. Brwi sprzedawczyni wystrzeli?y w g?r?. -S?ucham? Lacey us?ysza?a dzwonek swojego telefonu. Spojrza?a na ekran i zobaczy?a na nim numer Stephena. Jej serce zabi?o mocniej. W ko?cu! Telefon, na kt?ry tyle czeka?a. Kt?ry rozstrzygnie o jej przysz?o?ci! -Wezm? go – powt?rzy?a ekspedientce, ledwo ?api?c oddech ze zdenerwowania – i jeszcze cztery w kolorach, kt?re wed?ug pani b?d? mi pasowa?. Zdezorientowana kobieta wysz?a na zaplecze – pewnie do tych brzydkich, szarych sk?adzik?w w ogrodzie, pomy?la?a Lacey, po jej nowe rzeczy. Odebra?a telefon. -Stephen? -Cze??, Lacey. Jeste?my z Marth? w sklepie. Mo?e wpadniesz i porozmawiamy? Jego ton brzmia? obiecuj?co, a Lacey nie mog?a powstrzyma? u?miechu. -Jasne. Przyjd? za pi?? minut. Ekspedientka wr?ci?a, ob?adowana ubraniami. Lacey zerkn??a na idealnie dobran? palet? barw – cielisty, czarny, granatowy i pudrowy r??. -Chce je pani przymierzy?? – zapyta?a. Lacey potrz?sn??a g?ow?. Spieszy?a si? i chcia?a ju? sko?czy? zakupy i jak najszybciej p?j?? drzwi obok. Rzuca?a nerwowe spojrzenia w stron? wyj?cia. -Nie trzeba. Wszystkie s? identyczne, wi?c powinny pasowa?. Mo?e je pani skasowa?? – m?wi?a szybko, nie potrafi?c ukry? zniecierpliwienia. – Ach, i zostan? ju? w tym. Zniecierpliwienie Lacey nie zrobi?o na ekspedientce najmniejszego wra?enia. Jakby na przek?r niemu, spokojnie i dok?adnie kasowa?a ubrania i pakowa?a je w papier. -Chwila! – krzykn??a Lacey na widok reklam?wki, kt?r? wyci?gn??a kobieta. – Nie mog? p?j?? z reklam?wk?. Potrzebuj? torebki. Porz?dnej – spojrza?a na p??k? pe?n? torebek za lad?. – Czy mo?e wybra? pani co?, co b?dzie pasowa? do kostium?w? Spojrza?a na Lacey jak na wariatk?, ale obr?ci?a si? i zacz??a po kolei przygl?da? si? torebkom. Wybra?a du??, sk?rzan?, czarn? kopert?wk? ze z?ot? klamr?. -Idealna – powiedzia?a Lacey, przest?puj?c z nogi na nog?, jak biegacz czekaj?cy na sygna? startowy. – Mo?e pani kasowa?. Kobieta wykona?a pro?b? i zacz??a starannie pakowa? kopert?wk?. -To b?dzie... -BUTY! – krzyk Lacey przerwa? kobiecie. Brawo – pomy?la?a. Przecie? w?a?nie mokasyn?w z lotniska chcia?a si? pozby? najbardziej. – Potrzebuj? but?w. Jakim? cudem ekspedientka wygl?da?a na jeszcze bardziej niewzruszon?. Mo?e my?la?a, ?e Lacey sobie ?artuje i wcale nie zamierza wszystkiego kupi?. -Tam mamy buty – powiedzia?a zimno, wskazuj?c r?k? na jedn? z p??ek. Lacey spojrza?a na rz?d pi?knie wyprofilowanych szpilek, kt?re mog?aby nosi? w Nowym Jorku, gdzie obola?e nogi by?y praktycznie wpisane w jej prac?. Ale teraz by?o inaczej, przypomnia?a sobie. Tu nie musi nosi? niewygodnych but?w. Jej wzrok spocz?? na parze jasnych p??but?w. Idealnie pasowa?yby do jej nowych, damsko-m?skich kostium?w. Zdj??a je z p??ki. -Te – powiedzia?a, k?ad?c je na ladzie przed ekspedientk?. Kobieta nawet nie spyta?a, czy Lacey chce przymierzy? buty, tylko skasowa?a je. Kaszln??a w d?o?, kiedy na kasie pojawi?a si? czterocyfrowa liczba. Lacey wyj??a kart?, zap?aci?a i wskoczy?a w nowe buty. Podzi?kowa?a kobiecie i pospieszy?a do sklepu obok. W jej sercu ros?a nadzieja, ?e ju? za par? chwil Stephen przeka?e jej klucze, a apatyczna ekspedientka, od kt?rej w?a?nie kupi?a now? to?samo??, stanie si? jej s?siadk?. Kiedy wesz?a do ?rodka, Stephen spojrza? na ni? ze zdziwieniem. -M?wi?e?, ?e wygl?da na roztrzepan? – powiedzia?a k?cikiem ust kobieta siedz?ca obok niego. To pewnie Martha, jego ?ona. Jej pr?ba dyskrecji wypad?a bardzo nieudolnie. Lacey zaprezentowa?a sw?j nowy str?j. -Ta-da! M?wi?am, ?e wiem, co robi? – droczy?a si? Lacey. Martha spojrza?a znacz?co na Stephena. -O co ty si? martwi?e?, staruszku? Przecie? ta kobieta to odpowied? na nasze modlitwy! Daj jej umow?, nie ma na co czeka?. Lacey nie mog?a uwierzy? w swoje szcz??cie. Przeznaczenie musia?o macza? w tym palce. Stephen szybko wyci?gn?? dokumenty z torby i roz?o?y? je na ladzie przed Lacey. W przeciwie?stwie do dokument?w rozwodowych, kt?rym przygl?da?a si? z niedowierzaniem i ?alem, te wydawa?y si? obietnic?, szans?. Wyci?gn??a sw?j d?ugopis, ten sam, kt?rym podpisa?a papiery rozwodowe, i z?o?y?a sw?j podpis na kartce. Lacey Doyle. Przedsi?biorca. Przypiecz?towa?a swoje nowe ?ycie. ROZDZIA? 6 Lacey, z miot?? w r?ku, ochoczo zamiata?a pod?og? sklepu, kt?ry teraz z dum? wynajmowa?a. Pierwszy raz w ?yciu tak si? czu?a. ?e ma ca?kowit? kontrol? nad swoim ?yciem, swoim przeznaczeniem, ?e przysz?o?? stoi przed ni? otworem. Przez jej my?li przewija?o si? tysi?c my?li na minut? i ju? snu?a kolejne, wielkie plany. Du?e zaplecze sklepu mia?o sta? si? sal? aukcyjn?, spe?nieniem marzenia jej ojca, kt?rego nigdy nie uda?o mu si? zrealizowa?. Pracuj?c dla Saski, bra?a udzia? w niezliczonych aukcjach. Co prawda, w roli kupuj?cego, a nie sprzedawcy, ale by?a pewna, ?e zdo?a si? tego nauczy?. W ko?cu sklepu te? wcze?niej nie prowadzi?a, a jednak dawa?a sobie rad?. Zreszt?, wszystkie naprawd? cenne rzeczy wymagaj? wysi?ku. W tym momencie zauwa?y?a, ?e posta?, kt?ra przechadza?a si? ulic? przed sklepem, zatrzyma?a si? nagle i rzuci?a jej spojrzenie przez okno. Wyjrza?a znad miot?y z nadziej?, ?e zobaczy Toma, jednak nieruchoma posta? nale?a?a do kobiety. A Lacey dok?adnie wiedzia?a, do kt?rej. Chuda, w czarnej sukience i d?ugich, ciemnych w?osach, jak Lacey. To jej z?owieszcza siostra bli?niaczka – ekspedientka ze sklepu obok. Kobieta wparowa?a do ?rodka przez niezamkni?te drzwi. -Co pani tutaj robi? – za??da?a wyja?nie?. Lacey opar?a miot?? o lad? i z pewno?ci? siebie wyci?gn??a do niej d?o?. -Nazywam si? Lacey. Jeste?my s?siadkami. Kobieta spojrza?a na ni?, nie kryj?c zdegustowania. -S?ucham? -Jeste?my teraz s?siadkami – powt?rzy?a Lacey, nie trac?c swojego opanowania. – W?a?nie podpisa?am umow? o wynajem. Kobieta wygl?da?a, jakby kto? uderzy? j? w twarz. -Ale... – wykrztusi?a. -To tw?j butik czy po prostu w nim pracujesz? – spyta?a Lacey, staraj?c si? sprowadzi? zszokowan? kobiet? z powrotem na ziemi?. Ta, jak zahipnotyzowana, skin??a g?ow?. -To m?j sklep. Jestem Taryn. Taryn Maguire – powiedzia?a i potrz?sn??a g?ow?, jakby budz?c si? z transu, a do ust przyklei?a sztuczny u?miech. – Wspaniale, nowa s?siadka! To ?wietna przestrze?, prawda? Na szcz??cie, nie wpada za wiele ?wiat?a, wi?c nie b?dzie wida?, jak jest brudno. Lacey nawet nie unios?a brwi. Lata radzenia sobie z pasywno-agresywnymi zagrywkami matki nauczy?y j? tego. Taryn za?mia?a si? g?o?no, pr?buj?c ukry? prawdziw? intencj? wypowiedzi. -Ale powiedz mi, jak uda?o ci si? wynaj?? to miejsce? S?ysza?am, ?e Stephen chcia? je sprzeda?. Lacey wzruszy?a ramionami. -Bo chcia?. Ale plany si? zmieni?y. Taryn wygl?da?a, jakby trzyma?a w ustach cytryn?. Jej oczy biega?y po ca?ym sklepie, a nos zadar?a do g?ry jeszcze bardziej ni? przy ich poprzednim spotkaniu. Albo nie stara?a si?, albo nie potrafi?a ukry? zniesmaczenia. -I chcesz tu sprzedawa? antyki? – doda?a. -Dok?adnie. M?j ojciec si? tym zajmowa?, kiedy by?am dzieckiem, wi?c postanowi?am p?j?? w jego ?lady. -Antyki – powt?rzy?a Taryn. Ewidentnie nie podoba?a jej si? wizja sklepu z antykami tu? obok jej eleganckiego butiku. Przeszywa?a Lacey swoim spojrzeniem. – I mo?esz tak po prostu to zrobi?? Przylecie? ze Stan?w i otworzy? sw?j biznes? -Z odpowiedni? wiz?, tak – wyja?ni?a ch?odno Lacey. -Ciekawe... – odpar?a Taryn, starannie dobieraj?c s?owa – To znaczy, zazwyczaj, kiedy obcokrajowiec chce zacz?? tu prac?, potrzebuje potwierdzenia od pracodawcy, ?e nie ma ?adnego Brytyjczyka na jego miejsce. To po prostu dziwne, ?e tak nie jest w przypadku prowadzenia w?asnego biznesu... – m?wi?a, a w jej g?osie coraz d?wi?czniej wybrzmiewa?a pogarda. – I Stephen tak po prostu ci go wynaj??? Nieznanej osobie? Ile sklep by? pusty, mo?e dwa dni? – uprzejmo??, na kt?r? pr?bowa?a si? zdoby?, ca?kowicie wyparowa?a. Ale Lacey nie dawa?a wytr?ci? si? z r?wnowagi. -To by? jaki? kosmiczny przypadek. Stephen akurat by? w sklepie, kiedy zacz??am si? tu rozgl?da?. By? za?amany, ?e poprzedni najemcy tak po prostu wyjechali i zostawili go ze stert? rachunk?w, no i chyba gwiazdy nam sprzyja?y. Ja pomagam jemu, on pomaga mi. To chyba przeznaczenie. -PRZEZNACZENIE? – krzykn??a, porzucaj?c swoje pasywno-agresywne zachowanie na rzecz najzwyklejszej agresji. – Od miesi?cy by?am um?wiona ze Stephenem, ?e sprzeda mi sklep, jak tylko si? zwolni! Mia?am rozbudowywa? sw?j butik! Lacey wzruszy?a ramionami. -C??, nie kupi?am go. Wynajmuj? go. Jestem pewna, ?e nie zapomnia? o planie i sprzeda ci go, kiedy nadejdzie czas. Po prostu to nie teraz. -Nie mog? w to uwierzy?! – lamentowa?a Taryn. – Wparowa?a? tu i wrobi?a? go w kolejny najem? W kilka dni? Grozi?a? mu? Co to za uk?ad! Lacey by?a niewzruszona. -Jego musisz spyta?, dlaczego wola? wynaj?? go mi ni? sprzeda? tobie – powiedzia?a na g?os, a w my?lach doko?czy?a: Mo?e dlatego, ?e jestem mi?? osob?? -Ukrad?a? m?j sklep – sko?czy?a Taryn. Prawie wybieg?a ze sklepu i trzasn??a drzwiami, a jej d?ugie, ciemne w?osy falowa?y gro?nie. Lacey u?wiadomi?a sobie, ?e jej nowe ?ycie nie b?dzie tak idylliczne, jak to sobie wyobra?a?a. A jej ?art o z?owieszczej bli?niaczce by? bli?szy prawdzie, ni? my?la?a. C??, by?a tylko jedna rzecz, kt?r? mog?a z tym zrobi?. Zamkn??a sklep i ze zdecydowaniem ruszy?a w d?? ulicy, do fryzjera, i pewnym krokiem wesz?a do ?rodka. Ruda fryzjerka siedzia?a w pustym salonie, przegl?daj?c magazyn. -Mog? w czym? pom?c? – spyta?a, spogl?daj?c na Lacey. -Ju? czas – powiedzia?a Lacey z determinacj?. – Czas na kr?tkie w?osy. Kolejne marzenie, kt?rego nigdy nie mia?a odwagi spe?ni?. David uwielbia? jej d?ugie w?osy. Ale nie zamierza?a wygl?da? na bli?niaczk? Taryn ani minuty d?u?ej. Przyszed? czas. Czas obci?? w?osy. Czas zostawi? dawn? Lacey za sob?. W swoim nowym ?yciu, to ona wyznacza?a zasady. -Jest pani pewna? – zapyta?a kobieta. – To znaczy, tak mi si? wydaje, ale musz? spyta?. Nie chc?, ?eby pani tego ?a?owa?a. -Bardziej ni? pewna – odpar?a Lacey. – Kiedy to zrobi?, spe?ni? swoje trzy marzenia w trzy dni. Kobieta u?miechn??a si? i z?apa?a za no?yczki. -No to lecimy po tego hat-trika! ROZDZIA? 7 -Gotowe – powiedzia? Ivan, wy?aniaj?c si? spod szafki pod zlewem. – Rura nie powinna ju? przecieka?. D?wign?? si? z pod?ogi i nerwowo podci?gn?? swoj? pogniecion?, szar? koszul?, kt?ra ods?ania?a jego ?nie?nobia?y brzuch. Lacey uprzejmie udawa?a, ?e wcale tego nie widzi. -Dzi?kuj?, ?e tak szybko przyjecha? j? pan naprawi? – powiedzia?a Lacey, wdzi?czna, ?e trafi?a na w?a?ciciela, kt?ry rzeczywi?cie troszczy? si? o dom i naprawia? wszystkie usterki – a sporo si? ju? ich pojawi?o. Ale czu?a si? te? winna, ?e tyle razy musia? przyje?d?a? do Domku na Urwisku. Wspinaczka na klif nie nale?a?a do ?atwych, a Ivan mia? ju? swoje lata. -Mo?e zostanie pan na chwil?? – zaproponowa?a. – Na herbat?, piwo? Lacey wiedzia?a, ?e odm?wi. Ivan by? nie?mia?y i zawsze zdawa? si? my?le?, ?e tylko jej przeszkadza. Mimo to, Lacey dalej pr?bowa?a. Ivan za?mia? si?. -Nie, nie. Nie trzeba, Lacey. Musz? dzisiaj zrobi? porz?dek w papierach. Jak to m?wi?, wy?pimy si? po ?mierci. -Nie musi mi pan m?wi? – odpar?a. – By?am w sklepie od pi?tej rano, a w domu dopiero po ?smej. Ivan zmarszczy? brwi. -W sklepie? -Och – powiedzia?a Lacey ze zdziwieniem. – My?la?am, ?e m?wi?am panu o tym, jak odtyka? pan rynny. Otwieram w mie?cie sklep z antykami. Wynaj??am wolny lokal od Stephena i Marthy, ten, gdzie wcze?niej by? ogrodniczy. Ivan zrobi? wielkie oczy. -My?la?em, ?e przyjecha?a? tu na wakacje! -Bo przyjecha?am. Ale postanowi?am zosta?. Nie w tym domu, oczywi?cie. Znajd? sobie co?, jak tylko b?dzie go pan potrzebowa?. -Nie, to bardzo dobrze – odpowiedzia? zachwycony Ivan. – Je?li ci si? tu podoba, mo?esz zosta?, ile chcesz. Chyba, ?e przeszkadza ci, ?e ci?gle tu jestem i co? naprawiam? -Nie, lubi? to – powiedzia?a Lacey z u?miechem. – Poza panem nie mam ?adnych go?ci. To w?a?nie by?o najtrudniejsze w wyjechaniu z Nowego Jorku. Nie t?skni?a za miastem, za mieszkaniem, za znajomymi ulicami, tylko za lud?mi, kt?rych tam zostawi?a. -Powinnam sprawi? sobie psa – doda?a rozbawiona. -Rozumiem, ?e jeszcze nie pozna?a? s?siadki? – zapyta? Ivan. – Urocza kobieta. Ekscentryczka. Ma psa, border collie, kt?ry zagania owce. -Pozna?am owce – poinformowa?a Lacey. – Ci?gle przychodz? do ogrodu. -Ach – westchn?? Ivan. – Pewnie w p?ocie jest dziura. Rzuc? na to okiem. A ty powinna? odwiedzi? now? s?siadk?, na pewno zaprosi ci? na herbat?. Albo piwo – mrugn?? do niej w spos?b, kt?ry przypomnia? jej ojca. -Tak pan my?li? Nie b?dzie mia?a nic przeciwko temu, ?e jaka? Amerykanka ni st?d, ni zow?d stanie w jej drzwiach? -Gina? Nie ma mowy. B?dzie zachwycona. Mo?esz mi zaufa?, po prostu do niej wpadnij. Wyszed?, a Lacey postanowi?a pos?ucha? jego rady i posz?a do domu s?siadki. Chocia? s?owo „s?siadka” niezbyt dok?adnie oddawa?o sytuacj?. Ich domy dzieli?o dobre kilkaset metr?w wierzcho?kiem klifu. Dotar?a do jednopi?trowego domu, przypominaj?cego Domek na Urwisku, i zapuka?a do drzwi. W momencie us?ysza?a zamieszanie po drugiej stronie, krz?taj?cego si? psa i g?os uciszaj?cej go kobiety. Drzwi otwar?y si? na kilka centymetr?w. Pojawi?a si? w nich kobieta o kr?conych, siwych w?osach i wyj?tkowo dzieci?cych rysach twarzy jak na kobiet? po sze??dziesi?tce. Mia?a na sobie ?ososiowy sweterek i kwiecist? sp?dnic? do ziemi. Pyszczek czarno-bia?ego border collie usilnie stara? si? znale?? miejsce w drzwiach dla reszty cia?a. -Budyka – kobieta zwr?ci?a si? do psa – zabieraj si? st?d. -Budyka? – spyta?a Lacey – Ciekawe imi? dla psa. -Nale?a?o do m?ciwej, poga?skiej kr?lowej i wojowniczki, kt?ra wznieci?a powstanie przeciwko Rzymianom i podpali?a Londyn. Ale w czym mog? ci pom?c, kochana? Lacey od razu poczu?a sympati? do kobiety. -Jestem Lacey. Mieszkam obok i pomy?la?am, ?e powinnam si? przedstawi?, bo troch? tutaj zostan?. -Obok? W Domku na Urwisku? -Dok?adnie. Kobieta u?miechn??a si? promiennie. Otwar?a drzwi na o?cie? i wyrzuci?a ramiona w powietrze. -Och! – krzykn??a z rado?ci? i przytuli?a Lacey. Budyka zacz??a skaka? i szczeka? wok?? nich. – Nazywam si? Georgina Vickers. George dla rodziny. Gina dla przyjaci??. -A dla s?siad?w? – za?artowa?a Lacey, kiedy kobieta w ko?cu wypu?ci?a j? z ?ami?cego ko?ci u?cisku. -Gina, prosz? – kobieta wzi??a j? za r?k? i poprowadzi?a za sob?. – Wchod? do ?rodka, zapraszam. Nastawi? czajnik na herbat?. Lacey, pozostawiona bez wyboru, wesz?a do domu. Jeszcze nie zdawa?a sobie sprawy, jak cz?sto b?dzie s?ysze? zdanie nastawi? czajnik na herbat?. -Widzisz to, Bu? – spyta?a kobieta, drepcz?c niskim korytarzem. – W ko?cu mamy s?siadk?! Lacey pod??a?a za ni?, a? znalaz?y si? w kuchni. By?a o po?ow? mniejsza od jej kuchni, z czerwon?, kafelkowan? pod?og? i blatem, kt?ry przecina? pomieszczenie i zajmowa? jego lwi? cz???. Nad zlewem znajdowa?o si? du?e okno, za kt?rym wida? by?o kwiecisty ogr?d na tle rozbijaj?cych si? fal oceanu. -Lubisz zajmowa? si? ogrodem? – spyta?a Lacey. -Lubi?. To moja duma i moje hobby. Hoduj? kwiaty i zio?a na najr??niejsze dolegliwo?ci. Jak szamanka – zachichota?a, roz?mieszona w?asnym opisem samej siebie. – Chcesz spr?bowa?? – r?k? wskaza?a na rz?d bursztynowych buteleczek, poustawianych na prowizorycznej, chwiejnej, drewnianej p??ce. – Mam tu co? na b?l g?owy, skurcze, b?l z?ba, reumatyzm... -Yy...Wystarczy herbata – odpowiedzia?a Lacey. -W takim razie herbata! – potwierdzi?a ekscentryczna kobieta. Podrepta?a na drug? stron? kuchni i wyj??a dwa kubki z szafki. – Ale jaka? English Breakfast? Assam? Earl Grey? Lady Gray? Lacey nawet nie wiedzia?a, ?e istnieje tyle rodzaj?w. Zastanawia?a si?, kt?r? pi?a z Tomem na ich „randce”. By?a przepyszna. Na chwil? przenios?a si? w tamten moment. -Kt?ra jest najbardziej tradycyjna? – spyta?a zagubiona. – Ta, kt?r? pije si? do ciastek? -Musi chodzi? o English Breakfast – odpar?a Gina ze skinieniem g?owy. Wyj??a puszk? z szafki, wy?owi?a z niej dwie torebki i w?o?y?a po jednej do kubk?w z r??nych komplet?w. Nala?a wody do czajnika i nastawi?a go, po czym odwr?ci?a si? Lacey. Jej oczy b?ysn??y szczerym zainteresowaniem. -Opowiadaj – powiedzia?a Gina – jak podoba ci si? w Wilfordshire? -Ju? tu kiedy? by?am – wyja?ni?a Lacey. – Na wakacjach, jako dziecko. Tak dobrze si? tu czu?am, ?e chcia?am sprawdzi?, czy przy drugim podej?ciu b?dzie r?wnie magicznie. -I? Lacey pomy?la?a o Tomie. O sklepie. O Domku na Urwisku. O wszystkich wspomnieniach zwi?zanych z ojcem, kt?re kr??y?y po jej g?owie, jak kurz niezamiatany od dwudziestu lat. K?ciki jej ust unios?y si? w u?miechu. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=51922930&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.