×åòûðå âðåìåíè ãîäà.. Òàê äàâíî íàçûâàëèñü èõ âñòðå÷è - Ëåòî - ðîçîâûì áûëî, êëóáíè÷íûì, Äî áåçóìèÿ ÿðêî-áåñïå÷íûì. Îñåíü - ÿáëî÷íîé, êðàñíîðÿáèííîé, Áàáüèì ëåòîì ñïëîøíîãî ñ÷àñòüÿ, À çèìà - ñíåæíî-áåëîé, íåäëèííîé, Ñ âîñõèòèòåëüíîé âüþãîé íåíàñòüÿ.. È âåñíà - íåâîçìîæíî-ìèìîçíîé, ×óäíî ò¸ïëîé è ñàìîé íåæíîé, È íè êàïåëüêè íå ñåðü¸çíîé - Ñóìàñøåä

Powr?t Smok?w

Powr?t Smok?w Morgan Rice Kr?lowie I Czarnoksi??nicy #1 Dobra wiadomo?? dla wszystkich, kt?rzy po przeczytaniu ca?ej serii Kr?gu Czarnoksi??nika wci?? pragn? wi?cej. Powr?t Smok?w Morgan Rice to zapowied? kolejnej genialnej serii fantasy, kt?ra zabierze nas w podr?? do ?wiata trolli i smok?w, m?stwa, honoru, odwagi, magii i wiary w swoje przeznaczenie. Morgan po raz kolejny uda?o si? stworzy? nietuzinkowych bohater?w, kt?rych dopingujemy na ka?dej stronie ksi??ki.. Obowi?zkowa pozycja w biblioteczce ka?dego mi?o?nika gatunku fantasy. –Books and Movie Reviews, Roberto MattosBestseller! Morgan Rice, jedna z najpopularniejszych autorek powie?ci dla m?odzie?y, przedstawia swoj? kolejn?, fenomenaln? seri? fantasy: POWR?T SMOK?W (KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY – CZ??? 1. ) Pi?tnastoletnia Kyra wychowuje si? w zdominowanym przez m??czyzn forcie swego ojca. Mimo ?e jest tam jedyn? dziewczyn?, jej najwi?kszym marzeniem jest zosta? wielkim wojownikiem. Od zawsze czu?a, ?e jest inna od wszystkich, dlatego pragnie zrozumie? ?r?d?o pochodzenia swych nadzwyczajnych zdolno?ci i tajemniczej mocy. Sekret jej narodzin oraz proroctwo, kt?re ujawni?oby jej przeznaczenie, s? jednak trzymane przed ni? w tajemnicy. Kiedy Kyra osi?ga wiek dojrza?o?ci, Lord Gubernator chce zabra? j? od rodziny. By temu zapobiec, ojciec planuje wyda? c?rk? za m??. Kyra stanowczo si? temu sprzeciwia i wyrusza na samotn? wypraw? do niebezpiecznego lasu, gdzie spotyka rannego smoka. Wydarzenia, kt?re potem nast?puj?, zmieni? na zawsze bieg historii jej kr?lestwa. Tymczasem pi?tnastoletni Alec po?wi?ca swoje ?ycie dla brata, przejmuj?c na siebie obowi?zek s?u?by w P?omieniach, miejscu, w kt?rym ziemia i niebo po??czone s? ?cian? ognia – barier?, kt?ra powstrzymuje trolle przed przedostaniem si? na wsch?d. Po drugiej stronie kr?lestwa Merk, najemnik, kt?ry pragnie zostawi? za sob? mroczn? przesz?o??, wyrusza na wypraw? przez las, chc?c dotrze? do Wie?y, w kt?rej znajduje si? Miecz Ognia, magiczne ?r?d?o mocy kr?lestwa. Merk chce zosta? Obserwatorem, by chroni? Miecz przed chciwymi ?apskami trolli, kt?re w?a?nie szykuj? si? do inwazji. Powr?t Smok?w zabierze ci? w ?wiat rycerzy i wojownik?w, kr?l?w i namiestnik?w, honoru i m?stwa, magii, przeznaczenia, potwor?w i smok?w. Pierwsza cz??? sagi to magiczna opowie?? o mi?o?ci i z?amanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. To powie?? fantasy w najlepszym wydaniu, kt?ra b?dzie ?y? w tobie jeszcze d?ugo po jej przeczytaniu, kt?ra wci?gnie ka?dego czytelnika, bez wzgl?du na jego p?e? czy te? wiek. Cz??? 2. serii Kr?lowie i Czarnoksi??nicy zostanie opublikowana ju? wkr?tce. Powr?t Smok?w to ogromny sukces – od samego pocz?tku.. Rewelacyjna powie?? fantasy.. Zaczyna si? tak, jak powinna – od opisu zmaga? jednej bohaterki, by potem, z ka?d? kolejn? stron?, wprowadza? nas coraz g??biej w ?wiat rycerzy, smok?w, magii, potwor?w i przeznaczenia.. W tej ksi??ce znajdziesz wszystko to, co potrzebne jest dobrej fantasy, od wojownik?w i bitew, po konfrontacj? z samym sob?… Szczeg?lnie polecana dla czytelnik?w, kt?rzy lubi? przygody m?odych, zdeterminowanych i wiarygodnych bohater?w. Midwest Book Review, D. Donovan, eBook Reviewer Morgan Rice Powr?t Smok?w (Kr?lowie i Czarnoksi??nicy—Cz??? 1) Morgan Rice Morgan Rice jest autork? bestsellerowego cyklu fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, z?o?onego z siedemnastu ksi??ek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, z?o?onej, do tej pory, z jedenastu ksi??ek; bestsellerowego cyklu thriller?w post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, z?o?onego, do tej pory, z dw?ch ksi??ek; oraz najnowszej serii fantasy KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY. Powie?ci Morgan dost?pne s? w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 j?zykach. PRZEMIENIONA (Ksi?ga 1 cyklu Vampire Journals), ARENA ONE (Ksi?ga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATER?W (Ksi?ga 1 cyklu Kr?g Czarnoksi??nika) oraz POWR?T SMOK?W (Ksi?ga 1 cyklu Kings and Sorcerers) dost?pne s? nieodp?atnie. Morgan czeka na wiadomo?? od Ciebie. Odwied? jej stron? internetow? www.morganricebooks.com i do??cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezp?atn? ksi??k?, darmowe prezenty, darmow? aplikacj? do pobrania i dost?p do najnowszych informacji. Do??cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozosta? z name w kontakcie! Wybrane recenzje powie?ci Morgan Rice “Porywaj?ca powie?? fantasy, w kt?rej fabu?? wplecione s? elementy tajemnicy i intrygi. Wyprawa Bohater?w opowiada o odwadze i ?yciowej misji, kt?rej realizacja prowadzi do rozwoju, dojrza?o?ci i doskona?o?ci… Dla tych, kt?rzy szukaj? ekscytuj?cej opowie?ci fantasy, pe?nej wyrazistych bohater?w, ?rodk?w przekazu i akcji. Ksi??ka w pi?kny spos?b opisuje dorastanie Thora i jego przemian? z narwanego ch?opca w m?odego m??czyzn?, kt?ry musi stawi? czo?a niebezpiecznym wyzwaniom… To zaledwie pocz?tek czego?, co zapowiada si? na cykl epickiej serii dla m?odzie?y.”     --Midwest Book Review (D. Donovan, eBook Reviewer) “KR?G CZARNOKSI??NIKA zawiera wszystko, co niezb?dne, aby odnie?? natychmiastowy sukces: fabu??, zmowy i spiski, tajemnic?, dzielnych rycerzy, rozwijaj?ce si? bujnie zwi?zki uczuciowe i z?amane serca, podst?p i zdrad?. Zapewni rozrywk? na wiele godzin i zadowoli czytelnik?w w ka?dym wieku. Zalecana jako sta?a pozycja w biblioteczce ka?dego czytelnika fantasy.”     – Books and Movie Reviews, Roberto Mattos “Wci?gaj?ce epickie fantasy (KR?G CZARNOKSI??NIKA) zawiera klasyczne cechy gatunku – fabu?? mocno osadzon? w realiach staro?ytnej Szkocji i znakomicie rozwini?t? intryg?.”     —Kirkus Reviews “Bardzo podoba?a mi si? posta? Thora i ?wiat, w kt?rym ?y?. Morgan Rice wspaniale opisa?a jego krajobraz i ?yj?ce w nim stworzenia… Podoba?a mi si? [fabu?a]. By?a zwi?z?a i urocza… Nie by?o zbyt wielu pobocznych bohater?w, dzi?ki czemu ?atwo mo?na by?o si? w nich po?apa?. By?y przygody i wstrz?saj?ce momenty, ale przedstawiona akcja nie by?a zbyt groteskowa. Ta ksi??ka to idealny wyb?r dla nastoletnich czytelnik?w… Nadchodzi pocz?tek czego? niezwyk?ego.”     --San Francisco Book Review “Jest to pierwsza cz??? sagi fantasy „Kr?g Czarnoksi??nika” (obecnie z?o?onej z czternastu cz??ci), w kt?rej Rice przedstawia czytelnikom losy 14-letniego Thorgrina "Thora" McLeoda, kt?rego najwi?kszym marzeniem jest do??czenie do Srebrnego Legionu, elitarnego oddzia?u kr?lewskiej armii.... Pisarstwo Rice jest porz?dne, a przes?anie intryguj?ce.”     --Publishers Weekly "(WYPRAWA BOHATER?W) to szybka i lekka lektura. Ka?dy rozdzia? zako?czony jest w taki spos?b, ?e wprost musisz dowiedzie? si?, co b?dzie dalej. W ksi??ce jest kilka liter?wek i niekt?re imiona s? pomieszane, ale w ?aden spos?b nie przeszkadza to w ?ledzeniu historii. Zako?czenie ksi??ki sprawi?o, ?e zapragn??am natychmiast przeczyta? kolejn? cz??? i tak te? zrobi?am. Wszystkie dziewi?? cz??ci serii „Kr?g Czarnoksi??nika” s? do nabycia w Kindle Store, a Wyprawa Bohater?w dost?pna jest obecnie za darmo! Je?li szukasz lekkiej i przyjemnej lektury, ta ksi??ka na pewno spe?ni twoje oczekiwania"     --FantasyOnline.net Ksi??ki Morgan Rice KINGS AND SORCERERS POWR?T SMOK?W (CZ??? #1) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBO ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W  (CZ??? 15) POTYCZKI RYCERZY (CZ??? 16) ?MIERTELNA BITWA (CZ??? 17) THE SURVIVAL TRILOGY ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZ??? 1) ARENA TWO (CZ??? 2) THE VAMPIRE JOURNALS PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) Copyright © 2014 Morgan Rice Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami dopuszczonymi na mocy ameryka?skiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autora. Ten ebook jest na licencji tylko do osobistego u?ytku. Ten ebook nie mo?e by? odsprzedawany lub oddawany innej osobie. Je?li chcesz podzieli? si? t? ksi??k? z inn? osob?, nale?y zakupi? dodatkowy egzemplarz dla ka?dego odbiorcy. Je?li czytasz t? ksi??k?, cho? jej nie zakupi?e?, lub nie zosta?a ona zakupiona dla Ciebie, powiniene? j? zwr?ci? i kupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za poszanowaniem ci??kiej pracy tego autora. Ksi??ka jest dzie?em fikcji. Wszystkie nazwy, postacie, miejsca i zdarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki i s? fikcyjne. Wszelkie podobie?stwo do nazwy, w?a?ciwo?ci rzeczywistej osoby, jest ca?kowicie przypadkowe i niezamierzone. Jacket Image © Shutterstock.co Drogi Brutusie, s? w ?yciu tym chwile, W kt?rych przeznacze? swych panem jest cz?owiek. Je?li?my zeszli do n?dznej s?ug roli, To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina     --William Shakespeare     Juliusz Cezar ROZDZIA? PIERWSZY Kyra sta?a na szczycie trawiastego pag?rka, z ca?ych si? pr?buj?c skoncentrowa? si? na celu. Dooko?a niej sypa? g?sty ?nieg, a pod stopami czu?a tward?, zmarzni?t? ziemi?. Nie by?o jej ?atwo zapomnie? o szczypi?cym w policzki mrozie. Przymru?y?a lekko oczy, odcinaj?c si? od reszty ?wiata – porywistego wiatru, krakania kruka w oddali – i skupi?a wzrok na cienkiej bia?ej brzozie, pr???cej si? w oddali, po?r?d krajobrazu purpurowych sosen. Od drzewa dzieli?o j? prawie czterdzie?ci metr?w, co czyni?o ten cel niemo?liwym do trafienia ani przez jej braci, ani nawet przez najlepszych ludzi jej ojca. I to w?a?nie sprawia?o, ?e by?a jeszcze bardziej zdeterminowana – jako najm?odsza z tego grona i jako jedyna dziewczyna w?r?d nich. Kyra nigdzie tak naprawd? nie pasowa?a. Oczywi?cie, jaka? cz??? niej chcia?a robi? to, czego si? od niej oczekiwa?o, sp?dza? czas z innymi dziewcz?tami, uczestniczy? w ?yciu kulturalnym grodu; ale w g??bi duszy wiedzia?a, ?e ona taka nie jest. Wrodzi?a si? w ojca, jak on mia?a w sobie ducha wojownika, i za nic w ?wiecie nie chcia?a by? skazana na kamienne ?ciany swojej twierdzy, nie godzi?a si? na ?ycie w domowym zaciszu. By?a lepszym strzelcem od ka?dego z nich – ju? w tej chwili mog?a przestrzeli? najlepszych ?ucznik?w swojego ojca, i zrobi?aby wszystko, by udowodni? im, a w szczeg?lno?ci swojemu ojcu, ?e zas?uguje na powa?ne traktowanie. Ojciec j? kocha?, wiedzia?a o tym, nie chcia? jednak dostrzec jej prawdziwej natury. Kyra najbardziej lubi?a trenowa? w?a?nie tu, daleko od fortu, na r?wninach Volis, w samotno?ci. Jako jedyna dziewczyna w bastionie pe?nym wojownik?w, zd??y?a si? do tego przyzwyczai?. Przychodzi?a tu ka?dego dnia, do swojego azylu, wysoko na szczycie p?askowy?u, z kt?rego rozci?ga? si? widok na kamienne ?ciany fortu. Mog?a tu znale?? odpowiednie drzewa do ?wicze?, na tyle cienkie, by trudno je by?o trafi?. ?wist jej strza? niemal ka?dego dnia rozchodzi? si? echem po ca?ej wsi; jej strza?y nie oszcz?dzi?y ?adnego drzewa w okolicy, kalecz?c pnie bez lito?ci. Kyra wiedzia?a, ?e podczas treningu ?ucznicy ojca cz?sto celuj? w myszy. Tu na r?wninach by?o ich pe?no; na pocz?tku ona te? tak robi?a. Szybko okaza?o si?, ?e trafienie w ruchomy cel nie stanowi dla niej najmniejszego problemu. Zabijanie ?ywych stworze? przyprawia?o j? jednak o md?o?ci. Cho? by?a nieustraszona, wra?liwo?? nie pozwala?a jej na zabijanie zwierz?t, bez wyra?nego ku temu powodu. Obieca?a sobie wi?c, ?e nigdy wi?cej nie wyceluje w ?yw? istot?, chyba ?e b?dzie niebezpieczna, lub zaatakuje j?. Jak wilcze nietoperze, kt?re pojawiaj? si? noc? i lataj? zdecydowanie zbyt blisko fortu. Ze strzelaniem do nich nie mia?a ?adnego problemu, zw?aszcza po tym jak jej m?odszy brat, Aidan, zosta? ugryziony przez jednego z nich, po czym chorowa? przez p?? ksi??yca. Poza tym, to by?y najszybciej poruszaj?ce si? stworzenia na tym ?wiecie i wiedzia?a, ?e gdyby uda?o si? jej trafi? cho? jednego z nich, szczeg?lnie noc?, znaczy?oby to, ?e jest praktycznie niezwyci??ona. Kiedy? sp?dzi?a ca?? noc przy pe?ni ksi??yca strzelaj?c w nie z wie?y ojca. O wschodzie s?o?ca podekscytowana wybieg?a na pole, i ku swojej rado?ci ujrza?a hordy zdumionych wie?niak?w, t?ocz?cych si? nad cia?ami kilkudziesi?ciu wilczych nietoperzy przebitych strza?ami. Kyra zmusi?a si? teraz do skupienia. Odgrywa?a ten strza? w wyobra?ni, obserwowa?a siebie podnosz?c? ?uk, odci?gaj?c? ci?ciw? i zwalniaj?c? j? bez chwili zawahania. Wiedzia?a, ?e najwa?niejsze w strzelaniu s? momenty jeszcze przed faktycznym strza?em. Zbyt wielu widzia?a ?ucznik?w w swoim wieku, czternastolatk?w, ci?gn?cych za ci?ciw? nier?wno, zbyt nerwowo. Wiedzia?a, ?e ich strza?y s? stracone. Wzi??a g??boki oddech, podnios?a ?uk i jednym zdecydowanym ruchem odci?gn??a ci?ciw? i wypu?ci?a strza??. Nawet bez patrzenia wiedzia?a, ?e cel zosta? trafiony. Chwil? potem us?ysza?a trzask, lecz patrzy?a ju? w innym kierunku. Szuka?a kolejnego, jeszcze bardziej ambitnego celu. Kyra us?ysza?a ciche skomlenie przy nodze i spojrza?a na Leo, swojego wilka, pod??aj?cego za ni? jak cie?. Doros?y wilk, si?gaj?cy jej prawie do pasa, by? tak opieku?czy w stosunku do Kyry, jak Kyra w stosunku do niego. Widok tych dwojga razem nikogo ju? w forcie nie dziwi?. Gdziekolwiek sz?a Kyra, w ?lad za ni? pod??a? Leo. Nie odst?powa? jej na krok, chyba ?e jaka? wiewi?rka lub kr?lik pojawi? si? w zasi?gu jego wzroku – wtedy potrafi? znikn?? nawet na kilka godzin. – Nie zapomnia?am o tobie, przyjacielu – powiedzia?a Kyra i si?gn??a do kieszeni po ko?? z wczorajszej biesiady. Leo z?apa? j? w z?by i szcz??liwy pomaszerowa? dalej przy swojej pani. Na mro?nym powietrzu oddech Kyry przemienia? si? we mg??. Przewiesi?a ?uk przez rami? i chuchn??a w skostnia?e z zimna d?onie, pr?buj?c je nieco ogrza?. Przesz?a przez szeroki p?askowy? i rozejrza?a si? wko?o. Z tego punktu mog?a zobaczy? ca?? okolic?, wzg?rza Volis, zwykle zielone, lecz teraz pokryte grub? warstw? ?niegu, ziemie p??nocno-wschodniej cz??ci kr?lestwa Escalon, otaczaj?ce warowni?. Z tego miejsca Kyra mog?a obserwowa? wszystko, co dzia?o si? na ziemiach jej ojca, dostrzec ka?dego wie?niaka i wojownika wchodz?cego i wychodz?cego z fortu. To miejsce mia?o sw?j niew?tpliwy urok. Lubi?a przygl?da? si? staro?ytnej, kamiennej konstrukcji fortu, kszta?tom mur?w obronnych i majestatycznych wie? i zabudowa?, ci?gn?cych si? niemal bez ko?ca. W ca?ej okolicy nie by?o wy?szych zabudowa? ni? w Volis. W pot??ny mur obronny wkomponowana by?a okr?g?a wie?a, kaplica dla ludu, a dla niej miejsce, na kt?rego szczyt mog?a si? wspina?, by w samotno?ci obserwowa? wie?. Kamienny gr?d otoczony by? fos? ze zwodzonym mostem i ziemnym wa?em, wzd?u? kt?rego wiod?a szeroka droga, chroniona dostojnymi wzg?rzami, g??bokimi rowami i murami. Miejsce to by?o godne jednego z najwa?niejszych wojownik?w Kr?la- jej ojca. Cho? Volis, ostatnia twierdza przed P?omieniami, znajdowa?o si? kilka dni drogi od Andros, stolicy Escalonu, wci?? by?o domem dla wielu s?ynnych wojownik?w dawnego Kr?la. By?o r?wnie? bezpieczn? przystani?, miejscem, kt?re sta?o si? schronieniem dla setek mieszka?c?w wsi i gospodarstw, kt?rzy ?yli w jego obr?bie lub w pobli?u jego mur?w. Kyra spojrza?a w d?? na dziesi?tki ma?ych domk?w z gliny, rozsianych w?r?d pag?rk?w. Przygl?da?a si? przygotowaniom wie?niak?w do nachodz?cej zimy i do wieczornego festynu. Fakt, ?e mieszka?cy czuli si? wystarczaj?co bezpiecznie, aby ?y? poza murami grodu, ?wiadczy? o ogromnym szacunku, jakim darzyli jej ojca i wiary w jego pot?g?. Takie zaufanie do wodza by?o czym? zupe?nie wyj?tkowym w Escalonie. W ko?cu wystarczy? jeden d?wi?k rogu, by zmobilizowa? ca?? armi? podleg?? ojcu do natychmiastowej  ochrony okolicznych mieszka?c?w. Na zwodzonym mo?cie jak zwykle wida? by?o t?umy ludzi – rolnik?w, szewc?w, rze?nik?w, kowali, a tak?e wojownik?w – ?piesz?cych ze wsi do fortu i w drug? stron?. Obr?b mur?w by? nie tylko domem dla ludu i miejscem treningu wojownik?w, by? r?wnie? centrum wymiany handlowej kupc?w z ca?ego Kr?lestwa. Ludzie ka?dego dnia rozk?adali tu swoje kramy, sprzedaj?c i wymieniaj?c si? towarami, my?liwi prezentowali zdobyte w ?owach trofea, obwo?ni handlarze zach?cali do zakupu egzotycznych przypraw, materia??w lub s?odyczy przywiezionych zza m?rz. Dziedzi?ce fortu zawsze by?y wype?nione jakim? egzotycznym zapachem, czy to egzotycznej herbaty, czy te? warzonej strawy. W?r?d tych kolorowych kram?w Kyra mog?a zgubi? si? na wiele godzin. Jej serce przyspieszy?o, gdy w oddali dostrzeg?a okr?g?y poligon, Wrota Walk, otoczony niskim murem, na terenie kt?rego wojownicy na koniach ?wiczyli si? w sztuce w?adania lanc?. Tak bardzo pragn??a znale?? si? w?r?d nich. W pewnej chwili Kyra us?ysza?a znajomy g?os, dochodz?cy z kierunku wartowni. Odwr?ci?a si?, nas?uchuj?c z uwag?. T?um zawrza?, a po chwili z jego wn?trza wy?oni?o si? jej dw?ch starszych braci, Brandon i Braxton, ci?gn?cych za sob? Aidana, najm?odszego z ich rodziny. Kyra stan??a jak wryta. Ton g?osu jej ma?ego braciszka wskazywa? wyra?nie na brak aprobaty dla poczyna? starszych braci. Kyra przymru?y?a oczy, z uwag? obserwuj?c ca?e zaj?cie. Czu?a, jak narasta w niej znajomy gniew, a d?o? zaciska si? na ?uku coraz mocniej. Wy?si o g?ow? bracia trzymali Aidana pod ramiona, wywlekaj?c go poza mury miasta. W obj?ciach tych dw?ch siedemnasto- i osiemnastoletnich drab?w, to ma?e, ledwie dziesi?cioletnie chucherko, wygl?da?o wyj?tkowo bezbronnie. Ca?a tr?jka by?a do siebie podobna, mieli doskonale wyrze?bione szcz?ki, dumne podbr?dki, ciemnobr?zowe oczy i br?zowe falowane w?osy, z tym ?e Brandon i Braxton mieli je kr?tko przyci?te, podczas gdy niesforne kosmyki Aidana wci?? zawadiacko opada?y mu na oczy. Ze swoimi blond w?osami i jasno szarymi oczami, pi?tnastoletnia Kyra wyra?nie odr??nia?a si? od reszty swojego rodze?stwa. By?a wysoka i chuda, zbyt blada, jak jej m?wiono, z wysokim czo?em i ma?ym noskiem, obdarzona by?a wyj?tkow? urod?, kt?ra sprawia?a, ?e m??czy?ni coraz cz??ciej nie mogli oderwa? od niej wzroku. Wprawia?o j? to w zak?opotanie. Nie lubi?a zwraca? na siebie uwagi, zw?aszcza ?e nie uwa?a?a siebie za specjalnie atrakcyjn?. Du?o wi?cej uwagi przyk?ada?a do trening?w, m?stwa i honoru, ni? do swojego wygl?du. Chcia?a by? jak jej bracia, przypomina? ojca, m??czyzn?, kt?rego podziwia?a i kocha?a bardziej ni? kogokolwiek na ?wiecie. Za ka?dym razem, gdy patrzy?a w lustro, pr?bowa?a dostrzec mi?dzy nimi jakie? podobie?stwa, nigdy jednak jej si? to nie uda?o. – Og?uchli?cie?! Pu??cie mnie, powiedzia?em! – Aidan dar? si? jak op?tany, a jego g?os ni?s? si? echem po ca?ej dolinie. Na d?wi?k rozpaczliwego zawodzenia swojego ukochanego braciszka, Kyra zastyg?a w pe?nej gotowo?ci, jak lwica dogl?daj?ca swoich m?odych. Leo nastawi? uszu, a sier?? na jego karku zje?y?a si?. Ich matka dawno ju? odesz?a, mo?e dlatego Kyra czu?a si? odpowiedzialna za Aidana. W pewnym sensie pragn??a zast?pi? mu matk?, kt?rej nigdy nie mia?. Brandon i Braxton ci?gn?li ch?opca wzd?u? wiejskiej drogi, w kierunku lasu. Widzia?a, jak pr?buj? wsadzi? w??czni? w jego zbyt drobne d?onie. Aidan stanowi? dla nich wyj?tkowo ?atwy cel; Brandon i Braxton byli prawdziwymi ?obuzami. Byli silni i do?? odwa?ni, cho? odwaga ta wynika?a raczej ze zbytniej zuchwa?o?ci ni? ich faktycznych umiej?tno?ci, przez co cz?sto pakowali si? w k?opoty, z kt?rych sami nie byli w stanie si? wypl?ta?. By?o to szalenie frustruj?ce. Nagle Kyra zrozumia?a co tam si? dzieje: Brandon i Braxton ci?gn?li Aidana na jedno ze swoich niedorzecznych polowa?. Przy ich pasach dostrzeg?a worki z winem i wiedzia?a ju?, ?e byli pijani. Nie do??, ?e chcieli zabija? bezbronn? zwierzyn?, to jeszcze zmuszali do tego ich m?odszego brata, mimo jego usilnych protest?w. Kyra musia?a ich powstrzyma?. P?dem rzuci?a si? w ich kierunku, a przy jej boku wiernie pod??a? Leo. – Jeste? ju? wystarczaj?co du?y – Brandon o?wiadczy? Aidanowi. – Czas najwy?szy by? sta? si? m??czyzn? – zawt?rowa? mu Braxton. Zbiegaj?c ze wzg?rza Kyra wiedzia?a, ?e ju? za chwil? stanie z nimi twarz? w twarz. Wybieg?a na drog? i ci??ko oddychaj?c, zatrzyma?a si? tu? przed nimi, blokuj?c im przej?cie. Leo usiad? obok niej. Trzej bracia stan?li jak wryci, zaskoczeni jej obecno?ci?. Na twarzy Aidana pojawi?a si? ulga. – Zgubi?a? si?? – zadrwi? Braxton. – Zagradzasz nam drog? – warkn?? Brandon – Wracaj do swoich strza?ek i patyk?w. Obaj roze?mieli si? szyderczo, a ona zmarszczy?a tylko brwi, pokrzepiona gro?nym warkni?ciem Leo. – Zabieraj st?d t? besti? – Braxton stara? si? gra? odwa?nego, a tak naprawd? ze strachu a? mocniej zacisn?? d?o? na w??czni. – A wy dok?d zabieracie Aidana? – zapyta?a ?miertelnie powa?na. Ich twarze nabiera?y coraz bardziej surowego wygl?du. – Zabieramy go tam, gdzie nam si? podoba – hardo odpowiedzia? Brandon. – Idzie z nami na polowanie, by wreszcie sta? si? m??czyzn? – powiedzia? Braxton, wyra?nie zaznaczaj?c ostatnie s?owo, jakby chcia? jej dogry??. Ale Kyra nie pozwoli?a wyprowadzi? si? z r?wnowagi. – On jest jeszcze za m?ody – odpar?a stanowczo. Brandon skrzywi? si?. – A kto tak powiedzia?? – zapyta?. – Ja tak m?wi?. – Bo jeste? jego matk?? – zakpi? Braxton. Kyra a? poczerwienia?a z w?ciek?o?ci. Jak nigdy dot?d chcia?a, by ich matka by?a teraz przy nich. – Nie, ale ty te? nie jeste? jego ojcem – odpar?a. Zapad?a martwa cisza. Aidan patrzy? na ni? przestraszonym wzrokiem. – Aidan – zwr?ci?a si? do niego – Czy to jest co?, co chcesz zrobi?? Zawstydzony Aidan wbi? wzrok w ziemi?. Sta? tam w milczeniu, unikaj?c jej spojrzenia. Kyra wiedzia?a, ?e boi si? zaprzeczy?, by nie prowokowa? dezaprobaty ze strony swoich starszych braci. – No i sama widzisz – u?miechn?? si? Brandon – On nie ma nic przeciwko temu. Kyra sta?a tam sfrustrowana, z ca?ych si? pragn?c by Aidan przem?wi?, jednocze?nie nie mog?c go do tego zmusi?. – To nierozs?dne z waszej strony, by zabiera? go ze sob? na polowanie – powiedzia?a – nadchodzi burza. Szybko zapadnie zmrok. W lesie zrobi si? niebezpiecznie. Je?li chcecie nauczy? go polowa?, zabierzcie go innego dnia, kiedy troch? podro?nie. Wida? by?o, ?e ch?opcy z ka?d? chwil? staj? si? coraz bardziej podirytowani. – A co ty wiesz o polowaniu – zapyta? Braxton – Upolowa?a? co? kiedy?, poza tymi swoimi drzewami? – Mo?e kt?re? z nich ci? ostatnio ugryz?o?– doda? z?o?liwie Brandon. Ch?opcy rechotali, a Kyra w ?rodku ca?a buzowa?a, nie wiedz?c co czyni?. Je?li Aidan si? nie odezwie, ona nie b?dzie mog?a tu wiele zdzia?a?. – Za bardzo si? martwisz, siostrzyczko – powiedzia? w ko?cu Brandon – Aidan b?dzie przy nas bezpieczny. Chcemy go tylko troch? zahartowa?, a nie zabi?. Czy naprawd? my?lisz, ?e tylko ty si? o niego troszczysz? – Poza tym, ojciec patrzy – powiedzia? Braxton – Chcesz go rozczarowa?? Kyra natychmiast spojrza?a w dal. Na wysokiej wie?y, w oknie, dostrzeg?a sylwetk? ojca. By?o jej przykro, ?e nie zrobi? nic, by powstrzyma? swych starszych syn?w przed tym barbarzy?stwem. Pr?bowali ruszy? w dalsz? drog?, lecz Kyra nie ust?powa?a. Wygl?dali, jakby chcieli przej?? po niej, ale Leo stan?? mi?dzy nimi i swoim warczeniem odwi?d? ich od tego pomys?u. – Aidan, jeszcze nie jest za p??no – Kyra spojrza?a mu prosto w oczy – Nie musisz tego robi?. Chcesz wr?ci? ze mn? do fortu? Widzia?a, jak oczy zachodz? mu ?zami. Zapad?a d?uga cisza, kt?r? przerywa? jedynie szum wiatru i skrzypienie ?niegu pod nogami. Wreszcie wymamrota?. – Chc? i?? na polowanie. Bracia natychmiast ruszyli przed siebie, spychaj?c j? z drogi, ci?gn?c za sob? Aidana. Kyra odwr?ci?a si? za nimi, patrz?c w milczeniu jak odchodz?. Z b?lem serca odwr?ci?a twarz w stron? fortu, ale jej ojca nie by?o ju? na wie?y. Kyra patrzy?a, jak jej trzech braci oddala si? w kierunku nadchodz?cej burzy i znika w ciemno?ciach Cierniowego Lasu. Poczu?a ucisk w ?o??dku. My?la?a, ?eby wyrwa? Aidana z ich ?ap i odprowadzi? go do domu, ale nie chcia?a narobi? mu wstydu. Wiedzia?a, ?e powinna pozwoli? im odej??, jednak co? nie pozwala?o jej tego zrobi?. Wyczuwa?a niebezpiecze?stwo, zw?aszcza w przededniu Zimowego Ksi??yca. Nie ufa?a swoim starszym braciom; wiedzia?a, ?e nie chc? skrzywdzi? Aidana, ale byli zbyt lekkomy?lni, zbyt dla niego surowi. Najgorsze jest to, ?e byli zbyt pewni swoich umiej?tno?ci. A to stanowi?o bardzo niebezpieczne po??czenie. Kyra nie wytrzyma?a d?u?ej. Je?eli ojciec nie zareagowa?, to ona musi to zrobi?. By?a na tyle doros?a, ?eby nie musie? pyta? nikogo o zdanie. Kyra ruszy?a za nimi w pogo?, z Leo u swego boku, prosto w mrok Cierniowego Lasu. ROZDZIA? DRUGI Kyra zag??bi?a si? w mroczn? g?stwin? Cierniowego Lasu. ?nieg i l?d skrzypia?y jej pod nogami, gdy razem z Leo powoli przedziera?a si? na o?lep przez nieko?cz?c? si? pl?tanin? ciernistych ga??zi. Ros?y tu pradawne, czarne drzewa, kt?rych poskr?cane konary przypomina?y kszta?tem ciernie i grube, czarne li?cie. Czu?a, ?e to miejsce jest przekl?te; st?d nigdy nie wysz?o nic dobrego. My?liwi jej ojca wracali z polowa? ranni, a wiele razy zdarzy?o si?, ?e trolle, kt?re przedar?y si? przez P?omienie, znajdowa?y tu schronienie i traktowa?y to miejsce, jak przycz??ek do ataku na okolicznych wie?niak?w. Wchodz?c do lasu, Kyra natychmiast poczu?a przeszywaj?cy j? ch??d. By?o tu ciemno i zimno, powietrze by?o wilgotne, a dusz?cy zapach ciernistych drzew i gnij?cej ziemi wisia? w powietrzu. Masywne drzewa zas?ania?y resztki ?wiat?a dziennego. Kyra by? w?ciek?a na swoich starszych braci. Zapuszcza? si? tu o zmroku, zw?aszcza bez asysty kilku wojownik?w, by?o niezwykle ryzykowne. Najmniejszy szmer m?g? oznacza? zbli?aj?ce si? niebezpiecze?stwo. W oddali us?ysza?a skowyt zwierz?cia i na chwil? zamar?a ze strachu. Rozejrza?a si? w poszukiwaniu ?r?d?a d?wi?ku, ale las by? zbyt g?sty, by mog?a w nim cokolwiek dojrze?. Leo za to warkn?? z?owieszczo i instynktownie ruszy? w zaro?la. – Leo! – zawo?a?a. Ale jego ju? nie by?o. Westchn??a rozdra?niona; zawsze tak robi?, gdy tylko jaki? zwierz przebiega? im drog?. Nie zmartwi?o jej to zbytnio, wiedzia?a, ?e w ko?cu wr?ci. Staraj?c si? pod??a? za ledwo s?yszalnym ?miechem swoich braci, Kyra wchodzi?a w coraz mroczniejsze g?stwiny lasu. Ostro?nie przedziera?a si? mi?dzy ostrymi konarami, a? w ko?cu dostrzeg?a przed sob? ich ros?e sylwetki. Chc?c pozosta? niezauwa?on?, cofn??a si? w mrok, ukrywaj?c si? w cieniu ogromnego drzewa. Wiedzia?a, ?e je?li Aidan j? zobaczy, spali si? ze wstydu i ode?le do domu. Postanowi?a obserwowa? ca?? tr?jk? z oddali i czuwa? tylko nad ich bezpiecze?stwem. Chcia?a by Aidan zachowa? twarz i poczu? si? jak prawdziwy m??czyzna. D?wi?k trzaskaj?cych pod jej stopami ga??zi pozostawa? niezauwa?ony przez jej coraz bardziej pijanych braci. Dodatkowo t?umi? go ich gromki ?miech. Po Aidanie wyra?nie by?o wida?, ?e jest spi?ty, jakby zaraz mia? si? rozp?aka?. W??czni? ?ciska? mocno w swoich drobnych d?oniach, jakby chcia? udowodni? przed samym sob?, ?e jest m??czyzn?. Tak naprawd? niemal?e ugina? si? pod jej ci??arem. – Chod??e tu! – krzykn?? Braxton do cz?api?cego kilka metr?w za starszymi bra?mi Aidana. – Czego ty si? tak boisz? – zapyta? Brandon. – Wcale si? nie boj?! – stanowczo zaprzeczy? Aidan. – Cicho! – Brandon zatrzyma? si? nagle, wyci?gaj?c otwart? d?o? w kierunku Aidana. Jego twarz wyra?nie spowa?nia?a. Braxton stan?? ko?o nich, ca?y w gotowo?ci. Kyra schroni?a si? za drzewem, przygl?daj?c si? braciom. Stan?li na skraju polany, patrz?c prosto przed siebie, jak gdyby co? tam dostrzegli. Bezszelestnie podkrad?a si? bli?ej, by sprawdzi?, co przyku?o ich uwag?. Wtedy dostrzeg?a go, samotnie stoj?cego na polanie, wyjadaj?cego z ziemi ?o??dzie, dostojnego dzika. Ogarn??o j? przera?enie. To nie by? zwyk?y dzik; to by?o prawdziwy potw?r, czarnorogi dzik, najwi?kszy, jakiego kiedykolwiek widzia?a, z d?ugimi, bia?ymi zawini?tymi k?ami i trzema ostrymi, czarnymi rogami – jednym wystaj?cym z ryja i dwoma ze ?ba. To by?o wyj?tkowo rzadkie stworzenie, wielkie prawie jak nied?wied?, s?yn?ce ze swojej zaciek?o?ci i wyj?tkowej szybko?ci. Wszyscy my?liwi w okolicy bali si? tego potwora i ?aden z nich nie chcia? go nigdy spotka? na swojej drodze. Szykowa?y si? powa?ne k?opoty. Dreszcz przera?enia przeszed? jej po plecach. Bardzo chcia?a by Leo tu by?. Z drugiej strony wiedzia?a, ?e konfrontacja tych dwojga mog?aby nie sko?czy? si? pomy?lnie dla jej przyjaciela, dlatego te? poczu?a swoist? ulg?, ?e go tu nie ma. Kyra zrobi?a krok do przodu i powoli zacz??a zdejmowa? ?uk z ramienia, jednocze?nie si?gaj?c po strza??. Wiedzia?a, ?e odleg?o?? dziel?ca j? od dzika by?a zbyt du?a. Na drodze sta?o zbyt wiele drzew, by mo?na by?o odda? czysty strza?, a przy zwierz?ciu tych rozmiar?w, trafienie musia?o by? w stu procentach celne. Jednocze?nie mia?a powa?ne w?tpliwo?ci co do tego, czy jedna strza?a mo?e powali? takiego potwora. Kyra spostrzeg?a, jak na twarzach braci rysuje si? przera?enie. Ju? w chwile potem, wino p?yn?ce we krwi Brandona i Braxtona pozwoli?o ch?opcom ukry? strach pod p?aszczykiem gotowo?ci do boju. Niemal jednocze?nie unie?li swoje w??cznie i zrobi? kilka krok?w do przodu. Braxton z?apa? zd?bia?ego Aidana za rami? i poci?gn? go za sob?. – To twoja szansa by sta? si? m??czyzn? – o?wiadczy? Braxton – Zabij tego dzika, a wie?? o twoim bohaterstwie nie?? si? b?dzie echem po ca?ym Kr?lestwie. – Przynie? jego g?ow?, a s?awa twoja nigdy nie przeminie – doda? Brandon. – Ale ja si? boj? – j?kn?? Aidan. Brandon i Braxton parskn?li ?miechem. – Boisz si?? – zakpi? Brandon – Co powiedzia?by ojciec, gdyby ci? teraz us?ysza?? Zaalarmowany g?osami dzik uni?s? g?ow?, ods?aniaj?c ?wiec?ce, ???te ?lepia i spojrza? gniewnie wprost na nich. Otworzy? g?b?, ods?aniaj?c ostre k?y. Z jego pyska kapa?a ?lina a z trzewi wydobywa? si? w?ciek?y ryk. Kyra, nawet bezpieczna w swoim ukryciu, poczu?a uk?ucie strachu. Mog?a sobie tylko wyobrazi?, co prze?ywa? w tej chwili Aidan. Kyra nie mog?a ju? d?u?ej na to patrzy?. Rzuci?a si? swojemu m?odszemu bratu na ratunek. Kiedy by?a zaledwie kilka metr?w od nich, zawo?a?a: – Zostawcie go w spokoju! Jej stanowczy g?os przeci?? cisz?, a jej bracia oniemieli z zaskoczenia. – Ju? wystarczy tych ?art?w – doda?a – Czas z tym sko?czy?. Aidanowi spad? kamie? z serca, podczas gdy Brandon i Braxton a? poczerwienieli ze z?o?ci. – Czy kto? ci? pyta? o zdanie? – Brandon by? wyra?nie zniecierpliwiony – Przesta? wreszcie wtr?ca? si? w m?skie sprawy. Rozjuszony dzik ruszy? w ich stron?. Kyra, jednocze?nie przera?ona i w?ciek?a, stan??a mi?dzy bra?mi a Aidanem. – Je?li jeste?cie na tyle g?upi, by dra?ni? t? besti?, to droga wolna – powiedzia?a – Ale Aidana zabieram ze sob?. Brandon zmarszczy? brwi. – Aidanowi tu dobrze – odpar? Brandon – To jest chwila, w kt?rej nauczy si? walczy?. Prawda Aidan? Sparali?owany strachem Aidan sta? w miejscu bez s?owa. Kyra mia?a ju? z?apa? ch?opaka za r?k? by wyprowadzi? go z lasu, gdy k?tem oka dostrzeg?a ruch na skraju polany. To dzik skrada? si? powoli w ich kierunku. – Nie zaatakuje nas, je?li b?dziemy spokojni – Kyra ?ciszy?a g?os – Odpu?cie sobie tym razem. Bracia zignorowali jednak jej pro?by i skierowali swoje w??cznie w stron? bestii. Ruszyli naprz?d, za wszelk? cen? chc?c udowodni? swoj? odwag?. – Ja celuj? w g?ow? – o?wiadczy? Brandon. – A ja w gard?o – zawt?rowa? Braxton. Dzik rykn?? jeszcze g?o?niej i zrobi? kolejny krok w ich stron?. – Wracajcie tu! – krzykn??a Kyra, zdesperowana. Ale Brandon i Braxton byli g?usi na jej wo?ania. Unie?li swoje w??cznie i w jednym momencie rzucili je w zwierza. Kyra obserwowa?a w napi?ciu, jak obie w??cznie przecinaj? powietrze z cichym ?wistem. Ku swemu przera?eniu dostrzeg?a, ?e w??cznia Brandona rani?a besti? tylko niegro?ne, doprowadzaj?c j? tym samym do niebywa?ej w?ciek?o?ci, podczas gdy w??cznia Braxtona poszybowa?a daleko, l?duj?c w trawie kilka metr?w za zwierzem. W tym momencie Brandon i Braxton zbledli z przera?enia. Stali tam bez ruchu z szeroko otwartymi ustami. Teraz ju? nawet alkohol we krwi nie by? w stanie doda? im animuszu. Rozjuszony dzik pochyli? g?ow?, eksponuj?c swoje imponuj?ce rogi. Warkn?? przera?liwie i ruszy? do ataku. Kyra patrzy?a z przera?eniem, jak szar?uje na jej braci. To by?a najszybsza istota tych rozmiar?w, jak? kiedykolwiek widzia?a. Ta pot??na bestia porusza?a si? w trawie lekko niczym jele?. Brandon i Braxton rzucili si? do ucieczki w przeciwnych kierunkach, pozostawiaj?c struchla?ego ze strachu Aidana na pastw? rozjuszonego zwierza. Sparali?owany strachem, wypu?ci? w??czni? z d?oni. To jednak by?o bez znaczenia; Aidan i tak nie m?g?by nic zrobi?, nawet gdyby pr?bowa?. Dzik, czuj?c ?atw? zdobycz, ruszy? prosto na ch?opaka. Z dusz? na ramieniu, Kyra ruszy?a do akcji. Wiedzia?a, ?e ma tylko jedn? szans?, by ocali? brata. Trzymaj?c ?uk przed sob?, mkn??a mi?dzy drzewami, staraj?c si? uzyska? czysty strza?. By?a przera?ona. Wiedzia?a, ?e nie mo?e sobie pozwoli? na najmniejszy nawet b??d. Strza? musia? by? perfekcyjny. – AIDAN, NA ZIEMI?! – krzykn??a. Ch?opak jednak nie by? w stanie si? ruszy?. Sta? tam jak ko?ek, skutecznie blokuj?c jej strza?. Kyra wiedzia?a, ?e je?li brat nie wykona polecenia, ona nie b?dzie w stanie nic zrobi?. Nadzieja na ocalenie brata zacz??a w niej umiera?. – AIDAN! – krzykn??a raz jeszcze, zdesperowana. Tym razem jakim? cudem pos?ucha? i pad? na ziemi?, schodz?c Kyrze z linii strza?u. Dziewczyna skupi?a wzrok na szar?uj?cym dziku, a czas nagle jakby zwolni?. Poczu?a, jak co? si? w niej zmiana, narasta w niej uczucie, jakiego dot?d nie zna?a. ?wiat wok?? niej si? zatrzyma?. Wyostrzy?y si? jej wszystkie zmys?y, ca?a jej uwaga skupi?a si? wy??cznie na celu. Us?ysza?a odg?os bicia swojego serca, swojego oddechu, szelest li?ci, krakanie wrony w koronach drzew. Nigdy wcze?niej nie by?a tak spokojna, jakby sta?a si? jedno?ci? ze wszech?wiatem. Kyra poczu?a jak w jej d?onie wst?puje dziwna energia, jakby co? przejmowa?o kontrol? nad jej cia?em. Jakby na kr?tk? chwil? sta?a si? kim? wi?kszym od siebie, kim? o wiele pot??niejszym. Kyra oczy?ci?a g?ow? z my?li, pozwoli?a by pokierowa? ni? instynkt i ta nowa energia, p?yn?ca przez jej cia?o. Stan??a prosto, unios?a ?uk i wypu?ci?a strza??, celuj?c w g?ow? stwora. Ju? w chwili, gdy zwolni?a ci?ciw?, czu?a, ?e to by? wyj?tkowy strza?. Nie musia?a patrze?, by wiedzie?, ?e strza?a leci dok?adnie tam, dok?d j? pos?a?a: w prawe oko bestii. Si?a strza?u powali?a dzika na za?nie?on? ziemi?. Ostatkiem si? zdo?a? jeszcze wsta? i przej?? kilka metr?w dziel?cych go wci?? od Aidana. Zatrzyma? si? tu? przed ch?opakiem, padaj?c w ko?cu u jego st?p. Le?a? na ziemi w konwulsjach. Kyra, znowu naci?gn??a ?uk, stan??a nad dzikiem i w jednej chwili umie?ci?a kolejn? strza?? w tyle jego czaszki. Zwierz wyda? z siebie ostatnie tchnienie. Kyra sta?a na polanie w ciszy, serce wali?o jej jak oszala?e, mrowienie w d?oniach powoli ust?powa?o, energia zanika?a, a ona zastanawia?a si?, co tu przed chwil? zasz?o. Czy to naprawd? ona wykona?a ten strza?? W tej chwili przypomnia?a sobie o Aidanie. Kiedy chwyci?a go w ramiona, spojrza? na ni? oczami pe?nymi strachu. Poczu?a ogromn? ulg?, widz?c, ?e nic mu nie jest. Kyra odwr?ci?a si? i zobaczy?a swoich dw?ch starszych braci, wci?? l??cych w trawach polany, patrz?cych na ni? z podziwem i zaskoczeniem. Lecz w ich spojrzeniach by?o cos jeszcze, co?, co j? zaniepokoi?o: podejrzliwo??. Jakby by?a kim? obcym. To by?o spojrzenie, kt?re Kyra widywa?a ju? wcze?niej. Sama zacz??a si? zastanawia?, czy faktycznie mo?e by? z ni? co? nie tak. Odwr?ci?a si? i spojrza?a na martwe zwierz?, ogromn? besti?, le??c? u jej st?p. Zastanawia?a si?, jak ona, pi?tnastoletnia dziewczynka, mog?a tego dokona?. Ten strza? wymaga? du?o wi?cej, ni? tylko umiej?tno?ci i szcz??cia. Zawsze by?o w niej co?, co odr??nia?o j? od innych ludzi. Sta?a tam, odr?twia?a, chc?c si? ruszy?, ale nie mog?c. Bo tym, co wywo?a?o w niej prawdziwy wstrz?s by?a nie bestia, a spos?b w jaki patrzyli na ni? jej bracia. Jedyne pytanie, jakie w tej chwili ko?ata?o si? w jej g?owie, brzmia?o: kim ona by?a? ROZDZIA? TRZECI W drodze powrotnej do warowni, Kyra z Aidanem i Leo szli kilka krok?w za starszymi bra?mi, obserwuj?c jak ci uginaj? si? pod ci??arem dzika. Pot??ne cielsko martwej bestii zwisa?o pomi?dzy nimi, przywi?zane do dw?ch w??czni. Ich ponury nastr?j zmieni? si? diametralnie, gdy tylko wyszli z lasu na otwart? przestrze? i dojrzeli w oddali fort ojca. Z ka?dym krokiem Brandon i Braxton stawali si? coraz bardziej zuchwali. Teraz ?miali si? ju? w niebog?osy i przekrzykiwali, pr?buj?c udowodni? sobie wzajemnie, kt?ry z nich mia? wi?kszy wk?ad w zabicie stwora. – To moja w??cznia go rani?a – przekonywa? Brandon Braxtona. – Ale – Braxton nie dawa? za wygran? – to m?j oszczep sprawi?, ?e wystawi? si? Kyrze na strza?. Twarz Kyry z ka?dym ich k?amstwem robi?a si? coraz bardziej czerwona; jej ?a?o?ni bracia wymy?lili jak?? idiotyczn? historyjk?, w kt?r? gotowi byli sami uwierzy?. Dobrze wiedzia?a, ?e po powrocie do domu, przypisz? sobie wszystkie zas?ugi, opowiadaj?c wszem i wobec jak to oni zabili besti?. To by?o nieprawdopodobne. Czu?a jednak, ?e nic na to nie poradzi. W g??bi duszy wierzy?a, ?e prawda w ko?cu wyjdzie na jaw. – Ale? z was k?amcy – powiedzia? wreszcie Aidan, nadal wyra?nie przej?ty tym, co si? sta?o – Dobrze wiecie, ?e to Kyra zabi?a tego dzika. Brandon pos?a? ch?opakowi drwi?ce spojrzenie. – A co ty mo?esz wiedzie?? – zapyta? Aidana – Przecie? by?e? zbyt zaj?ty sikaniem w spodnie ze strachu. Oboje ?miali si? do rozpuku, z ka?dym krokiem utwierdzaj?c si? w przekonaniu o prawdziwo?ci swojej historii. – A wy si? wcale nie bali?cie? – Kyra wstawi?a si? za Aidanem, nie mog?c znie?? ju? d?u?ej ich hipokryzji. Oboje zamilkli. Kyrze nie zale?a?o na s?awie, gotowa by?a pozwoli? im przypisa? sobie wszystkie zas?ugi. Musia?a jednak wzi?? stron? brata. Sz?a zadowolona z siebie, wiedz?c w g??bi duszy, ?e uratowa?a ?ycie Aidanowi; taka nagroda w zupe?no?ci jej wystarcza?a. Kyra poczu?a drobn? d?o? na swoim ramieniu. Obejrza?a si? i ujrza?a s?odki u?miech Aidana, wyra?nie wdzi?cznego za ocalenie. Kyra zastanawia?a si?, czy jej starsi bracia r?wnie? doceniaj? to, co dla nich zrobi?a; wszak?e, gdyby nie pojawi?a si? na czas, ich tak?e spotka?by marny los. Kyra zapatrzy?a si? na truch?o dzika, ko?ysz?ce si? w rytm ich krok?w i posmutnia?a; chcia?a, by jej bracia zostawili zwierz? na polanie, tam gdzie jego miejsce. To by?o przekl?te zwierz?, nie pochodzi?o z Volis i nie powinno si? go tutaj przynosi?. Zabrany z Cierniowego Lasu, stanowi? z?y omen, zw?aszcza w przededniu Zimowego Ksi??yca. Przypomnia?a sobie s?owa starego powiedzenia: unikni?cie ?mierci nie czyni z ciebie bohatera. Czu?a, ?e jej bracia niepotrzebnie kusz? los, przynosz?c owoc ciemno?ci do swojego domu. Nie mog?a wyzby? si? uczucia, ?e sprowadzi to na nich wielkie nieszcz??cie. Gdy wdrapali si? na szczyt wzniesienia, ich oczom ukaza?a si? pot??na warownia i urzekaj?cy krajobraz wok?? niej. Mimo ?e wia? silny wiatr i pada? g?sty ?nieg, na ten widok Kyra poczu?a ciep?o w sercu. Dym unosi? si? z komin?w ma?ych domk?w rozsianych po ca?ej okolicy, za? nad fortem majaczy?a ciep?a ?una pochodni. W miar? jak zbli?ali si? do mostu, droga stawa?a si? coraz szersza i bardziej zadbana. Im bli?ej bram si? znajdowali, tym bardziej przy?pieszali kroku, chc?c znale?? si? w domu jak najszybciej. Mimo nienajlepszej pogody i p??nej pory, droga usiana by?a lud?mi, t?umnie zmierzaj?cymi w stron? rozpoczynaj?cego si? wkr?tce ?wi?ta. Kyra nie by?a tym zaskoczona. Festiwal Zimowego Ksi??yca by? jednym z najwa?niejszych wydarze? w roku, dlatego wszyscy zaj?ci byli przygotowaniami do ?wi?tecznych obchod?w. Ogromny t?um ludzi t?oczy? si? na mo?cie zwodzonym. Cz??? z nich zostawia?a fort za plecami i pod??a?a do swych domostw, by sp?dzi? ?wi?ta z rodzin?, druga za? cz??? dokonywa?a ostatnich zakup?w u w?drownych handlarzy i do??cza?a do obchod?w na terenie fortu. Wo?y ci?gn??y ci??kie wozy wype?nione towarami, a murarze walili m?otami, rozbijaj?c kamie? na kolejny mur wzmacniaj?cy konstrukcj? warowni. Kyra nie potrafi?a zrozumie?, jak mog? pracowa? przy takiej pogodzie i nie odmrozi? sobie r?k. Gdy weszli na most, Kyra, ku swojemu przera?eniu, dojrza?a stoj?cych w pobli?u bramy Gwardzist?w Lorda, ?o?nierzy s?u??cych pod dow?dztwem Lorda Gubernatora, namiestnika Pandezji na terytorium Escalon. Wyr??niali si? z t?umu swymi charakterystycznymi szkar?atnymi zbrojami. Widok ten napawa? j? oburzeniem. Obecno?? Gwardii Lorda by?a uci??liwa w ka?dej sytuacji, szczeg?lnie jednak w ?wi?to Zimowego Ksi??yca, gdy z pewno?ci? pojawili si? tu, by wy?udza? od jej ludzi ?ap?wki i ofiary. My?la?a o nich jak o padlino?ercach, zbirach i padlino?ercach przebranych w arystokratyczne stroje, kt?rzy dorwali si? do w?adzy po inwazji Pandezji. Win? za obecny stan rzeczy ponosi? ich poprzedni Kr?l, kt?ry to w chwili s?abo?ci podda? ca?e Kr?lestwo. Zha?biony lud, musia? teraz ulega? tym ciemi??com na ka?dym kroku. Doprowadza?o to Kyr? do w?ciek?o?ci. Jej ojca i jego wspania?ych wojownik?w zr?wnano statusem ze zwyk?ymi ch?opami. Rozpaczliwie chcia?a, by jej lud powsta? do walki o wyzwolenie, by odwa?y? si? zrobi? to, na co nie starczy?o odwagi ich Kr?lowi. Ale wiedzia?a te?, ?e je?li sprzeciwi? si? teraz, ?ci?gn? na siebie gniew ca?ej armii Pandezji. A w chwili obecnej mieli niewielkie szanse na zwyci?stwo. Gdy ruszyli mostem ku bramie, na ich widok ludzie zatrzymywali si? zszokowani i palcami wskazywali na dzika. Jej bracia pocili si? pod jego ci??arem, dyszeli i sapali. Wojownicy i zwykli mieszka?cy odwracali si? za nimi nie mog?c nadziwi? si? ogromnej bestii. Zauwa?y?a r?wnie? kilka podejrzliwych spojrze? ludzi, kt?rzy tak jak i ona zastanawiali si?, czy nie jest to aby z?y omen. Wszyscy jednak patrzyli na jej braci z podziwem. – Zacna zdobycz! – zawo?a? jaki? ch?op, prowadz?c swego wo?a wzd?u? ulicy. Brandon i Braxton promienieli dum?. – Mo?na by tym nakarmi? p?? dworu – oceni? rze?nik. – Jak tego dokonali?cie? – zapyta? rymarz. Dwaj bracia wymienili spojrzenia, w ko?cu Brandon u?miechn?? si? do m??czyzny. – Odwag? i celnym okiem – odpowiedzia? ?mia?o. – Nigdy nie wiadomo, na co natkniesz si? w lesie – doda? Braxton – Czasem trzeba zaryzykowa?. Ludzie zacz?li klaska? i klepa? ich po plecach z uznaniem, Kyra za? trzyma?a j?zyk za z?bami. Ona nie szuka?a poklasku – i bez tego wiedzia?a, czego dokona?a. – To nie oni zabili tego dzika! – zawo?a? Aidan, oburzony. – Zamknij si? – wycedzi? przez z?by Brandon – Jeszcze chwila i powiem im wszystkim, ?e posika?e? si? w spodnie ze strachu. – Ale przecie? tak wcale nie by?o! – protestowa? Aidan. – My?lisz, ?e pr?dzej uwierz? tobie czy nam? – u?miechn?? si? szelmowsko Braxton. Brandon i Braxton roze?miali si?, a Aidan spojrza? na Kyr?, nie wiedz?c co pocz??. Pokr?ci?a g?ow?. – Szkoda nerw?w – powiedzia?a do niego – Prawda i tak wyjdzie na jaw. Im g??biej wchodzili w t?um, tym trudniej by?o im przeciska? si? pomi?dzy st?oczonymi lud?mi. Pochodnie, o?wietlaj?ce most od g?ry i od do?u, tworzy?y wyj?tkow? atmosfer?. W miar? zapadania zmierzchu emocje w ludziach wci?? narasta?y i nie m?g? ju? ich ugasi? nawet padaj?cy z nieba g?sty ?nieg. Unios?a g?ow?, a jej serce nape?ni?o si? rado?ci?, gdy przed sob? ujrza?a ogromn?, kamienn? bram? fortu, obstawion? z obu stron przez wojownik?w ojca. Na co dzie? wej?cia do warowni strzeg?a ?elazna krata, na tyle masywna, by powstrzyma? nawet najpot??niejszego wroga przed wtargni?ciem. Teraz kratownica by?a otwarta, lecz wystarczy? jeden d?wi?k rogu, by w ci?gu kilku sekund zatrzasn??a si? przed naje?d?c?. Brama wysoka by?a na trzydzie?ci metr?w, a nad ni?, wzd?u? ca?ej twierdzy, ci?gn??a si? szeroka kamienna platforma z regularnie rozstawionymi w?skimi strzelniczymi okienkami, z kt?rych ?ucznicy mogli czuwa? nad bezpiecze?stwem obywateli. Volis by?o wyj?tkowo okaza?? twierdz?, Kyra zawsze czu?a dum? na my?l o niej. A tym, co napawa?o j? jeszcze wi?ksz? dum?, byli ludzie – najlepsi wojownicy z ca?ego Escalonu. Jej ojciec przyci?ga? ich jak magnes. Teraz ?ci?gali do Volis po tym, jak rozjechali si? na wszystkie strony ?wiata po kapitulacji Kr?la. Kyra i doradcy ojca wielokrotnie pr?bowali przekona? go, by obwo?a? si? nowym kr?lem, on jednak kr?ci? tylko g?ow? i odpowiada?, ?e ten los nie jest mu pisany. Gdy zbli?ali si? ju? do bram, kilkunastu wojownik?w na koniach opuszcza?o w?a?nie fort, udaj?c si? w kierunku poligonu, otoczonego niskim, kamiennym murem. T?umy rozst?powa?y si? przed nimi, a serce Kyry zabi?o szybciej. Pola treningowe by?y jej ulubionym miejscem. Mog?a ca?ymi godzinami przygl?da? si? potyczkom wojownik?w, studiowa? ka?dy ich ruch, jak uje?d?aj? konie, w?adaj? mieczami, rzucaj? oszczepami i zadaj? ciosy ki?cieniem. Ci m??czy?ni ruszali na ?wiczenia, mimo zapadaj?cego zmroku i ?nie?nej zamieci, nawet w przededniu ich najwi?kszego ?wi?ta. Pragn?li trenowa?, stawa? si? coraz lepszymi. Woleli by? na polu bitwy ni? ?wi?towa? w zaciszu domowego ogniska – jak ona. To sprawia?o, ?e w jej oczach byli prawdziwymi bohaterami. Po chwili z bram wy?oni?a si? kolejna grupa m??czyzn. Tym razem to oni ust?pili drogi Kyrze i jej braciom, kiedy zbli?yli si? z martwym dzikiem na ramionach. Wok?? nich zbierali si? ci ro?li m??czy?ni, o g?ow? wy?si nawet od jej braci, wi?kszo?? nich z g?stymi, szpakowatymi brodami, ko?o czterdziestki, solidnie zaprawieni w bojach i gwizdali z podziwem na widok imponuj?cego trofeum. To byli m??czy?ni, kt?rzy s?u?yli dawnemu Kr?lowi, kt?rzy cierpieli poni?enie jego kapitulacji. M??czy?ni, kt?rzy nigdy by sami si? nie poddali. To byli ludzie, kt?rzy widzieli du?o, nawet zbyt du?o, kt?rych nie mo?na by?o ju? niczym zaskoczy? – niczym opr?cz monstrualnego potwora z Cierniowego Lasu, przywi?zanym do w??czni Brandona i Braxtona. – To wy go zabili?cie? – zapyta? Brandona jeden z nich, podchodz?c bli?ej i z uwag? przygl?daj?c si? bestii. T?um stawa? si? coraz g?stszy, dlatego Brandon i Braxton musieli si? w ko?cu zatrzyma?, by przyj?? s?owa podziwu dla swego m?stwa. – A jak?e! – zawo?a? z dum? Braxton. – Czarnorogi – doda? z admiracj? inny wojownik, podchodz?c bli?ej i jakby z namaszczeniem g?adz?c grzbiet dzika – Nie widzia?em takiego od czasu, kiedy by?em ch?opcem. Pomog?em zabi? podobnego stwora, ale by?em wtedy z grupa m??czyzn – pami?tam, ?e dw?ch z nich straci?o na tym polowaniu palce. – C??, my niczego nie stracili?my – zawo?a? Braxton ?mia?o – Poza grotem w??czni. M??czy?ni ?miali si?, szczodrze obdarowuj?c ch?opak?w s?owami podziwu, gdy wtem nadszed? ich przyw?dca, Anvin, i pocz?? przygl?da? si? zdobyczy z uwag?. Pozostali m??czy?ni rozst?pili si? dla niego z szacunkiem. To by? najwy?szy dow?dca. Odpowiada? wy??cznie przed ojcem Kyry, przewodzi? za? wszystkim tym znakomitym wojownikom. Kyra go uwielbia?a, by? dla niej jak drugi ojciec. Wiedzia?a, ?e i on darzy j? uczuciem, opiekowa? si? ni? odk?d pami?ta?a; a co wa?niejsze, zawsze mia? dla niej czas. Jako jedyny pokazywa? jej bro? i prezentowa? techniki walk. Kilka razy pozwoli? jej nawet trenowa? z m??czyznami, czym zaskarbi? sobie jej dozgonn? wdzi?czno??. By? najdzielniejszy z nich wszystkich a jednocze?nie mia? najwi?ksze serce – przynajmniej dla tych, kt?rych lubi?. Dla tych, kt?rzy mu podpadli, by? prawdziwym utrapieniem. Anvin nie znosi? k?amstwa. By? typem cz?owieka, dla kt?rego zawsze najwa?niejsza by?a prawda, cho?by nawet ta najbardziej bolesna. By? niezwykle spostrzegawczy, tote? kiedy ogl?da? dzika z bliska, jego uwag? natychmiast przyku?y dwie rany po strza?ach. Kyra wiedzia?a, ?e mia? oko do szczeg???w, dlatego je?li kto? mia? odkry? prawd?, to w?a?nie on. Anvin studiowa? z wielk? uwag? groty strza? wci?? jeszcze tkwi?ce w cielsku zwierza oraz drewniane fragmenty od?amanych strza?. Bracia pr?bowali z?ama? je jak najbli?ej grota, tak by nikt nie m?g? dociec, co naprawd? powali?o besti?. Do?wiadczenie Anvina by?o jednak zbyt du?e, by takie zagrywki mog?y go zmyli?. Kyra obserwowa?a Anvina studiuj?cego rany, widzia?a jak marszczy brwi i wiedzia?a ju?, ?e zaledwie minuty dzieli?y go od odkrycia prawdy. W pewnej chwili zdj?? r?kawiczk? i sprawnym ruchem wyci?gn?? jeden z grot?w przez oczod?? dzika. Zakrwawiony kawa? stali podni?s? do oczu, a nast?pnie odwr?ci? si? do braci, obrzucaj?c ich sceptycznym spojrzeniem. – Grot w??czni, powiadacie? – zapyta? z dezaprobat? w g?osie. Brandonowi i Braxtonowi wyra?nie zrzed?y miny. Zapad?a kr?puj?ca cisza, gdy bracia patrzyli po sobie zak?opotani. Anvin odwr?ci? si? do Kyry. – Czy mo?e jednak grot strza?y? – doda? jeszcze. Kyra widzia?a jak powoli wszystko staje si? dla niego jasne. Anvin podszed? do Kyry i wyci?gn?? strza?? z jej ko?czanu, by por?wnywa? j? z zakrwawionym grotem. Tak, jak przypuszcza?, by?y identyczne. Spojrza? na Kyre dumny, jak nigdy dot?d. Oczy wszystkich zebranych skupi?y si? teraz na dziewczynie. – To by? tw?j strza?, prawda? – zapyta?. Chocia? brzmia?o to bardziej jak stwierdzenie ni? jak pytanie. Ona skin??a g?ow?. – Owszem – odpowiedzia?a stanowczo, po cichu dzi?kuj?c Anvinowi za rozpoznanie jej dokona?. W ko?cu poczu?a si? doceniona. – I to ten w?a?nie strza? powali? dzika – doda?, a jego g?os brzmia? na tyle pewnie, ?e nie pozostawia? miejsca na polemik?. – Poza tymi dwoma nie widz? innych ran – doda?, przeje?d?aj?c d?oni? po cielsku dzika, a? dojecha? do ucha. Obejrza? je, po czym odwr?ci? si? i spojrza? na Brandona i Braxtona pogardliwie – No chyba ?e to dra?ni?cie nazywacie ran?. Gdy odchyli? ucho lekko do g?ry, zebrani wko?o wojownicy parskn?li ?miechem, za? Brandon i Braxton poczerwienieli ze wstydu. Wtem podszed? do nich inny z wojownik?w ojca – Vidar, bliski przyjaciel Anvina, niski, szczup?y cz?owiek ko?o trzydziestki, z zapadni?t? twarz? i z wyra?n? blizn? na nosie. Ze swoja szczup?? klatk? piersiow? nie wygl?d specjalnie okazale, ale Kyra wiedzia?a swoje: Vidar by? wyciosany z kamienia, wprost stworzony do walki wr?cz. By? jednym z najtwardszych m??czyzn, jakich Kyra kiedykolwiek spotka?a, znanym z tego, ?e ?mia?o m?g? walczy? z dwoma du?o wi?kszymi od siebie m??czyznami i pokona? ich w mgnieniu oka. Zbyt wielu ludzi pope?nia?o ten sam b??d i oceniaj?c go po jego niewielkich gabarytach, prowokowa?o jego agresj? – co cz?sto ko?czy?o si? dla nich tragicznie. On r?wnie? wzi?? Kyr? pod swoje opieku?cze skrzyd?a i zawsze stawa? w jej obronie. – Wygl?da na to, ?e ich w??cznie nie dosi?gn??y celu – Vidar podsumowa? – a ta dziewczyna uratowa?a im ?ycie. Kto uczy? was dw?ch rzuca?? Brandon i Braxton wygl?dali na coraz bardziej zdenerwowanych. W?a?nie z?apano ich na k?amstwie, a oni nie mieli nic na swoj? obron?. – To wyj?tkowo haniebne k?ama? w kwestii zdobyczy – rzek? Anvin ponuro, zwracaj?c si? do jej braci – Macie teraz ostatni? szans? powiedzie? prawd?. Wasz ojciec by tego chcia?. Brandon i Braxton stali tam wyra?nie zawstydzeni, patrz?c na siebie, jakby ustalali wsp?ln? wersj? wydarze?. Po raz pierwszy odk?d pami?ta?a, Kyra widzia?a ich onie?mielonych. W chwili, gdy w?a?nie mieli wydusi? z siebie s?owo, z t?umu dobieg? ich jaki? g?os. – Nie ma znaczenia, kto go zabi?. Teraz nale?y do nas. Kyra obejrza?a si?, zaskoczona d?wi?kiem szorstkiego, obco brzmi?cego g?osu. Jej serce zamar?o, gdy z t?umu wy?oni? si? oddzia? Gwardii Lorda, w swych charakterystycznych szkar?atnych zbrojach. Kiedy zbli?ali si? do dzika, przypatruj?c si? mu ?apczywie, Kyra wiedzia?a ju?, ?e chc? im odebra? trofeum – nie dlatego, ?e go potrzebowali, lecz wy??cznie po to, by upokorzy? jej ludzi, by pozbawi? ich tego ?r?d?a dumy. Leo warkn?? przy jej nodze, a ona po?o?y?a d?o? na jego szyi, pr?buj?c go uspokoi?. – W imi? Lorda Gubernatora – zacz?? oficjalnie jeden z Gwardzist?w, postawny ?o?nierz o niskim czole, grubych brwiach, du?ym brzuchu i twarzy, na kt?rej wypisana by?a g?upota – przejmujemy tego dzika. Pan z g?ry dzi?kuje wam za ten prezent z okazji ?wi?ta Zimowego Ksi??yca. Skin?? na swych ludzi, a ci natychmiast ruszyli po dzika. W tej samej chwili Anvin post?pi? do przodu, Vidar u jego boku, i razem zablokowali im drog?. Ludzie oniemieli z zaskoczenia, jeszcze nikt nigdy nie odwa?y? si? sprzeciwi? Gwardii Lorda. Nikt nie chcia? podsyca? gniewu Pandezji. – O ile mi wiadomo, nikt jeszcze nie zaoferowa? wam prezentu – powiedzia?, stanowczym g?osem – Ani waszemu Lordowi Gubernatorowi. T?um g?stnia?, setki wie?niak?w zbiera?o si? wok??, wyczuwaj?c narastaj?ce napi?cie, kt?re przerodzi? si? mia?o w nieuniknion? konfrontacj?. Jednocze?nie, cz??? stoj?cych bli?ej gapi?w cofn??a si?, tworz?c przestrze? wok?? m??czyzn. Kyra poczu?a, jak serce wali jej w piersi. Nie?wiadomie zacisn??a palce na swoim ?uku, czuj?c, ?e sytuacja z ka?d? chwil? staje si? coraz bardziej niebezpieczna. Pragn??a walczy? o swoj? wolno??, wiedzia?a jednak, ?e jej ludzie nie mog? pozwoli? sobie na podsycanie gniewu Lorda; nawet je?li jakim? cudem wygraliby t? potyczk?, ca?e Imperium Pandezji sta?o za nimi. Oddzia?y bojowe, kt?rymi dysponowali, by?y rozleg?e jak morze. Jednocze?nie Kyra by?a ogromnie dumna z Anvina za to, ?e odwa?y? si? im przeciwstawi?. Kto? wreszcie musia? to zrobi?. Gro?ny wzrok ?o?nierzy skupiony by? na Anvinie. – Masz czelno?? przeciwstawi? si? swojemu Lordowi Gubernatorowi? – zapyta?. Anvin nie zmienia? swej bezwzgl?dnej postawy. – Ten dzik jest nasz, a wy nie macie do niego prawa – Anvin by? nieugi?ty. – On by? wasz – poprawi? go Gwardzista – A teraz nale?y do nas – odwr?ci? si? do swoich ludzi – Zabra? dzika – rozkaza?. Gwardzi?ci Lorda mieli ju? wykona? rozkaz, gdy kilkunastu uzbrojonych ludzi jej ojca do??czy?o do Anvina i Vidara, blokuj?c drog? ciemi??com. Napi?cie si?ga?o zenitu. Kyra ?ciska?a ?uk tak mocno, ?e a? zbiela?y jej kostki. Czu?a, jakby to ona by?a odpowiedzialna za ca?e to zamieszanie. W ko?cu to ona zabi?a dzika. Czu?a w ko?ciach, ?e wydarzy si? co? bardzo z?ego i przeklina?a swoich braci za wniesienie z?ego omenu do ich grodu, szczeg?lnie w noc Zimowego Ksi??yca. To ?wi?to zawsze nios?o ze sob? dziwne wydarzenia. Mistyczny to czas, w kt?rym umarli mog? pono? przechodzi? z jednego ?wiata do drugiego. Dlaczego jej bracia musieli sprowokowa? duchy w ten spos?b? M??czy?ni gotowi byli do starcia, ludzie jej ojca nie odrywali d?oni od r?koje?ci mieczy i ju? mia?o doj?? do rozlewu krwi, gdy nagle w?adczy g?os przeci?? g?ste powietrze. – Zdobycz nale?y do dziewczyny – zabrzmia? dono?ny, nieznosz?cy sprzeciwu g?os, kt?ry Kyra podziwia?a i szanowa?a najbardziej na ?wiecie: g?os jej ojca. Dow?dcy Duncana. Wszystkie oczy zwr?ci?y si? ku niemu, a t?umy rozst?powa?y si? z szacunkiem, gdy ten podchodzi? coraz bli?ej.  Sta? tam, cz?owiek pot??ny niczym g?ra, dwa razy wy?szy od innych, z ramionami dwa razy szerszymi, z nieokie?znan? br?zow? brod? i br?zowymi w?osami lekko przypr?szonymi siwizn?, ramiona okryte mia? futrami, u pasa wisia?y dwa d?ugie miecze, na plecach za? spoczywa?a w??cznia. Jego czarna zbroja wyrytego mia?a smoka – znak ich domu. Jego bro? uszlachetnia?y liczne naci?cia i zadrapania, daj?ce ?wiadectwo jego odwadze i bohaterstwu. By? cz?owiekiem, kt?rego zarazem si? bano i kt?rego podziwiano, cz?owiekiem o kt?rym wiedziano, ?e by? uczciwy i sprawiedliwy. Cz?owiekiem kochanym, a przede wszystkim szanowanym. – To zdobycz Kyry – powt?rzy?, a potem z dezaprobat? popatrzy? na jej braci. Nast?pnie odwr?ci? si? i spojrza? na Kyr?, ignoruj?c zupe?nie Gwardi? Lorda – To ona b?dzie decydowa? o jej losie. S?owa ojca zszokowa?y Kyr?. Nie spodziewa?a si? tego, nigdy nie pomy?la?aby, ?e z?o?y tak? odpowiedzialno?? w jej r?ce, pozwalaj?c decydowa? o tak wa?nych sprawach. Ta decyzja nie dotyczy?a jedynie losu dzika, oboje wiedzieli, ?e w tej chwili wa?y?y si? przede wszystkim losy jej ludzi. Wszystkie twarze zwr?cone by?y teraz ku niej. ?o?nierze w napi?ciu czekali na jej odpowied?, w pe?nej gotowo?ci bojowej, z r?kami spoczywaj?cymi na mieczach. Mia?a ?wiadomo?? tego, ?e wyb?r, kt?rego ma dokona?, b?dzie najwa?niejszym wyborem w ca?ym jej dotychczasowym ?yciu. ROZDZIA? CZWARTY Merk przemierza? z wolna malownicze ?cie?ynki Bia?ego Lasu, rozmy?laj?c o swoim ?yciu. Mia? na karku czterdzie?ci ci??kich lata i nigdy dot?d nie mia? czasu na w?dr?wki po lesie i kontemplowanie pi?kna otaczaj?cej go przyrody. Zachwyca? si? doskona?o?ci? drzew Ezopa, ich mieni?cymi si? w porannym s?o?cu bia?ymi li??mi i jarz?cymi si? czerwieni? ga??ziami. Li?cie opada?y na niego jak p?atki ?niegu i szele?ci?y rozkosznie pod jego stopami. Dzi?, po raz pierwszy w ?yciu, ogarn?? go prawdziwy spok?j. ?redniego wzrostu i budowy, z ciemno czarnymi w?osami, zaro?ni?ty, z szerok? szcz?k? i wystaj?cymi ko??mi policzkowymi oraz du?ymi, czarnymi, podkr??onymi oczami, Merk wiecznie wygl?da?, jakby nie spa? od wielu dni. I do tej pory tak w?a?nie si? czu?. Ale nie teraz. Teraz by? naprawd? wypocz?ty. Tutaj, w Ur, w p??nocno-zachodniej cz??ci Escalon, nie by?o ?niegu. Znad oceanu wia?a lekka bryza. Zaledwie dzie? drogi na zach?d przynosi? cieplejsze dni i pozwala? li?ciom rozwin?? si?. Tutaj Merk m?g? swobodnie przechadza? si? w samym p?aszczu, bez konieczno?ci dodatkowego okrywania si? przed mro?nym wiatrem. Wci?? jeszcze nie m?g? przywykn?? do noszenia p?aszcza zamiast zbroi i dzier?enia kija zamiast miecza, kt?rym przebija? li?cie, miast wrog?w. Wszystko to by?o dla niego nowe. Chcia? zobaczy?, jak to jest by? kim? innym, kim?, kim pragn?? si? sta?. Uspokaja?o go to, a zarazem kr?powa?o. Jak gdyby udawa? kogo?, kim nie by?, jakby oszukiwa? samego siebie. Merk nie by? podr??nikiem ani mnichem, nie by? te? cz?owiekiem spokojnym. W jego ?y?ach nadal p?yn??a krew wojownika. I to nie byle wojownika; by? cz?owiekiem, kt?ry walczy? wed?ug w?asnych zasad, kt?ry nigdy nie przegra? ?adnej bitwy. Nie ba? si? stan?? do walki ani w oficjalnym turnieju ani w ciemnym zau?ku na ty?ach tawerny, do kt?rej zagl?da? zbyt cz?sto. By? kim?, kogo ludzie zwykli nazywa? najemnikiem. Zab?jc?. Psem wojny. Nosi? wiele imion, wiele z nich ma?o pochlebnych, ale Merk nie dba? o konwenanse czy cho?by o to, co my?l? o nim inny ludzie. Dla niego liczy?o si? tylko to, ?e by? jednym z najlepszych. Merk nosi? wiele r??nych imion, zmienia? je wedle w?asnego kaprysu. Nie lubi? imienia, kt?re nada? mu ojciec – po prawdzie, nie lubi? nawet swojego ojca – i nie zamierza? i?? przez ?ycie z imieniem, kt?re kto? mu narzuci?. Najcz??ciej kaza? na siebie wo?a? Merk – to imi? p?ki co mu odpowiada?o. Zreszt? nie obchodzi?o go, jak inni na niego m?wi?. W swoim ?yciu dba? tylko o dwie rzeczy: o znalezienie idealnego miejsca do wbicia sztyletu i o to, by jego pracodawca s?ono mu za to zap?aci? ?wie?o wybitymi z?otymi monetami. Ju? we wczesnych latach swojego ?ycia Merk odkry?, ?e ma naturalny dar, ?e jest lepszy od innych w tym, co robi. Jego bracia, podobnie jak jego ojciec i wszyscy jego s?ynni przodkowie, byli dumnymi i walecznymi rycerzami, nosz?cymi najlepsze zbroje, dzier??cymi najlepsz? stal, dosiadaj?cymi swych wiernych rumak?w i wymachuj?cymi chor?gwiami oraz bujnymi czuprynami. Zwyci??ali w ka?dym turnieju, a niewiasty rzuca?y im kwiaty pod nogi. Wszyscy byli r?wnie nad?ci i pr??ni. Merk r??ni? si? od nich, nienawidzi? przepychu i bycia w centrum uwagi. O innych rycerzach my?la?, ?e s? niezdarni w zabijaniu, wysoce nieefektywni. Merk nie darzy? ich wi?c szacunkiem. On sam nie szuka? poklasku – insygnia, chor?gwie i herby by?y mu oboj?tne. To wszystko by?o dla ludzi, kt?rym brakowa?o tego, co najwa?niejsze: umiej?tno?ci odebrania ?ycia cz?owiekowi szybko, cicho i sprawnie. W jego umy?le nic innego nie mia?o warto?ci. Kiedy by? m?ody, jego przyjaciele, zbyt mali jeszcze, by broni? si? przed starszymi ch?opakami, przychodzili do niego po pomoc. Ju? wtedy wiadomo by?o, ?e Merk ma wyj?tkowy dar w?adania mieczem, przyjmowa? wi?c od nich zap?at? za ochron?. Merk podchodzi? do swej pracy bardzo powa?nie, dlatego prze?ladowcy przestawali by? problemem ju? w kilka dni od przyj?cia zlecenia. Wie?? o jego waleczno?ci szybko si? rozesz?a i tak Merk zacz?? przyjmowa? coraz wi?cej zlece?, a z ka?dym nowym zleceniem, jego umiej?tno?ci zabijania rozwija?y si?. Merk m?g? zosta? rycerzem, os?awionym wojownikiem, jak jego bracia. Zamiast tego zdecydowa? si? pozosta? w cieniu. Interesowa?o go zwyci??anie, ?miertelna efektywno??. Szybko odkry?, ?e rycerze, mimo swoich wymy?lnych broni i masywnych zbroi, nie byli w stanie zabija? nawet w po?owie tak szybko i skutecznie jak on – samotny m??czyzna w okryciu ze sk?ry i z ostrym sztyletem w d?oni. Gdy tak przechadza? si? le?n? drog?, przypomnia? sobie pewn? noc w tawernie, gdy dosz?o do zwady mi?dzy nim i jego bra?mi, a du?o liczniejsz? grup? rycerzy. Jego bracia zostali otoczeni. W czasie jednak, gdy reszta rycerzyk?w odprawia?a swoje idiotyczne ceremonia?y, Merk nie traci? czasu. Przebieg? wzd?u? r?wno ustawionego szyku, podrzynaj?c gard?a przeciwnik?w swoim sztyletem, zanim ci zdo?ali doby? mieczy. Bracia powinni mu byli za to podzi?kowa?, zamiast tego ca?a rodzina si? od niego odsun??a. Bali si? go i patrzyli na niego z pogard?. Tak w?a?nie okazali mu wdzi?czno??. Ta zdrada zrani?a Merka do ?ywego. Pog??bi?a si? przepa?? miedzy nim a bra?mi, ca?? szlacht?, a nawet ca?ym rycerstwem. Ich hipokryzja i zak?amanie napawa?y go obrzydzeniem; mogli odej?? w swych b?yszcz?cych zbrojach i patrze? na niego z g?ry, ale prawda by?a taka, ?e gdyby nie on i jego sztylet, wszyscy oni byliby dzi? martwi. Merk westchn?? g??boko, pr?buj?c uwolni? si? od przesz?o?ci. Gdy tak rozmy?la?, u?wiadomi? sobie, ?e nie jest pewien, co tak naprawd? by?o jego talentem. Czy by?a to jego szybko?? i zwinno??; czy ?elazne pi??ci, kt?re zawsze dosi?ga?y celu; a mo?e jego instynkt, dzi?ki kt?remu u ka?dego cz?owieka potrafi? wyczu? s?aby punkt; jego talentem mog?o by? te? to, ?e w przeciwie?stwie do innych ludzi, on nigdy nie waha? si? zada? tego decyduj?cego ciosu, ?miertelnego pchni?cia; a mo?e talent jego le?a? w umiej?tno?ci improwizowania, umiej?tno?ci pozbawienia ?ycia za pomoc? dowolnego narz?dzia – kolca, m?otka, starej k?ody. By? cwa?szy od innych, bardziej elastyczny i mia? lepszy refleks-?miertelna to by?a kombinacja. Gdy dorasta?, wszyscy ci dumni rycerze oddalili si? od niego, a nawet wy?miewali go za plecami (nikt bowiem nie odwa?y? si? roze?mia? mu si? w twarz). Jednak teraz, kiedy wszyscy byli starsi, gdy ich si?y os?ab?y, a jego s?awa wci?? ros?a, to jego imi? by?o na ustach kr?l?w, o innych za? wie?? zagin??a. Jego bracia bowiem nie rozumieli, ?e rycersko?? nie przydawa?a si? kr?lom. To ohydnej, brutalnej przemocy, strachu, bezwzgl?dnego eliminowania wrog?w jednego po drugim, makabrycznych zab?jstw, kt?rych nikt inny nie chcia? pope?ni?  – to tego w?a?nie potrzebowali kr?lowie. I dlatego zwracali si? w?a?nie do niego, kiedy mieli prawdziw? robot? do wykonania. Z ka?dym krokiem Merk przypomina? sobie kolejn? ze swoich ofiar. Zabija? najwi?kszych wrog?w Kr?la – nie trucizn? – ta by?a dobra dla mi?czak?w, aptekarzy, czy uwodzicielek. Najgorsi wrogowie i zdrajcy umiera? mieli na oczach ludu, najlepiej w m?czarniach, innym ku przestrodze. ?mier? ich mia?a by? makabryczna, a zbrodnia dokonana przy ?wiadkach: sztylet wbity w oko, rozcz?onkowane zw?oki porozrzucane na publicznym placu, cia?o powieszone na sznurze za oknem. Ludzie mieli wiedzie?, co ich czeka, je?li o?miel? si? przeciwstawi? swojemu w?adcy. Kiedy Kr?l Tarnis podda? kr?lestwo i tym samym otworzy? drzwi Pandezji, Merka po raz pierwszy w ?yciu ogarn??o uczucie przygn?bienia, bezcelowo?ci. Bez Kr?la, kt?remu m?g?by s?u?y?, czu? si? zagubiony. T? pustk? zacz??o wype?nia? inne uczucie, uczucie, kt?rego do ko?ca nie rozumia?, ale kt?re pozwoli?o mu zastanowi? si? nad istot? ?ycia. Do tej pory jego obsesja na punkcie ?mierci, zabijania, odbierania ?ycia, przys?ania?a mu ca?y ?wiat. Zabijanie sta?o si? ?atwe, zbyt ?atwe. Ale teraz co? zacz??o si? w nim zmienia?; to by?o tak, jakby traci? grunt pod nogami. Nikt nie wiedzia? lepiej ni? on, jak kruche jest ?ycie, jak ?atwo mo?na go pozbawi?. Teraz jednak bardziej zacz??o go interesowa?, jak to ?ycie mo?na chroni?. Skoro ?ycie jest tak kruche, to czy nie wi?kszym wyzwaniem b?dzie ocalanie go, ni? odbieranie? I mimowolnie zacz?? zastanawia? si?: czego w istocie pozbawia? swoje ofiary? Merk nie mia? poj?cia, co wywo?a?o w nim tak g??bok? potrzeb? autorefleksji. Jedno, co wiedzia?, to ?e by?o mu z tym nieswojo. Pojawi?y si? w nim nowe uczucia, a wraz z nimi silne przekonanie, ?e ma do?? zabijania. Rozwin??o si? w nim tak wielkie obrzydzenie do zbrodni, jak wielka by?a kiedy? do niej mi?o??. ?a?owa?, ?e nie mo?e wskaza? jednej konkretnej przyczyny, jednego wydarzenia, kt?re stworzy?o go takim, jakim by?. Najwyra?niej takim ju? si? urodzi?. I to w?a?nie najbardziej go niepokoi?o. W przeciwie?stwie do innych najemnik?w, Merk przyjmowa? tylko takie zlecenia, w kt?rych s?uszno?? wierzy?. Dopiero w p??niejszym okresie swojego ?ycia, kiedy to sta? si? zbyt dobry w tym, co robi?, gdy stawki sta?y si? zbyt wysokie, gdy zleceniodawcy stali si? zbyt wa?ni, dopiero wtedy niekt?re z jego zasad przesta?y obowi?zywa?, a on zacz?? przyjmowa? zap?at? za zabijanie ludzi, kt?rzy nie koniecznie byli winni zarzucanych im czyn?w. I to w?a?nie nie pozwala?o mu w nocy spa?. Merk z ca?ych si? pragn?? cofn?? czas, udowodni? innym, ?e mo?e si? zmieni?. Chcia? wymaza? swoj? przesz?o??, naprawi?  wyrz?dzone krzywdy, odpokutowa? wszystkie grzechy. Uroczy?cie przysi?g? sobie, ?e ju? nigdy nie zabije; nigdy nie podniesie na nikogo r?ki; sp?dzi reszt? swoich dni prosz?c Boga o przebaczenie; po?wi?ci ?ycie by pomaga? innym; by sta? si? lepszym cz?owiekiem. I to wszystko doprowadzi?o go tutaj, do tej le?nej drogi, us?anej ?nie?nobia?ymi li??mi. Le?na droga ci?gn??a si? przed Merkiem w niesko?czono??. Na horyzoncie wci?? nie by?o wida? wie?y Ur, by? jednak przekonany, ?e pod??a we w?a?ciwym kierunku. Odk?d by? ma?ym ch?opcem, fascynowa?y go opowie?ci o Obserwatorach, sekretnym zakonie mnich?w-rycerzy, po cz??ci tworzonym przez ludzi, a po cz??ci przez co? innego, znajduj?cym si? w dw?ch wie?ach – Wie?y Ur na p??nocnym-zachodzie i Wie?y Kos na po?udniu. Ich zadaniem by?o trzymanie pieczy nad najcenniejszym reliktem kr?lestwa: Mieczem Ognia. Wed?ug legendy, bez Miecza Ognia, P?omienie przesta?yby istnie?. To, w kt?rej wie?y znajdowa? si? Miecz, by?o owiane ?ci?le strze?on? tajemnic?, znan? jedynie najstarszym Obserwatorom. Legenda g?osi?a, ?e je?li Miecz zosta?by przeniesiony, b?d? skradziony, P?omienie wygasn?, a Ecalon zostanie nara?one na ?miertelne niebezpiecze?stwo. M?wi?o si? te?, ?e czuwanie nad bezpiecze?stwem wie? by?o powo?aniem, ?wi?tym i honorowym obowi?zkiem dla kogo?, kto zosta? zaakceptowany przez Obserwator?w. Merk, kiedy by? jeszcze ma?ym ch?opcem, codziennie przed p?j?ciem spa? wyobra?a? sobie, jakby to by?o zosta? jednym z nich. Teraz pragn?? zatraci? si? w samotno?ci, w s?u?bie, w autorefleksji i wiedzia?, ?e nie ma na to lepszego sposobu, ni? przy??czenie si? do Obserwator?w. Merk czu? si? gotowy. Zamieni? swoj? kolczug? na sk?rzana koszul?, sw?j stalowy miecz na drewnian? lask? i po raz pierwszy od niepami?tnych czas?w prze?y? ca?y miesi?c nie poluj?c ani nie zabijaj?c nikogo. Wreszcie zaczyna? czu? si? szcz??liwy. Wspinaj?c si? na szczyt kolejnego ju? niewielkiego wzg?rza, Merk mia? nadziej?, ?e tym razem dojrzy gdzie? na horyzoncie Wie?? Ur. Nie by?o tam jednak nic poza lasami, ci?gn?cymi si? daleko jak okiem si?gn??. Czu? jednak, ?e jest ju? blisko, po tylu dniach w?dr?wki, wie?a nie mog?a by? daleko. W miar? jak Merk schodzi? ze wzg?rza, las stawa? si? coraz bardziej g?sty, a gdy znalaz? si? na dole, przed sob? ujrza? ogromne, ?ci?te drzewo, blokuj?ce drog?. Zatrzyma? si? przed nim, podziwiaj?c jego rozmiary i rozwa?aj?c mo?liwo?ci przedostania si? na jego drug? stron?. – Tutaj ko?czy si? twoja w?dr?wka – dobieg? go z?owieszczy g?os. Merk natychmiast rozpozna? z?e zamiary, by? przecie? ekspertem w tej dziedzinie i nawet nie musia? si? odwraca?, by wiedzie?, co b?dzie dalej. Us?ysza? szelest li?ci wok?? siebie, gdy spomi?dzy drew wy?oni?y si? twarze pasuj?ce do g?osu: twarze rzezimieszk?w, desperat?w, kt?rzy gotowi byli zabi? bez ?adnego powodu. Twarze z?odziei i morderc?w, poluj?cych na bezbronnych w?drowc?w, rz?dnych krwi i z?ota. W oczach Merka reprezentowali wszystko, czym gardzi?. By? otoczony i wiedzia? o tym, ?e znalaz? si? w pu?apce. O?mioro zakapior?w stan??o wok?? niego, a ka?dy z nich trzyma? w d?oni sztylet. Ubrani byli w ?achmany, z brudnymi twarzami, r?kami i paznokciami, wszyscy zaro?ni?ci, patrz?cy na niego wyg?odnia?ym wzrokiem, jakby nie jedli od wielu dni. I jakby byli wyj?tkowo znudzeni. Merk wzdrygn?? si?, gdy jeden ze z?odziei podszed? bli?ej, nie jednak ze strachu – m?g? zabi? jego i ca?? jego kompani? bez mrugni?cia okiem – lecz na my?l o tym, ?e znowu zmuszony b?dzie do u?ycia przemocy. A do tego za nic w ?wiecie nie chcia? dopu?ci?. – I co my tu mamy? – zapyta? jeden z nich, obchodz?c Merka dooko?a. – Wygl?da na mnicha – powiedzia? kpi?co inny – Cho? buty nie pasuj? do kompletu. – Mo?e jest mnichem, kt?ry my?li, ?e jest ?o?nierzem – zaproponowa? kto? ?artobliwie. Wszyscy parskn?li ?miechem. Wtedy jeden z nich, prawdziwy oprych po czterdziestce, z niepe?nym uz?bieniem i cuchn?cym oddechem, nachyli? si? do Merka i szturchn?? go rami?. Stary Merk zabi?by ka?dego m??czyzn?, kt?ry podszed?by do niego tak blisko. Lecz nowy Merk pragn?? odmieni? swoje ?ycie, sta? si? lepszym cz?owiekiem, wznie?? si? ponad przemoc, nawet gdy los wystawia? go na pr?b?. Zamkn?? oczy i wzi?? g??boki oddech, zmuszaj?c si? do zachowania spokoju. Nie uciekaj si? do przemocy, powtarza? sobie w g?owie. – Co robi ten mnich? – zapyta? kto? – Modli si?? Ca?a banda znowu wybuch?a ?miechem. – Tw?j b?g ci tu nie pomo?e, ch?opcze! – wykrzykn?? inny. Merk otworzy? oczy i spojrza? na oprycha. – Nie chc? ci? skrzywdzi? – powiedzia? spokojnie. ?miech stawa? si? coraz g?o?niejszy. Wtedy Merk pomy?la?, ?e zachowanie spokoju, powstrzymanie si? od przemocy, by?o najtrudniejsz? rzecz?, jak? kiedykolwiek zrobi?. – Ale? mamy szcz??cie – zadrwi? rabu?. Znowu podnios?y si? ?miechy. Wszyscy jednak zamilkli, gdy Merk niespodziewanie dosta? w twarz od przyw?dcy. – Ale, by? mo?e – powiedzia? g?osem ?miertelnie powa?nym, a sta? tak blisko, ?e Merk czu? jego ?mierdz?cy oddech – my chcemy skrzywdzi? ciebie. Kt?ry? ze zbir?w zaszed? Merka od ty?u, owin?? grube rami? wok?? jego szyi i zacz?? go dusi?. Merk pocz?? gwa?townie ?apa? powietrze. U?cisk na szyi by? na tyle mocny, by sprawi? mu b?l, ale nie na tyle silny, by zupe?nie odci?? mu dop?yw powietrza. Jego naturalnym odruchem by?o si?gni?cie do ty?u i skr?cenie ?ajdakowi karku. Nie by?oby to trudne; dok?adnie wiedzia?, gdzie z?apa? i co ?cisn??, ?eby jednym ruchem sparali?owa? cz?owieka. Zmusi? si? jednak, by tego nie robi?. Pozw?l im odej??, powiedzia? do siebie. Droga do cz?owiecze?stwa musi mie? gdzie? sw?j pocz?tek. Merk stan?? twarz? w twarz z ich przyw?dc?. – We?cie, co tylko chcecie – powiedzia?, dysz?c – We?cie i odejd?cie. – A co, je?li we?miemy i tu zostaniemy – szef bandy odpowiedzia?. – Nie tobie ch?opcze decydowa?, co we?miemy a czego nie – rzuci? kt?ry?. Jeden z nich podszed? do Merka i zacz?? przeczesywa? tobo?ki przytroczone do jego pasa. Merk zmusi? si?, by zachowa? spok?j, gdy chciwe ?apska buszowa?y w ostatnich osobistych rzeczach, jakie pozosta?y mu na tym ?wiecie. Merk nie zareagowa? nawet wtedy, gdy wyci?gn?li jego srebrny sztylet, jego ulubion? bro?. Odpu?? im, powtarza? sobie. – Co to jest? – zdziwi? si? jeden z nich – Sztylet? Spojrza? na Merka. – Na co takiemu dostojnemu mnichowi sztylet? – zapyta? podejrzliwie. – Co ty tym robisz, ch?opcze, strugasz drewna? – zakpi? inny. Wszyscy ?miali si? w niebog?osy. Merk za?, z zaci?ni?tymi z?bami, zastanawia? si?, ile jeszcze mo?e znie??. Nagle uwag? cz?owieka, kt?ry zabra? mu sztylet, przyci?gn?? nadgarstek Merka. Z?apa? za jego r?kaw i podci?gn?? go a? do ?okcia. – A to co? – zapyta? z?odziejaszek, chwytaj?c go za r?k? i przygl?daj?c si? jej uwa?nie. – Wygl?da jak lis – stwierdzi? kto?. – Dlaczego mnich ma tatua? lisa? Kolejny m??czyzna, chudy z rudymi w?osami, podszed? bli?ej i z?apa? go za nadgarstek. Przygl?da? mu si? uwa?nie przez d?u?sz? chwil?, po czym pu?ci? i spojrza? na Merka. – To nie lis, idioto – burkn?? – To wilk. Znak kr?lewskiego najemnika. Merk poczu?, jak oblewaj? go zimne poty. Nie chcia? by go zdemaskowali. Ca?a zgraja sta?a teraz w ciszy, przygl?daj?c mu si? z niedowierzaniem, i wtedy Merk po raz pierwszy wyczu? w nich wahanie. – To jest znak zab?jc?w – powiedzia? wreszcie kt?ry? – Sk?d go masz, ch?opcze? – Pewnie sam go sobie zrobi? – rzuci? kto? – By drog? uczyni? bezpieczniejsz?. Przyw?dca skin??, nakazuj?c swojemu cz?owiekowi poluzowanie u?cisku na gardle Merka. Ten m?g? wreszcie odetchn?? g??boko. Wtedy przyw?dca wyci?gn?? r?k? i przystawi? n?? do gard?a Merka. Merk zastanawia? si?, czy przyjdzie mu umrze? tutaj, teraz, w tym miejscu. W ko?cu by?aby to sprawiedliwa kara za wszystkie te okropne zbrodnie, kt?re pope?ni?. Nie by? jednak do ko?ca pewien, czy jest got?w na ?mier?. – Odpowiedz mu – warkn?? – Sam to sobie zrobi?e?, ch?opcze? M?wi?, ?e trzeba zabi? setki ludzi, by zosta? wyr??nionym tym znakiem. Merk przez d?u?sz? chwil? zastanawia? si?, co powinien powiedzie?. Wreszcie westchn??. – Tysi?c – powiedzia?. – Przyw?dca zamruga?, zdezorientowany. – ?e co? – zapyta?. – Tysi?c ludzi – Merk wyja?ni? – Za to dostaje si? ten tatua?. Otrzyma?em go od samego Kr?la Tarnisa. Zapad?a grobowa cisza, wszystkie spojrzenia skupi?y si? na nim. By? ciekawy, co si? teraz wydarzy. Po chwili jeden z nich parskn?? histerycznym ?miechem, reszta posz?a w jego ?lady. Ryczeli ze ?miechu tak, jakby w ca?ym swoim ?yciu nie us?yszeli nic zabawniejszego. – To by?o dobre, ch?opcze – powiedzia? wreszcie jeden z nich – Jeste? prawie tak dobrym k?amc?, jak mnichem. Przyw?dca znowu przycisn?? sztylet do jego gard?a. Tym razem na tyle jednak mocno, by pu?ci? stru?k? krwi. – Kaza?em ci odpowiedzie? – powt?rzy? – Odpowiedzie? prawd?. Chcesz tu umrze?, ch?opcze? Merk musia? bardzo powa?nie zastanowi? si? nad odpowiedzi?. Czy on chce umrze?? To by?o bardzo dobre pytanie, zdecydowanie g??bsze, ni? mog?oby si? temu rzezimieszkowi wydawa?. Zagl?daj?c w g??b swej duszy, u?wiadomi? sobie, ?e cz??? jego faktycznie chcia?a umiera?. By? zm?czony ?yciem, zm?czony i zrezygnowany. Po d?u?szym jednak namy?le doszed? do wniosku, ?e nie by? jeszcze gotowy na ?mier?. Nie teraz. Nie dzisiaj. Nie kiedy chcia? rozpocz?? ?ycie na nowo. Nie w momencie, gdy po raz pierwszy zacz?? cieszy? si? ?yciem. Chcia? wykorzysta? szans?, kt?r? da? mu los, chcia? po?wi?ci? ?ycie s?u?bie w Wie?y. Pragn?? sta? si? Obserwatorem. – Nie, nie chce jeszcze umiera? – zdecydowa? Merk, patrz?c bandziorowi prosto w oczy – Dlatego te? – kontynuowa? – postanowi?em da? ci jedn? szans?, by? mnie uwolni?, zanim zabij? was wszystkich. Banda patrzy?a na niego w niemym szoku. Ju? po chwili jednak Merk poczu? ostrze sztyletu powoli przecinaj?ce mu sk?r? na gardle. Wtedy co? w nim p?k?o. Nie m?g? ju? d?u?ej powstrzymywa? swojej prawdziwej natury, swoich odruch?w, w kt?rych ?wiczy? si? przez ca?e swoje ?ycie. To, co mia?o zaraz nast?pi?, by?o r?wnoznaczne ze z?amaniem przez niego przysi?gi, ale on ju? o to nie dba?. Stary Merk powr?ci? tak szybko, jakby nigdy nie odszed?. W mgnieniu oka sta? si? znowu bezlitosnym zab?jc?. Merk skoncentrowa? si? i ogarn?? wzrokiem wszystkie ruchy swoich przeciwnik?w, ka?dy s?aby punkt, ka?d? kontuzj? i ran?. Obudzi? si? w nim morderczy instynkt, nieodparte pragnienie zabicia ich wszystkich. Jednym b?yskawicznym ruchem pochwyci? nadgarstek szefa bandy i wykr?ci? go tak mocno, ?e a? p?k?y ko?ci. Chwyci? wylatuj?cy bandycie z r?ki sztylet i jednym szybkim ruchem, poder?n?? mu gard?o. Ten zd??y? jeszcze spojrze? na niego zdumionym wzrokiem, zanim pad? martwy na mokr? od krwi ziemi?. Merk odwr?ci? si? w stron? pozosta?ych. Na sam? my?l o tym, co zaraz si? tu wydarzy, u?miechn?? si? makabrycznie. – Niestety, ch?opcy – powiedzia? – zdaje si?, ?e tym razem zadarli?cie z niew?a?ciwym cz?owiekiem. ROZDZIA? PI?TY Kyra sta?a po ?rodku zat?oczonego mostu, czuj?c na sobie wzrok zgromadzonego wok?? niej t?umu. Wszyscy czekali na jej decyzj? o losie dzika. Sp?on??a rumie?cem; nigdy nie lubi?a by? w centrum uwagi. Oczywi?cie, by?a szalenie wdzi?czna ojcu, ?e doceni? jej zas?ugi i dumna z tego, ?e zaufa? jej w kwestii tak istotnej z punktu widzenia ca?ego jej ludu. Jednocze?nie czu?a ci??ar spoczywaj?cej na sobie odpowiedzialno?ci. Cho? szczerze nienawidzi?a  Pandezjan, nie chcia?a doprowadzi? do wybuchu wojny, kt?rej jej lud nie m?g?by wygra?. Z drugiej strony, nie chcia?a tak po prostu wycofa? si?, pok?oni? Gwardii Lorda, okry? ha?b? swojego ludu. Zw?aszcza po tym, jak Anvin i reszta wykazali si? tak? odwag?. Szybko zrozumia?a, jak m?drze i sprytnie post?pi? jej ojciec: ju? teraz decyzja o losie dzika nale?a?a do niej, nie za? do Gwardii Lorda. A sam ten fakt ratowa? honor jej ludu. Zrozumia?a te?, ?e pozwoli? jej zadecydowa? nie bez powodu: musia? wiedzie?, ?e sytuacja ta wymaga zewn?trznego g?osu, by pom?c wszystkim stronom zachowa? twarz. Ona idealnie nadawa?a si? do tego zadania. Zna? j?, wiedzia?, ?e nie podejmie pochopnej decyzji, ?e kierowa? si? b?dzie przede wszystkim rozs?dkiem. Im d?u?ej si? nad tym zastanawia?a, tym bardziej by?a przekonana, ?e wybra? j? nie po to, by wywo?a?a wojn? – to m?g? w ka?dej chwili zrobi? Anvin – lecz po to, by zapobieg?a eskalacji konfliktu. Po g??bszym namy?le oznajmi?a wi?c: – Bestia jest przekl?ta – powiedzia?a lekcewa??co – Prawie zabi?a moich braci. Przyby?a z Cierniowego Lasu i zosta?a zabita w wiecz?r Zimowego Ksi??yca, czas, w kt?rym polowania s? zakazane. B??dem by?o przynoszenie tego potwora do naszej osady – nale?a?o go zostawi? w lesie, jak najdalej od nas, by tam zgni?. Odwr?ci?a si? hardo do Gwardzist?w. – ?mia?o, zanie?cie go Lordowi – u?miechn??a si? szyderczo – Wy?wiadczycie nam tym przys?ug?. Miny Gwardzist?w wyra?nie zrzed?y. Patrzyli zdezorientowani to na dziewczyn?, to zn?w na besti?; wygl?dali tak, jakby wbili z?by w co? zgni?ego i nie byli ju? pewni, czy chc? kontynuowa? ten posi?ek. Kyra k?tem oka widzia?a, jak Anvin i inni patrz? na ni? z aprobat? i wdzi?czno?ci? – szczeg?lnie jej ojciec. Zrobi?a to – pozwoli?a swoim ludziom zachowa? twarz, uchroni?a ich przed wojn? – a jednocze?nie da?a pstryczka w nos Pandezjanom. Jej bracia wypu?cili z r?k dzika i pokornie cofn?li si? o krok. Bestia z hukiem wyl?dowa?a w ?niegu. Wszystkie oczy spocz??y teraz na Gwardzistach Lorda, kt?rzy stali tam, nie wiedz?c, co czyni?. Wida? by?o, ?e s?owa Kyry zrobi?y na nich wra?enie; patrzyli na besti? tak, jakby by?a czym? obrzydliwym, wyci?gni?tym z wn?trza ziemi. By?o oczywistym, ?e nie chc? mie? z ni? absolutnie nic wsp?lnego. Dow?dca, po d?ugim, pe?nym napi?cia milczeniu, wreszcie skin?? na swoich ludzi, nakazuj?c im podnie?? zwierzyn?, po czym odwr?ci? si? skrzywiony, ?wiadom tego, ?e zosta? przechytrzony, odmaszerowa? wyra?nie poirytowany. T?um rozszed? si?, napi?cie znikn??o i zast?pi?o je poczucie ulgi. Odchodz?c, wielu wojownik?w podchodzi?o do niej i na znak uznania, k?ad?o jej r?k? na ramieniu. – Dobra robota – powiedzia? Anvin, patrz?c na ni? z uznaniem – Pewnego dnia zostaniesz dobrym, sprawiedliwym w?adc?. Wie?niacy powr?cili do swoich spraw, a razem z nimi wr?ci? gwar i zgie?k. Kyra odwr?ci?a si? w poszukiwaniu wzroku ojca. W obecno?ci swoich ludzi ojciec nigdy nie by? wobec niej zbyt wylewny. Tym razem nie by?o inaczej – z oboj?tnym wyrazem twarzy skin?? tylko lekko g?ow? na znak aprobaty. Wtedy Kyra dostrzeg?a Anvina i Vidara przechodz?cych obok z w??czniami w d?oniach. Jej serce zacz??o szybciej bi?. – Czy mog? i?? z wami? – zapyta?a Anvina, wiedz?c, ?e szli na poligon, jak reszta ludzi ojca. Anvin zerkn?? nerwowo na jej ojca, wiedz?c, ?e nie pochwali tego pomys?u. – ?nieg sypie coraz mocniej – Anvin najwyra?niej nie wiedzia?, co odpowiedzie? – I zmrok zapada. – Was to nie powstrzymuje – nalega?a Kyra. U?miechn?? si?. – Nie, nas to nie powstrzymuje – przyzna?. Anvin znowu spojrza? na jej ojca. Kyra odwr?ci?a si? i zobaczy?a jak ten odchodzi bez s?owa w stron? fortu. Anvin westchn??. – Szykuje si? wspania?a uczta – powiedzia?, wdychaj?c apetyczny zapach warzonej strawy – Lepiej id? do domu. Kyra te? to czu?a. Powietrze by?o przesi?kni?te kusz?cym zapachem pieczonego mi?siwa. Jej bracia, jak i reszta mieszka?c?w grodu, zacz?li szykowa? si? ju? do wieczerzy. Ale Kyra odwr?ci?a si? i spojrza? t?sknie na pola ?wiczebne. – Posi?ek mo?e zaczeka? – stwierdzi?a – Trening nie mo?e. Pozw?l mi do??czy?. Vidar u?miechn?? si? i pokr?ci? g?ow?. – Jeste? pewna, ?e jeste? dziewczyn?, a nie wojownikiem? – zapyta? Vidar ?artobliwie. – A nie mog? by? dziewczyn? i wojownikiem jednocze?nie? – odpowiedzia?a. Anvin ci??ko wypu?ci? powietrze i pokr?ci? g?ow?. – Tw?j ojciec zmyje mi za to g?ow? – powiedzia?. Wreszcie u?miechn? si? do niej. – Nie przyjmujesz odmowy – stwierdzi? – i masz wi?cej serca do walki ni? po?owa moich ludzi. My?l?, ?e mo?esz nam si? przyda?. * Kyra i Leo biegli przez ?nie?ny krajobraz, pod??aj?c za Anvinem, Vidarem i innymi wojownikami. Opady ?niegu stawa?y si? coraz intensywniejsze, ale ona o to nie dba?a. Jak zawsze, gdy przechodzi?a przez Wrota Walk i wkracza?a na teren kamiennego kr?gu, przepe?nia?o j? uczucie wolno?ci i podekscytowania. Odetchn??a g??boko i wbieg?a do miejsca, kt?re kocha?a najbardziej na ?wiecie, miejsca otoczonego kamiennym murem o ?rednicy mo?e trzystu metr?w, miejsca teraz pokrytego ?niegiem, cho? zwykle poro?ni?tego g?sta zielon? traw?. Widz?c wszystkich tych m??czyzn, szar?uj?cych na koniach, dzier??cych lance, celuj?cych do odleg?ych punkt?w, czu?a, ?e wszystko jest teraz na swoim miejscu, ?e tak w?a?nie powinno wygl?da? jej ?ycie. Ten poligon by? zarezerwowany dla wojownik?w jej ojca; kobiety, ani ch?opcy, kt?rzy nie osi?gn?li jeszcze pe?noletno?ci i nie otrzymali stosownego zaproszenia, nie mieli tu wst?pu. Brandon i Braxton, ka?dego dnia czekali z niecierpliwo?ci? na swoje zaproszenie – Kyra podejrzewa?a jednak, ?e ono nigdy nie nadejdzie. Wrota Walk by?y zarezerwowane dla szanownych, walecznych wojownik?w, a nie dla pysza?k?w, takich jak jej bracia. Nigdzie indziej Kyra nie czu?a si? r?wnie szcz??liwa. Pole ?wiczebne wype?nione by?o dziesi?tkami najznakomitszych wojownik?w ojca, kt?rzy przybili do fortu z najbardziej nawet odleg?ych zak?tk?w Escalonu. Byli tu ludzie z po?udnia, z Thebus i Leptis; z Midlandu, g??wnie ze stolicy, Andros, ale tak?e z g?r Kos; byli ludzie z zachodu, z Ur; z teren?w nadrzecznych Thusis i s?siaduj?cego Esephus. Byli tu te? m??czy?ni, pochodz?cy z okolic jeziora Ire oraz znad wodospad?w Everfall. Ka?dy z nich dzier?y? inna bro? i zakuty by? w zbroj? charakterystyczn? dla swojego regionu. I cho? ka?dy z nich reprezentowa? inn? warowni?, wszyscy gotowi byli po?wi?ci? swoje ?ycie za Escalon i za jej ojca. Jej ojciec, Szermierz dawnego Kr?la, cz?owiek wielce zas?u?ony i powszechnie szanowany, by? w tym z?amanym kr?lestwie jedyn? osob?, wok?? kt?rej ludzie mogli si? zjednoczy?. Gdy dawny Kr?l podda? kr?lestwo, to w?a?nie jej ojca nak?ania? lud do przej?cia w?adzy i podj?cia walk. Wraz z ka?dym nowym wojownikiem przybywaj?cym do Volis, pot?ga grodu ros?a, niemal?e dor?wnuj?c si?? stolicy. By? mo?e to w?a?nie by?o powodem, dla kt?rego Gwardia Lorda tak bardzo chcia?a ich poni?y?. Na terenie ca?ego Escalonu zgromadzenia rycerskie by?y surowo zabronione. Z obawy przed buntem, Lord Gubernator Pandezji pozbawi? wojownik?w prawa do organizowania si?. Volis rz?dzi?o si? jednak innymi prawami. W interesie ca?ego Kr?lestwa by?o bowiem utrzymanie w tym miejscu jak najpot??niejszej armii, kt?ra mog?aby trzyma? piecz? nad P?omieniami. Kyra odwr?ci?a si? i hen tam na dalekim horyzoncie, za murami i bia?ymi pag?rkami, dojrza?a ?un? P?omieni. ?ciana ognia, g??boka na pi??dziesi?t i wysoka na kilkaset metr?w, chroni?a wschodni? granic? Escalonu. Ci?gn?ce si? przez prawie osiemdziesi?t kilometr?w P?omienie, by?y jedyn? przeszkod?, odgradzaj?c? Escalon od krainy dzikich trolli na wschodzie. I nawet te pot??ne P?omienie w wielu przypadkach okazywa?y si? by? niewystarczaj?c? przeszkod? dla trolli, kt?re to przedziera?y si? przez ?cian? ognia, by sia? spustoszenie w ca?ej okolicy. Gdyby nie heroiczni Stra?nicy, kt?rzy czuwali nad P?omieniami, Escalon niechybnie sta?by si? niewolnikiem trolli. Szcz??liwie dla mieszka?c?w Escalon, trolle panicznie ba?y si? wody, dlatego atak mog?y przeprowadza? wy??cznie drog? l?dow?, a P?omienie by?y jedyn? barier?, kt?ra je przed tym powstrzymywa?a. Stra?nicy patrolowali okolice bez ustanku, dlatego Pandesia ich potrzebowa?a. Wprawdzie, w okolicy stacjonowa?y te? inne oddzia?y – poborowych, niewolnik?w i kryminalist?w, lecz ludzie jej ojca, Stra?nicy, byli jedynymi prawdziwymi wojownikami, kt?rzy wiedzieli, jak skutecznie ochroni? P?omienie. W zamian za t? pos?ug?, Pandesia obdarzy?a Volis i jej mieszka?c?w pewnymi swobodami, takimi jak prawo do trenowania na poligonach i noszenia prawdziwej broni – dzi?ki czemu m??czy?ni mogli nadal czu? si? wojownikami, nawet je?li by?o to tylko z?udzenie. Piel?gnowali wi?c w sobie ducha walki i mi?o?? do wolno?ci, cho? ka?dy z nich wiedzia?, ?e los jego zale?y od woli Lorda Gubernatora. Tutaj jednak, na tym poligonie, ludzie ci stawali si? wolni, mogli ze sob? wsp??zawodniczy?, trenowa? i rozwija? swoje umiej?tno?ci. Reprezentowali wszystko, co najlepsze w Escalonie, byli najznakomitszymi wojownikami, znacznie lepszymi od tych, kt?rych szkoli?a Pandezja, a ka?dy z nich gotowy by? stan?? na stra?y P?omieni. Kyra niczego w ?wiecie nie pragn??a bardziej, ni? do??czy? do ich szereg?w, i udowodni? ile jest warta. Chcia?a stacjonowa? przy P?omieniach, walczy? z prawdziwymi trollami i strzec swego Kr?lestwa przed ich inwazj?. Wiedzia?a oczywi?cie, ?e to marzenie nigdy si? nie spe?ni. By?a zbyt m?oda, ?eby si? zakwalifikowa?, no i by?a dziewczyn?. Nie by?o ?adnych innych dziewcz?t w szeregach, a nawet gdyby by?y, jej ojciec nigdy by na to nie pozwoli?. Zacz??a tu przychodzi? lata temu, kiedy by?a jeszcze dzieckiem. Wtedy m??czy?ni pozwalali jej przypatrywa? si? swoim treningom. Po tym, jak oni opuszczali teren ?wiczebny, ona pozostawa?a tam, by dniem i noc? ?wiczy? w samotno?ci sztuk? w?adania mieczem i strzelania z ?uku. Z pocz?tku byli zaskoczeni ?wie?ymi ?ladami strza? w swoich tarczach, a jeszcze bardziej wtedy, gdy znajdowa?y si? one w samym ich ?rodku. Z czasem jednak przywykli do tego. Kyra powoli zdobywa?a ich szacunek, zw?aszcza przy tych rzadkich okazjach, gdy pozwalano jej do??czy? to trening?w. Po dw?ch latach wsp?lnych szkole? wiedzieli ju?, ?e ta drobna dziewczyna potrafi trafi? do takich cel?w, do kt?rych ?aden z nich trafi? nie potrafi. Wtedy te? nabrali szacunku do jej umiej?tno?ci i determinacji. Oczywi?cie, nigdy nie bra?a udzia?u w bitwach, nigdy nie zabi?a cz?owieka, nie sta?a na stra?y P?omieni, ani nie walczy?a z trollem. Nie potrafi?a sprawnie w?ada? mieczem, toporem ani halabard?, nie potrafi?a te? si? bi?. Nie by?a tak silna jak oni i ogromnie tego ?a?owa?a. Kyra odkry?a w sobie naturalny dar w?adania dwiema broniami: ?ukiem i kijem. Ka?da z nich czyni?a j? gro?nym przeciwnikiem, pomimo jej drobnej postury i p?ci. Strzelanie z ?uku przysz?o do niej naturalnie, za? o swoim talencie do walki pa?k?, dowiedzia?a si? przypadkowo, gdy wiele miesi?cy temu bezskutecznie pr?bowa?a unie?? miecz obusieczny. Do tej chwili pami?ta, jak m??czy?ni wy?miewali jej starania, a ?eby j? jeszcze bardziej poni?y?, jeden z nich rzuci? w jej stron? kij. – Zamiast miecza, mo?e spr?buj unie?? ten kijek!– krzykn?? kpi?co. Kyra nigdy nie zapomnia?a tego upokorzenia. Z pocz?tku, ludzie jej ojca brali t? pa?k? za ?art; ci dzielni m??czy?ni, kt?rzy w?adali mieczami obusiecznymi, toporami i halabardami, kt?rzy mogli ?ci?? drzewo jednym zamachem, u?ywali jej wy??cznie jako broni treningowej. By? on dla nich zabawk?, a ona niepowa?n? ma?olat?. Ona za? zamieni?a ten ?art w zaskakuj?ce narz?dzie zemsty, bro?, kt?rej nale?a?o si? obawia?. Bro?, przed kt?ra wielu wojownik?w jej ojca czu?o respekt. Kyra by?a zaskoczona ?atwo?ci?, z jak? potrafi?a si? ni? pos?ugiwa?, oraz szybko?ci? z jak? wyprowadza?a pot??ne ciosy. Niejeden m??czyzna przekona? si? na w?asnej sk?rze, jak bolesne mog? by? jej uderzenia. I tak, potyczka po potyczce, Kyra zapracowa?a sobie na ich szacunek. Kyra nie przestawa?a zaskakiwa? wojownik?w nowymi uderzeniami i zamachami, kt?re wytrwale trenowa?a ka?dej nocy. Jej technika wzbudza?a coraz wi?ksze zainteresowanie w?r?d m??czyzn, kt?rzy chcieli si? teraz od niej uczy? tego kunsztu. Kyra wierzy?a, ?e jej ?uk i kij uzupe?niaj? si? wzajemnie, a ka?da z tych broni by?a r?wnie potrzebna – jej ?uk w walce na odleg?o??, za? pa?ka przy bezpo?rednim starciu. Kyra odkry?a w sobie te? talent, jakim nie m?g? si? pochwali? ?aden m??czyzna: niebywa?? zwinno??. By?a jak p?otka w morzu pe?nym powolnych rekin?w, i mimo ?e ci podstarzali faceci bez w?tpienia dysponowali niebywa?? si??, Kyra mog?a ta?czy? wok?? nich, wyskakiwa? wysoko w powietrze, przekozio?kowa? przez nich i wyl?dowa? mi?kko za ich plecami. A to w po??czeniu z jej niespotykan? technik? w?adania kijem, tworzy?o ?miertelnie gro?n? kombinacj?. – Co ona tu robi? – dobieg? sk?d? szorstki g?os. Kyra sta?a obok Anvina i Vidara, gdy za plecami us?ysza?a stukot kopyt. Odwr?ciwszy si?, zobaczy?a Maltrena, kt?ry wraz z kilkoma towarzyszami, zdyszany po intensywnym treningu, pod??a? z mieczem w ich kierunku. Gdy obrzuci? j? pogardliwym spojrzeniem, poczu?a nieprzyjemny ucisk w ?o??dku. Spo?r?d wszystkich ludzi jej ojca, Maltren by? jedynym, kt?ry jej nie lubi?. Z jakiego? powodu nienawidzi? jej od chwili, kiedy pierwszy raz przeci??y si? ich drogi. Maltren siedzia? na koniu i a? p?on?? z nienawi?ci; ze swoim p?askim nosem i parszyw? twarz? wygl?da? na cz?owieka, kt?ry karmi si? nienawi?ci?. Zawsze by? przeciwny jej obecno?ci na poligonie, prawdopodobnie dlatego, ?e by?a dziewczyn?. – Chyba powinna? ju? wraca? do fortu – powiedzia? – Razem z innymi nieporadnymi dziewcz?tami szykowa? si? do obchod?w ?wi?ta Zimowego Ksi??yca. Leo, kt?ry do tej pory siedzia? spokojnie przy nodze Kyry, warkn?? teraz na Maltrena i gro?nie wyszczerzy? k?y. Kyra po?o?y?a d?o? na jego g?owie, chc?c go uspokoi?. – I od kiedy to wpuszczamy wilki na teren poligonu?– Maltren doda? z?o?liwie. Anvin i Vidar pos?ali Maltrenowi lodowane spojrzenie, daj?c Kyrze jasny znak, ?e ma w nich oparcie. Uspokoi?a j? my?l, ?e nie mo?e zmusi? jej do opuszczenia tego terenu. – A mo?e ty powiniene? wr?ci? na poligon – odpar?a szyderczym g?osem – zamiast niepotrzebnie zajmowa? si? organizowaniem czasu m?odej, nieporadnej dziewczyny. Maltren poczerwienia? ze z?o?ci. – To dzie? w??czni – powiedzia? k??liwie, szykuj?c konia do odjazdu – Lepiej trzymaj si? z daleka od prawdziwych m??czyzn, rzucaj?cych prawdziw? broni?. Odwr?ci? si? i odjecha? wraz z towarzyszami. Cho? jego ju? nie by?o, jego k??liwe uwagi i negatywna energia skutecznie przy?mi?y rado?? Kyra z bycia w tym miejscu. Anvin spojrza? na ni? pocieszaj?cym wzrokiem i po?o?y? d?o? na jej ramieniu. – Pierwsz? rzecz?, kt?rej wojownik musi si? nauczy? – powiedzia? – jest wsp??praca z lud?mi, kt?rzy ci? nienawidz?. Bez wzgl?du na to, czy ci si? to podoba, czy nie, wielokrotnie znajdziesz si? w sytuacji, w kt?rej b?dziesz walczy?a z nimi rami? w rami?, powierzaj?c ?ycie w ich r?ce. – A ci, kt?rzy nie mog? walczy?, chlapi? ozorem – odezwa? si? weso?y g?os. Kyra odwr?ci?a si? i zobaczy?a szeroki u?miech Arthfaela. Podobnie jak Anvin i Vidar, Arthfael, wysoki, odwa?ny wojownik z ?ys? g?ow? i d?ug?, czarn? brod?, mia? do niej s?abo??. By? jednym z najlepszych szermierzy, jakich zna?a i zawsze stawa? po jej stronie. Czu?a si? dobrze w jego obecno?ci. – Czcze gadanie – kontynuowa? Arthfael – Gdyby Maltren by?y lepszym wojownikiem, wi?cej uwagi po?wi?ca?by ?wiczeniom, ni? tego typu z?o?liwo?ciom. Anvin, Vidar i Arthfael dosiedli koni i do??czyli do reszty, Kyra za? sta?a tam zamy?lona, przygl?daj?c si? im z daleka. Dlaczego niekt?rzy ludzie nienawidz?? – zastanawia?a si?. Nie wiedzia?a, czy kiedykolwiek zdo?a to zrozumie?. Kiedy m??czy?ni galopem zataczali szerokie p?tle wok?? poligonu, Kyra z zachwytem obserwowa?a dostojne ruchy walecznych rumak?w, marz?c o chwili, kiedy i ona takiego dosi?dzie. Wojownicy przechwytywali w??cznie, podawane im przez giermk?w i po wykonaniu okr??enia, celowali nimi do tarcz zawieszonych na ga??ziach drzew. Gdy trafiali, po okolicy roznosi? si? g?o?ni metaliczny d?wi?k. Wiedzia?a, ?e by?o to trudniejsze ni? mog?o si? wydawa?. Rzucanie do celu podczas galopu wymaga?o nieprzeci?tnych umiej?tno?ci i wielu m??czyzn przekonywa?o si? o tym, pr?buj?c trafi? w mniejsze tarcze. Spo?r?d tych, kt?rym si? uda?o, tylko nieliczni trafili w ?rodek – Anvin, Vidar, Arthfael najwyra?niej opanowali t? trudna sztuk?. Zauwa?y?a, ?e Maltren spud?owa? kilka razy i przeklinaj?c pod nosem patrzy? na ni? z?owrogo, jakby to ona by?a przyczyn? jego niepowodze?. W pewnej chwili Kyrze zacz??o robi? si? zimno, wyci?gn??a wi?c swoj? pa?k? i pocz??a nim obraca? w d?oniach, kr?ci? ponad g?ow? i wok?? ramion. Zadawa?a ciosy wyimaginowanym wrogom, blokowa?a wyimaginowane uderzenia, zmienia?a r?ce, obraca?a kij wok?? szyi i talii, a robi?a to tak sprawnie, jakby ?wiczy?a si? w tej sztuce od urodzenia. W czasie gdy m??czy?ni zataczali konno szerokie p?tle, Kyra uda?a si? na teren mniejszego pola, kt?re w tej chwili nie by?o u?ywane przez wojownik?w, a na terenie kt?rego Kyra zawsze uwielbia?a ?wiczy?. Z tamtejszych drzew zwisa?y na linach ma?e kawa?ki zbroi, kt?re stanowi?y dla niej znakomity cel. Kyra przebiega?a pomi?dzy nimi i wyobra?aj?c sobie, ?e ka?dy z tych element?w, to nowy przeciwnik. Sprawnie zadawa?a im pot??ne ciosy. Chwiej?ce si? na linach metalowe cz??ci, stanowi?y dla niej zagro?enie, dlatego musia?a zachowa? czujno??, by w odpowiednim momencie uchyla? si? przed ich natarciem. W jej mniemaniu doskonale radzi?a sobie zar?wno z atakiem, jak i obron?, ?mia?o pokonuj?c armi? wyimaginowanych wrog?w. – Zabi?a? ju? kogo?? – dobieg? j? szyderczy g?os. Odwr?ci?a si? i zobaczy?a Maltrena przeje?d?aj?cego na koniu, ?miej?cego si? szyderczo za jej plecami. Tak bardzo chcia?a, by kto? wreszcie da? mu nauczk?. Gdy zorientowa?a si?, ?e wojownicy sko?czyli trening z w??czniami i ustawiaj? si? teraz na ?rodku polany, zrobi?a sobie przerw?, by na nich popatrzy?. Giermkowie podbiegali do nich i jednemu po drugim wr?czali miecze treningowe wykonane z drewna d?bowego, niemal tak ci??kiego, jak stal. Kyra trzyma?a si? z boku, lecz dr?a?a z podekscytowania, gdy m??czy?ni skrzy?owali bro?. Niczego nie pragn??a tak bardzo, jak do nich do??czy?. Zanim rozpocz?li starcie, Anvin wyszed? na ?rodek i przem?wi? oficjalnym tonem. – Z okazji zbli?aj?cego si? ?wi?ta, walczy? dzi? b?dziemy o specjaln? nagrod? – o?wiadczy? – Zwyci?zcy tego turnieju przypadn? bowiem najznakomitsze k?ski na biesiadnym stole! Wznios?y si? okrzyki podniecenia a ju? w chwil? potem wojownicy starli si? w zaci?tej walce. Sparing przerywany by? pojedynczymi d?wi?kami rogu, kt?re wybrzmiewa?y za ka?dym razem, gdy kt?ry? z zawodnik?w zosta? pchni?ty mieczem. D?wi?k ten s?ycha? by?o cz?sto, tote? ju? po paru minutach szeregi wojownik?w zacz??y si? przerzedza?, a na polu bitwy zostawali ju? tylko najwaleczniejsi rycerze. Ca?y ten wspania?y spektakl rozgrywa? si? zaledwie kilka metr?w od niej. Serce jej rwa?o si? do walki, lecz ona mog?a tylko sta? tutaj i przygl?da? si? wszystkiemu bezczynnie. A na dodatek dzi? by?y jej urodziny, ko?czy?a w?a?nie pi?tna?cie lat i czu?a, ?e jest ju? gotowa. Czu?a, ?e nadszed? czas, by wzi?? los w swoje r?ce. – Pozw?l mi do nich do??czy?! – zwr?ci?a si? wreszcie do Anvina b?agalnym g?osem. Nie odrywaj?c wzroku od pola bitwy, Anvin pokr?ci? g?ow?. – Dzisiaj ko?cz? pi?tna?cie lat – nalega?a – Pozw?l mi walczy?! Spojrza? na ni? z pow?tpiewaniem. – To jest poligon dla m??czyzn – wtr?ci? Maltren, kt?ry od d?u?szego czasu sta? ju? zboku, w?r?d reszty pokonanych – Nie ma tu miejsca dla m?odych dziewcz?t. Ciesz si?, ?e mo?esz siedzie? tu z giermkami, przypatrywa? si?, jak walcz? prawdziwi m??czy?ni i przynosi? nam wod?, kiedy za??damy. Kyra poczerwienia?a z w?ciek?o?ci. – Tak bardzo boisz si?, ?e pokona ci? dziewczyna? – odpyskn??a mu w przyp?ywie z?o?ci. Chocia?by ze wzgl?du na jej pochodzenie, nikt nie powinien odnosi? si? do niej w ten spos?b. Cze?? m??czyzn, kt?ra przys?uchiwa?a si? rozmowie, parskn??a ?miechem. Maltren prawie spali? si? ze wstydu. – Ona ma racj? – przytakn?? Vidar – Mo?e powinni?my pozwoli? jej potrenowa?. Co mamy do stracenia? – A niby czym mia?aby walczy?? – Maltren pr?bowa? oponowa?. – Moim kijem! – odpar?a zdecydowanie Kyra – Przeciwko twojemu drewnianemu mieczowi. Maltren roze?mia? si?. – A to dopiero by?oby widowisko – wy?mia? j? Maltren. Wszystkie oczy zwr?ci?y si? na Anvina. – Je?li stanie ci si? krzywda, tw?j ojciec mnie zabije – powiedzia?. – Nic mi nie b?dzie – zapewni?a z szelmowskim u?mieszkiem. Trwa?o to d?u?sz? chwil?, nim w ko?cu podj?? ostateczn? decyzj?. – W takim razie nie widz? przeszk?d – orzek? – Je?li nic innego nie zamknie ci buzi. Ale tylko pod warunkiem, ?e inni wojownicy nie maj? nic przeciwko temu – doda?, zwracaj?c si? do ?o?nierzy. – TAK! – zawo?a?o kilkunastu m??czyzn, entuzjastycznie demonstruj?c swoje przyzwolenie. Kyra by?a im za ten gest szalenie wdzi?czna. Czu?a, jakby darzyli j? podobn? sympati? i podziwem, co jej ojca. Sama nie mia?a wielu przyjaci??, tym bardziej przychylno?? tych m??czyzn mia?a dla niej niezwyk?? warto??. Maltren prychn?? z pogard?. – A niech dziewczyna robi z siebie po?miewisko, je?li chce – powiedzia? – Wreszcie dostanie porz?dn? nauczk?. R?g zawy? kolejny raz i Kyra wybieg?a na pole bitwy. Czu?a, na sobie zaskoczone spojrzenia m??czyzn, kt?rzy z ca?? pewno?ci? nie spodziewali si? jej tam. Znalaz?a si? w obliczu swojego przeciwnika, wysokiego m??czyzny o kr?pej budowie, ko?o trzydziestki, kt?rego widzia?a ju? wcze?niej w akcji. Wiedzia?a, ?e by? pot??nym wojownikiem, cho? zbyt pewnym siebie, uderzaj?cym zbyt chaotycznie, troch? lekkomy?lnie. Ten zwr?ci? si? do Anvina, marszcz?c brwi. – Co to za zniewaga? – zapyta? zdezorientowany – Nie b?d? walczy? z dziewczyn?. – Zniewa?asz sam siebie odmawiaj?c walki ze mn? – odpowiedzia?a Kyra oburzona – Podobnie jak ty mam dwie r?ce i dwie nogi. Je?li nie zechcesz ze mn? walczy?, przyznasz si? do pora?ki. Zszokowany nie wiedzia?, co odpowiedzie?. – Dobrze wi?c – powiedzia? – nie biegnij tylko do tatusia na skarg?! Jak si? domy?la?a, natar? na ni? z pe?n? si??, podnosz?c drewniany miecz wysoko w g?r? i pr?buj?c wcelowa? w jej rami?. To by? ruch, kt?rego si? spodziewa?a, kt?ry wielokrotnie stosowa? wobec swoich przeciwnik?w, a kt?rego nadej?cie wyra?nie zapowiada? jego niezdarny ruch ramion. Jego drewniany miecz by? pot??ny, ale te? ci??ki i toporny w por?wnaniu do jej pa?ki. Kyra obserwowa?a go w skupieniu, by w ostatniej chwili zwinnie uchyli? si? przed jego ciosem, przenie?? kij nad swoj? g?ow? i jednym p?ynnym ruchem zaatakowa? jego lewy bok. J?kn?? z b?lu. Oszo?omiony i zirytowany musia? przyzna? si? do pora?ki. – Kto? jeszcze? -zapyta?a Kyra z szerokim u?miechem. Wi?kszo?? m??czyzn u?miecha?a si? pogodnie, szczerze dumna z dziewczyny. Wyj?tek stanowi? Maltren, kt?remu wyra?nie zrzed?a mina. Wygl?da?, jakby ju? chcia? j? wyzwa? na pojedynek, gdy nagle przed Kyr? wyr?s? kolejny przeciwnik. Cz?owiek ten by? ni?szy i jeszcze szerszy w barach, mia? rud? zwichrowan? brod? i gro?ne zielone oczy. Po sposobie, w jaki trzyma? miecz, mog?a powiedzie?, ?e by? ostro?niejszy od jej poprzedniego rywala. Wzi??a to za komplement: w ko?cu zacz?li traktowa? j? powa?nie. Nagle m??czyzna zaatakowa?, a ona wiedzia?a ju? co robi?. To tak, jakby obudzi? si? w niej instynkt i przej?? nad ni? kontrol?. By?a o wiele l?ejsza i zwinniejsza od tych ros?ych m??czyzn, zakutych w ci??kie zbroje. Ka?dy z ich pragn?? zademonstrowa? swoj? si?? i oczekiwa?, ?e przeciwnik przyjmie wyzwanie i spr?buje zablokowa? uderzenie. Kyra natomiast przyj??a inn? technik?, odmawiaj?c tym samym walki na ich warunkach. Zamiast wiec pr?bowa? dor?wna? im si??, zdobywa?a nad nimi przewag? dzi?ki swojej zwinno?ci. Kij w r?ku Kyry zachowywa? si? jak przed?u?enie jej cia?a; obraca?a nim tak szybko, ?e przeciwnicy nie mieli czasu zareagowa?. Gdy oni unosili dopiero miecz do ciosu, ona ju? dawno by?a za ich plecami. Nowy przeciwnik wyprowadzi? pchni?cie, celuj?c w jej klatk? piersiow?. Ona uchyli?a si? nieznacznie, jednocze?nie unosz?c pa?k? i jednym sprawnym ci?ciem w nadgarstek, wytr?ci?a przeciwnikowi miecz z u?cisku. Nast?pnie wykona?a gwa?towny zamach i drugim ko?cem kija trafi?a wojownika w czubek g?owy. Znowu rozleg? si? d?wi?k rogu, og?aszaj?c jej zwyci?stwo. M??czyzna trzyma? si? za g?ow?, jego miecz le?a? wci?? na ziemi, a on patrzy? na ni? zszokowanym wzrokiem. Kyr? ten d?wi?k r?wnie? zaskoczy?, dlatego dopiero po chwili dotar?o do niej, ?e znowu zatriumfowa?a. Od tej chwili Kyra sta?a si? przeciwnikiem, z kt?rym ka?dy wojownik chcia? si? zmierzy?. Podczas gdy Kyra krzy?owa?a bro? z coraz to nowym ?mia?kiem, ?nie?yca z ka?d? chwil? przybiera?a na sile. Blask pochodni o?wietla? coraz bardziej sfrustrowane twarze m??czyzn. Do tej pory ?adnemu z nich nie uda?o si? dosi?gn?? jej mieczem, wobec czego po kolei schodzili z pola bitwy pokonani. Jednego z nich za?atwi?a, przeskakuj?c mu nad g?ow? w chwili, gdy wyprowadza? pchni?cie z wypadem. Przed kolejnym wykona?a skok z przewrotem, po czym przerzucaj?c kij z jednej r?ki do drugiej, niespodziewanie wyprowadzi?a decyduj?cy cios z lewej strony. Wobec ka?dego przeciwnika stosowa?a inn? taktyk?, ??czy?a elementy szermierki z wyrafinowanymi akrobacjami, dzi?ki czemu jej ruch?w nie spos?b by?o przewidzie?. Ka?dy z tych dzielnych m??czyzn musia? z godno?ci? przyj?? pora?k?. Wnet do pokonania pozosta?a jej zaledwie garstka ludzi. Kyra sta?a po ?rodku kr?gu, oddychaj?c ci??ko i rozgl?daj?c si? wko?o z nadziej? na znalezienie kolejnego rywala. Anvin, Vidar i Arthfael patrzyli na ni? z boku, a twarz ka?dego z nich roz?wietla? promienny u?miech. ?a?owa?a, ?e ojciec nie mo?e by? ?wiadkiem jej triumfu, tym bardziej cieszy?a si? obecno?ci? bliskich sobie os?b. Jednym uderzeniem w ty? kolana powali?a ostatniego ju? przeciwnika. Rozleg? si? charakterystyczny d?wi?k rogu, a wraz z nim na arenie pojawi? Maltren. – Dzieci?ce sztuczki – warkn??, podchodz?c do niej – Potrafisz obraca? kawa?kiem drewna, te? mi co?. W prawdziwej walce na nic ci si? to zda. Miecz w jednej chwili skr?ci ten tw?j patyk o po?ow?. – Czy?by? – zapyta?a hardo, czuj?c krew ojca p?yn?c? w jej ?y?ach. Wiedzia?a, ?e nadszed? czas, by raz na zawsze rozprawi? si? z t? miernot?. Zw?aszcza teraz, gdy wzrok wszystkich tych m??czyzn skierowany by? na ni?. – Mo?e wi?c spr?bujemy?– podpuszcza?a go. Maltren wyba?uszy? oczy ze zdumienia, najwyra?niej nie spodziewaj?c si?, takiej odpowiedzi. – A na c??? – wybe?kota? wreszcie – ?eby? zaraz pobieg?a chroni? si? pod p?aszczykiem tatusia? – Nie potrzebuj? ochrony ani mojego ojca, ani nikogo innego – zaprotestowa?a – To sprawa mi?dzy mn? a tob?. Cokolwiek si? tu wydarzy, pozostanie mi?dzy nami. Maltren spojrza? na Anvina wyra?nie skonfundowany, jakby zastawi? pu?apk?, w kt?r? sam wpad?. Anvin odpowiedzia? spojrzeniem r?wnie niespokojnym. – Do pojedynk?w ?wiczebnych u?ywamy tu drewnianych mieczy – oznajmi? stanowczym g?osem – Nie pozwol?, ?eby komukolwiek sta?a si? krzywda na mojej zmianie, a ju? w szczeg?lno?ci nie c?rce naszego dow?dcy. Teraz mroczna strona Maltrena przyj??a jeszcze bardziej wyrazist? form?. – Dziewczyna zapragn??a zmierzy? si? w walce prawdziw? broni? – powiedzia? z?owieszczo – Powinni?my jej to umo?liwi?. Mo?e to j? nauczy pokory. Niewiele my?l?c, Maltren przeszed? przez aren? i doby? z pochwy swego miecza. D?wi?k stali rozni?s? si? po okolicy. Staj?c w obliczu wroga, Kyra poczu?a jak poc? jej si? d?onie. Lodowaty wiatr jednym dmuchni?ciem gasi? pochodnie, a jej nagle zrobi?o si? przera?liwie gor?co. Czu?a, jak ?nieg pod jej nogami zmienia si? w l?d. Zmusi?a si? do pe?nego skupienia, wiedz?c, ?e to nie b?dzie zwyk?a walka. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696207&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.