Ïðèõîäèò íî÷íàÿ ìãëà,  ß âèæó òåáÿ âî ñíå.  Îáíÿòü ÿ õî÷ó òåáÿ  Ïîêðåï÷å ïðèæàòü ê ñåáå.  Îêóòàëà âñ¸ âîêðóã - çèìà  È êðóæèòñÿ ñíåã.  Ìîðîç - êàê õóäîæíèê,   íî÷ü, ðèñóåò óçîð íà ñòåêëå...  Åäâà îòñòóïàåò òüìà  Â ðàññâåòå õîëîäíîãî äíÿ, Èñ÷åçíåò òâîé ñèëóýò,  Íî, ãðååò ëþáîâü òâîÿ...

Ksi?zycowy Taniec

ksizycowy-taniec
Òèï:Êíèãà
Öåíà:500.45 ðóá.
Ãîä èçäàíèÿ: 101
ßçûê: Ïîëüñêèé
Ïðîñìîòðû: 438
Ñêà÷àòü îçíàêîìèòåëüíûé ôðàãìåíò
ÊÓÏÈÒÜ È ÑÊÀ×ÀÒÜ ÇÀ: 500.45 ðóá. ×ÒÎ ÊÀ×ÀÒÜ è ÊÀÊ ×ÈÒÀÒÜ
Ksi?zycowy Taniec Amy Blankenship Wi?zy Krwi #1 ?ycie Envy by?o wspania?e. ?wietny brat, idealny ch?opak i najlepsza prac?, jak? chcia?aby mie? ka?da dziewczyna… obs?uga baru w najbardziej popularnych klubach w mie?cie. Przynajmniej by?o wspaniale dop?ki jedna z jej najlepszych przyjaci??ek nie zadzwoni?a i poinformowa?a j? tym, jak jej ch?opak wywija na parkiecie w klubie Moon Dance. Jej decyzja o tym, by doprowadzi? do konfrontacji prowadzi do ci?gu zdarze?, kt?re wprowadz? j? do paranormalnego ?wiata ukrytego pod codziennym gwarem. ?wiat, w kt?rym ludzie potrafi? przeistoczy? si? w jaguary, prawdziwe wampiry przemierzaj? ulice a upad?e anio?y chodz? mi?dzy nami. Devon jest jaguaro?akiem, troch? nieokrzesanym wsp??w?a?cicielem Moon Dance. Jego ?wiat odwraca si? do g?ry nogami kiedy znajduje poci?gaj?ca lisic? z rudymi w?osami ta?cz?c? w jego klubie, uzbrojon? w cyniczne serce i paralizator. Chocia? wok?? trwa wojna wampir?w, Devon przysi?ga, ze zdob?dzie t? kobiet?… i b?dzie walczy? do ko?ca by ja mie?. Amy Blankenship, RK Melton Ksi??ycowy Taniec „Wi?zy Krwi” Cz??? 1 T?umacz: Anna Gdulska Copyright © 2012 Amy Blankenship Wydanie drugie, wydawnictwo TekTime Wszystkie prawa zastrze?one Prolog Park Narodowy Angeles jest domem dla niebezpiecznych kuguar?w i importowanych jaguar?w, kt?re w?druj? po rozleg?ym lesie. Czasami, w trakcie bezchmurnych nocy, ich liczba wzrasta na chwil?, gdy zwierzo?aki z LA, lub zmiennokszta?tni – jak nazywa ich lokalny folklor – w?druj? po nieokie?znanym l?dzie w?r?d swoich odleg?ych kuzyn?w. To w te noce prawdziwe zwierz?ta kul? si? w swoich legowiskach podczas gdy drapie?niki z miasta naje?d?aj? ich terytorium by polowa?, lub – rzadziej – toczy? potyczki, kt?re nie mog? by? rozstrzygni?te na ludzkim terenie. Nie ma nic bardziej okrutnego ni? walka zmiennokszta?tnych, a gdy jeden z nich zostaje ranny – staje si? niebezpieczny nie tylko dla swoich pobratymc?w, ale tak?e dla ludzi. Aby chroni? ludzi, pomi?dzy kt?rymi mieszkaj?, wszelkie dysputy zmiennokszta?tnych zawsze odbywaj? si? z dala od ludzi. Najlepszym miejscem do tego s? ich rodzime miejsca polowa?. Dzi? w nocy las sta? si? przera?aj?co cichy gdy dwaj w?a?ciciele najwi?kszego klubu w mie?cie wkroczyli na nieujarzmiony teren, zrywaj?c z plec?w ubranie, by ich wewn?trzna bestia mog?a biega? wolno. Dzi? w nocy szukali grobu wampira, kt?ry m?g?by zniszczy? ich obu. G??boko w lesie, gdzie ?aden cz?owiek nie m?g? ich us?ysze?, Malachi, przyw?dca ma?ego klanu jaguar?w, bieg? przez ciemno?? w kierunku swojego adwersarza… m??czyzny, kt?remu niepotrzebnie zaufa? bardziej ni? w?asnemu przyjacielowi. Jego celem by? inny zmiennokszta?tny. W jego ?y?ach p?yn??a krew kuguara. Nathaniel Wilder… jego partner w interesach od 30 lat. Malachi wpad? na polan?. Nathaniel sta? tam w swojej ludzkiej postaci i czeka? na niego. Zrobi? jeszcze kilka krok?w w prz?d. Ka?dy krok by? przechodzeniem z jednej postaci w drug?. Malachi wr?ci? do swojej ludzkiej postaci. Oboje byli ?miertelni, niewa?ne kt?r? posta? wybrali. Jako ludzie byli atletycznie zbudowani, ze stalowymi mi??niami napi?tymi pod mi?kk? sk?r?. Zmiennokszta?tni starzeli si? powoli – obaj m??czy?ni wygl?dali ledwie po trzydziestce, chocia? tak naprawd? byli ju? dobrze po pi??dziesi?tce. Jakby to by? hollywoodzki film, cala przemiana zaj??aby kilka minut. Ale to by?a rzeczywisto??, a na polanie nie by?o ?adnych ?lini?cych si? potwor?w. Nago?? nie by?a niczym niezwyk?ym dla zmiennokszta?tnego, a ?wiat?o ksi??yca przebija?o si? przez burzowe chmury jak reflektor. „Nie musi do tego doj??” powiedzia? Nathaniel. Utrzymywa? swoj? pozycj? staraj?c si? przem?wi? przyjacielowi do rozs?dku. „Pos?uchaj mnie! To by?o trzydzie?ci lat temu i wszystko si? zmieni?o… Ja si? zmieni?em.” „Trzydzie?ci lat k?amstwa!” wrzasn?? Malachi. Jego g?os odbi? si? echem po polanie. Jego wzrok przesun?? si? do miejsca, gdzie pochowa? Kane’a i poczu? wilgo? zbieraj?c? si? w oczach. „Przez ciebie pos?a?em Kane’a do piachu… przez ciebie opu?ci?em go na trzydzie?ci lat!” „Nie mog? ci pozwoli? na to, ?eby? go teraz wykopa?, Malachi! Wiesz co si? stanie, je?li to zrobisz.” Nathaniel obserwowa? nerwowo jak Malachi spogl?da z t?sknot? na gr?b m??czyzny, kt?ry kiedy? by? jego najlepszym przyjacielem. Nigdy tego nie rozumia?. Kane by? wampirem. I by? niebezpieczny. Kane by? jedn? z dw?ch przeszk?d stoj?cych na drodze do partnerstwa formuj?cego si? pomi?dzy jaguarami i kuguarami… Kane i ?ona Malachiego – pi?kna, podst?pna i zdradzaj?ca m??a Carlotta. Nathaniel pokocha? j? pierwszy. Nie chcia?, ?eby to tak wysz?o. W ko?cu Nathaniel zaj?? si? problemem w szale zazdro?ci… upiek? dwie pieczenie na jednym ogniu. „By? moim najlepszym przyjacielem i nigdy mnie nie zdradzi?! To ty wbi?e? mi n?? w plecy!” Malachi mrugn??, by pozby? si? z oczy ?ez furii. Podni?s? d?o? i dotkn?? kolczyka, kt?ry nosi? w uchu. Kolczyka Kane’a. Co on zrobi?? Kiedy znalaz? Kane’a pochylaj?cego si? nad jego martw? ?ona, zatrzyma? si? zdumiony, dop?ki Nathaniel nie potwierdzi?, ?e to Kane by? morderc?. Zmar?a w?a?nie tu, na tym polu, pomy?la? wi?c, ?e sprawiedliwie b?dzie, jak przypisze Kane’a do tej ziemi… pochowa go w niej. Ukrad? nawet jego ksi?g? zakl??, by u?y? jej w akcie swojej zemsty. Tak, Nathaniel mia? racj? co do jednej rzeczy. Wi?kszo?? wampir?w by?a z?a, ale by?o te? kilka wyj?tk?w – a Kane by? jednym z nich. Jednak nic nie by?o tak niegodziwe jak to, co sam zrobi?. To zakl?cie mog?o zosta? odwr?cone tylko przez bratni? dusz? Kane’a. Malachi my?la?, ?e to do?? zabawne – Kane by? wiecznie m?ody, a jednak nigdy nie spotka? swojej bratniej duszy. W przesz?o?ci on i Kane cz?sto ?artowali, ?e taka kobieta nigdy si? nie urodzi. Przypomnia? sobie u?miech Kane’a gdy m?wi? „B?g musia?by mie? poczucie humoru, ?eby stworzy? kobiet?, kt?ra wytrzyma?aby niekt?re jego b?aze?stwa.” „Le?a? tam zbyt d?ugo” ostrzeg? go Nathaniel. „Przy takiej ??dzy krwi i szale?stwie, kt?re go trawi… Je?li teraz uwolnisz Kane’a, zabije nas.” Malachi gwa?townie podni?s? g?ow? i spojrza? na Nathaniela. „Bedzie musia? zabi? tylko mnie, bo ty ju? b?dziesz martwy.” Po tej gro?bie obaj m??czy?ni przemienili si? w swoje zwierz?ce formy. * * * Na skraju obozowiska niedaleko wielkiego rezerwatu przyrody Tabatha King – albo Tabby, jak j? wszyscy nazywali – siedzia?a na schodach wielkiego kampera rodzic?w patrz?c na gwiazdy prze?wituj?ce przez grube chmury. Zdmuchn??a grzywk? z oczu ucieszona, ?e wreszcie przesta?o pada?. Pierwszy raz by?a na biwaku i ostatni? rzecz?, na jak? mia?a ochot? to bycie zamkni?t? w wozie. By?a tak podekscytowana podr???. W dodatku rodzice zgodzili si?, ?eby zabra? ze sob? ich ma?ego pieska Scrappiego. Zaj??o jej sporo czasu, by przeb?aga? rodzic?w, ale po tym jak obieca?a zajmowa? si? swoim ma?ym przyjacielem, szczeniakiem yorka, wreszcie niech?tnie powiedzieli tak. Scrappy szczeka? w ciemno?ci, kr?c?c si? na smyczy. Chcia? ?ciga? cienie, na kt?re zwr?ci? uwag?. Dziewczynka wstrzyma?a oddech gdy Scrappy nagle urwa? si? ze smyczy i uciek?. Sta?a na stalowych stopniach, gdy szczeniak przecisn?? si? przez dziur? w p?ocie oddzielaj?c? kamping od rezerwatu. „Scrappy, nie!” Tabby krzykn??a i pobieg?a za psem. Jej rodzice zaufali jej – mia?a go nie zgubi?. Zatrzyma?a si? przy p?ocie i wzi??a g??boki oddech, patrz?c na ciemne drzewa. „Nie jestem tch?rzem.” Zdeterminowana, przygryz?a doln? warg?. Ukl?k?a, by sprawdzi? przej?cie. Mia?a tylko kilka otar?, ale uda?o jej si? przecisn?? przez t? sam? dziur?. Bieg?a przez las w kierunku odleg?ego szczekania. „Wp?dzisz mnie w k?opoty” wyszepta?a zgry?liwie. Zacz??a mlaska? j?zykiem – wiedzia?, ?e psiak cz?sto przychodzi? na ten d?wi?k. „Tabby, gdzie jeste??” Tabatha s?ysza?a za sob? g?os wo?aj?cej j? matki, ale by?a bardziej zainteresowana tym, by sprowadzi? psa z powrotem do obozu. Scrappy by? jej psem i by?a za niego odpowiedzialna. Zamiast odpowiedzie? mamie albo zawo?a? szczeniaka, by?a cicho i sz?a za wysokim szczekaniem Scrappiego. Nied?ugo potem Tabatha musia?a si? zatrzyma? na chwil?, by z?apa? oddech. Opar?a si? o drzewo i po?o?y?a d?onie na brudnych kolanach. G??boko oddycha?a i s?ucha?a odg?os?w lasu. Zawsze chcia?a sta? po?rodku lasu i po prostu s?ucha? – jak Indianie w filmach. Deszczowe chmury, kt?re rozproszy?y si? na chwil?, ju? wr?ci?y, a jasne ?wiat?o ksi??yca nagle znikn??o. Jej oczy rozszerzy?y si?, gdy si? zorientowa?a, ?e nigdzie nie widzi ?wiate? obozowiska. Niepewnie zrobi?a krok do przodu. Nie widzia?a nic opr?cz ciemno?ci, ledwie rozpoznawalnych ga??zi drzew i ciemniejszych cieni. Pisn??a, gdy us?ysza?a gdzie? za sob? warkni?cie. Zdecydowa?a, ?e jednak nie podoba jej si? ten kierunek i zacz??a biec, nie ogl?daj?c si? za siebie. Po chwili, kt?ra wydawa?a si? wieczno?ci?, us?ysza?a znowu szczekanie Scrappiego i rzuci?a si? w tym kierunku. Mia?a nadziej?, ?e cokolwiek warcza?o ju? jej nie goni?o. Us?ysza?a kolejne warkni?cie, ale tym razem z przodu. Wbi?a pi?ty w ziemi?, pr?buj?c zatrzyma? si? ?lizgiem. Ziemia by?a pokryta mokrymi li??mi i podeszczowym b?otem. Zamiast si? zatrzyma?, podjecha?a jeszcze dalej i spad?a w d?? zbocza. Straci?a oddech, gdy uderzy?a w powalone drzewo le??ce na jej drodze. Pierwsze co zauwa?y?a po tym, jak ju? mog?a oddycha? by?o to, ?e Scrappy przesta? szczeka?. Zn?w us?ysza?a warkot i zacz??a wspina? si? do g?ry, kiedy dosz?o do niej ciche skamlenie. Podnios?a si? na kolanach i wyjrza?a nad ga??zi?. Zobaczy?a ma?? polan?, kt?r? dok?adnie o?wietla? ksi??yc. Dok?adnie na ?rodku by? Scrappy. Skamla?, jakby w?a?nie zosta? pobity przez tego psa z ich ulicy. Szczeniak rozp?aszczy? si? na ziemi i powoli czo?ga? si? do ty?u. Jej niebieskie oczy otworzy?y si? szeroko gdy zobaczy?a dlaczego. Dwa zwierz?ta powoli zbli?a?y si? do siebie, a Scrappy by? dok?adnie pomi?dzy nimi. „G?uptas” wyszepta?a Tabby pod nosem. Rozpozna?a zwierz?ta – jej tata pokazywa? je jej na obrazkach zanim wyruszyli na wycieczk?. Jeden z nich to kuguar. Drugiego widzia?a w telewizji – to by? jaguar. Uwielbia?a ogl?da? programy o zwierz?tach – nie by?a tak przewra?liwiona jak jej mama, kiedy zwierz?ta w telewizji pr?bowa?y si? zaatakowa?. Ale teraz by?o inaczej… to by?o prawdziwe i troch? przera?aj?ce. To by?y koty, kt?re mog?y ci? zje??. Do?? du?e. Pi?kne zwierz?ta okr??a?y si? nawzajem, warcz?c, a ich oczy b?yszcza?y jak z?ote medaliony. Z?owrogi d?wi?k ni?s? si? z wiatrem wiej?cym w jej kierunku – obserwowa?a je z napi?ciem i groz?. „Chod?, Scrappy” wyszepta?a, maj?c nadziej?, ?e wielkie koty jej nie us?ysza?y. „Chod? tutaj zanim kt?ry? ci? zaatakuje.” Mia?a zamiar powiedzie? „zanim ci? zje”, ale nie chcia?a jeszcze bardziej przestraszy? szczeniaka. Ju? i tak by? wystarczaj?co przera?ony. Koty nagle wrzasn??y. Tabatha zakry?a uszy d?o?mi – brzmia?o o tak g?o?no i przera?aj?co. Bieg?y z najwi?ksz? pr?dko?ci? przez polan?, a Scrappy podkuli? ogon i piszcza? ze strachu. Widz?c przera?onego szczeniaka Tabatha przesz?a ponad zwalonym drzewem i pobieg?a do niego tak szybko jak mog?a. By?a bli?ej Scrappiego ni? koty – skoczy?a i przykry?a sob? jego ma?e cia?o gdy koty skoczy?y i zderzy?y si? ze sob? zaraz nad ni?. „Prosz?, nie skrzywd?cie mojego pieska!” krzykn??a. Krzykn??a znowu, gdy ostry pazur przeora? jej rami?, a kolejny plecy. Koty upad?y na ziemi? zaraz za ni? z g?o?nym t?pni?ciem, warcz?c jeden na drugiego. Nadal pochyla?a si? nad Scrappim, kt?ry ca?y si? trz?s? i cichutko kwili?. Nie ?mia?a spojrze? na zwierz?ta walcz?ce kilka st?p za ni?. Tabatha ba?a si? poruszy? i ?ciska?a psa tak mocno, jak tylko mog?a. Oczy mia?a zamkni?te – szepta?a cichutko do Scrappiego by pobieg? i sprowadzi? pomoc, je?li kt?ry? z kot?w mia?by dopa?? te? j?. Co? mokrego i ciep?ego rozprys?o si? na jej plecach, ale nadal si? nie poruszy?a. Nareszcie walka si? sko?czy?a, a ona zebra?a si? w sobie i spojrza?a za rami?. Zacz??a si? trz??? i p?aka?, gdy zobaczy?a za sob? dw?ch le??cych m??czyzn ociekaj?cych krwi?. Tabatha powoli podnios?a si? na kolana trzymaj?c Scrappiego w ramionach – zacz??a si? wycofywa?. Gdzie znikn??y koty? Kuguar i jaguar? Czy zaatakowa?y tych dw?ch m??czyzn i potem uciek?y? Dlaczego nie mieli na sobie ?adnych ubra?? Nagle Nathaniel otworzy? oczy i obna?y? swoje ostre z?by. Tabatha potkn??a si? i prawie upad?a, ale z?apa?a r?wnowag?. Scrappy ponownie pisn??, gdy warczenie m??czyzny przypomnia?o mu kuguara. Wyrwa?a si? z ramion Tabathy i uciek? do lasu skowycz?c ze strachu. Malachi drgn?? – krew wyp?ywa?a mu z piersi. Otworzy? usta i warkn?? tylko jedno s?owo w kierunku dziewczynki. „Uciekaj!” jego g?os zako?czy? si? przeszywaj?cym d?wi?kiem jaguara. Tabatha nie zastanawia?a si? dwa razy nad pos?uchaniem rozkazu. Odwr?ci?a si? na pi?cie i uciek?a z polany, nie odwracaj?c si? za siebie. Nie obchodzi?o jej to, gdzie bieg?a – byle jak najdalej od tych przera?aj?cych m??czyzn pokrytych krwi?. * * * „Dzi?kuj?, a teraz wiadomo?ci lokalne. Dzi? miejscowa rodzina ma pow?d do ?wi?towania. Ich c?rka, Tabatha, zosta?a nareszcie odnaleziona gdy b??ka?a si? bez celu w rezerwacie przyrody Angeles. Dziewczynka zagin??a trzy dni temu w okolicy kampingu niedaleko Crystal Lake. Chcia?a odnale?? psa nale??cego do jej rodziny. Najprawdopodobniej pies zerwa? si? ze smyczy i uciek? do lasu. Siedmiolatka odwa?nie pobieg?a za psem i zosta?a odnaleziona dopiero dzi? rano. Niestety, psa z ni? nie by?o. Wed?ug w?adz, dziewczynka przebywa w miejskim szpitalu, gdzie dochodzi do siebie po prze?ytym szoku. Wygl?da na to, ?e przetrwa?a atak kuguara. Ma?a Tabatha powtarza?a stra?nikom le?nym, ?e spotka?a w lesie dw?ch rannych m??czyzn, ale po wnikliwym przeszukaniu obszaru o powierzchni pi?ciu tysi?cy mil kwadratowych, nie znaleziono ?adnych ?lad?w. Wi?cej informacji za godzin?.” Rozdzia? 1 10 lat p??niej… G?o?na muzyka wylewa?a si? z klubu. Jego olbrzymi neon zmienia? kolory zgodnie z rytmem muzyki. Jego ?wiat?o rzuca?o niesamowite refleksy na budynek po drugiej stronie ulicy. Na jego dachu sta? m??czyzna o kr?tkich, jasnych w?osach. Jego stopa opiera?a si? o kraw?d? dachu. Pochyli? si? do przodu, opieraj?c ?okie? o zgi?te kolano i pal?c papierosa. Kane Tripp przekrzywi? lekko g?ow? i przeczesa? d?oni? stercz?ce w?osy. Nie chcia? ich obcina? – nadal t?skni? za czasami, gdy nosi? d?ugie. Nadal pami?ta? ich jedwabisty dotyk pieszcz?cy jego plecy. Podni?s? papierosa do ust i g??boko si? zaci?gn??. Wiedzia?, ?e t?skni? za wieloma rzeczami – na przyk?ad za papierosami, kt?re zwyk? by? pali? zanim zakopano go ?ywcem i zostawiono na ?mier?. D?ugie czterdzie?ci lat temu Malachi, przyw?dca ma?ego klanu jaguar?w, z?apa? go przez zaskoczenie i oskar?y? o zamordowanie partnerki zmiennokszta?tnego. A? do tej nocy Kane by? w dobrych stosunkach z jaguarami, a ich przyw?dca by? jednym z jego najbli?szych przyjaci??. Usta Kane’a zacisn??y si? na to wspomnienie. Malachi sam wtoczy? mu proces, oceni? i skaza? w chwili gniewu. U?ywaj?c zakl?cia z ksi?gi, kt?r? – jak my?la? – tak dobrze ukry?, Malachi rzuci? na niego kl?tw?, uniemo?liwiaj?c mu poruszanie si? i m?wienie… nie m?g? si? nawet broni?. Potem zabra? Kane’owi kolczyk z krwawym kamieniem, kt?ry umo?liwia? mu poruszanie si? w dzie?. Krwawe kamienie nale?a?y kiedy? do pierwszego wampira, Syna. Kane kiedy? pyta? o to, jak powsta? pierwszy wampir, a odpowied? go zaskoczy?a. Syn przyby? na ten ?wiat samotnie, ranny i umieraj?cy z g?odu. Znalaz? go m?ody m??czyzna, a Syn wzi?? jego krew by zaspokoi? g??d. Wampir szybko spostrzeg?, ?e ludzie z tego ?wiata byli kruchymi istotami, kt?rych dusze opuszcza?y cia?o kiedy pr?bowa? podzieli? si? z nimi swoj? krwi?. Mia? nadziej? na stworzenie rodziny na tej planecie. Ale jak tylko ich dusze znika?y, stawali si? dla niego bezu?yteczni. Byli tylko czym? niewiele lepszym od potwor?w. W ci?gu swojego niesko?czonego ?ycia Syn znalaz? jedynie troje ludzi, kt?rzy zatrzymali swoj? dusz? po przemianie… Stali si? oni jego dzie?mi. Jedyn? r??nic? by?o to, ze po przemianie pali?o ich s?o?ce… musieli wi?c razem ze swymi potwornymi bra?mi ukrywa? si? przed ?wiat?em dnia. To nigdy nie by?o problemem na planecie Syna – dzi?ki krwawym kamieniom. Gruba opaska, kt?r? nosi? Syn pochodzi?a z jego ?wiata i by?a zrobiona z krwawego kamienia. Od?upa? wi?c kawa?ki kamienia i stworzy? z nich pier?cie?, naszyjnik i pojedynczy kolczyk. Kane ponownie dotkn?? kolczyka, kt?ry nosi?. Podczas gdy krwawy kamie? umo?liwi? mu prawie normalne ?ycie… to ksi?ga zakl?? Syna by?a jego upadkiem. Kane zostawi? j? wybra?com, by u?ywali jej m?drze podczas gdy sam spa?. W niej by?o przekl?te zakl?cie, spos?b na pozbycie si? bezdusznych dzieci je?li stawa?y si? zbyt du?ym zagro?eniem dla ludzi. Kiedy to przekl?te zakl?cie zosta?o u?yte na nim, Kane m?g? jedynie patrze? ciemnymi, nie mrugaj?cymi oczami jak jego by?y przyjaciel rzuca? na niego czarn? ziemi?. Ostania rzecz jak? zapami?ta? to niebo usiane gwiazdami nad lasem. Ciemno?? poch?ania?a go. By?o tak cicho. Zakl?cie wi?za?o go, ale wyczuwa? w ziemi rzeczy pe?zaj?ce nad nim. Male?kie, ?miertelne istotki, kt?re unika?y zjedzenia jego nieumar?ego cia?a, ale nie wiedz?c o tym, zjada?y jego dusz?. Czas mija?, a on by? pewien, ze oszala?. Potem, od czasu do czasu s?ysza? d?wi?ki… g?osy. By?y mile widziane w jego wi?zieniu, a on marzy?, by us?ysze? wi?cej. Czasami s?ysza? ca?e rodziny, czasem tylko doros?ych. Czasami pr?bowa? walczy? z zakl?ciem, zawo?a? o pomoc czy by? sam dla siebie towarzyszem. Magia trzyma?a go mocno, sprawiaj?c, ?e by? zupe?nie bezsilny. Zna? to zakl?cie… u?ywa? go na potwory. By?o bardzo skomplikowane. Aby je zdj??, potrzebna by?a krew kochaj?cej osoby. Mi?osne zakl?cie tak mocne, ?e jedynie bratnia dusza ofiary mog?a je z?ama?. Zawsze dzia?a?o na wampiry bez duszy, poniewa? musia?e? mie? dusz? by wezwa? partnera. U?y? tego zakl?cia niejeden raz, by pozby? si? swojego demonicznego, morderczego rodze?stwa, kt?re nie zna?o niczego poza ??dz? krwi. Kane za?mia? si? gorzko na powracaj?ce wspomnienie ?wiadomo?ci, ?e jest zgubiony… poniewa? nie mia? bratniej duszy. Przynajmniej nigdy nie spotka? ?adnej. A nawet gdyby jak?? mia?, bardzo nieprawdopodobne by?o to, ?e akurat natknie si? na jego gr?b i b?dzie wtedy krwawi?. Malachi mia? z?amane serce… tak bardzo kocha? swoj? ?on?. Chcia?, ?eby Kane pozna? tak? g??bi? mi?o?ci i t?sknot? za ni?. T?sknot? pozna?. Wiele razy p?aka? b?agaj?c bog?w, by go wys?uchali i przywiedli do niego jego bratni? dusz?. By by? wolny. Je?li by rzeczywi?cie zabi? ?on? przyjaciela, kara by?aby usprawiedliwiona. Ale on by? niewinny. Pewnej nocy, kiedy ju? straci? wszelk? nadziej?… us?ysza? to. Wyr??niaj?cy si? d?wi?k ryku Malachiego przebi? si? przez jego szalony monolog. Towarzyszy? mu inny zwierz?cy ryk furii. Potem, ku swemu zaskoczeniu, us?ysza? g?os ma?ej dziewczynki zaraz nad nim, krzycz?cej, aby nie krzywdzili jej szczeniaczka. Na d?wi?k jej s?abego, przestraszonego g?osu co? w nim p?k?o. Sprawi?o, ?e pragn?? by? wolny – by m?c ochroni? j? przed bestiami nocy. „Malachi nie skrzywdzi twojego szczeniaczka, malutka” wyszepta? w g?owie Kane. To by?a prawda. Malachi nie skrzywdzi?by nikogo – chyba ?e sam zosta?by wcze?niej w jaki? spos?b skrzywdzony. A ju? na pewno nie skrzywdzi?by dziecka. Wiedz?c, ?e jego przyjaciel jest gdzie? nad nim, poczu? jak iskierka ?ycia powraca do niego. Zez?o?ci? si? kiedy dziewczynka krzykn??a znowu, a co? ci??kiego wyl?dowa?o na ziemi. Krew… poczu? ?wie?o rozlan? krew przep?ywaj?c? przez ziemi? w jego kierunku. To by?o co?, czego nie m?g? si? doczeka?. Zapach wdar? si? do jego m?zgu i prawie doprowadzi? go do jeszcze wi?kszego szale?stwa. Wiedzia?, ?e nie jest w stanie dotrze? do krwi. By? tak s?aby – sp?dzi? tyle czasu bez picia… umiera? z pragnienia, jednak nigdy nie umar? do ko?ca. Wtedy poczu? drganie jednego palca. Kane skoncentrowa? si? na tym i ca?? resztk? swojej woli spr?bowa? poruszy?. Czu? jak mijaj? dni – zgadywa? po cieple, rozchodz?cym si? nad nim. Zapach krwi otacza? go teraz, sprawia?, ?e pr?bowa? dalej. Nareszcie by? w stanie ruszy? ramieniem i rozpocz?? mozolny proces wykopywania si? z w?asnego grobu. Wiele dni min??o zanim przebi? si? na powierzchni?. Dos?ownie pop?aka? si? z rado?ci. Wychyli? si? z ziemi i otworzy? oczy. Spojrza? w g?r? i za?mia? si?, prawie maniakalnie, widz?c nad sob? czarne niebo i gwiazdy. Spojrza? na ziemi? i zauwa?y? kawa?ek materia?u z zaschni?tymi kropelkami krwi. Podni?s? go i przytkn?? do nosa, wdychaj?c zapach krwi, kt?ra go uwolni?a. Trzymaj?c pami?tk? po swoim wybawcy w zaci?ni?tej pi??ci, d?wign?? reszt? cia?a na powierzchni?. Malachi i zmiennokszta?tny, kt?ry naprawd? zabi? ?on? jaguara, le?eli martwi kilka st?p od jego grobu. Spojrza? ponad nimi w kierunku lasu. Wiedzia?, ?e dziewczynka ju? dawno znikn??a. Ale Kane by? przekonany, ?e by?a jego bratni? dusz?. Kto inny m?g? z?ama? zakl?cie, kt?re rzuci? na niego Malachi? By? zbyt s?aby, by wyruszy? na poszukiwanie dziewczynki. Kane podpe?zn?? do Malachiego – wydawa?o si?, ?e delikatnie dotyka jego policzka. Odwr?ci? jego twarz w swoim kierunku i zamar?, zdziwiony. Malachi mia? kolczyk z krwawym kamieniem. Jego kolczyk! W momencie pe?en gniewu Kane wsta? tak szybko, ?e nikt nie zauwa?y?by jego ruchu. W pi??ci trzyma? kolczyk. Patrz?c na Nathaniela, m??czyzn?, kt?ry go wrobi?, Kane zebra? wok?? siebie ciemno?? – otuli? si? ni? jak p?aszczem i znikn?? w niej. Kane wydmucha? dym i obserwowa?, jak ten unosi si? w powietrzu, zakr?ca i znika w porywach s?abej bryzy. Sp?dzi? ostatnie dziesi?? lat w?druj?c z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent, ucz?c si? wszystkiego, co przegapi? przez swoja trzydziestoletni? odsiadk?. Powoli odbudowa? swoj? si??, zaczynaj?c od bia?ego szczeniaka yorka, chowaj?cego si? w spr?chnia?ym drzewie w lesie. Szczeniak by? czyim? zwierz?tkiem domowym i Kane czu? wyrzuty sumienia, ale jego potrzeba zaspokojenia g?odu by?a wi?ksza ni? poczucie winy. Dopiero po tym, jak si? posili? zda? sobie spraw? z tego, ?e szczeniak nale?a? do dziecka, kt?re go uwolni?o. Wyczu? ma?a iskierk? ?ycia w ma?ej kulce sier?ci, zrobi? wi?c najbardziej przekl?t? rzecz, jak? m?g?. Przegryz? w?asny nadgarstek, a kilka kropli jego krwi wyl?dowa?o na r??owym j?zyku psa. Po?o?y? szczeniaka na ziemi zastanawiaj?c si? co tez najlepszego zrobi?. Przecie? to nigdy nie zadzia?a… prawda? Ocali?a go dwukrotnie nawet o tym nie wiedz?c. Wspomnienie jej przestraszonego g?osu nadal mia?o moc wybudzenia go nawet z najg??bszego snu. Szkoda, ?e jej nie widzia?… tylko przelotne spojrzenie, by dopasowa? wygl?d do g?osu, kt?ry go nawiedza?. Wyj?? z kieszeni ma?? obro?? i spojrza? na zawieszk? w kszta?cie ko?ci. Pozna? nazwisko, ale adres by? nieaktualny… ju? od lat. Kiedy wreszcie nauczy? si? jak obs?ugiwa? komputer, pr?bowa? jej poszuka?. Ale jej rodzice ju? nie ?yli, a dom zosta? sprzedany. C?rka – kt?ra z pewno?ci? go uwolni?a – znikn??a bez ?ladu. Kane rzuci? niedopa?ek obok lewej stopy i zadepta? go. Zaraz po powrocie do Los Angeles wr?ci? do klubu, kt?ry prowadzi? Malachi i w kt?rym mieszka?, ale okaza?o si?, ?e te? zosta? sprzedany, a jego dzieci gdzie? si? przeprowadzi?y. Nowe miejsce by?o kiedy? opuszczonym magazynem, ale jaguary odnowi?y go i zamieni?y na nowoczesny klub nocny – prowadzi?y go dzieci Malachiego. Potrz?sn?? g?ow?, zastanawiaj?c si? jak Malachi m?g? o?eni? si? powt?rnie. Wiedzia?, jak bardzo kocha? swoj? pierwsz? ?on?. By?a jego bratni? dusz?, i chocia? zmiennokszta?tni byli znani ze swoich seksualnych apetyt?w, gdy ju? spotkali ta jedyn? prawie niemo?liwe by?o pokochanie innej. Kane troch? poszpera? – nowa ?ona Malachiego urodzi?a mu czworo dzieci. Sama zmar?a przy porodzie najm?odszego syna, Nicka. Malachi zmar? tej nocy, gdy Kane us?ysza? ryk pod ziemi?, ale nadal czu? w sobie ??dz? zemsty. Prawie wszystkie wampiry s? zrodzone z ciemno?ci – mo?e Syn nie mia? racji my?l?c, ?e Kane jest tak inny od swego z?ego rodze?stwa. Mo?e utrata zmys??w na trzydzie?ci okrutnych lat zrobi?a swoje i teraz nie by? ju? wyj?tkiem. Jego umys? by? nadal w tym ciemnym miejscu, gdzie zostawi? go Malachi. Wed?ug Kane’a to jaguary pierwsi przelali krew. Teraz wr?ci?, by odp?aci? pi?knym za nadobne… ca?ej przekl?tej rasie zmiennokszta?tnych, a zaczynaj?c od dzieci Malachiego. Ale na nich si? nie zatrzyma. Nast?pne b?d? dzieci zmiennokszta?tnego, kt?ry go wrobi?… Nathaniela Wildera. Tworzenie wyznawc?w, kt?rzy mogliby dostarcza? mu krew nie by?o trudne. Kane by? stale zachwycony ca?? podziemn? scen? gotyck? w wewn?trznym mie?cie. Wiele z nich marzy?o o tym, by by? tym, kim on jest – prawdziwym wampirem, a nie jakim? gotyckim pozerem. Wystarczy?o przemieni? jednego, a potem pozwoli? by bezduszny podw?adny post?powa? zgodnie ze swoim instynktem. Wybra? najbardziej niebezpiecznego z grupy… tego, kt?ry ju? chyba wcze?niej zaprzeda? dusz? ciemno?ci. Kruk – ?obuz, kt?ry ju? jako cz?owiek by? psychopat? z zaburzeniami typu borderline. Gotycki wyrzutek, kt?ry pragn?? krwi na d?ugo przed tym, zanim poczu? prawdziw? potrzeb?. Kruk by? jedyn? osob?, kt?rej Kane opowiedzia? o zdradzieckich zmiennokszta?tnych, kt?rzy wrobili go w morderstwo i zakopali ?ywcem. Nie wiedzia? dlaczego mu o tym opowiedzia?… mo?e z nud?w. Kane wypu?ci? ?ajdaka na miasto. Kruk by? z?y na ca?y ?wiat zanim odrodzi? si? jako dziecko nocy, a teraz Kane da? mu uj?cie dla gniewu. Kruk przyj?? na siebie zadanie pomszczenia Kane’a. Bezduszny wampir u?ywa? swoich nowych umiej?tno?ci w wy?mienity spos?b. Nie zaprz?ta? sobie g?owy tym, by wyperswadowa? to Krukowi – jego dzia?ania doskonale wpisywa?y si? w jego plany upadku rodziny Malachiego. Po co mia?by chroni? zmiennokszta?tnych przed Krukiem? M?g? co najwy?ej powiedzie? ch?opcu, ?e nie musi zabija? ludzi, by si? posili?. W og?le nie musi niczego niszczy?, je?eli nie chce. To nie by?a jego wina, ?e Kruk zamiast tego wybra? zadawanie ?mierci. Jedynie przy pierwszym zab?jstwie Kruka Kane interweniowa?. Z?apa? ch?opaka zanim ten zostawi? cia?o z wyra?nymi znakami zrobionymi przez wampira na widoku ludzi. Tuszowanie tego sekretu by?o nierozerwalnie zwi?zane z prze?yciem – zapomnia? o tym powiedzie? Krukowi. Kane pokaza? mu potem jak przeci?? znaki po k?ach tak, by wszystko wygl?da?o na zwyk?e, sadystyczne morderstwo. Kruk zwyk? zostawia? swoje ofiary niedaleko Ksi??ycowego Ta?ca, tak, aby w?adze mog?y je znale??. By?o to idealnie zaplanowane. Wi?kszo?? wampir?w by?a z?a – cecha wrodzona. Kane sp?dzi? wi?c wi?kszo?? swojego nieumar?ego ?ycia w pobli?u morderc?w. Ogl?danie tego, jak ten ch?opiec zabija by?o wi?c naturalne dla niego. Je?eli Syn by nie spa? i widzia? ten zab?jczy sza?, z pewno?ci? uratowa?by ?wiat zabijaj?c Kruka lub wysy?aj?c go do grobu. Po tym, jak Kane sam do?wiadczy? tej kary, sam wybra?by szybk? ?mier?. Przed swoim wygnaniem przyja?ni? si? z jednym wampirem… Michaelem. Trzymali si? razem d?u?ej ni? oboje mogli spami?ta? – albo chocia? chcieli pami?ta?. Oboje otrzymali w prezencie krwawe kamienie poniewa? zachowali dusze… oni i brat Michaela, Damon. Michael by? dobrym cz?owiekiem… nadal po stronie anio??w, jak to si? m?wi. Ale poczt? pantoflow? us?ysza?, ?e Damon wykszta?ci? u siebie ciemn? stron? i odwr?ci? si? od brata. Mo?e z?o?y Damonowi ma?? wizyt? kiedy ju? sko?czy tutaj i nauczy go manier. Kane zastanawia? si? nad nag?? rywalizacj? pomi?dzy bra?mi – Michael zawsze kocha? brata… ale wszystko si? zmienia. Kane nie chcia?, by Michael dostrzeg? z?o, kt?re rozpe?z?o si? w nim po pobycie w grobie. Sp?dzi? troch? czasu obserwuj?c Michaela z dystansu. Wiedzia?, ?e Michael i najstarszy syn jaguara, Warren, s? teraz przyjaci??mi… tak jak kiedy? on i Malachi. Zmiennokszta?tni byli zdrajcami, a Michael b?dzie si? musia? o tym dowiedzie?. Usuwaj?c ich z drogi, zrobi Michaelowi ostatni? przys?ug? – ze wzgl?du na stare, dobre czasy. Kane podni?s? r?k? i dotkn?? kolczyka z krwawym kamieniem. Wiedzia?, ?e to on zawsze powstrzymywa? go przed zabijaniem ludzi. Je?li jego dusza by?aby naprawd? z?a, magia krwawego kamienia nie dzia?a?aby. Cz?sto zastanawia? si?, jak Malachi m?g? przegapi? ten prosty fakt… Dow?d jego niewinno?ci mia? zaraz przed swoimi oczami. Niewa?ne… Sp?dzi? trzydzie?ci lat w wi?zieniu za co?, czego nie zrobi?. „W zamian rozp?tam tu piek?o, przyjaciele.” * * * “Telemarketer?” zapyta? Chad, pr?buj?c ukry? z?o?liwy u?mieszek podczas gdy jego siostra od?o?y?a telefon tak mocno, ?e prawie by si? odbi? od ?ciany. Envy kopn??a telefon, a? polecia? w d?? korytarza udaj?c, ?e to g?owa jej ch?opaka zanim odwr?ci?a si? do brata. „Wszyscy jeste?cie takimi psami czy tylko ci, z kt?rymi si? spotykam?” Chad podni?s? w g?r? r?ce udaj?c, ?e si? poddaje. „Wed?ug mnie dziewczyny s? r?wnie z?e. A teraz uspok?j si? i powiedz starszemu bratu co si? sta?o.” Envy opar?a czo?o o zim? ?cian?. Nie pozwoli?a, by nawet jedna ?za sp?yn??a po jej policzku.. Nie lubi?a Trevora na tyle mocno, by po nim p?aka? i ju? naprawd? mia?a do?? facet?w, kt?rym czego? brakowa?o. „Przed chwil? zadzwoni? Jason, ?eby zaprosi? mnie na randk?. My?la?, ?e znowu jestem wolna, bo wpad? na Trevora w tym nowym klubie. Praktycznie pieprzy? si? z jak?? dziewczyn? na parkiecie.” Chad potrz?sn?? g?ow?. Wcale nie by?o mu ?al Trevora jak tylko wpadnie w r?ce jego siostry. „To mo?e my te? p?jdziemy do klubu?” podni?s? brew – nie chcia?by tego przegapi? za nic w ?wiecie. Envy u?miechn??a si? – podoba? jej si? ten pomys?. Chad pokiwa? g?ow? i usiad? na skraju sofy. Nacisn?? pilot by obejrze? wiadomo?ci, chocia? wcale nie zwraca? na nie uwagi. I tak nie chcia?, by spotyka?a si? z Trevorem Wiedzia?, ?e facet zachowywa? si? jak typowy bogaty, ameryka?ski ch?opak tylko po to, by wszystkich zmyli?. Nie znaczy?o to, ?e podoba?o mu si? to, ?e ok?amywa? Envy co do tego, kim naprawd? by? Je?eli Trevor mia? zamiar z ni? sypia?, musia?a przynajmniej wiedzie? kogo pieprzy. Rozpoczynanie zwi?zku od k?amstwa nie by?o dobrym pomys?em. Je?eli masz zamiar k?ama?, nie wchod? w og?le w relacj?. Przydyba? Trevora gdy go widzia? ostatni raz na stacji i powiedzia? temu agentowi pod przykrywk?, ?eby powiedzia? Envy prawd? o tym kim tak naprawd? jest albo trzyma? si? od niej z daleka. Nie jego wina, ?e Trevor nie s?ucha? nikogo opr?cz siebie. Z?o?ci?a go my?l, ?e Trevor m?g? u?ywa? Envy jako przykrywki w swojej pracy w barze. By?a barmank? w wielu klubach, a to dawa?o Trevorowi pow?d, by chodzi? za ni? po budynkach zanim je otwierano i zostawa? d?u?ej po zamkni?ciu. Dzi?ki temu, ?e nie by?o tam wtedy t?um?w, m?g? wi?cej wyw?szy?. A Envy wcale nie by?a od tego m?drzejsza. Chad odm?wi? pracy pod przykrywk?, chocia? Si?y Specjalne od jakiego? czasu pr?bowa?y o do tego nam?wi?. Jak na razie dotar? jedynie do tego, ?e by? ich ulubionym facetem do wywa?ania drzwi i uciszania ludzi. I to mu si? podoba?o. Wola? skopa? ty?ek jakiemu? zbirowi, a nie skrada? si? gaw?dz?c i przegl?daj?c papiery by znale?? na kogo? haka. Z drugiej strony, ich przyjaciel, Jason, b?dzie zdecydowanie lepszym materia?em na ch?opaka dla Envy. Chodzi?a do szko?y z Jasonem – i w tym w?a?nie tkwi? problem. Jason by? niej zakochany przez ca?e liceum, wi?c ci?gle przebywa? u nich w domu. W ko?cu Envy tak si? przyzwyczai?a, ?e traktowa?a go jak brata…a nie jak faceta. Jason do??czy? do stra?y parku Angeles zaraz po sko?czeniu szko?y i nadal tam pracowa?, a Envy nadal lubi?a z nim sp?dza? czas. Cz??ciej te? widywa?a si? ze swoj? najlepsz? przyjaci??k?, Tabath?, od kiedy ta do??czy?a do oddzia?u Jasona. Chad wsta? z sofy i stan?? obok drzwi do sypialni Envy. Dzielili mieszkanie od czterech lat, kiedy to ich rodzice zgin?li w wypadku samochodowym, i ?wietnie si? dogadywali. On by? glin?, a ona barmank? bez sta?ego etatu w kilku klubach w mie?cie. Jedynym powodem, dla kt?rego nie m?wi? jej nic o tym, by wreszcie znalaz?a sobie jak?? „prawdziw?” prac? by?o to, ?e przez wi?kszo?? nocy zarabia?a wi?cej ni? on. Na szcz??cie – kiedy nadchodzi? dzie? op?acania czynszu, robi?a to ona. On zajmowa? si? ca?? reszt?. „Kt?ry klub?” zapyta? przez drzwi. „Ten nowy – Ksi??ycowy Taniec.” Envy zwi?za?a cz??? swoich truskawkowo blond w?os?w w wysoki kucyk. Reszt? zostawi?a rozpuszczone. „R?wnie dobrze mog? z?o?y? podanie o prac? jako barmanka jak ju? tam b?dziemy.” Chad zmarszczy? brwi. „To ten prawie na ko?cu miasta, tak?” Poszed? do swojego pokoju nie czekaj?c na jej odpowied?. Ostatnio ta cz??? miasta zrobi?a si? troch? niebezpieczna. Zagini?cia by?y najpowa?niejszym niebezpiecze?stwem. Znaleziono te? kilka cia? w niedu?ej odleg?o?ci od klubu. Jak dot?d nie potrafili nic po??czy? bezpo?rednio z klubem – opr?cz faktu, ?e wybrane ofiary by?y bywalcami klub?w. Jedynie ramy czasowe by?y dla Chada i wielu innych podejrzane. By?y pytania co do tego, czy nie maj? do czynienia z seryjnym morderc? czekaj?cym przy tym barze, czy nie. Kilka ostatnich ofiar by?o widzianych w Ksi??ycowym Ta?cu. Jako oficer policji, nie m?g? pomin?? przypuszczenia, ?e jest mi?dzy nimi jaki? zwi?zek. Jego odznaka i pistolet by?y ju? w samochodzie, Chad z?apa? ma?y paralizator i wsun?? do tylnej kieszenie spodni. Tyle tam si? dzieje z?ego, wi?c chcia?, aby Envy wzi??a go na wszelki wypadek – jakby co? si? sta?o podczas pobytu w klubie. Wyszed? z pokoju i spojrza? w d?? korytarza. Zatrzyma? si? w p?? kroku widz?c siostr?. Mia?a na sobie czarn?, sk?rzan? sp?dniczk? z koronk? prze?wituj?c? do?em na wysoko?ci po?owy uda oraz kr?tk?, koronkow? bluzeczk?. Paski sk?ry by?y przyszyte tylko tam, gdzie musia?y by?…wystarczaj?co, by ukry? piersi i pokaza? jej p?aski brzuch i p?pek. Mia?a te? ubrane wysokie buty z czarnej sk?ry si?gaj?ce jej ponad kolana. Wok?? kostek mia?y zawieszony cienki ?a?cuszek. Na szyi zawiesi?a naszyjnik z pi?knym ametystowym kryszta?em, kt?ry matka da?a jej lata temu. Wi?kszo?? w?os?w spi??a w kucyk – reszta opada?a jej na ramie. Na?o?y?a makija? – troch? czarnego eyelinera i czarnego cienia do powiek, ciemny odcie? szminki. Wygl?da?a jak domina. :Cholera! Wyruszamy na ?owy?” Chad podni?s? brew spogl?daj?c na ni?. Pomy?la?, ?e mo?e lepiej odwo?a? wyj?cie i zmusi? j? do powrotu do swojego pokoju ze wzgl?d?w bezpiecze?stwa. „No c??, zdecydowa?am” Envy podnios?a delikatn? brew. „Po tym, jak zajm? si? Trevorem, mam zamiar si? zabawi?! Od dzisiaj nie b?d? si? umawia? tylko z jednym facetem. Nie chc? ch?opaka… Chc? WIELU ch?opak?w! W ten spos?b, kiedy jeden zachowa si? jak palant, to nic nie b?dzie znaczy?o. Bo b?d? mia?a jeszcze innych, kt?rzy ch?tnie skopi? mu ty?ek.” „Tak, pami?tam jak dobrze ci to wysz?o kiedy by?a? w liceum.” Chad potrz?sn?? g?ow?, wiedz?c, ?e jego siostra jest du?o bardziej niewinna ni? to pokazuje. „We?my m?j w?z na wypadek gdyby dzwonili z komisariatu”. „Tylko je?li b?d? si? mog?a pobawi? niebieskimi ?wiat?ami”. U?miechn??a si? Envy wiedz?c, ?e jej pozwoli. Chad westchn?? i poszed? w kierunku auta. „Przysi?gam, jeste? gorsza ni? dziecko w sklepie z zabawkami, kt?re ?ciska ka?d? piszcz?c? zabawk? i doprowadza wszystkich do sza?u.” „Co?” za?mia?a si?. „Lubi? niebieskie ?wiat?a. Ludzie usuwaj? si? z drogi kiedy je w??czam.” „Jak wtedy, gdy sko?czy?a si? nam kawa?” zapyta?. „Wiesz, ?e to marnotrawienie pieni?dzy podatnik?w, prawda?” „Jak si? nie zamkniesz, to ja b?d? prowadzi?. A wtedy w??cz? jeszcze czerwone ?wiat?a i syren?” ostrzeg?a puszczaj?c mu oczko. Chad od razu si? zamkn??. Ostatnim razem gdy to zrobi?a by?a sp??niona do pracy, a on by? zbyt chory by prowadzi?, wi?c spa? na siedzeniu pasa?era. Szef nadal si? o to na niego z?o?ci?. * * * Envy wy??czy?a niebieskie ?wiat?a blok przed nocnym klubem i spojrza?a na plamy ?wiat?a ta?cz?ce na zachmurzonym niebie. Patrzy?a, a? dwupi?trowy budynek ukaza? si? jej oczom. Tak du?o ostatnio pracowa?a, ?e nie mia?a nawet czasu na to, by sprawdzi? Ksi??ycowy Taniec. Niekt?rzy z jej klient?w opowiadali o nim. Z zewn?trz nie wygl?da? na co? specjalnego. By? to po prostu ceglany magazyn z niewielk? ilo?ci? okien i wielkim, fioletowym neonem wysoko na frontowej ?cianie. Ludzie stali w kolejce si?gaj?cej do po?owy olbrzymiego parkingu. Byli ubrani w swoje najlepsze, klubowe stroje i rozmawiali podekscytowani. To, ?e po dziesi?tej nadal by?a kolejka oznacza?o, ?e praca tu by?a z pewno?ci? lukratywna. „Tak, na pewno z?o?? tu swoje CV” u?miechn??a si? na sam? my?l. „Przynajmniej kolejka prawie si? sko?czy?a” – powiedzia? sarkastycznie Chad. Nie chcia? czeka?, a? Trevor dostanie za swoje od jego siostry, nabuzowanej adrenalin?. Zaparkowa? daleko, w najciemniejszym k?cie parkingu, zaraz obok auta Trevora. Zanim Envy otworzy?a drzwi, z?apa? j? za r?k?. „Zaczekaj” – w?o?y? jej do r?ki ma?y paralizator, nic nie m?wi?c. Otworzy? drzwi i wysiad?. Envy zacisn??a palce na urz?dzeniu z u?miechem. Brat nauczy? j? samoobrony na tyle, ?e da?aby rad? wi?kszo?ci gliniarzy z kt?rymi pracowa? bez wi?kszego wysi?ku. Ale Chad zawsze m?wi? „Po co walczy? kiedy mo?esz po prostu nacisn?? guzik?” Wsun??a paralizator i sw?j dow?d osobisty do kieszonki swojej sk?rzanej sp?dnicy. Ch?tnie wykorzysta?aby go na Trevorze. Nacisn??aby guzik windy prowadz?cej do piek?a, gdyby tylko w niej by?. Nikt nie zdradza Envy Sexton i wychodzi z tego ca?o. Podeszli razem do kolejki. Envy by?a bardzo zadowolona kiedy kolejka ruszy?a szybko i po kilku minutach mogli ju? wej?? do ?rodka. Bramkarz by? ubrany w ?adne spodnie od Armaniego i pasuj?c? marynark?. Koszula pod spodem by?a dopasowana i uwydatnia?a jego kszta?tn? klatk? piersiow?. Br?zowe w?osy opada?y falami po obu stronach g?owy. Na twarzy widoczny by? lekki, kilkudniowy zarost, a jego oczy przeszywaj?ce, ciemne oczy prawie ?wieci?y w neonowym ?wietle. Chad zap?aci?. Pokazali bramkarzowi swoje dowody, a ten przybi? im piecz?tki i odczepi? czerwon? lin? pozwalaj?c im wej?? do ?rodka. Przeszli przez g??wne drzwi w kierunku innych drwi, kt?re si? przed nimi otworzy?y. Oboje zatrzymali si? i spojrzeli na g??wn? sal?. To by?o prawie jak wej?cie do innego wymiaru. S?dz?c po tym, jak zapakowany by? parking, mo?na by pomy?le?, ?e wewn?trz nie b?dzie gdzie szpilki wetkn??. Ale tak nie by?o. Envy otworzy?a usta przechodz?c przez sal? do ogromnej dziury wyci?tej w pod?odze na ?rodku pomieszczenia. Podesz?a bli?ej do por?czy i spojrza?a na parkiet na dole. Po obu stronach by?o przej?cie przez g??wny poziom i ??czy?o si? z barem, ci?gn?cym si? przez ca?? d?ugo?? pomieszczenia. Sam bar wygl?da? jak wykonany z piaskowanego szk?a. Przez ca?o?? przechodzi?o delikatne, neonowe ?wiat?o. Po prawej i lewej stronie znajdowa?y si? schody, kt?re spotyka?y si? w po?owie, zanim zesz?y na parkiet na dole. Sam parkiet promienia? lekkim ?wiat?em, wystarczaj?cym, by ich stopy otula?o co? w rodzaju czarnej po?wiaty. Wszystko to by?o dodatkiem do pandemonium tworzonym przez powieszony nad g?owami stroboskop. Kolorowe ?wiat?o pada?o wsz?dzie, tylko nie bezpo?rednio na tancerzy. Przez to ustawienie mo?na by?o jedynie widzie? nogi tancerzy od kolan w d?? – reszta cia?a by?a ukryta w cieniu. Envy przechyli?a si? przez barierk?, by zobaczy? czy na dolnym poziomie te? s? jakie? bary. By? tam jedynie parkiet. Przypomina?o jej to w pewien spos?b wilczy d??. Jak tylko zejdziesz po tych schodach, jeste? zdany na ?ask ciemno?ci, kt?ra otula?a prywatno?? tancerzy. „To trzy pi?tra?” zapyta?a, patrz?c na solidny sufit nad nimi. Wliczaj?c w to piwnic?, byliby na trzecim pi?trze. Zastanawia?a si?, czy to te? cz??? klubu. Krzyki i gwizdy sprawi?y, ?e spojrza?a ponownie na parkiet. Patrzy?a z niedowierzaniem jak lodowato niebieski reflektor o?wietla klatk? w samym ?rodku do?u. Od razu nie mog?a odwr?ci? wzroku od m??czyzny za kratami. Spojrzenie Chada r?wnie? zatrzyma?o si? na klatce. Wygl?da?a jak ma?a, wi?zienna cela. W ?rodku by? m??czyzna i kobieta, kr???cy wok?? siebie. Nawet z tej odleg?o?ci m?g? wyczu? gor?co w ich ruchach. Jego pi??ci zbiela?y, gdy zacisn?? je na barierce. Facet w klatce popchn?? swoj? partnerk? na kraty, ale ta szybko przemkn??a mu pod ramieniem, gdy ten pr?bowa? j? przycisn?? do krat. Odwr?ci? si? szybko, z?apa? j? za r?k? i przesun?? z powrotem przed siebie. Wzi?? jej r?ce i zmusi?, by z?apa?a pr?ty. Ociera? si? o jej prawie nagie cia?o a? jej g?owa opad?a do ty?u na jego klatk? piersiow?. Wygl?da?o na to, ?e jej si? to podoba. By?o to bardzo animalistyczne w swojej naturze, prawie jak jaki? prymitywny taniec godowy. Chad i Envy nie mogli oderwa? od niego wzroku, ale ka?de z innego powodu. Chad obserwowa? ich jeszcze w milczeniu przez kilka minut. Para rozdzieli?a si? na chwil? tylko po to, by m??czyzna z?apa? kobiet? w inn? pu?apk?. Gor?czka ich ruch?w sprawi?a, ?e jego jeansy sta?y si? troch? za ciasne – biodra m??czyzny posuwa?y si? w g?r? i w d?? po ty?ku dziewczyny. Odwr?ci? wzrok, sfrustrowany. Chad zmusi? si? by popatrze? na dekoracje na ?cianach, kt?re m?g? dojrze? ze swojej pozycji. By?y to g??wnie rozb?yskuj?ce ?wiat?a z czarnymi lampkami niedaleko obraz?w przedstawiaj?cych smuk?e postacie jaguar?w – niekt?re w trakcie walki, a niekt?re w trakcie samotnego polowania. Dzi?ki ?wiat?u wydawa?o si?, ?e zwierz?ta o?ywaj? i obserwuj? wszystko. Musia? przyzna?, ?e temat by? unikalny, ale dzia?a?. Jego oczy ?ledzi?y ruch ?wiat?a po ?cianie – zauwa?y? rozwieszone ?a?cuchy pomi?dzy obrazami. Niekt?re mia?y obro?e naje?one kolcami, a niekt?re z czarnymi, sk?rzanymi biczami. Spojrza? ponownie na klatk? i ju? mia? i?? poszuka? Jasona, gdy zauwa?y? Trevora na parkiecie w pobli?u jednego z reflektor?w. Idiota ta?czy? pomi?dzy dwiema dziewczynami i wygl?da? jakby w?a?nie prze?ywa? najlepsze chwile w swoim ?yciu. Spojrza? na Envy i wiedzia?, ?e nie musi nic ju? m?wi?. Zauwa?y?, ?e gapi si? na ca?? tr?jk?. Envy przechyli?a g?ow? – patrzy?a dok?adnie na Trevora, jak gdyby w og?le go nie zna?a. Zacz??a si? zastanawia?, dlaczego w og?le zacz??a z nim chodzi?. Musia?a przyzna?, ?e by? bardzo przyjemny dla oka. Cholernie przystojny – to by?oby najlepsze okre?lenie. Wygl?da? troch? jak kalifornijski surfer z tymi swoimi rozwianymi piaskowo blond w?osami, z?ot? opalenizn? i szaro-niebieskimi oczami. Mo?na by go schrupa? – i zawsze dobrze si? z nim bawi?a. Ale gdyby zabra? mu ten wygl?d nie mia?by wiele do zaoferowania dziewczynie. Wszystko co zosta?o to dzieciak z bractwa urodzony ze srebrn? ?y?k? w buzi. Kiedy by? w pobli?u, by? bardzo uwa?ny – ale cz?sto potrafi? znikn?? z radaru, czasami na kilka dni. Jeszcze jedna dobra rzecz – by? ?wietny w ???ku i da? jej kilka ?wietnych moment?w w ?yciu. Prawd? m?wi?c, naprawd? my?la?a, ?e j? lubi?… wi?cej ni? lubi?. W?a?nie wida?, jak du?o wiedzia?a o m??czyznach. Tak naprawd? by?a zm?czona byciem samotn?… Ale z drugiej strony, to nie pow?d by zacz?? si? umawia? z ch?opakiem. Westchn??a t?sknie widz?c jak ob?apuje ty?ek dziewczyny przyklejonej do niego. Zda?a sobie spraw?, ?e wcale nie jest zazdrosna. Gdyby naprawd? by?a w nim zakochana, by?aby w?ciek?a zamiast po prostu zraniona? Najbardziej bola?o j? to, ?e k?ama? m?wi?c, ?e chce tylko j?. Jason obserwowa? drzwi czekaj?c na Envy na krze?le przy barze. Wiedzia?, ?e przyjdzie i nie by? zaskoczony, gdy pojawi?a si? tam z Chadem. Da? im troch? casu. U?miechn?? si? z satysfakcj?, gdy zauwa?y? napi?cie w ramionach Envy. Wiedzia?, ?e zauwa?y?a swojego ch?opaka migdal?cego si? na parkiecie. Stara? si? ukrywa? swoj? zazdro?? przez kilka ostatnich miesi?cy i nie chcia? jej zrani?, ale je?eli to w?a?nie odci?gnie j? od Trevora – b?dzie to tylko dla jej dobra. Jason odwr?ci? si? do Kat, ?adnej barmanki z kt?r? rozmawia?, i u?miechn?? si?. „M?wi?em ci, ?e przyjd?” skin?? g?ow? w kierunku Envy i Chada. Siedzia? tu ju? ponad godzin?, ale po tym, jak zobaczy? Trevora zdradzaj?cego Envy, nie mia? ochoty na mieszanie si? z t?umem. Troch? si? nudzi? i zacz?? gada? z Kat, by szybciej mu min?? czas. Powiedzia? jej nawet o zdradzieckim ch?opaku Envy. „Wi?c to jest tw?j najlepszy kolega i jego siostra?” Kat obserwowa?a par?. Ale jej uwaga g??wnie koncentrowa?a si? na gliniarzu. Gdyby Jason jej o tym nie powiedzia?, nigdy by nie zgad?a. By? gor?cy jak piek?o. Mia? pewnie metr osiemdziesi?t pi??, lekko opalon? sk?r? i br?zowe w?osy z blond refleksami. By?y troch? d?u?sze ni? te zazwyczaj noszone przez policjant?w i wygl?da?y jakby wiatr zwia? je na jedn? stron?. Sprawia?o to, ?e wygl?da? troch? dziko. Zda?a sobie spraw?, ?e por?wnuje go do Quinna. Mrugn??a, zdaj?c sobie spraw? z tego, ?e znowu to zrobi?a. Spojrza?a z powrotem na Jasona wiedz?c, ?e oboje musz? zgasi? ten stary p?omie?, bo inaczej si? poparz?. „Nie wygl?da jak gliniarz.” Powiedzia?a Kat, obserwuj?c Chada i zastanawiaj?c si? czy z kim? si? spotyka. Jason nic o tym nie wspomina?. „No nie” Jason prawie zrobi? kwa?n? min? widz?c jak patrzy na Chada. Pokr?ci? g?owa „Wr?c? za kilka minut”. Doko?czy? picie, ze?lizgn?? si? ze sto?ka i podszed? do przyjaci??. Po?o?y? d?o? na ramieniu Envy. Zbli?y? usta do jej ucha i wyszepta? „Zata?czymy?” Envy u?miechn??a si?, nie odwracaj?c si?. „O, tak, z pewno?ci?!” wykrzykn??a i szybko zesz?a po najbli?szych schodach zostawiaj?c Jasona stoj?cego obok Chada z r?ka nadal w miejscu, gdzie by?o przed chwil? jej rami?. Mrugn??, gdy us?ysza? ?miech Chada. „Cholera” westchn?? Jason gdy patrzy? jak schodzi w d??. Chad poklepa? go z lito?ci? po ramieniu i zaprowadzi? z powrotem do baru. Opar? si? i powiedzia? „Nie przejmuj si? tym, my?l?, ?e Envy my?li dzisiaj tylko o jednym – o zem?cie.” Spojrza? na dziewczyn? za barem i przez moment zapomnia?, ?e Jason tam nadal jest. By?a ol?niewaj?ca – z br?zow? opalenizn? i bardzo d?ugimi, ciemnymi w?osami kr?c?cymi si? na ramionach i opadaj?cymi falami w d?? a? do bioder. Jej oczy by?y zupe?nym przeciwie?stwem – jasnoniebieskie, z gruba czarna obw?dk? wok?? jasnego koloru. Ale to jej pe?ne usta przyci?ga?y jego wzrok. „Poprosz? wod? sodow?” „Nie pijesz dzisiaj?” zapyta? Jason, staraj?c si? nie patrze? na przyjaciela kiedy oczy Chada dalej spogl?da?y na Kat, kiedy odpowiedzia?. Dlaczego wszystkie dziewczyny lubi?y gliniarzy? „Nie, mam przeczucie, ?e powinienem by? dzi? trze?wy. Nie za bardzo lubi? Trevora, wi?c da?em Envy paralizator, ?eby si? pobawi?a” Chad odwr?ci? wzrok od dziewczyny na tyle d?ugo, by u?miechn?? si? do Jasona. „I dzi? prowadz? w?z policyjny.” Wiedzia?, ?e Jason przeczyta wszystko pomi?dzy wierszami. Jason odszed? od baru – nagle wybaczy? przyjacielowi bycie magnesem na dziewczyny. „Cholera, nie mog? tego przegapi?” Podszed? z powrotem do barierki, s?ysz?c ?miech Chada. „No, to dwoje ludzi kt?rych dzi? uszcz??liwi?em.” Chad mrugn?? do Kat, wiedz?c, ?e s?ucha?a, po czym zap?aci? za nap?j. Lepiej p?jdzie zobaczy? co zamierza Envy. Kat skin??a g?ow? kiedy Chad poda? jest dwudziestk? i powiedzia?, by zatrzyma?a reszt? zanim do??czy? do Jasona. Ci dwoje mogli by? niebezpieczni dla dziewczy?skich hormon?w. Jason mia? d?ugie, piaskowo br?zowe w?osy, a twarz i cia?o modela ze S?onecznego Patrolu. Zauwa?y?a, ?e wi?kszo?? dziewczyn, kt?re go mija?y stara?a si? zwr?ci? jego uwag?, ale on raczej tego nie zauwa?a? – wygl?da?, jakby by? zatopiony we w?asnych my?lach… dop?ki nie zacz?? opowiada? jej o swoim najlepszym przyjacielu, Chadzie, i dziewczynie, o kt?ra oboje si? tak troszczyli. Brakowa?o jej tego – opieki kogo? innego ni? jej bracia. Mrugn??a powoli zmuszaj?c si? do tego, by wyrzuci? obraz Quinna ze swego umys?u i skoncentrowa? si? na nadchodz?cych problemach. Wzmianka o paralizatorze pomog?a jej przesta? my?le? o Quinnie. Kat zdecydowa?a si? poinformowa? braci o nowej atrakcji, kt?ra zaraz mia?a si? zacz??. Ostatnio mieli wystarczaj?co du?o problem?w. Musieli sobie radzi? z seri? morderstw w okolicach klubu. Ostatni? rzecz?, kt?r? potrzebowali to wi?cej z?ych opinii. Chad przechyli? si? przez barierk? szukaj?c Envy. Dzi?ki bogu tancerze nadal byli w o?wietlonej klatce, wi?c ?atwiej j? by?o namierzy?. Us?ysza? cichy pomruk Jasona i poszed? za jego wzrokiem. Zauwa?y? j? ta?cz?c? w otoczeniu kilku ch?opak?w, niedaleko delikatnej po?wiaty klatki. Zmarszczy? brwi i zmru?y? oczy zastanawiaj?c si? co zamierza. „Przynajmniej patrzy w kierunku Trevora. Tak przy okazji, dzi?ki za wiadomo??.” Powiedzia? powa?nym tonem. „Czeka?em, a? co? takiego si? stanie.” Jason wzruszy? ramionami. “Nie zrobi?em tego dla siebie. Tylko dla niej. Zas?uguje na kogo? lepszego ni? on”. Spr?bowa? si? u?miechn?? gdy na ni? patrzy?. Wiedzia?, ?e b?dzie teraz wolna. Ale ci wszyscy faceci zabiegaj?cy o jej uwag? powodowali, ?e jego u?miech mia? ?lady smutku. Rozdzia? 2 Envy czu?a gor?co otulaj?ce ja jak druga sk?ra kiedy schodzi?a po schodach. Pr?bowa?a zrelaksowa? swoje napi?te mi??nie i wesz?a na parkiet. Podesz?a kilka krok?w w kierunku Trevora i poczu?a si? jakby by?a otoczona seksem. Palce delikatnie dotyka?y jej nag? sk?r?, a nieznane cia?a ociera?y si? o jej cia?o. Parkiet by? ciemniejszy ni? w innych klubach, w kt?rych pracowa?a – podoba?a jej si? ta prywatno??. Nie by? to typowy taniec w parach – raczej grupa gor?cych cia?a mieszaj?ca si? ca?y czas. Poczu?a zmian? w atmosferze, powoli podnios?a r?ce, pozwalaj?c, by jej w?asne palce delikatnie dotyka?y nieznajomych w ciemno?ci. Adrenalina, kt?ra w niej p?yn??a buzowa?a w rytm gor?cej muzyki. Nie ci?gn??o jej do konfrontacji z Trevorem. Zamkn??a na moment oczy i da?a si? ponie?? muzyce, kt?ra mo?na by?o jedynie opisa? jako d?wi?k ??dzy. Poczu?a, ?e przelotne dotkni?cia robi? si? coraz ?mielsze. Envy tworzy?a oczy i odkry?a, ?e gapi si? na kilka m?skich klatek piersiowych. Niekt?re prze?witywa?y przez niedopi?te koszule, niekt?re by?y pokryte ciasno materia?em – co by?o r?wnie uwodzicielskie. Nie odwa?y?a si? popatrze? w g?r? – ba?a si? utrzyma? kontakt wzrokowy. Czu?a si? ju? troch? upojona i nie przeszkadza?o jej, ?e poszli za ni? w uwodzicielskim ta?cu. Poczu?a zimne ?elazo klatki za plecami i powoli podnios?a wzrok. Jej wzrok spotka? si? ze wzrokiem faceta z klatki, kiedy ten zmusi? dziewczyn? ta?cz?c? z nim by ukl?k?a w podporz?dkowanej pozycji. Ca?e pomieszczenie rozp?yn??o si?, kiedy tak na siebie patrzyli. Spos?b, w jaki patrzy? na Envy sprawia?, ?e to ona czu?a si? t? podporz?dkowan?. Mia? lodowato niebieskie oczy z grub?, czarn? obw?dk? wok?? t?cz?wek. Nigdy nie widzia?a tak fascynuj?cych i intensywnych oczu. Mog?aby patrze? w nie godzinami i nie mia?aby do??. Troch? j? to przera?a?o. Jego wzrok sprawia? wra?enie, jakby ju? widzia? j? nag?. Jego oczy w?drowa?y po jej ciele i zatrzymywa?y si? w specyficznych miejscach… czu?a, jakby to jego r?ce dotyka?y tych miejsc. Ochota, by rzuci? si? do klatki i b?aga? go by wzi?? j? szybko i mocno by?a prawie nie do odparcia. Envy odwr?ci?a wzrok i stara?a przypomnie? sobie, ?e mo?e zej?? z parkietu wtedy, gdy zechce. Trevor wcale nie bawi? si? dobrze, chocia? pr?bowa? w??czy? si? w t?um. Ale gor?ce dziewczyny i taniec nie by?y prawdziwym powodem dlaczego tu by?. Obserwowa? faceta w klatce, bo to on by? jego celem. Facet nazywa? si? Devon Santos i by? ostatni? osob?, kt?ra widzia?a ?yw? Kelly Foster, dwudziestoletni? dziewczyn? znalezion? martw? w niedalekiej alejce w zesz?ym tygodniu. By?a w tej samej klatce z Devonem w noc, kiedy zgin??a. Dowiedzia? si?, ?e ofiara rzuci?a prac? w klubie Nocne ?wiat?o. W Ksi??ycowym Ta?cu pracowa?a przez jedn? noc… noc, kiedy zgin??a. Sprawdza? nie tylko jej ?mier?, ale tu przynajmniej mia? jaki? trop. Ktokolwiek podrzuci? cia?o upewni? si?, ?e zrobi? to blisko kuguar?w i jaguar?w – jak prezent. Devon by? wsp??w?a?cicielem klubu wraz dwoma swoimi bra?mi, Nickiem Warrenem, i ich jedyn? siostr?, Kat. Je?li wierzy? plotkom, pomi?dzy dwoma klubami trwa?a cicha wojna, a obie rodziny rywalizowa?y ze sob? odk?d ich ojcowie zagin?li ponad 10 lat temu. Oczy Trevora zw?zi?y si? – zna? prawdziwy pow?d niech?ci pomi?dzy klubami. To nie by?y zwyczajne kluby – nale?a?y do zmiennokszta?tnych i by?y przez nich prowadzone. Klub, w kt?rym wcze?niej pracowa?a Kelly nale?a? do kuguaro?ak?w. Odesz?a od nich i przesz?a do klubu jaguaro?ak?w, tylko po to, by znaleziono j? martw? nast?pnego dnia. To by?o za du?o, by to zignorowa?. Gdyby ludzie dowiedzieli si?, ?e zmiennokszta?tni ?yj? po?r?d nich, wybuch?aby panika… A oni byli cz??ci? spo?ecze?stwa od lat i nikt nie zna? ich sekretu. Jak tylko post?powali zgodnie z prawem ustanowionym przez ludzi, nie warto by?o powodowa? chaosu przez ujawnienie tego. Ludzka mentalno?? cofn??aby si? do ?redniowiecza gdyby to si? sta?o. Taktyka przyj?ta przez tajniak?w nale??cych do paranormalnego sk?adu CIA by?a taka sama jak przy spotkaniach z UFO – k?ama?, ukrywa? i tuszowa?. Na ziemi istnia?y znacznie gorsze stworzenia ni? zmiennokszta?tni, kt?rzy dobrze dostosowali si? do ludzkiej spo?eczno?ci… inne, bardziej niebezpieczne stwory – te, o kt?rych robiono kiepskie horrory i te, o kt?rych nadal nikt nie mia? poj?cia. Ale kiedy ludzie zacz?li znika? lub gin??, jego dru?yna rozproszy?a si?, by dowiedzie? si?, co si? dzieje. Trevor zauwa?y?, ?e Devon opu?ci? dziewczyn? i podszed? do krat, patrz?c na kogo? w t?umie. Jego ci?nienie podskoczy?o, gdy zauwa?y? Envy opieraj?c? si? o krat? i otoczon? m??czyznami. Co ona tu do cholery robi? Bez namys?u zostawi? swoje partnerki i zacz?? przepycha? si? w jej kierunku. Devon warkn??, kiedy dziewczyna, kt?ra zwr?ci?a jego uwag? podnios?a r?ce i z?apa?a pr?ty klatki. Czu? jej zapach w ca?ym klubie. Wzywa? go. Zapl?t? swoje d?onie wok?? jej i pozwoli?, by jego palce w?drowa?y uwodzicielsko w d?? jej r?k poprzez pr?ty klatki. Envy ju? mia?a spojrze? na erotycznego tancerza, gdy kto? z?apa? j? za r?k? i szarpn??, pr?buj?c odci?gn?? j? od klatki. Otworzy?a usta widz?c, kto to zrobi?. Zupe?nie zapomnia?a o Trevorze! Uwodzicielski nastr?j prys? i zn?w by?a z?a – przypomnia?a sobie, po co przede wszystkim przysz?a do klubu… po zemst?. „Co ty tu do cholery robisz?” zapyta? troch? zbyt ostro Trevor, staraj?c si? odci?gn?? j? od klatki i niebezpiecznego zasi?gu Devona. Je?li jaguar by? zab?jc?, to jego wzrok wskazywa? Envy jako nast?pn? ofiar?. Envy zacisn??a d?o? na pr?cie klatki g??wnie dlatego, ?e nie podoba? jej si? spos?b, w jaki potraktowa? j? Trevor. Zachowywa? si?, jakby to ona zrobi?a co? z?ego, a nie on. U?miechn??a si? swoim najs?odszym u?miechem i poinformowa?a go „Przysz?am pota?czy?… tak jak i ty.” Trevor zacisn?? usta – wiedzia?, ?e widzia?a jak ta?czy z tymi dwiema dziewczynami. Nie wiedzia?a jednak, ?e u?ywa? ich jedynie jako przykrywki. Nie zale?a?o mu nawet na tyle, by zapyta? jak maj? na imi?. On i Envy patrzyli sobie w oczy przez kilka uderze? serca, po czym Trevor westchn??. Pochyli? si? nad jej uchem i wyszepta? „Mog? wszystko wyja?ni?”. Nie chcia? jej m?wi? o tym, kim naprawd? jest bo ba? si?, ?e podobnie jak jej skretynia?y brat Chad, pomy?li, ?e spotyka si? z ni? tylko dlatego, by mie? lepszy dost?p do klub?w, w kt?rych pracuje. „Chod?” znowu spr?bowa? j? odci?gn?? od podnieconego wzroku Devona. Przez sekund? popatrzy? na niego i gdyby wzrok m?g? zabija?, Devon by?by ju? krwaw? plam? na parkiecie. Zaraz potem odwr?ci? si? do dziewczyny. Envy pokr?ci?a g?ow?. Oczywi?cie, ?e wszystko mo?e wyt?umaczy?. „Przysz?am tu pota?czy?. Mog? ta?czy? z tymi mi?ymi ch?opakami tutaj, albo mo?esz zacz?? si? rusza? i do??czy? do nas.” Podnios?a lekko delikatn? brew, jak gdyby nie mia?o dla niej znaczenia to, co wybierze. Trevor powoli odwr?ci? g?ow? i popatrzy? przez rami? na band? napalonych facet?w nadal kr???cych wok?? – sprawdzaj?cych, czy nadal maj? szans?. „Zmywajcie si?” powiedzia? im ?miertelnie powa?nym tonem, przysuwaj?c si? bli?ej do Envy. Je?li chcia?a ta?czy?, to, na boga, b?dzie ta?czy? z nim. Envy nad?sa?a si?, ale w tajemnicy zastanawia?a si?, dlaczego jest taki zazdrosny kiedy przed chwil? sam ta?czy? tak prowokuj?co z dwoma innymi dziewczynami. „?le si? z tob? bawi?” pu?ci?a wreszcie pr?ty klatki i nonszalancko przebieg?a r?k? po swoim ciele. Wyj??a z kieszeni paralizator i przejecha?a d?o?mi po jego ?ebrach. Devon wsta?, by popatrze? na rudow?os? dziewczyn?, kt?ra zwr?ci?a nie tylko jego uwag?. Nie lubi? zapachu tego faceta, kt?ry pr?bowa? ro?ci? sobie do niej prawo. Pachnia? starym prochem, a to znaczy?o, ?e mia? przy sobie ukryt? bro?. Otworzy? klatk? i powiedzia? swojej partnerce, by chwil? odpocz??a. Devon przytkn?? palec do ucha – jego brat poinformowa? go przez prawie niewidoczny interkom, ?e ta dziewczyna przy klatce ma paralizator i planuje go u?y? – na tym w?a?nie facecie. Popatrzy? na drug? stron? parkietu w kierunku czarnego ?wiat?a o?wietlaj?cego schody. Sta? tam Nick – gotowy do akcji, gdyby by?o to potrzebne. S?ysza? g?os Warrena przez interkom, domy?li? si? wi?c, ?e jego najstarszy brat obserwowa? wszystko przez kamery noktowizyjne zainstalowane pod g?rnym przej?ciem. Spojrza? w d??, na jej ma?e d?onie w?druj?ce teraz po ciele ch?opaka i nagle poczu? ch??, by odr?ba? mu g?ow?. Dop?ki nie zobaczy? srebrnego b?ysku gdy jej d?o? przesuwa?a si? w kierunku jego bioder. Jego usta u?o?y?y si? w ledwie dostrzegalny u?miech – zdecydowa?, ?e jeszcze nie czas na interwencj?. „Pozw?l, ?e ja si? tym zajm?” szepn?? do interkomu. Chad i Jason u?miechn?li si? do siebie, wiedz?c, ?e przedstawienie zaraz si? zacznie, i zacz?li schodzi? po schodach na parkiet. Trevor nagle da? sobie spraw? z tego, ?e Envy nic mu nie m?wi?a o tym, ?e si? tutaj wybiera – dlaczego wi?c czu? si? winny? „Zapyta?em ci?, co tutaj robisz?” powt?rzy?. Tym razem jego g?os by? spokojny, gdy zbli?y? si? do niej. Z?y ruch, prawie straci? tok my?lenia, gdy wi?kszo?? krwi przep?yn??a w okolice genitali?w i powoduj?c erekcj? po raz pierwszy od chwili, gdy wszed? do klubu. Envy przytuli?a si? do niego uwodzicielsko po to, by mie? szans? na szybki odwr?t. „Przysz?am c co? da?” odpowiedzia?a i zawar?a w oczach ca?e po??danie, kt?re czu?a na parkiecie aby go zmyli?. „Mam nadziej?, ?e pasuje do tego, co ja mam dla ciebie.” Wychrypia? Trevor, gdy poczu? jak jej d?o? zaciska si? na nim. „Zobaczymy” wysycza?a Envy przyciskaj?c paralizator do jego penisa. Szybko odskoczy?a, kiedy w spazmach upad? bezg?o?nie na kolana. „Ups!” Envy nad??a wargi i szybko schowa?a paralizator do kieszeni, zanim odwr?ci?a si? i uciek?a w przeciwnym kierunku. Ostatni? rzecz?, na kt?r? mia?a ochot? to przebywanie w tym samym miejscu kiedy Trevor odzyska si?y na tyle, by m?c wsta?. Kiedy Envy przechodzi?a przez zaciemniony parkiet, kto? mocno z?apa? j? za rami?. My?l?c, ?e to jej brat, nie podnosi?a wzroku i z ufno?ci? sz?a za nim. Kiedy zerkn??a, otwarto ma?e drzwi i wepchni?to j? do ?rodka. Envy nie mia?a nawet czasu na to, ?eby si? odwr?ci?, gdy drzwi zosta?y zamkni?te. Przy?mione ?wiat?o zapali?o si? – z mroku wy?oni?y si? monitory i facet z klatki. Otworzy?a usta, by co? powiedzie?, ale przerwa? jej. „Pomy?la?em, ?e najlepiej b?dzie, jak obejrzysz rezultaty twojej pracy r?cznej z bezpiecznej odleg?o?ci w biurze.” Devon u?miechn?? si? sarkastycznie wskazuj?c jeden z ekran?w. Envy spojrza?a na monitor my?l?c, ?e widok Trevora trzymaj?cego si? za krocze roz?mieszy j?… ale zamiast tego zrobi?o jej si? go ?al. Poczu?a jakby jej serce opad?o o kilka cali. Widz?c jak cierpi, ucieszy?a si?, ?e monitor nie przekazywa? d?wi?ku – z pewno?ci? nie chcia?a wiedzie?, co w tej chwili m?wi?. Obserwowa?a w ciszy, jak Chad i Jason wychodz? z t?umu, by pom?c mu wsta? z pod?ogi. Nie mog?a rozpozna?, co m?wili, ale kiedy Trevor odepchn?? Chada z wi?ksz? si?? ni? mo?na by si? by?o spodziewa? po facecie, kt?ry w?a?nie dosta? paralizatorem, jej oczy pobieg?y do drzwi – chcia?a wyj?? zanim jednemu z nich stanie si? krzywda. Tancerz pokr?ci? ostrzegawczo g?ow? – sta? pomi?dzy ni?, a drzwiami. Envy ponownie spojrza?a na monitor. Ku jej zaskoczeniu, to Jason z?apa? Trevora, podczas gdy Chad za?o?y? mu kajdanki. By?a bardziej ni? z?a na siebie za tak dziecinne zachowanie, rzuci?a si? wi?c w stron? drzwi, by powiedzie? Chadowi, by pu?ci? Trevora wolno. Ponownie jaka? d?o? z?apa?a j? za rami?. Spojrza?a na ni?, nie chc?c mu patrze? w oczy. Oczywi?cie, to wszystko zacz??o si? z jej winy. Poczucie winy rozz?o?ci?o j? jeszcze bardziej i doda?o odwagi. „Dopiero co widzia?e?, jak potraktowa?am paralizatorem faceta – naprawd? my?lisz, ?e to dobry pomys??” spojrza?a w g?r? i stara?a si? nie straci? oddechu. Teraz, gdy mog?a si? lepiej przyjrze?, jego oczy by?y jeszcze bardziej niezwyk?e ni? za kratami. „Kimkolwiek s? ci faceci, pozw?l im wyj?? z klubu zanim wr?cisz do ta?ca.” Ostrzeg? j? znowu Devon, obserwuj?c ogie? w jej oczach. Prawie widzia?, jak jej futro je?y si? z niecierpliwo?ci – chcia?a ratowa? tego, kt?rego w?a?nie zrani?a… nie ?eby mia? jakiekolwiek intencje, by jej na to pozwoli?. „Jak si? nazywasz?” „Po co ci to?” Envy wyszarpn??a r?k? z u?cisku. „Chcesz, ?eby w?a?ciciele zabronili mi wej?cia do tego klubu?” „Raczej nie” Devon mrukn?? na sam? my?l. „Ale mo?e trzymaj ten paralizator w kieszeni do ko?ca nocy”. Obserwowa?, jak zerka na monitor sprawdzaj?c, czy jej ofiara ju? wysz?a. „Cholera” Envy westchn??a w my?lach, opieraj?c si? o drzwi i czuj?c wibracje muzyki przez drewno. Przygryz?a doln? warg? wiedz?c, ?e posun??a si? za daleko. Przypomnia? jej si? drugi pow?d, dla kt?rego przysz?a dzi? do Ksi??ycowego Ta?ca i zastanawia?a si?, czy to dobry czas na pytanie o prac?. Mo?e trzeba chwyci? byka za rogi? W my?lach wzruszy?a ramionami. „Nie wiesz czasem, czy szukaj? tu kogo? do pracy?” Devon nie m?g? powstrzyma? u?miechu pojawiaj?cego si? na jego ustach. Ile by da?, by m?c j? zamkn?? ze sob? w klatce i spr?bowa? oswoi? jej wewn?trzny ogie?. „Ta?czysz?” zapyta? z nadziej?. Oczy Envy rozszerzy?y si?, gdy przypomnia?a sobie, jak ogl?da?a go w klatce i jej uda rozpali? ogie?…niestety, jej policzki te?. „Nie” wyszepta?a, nieco zbyt ochryple. „Nie ta?cz?. Stoj? za barem w kilku innych klubach w okolicy i pomy?la?am, ?e z?o?? aplikacje skoro ju? tu jestem.” „Szkoda” Devon u?miechn?? si? podchodz?c do biurka i otwieraj?c szuflad?. Nadal nie powiedzia?a mu jak si? nazywa, ale je?eli wype?ni formularz, b?dzie wiedzia? wszystko. Musia? si? te? upewni?, ?e nie pracowa?a w Nocnym ?wietle. By? zm?czony tym, ?e ci?gle przysy?ali tu swoich ludzi na przeszpiegi. To Quinn zako?czy? przyja?? pomi?dzy kuguarami i jaguarami, wi?c je?li o niego chodzi, to r?wnie dobrze kuguary mog?y ich wreszcie zostawi? w spokoju. Kto? z Nocnego ?wiat?a podes?a? im ostatni? osob?, kt?r? zatrudnili, a teraz, kiedy zosta?a zamordowana, kuguary oczekiwali od ksi??ycowego ta?ca odpowiedzi… tak jak gliniarze. Na jego nieszcz??cie, w t? jedyn? noc, kiedy tu pracowa?a, poprosi?a, by umie?ci? j? z nim w klatce. Devon wyci?gn?? krzes?o spod biurka – wiedzia?, ?e najskuteczniejszym sposobem, by j? tu zatrzyma? by?o danie jej tego, co chcia?a. „Mo?esz to wype?ni? teraz. Mo?e zanim noc si? sko?czy, b?dziesz mia?a now? prac?.” Envy usiad?a, ale spojrza?a na monitor i zmarszczy?a brwi. „My?lisz, ?e w?a?ciciel widzia? jak potraktowa?am Trevora paralizatorem?” przygryz?a doln? warg?, wyobra?aj?c sobie jak to musia?o wygl?da?. „Naprawd? ?a?uj?, ?e to zrobi?am.” Devon nachyli? si? nad krzes?em udaj?c, ?e te? patrzy w monitor. Przysuwaj?c usta do jej ucha zapyta?. „Je?eli w?a?ciciel by to widzia? i zapyta? ci? o to, co by? powiedzia?a?” Powoli odetchn??, ch?on?c zapach, kt?ry go otula? i rozgrzewa? jego krew. Envy zacz??a odwraca? g?ow?, by na niego spojrze?, ale zatrzyma?a si?. Uczucie, kt?re rozbudzi? swoj? blisko?ci? rozlewa?o si? po jej ramieniu i karku. „By?am po prostu wredna.” Odetchn??a, czuj?c gor?co w brzuchu. Ten facet by? niebezpieczny dla jej zmys??w. Nie wiedzia?a, czy odwr?ci? si? i go poliza?, czy uciec i szuka? schronienia. K?ciki ust Devona podnios?y si? w u?miechu, ale nie zmieni? pozycji. „Wi?c chodzisz sobie w r??ne miejsca i traktujesz facet?w paralizatorem bez powodu?” Wyczuwa? jak jej podniecenie ro?nie, co powodowa?o niekomfortowy ucisk w jego spodniach. „Nie” Envy z rado?ci? znalaz?a co?, co j? rozproszy?o i si?gn??a po pi?ro le??ce w pojemniku na biurku i zacz??a wype?nia? ankiet?. „Tylko tych, kt?rzy na to zas?uguj?” odpowiedzia?a, nie chc?c o tym wi?cej rozmawia?. Devon wyprostowa? si?. Zwalczy? ch??, by ?ci?gn?? j? z krzes?a i posadzi? na biurku przodem do siebie. Trzyma? pasmo jej jedwabistych w?os?w pomi?dzy swoimi palcami w miejscu, gdzie opada?y na krzes?o. By? cicho podczas gdy wype?nia?a formularz, dok?adnie czytaj?c co pisze. Envy Sexton. Na szcz??cie kluby nale??ce do kuguar?w i wampir?w nie znajdowa?y si? na d?ugiej li?cie klub?w, w kt?rych pracowa?a. Wiedzia?, ?e wystarczy kilka telefon?w, by mia?a wi?cej czasu – wystarczy zadzwoni?, by skre?lili j? z grafiku. Nie chcia? si? z nikim dzieli? t? dzik? kocic?. Envy sko?czy?a pisa? i zacz??a wstawa?, ale Devon po?o?y? jej d?o? na ramieniu, ?eby j? zatrzyma?. Szybko wzi?? papier z jej r?ki i ruszy? w kierunku drzwi. „Zosta? tu. Wr?c? za kilka minut z odpowiedzi?.” Devon si?gn?? do klamki, ale zatrzyma? si? gdy si? odezwa?a. „Jak si? nazywasz?” zapyta?a Envy, zastanawiaj?c si?, czy nie lepiej przekaza? formularz w?a?cicielowi osobi?cie. Mo?e nawet mia?aby z g?owy rozmow? o prac?. „Devon Santos” odpowiedzia?, po czym znikn?? za drzwiami zanim zd??y?a go powstrzyma?. Wiedzia?, ?e Nick czeka zaraz za drzwiami poniewa? go wyczu?. Poda? mu formularz, po czym poinformowa? „Mamy now? barmank?” Poczeka?, a? Nick przejrzy dokument wiedz?c, ?e brat szuka tych samych informacji, kt?re sam ju? sprawdzi?. Nick wygoni? kilka wampirzych fanek i jednego wampira, kt?ry si? w?lizgn?? i to zrujnowa?o mu nastr?j tej nocy. Nienawidzi? wampir?w i wszystkich ludzi, kt?rzy byli na tyle g?upi, by si? z nimi zadawa?. Nie widz?c ?adnej wskaz?wki co do tego, by dziewczyna mog?a mie? z nimi co? wsp?lnego i wyczuwaj?c podniecenie brata, Nick zdecydowa?, by Devon si? wszystkim zaj??. Wreszcie odda? mu formularz. „Powiedz jej, ?eby zostawia?a paralizator w domu” Nick popatrzy? na brata. „Kat powiedzia?a, ?e facet, kt?rego potraktowa?a paralizatorem by? jej ch?opakiem, a ten, kt?ry go wyprowadzi? w kajdankach to jej brat.” „Ten jej ch?opak mia? bro?. Wyczu?em to.” Devon wzruszy? ramionami, chocia? jego oczy zw?zi?y si?. „Mo?e jednak nie by? takim dobrym ch?opakiem.” „B?d? ostro?ny, kiedy o ni? chodzi’” Nick pokr?ci? g?ow?, kiedy zauwa?y?, ?e brat jest jeszcze bardziej zainteresowany dziewczyn?. „Je?li chcesz, ?eby tu by?a, to ty masz j? kontrolowa? w czasie, kiedy tu przebywa.” Nick zazgrzyta? z?bami, kiedy poczu? zapach wampira. Bez s?owa odwr?ci? si? i wyszed? po schodach na g?r?. Envy nerwowo rozgl?dn??a si? wok?? i zobaczy?a wind?, kt?rej wcze?niej nie zauwa?y?a. Podnios?a delikatn? brew widz?c, ?e zamiast zwyk?ych przycisk?w jest tam klawiatura. Stuka?a pi?rem w biurko zastanawiaj?c si? jak d?ugo powinna czeka?. Nadal musia?a si? dowiedzie?, czy Chad naprawd? aresztowa? Trevora, czy po prostu zmusi? go, by opu?ci? klub. Rozejrza?a si? po biurku pr?buj?c zaj?? czym? my?li. By?a urodzonym ?ledczym, tak samo jak Chad – chocia? on stara? si? to ukry?. Prawd? m?wi?c, Chad by?by ?wietnym detektywem. M?wi? wszystkim, ?e by? tylko policjantem do bicia, ale to wcale nie by?a prawda. By? dow?dc? swojej brygady SWAT. Nareszcie spojrza?a na dokument, kt?ry z roztargnieniem podnios?a. By?o to potwierdzenie dostawy. Przelecia?a wzrokiem informacje dotycz?ce p?atnika i zauwa?y?a nazwisko na dole strony. Trzasn??a dokumentem o biurko. Devon Santos… do cholery z nim. By? jednym z cholernych w?a?cicieli, a pozwoli? jej my?le?, ?e jest zwyk?ym tancerzem. W tym momencie drzwi do biuro otworzy?y si? i Devon wszed? do ?rodka. „Kiedy chcesz zacz???” * * * Nick szybko przeszed? przez parkiet, nast?pnie schodami w kierunku wyj?cia. Popchn?? drzwi z si?? wi?ksz? ni? by?o to potrzebne i zerkn?? na m??czyzn? pr?buj?cego przej?? przez ochron?. Wi?kszo?? bramkarzy by?a zmiennokszta?tna – potrafili wi?c wyczu? wampira, nawet gdy nie by?o ?adnych widocznych znak?w. Wyczucie mody u normalnych wampir?w w mie?cie wyp?ywa?o chyba z subkultury Got?w. Ale w ci?gu kilku ostatnich miesi?cy pojawi?o si? chyba dziesi?ciu ubranych w garnitury lub zwyk?e stroje klubowe, kt?rzy pr?bowali si? dosta? do ?rodka. Dlatego w?a?nie obecnie bardziej polegali na rozpoznawaniu zapachu, a nie na wygl?dzie. Regu?a numer jeden… ?aden wampir nie m?g? przej?? bez pozwolenia w?a?cicieli. „Czego tu szukasz?” zapyta? Nick, staraj?c si? brzmie? profesjonalnie z uwagi na ludzi wok??. M??czyzna przechyli? g?ow? i z?o?liwie si? u?miechn?? – Nick a? si? spieni?. „Chcia?bym wej?? do ?rodka.” Powiedzia? Kruk. Jego ?renice rozszerzy?y si? – u?ywa? swoich mocy, by zaczarowa? wszystkich, kt?rzy mogli ulec wampirzemu zakl?ciu przymusu. Nick obejrza? go od st?p do g??w. Facet mia? czarne w?osy z ko?c?wkami zafarbowanymi na neonowy fiolet, kt?re opada?y mu na twarz. By? bardzo m?ody, prawdopodobnie nie mia? nawet dwudziestu pi?ciu lat. Mia? bardzo blad? sk?r? i grubo na?o?ony eyeliner wok?? oczu. Na ustach mia? na?o?on? czarn? szmink? – nawet paznokcie mia? pomalowane na czarno. „Przepraszam pana…” Nick sta? spokojnie, obserwuj?c ka?dy ruch wampira. Niewa?ny rozmiar czy wiek – wampiry by?y niebezpieczne i nie wolno by?o ich nie docenia?. „Kruk, m?w do mnie Kruk.” Odpowiedzia? m??czyzna, zastanawiaj?c si?, gdzie s? granice cierpliwo?ci jaguara. „Przykro mi, Kruku, ale mamy pe?no.” Wyja?ni? Nick, zaciskaj?c palce na swoim dwustrza?owym derringerze, kt?ry trzyma? g??boko w kieszeni sk?rzanej kurtki. Mia? w nim wydr??one kule wykonane z srebra i nape?nione wod? ?wi?con?. Koniuszki ust podnios?y si? w lekko sadystycznym u?miechu, gdy poczu? drewniane ostrze no?a z ko?cian? r?koje?ci? przytroczonego do przedramienia. „Dlaczego wi?c wszyscy ci ludzie nadal stoj? w kolejce?” zapyta? Kruk, widz?c, jak z?oto zaczyna przeb?yskiwa? w t?cz?wkach jaguara. Nick u?miechn?? si?, ale wygl?da?o to bardziej jakby zagryza? z?by. „Oni maj? rezerwacje” Oczy Kruka ja?nia?y w przyt?umionym ?wietle jak gdyby rozpalone z?owrogo wewn?trznym p?omieniem. Nick zszed? po trzech stopniach na poziom ulicy i stan?? pomi?dzy Krukiem, a reszt? ludzi. Nachyli? si? do jego ucha. „Odejd?, wampirze.” Wyszepta? z lodowatym spokojem, przyciskaj?c ko?c?wk? drewnianego sztyletu do ?eber Kruka tak, by nikt nie widzia?. „Nie wejdziesz.” Nick wyprostowa? si? i za?o?y? r?ce z przodu – wystarczy?by jeden ruch, by d?gn?? wampira sztyletem. „Przepraszam pana, mi?ego wieczoru”. Kruk zn?w si? u?miechn??, tym razem prawie przyjemnie. „O, na pewno taki b?dzie.” Odwr?ci? si? od drzwi i poszed? w d?? ulicy z r?kami w g??boko w kieszeniach czarnych jeans?w. Gwizda? jak?? z?owrogo brzmi?c? melodi?. Kiedy jaguar nachyli? si?, by szepn?? mu ostrze?enie do ucha, zauwa?y?, jak jego pan przemkn?? si? za nimi do klubu. Nie widzia? Kane’a od d?u?szego czasu. Prawd? m?wi?c, to by? pierwszy raz, kiedy go ujrza? od kilku tygodni, chocia? wielokrotnie czu? spojrzenie swego stworzyciela na karku. To, co zaskoczy?o Kruka to to, ?e Kane z w?asnej woli chcia? wej?? do legowiska swoich wrog?w. Jego pan opowiedzia? mu o tym, jak zosta? pochowany ?ywcem przez przyw?dc? tego klanu jaguar?w. Czy jego pan mia? sw?j w?asny plan? „Wrobili ci?, m?j panie, ale tym razem upewni? si?, ?e b?d? mieli krew na r?kach.” Wyszepta? Kruk do siebie zanim wtopi? si? w cie?. Wiedzia?, ?e nie b?dzie musia? d?ugo czeka?. Nadal czu? zapach krwi swojej ostatniej ofiary unosz?cy si? z wiatrem w kierunku Ksi??ycowego Ta?ca. * * * Kat patrzy?a, jak Chad i Jason pomogli nieszcz?snemu ch?opakowi wyj?? z klubu… w kajdankach. M?wi si?, ?e ciekawo?? to pierwszy stopie? do piek?a, ale po prostu musia?a si? dowiedzie?, co chcieli z nim zrobi?. Chocia?by po to, by nie rozmy?la? o tym przez reszt? nocy. Wysz?a przez jedne z bocznych drzwi i kryj?c si? w cieniu posz?a za nimi. Z jej wyostrzonymi zmys?ami nie musia?a podchodzi? zbyt blisko, by ich s?ysze?. Chad i Jason zablokowali Trevora pomi?dzy jego samochodem, a radiowozem tak, ?eby zdenerwowany ch?opak nie wpad? za Envy z powrotem do klubu. Chad zdj?? mu kajdanki – wiedzia?, ?e nie mo?e aresztowa? ch?opaka bez wyra?nego powodu… no chyba, ?e Trevor go do tego popchnie. „Za?o?? si?, ?e to ty jej powiedzia?e?, ?e tu jestem.” Warkn?? Trevor do Jasona. „Nie my?l, ?e nie zauwa?y?em jak ci staje na jej widok. Nie mog?e? nie wtyka? nosa w nie swoje sprawy, co?” Chad wysun?? r?k? kiedy Jason zrobi? krok do przodu. „Jason, ja go przejm?. Mo?e wr?cisz do ?rodka i zobaczysz, czy nie znajdziesz tam Envy? Nie chc? jej tu dop?ki Trevor nie odjedzie.” „Nie powstrzymasz mnie przed ponownym wej?ciem. Jestem w pracy!” wysycza? Trevor bez zastanowienia. „Tak, widzieli?my nad czym pracujesz” Jason zacisn?? pi??ci, ale widz?c wyraz twarzy Chada zdecydowa?, ?e jednak lepiej wej?? do ?rodka zanim nie tylko Trevor wyl?duje tej nocy w kajdankach. Odwr?ci? si? na pi?cie i rzuci? Trevorowi przez rami? ostatni? uwag? „Znajdziesz nas na parkiecie… w obj?ciach.” Trevor wyskoczy? do przodu, ale Chad odepchn?? go na samoch?d. Ku jego zaskoczeniu, Trevor by? du?o silniejszy ni? wygl?da? i musia? u?y? sporo si?y. „Ostrzega?em ci?, ?eby? nie pieprzy? mojej siostry dop?ki nie powiesz jej prawdy o tym, kim naprawd? jeste? i dlaczego w??czysz si? po klubach. Do jasnej cholery, ch?opie, Envy my?li, ?e jeste? niczym wi?cej jak pieprzonym ch?opcem z bractwa. Jak chcia?e? jej zaimponowa?, to trzeba by?o powiedzie? jej prawd?. Jedyne, czego nie mo?e prze?kn?? to k?amstwo. Zw?aszcza kiedy kto? ok?amuje w?a?nie j?.” Kat skoncentrowa?a si? na Trevorze. Co to do cholery mia?o znaczy?? „Wiesz r?wnie dobrze jak ja, ?e gdybym jej powiedzia?, ?e pracuj? pod przykrywk? ju? zawsze zastanawia?aby si? czy j? wykorzystuj?, kiedy id? z ni? do klubu.” Zagrzmia? Trevor. Wyprostowa? si?, ale nie pr?bowa? zn?w wr?ci? do klubu. Je?li u?y?by swojej prawdziwej si?y, Chad by?by ju? martwy – a on nie lepszy ni? ludzie, na kt?rych poluje. Ta ?wiadomo?? bardzo pomog?a mu uspokoi? si? na tyle d?ugo, by opanowa? swoje zwierz?ce instynkty. Nadal jednak by? wkurzony. „Kurwa, ona potraktowa?a mnie paralizatorem!” „Zas?u?y?e? sobie, bo jeste? podejrzanym, zdradzaj?cym ch?opakiem. Hej, masz to tylko dlatego, ?e j? ok?ama?e?. Sko?cz na dzi?, chyba, ?e idziesz nawiedza? jakie? inne bary. Poza tym, Envy nadal ma paralizator.” Chad u?miechn?? si? z?o?liwie. „Dobrze ci radz?, daj jej spok?j przynajmniej na reszt? nocy… a jeszcze lepiej, na reszt? jej ?ycia skoro nie mo?esz by? czysty.” Trevor zagryz? z?by, ale nic wi?cej nie powiedzia?. Chad nie m?g? go zmusi?, by trzyma? si? z daleka od Envy, ale pozwoli? by troch? och?on??a by?o prawdopodobnie do?? m?dr? rad?. „Dobra, ale to” skaza? na klub „nie jest bezpiecznym miejscem dla twojej siostry i dobrze o tym wiesz.” Otworzy? gwa?townie drzwi, a? Chad odskoczy?, ?eby nimi nie dosta?. Zatrzasn?? drzwi i po kilu sekundach pali? gum? na parkingu. Kiedy Trevor by? na tyle daleko, by Chad nie widzia? ?wiate? samochodu, z?apa? telefon i wystuka? numer do kogo?, kto by? mu winien przys?ug?. Zatrzyma? si? przy najbli?szym sklepie i zaparkowa? za ci??ar?wk?, by nikt go nie zauwa?y?. Frustrowa?o go to, ?e musia? j? tam zostawi? wiedz?c jak Devon na ni? patrzy. Nawet je?li to nie on by? morderc?, ten wyraz twarzy nie oznacza? nic dobrego. Chad my?la?, ?e mo?e u?ywa? przemocy wobec niego kiedy chodzi o Envy, nie? Zobaczymy, czy mu si? spodoba jak dowie si?, kto jest tym s?abszym. Przy okazji zajmie si? te? Jasonem. Kat przesun??a si? g??biej do cienia kiedy Chad odwr?ci? si? i spojrza? w jej kierunku. Zmarszczy?a brwi, wiedz?c, ?e nie m?g? jej zobaczy?… nie mia? tak wyostrzonych zmys??w jak zmiennokszta?tni. Zdmuchn??a z oczu kosmyk w?os?w i czeka?a, podczas gdy Chad po prostu gapi? si? w jej stron?. Westchn??a, gdy w ko?cu odwr?ci? si? i wszed? z powrotem do klubu. Wi?c Trevor by? glin? pod przykrywk?, a siostra Chada o tym nie wiedzia?a… wygl?da na to, ?e Jason te? nie. Ten s?u?bista, Trevor, m?wi?, ?e pracuje tu nad jak?? spraw?. Kat zgrzytn??a z?bami – wiedzia?, ?e musia?o mu chodzi? o te morderstwa. Musi powiedzie? Warrenowi, ?eby pospieszy? si? i znalaz? tego, kt?ry zostawia po sobie krwawy ?lad zanim zwal? win? na nich. * * * Envy wsta?a powoli zastanawiaj?c si?, dlaczego Devon nie przyzna? po prostu, ?e by? w?a?cicielem klubu – m?g? j? przecie? sam zatrudni?. Nienawidzi?a tego, kiedy ludzie j? ok?amywali, ale jego nie zna?a i przynajmniej nie by? jej nic winien – trzyma?a wi?c j?zyk za z?bami. Szkoda tylko, ?e nie chcia? tam zosta?. „To by?o strasznie szybko” popatrzy?a na niego wyczekuj?co i skrzy?owa?a r?ce na piersi. „Wstawi?em si? za tob?. Czasami mnie s?uchaj?” Devon obserwowa? j? z ciekawo?ci?, wyczuwaj?c, ?e jej zapach si? zmienia. By?a na niego z?a. Podoba? mu si? ten zapach. „Mo?e dlatego, ?e jeste? w?a?cicielem tego klubu?” nik?y u?miech znikn?? z twarzy Envy. A wi?c to dlatego by?a w?ciek?a. Nie lubi tego, gdy kto? co? przed ni? ukrywa. Zapami?ta to. Devon powoli pochyli? g?ow?. „Jestem jednym z w?a?cicieli. Klub nale?y do mnie, moich dw?ch braci i mojej siostry. Staramy si? konsultowa? ze sob?, gdy zatrudniamy nowych pracownik?w.” Envy spojrza?a na niego. Nagle poczu?a si? ?le. “Przepraszam. Nie mia?am na my?li…” podda?a si? z westchnieniem i pochyli?a ramiona. „Przynajmniej nie wyj??a? paralizatora” Devon u?miechn?? si?, maj?c nadziej?, ?e poprawi jej nastr?j. Envy zaczerwieni?a si? i poczu?a nag?? potrzeb? znikni?cia mu z oczu zanim zrobi z siebie jeszcze wi?kszego g?upka. „Pracowa?am g??wnie popo?udniami, a jutro mam wolne, wi?c je?li…” poinformowa?a go nerwowo. Trzyma?a si? blisko wyj?cia i zacz??a si? przemieszcza? w jego kierunku – zanim ta praca stanie si? najkr?tsz? w jej historii. „Do zobaczenia wieczorem” Devon otworzy? jej drzwi, kiedy po kawa?eczku podchodzi?a do nich. „O si?dmej” Patrzy? jak biegnie i pozwoli? jej odej?? – wiedzia?, ?e da rad? j? z?apa? je?li odbiegnie za daleko. Zamkn?? drzwi do biura i patrzy?, jak idzie obrze?ami parkietu w kierunku schod?w. Zw?zi? oczy, gdy jeden z facet?w, z kt?rymi wcze?niej ta?czy?a z?apa? j? za rami?, by zwr?ci?a na niego uwag?. Devon skoczy? do drzwi, ale Kat zd??y?a w?lizgn?? si? do ?rodka zanim wyszed? do Envy. „Ta dziewczyna za paralizatorem” zacz??a Kat, ale przesta?a widz?c wyraz twarzy brata. „Nazywa si? Envy i jutro w nocy masz jej pokaza? co i jak. W?a?nie przyj??em j? na barmank?.” Devon skrzy?owa? r?ce na klacie opieraj?c si? ty?em o biurko. „Schowaj pazury” Kat przechyli?a g?ow? kiedy Devon zerkn?? na monitor i st??a? w napi?ciu. Posz?a za jego wzrokiem i parskn??a, widz?c Jasona i Envy na ?rodku monitora. „Jej, czy? ona nie ma dzi? wielu adorator?w?” Wiedzia?a, ?e nie jest to tak do ko?ca prawda, ale chcia?a zobaczy? reakcj? Devona. Dosta?a co chcia?a, gdy us?ysza?a skrzypienie cienkiego plastiku, gdy Devon chwyci? krzes?o troch? za mocno. Devon rzuci? okiem na Kat „Dlaczego jeste? w moim biurze?” Kat u?miechn??a si? do niego. To b?dzie super zabawa. Przesz?a obok i wskaza?a na ekran. „Ten facet nazywa si? Jason Fox – troch? z nim gaw?dzi?am przy barze, podczas gdy czeka? na swoich przyjaci??.” Devon podni?s? brew czekaj?c, a? siostra przejdzie do sedna. „To Jason do niej zadzwoni?, ?eby przysz?a do klubu. W?a?ciwie zaprosi? j? na randk?.” U?miechn??a si?, gdy krzes?o prze?ama?o si? pod naciskiem r?ki Devona. „Nie wiem, co mu odpowiedzia?a, ale Jason powiedzia? „Dlaczego wi?c Trevor mizia si? z kim? innym na parkiecie?” „Wi?c dlatego tu przysz?a.” Devon cedzi? przez z?by, upuszczaj?c kawa?ek plastiku na biurko. „Jestem pewien, ?e do czego? zmierzasz.” „Tak, ale to tak fajnie obserwowa? jak ci? skr?ca.” Kat podj??a opowie?? gdy popatrzy? na ni? tym swoim id?-do-diab?a wzrokiem. Kiedy? kupi prawa autorskie do tego wyra?enia. „Niewa?ne. Z tego, co s?ysza?am, to wszystko by?o ustawione. Jej brat da? jej paralizator, bo wiedzia?, ?e b?dzie na tyle w?ciek?a, by u?y? go na zdradzieckim ch?opaku. Ale tak naprawd? Trevor wcale jej nie zdradza?.” „Co?” krzykn?? Devon. Nie podoba?o mu si? to, dok?d prowadzi?a rozmowa. Kat sp?dzi?a nast?pne dziesi?? minut informuj?c brata o wszystkich ma?ych, brudnych sekretach. Tak dla beki, nie omin??a te? faktu, ?e Jason od dawna jest zakochany w Envy. Rozdzia? 3 Jason poci?gn?? Envy w swoje ramiona „Jeste? mi winna taniec.” Cieszy? si?, ?e nie by?a typem osoby, kt?ra zabije pos?a?ca przynosz?cego z?e wie?ci. Gdyby nie on, nadal mia?aby ch?opaka… by?by to co prawda zdradzaj?cy ch?opak, ale w?a?nie dlatego zadzwoni?. „Przepraszam” wyszepta? jej do ucha, przyci?gaj?c j? bli?ej do siebie i poruszaj?c si? w rytm muzyki. Envy przewr?ci?a oczami i bez namys?u mu odpu?ci?a. „Nie masz za co przeprasza?.” Przebieg?a palcami po jego kr?gos?upie. „Znowu jestem wolna, a w mi?dzyczasie znalaz?am sobie now? prac?.” U?miechn??a si? rozgl?daj?c si? ponownie po parkiecie. „To miejsce jest troch? inne ni? kluby, w kt?rych pracowa?am. My?l?, ?e b?dzie tu interesuj?co.” Jason przez chwil? nic nie m?wi?. Czu?, jak sk?rzany top okrywaj?cy jej piersi prze?lizguje si? po jego klacie. Podnieca?o go to. Cieszy? si?, ?e nie zauwa?y?a, jak na niego dzia?a – podejrzewa?, ?e gdyby wiedzia?a – przesta?aby. „Chcesz si? powspina? po ska?ach w sobot? rano?” jego r?ce zaw?drowa?y w d?? i z?apa?y j? za biodra. „Wspinaczka? Brzmi nie?le. Dawno tego nie robi?am.” Envy kiwn??a g?ow?, a jej oczy rozszerzy?y si?, gdy przyci?gn?? j? do siebie. Co? d?ugiego i twardego dotkn??o jej brzucha. Prze?kn??a ?lin? i spojrza?a mu w oczy. „Gdzie jest Chad?” odetchn??a, wiedz?c, ?e zn?w to zrobi?a. Nie mia?a takiego zamiaru. Jason by? – nadal jest – jednym z jej najbardziej ulubionych ludzi na ca?ym ?wiecie Ostatni? rzecz?, kt?rej chcia?a to zepsucie tego przez przespanie si? z nim. Za bardzo go kocha?a, by na to pozwoli?. „Jak go ostatnio widzia?em, wynosi? ?mieci.” Jason westchn??, gdy odsun??a si? od niego. Podni?s? w g?r? jej brod? tak, by spojrza?a mu w oczy. „Trevor na ciebie nie zas?uguje.” „Chad nie aresztowa? go naprawd?, nie?” zapyta?a Envy ?api?c Jasona za r?k? i prowadz?c w kierunku schod?w. Unika?a takiej rozmowy przez lata i nie mia?a zamiaru zepsu? tego rankingu. „Nie, myl?, ?e potraktowanie go paralizatorem by?o wystarczaj?c? kar?… to i utrata ciebie. Chad tylko si? upewnia?, ?e znajdzie drog? do samochodu.” Jason u?miechn?? si? krzywo. U szczytu schod?w zauwa?y?, ?e Chad sta? przy barze niedaleko wej?cia i czeka? na nich. Trzymaj?c Envy za r?k?, poprowadzi? j? w jego stron?. Przez poczucie winy Envy czu?a ucisk w piersi. W g??bi serca nie by?a wredn? osob?, a to, co zrobi?a Trevorowi by?o bardzo z?e. Czu?a si? dobrze jedynie przez chwil?, kt?ra ju? min??a. Patrzy?a w d??, zbyt zawstydzona, by spojrze? na brata. Chad ledwie spojrza? na Envy i ju? wiedzia?, ?e czas j? zabra? do domu. „Gotowa?” zapyta?, odst?puj?c od baru. „Mog? j? zawie?? do domu” zaoferowa? Jason, szybko dodaj?c „Je?li zechce ze mn? chwilk? zosta?”. Chad widzia? nadziej? pal?c? si? w oczach Jasona i zastanawia? si?, czy robi dobrze, czy te? nara?a najlepszego przyjaciela na upadek. Poczu? wibracje telefonu i podni?s? r?k? „Zaczekajcie”. Dzwonili z komisariatu, podszed? wi?c do drzwi, by lepiej s?ysze?. Envy zdmuchn??a grzywk? z oczu – cho? brzmia?o to dziwnie, mia?a przeczucie, ?e Chad zosta? wezwany do pracy. Patrzy?a, jak wk?ada telefon do kieszeni i podchodzi do nich. „Mo?esz zosta? z Jasonem?” zapyta? Chad. Kiedy kiwn??a g?ow?, po?o?y? palec pod jej brod? i podni?s? do g?ry. „Dobrze post?pi?a? z Trevorem, wi?c rozchmurz si?. Prawdopodobnie nie wr?c? do domu a? do rana, wi?c nie czekaj na mnie.” Envy u?miechn??a si? blado kiedy odchodzi?. Obaj dotkn?li jej brody w taki sam spos?b i powiedzieli, ?e to by?a wina Trevora, a nie jej. Kocha?a Jasona, bo by? taki sam jak Chad i dlatego w?a?nie nigdy nie zrobi czego? tak durnego jak um?wienie si? z nim na powa?nie. Jak tylko Chad wyszed? frontowymi drzwiami, telefon Jasona zadzwoni?. Odwr?ci?a si? i obserwowa?a go, gdy odebra?. Zmarszczy?a brwi, gdy jego twarz spowa?nia?a. Wiedzia?, ?e w tym tygodniu musia? by? pod telefonem i cicho zastanawia?a si?, czy to stra?nicy potrzebowali go w ?rodku nocy. Wed?ug niej, to nie mog?o by? nic dobrego. Kiedy ich spojrzenia si? spotka?y, jego ramiona obsun??y si? z rozczarowaniem. „Envy, bardzo mi przykro. Musz? i??. Chod?, zabior? ci? do domu.” Jason wrzuci? telefon do kieszeni, jak gdyby by? jego wrogiem. Mia? nadziej?, ?e sp?dzi z Envy troch? czasu sam na sam – w ten czy inny spos?b. Envy zmarszczy?a brwi, poniewa? wiedzia?a, ?e Jason raczej nie kieruje si? w stron? domu. „Dzi?ki za propozycj?, Jason, ale wydaje mi si?, ?e sprawi?am ju? wystarczaj?co du?o k?opot?w jak na jedn? noc. Poza tym, od jutra zaczynam tu prac? – pokr?c? si? i poobserwuj? prac? barmanek.” Wzruszy?a ramionami i przyklei?a na twarzy u?miech, od kt?rego wszystko j? bola?o. „Kto wie, mo?e nawet dostan? jaki? napiwek.” Jason niech?tnie kiwn?? g?ow? wiedz?c, ?e musi si? spieszy?. „OK, masz m?j numer – zadzwo? jakby? mnie potrzebowa?a.” Envy pomacha?a mu d?oni?. „Dobrze, zadzwoni?. A teraz id? do pracy. Pracuj ci??ko, zarabiaj pieni?dze i zabieraj mnie do klub?w skoro ju? jestem wolna.” Jason u?miechn?? si? promiennie i wyszed?. Envy poczu?a, ?e dr?twieje jej twarz. Powoli jej u?miech znika?. Odwr?ci?a si? z powrotem w kierunku parkietu, przygl?daj?c mu si? dok?adnie, zanim podesz?a do baru. Usiad?a na jednym z krzese? przykrytych mi?kk? poduszk? i opar?a ramiona na blacie. Siedzia?a tam gapi?c si? na bar przez kilka minut zanim zauwa?y?a, ?e czysta powierzchnia okolona neonowymi ?wiate?kami cyklicznie zmienia kolor. By?y tam kawa?ki jakiego? szarego kamienia zatopione w pleksiglasie, kt?re b?yszcza?y jakby by?y pokryte brokatem. Ten „brokat” by? tak wymieszany ze szk?em, ?e gdy ?wiat?o by?o czarne, b?yszcza?y jak gwiazdy na niebie. Szklanka trzymana przez d?o? o d?ugich palcach nagle pojawi?a si? przed ni?. Paznokcie by?y pomalowane na ?adny odcie? czerwieni, z czarnymi ci?ciami wzd?u? paznokcia – wygl?da?y troch? jak ?lady k??w. Envy spojrza?a zaskoczona na kobiet? stoj?c? przed ni?. Mia?a d?ugie, lekko kr?cone czarne w?osy i egzotyczny wygl?d. Envy zamruga?a. By?a wi?cej ni? pi?kna. Jej sk?ra mia?a kolor ciep?ego br?zu, a jej oczy mia?y dziwny, niebieski odcie?. Nie tak uderzaj?co niebieski jak Devona, ale podobny. „To na koszt firmy” powiedzia?a Kat i przesun??a drink bli?ej. „Wszystkie barmanki dostaj? darmowe drinki, a m?j brat w?a?nie ci? zatrudni?, prawda?” U?miechn??a si? – chcia?a pozna? dziewczyn?, kt?ra tak szybko zawr?ci?a w g?owie jej bratu. Nie by?oby w tym nic nadzwyczajnego – Devon nigdy nie traktowa? dziewczyn serio, mo?e przez to, ?e co noc otacza?y o setki. Ale ta dziewczyn? zatrz?s?a jego klatk?. Envy zmarszczy?a brwi patrz?c przez chwil? na drinka i sk?ama?a. „W?a?nie chcia?am ci? o to zapyta?” Spojrza?a na Kat „Dzi?ki” u?miechn??a si? s?abo. „Nie zaszkodzi” podnios?a szklank? do g?ry i wypi?a prawie ca?? zanim odstawi?a na bar z rozszerzonymi oczami. „Oj” za?mia?a si? Envy, machaj?c d?oni? przed ustami. „Co to takiego?” Kat u?miechn??a si? „To specjalno?? klubu – jutro b?dziesz to serwowa?. Nazywa si? Gor?czka.” Nie powiedzia?a jej, ?e zawiera tyle alkoholu, ?e normalny cz?owiek bardzo szybko si? nim upije. Zazwyczaj zamawiali go nie-ludzie, gdy? ich szybki metabolizm potrzebowali czego? naprawd? mocnego, by odp?yn??. „Wiem jak zrobi? prawie wszystko, ale przyznaj?, ?e o tym nigdy nie s?ysza?am. Smakuje jakby by? w nim czysty alkohol… bimber?” Kiedy Kat potrz?sn??a przecz?co g?ow?, Envy zmarszczy?a brwi i spojrza?a na szklank?. Podnios?a j? i pow?cha?a. „Poddaj? si?. Ale jakby? mi da?a teraz zapalniczk?, zmieni?abym si? w smoka wydmuchuj?cego p?omienie.” Powiedzia?a, odk?adaj?c szklank?. „Po prostu baw si?. Dzi? w nocy mo?esz to traktowa? jako przygotowanie do pracy.” Kat za?mia?a si? i ponownie nape?ni?a szklank?, chocia? wiedzia?a, ?e pierwszy prawdopodobnie wystarczy?. Drink mia? jeszcze jeden efekt uboczny. Nie by?a pewna dlaczego, ale dzia?a r?wnie? jako afrodyzjak na wi?kszo?? dziewczyn. Dlatego nazwala go Gor?czk?. „Niekt?rzy m?wi?, ?e to lekarstwo na z?? noc.” Kiwn??a g?ow?, wskazuj?c, ?e Envy powinna go wypi?. Envy wypi?a gor?c? mikstur?, czuj?c, ?e pierwszy drink zaczyna ju? dzia?a?. Powoli opu?ci?a szklank?, delikatnie odchyli?a si? do ty?u i szybko po?o?y?a d?o? na wierzchu. „My?l?, ?e mam ju? do??” westchn??a z wdzi?czno?ci?, kiedy jej napi?te mi??nie zacz??y si? rozlu?nia?. „Co w nim jest?” Barmanka pokaza?a jej fioletow? butelk?. „Wszystko jest ju? wymieszane – to sekretna receptura mojej babci, wi?c ci nie powiem.” Za?mia?a si?, gdy Envy wyd??a wargi. „Przynajmniej b?dzie ?atwe do przygotowania kiedy kto? to zam?wi.” Kat zerkn??a na bar – zauwa?y?a, ?e reszt? go?ci zajmuje si? wynaj?ta dziewczyna do pomocy. Nachyli?a si? nad barem. „Mo?e powiesz mi co? o tym gor?cym blondynie, z kt?rym przysz?a??” Oczy Envy za?wieci?y si? „My?lisz, ?e m?j brat jest przystojny?” Kat wzruszy?a ramionami – ju? od dawna nie mia?a okazji, by si? zabawi?. Pewnie dlatego Quinn chodzi? jej po g?owie tak cz?sto ostatnimi czasy. Potrzebowa?a powodu, by zapomnie?. „Pewnie. Chcia?abym wiedzie? jak sp?dza noce, by m?c do niego do??czy?.” Odpowiedzia?a i konspiracyjnie pu?ci?a jej oczko. Przypomnia?a sobie, jak Chad chodzi? znudzony po mieszkaniu i chwil? si? zastanowi?a. To by?o dla jego dobra. „No c??… czasami lubi si? powspina?, robi kaw? tak mocn?, ?e mog?aby sama chodzi?. Zaufaj mi – sama widzia?am. I zazwyczaj pracuje do p??na w nocy. Ale wie, jak traktowa? dziewczyn?.” Envy r?wnie? mrugn??a. Kat zmarszczy?a brwi. “To odwrotnie jak ten surfer, kt?ry za tob? ?azi.” Spojrza?a na Trevora, wyczuwaj?c jeszcze na nim zapach gniewu. Na pocz?tku nie lubi?a tego faceta, bo wszed? do jej baru i w?szy? nie wiadomo za czym. A teraz nie lubi?a go jeszcze bardziej, bo Chad go nie lubi?… a z jakiego? powodu ufa?a os?dowi Chada. Oczywiste by?o, ?e kocha swoj? siostr?. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/amy-blankenship/ksiezycowy-taniec/?lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.