Êîò ìóðëû÷åò... áåë è ñåð, Îí ïîíÿòëèâûé... Æèë äà áûë ýñýñýñýð - Òðàâû ìÿòíûå. Òðàâû ìÿòíûå, åùå Ìàòü-è-ìà÷åõà, Ðåêè ñ ñèãîì è ëåù¸ì - Ìàòåìàòèêà! Óðàâíåíèÿ, èêñû, Ñèíóñ-êîñèíóñ... Âîçëå ñòàäà âîë÷üÿ ñûòü... Ïàðíè ñ êîñàìè... Ñ÷àñòüå óøëîå ëîâè - Äåâêè ñ âîëîñîì Ðàñïåâàëè î ëþáâè Ñëàäêèì ãîëîñîì... À âåñåííåþ ïîð

?mier? i pies

mier-i-pies
Òèï:Êíèãà
Öåíà:299.00 ðóá.
ßçûê: Ïîëüñêèé
Ïðîñìîòðû: 269
Ñêà÷àòü îçíàêîìèòåëüíûé ôðàãìåíò
ÊÓÏÈÒÜ È ÑÊÀ×ÀÒÜ ÇÀ: 299.00 ðóá. ×ÒÎ ÊÀ×ÀÒÜ è ÊÀÊ ×ÈÒÀÒÜ
?mier? i pies Fiona Grace Przytulne krymina?y z Lacey Doyle #2 ?MIER? I PIES (Przytulne krymina?y z Lacey Doyle – Cz??? 2) to druga ksi??ka z serii wci?gaj?cych i urzekaj?cych krymina??w autorstwa Fiony Grace. Lacey Doyle, ?wie?o rozwiedziona 39-latka, postawi?a wszystko na jedn? kart?: zostawi?a za sob? szybkie, nowojorskie ?ycie i przeprowadzi?a si? do uroczej, nadmorskiej miejscowo?ci w Anglii, do Wilfordshire. W powietrzu unosi si? wiosna. Ze swoim psim przyjacielem u boku, nowym, ekscytuj?cym zwi?zkiem z w?a?cicielem cukierni z naprzeciwka i rozwi?zan? zagadk? morderstwa, Lacey czuje, ?e wszystko w ko?cu zaczyna si? uk?ada?. Nie mo?e doczeka? si? swojej pierwszej du?ej aukcji, szczeg?lnie, kiedy do katalogu trafia tajemnicze r?kodzie?o. Wszystko wydaje si? przebiega? bez zak??ce?, dop?ki na aukcj? nie przyje?d?a dw?jka ludzi zza miasta – a jeden z nich traci ?ycie. Miasteczko zaczyna pogr??a? si? w chaosie, a reputacja jej sklepu jest powa?nie zagro?ona. Czy Lacey i jej zaufany psi parter rozwi??? kolejn? zagadk? i oczyszcz? jej imi?? Trzecia cz??? serii – ZBRODNIA W KAWIARNI – r?wnie? dost?pna w przedsprzeda?y! Fiona Grace ?MIER? I PIES ?MIER? I PIES (Przytulne krymina?y z Lacey Doyle – Cz??? 2) FIONA GRACE Przek?ad: Kalina Le?nik Fiona Grace Fiona Grace jest autork? serii PRZYTULNYCH KRYMINA??W Z LACEY DOYLE, sk?adaj?cej si? z dziewi?ciu ksi??ek (p?ki co), serii PRZYTULNYCH KRYMINA??W Z TOSKA?SKIEJ WINNICY, sk?adaj?cej si? z trzech ksi??ek (p?ki co); serii PRZYTULNYCH  KRYMINA?Y ZE SCEPTYCZN? WIED?M?, sk?adaj?cej si? z trzech ksi??ek (p?ki co) oraz serii PRZYTULNYCH KRYMINA??W Z OKNA CUKIERNI, sk?adaj?cej si? z trzech ksi??ek (p?ki co). Fiona chcia?aby pozna? Wasze opinie, dlatego zach?camy do odwiedzenia strony www.fionagraceauthor.com, gdzie znajdziecie darmowe ebooki, poznacie najnowsze wie?ci i skontaktujecie si? z Fion?. Prawa autorskie © 2019 Fiona Grace. Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami wymienionymi w ameryka?skiej ustawie o prawie autorskim z 1976 roku (U.S. Copyright Act of 1876), ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub w systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autorki. Niniejszy e-book przeznaczony jest wy??cznie do u?ytku osobistego. Je?li chcesz podzieli? si? t? ksi??k? z inn? osob?, nale?y zakupi? dodatkowy egzemplarz dla ka?dego czytelnika. Je?li czytasz t? ksi??k?, cho? jej nie kupi?e?, lub nie zosta?a kupiona dla ciebie, powiniene? j? zwr?ci? i zakupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za poszanowanie ci??kiej pracy autorki. Niniejsza ksi??ka jest utworem literackim. Wszystkie nazwy, postacie, miejsca i zdarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki i s? fikcyjne. Wszelkie podobie?stwo do os?b ?yj?cych lub zmar?ych jest ca?kowicie przypadkowe. Zdj?cie na ok?adce: Helen Hotson, u?yte w ramach licencji Shutterstock.com. KSI??KI FIONY GRACE PRZYTULNE KRYMINA?Y Z LACEY DOYLE MORDERSTWO NA DWORZE (CZ??? 1) ?MIER? I PIES (CZ??? 2) ZBRODNIA W KAWIARNI (CZ??? 3) ROZDZIA? 1 Dzwonek nad drzwiami zabrzmia? d?wi?cznie. Lacey podnios?a g?ow? i zobaczy?a starszego m??czyzn?, kt?ry wszed? do jej sklepu z antykami. Mia? na sobie str?j charakterystyczny dla angielskiej wsi, kt?ry wygl?da?by egzotycznie w jej dawnym domu, w Nowym Jorku. Jednak tutaj, w nadmorskiej, angielskiej miejscowo?ci, Wilfordshire, nie robi? na nikim specjalnego wra?enia. Lacey nie rozpozna?a m??czyzny, w przeciwie?stwie do wi?kszo?ci mieszka?c?w miasteczka. Wygl?da? na zdezorientowanego i Lacey zastanawia?a si?, czy si? nie zgubi?. Zrozumia?a, ?e m??czyzna mo?e potrzebowa? pomocy, wi?c szybko zakry?a s?uchawk? trzymanego telefonu i – przerywaj?c rozmow? ze schroniskiem – zawo?a?a do niego przez lad?: –Prosz? da? mi chwil?. Musz? doko?czy? t? rozmow?. M??czyzna zdawa? si? jej nie s?ysze?. Ca?? swoj? uwag? skupi? na p??ce pe?nej kryszta?owych figurek. Lacey wiedzia?a, ?e musi przy?pieszy? rozmow? ze schroniskiem i zaj?? si? swoim zagubionym klientem, wi?c ods?oni?a s?uchawk? telefonu. –Przepraszam bardzo. Mo?e pan powt?rzy?? – zapyta?a. M??czyzna, z kt?rym rozmawia?a, westchn?? ze zrezygnowaniem. –Pani Doyle, m?wi?em, ?e nie mog? udziela? informacji na temat naszych pracownik?w. Chodzi o bezpiecze?stwo. Na pewno to pani rozumie. Lacey ju? to s?ysza?a. Po raz pierwszy skontaktowa?a si? ze schroniskiem, ?eby adoptowa? Chestera, owczarka angielskiego, kt?ry praktycznie stanowi? wyposa?enie jej sklepu z antykami (jego poprzedni w?a?ciciele, kt?rzy wynajmowali sklep przed ni?, zgin?li w tragicznym wypadku, a Chester przyb??ka? si? z powrotem do domu). Ale Lacey prze?y?a prawdziwy szok, kiedy kobieta w s?uchawce zapyta?a j?, czy jest spokrewniona z Frakiem Doylem – ojcem, kt?ry odszed?, kiedy mia?a siedem lat. Po??czenie zosta?o przerwane i od tego czasu Lacey dzwoni?a codziennie, ?eby znale?? kobiet?, z kt?r? rozmawia?a. Niestety, okaza?o si?, ?e wszystkie plac?wki organizacji by?y obs?ugiwane z jednego centralnego biura w pobliskim mie?cie Exeter i nie uda?o jej si? odnale?? kobiety, kt?ra jakim? cudem zna?a imi? jej ojca. Lacey mocniej zacisn??a telefon w d?oni i z trudem pr?bowa?a opanowa? dr?enie g?osu. –Tak, rozumiem, ?e nie mo?e mi pan poda? jej nazwiska. Ale nie mo?e pan mnie z ni? po??czy?? –Niestety, prosz? pani – odpar? m?ody m??czyzna. – Po pierwsze, nie wiem, o kogo chodzi. Po drugie, korzystamy z systemu call center. Po??czenia s? przydzielane losowo. Jedyne, co mog? dla pani zrobi?, to za??czy? notatk? z pani danymi kontaktowymi w naszym systemie – powiedzia?, a w jego g?osie s?ycha? by?o rosn?c? irytacj?. –A co, je?li ona nie zobaczy tej notatki? –Istnieje takie prawdopodobie?stwo. Mamy wielu wolontariuszy, kt?rzy pracuj? u nas tylko tymczasowo. Osoba, z kt?r? pani rozmawia?a, mog?a nawet nie by? w biurze od tego czasu. Te s?owa Lacey r?wnie? ju? s?ysza?a, podczas wielu rozm?w, kt?re odby?a, za ka?dym razem licz?c na inny rezultat. Pracownicy call center zdawali si? traci? do niej cierpliwo??. –Ale je?li by?a wolontariuszk? to znaczy, ?e mo?e ju? nigdy nie przyj?? do biura? – zapyta?a. –Tak. To mo?liwe. Ale nie wiem, czego pani ode mnie oczekuje. Lacey mia?a do?? pr?b perswazji na ten dzie?. Westchn??a i przyzna?a si? do pora?ki. –Tak, no c??. Tak czy siak dzi?kuj?. Od?o?y?a telefon i skuli?a si?. Ale nie zamierza?a dawa? za wygran?. W?a?nie tak wygl?da?y jej pr?by znalezienia informacji na temat ojca – dwa kroki do przodu, jeden w ty?. Ju? przyzwyczai?a si? do ?lepych zau?k?w i rozczarowa?. Poza tym czeka? na ni? klient, a jej ukochany sklep zawsze wysuwa? si? na prz?d jej listy priorytet?w. Odk?d dw?jka detektyw?w, Karl Turner i Beth Lewis, opublikowa?a o?wiadczenie, kt?re potwierdza?o, ?e Lacey nie mia?a nic wsp?lnego ze ?mierci? Iris Archer – a raczej pomog?a im rozwi?za? spraw? – jej sklep odbi? si? od dna. Teraz naprawd? dobrze prosperowa? i codziennie przewija?o si? przez niego sporo ludzi, zar?wno mieszka?c?w miasteczka, jak i turyst?w. Doch?d Lacey pozwala? jej na kupienie Domku nad Urwiskiem (w?a?nie by?a w trakcie negocjacji z Ivanem Parrym, jej najemc?) oraz na to, ?eby zap?aci? Ginie, swojej s?siadce i dobrej przyjaci??ce, za jej prawie sta?e godziny pracy. Ale kiedy Gina by?a w pracy, Lacey nie bra?a wolnego – wykorzystywa?a ten czas, ?eby uczy? si? prowadzenia licytacji. Po udanej licytacji rzeczy Iris Archer, Lacey postanowi?a, ?e chce organizowa? aukcje co miesi?c. Kolejna licytacja mia?a odby? si? ju? jutro i Lacey nie mog?a usiedzie? w jednym miejscu. Odrzuci?a swoje ciemne loki do ty?u i wysz?a zza lady – Chester podni?s? ?eb i charakterystycznie zaskomla? – i skierowa?a si? w stron? starszego m??czyzny. Nie zna?a go, nie by? jednym z jej sta?ych klient?w. Z uwag? przygl?da? si? witrynie z kryszta?owymi balerinami. –Czy szuka pan czego? konkretnego? – spyta?a, zbli?aj?c si? do niego. M??czyzna podskoczy?. –Matko, jak mnie pani wystraszy?a! –Och, przepraszam bardzo – powiedzia?a. Dopiero wtedy zauwa?y?a, ?e m??czyzna nosi? aparat s?uchowy. Musi zapami?ta?, ?eby nie zakrada? si? tak do starszych ludzi. – Chcia?am tylko zapyta?, czy szuka pan czego? konkretnego, czy tylko si? rozgl?da? Wzrok m??czyzny pow?drowa? z powrotem na figurki, a k?ciki jego ust unios?y si? w lekkim u?miechu. –Zabawna historia – zacz??. – Dzisiaj s? urodziny mojej ?wi?tej pami?ci ?ony. Przyjecha?em do miasteczka na herbat? i ciasto, urz?dzam sobie ma?e ?wi?to, rozumie pani. Ale kiedy przechodzi?em obok pani sklepu, co? mnie zatrzyma?o – wskaza? na figurki. – To by?a pierwsza rzecz, kt?r? zobaczy?em – u?miechn?? si? znacz?co do Lacey. – Moja ?ona by?a tancerk?. Lacey odwzajemni?a u?miech, wzruszona jego histori?. –Niesamowite! –To by?o w latach siedemdziesi?tych – m?wi? dalej m??czyzna. Dr??c? r?k? si?gn?? po jedn? z figurek na p??ce. – Ta?czy?a dla Royal Ballet. By?a ich pierwsz? balerin? bez… Nagle odg?os furgonetki, p?dz?cej zdecydowanie za szybko po progu zwalniaj?cym, przerwa? m??czy?nie w p?? zdania. Huk, kt?ry rozleg? si? po tym, jak furgonetka wyl?dowa?a po drugiej stronie progu, sprawi?, ?e m??czyzna podskoczy? w g?r?, a figurka wylecia?a mu z r?k i uderzy?a w drewnian? pod?og?. R?ka baleriny z?ama?a si? i odbijaj?c si? od pod?ogi wtoczy?a si? pod jedn? z szafek. –O Bo?e – krzykn?? m??czyzna. – Przepraszam bardzo! –Nic si? nie sta?o – zapewni?a go Lacey. Bacznie przygl?da?a si? bia?ej furgonetce przed oknem, kt?ra zatrzyma?a si? przy kraw??niku. Teraz, w oparach spalin, sta?a na biegu ja?owym. –To nie pana wina. Kierowca musia? nie zauwa?y? progu. Pewnie uszkodzi? co? w samochodzie. Kucn??a i si?gn??a r?k? pod szafk?, a? opuszkami palc?w uda?o jej si? dosi?gn?? wyszczerbionego kryszta?u. Wyci?gn??a r?k? baleriny – teraz pokryta by?a solidn? warstw? kurzu – i podnios?a si? z ziemi. Za oknem kierowca furgonetki wyskoczy? na ulic?. –To chyba jaki? ?art – powiedzia?a pod nosem Lacey. Jej oczy zw?zi?y si? na widok winowajcy, kt?rego teraz mog?a rozpozna?. – Taryn. Taryn by?a w?a?cicielk? butiku obok oraz odpychaj?c? i ma?ostkow? kobiet?. Lacey przyzna?a jej tytu? Najmniej Lubianej Osoby z Wilfordshire. Zawsze miesza?a si? w sprawy Lacey i chcia?a pozby? si? jej z miasteczka. Robi?a wszystko, co w jej mocy, ?eby zaszkodzi? sklepowi Lacey – wliczaj?c w to nawet wiercenie dziur we w?asnej ?cianie tylko po to, ?eby rozdra?ni? Lacey! I mimo ?e Taryn poprosi?a o rozejm po tym, jak jej majster posun?? si? o jeden krok za daleko i pewnej nocy kr?ci? si? przy jej domu, Lacey nie by?a przekonana. Taryn lubi?a nieczyste zagrywki i to musia?a by? jedna z nich. Po pierwsze, na pewno wiedzia?a o progu zwalniaj?cym – w ko?cu mo?na go zobaczy? z jej w?asnego sklepu! Wi?c z premedytacj? przejecha?a po nim tak szybko. I jakby tego by?o ma?o, zaparkowa?a nie przed swoim sklepem, a dok?adnie przed sklepem Lacey, ?eby zas?oni? go lub skierowa? opary w jej stron?. –Przepraszam bardzo – powt?rzy? m??czyzna, sprowadzaj?c Lacey na ziemi?. Dalej trzyma? w r?ku figurk?, kt?ra teraz mia?a tylko jedn? r?k?. – Zap?ac? pani za zniszczone rzeczy. –Nie ma mowy – powiedzia?a Lacey stanowczo. – To nie by?a pana wina. Jej uwa?ny wzrok znowu pow?drowa? za okno. Spocz?? na Taryn, kt?ra wesz?a na pak? furgonetki, jakby nic si? nie sta?o. Lacey czu?a rosn?c? irytacj?. –Je?li kto? jest winny, to kierowca samochodu – powiedzia?a, zaciskaj?c pi??ci. – Wygl?da, jakby zrobi?a to celowo. Au! Lacey poczu?a uk?ucie w d?oni. Tak mocno ?cisn??a z?aman? r?k? baleriny, ?e przeci??a sobie sk?r?. –Och! – krzykn?? m??czyzna na widok jasnej kropelki krwi na jej d?oni. Szybko wyj?? wyrwan? r?k? baleriny z jej d?oni, jakby mia?o to w jaki? spos?b zmniejszy? ran?. – Wszystko w porz?dku? –Prosz? da? mi chwil? – poprosi?a Lacey. Posz?a w stron? drzwi – zostawiaj?c skonsternowanego m??czyzn? w sklepie, z pot?uczon? balerin? w jednej d?oni i wyrwan? r?k? w drugiej – i wysz?a na ulic?. Skierowa?a si? prosto w stron? swojej rywalki. –Lacey! – zawo?a?a promiennie Taryn i z trudem zamkn??a tylne drzwi furgonetki. – Chyba nie masz nic przeciwko, ?e tu zaparkowa?am? Musz? wy?adowa? now? dostaw?. Letnie kolekcje to moje ulubione, zgodzisz si?? –Mo?esz tu parkowa?, nie przeszkadza mi to – powiedzia?a Lacey – ale przeszkadza mi, ?e nie zwalniasz na progu. Wiesz, ?e jest dok?adnie przed moim sklepem. Huk tak wystraszy? mojego klienta, ?e prawie dosta? zawa?u. Dopiero wtedy zauwa?y?a, ?e Taryn zaparkowa?a tak, ?e jej pot??na furgonetka zas?ania?a cukierni? Toma po drugiej stronie ulicy. To na pewno zrobi?a z premedytacj?. –Jasne – powiedzia?a Taryn ze sztuczn? weso?o?ci?. – Jak przyjdzie czas na jesienn? kolekcj? to na pewno pojad? wolniej. Hej, powinna? wpa??, jak ju? to wszystko wypakuj?. Od?wie?y? garderob?. Zrobi? sobie ma?y prezent. Zas?u?y?a? na to – przebieg?a wzrokiem po ubraniach Lacey. – I ju? najwy?sza pora. –Pomy?l? o tym – odpar?a Lacey beznami?tnie, a na jej twarzy pojawi? si? pasuj?cy do Taryn sztuczny u?miech. Kiedy tylko odwr?ci?a si? od Taryn, u?miech zamieni? si? w grymas. Kobieta dobrze wiedzia?a, jak obrazi? kogo? za pomoc? komplementu. Kiedy Lacey wr?ci?a do swojego sklepu, starszy m??czyzna czeka? ju? przy ladzie. Drugi klient, m??czyzna w ciemnym garniturze, przygl?da? si? p??ce z ?eglarskimi antykami, kt?re Lacey zamierza?a zlicytowa? na jutrzejszej aukcji. Chester z uwag? si? im przygl?da?. Z daleka czu?a p?yn po goleniu m??czyzny. –Za moment do pana przyjd? – zawo?a?a do nowego klienta i szybko wr?ci?a na ty? sklepu, gdzie czeka? na ni? starszy m??czyzna. –Wszystko dobrze z pani r?k?? – zapyta? j?. –Jak najbardziej – zerkn??a na ma?e zadrapanie na d?oni, kt?re ju? przesta?o krwawi?. – Przepraszam, ?e tak nagle pana zostawi?am. Musia?am… – ostro?nie dobiera?a s?owa – si? czym? zaj??. Lacey postanowi?a, ?e nie da wytr?ci? si? z r?wnowagi. Przejmowanie si? przytykami Taryn by?o jak gol do w?asnej bramki. Lacey wesz?a za lad? i zauwa?y?a, ?e m??czyzna po?o?y? na niej st?uczon? figurk?. –Chcia?bym j? kupi? – oznajmi?. –Ale jest pot?uczona – odpar?a Lacey. Ewidentnie pr?bowa? naprawi? szkody, mimo ?e naprawd? nie mia? powodu do winy. –Mimo wszystko, chc? j? kupi?. Lacey zaczerwieni?a si?. M??czyzna by? niewzruszony. –Przynajmniej spr?buj? j? naprawi?, dobrze? – powiedzia?a. – Mam tu kropelk? i… –Nie trzeba – przerwa? jej. – Nie chc? jej naprawia?. Widzi pani, teraz jeszcze bardziej przypomina mi o ?onie. Mia?em to pani powiedzie?, kiedy ten samoch?d narobi? tyle ha?asu. By?a pierwsz? niepe?nosprawn? balerin? Royal Ballet – podni?s? figurk? pod ?wiat?o i zacz?? ni? obraca?. ?wiat?o odbija?o si? od prawej r?ki, kt?ra mimo tego, ?e by?a z?amana i wyszczerbiona w ?okciu, dalej wygl?da?a na elegancko wyci?gni?t?. – Ta?czy?a z jedn? r?k?. Brwi Lacey wystrzeli?y w g?r?, a szcz?ka opad?a w d??. –?artuje pan! M??czyzna energicznie pokiwa? g?ow?. –Przysi?gam! Rozumie pani? To by? znak od niej. Lacey musia?a przyzna? mu racj?. Ona te? mia?a swojego ducha, ojca, kt?rego szuka?a, wi?c zwraca?a szczeg?ln? uwag? na znaki od wszech?wiata. –Czyli ma pan racj?, musi pan j? zabra? – odpowiedzia?a Lacey – ale nie mog? przyj?? za ni? pieni?dzy. –Na pewno? – zapyta? zaskoczony m??czyzna. Lacey u?miechn??a si? szeroko. –Na pewno! ?ona wys?a?a panu znak. Figurka nale?y do pana. M??czyzna wygl?da? na poruszonego. –Dzi?kuj? pani. Lacey zacz??a pakowa? figurk? w papier. –Zrobi? wszystko, ?eby nie traci?a ju? wi?cej ko?czyn, dobrze? –Widz?, ?e organizuje pani aukcj? – powiedzia? m??czyzna i wskaza? na plakat, kt?ry wisia? na ?cianie nad jej ramieniem. W przeciwie?stwie do r?cznie robionych plakat?w na ostatni? aukcj? Lacey, ten wygl?da? ca?kiem profesjonalnie. By? udekorowany morskimi motywami, ??dkami i mewami, a jego kraw?dzie mia?y przypomina? niebiesko-bia?e kraciaste chor?giewki, na punkcie kt?rych Wilfordshire najwyra?niej mia?o obsesj?. –Zgadza si? – powiedzia?a Lacey, a jej serce ros?o z dumy. – To moja druga aukcja. Tym razem z samymi marynistycznymi antykami. Sekstanty, kotwice, teleskopy. Mam kilka prawdziwych pere?ek. Mo?e chcia?by pan przyj??? –Mo?e przyjd? – odpowiedzia? z u?miechem. –W?o?? ulotk? do pana siatki. Lacey poda?a m??czy?nie jego drogocenn? figurk? przez lad?. Podzi?kowa? jej i wyszed? ze sklepu. Przygl?da?a si? mu, rozemocjonowana histori?, kt?r? jej opowiedzia?. Dopiero wtedy przypomnia?a sobie, ?e nie jest w sklepie sama. Spojrza?a w stron? drugiego klienta. Ale m??czyzna znikn??. Wyszed? po cichu, zanim mia?a szans? dowiedzie? si?, czego szuka?. Lacey podesz?a, ?eby sprawdzi?, czemu si? przygl?da?. Na dolnej p??ce szafki by?y pud?a pe?ne antyk?w, kt?re mia?a sprzeda? na jutrzejszej aukcji. Napisany przez Gin? znak m?wi?: „Nie na sprzeda?. Wszystkie przedmioty zostan? zlicytowane podczas aukcji”. Poni?ej nabazgra?a czaszk? i skrzy?owane piszczele, najwyra?niej myl?c motyw morski z pirackim. Lacey mia?a nadziej?, ?e klient zauwa?y? znak i pojawi si? na aukcji, ?eby licytowa? przedmiot, kt?ry go zainteresowa?. Podnios?a karton z przedmiotami, kt?rych jeszcze nie wyceni?a i zanios?a go do biurka. Kiedy po kolei wyci?ga?a przedmioty i uk?ada?a je na ladzie, poczu?a fal? ekscytacji. Jej poprzednia aukcja by?a niesamowita, jednak nieco przy?mi? j? fakt, ?e pr?bowa?a z?apa? morderc?. Tym razem b?dzie mog?a w pe?ni si? ni? cieszy?. I w ko?cu b?dzie mia?a szans?, ?eby przetestowa? swoje nowe umiej?tno?ci. Dos?ownie nie mog?a si? doczeka?! Kiedy z?apa?a odpowiedni rytm wyceniania i katalogowania przedmiot?w, przerwa? jej ha?a?liwy dzwonek telefonu. Lekko zirytowana tym, ?e jej praca zosta?a przerwana – najprawdopodobniej przez jej melodramatyczn? m?odsz? siostr?, Naomi, i jej kolejny wychowawczy kryzys – Lacey spojrza?a na le??cy na ladzie telefon. Ku jej zaskoczeniu na ekranie zobaczy?a numer Davida, swojego by?ego m??a. Przez moment Lacey przygl?da?a si? ekranowi telefonu z oszo?omieniem. Poczu?a, ?e zalewa j? fala sprzecznych emocji o sile tsunami. Od rozwodu nie zamieni?a ani s?owa z Davidem – w przeciwie?stwie do swojej matki – i wszystkie sprawy za?atwiali przez adwokat?w. A teraz sam do niej dzwoni? Lacey nie mia?a poj?cia, co mog?o go do tego sk?oni?. Wbrew swojej intuicji odebra?a telefon. –David? Wszystko w porz?dku? –Przeciwnie – w s?uchawce rozleg? si? jego ostry g?os, rozdmuchuj?c miliony wsp?lnych wspomnie? w g?owie Lacey jak osiad?y kurz. Napi??a wszystkie mi??nie, gotowa na cios. –Tak? Co si? sta?o? –Nie dosta?em twoich aliment?w. Lacey wywr?ci?a oczami tak bardzo, ?e j? zabola?y. Pieni?dze. Oczywi?cie. O co innego mog?o chodzi? Davidowi? Jedn? z bardziej absurdalnych rzeczy, je?li chodzi o ich rozw?d, by? fakt, ?e Lacey, zarabiaj?ca znacznie wi?cej, p?aci?a by?emu m??owi alimenty. Faktycznie, pieni?dze by?y rzecz?, kt?ra by?a w stanie przekona? go, ?eby si? ni? skontaktowa?. –Przecie? ustawi?am p?atno?? w banku – powiedzia?a Lacey. – Powinna by? automatyczna. –C??, najwyra?niej Brytyjczycy inaczej rozumiej? s?owo „automatyczna” – powiedzia? wynio?le – bo pieni?dze nie dotar?y na moje konto, a tak si? sk?ada, ?e dzisiaj mija termin! Masz natychmiast skontaktowa? si? z bankiem i rozwi?za? t? sytuacj?. Brzmia? jak apodyktyczny nauczyciel. Lacey nie zdziwi?aby si? bardzo, je?li zako?czy?by swoj? przemow? s?owami „ty nieroztropna dziewczynko”. Mocniej zacisn??a d?o? wok?? telefonu. David nie mo?e zaj?? jej za sk?r?. Nie dzisiaj, nie dzie? przed aukcj?, na kt?r? tyle czeka?a. –Dzi?kuj? za genialn? sugesti?, Davidzie – odpowiedzia?a i wsadzi?a telefon mi?dzy ucho a rami?, ?eby wolnymi r?kami zalogowa? si? do swojego konta w banku. – Nigdy sama bym na to nie wpad?a. Na jej s?owa nie pad?a ?adna odpowied?. David pewnie nigdy nie s?ysza?, jak u?ywa sarkazmu i straci? w?tek. Obwinia?a o to Toma.  Angielskie poczucie humoru jej wybranka zdecydowanie by?o zara?liwe. –Nie traktujesz tego powa?nie – odpar? David, kiedy w ko?cu by? w stanie. – A powinnam? – zapyta?a Lacey. – To po prostu pomy?ka w banku. Pewnie za?atwi? to przed ko?cem dnia. Faktycznie, ju? widz?, mam powiadomienie – klikn??a na ma??, czerwon? ikon? i otwar?a wiadomo??. Przeczyta?a j? na g?os. – „W zwi?zku z nadchodz?cym ?wi?tem wszystkie p?atno?ci planowane na niedziel? i poniedzia?ek zostan? wykonane we wtorek”. Aha, widzisz. Wiedzia?am, ?e to nic takiego. ?wi?to – powiedzia?a i spojrza?a na t?um ludzi, przewijaj?cy si? przed oknem. – Mia?am wra?enie, ?e jest dzisiaj spory ruch. Mog?a praktycznie us?ysze? jak David zgrzyta z?bami. –Tak si? sk?ada, ?e bardzo mi to nie na r?k? – warkn??. – Mam rachunki do zap?acenia, wiesz o tym. Lacey spojrza?a na Chestera, jakby szukaj?c wsparcia w tej niesamowicie m?cz?cej wymianie zda?. Podni?s? ?eb z ?ap i spojrza? na ni? szeroko otwartymi oczami. –Czemu Erica nie po?yczy ci kilku milion?w do ko?ca miesi?ca? –Eda – poprawi? j? David. Lacey dok?adnie zna?a imi? nowej narzeczonej Davida. Jednak po tym, jak ona i David zar?czyli si? w rekordowo szybkim czasie, razem z Naomi zacz??y nazywa? j? Dzika Erica i teraz Lacey my?la?a o niej tylko w ten spos?b. –I nie – m?wi? dalej – nie b?dzie po?ycza? mi pieni?dzy. Kto w og?le powiedzia? ci o Edzie? –Moja matka wspomnia?a o niej przy kilku czy tam kilkudziesi?ciu okazjach. Dlaczego w og?le dalej rozmawiasz z moj? mam?? –Jest moj? rodzin? od czternastu lat. Z ni? si? nie rozwiod?em. Lacey westchn??a. –Nie. Mo?e masz racj?. I co dalej? Ploteczki i wsp?lny manicure? Teraz to ona si? z nim dra?ni?a, ale nie mog?a si? powstrzyma?. Ca?kiem nie?le si? bawi?a. –Nie b?d? ?mieszna – powiedzia? David. –Ona nie jest czasem dziedziczk? sieci salon?w pi?kno?ci? – zapyta?a niewinnie Lacey. –Jest, ale nie musisz z tego ?artowa? – stwierdzi? David tonem, na kt?rego d?wi?k Lacey oczyma wyobra?ni zobaczy?a jego min? pe?n? dezaprobaty. –Po prostu zastanawiam si?, czy jest rzecz, kt?r? mo?ecie robi? we tr?jk?. –Nie zastanawiasz si?, tylko ?artujesz z tego. –Mama m?wi?a, ?e jest m?oda – zmieni?a temat Lacey. – Dwadzie?cia lat. Z jednej strony troch? ma?o jak na faceta w twoim wieku, ale przynajmniej ma ca?e dziewi?tna?cie lat, ?eby zdecydowa?, czy chce mie? dzieci. W ko?cu trzydzie?ci dziewi?? lat to dla ciebie ostateczny termin. Kiedy tylko wypowiedzia?a te s?owa, zrozumia?a, jak bardzo pasowa?yby do Taryn. Wzdrygn??a si? na sam? my?l. Mo?e nie mia?a nic przeciwko temu, ?eby pod?apa? niekt?re z zachowa? Toma, ale na pewno nie zamierza?a upodabnia? si? do Taryn! –Wybacz – wymamrota?a. – Nie musia?am tego m?wi?. Oboje zamilkli na chwil?. –Po prostu wy?lij mi moje pieni?dze, Lace. W s?uchawce rozleg?a si? cisza. Lacey z westchnieniem od?o?y?a telefon. Nie zamierza?a pozwoli?, by ta rozmowa wytr?ci?a j? z r?wnowagi – cho? trzeba przyzna?, ?e by?o to wyzwanie. David nale?a? ju? do przesz?o?ci. Tu, w Wilfordshire, zbudowa?a dla siebie zupe?nie nowe ?ycie. Poza tym zwi?zek Davida i Edy by? szcz??ciem w nieszcz??ciu. Po ich ?lubie mog?aby przesta? p?aci? Davidowi alimenty i rozwi?za?a ten problem na dobre! Jednak do?wiadczenie podpowiada?o jej, ?e to narzecze?stwo mo?e si? sporo przeci?gn??. ROZDZIA? 2 Lacey by?a w trakcie wyceniania antyk?w, kiedy Taryn w ko?cu przestawi?a sw?j ogromny samoch?d i ods?oni?a widok na sklep Toma po drugiej stronie brukowanej ulicy. Kraciaste chor?giewki z wielkanocnym motywem zosta?y zamienione na wakacyjne, a wystawa makaronik?w Toma przedstawia?a teraz tropikaln? wysp?. Cytrynowe makaroniki pos?u?y?y za piasek. Otacza?o go mieni?ce si? morze – turkusowe (o smaku waty cukrowej), jasnoniebieskie (o smaku gumy balonowej), ciemnoniebieskie (jagodowe) i granatowe (je?ynowe). Sterty czekoladowych, kawowych i orzechowych makaronik?w tworzy?y pnie palm, kt?rych li?cie zosta?y wyrze?bione w marcepanie. Tom by? prawdziwym artyst? w swoim fachu. Wystawa wzbudza?a podziw i zawsze zatrzymywa?a t?um podekscytowanych i rozmarzonych na widok s?odko?ci turyst?w. Przez okno Lacey mog?a dostrzec Toma, kt?ry by? ca?kowicie poch?oni?ty teatralnym przygotowaniem uczty smak?w dla swoich klient?w. Wspar?a g?ow? o d?onie i westchn??a z rozmarzeniem. Na razie mi?dzy ni? a Tomem wszystko cudownie si? uk?ada?o. Oficjalnie „spotykali si? ze sob?” – m?wi?c s?owami Toma, nie jej. Podczas rozmowy „definiuj?cej ich zwi?zek” Lacey zaproponowa?a, ?e to nieadekwatne i dziecinne okre?lenie w stosunku do dw?jki doros?ych rozpoczynaj?cych romantyczn? relacj?, jednak Tom zauwa?y?, ?e ustalanie znaczenia s??w i wyra?e? nie nale?y do jej obowi?zk?w w?a?cicielki sklepu. Tutaj Lacey przyzna?a mu racj?, jednak okre?lenia „ch?opak” i „dziewczyna” by?y poza dyskusj?. Musieli jeszcze ustali?, jak odnosi? si? do siebie nawzajem. Tymczasowo stan??o na „kochanie”. Nagle Tom spojrza? na ni? i pomacha? do niej. Lacey podskoczy?a i zaczerwieni?a si? na my?l, ?e Tom przy?apa? j?, kiedy wpatrywa?a si? w niego jak zabujana nastolatka. Machanie Toma zamieni?o si? w przywo?ywanie i Lacey spostrzeg?a, kt?ra jest godzina. Dziesi?? po jedenastej. Czas na herbat?! I by?a ju? dziesi?? minut sp??niona na swoje drugie ?niadanie. –Chod?, Chester – powiedzia?a szybko, pe?na ekscytacji. – Czas odwiedzi? Toma. Praktycznie wybieg?a ze sklepu, jednak zatrzyma?a si?, ?eby przekr?ci? znak w oknie z „Otwarte” na „Wracam za 10 minut” i zamkn?? drzwi. Prawie podskakuj?c przeci??a brukowan? ulic? w stron? cukierni, a rytmiczne uderzenia jej serca zsynchronizowa?y si? z jej radosnymi krokami. Nie mog?a doczeka? si? spotkania z Tomem. Kiedy dotar?a do drzwi cukierni, min??a j? grupka chi?skich turyst?w, kt?rych przed chwil? zabawia? Tom. Ka?dy z nich trzyma? w r?ku wielk?, br?zow? torb?, pe?n? apetycznie pachn?cych smako?yk?w. Rozmawiali weso?o i ?miali si?. Lacey cierpliwie przytrzyma?a im drzwi, na co w podzi?kowaniu kiwn?li g?ow?. Kiedy w ko?cu wyszli, Lacey wesz?a do ?rodka. –Witaj, kochanie – powiedzia? Tom, a szeroki u?miech roz?wietli? jego przystojn?, opalon? twarz. W k?cikach jego b?yszcz?cych, zielonych oczu pojawi?y si? zmarszczki mimiczne. –Twoi wielbiciele w ko?cu wyszli – za?artowa?a Lacey i podesz?a do lady. – I to nie z pustymi r?kami, delikatnie m?wi?c. –Znasz mnie – odpar? Tom i uni?s? brwi. – Jestem pierwszym cukiernikiem na ?wiecie, kt?ry dorobi? si? fanklubu. Wydawa? si? by? w wyj?tkowo radosnym nastroju, pomy?la?a Lacey, chocia? Tom raczej nie miewa? z?ych dni. By? jedn? z tych os?b, kt?re zdawa?y si? by? odporne na codzienne niepokoje i spi?cia. To w?a?nie Lacey w nim uwielbia?a. Tak bardzo r??ni? si? od Davida, kt?rego wytr?ca?y z r?wnowagi najdrobniejsze potkni?cia. Dosz?a do lady, a Tom wyci?gn?? r?ce, ?eby j? poca?owa?. Lacey na moment zapomnia?a o ca?ym ?wiecie, jednak przerwa?o im skomlenie Chestera, kt?rym za d?ugo nikt si? nie zajmowa?. –Wybacz, kolego – powiedzia? Tom. Wyszed? zza lady i da? psu przek?sk? bez czekolady. – Trzymaj. Twoje ulubione. Chester z apetytem zjad? przek?sk? z r?ki Toma, westchn?? z zadowoleniem i zwali? si? na pod?og?, ?eby uci?? sobie drzemk?. –Wi?c czym b?dziemy si? dzisiaj raczy?? – spyta?a Lacey i zaj??a swoje standardowe miejsce przy ladzie. –Kawa zbo?owa – odpar? Tom. Poszed? do kuchni na ty?ach cukierni. –Tego jeszcze nie pi?am – krzykn??a Lacey. –Bez kofeiny – us?ysza?a g?os Toma, szum wody i trzaskanie szafek. – Mo?e zadzia?a? przeczyszczaj?co, je?li wypijesz za du?o. Lacey za?mia?a si?. –Dzi?ki za uprzedzenie – zawo?a?a. Odpowiedzi? na jej s?owa by?o pobrz?kiwanie porcelany i odg?os gotuj?cej si? wody. Zza drzwi wy?oni? si? Tom. W r?ku trzyma? tac?, na kt?rej sta?y talerze, fili?anki, cukierniczka i porcelanowy imbryk. Po?o?y? tac? mi?dzy nimi. Jak zwykle, ka?de naczynie by?o z innego kompletu – jedyn? rzecz?, kt?ra je ??czy?a, by?a Wielka Brytania, jakby Tom kupi? wszystkie przedmioty na gara?owych wyprzeda?ach starszych Angielek. Na kubku Lacey znajdowa?a si? podobizna ksi??nej Diany. Na talerzu by? cytat z Beatrix Potter, napisany kursyw? obok kultowej, pastelowej Kaczki Tekli Ka?u?y?skiej, w kapelusiku i z chust? wok?? d?ugiej szyi. Imbryk w kszta?cie s?onia by? tandetnie ozdobiony, a czerwono-z?otym siodle mo?na by?o przeczyta? s?owa „Cyrk Piccadilly”. Oczywi?cie, tr?ba s?onia stanowi?a dziobek czajnika. Herbata si? parzy?a, a Tom srebrnymi szczypcami wybiera? z wystawy rogaliki i uk?ada? je na kwiecistych talerzach. Przesun?? talerz Lacey w jej stron?, a p??niej s?oiczek z jej ulubionym, morelowym d?emem. Nala? im po kubku zaparzonej herbaty, usiad? na swoim krze?le, uni?s? kubek w g?r? i powiedzia?. –Na zdrowie. Lacey z u?miechem stukn??a swoim kubkiem o jego. –Na zdrowie. Kiedy popijali herbat?, Lacey prze?y?a d?j? vu. Ale nie prawdziwe d?j? vu, kiedy masz wra?enie, ?e prze?y?e? ju? dok?adnie ten moment, a d?j? vu, kt?re wynika z powtarzania tych samych czynno?ci ka?dego dnia. Mia?a wra?enie, ?e ju? to zrobi?a – i tak by?o. Robi?a to wczoraj, przedwczoraj, dzie? wcze?niej. Lacey i Tom prowadzili w?asne firmy, co znaczy?o, ?e cz?sto pracowali siedem dni w tygodniu, od rana do wieczora. Te zwyczaje, rytua?y pojawi?y si? naturalnie. Ale chodzi?o o co? wi?cej. Tom automatycznie poda? jej ulubionego, migda?owego rogalika z morelowym d?emem. Nie musia? nawet pyta?, na co mia?a ochot?. Lacey powinna si? ucieszy?, ale zamiast tego poczu?a si? zaniepokojona. Bo dok?adnie tak wygl?da? zwi?zek jej i Davida. Uczenie si? swoich zwyczaj?w. Robienie sobie drobnych przys?ug i przyjemno?ci. Momenty, kiedy rytm ich dni i rutyny sprawia?, ?e czuli si? tak kompatybilni. By?a m?oda i naiwna, my?la?a, ?e zawsze b?d? si? tak czu?. Ale miesi?c miodowy si? sko?czy?. Rok, dwa lata po ?lubie zacz??a czu? si? klaustrofobicznie. Czy to w?a?nie czeka?o jej zwi?zek z Tomem? Kolejny miesi?c miodowy, kt?ry musi si? sko?czy?? –I co my?lisz? – zapyta? Tom, a jego g?os wyrwa? j? z obsesyjnych my?li. Prawie wyplu?a kaw?. –Nic. Tom uni?s? brew. –Nic? Kawa zbo?owa zrobi?a na tobie tak ma?e wra?enie, ?e nie masz ?adnej opinii na jej temat? –Ach, kawa zbo?owa! – przypomnia?a sobie Lacey, czerwieni?c si?. Tom wygl?da? na coraz bardziej rozbawionego. –Tak. My?la?a?, ?e o co pytam? Lacey niezdarnie, z brzd?kiem, od?o?y?a kubek z Dian? na podstawk?. –Smaczna. Przypomina lukrecj?. Osiem na dziesi??. Tom zagwizda?. –No, prosz?. Wysoka nota. Ale nie na tyle, ?eby zdetronizowa? herbat? Assam. –To nie b?dzie ?atwe zadanie. Po chwili grozy Lacey zrozumia?a, ?e Tom nie czyta? w jej my?lach i wr?ci?a do ?niadania. Delektowa?a si? domowym d?emem i przepysznym migda?owo-ma?lanym ciastem. Ale nawet mimo pysznego jedzenia natarczywie wraca?o do niej wspomnienie rozmowy z Davidem. To by? pierwszy raz, kiedy s?ysza?a jego g?os, odk?d wybieg? z ich mieszkania na Upper East Side z krzykiem „M?j prawnik si? z tob? skontaktuje”. Ten g?os przypomnia? jej, ?e jeszcze miesi?c temu by?a wzgl?dnie szcz??liw? m??atk?, ze stabiln? i dobrze p?atn? prac? i rodzin?, w mie?cie, w kt?rym si? wychowa?a. Nie?wiadomie wypar?a z siebie ca?e to ?ycie, ?ycie w Nowym Jorku. Ten mechanizm obronny rozwin??a ju? jako dziecko, kiedy jej ojciec znikn?? bez ?adnego ostrze?enia. Jednak g?os Davida wystarczy?, ?eby ca?a jej przesz?o?? znowu nabra?a realno?ci. –Powinni?my pojecha? na wakacje – powiedzia? nagle Tom. Tym razem Lacey o ma?o nie wyplu?a jedzenia, ale Tom tego nie zauwa?y? – m?wi? dalej. –Kiedy wr?c? z mojego kursu robienia focacci, powinni?my wyskoczy? za miasto. Oboje tyle pracujemy, zas?u?yli?my na to. Mo?emy pojecha? do Devon, mojego miasta rodzinnego. Poka?? ci moje ulubione miejsca i moje stare kryj?wki. Je?li Tom zaproponowa?by to wczoraj, przed jej rozmow? z Davidem, Lacey nie musia?aby zastanawia? si? nad tym d?u?ej ni? sekund?. Ale nagle wsp?lne planowanie przysz?o?ci ze swoim nowym wybrankiem – nawet tej nie dalszej ni? dwa tygodnie – wyda?o si? jej kiepskim pomys?em. Oczywi?cie, Tom nie mia? powod?w, ?eby w?tpi? w sukces ich zwi?zku. Ale Lacey dopiero co sfinalizowa?a sw?j rozw?d. Pojawi?a si? w jego dosy? pouk?adanym ?wiecie w momencie, kiedy dos?ownie wszystko w jej ?yciu uleg?o zmianie – jej praca, jej dom, jej kraj i jej status w zwi?zku! Dopiero co opiekowa?a si? Frankim, swoim siostrze?cem, kiedy jej siostra wybiera?a si? na kolejn? skazan? na pora?k? randk?. Teraz przegania?a owce ze swojego ogr?dka. Krzyki Saski, swojej szefowej w firmie projektuj?cej wn?trza w Nowym Jorku, zamieni?a na wyprawy do Londynu w poszukiwaniu antyk?w ze swoj? odzian? w sweterek towarzyszk? i dwoma psami pasterskimi. Potrzebowa?a chwili, ?eby och?on?? i zastanowi? si?, czego chce. –Zobacz?, ile b?d? mia?a pracy w sklepie – odpowiedzia?a niezobowi?zuj?co. – Aukcja zabiera mi wi?cej czasu, ni? my?la?am. –Jasne – odpowiedzia? Tom,  kt?ry najwyra?niej nie zauwa?y? wzburzenia Lacey. Czytanie mi?dzy wierszami nie nale?a?o do jego mocnych stron i by?a to kolejna rzecz, kt?r? Lacey w nim lubi?a. Lubi? stawia? sprawy jasno. W przeciwie?stwie do jej matki i siostry, kt?re rozk?ada?y wszystkie jej s?owa na czynniki pierwsze, Tom zawsze m?wi? to, co mia? na my?li i tego oczekiwa? od innych. W tym momencie zadzwoni? dzwonek w drzwiach cukierni. Wzrok Toma pow?drowa? nad rami? Lacey, a ona obserwowa?a pojawiaj?cy si? na jego twarzy grymas. Spojrza? z powrotem na ni?. –?wietnie – powiedzia? pod nosem. – Zastanawia?em si?, kiedy przyjdzie moja pora na t? dw?jk?. Wybacz na chwil?. Wsta? i wyszed? zza lady. Lacey zaciekawi?o, kto m?g? wywo?a? tak? ?ywio?ow? reakcj? u Toma – Toma, kt?ry zawsze by? towarzyski i przyjacielski. Obr?ci?a si? na krze?le. Klienci, kt?rzy weszli do cukierni, m??czyzna i kobieta, wygl?dali, jakby uciekli z planu filmu o g??bokim po?udniu Stan?w Zjednoczonych. M??czyzna mia? na sobie pastelowy, niebieski garnitur i kowbojski kapelusz. Kobieta – znacznie m?odsza, zauwa?y?a cierpko Lacey, co najwyra?niej by?o preferencj? m??czyzn w ?rednim wieku – mia?a na sobie w?ciekle r??owy, dwucz??ciowy kostium, tak jasny, ?e zacz?? przyprawia? Lacey o b?l g?owy i kt?ry gryz? si? z jej jasnymi blond w?osami ? la Dolly Parton. –Przyszli?my na degustacj? – warkn?? m??czyzna. By? Amerykaninem, a jego gwa?towno?? wyda?a si? zupe?nie nie na miejscu w ma?ej, s?odkiej cukierni Toma. Bo?e, mam nadziej?, ?e nie brzmi? tak samo – pomy?la?a Lacey z lekkim za?enowaniem. –Oczywi?cie – odpowiedzia? Tom z uprzejmo?ci?, a jego brytyjski styl bycia wyda? si? jeszcze bardziej uwydatniony. – Czego chcieliby?cie spr?bowa?? Mam ciasta i… –Fuj, Buck, tylko nie to – powiedzia?a kobieta do m??czyzny i szarpn??a go za rami?, wok?? kt?rego by?a owini?ta. – Wiesz, ?e mam wzd?cia po pszenicy. Popro? o co? innego. Lacey mimowolnie unios?a brwi w g?r?. Czy ta kobieta naprawd? nie mog?a sama zada? pytania? –Macie czekolad?? – zapyta?, a raczej za??da? Buck prostackim tonem. –Mamy – odpar? Tom, odporny na gburowato?? m??czyzny i nieporadno?? wisz?cej na jego ramieniu kobiety. Zaprowadzi? ich do odpowiedniej wystawy i ruchem r?ki zaprezentowa? czekoladki. Buck chwyci? jedn? swoimi t?ustymi r?kami i wepchn?? j? do ust. Niemal natychmiast wyplu? j? z powrotem. Kleista, w po?owie prze?uta masa wyl?dowa?a na ziemi. Chester, kt?ry do tej pory siedzia? spokojnie u st?p Lacey, zerwa? si? z pod?ogi i rzuci? si? w kierunku czekolady. –Chester. Nie – zatrzyma?a go Lacey ostrym tonem, kt?rego zawsze s?ucha?. – To trucizna. Owczarek spojrza? najpierw na ni?, a potem z ?alem na czekolad?, ale w ko?cu wr?ci? na swoje miejsce u st?p Lacey z min? skarconego dziecka. –Fuj, Buck, tu jest pies – skar?y?a si? blondynka. – Jakie to niehigieniczne. –Higiena to jego najmniejszy problem – zadrwi?  Back i spojrza? na Toma, kt?ry wygl?da? na zmieszanego. – Twoja czekolada smakuje ohydnie! –Ameryka?ska i angielska czekolada s? inne – powiedzia?a Lacey, czuj?c, ?e musi stan?? w obronie Toma. –Co pani nie powie – odpar? Buck. – To na nic nie smakuje! I kr?lowa je co? takiego? Przyda?oby si? tu co? porz?dnego ze Stan?w. Tom jakim? cudem nie traci? spokoju, jednak Lacey czu?a, ?e gotuje si? w ?rodku. Kiedy prostacki m??czyzna i jego tandetna ?ona w ko?cu wyszli ze sklepu, Tom wzi?? chusteczk? i zacz?? wyciera? wyplut? czekolad?. –Zero kultury osobistej – powiedzia?a Lacey z niedowierzaniem, kiedy Tom sprz?ta?. –Zatrzymali si? w pensjonacie U Carol – wyja?ni?, wycieraj?c kafelki na kolanach. – Powiedzia?a, ?e s? tragiczni. M??czyzna, Buck, odsy?a ka?de danie do kuchni. Po tym, jak zjad? po?ow?, musz? zaznaczy?. Jego ?ona twierdzi, ?e dostaje wysypki od szampon?w i myd?a, ale kiedy Carol przynosi jej co? nowego, dziwnym trafem nie potrafi ich znale?? – wsta? z ziemi i potrz?sn?? g?ow?. – Wszystkim daj? si? we znaki. –Hm – Lacey wsadzi?a ostatni kawa?ek rogalika do ust. – W takim razie mam szcz??cie. Raczej nie interesuj? ich antyki. Tom zastuka? w lad?. –Lepiej odpukaj, Lacey. Nie wywo?uj wilka z lasu. Lacey ju? chcia?a powiedzie?, ?e nie wierzy w przes?dy, ale przypomnia? jej si? starszy m??czyzna i figurka baleriny. Postanowi?a nie kusi? losu i zastuka?a w drewniany blat. –Okej, odpukuj?. A teraz czas na mnie. Dalej mam mn?stwo rzeczy do wycenienia na jutrzejsz? aukcj?. Lacey podnios?a wzrok na d?wi?k dzwonka do drzwi. Do ?rodka wtoczy?a si? gromadka dzieci. Wygl?da?y od?wi?tnie, a na g?owach mia?y czapeczki. Jedna z nich, pulchna blondynka w stroju ksi??niczki z balonem w r?ku, oznajmi?a wszem wobec: –Dzi? s? moje urodziny! Lacey odwr?ci?a si? do Toma z lekko ironicznym u?miechem. –Wygl?da na to, ?e masz r?ce pe?ne roboty. Tom zastyg? w bezruchu, a na jego twarzy malowa?o si? przera?enie. Lacey zeskoczy?a z krzes?a, delikatnie poca?owa?a Toma i zostawi?a go sam na sam z band? g?odnych o?miolatek. * Lacey wr?ci?a do sklepu i zacz??a wycenia? ostatnie marynistyczne antyki na jutrzejsz? aukcj?. Najbardziej nie mog?a doczeka? si? licytacji sekstantu, kt?ry znalaz?a w zupe?nie niepozornym miejscu, w miejscowym second-handzie. Wesz?a do niego, ?eby kupi? stare konsole do gier, kt?re zobaczy?a na wystawie – jej siostrzeniec, Frankie, kt?ry nie wstawa? sprzed komputera, pad?by z wra?enia – i wtedy go zauwa?y?a. Sekstant z pocz?tku XIX wieku, w podw?jnej ramie, wykonany z mahoniu i hebanu! Wepchni?ty na p??k? mi?dzy kubki z nadrukiem i obrzydliwie s?odkie misie pluszowe. Lacey nie mog?a uwierzy? w?asnym oczom. W ko?cu dopiero zacz??a swoj? przygod? z antykami. Znalezienie takiego okazu graniczy?o z cudem. Jednak kiedy w po?piechu zacz??a bada? przedmiot, na jego spodzie znalaz?a inskrypcj? „Bate, Poultry, London”, co potwierdzi?o, ?e trzyma?a w r?kach oryginalnego, niesamowicie rzadkiego Roberta Brettella Bate’a! Lacey natychmiast zadzwoni?a do Percy’ego, do jednej osoby na ?wiecie, kt?ra mog?a zrozumie? jej ekscytacj?. I tak w?a?nie si? sta?o. M??czyzna brzmia?, jakby ?wi?ta przysz?y szybciej w tym roku. –Co zamierzasz z nim zrobi?? – zapyta?. – Musisz zorganizowa? aukcj?. Takiego okazu nie wystawia si? na eBay’u. Zas?uguje na odrobin? zamieszania. Lacey zdziwi?a si? lekko, ?e kto? w wieku Percy’ego wie, czym jest eBay, jednak jej umys? zatrzyma? si? s?owie „aukcja”. Czy to w?a?nie powinna zrobi?? Urz?dzi? aukcj? tak szybko po ostatniej? Podczas swojej pierwszej aukcji mia?a do sprzedania ca?e wyposa?enie wielkiej, wiktoria?skiej posiad?o?ci. Teraz mia?a jeden cenny przedmiot. Poza tym sklep z u?ywanymi rzeczami nale?a? do fundacji. Lacey czu?a, ?e kupienie sekstantu za taki bezcen by?oby niemoralne. –Wiem – powiedzia?a nagle Lacey. – U?yj? sekstantu, ?eby zwabi? na aukcj? jak najwi?cej ludzi. A ca?y przych?d z jego sprzeda?y mog? przekaza? na fundacj?. W ten spos?b rozwi??e dwa problemy jednocze?nie: wyrzuty sumienia za kupienie cennego przedmiotu w niskiej cenie od organizacji charytatywnej oraz co z takim przedmiotem zrobi?. Lacey mog?a przej?? do dzia?ania. Kupi?a sekstant (i konsol?, kt?r? w emocjach od?o?y?a i o kt?rej prawie zapomnia?a), zdecydowa?a si? na motyw marynistyczny i zaj??a si? organizacj? i reklam? aukcji. Odg?os dzwonka wyrwa? j? z zamy?lenia. Kiedy spojrza?a w g?r?, przed jej oczami stan??a siwa, odziana w sweterek s?siadka, Gina, kt?ra wmaszerowa?a do ?rodka z Budyk?, jej psem pasterskim. –Co tutaj robisz? – zapyta?a Lacey. – My?la?am, ?e spotykamy si? na lunch. –Dok?adnie! – odpar?a Gina i ruchem r?ki wskaza?a na du?y, mosi??no-?elazny zegar na ?cianie. To by? pierwszy raz, kiedy przyjaci??ki postanowi?y zamkn?? sklep na godzin?, ?eby p?j?? na wsp?lny lunch. „Postanowi?y”  to pewnej nocy, kiedy Gina raczy?a Lacey kieliszkami wina i namawia?a j? do tego, a? Lacey uleg?a. Prawie wszyscy mieszka?cy i tury?ci na czas lunchu chowali si? w restauracjach i kafejkach, zamiast przegl?da? p??ki sklep?w z antykami, a zamkni?cie na godzin? nie powinno znacz?co wp?yn?? na jej dochody. Jednak odk?d Lacey dowiedzia?a si?, ?e dzisiejszy poniedzia?ek jest wolny od pracy, zacz??a mie? w?tpliwo?ci. –Mo?e to nie by? najlepszy pomys? – powiedzia?a. Gina po?o?y?a r?ce na biodrach. –A to dlaczego? Jak? wym?wk? wymy?li?a? tym razem? –Wiesz, nie zdawa?am sobie sprawy, ?e dzisiaj jest ?wi?to. Ruch jest zdecydowanie wi?kszy ni? zazwyczaj. –Ruch w sklepie czy na ulicy? – zapyta?a Gina. – Za dziesi?? minut wszyscy ci ludzie usi?d? w pubach i restauracjach, a my powinny?my p?j?? w ich ?lady! Prosz?, Lacey. Rozmawia?y?my o tym. Nikt nie kupuje antyk?w w czasie lunchu! –A co z Europejczykami? – zapyta?a Lacey. – Wiesz, ?e tam je si? p??niej. Skoro kolacj? jedz? o dziewi?tej czy dziesi?tej, o kt?rej jedz? obiad? Raczej nie o pierwszej! Gina chwyci?a j? za ramiona. –Masz racj?. Ale o pierwszej id? na sjest?. Je?li s? tu tury?ci z Europy, przez nast?pn? godzin? b?d? drzema? w hotelu. Lub, t?umacz?c na tw?j j?zyk, nie b?d? kupowa? antyk?w! –Okej, dobrze. Wi?c Europejczycy id? na drzemk?. Ale co, je?li zmienili strefy czasowe, ich zegar biologiczny jeszcze nie zaskoczy?, wi?c nie s? jeszcze g?odni, tylko maj? ochot? kupi? jakie? antyki? Gina skrzy?owa?a r?ce. –Lacey – powiedzia?a z matczyn? trosk?. – Potrzebujesz przerwy. Wyko?czysz si?, je?li od ?witu do nocy b?dziesz siedzie? w tych czterech ?cianach, niewa?ne, jak pi?knie b?d? udekorowane. Lacey przygryz?a warg?. Od?o?y?a sekstant na blat i skierowa?a si? w stron? drzwi. –Masz racj?. Godzina wolnego przecie? mi nie zaszkodzi. To by?y s?owa, kt?rych Lacey wkr?tce mia?a po?a?owa?. ROZDZIA? 3 -W ko?cu idziemy do nowej herbaciarni – stwierdzi?a entuzjastycznie Gina, kiedy razem z Lacey przechadza?y si? po bulwarze. Ich psy z rado?ci? biega?y wzd?u? morza i ochoczo macha?y ogonami. –Dlaczego? – zapyta?a Lacey. – Co w niej takiego wyj?tkowego? –Nic takiego – odpar?a Gina. Zacz??a m?wi? szeptem. – Ale s?ysza?am, ?e nowy w?a?ciciel by? zawodowym zapa?nikiem. Musz? go pozna?. Lacey nie mog?a si? powstrzyma?. Odchyli?a g?ow? do ty?u i za?mia?a si? na g?os. Plotka wyda?a jej si? zupe?nie absurdalna. Ale w ko?cu jeszcze niedawno ca?e Wilfordshire my?la?o, ?e Lacey by?a morderczyni?. –Mo?e p?ki co potraktujmy te plotki z przymru?eniem oka? – zaproponowa?a Ginie. Jej przyjaci??ka odpowiedzia?a kr?tkim „pff” i obie kobiety zacz??y chichota?. Przy ciep?ej pogodzie pla?a wygl?da?a naprawd? malowniczo. By?o za ch?odno na opalanie si? czy p?ywanie, ale znacznie wi?cej ludzi przechadza?o si? wzd?u? brzegu, a przed lodziarniami ustawia?y si? kolejki. Przyjaci??ki sz?y, rozmawiaj?c o wszystkim. Lacey stre?ci?a Ginie jej wcze?niejsz? rozmow? z Davidem i wzruszaj?c? histori? m??czyzny i jego baleriny. Dosz?y do herbaciarni. Znajdowa?a si? na miejscu dawnej wypo?yczalni sprz?tu wodnego, tu? nad brzegiem morza. Poprzedni w?a?ciciele zamienili stary barak w nieco obskurn? kafejk? – Gina nazywa?a j? „garkuchni?”. Jednak nowy w?a?ciciel przeprowadzi? gruntowny remont. Wyczy?ci? ceglany mur i pozby? si? odchod?w mew, kt?re pewnie by?y tam od lat 50-tych.  Na zewn?trz sta?a tablica, na kt?rej kto? wykaligrafowa? w kursywie napis „organiczna kawa”. W miejscu starych, drewnianych drzwi znajdowa?a si? b?yszcz?ca szyba. Gina i Lacey podesz?y bli?ej. Szklane drzwi automatycznie si? otwar?y, zapraszaj?c je do ?rodka. Przyjaci??ki wymieni?y spojrzenie i przest?pi?y przez pr?g. Przywita? je ostry zapach ?wie?o mielonej kawy, a nast?pnie zapach drewna, mokrej ziemi i metalu. Nie by?o ?ladu po bia?ych kafelkach, r??owych, sk?rzanych kanapach i pod?odze z linoleum. Zamiast tego wy?oni?y si? ceglane ?ciany, a stare pod?ogi pokrywa? ciemny lakier. Rustykalny styl miejsca zosta? zachowany. Sto?y i krzes?a najprawdopodobniej zrobione by?y z desek starych ??dek – to one musia?y pachnie? drewnem. Z wysokiego sufitu zwisa?o kilka ozdobnych ?ar?wek, kt?rych przewody zakrywa?a miedziana os?ona – st?d zapach metalu. Z kolei zapach mokrej ziemi pochodzi? od kaktus?w, kt?re wype?nia?y ca?? pust? przestrze? kawiarni. Gina z?apa?a Lacey za rami? i zdegustowana wyszepta?a: –O nie. Tu jest… modnie! Lacey, podczas jednej z wypraw w poszukiwaniu antyk?w do Londynu, dowiedzia?a si?, ?e „modnie” niekoniecznie musi by? komplementem i cz?sto mo?e oznacza? co? pozerskiego, nad?tego i nieszczerego. –Mi si? podoba – odpowiedzia?a. – ?wietnie zaprojektowane wn?trze. Nawet Saskia by si? zgodzi?a. –Uwa?aj. Nie chcesz si? nadzia? – doda?a Gina i wymownym ruchem omin??a du?ego i gro?nie wygl?daj?cego kaktusa. Lacey prychn??a i podesz?a do baru, kt?ry l?ni? na br?zowo. Sta? na nim stary ekspres do kawy, kt?ry musia? pe?ni? funkcj? dekoracyjn?. I mimo tego, co powiedzia?a Gina, za barem nie by?o m??czyzny, kt?ry wygl?da?by na zapa?nika, a kobieta o zmierzwionych, farbowanych blond w?osach, w bia?ej bluzce na rami?czkach, kt?ra podkre?la?a jej opalenizn? i poka?ny biceps. Gina spojrza?a na Lacey i wskaza?a na jej mi??nie z min?, kt?ra m?wi?a „a nie m?wi?am”. –Czego si? napijecie? – zapyta?a kobieta z najsilniejszym australijskim akcentem, jaki Lacey kiedykolwiek s?ysza?a. Zanim Lacey mia?a szans? poprosi? o swoje latte, Gina szturchn??a j? w ?ebra. –Tak jak ty! – oznajmi?a Gina. – Amerykanka! Lacey mimowolnie si? za?mia?a. –Nie masz racji, Gina. –Jestem z Australii – kobieta ?agodnie poprawi?a Gin?. –Z Australii? – zapyta?a Gina z zak?opotaniem. – Dla mnie brzmisz dok?adnie jak Lacey. Wzrok blondynki w momencie przeskoczy? na Lacey. –Lacey? – powt?rzy?a, jakby ju? s?ysza?a jej imi?. – Lacey to ty? –Ee… Tak… – wybe?kota?a Lacey ze zdziwieniem. Dlaczego kobieta zna?a jej imi?? –Masz sklep z antykami, prawda? – doda?a kobieta. Od?o?y?a na blat ma?y notatnik, kt?ry mia?a w r?kach, a o??wek w?o?y?a za ucho. Wyci?gn??a d?o? w kierunku Lacey. Z rosn?cym zdezorientowaniem Lacey pokiwa?a g?ow? i poda?a jej d?o?. Kobieta mocno j? u?cisn??a. Lacey zastanowi?a si? przez chwil?, czy w plotkach o zapasach nie by?o ziarna prawdy. –Przepraszam, ale sk?d to wszystko wiesz? – zapyta?a Lacey, kiedy kobieta energicznie potrz?sa?a jej r?k? z szerokim u?miechem na twarzy. –Wiem, bo ka?dy, kto zorientuje si?, ?e nie jestem st?d, zaczyna mi o tobie opowiada?! ?e te? sama si? tu przeprowadzi?a?. I te? zacz??a? w?asny biznes. Chyba wszyscy w Wilfordshire obstawiaj?, ?e zostaniemy najlepszymi przyjaci??kami. Dalej trzyma?a r?k? Lacey i  kiedy Lacey m?wi?a, jej g?os dr?a? od wibracji. –Wi?c sama przeprowadzi?a? si? do Anglii? Kobieta w ko?cu wypu?ci?a jej d?o?. –Tak. Rozwiod?am si? z m??em, ale to ci?gle by?o za ma?o. Czu?am, ?e musz? wynie?? si? na drug? stron? globu. Lacey za?mia?a si?. –U mnie to samo. C??, u mnie podobnie. Mo?e Nowy Jork nie jest tak daleko, ale w Wilfordshire czasem mo?na mie? takie wra?enie. Gina odchrz?kn??a. –Mog? prosi? o cappuccino i tosta z tu?czykiem? Kobieta wygl?da?a, jakby w?a?nie przypomnia?a sobie o istnieniu Giny. –Och, przepraszam. Troch? si? zakr?ci?am – poda?a r?k? Ginie. – Jestem Brooke. Gina nawet na ni? nie spojrza?a. Od niechcenia u?cisn??a jej d?o?. Lacey widzia?a, ?e Gin? trawi zazdro?? i nie mog?a powstrzyma? u?miechu. –Gina, moja towarzyszka broni – powiedzia?a Lacey. – Pracuje ze mn? w sklepie, pomaga w polowaniach na antyki, zajmuje si? moim psem, stara si? wpoi? mi podstawy ogrodnictwa i generalnie tylko dzi?ki niej jeszcze tutaj nie zwariowa?am. Grymas zazdro?ci na twarzy Giny przerodzi? si? w zawstydzony u?miech. Brooke u?miechn??a si?. –Mam nadziej?, ?e te? znajd? swoj? Gin? – za?artowa?a. – Bardzo mi?o was pozna?. Wyci?gn??a o??wek zza ucha, a jej blond w?osy ze ?wistem wr?ci?y na swoje miejsce. –Czyli jedno cappuccino i tost z tu?czykiem – powt?rzy?a i zapisa?a zam?wienie. – A dla ciebie? – spojrza?a pytaj?co na Lacey. –Latte – powiedzia?a Lacey, zerkaj?c na menu. Szybko przejrza?a ca?? kart?. By?a spora i pe?na apetycznych da?, ale tak naprawd? wi?kszo?? z nich by?a kanapkami z wyszukanymi nazwami. Tost z tu?czykiem, kt?rego zam?wi?a Gina, w menu mo?na by?o znale?? pod nazw? „tost z tu?czykiem paskowanym, w?dzonym cheddarem i nut? d?bu”. – Ee, dla mnie bagietka z puree z awokado. Brooke zapisa?a zam?wienie. –A dla waszych futrzak?w? – doda?a i wskaza?a o??wkiem na Budyk? i Chestera, kt?rzy za plecami Giny i Lacey kr??yli wok?? siebie, w?chaj?c si? nawzajem z ekscytacj?. – Miska wody i smako?yki dla ps?w? –Idealnie – powiedzia?a Lacey. ?yczliwo?? Brooke jej zaimponowa?a. Mog?aby prowadzi? hotel, pomy?la?a Lacey. Mo?e zajmowa?a si? czym? podobnym w Australii? A mo?e po prostu by?a mi?a. W ka?dym razie zrobi?a na Lacey bardzo dobre wra?enie. Mo?liwe, ?e mieszka?cy Wilfordshire mieli racj? i naprawd? si? zaprzyja?ni?. Lacey nie mia?aby nic przeciwko temu! Razem z Gin? posz?y wybra? stolik. A wyb?r by? szeroki: od drzwi przerobionych na st??, przez krzes?a z pni drzew a? do zakamarka zrobionego z ??dek rybackich, kt?re wype?nione by?y poduszkami. Wybra?y bezpieczn? opcj? – drewniany stolik ogrodowy. –Wydaje si? taka sympatyczna – powiedzia?a Lacey i zaj??a miejsce przy stole. Gina wzruszy?a ramionami i opad?a na ?awk? naprzeciwko. –Hm. Mo?e by?. Na jej twarz powr?ci? grymas zazdro?ci. –Wiesz, ?e ciebie lubi? najbardziej – powiedzia?a Lacey. –P?ki co. Poczekaj, a? zaczniecie z Brooke rozmawia? o trudach ?ycia za granic?. –Mog? mie? wi?cej ni? jedn? przyjaci??k?. –Wiem. Ale ciekawe, z kim ch?tniej b?dziesz sp?dza? czas? Z w?a?cicielk? modnej knajpy w twoim wieku czy z kobiet? w wieku twojej matki, kt?ra zawsze ?mierdzi owcami? Lacey za?mia?a si?, ale bez cienia z?o?liwo?ci. Si?gn??a przez st??, ?eby u?cisn?? d?o? Giny. –Nie k?ama?am, kiedy m?wi?am, ?e bez ciebie bym zwariowa?a. Naprawd?, po ca?ej sprawie z Iris, z policj? i z Taryn, kt?ra chcia?a pozby? si? mnie z miasta… Bez ciebie postrada?abym zmys?y. Jeste? ?wietn? przyjaci??k? i doskonale zdaj? sobie z tego spraw?. Nie zamierzam o tobie zapomnie?, bo jaka? zapa?niczka z obsesj? na punkcie kaktus?w przyjecha?a do miasta, okej? –Zapa?niczka z obsesj? na punkcie kaktus?w? – powt?rzy?a Brooke, kt?ra w?a?nie pojawi?a si? z tac? z kaw? i kanapkami. – Jest szansa, ?e m?wicie o mnie? Lacey poczu?a, jak czerwieni? si? jej policzki. Plotkowanie o ludziach nie by?o w jej stylu. Chcia?a tylko poprawi? humor Ginie. –Ha! Lacey, twoja twarz! – krzykn??a Brook i poklepa?a j? po plecach. – Nie przejmuj si?. Ja nie zamierzam. Jestem dumna z mojej przesz?o?ci. –Masz na my?li… –Tak – powiedzia?a Brooke z u?miechem – to prawda. Chocia? to naprawd? nic takiego. Ludzie troch? przesadzaj?. Uprawia?am zapasy w szkole, potem na studiach i przez rok zawodowo. Mo?e tutaj, w ma?ym, angielskim miasteczku, wydaje si? to bardziej egzotyczne. Lacey zrobi?o si? naprawd? g?upio. Oczywi?cie, nie mo?na ca?kowicie ufa? plotkom przekazywanym z ust do ust w ma?ym miasteczku. Kariera Brooke jako zapa?niczki by?a dla niej czym? tak samo normalnym, jak dla Lacey to, ?e pracowa?a w firmie projektuj?cej wn?trza w Nowym Jorku – normalne dla niej, egzotyczne dla innych. –A co do obsesji na punkcie kaktus?w… – powiedzia?a Brook i pu?ci?a oczko do Lacey. Po?o?y?a jedzenie i kawy na stole, postawi?a miski dla ps?w na ziemi i zostawi?a Lacey i Gin?. Mimo skomplikowanych opis?w w menu jedzenie by?o naprawd? pyszne. Awokado by?o idealne, dojrza?e na tyle, by rozp?ywa?o si? w ustach, ale nie mia?o papkowatej konsystencji. Chleb by? ?wie?y, pe?noziarnisty, idealnie opieczony. By? tak dobry, jak chleb Toma – co by?o szczytem uznania Lacey! A kawa by?a prawdziw? wisienk? na torcie. Ostatnio Lacey przerzuci?a si? na herbat?, kt?r? ci?gle kto? jej proponowa?. Do tej pory ?adna kawiarnia w mie?cie nie spe?nia?a jej wymaga?, ale kawa od Brooke smakowa?a, jakby w?a?nie przyp?yn??a z Kolumbii! Na pewno to u niej b?dzie kupowa?a swoj? porann? kaw?. Oczywi?cie, w te dni, kiedy zaczyna prac? o rozs?dnej godzinie, a nie o bladym ?wicie, kiedy normalni ludzie smacznie ?pi?. Lacey by?a w po?owie lunchu, kiedy automatyczne drzwi rozsun??y si?, a do ?rodka wmaszerowa? Buck i jego g?upiutka ?ona. Lacey j?kn??a. –Te, laska – powiedzia? Buck, pstrykn?? palcami na Brooke i opad? na krzes?o. – Potrzebujemy kawy. I dla mnie stek i frytki – rozkazuj?co wskaza? na blat sto?u, po czym spojrza? na ?on?. – Daisy? Co dla ciebie? Kobieta sta?a niepewnie przy drzwiach na swoich wysokich szpilkach i wygl?da?a, jakby ba?a si? otaczaj?cych j? kaktus?w. –Dla mnie co?, co ma jak najmniej kalorii – wymamrota?a. –Dla niej sa?atka – Buck warkn?? do Brooke – i nie przesad? z dressingiem. Brooke rzuci?a Lacey i Ginie wymowne spojrzenie, po czym zaj??a si? przygotowaniem zam?wienia dla niegrzecznych klient?w. Lacey schowa?a twarz w d?oniach. Czu?a si? za?enowana zachowaniem pary. Mia?a nadziej?, ?e mieszka?cy Wilfordshire nie pomy?l?, ?e tak zachowuj? si? Amerykanie. Buck i Daisy zdecydowanie psuli opini? o Stanach. –?wietnie – wymamrota?a Lacey, kiedy Buck zacz?? g?o?no m?wi? do Daisy. – Najpierw popsuli moj? randk? z Tomem. Teraz psuj? nasz lunch. Para najwyra?niej nie zak??ci?a spokoju Giny. –Mam pomys? – powiedzia?a. Schyli?a si? i szepn??a co? Budyce, kt?rej uszy momentalnie drgn??y. P??niej spu?ci?a j? ze smyczy. Budyka biegiem pu?ci?a si? przez kawiarni?, opar?a ?apy o st?? i porwa?a stek z talerza Bucka. –HEJ! – wrzasn??. Brooke nie mog?a si? powstrzyma?. Wybuchn??a ?miechem. Lacey parskn??a ?miechem, rozbawiona pomys?owo?ci? Giny. –Jeste? mi winna steka – za??da? Buck. – A pies ma si? st?d WYNOSI?. –Przykro mi, ale to by? m?j ostatni stek – powiedzia?a Brooke i delikatnie pu?ci?a oko do Lacey. Obruszona para wysz?a z herbaciarni. Trzy kobiety wybuchn??y ?miechem. –To wcale nie by? tw?j ostatni stek, co? – zapyta?a Lacey. –Nie – powiedzia?a Brooke i zachichota?a. – Mam ich pe?n? zamra?ark?! * Kiedy Lacey sko?czy?a wycenia? antyki na aukcj?, zbli?a? si? ju? czas zamkni?cia sklepu. Nie mog?a doczeka? si? jutra. Do momentu, kiedy zadzwoni? dzwonek nad drzwiami, a do ?rodka weszli Buck i Daisy. Lacey j?kn??a. Nie by?a tak opanowana jak Tom ani tak przyjacielska jak Brooke. Mia?a przeczucie, ?e to spotkanie sko?czy si? katastrof?. –Popatrz na te starocie – powiedzia? Buck do ?ony. – Po co to komu? Dlaczego w og?le chcia?a? tu przyj??, Daisy? Nie da si? tu oddycha? – jego wzrok zatrzyma? si? na Chesterze. – I znowu ten ohydny pies! Lacey zacisn??a z?by tak mocno, ?e my?la?a, ?e p?kn?. Postanowi?a przyj?? spokojn? postaw? ? la Tom i podesz?a do pary. –Obawiam si?, ?e Wilfordshire to ma?e miasteczko – powiedzia?a. – B?dziecie ci?gle wpada? na tych samych ludzi. I na te same psy. –To ty – powiedzia?a Daisy, kt?ra musia?a rozpozna? Lacey. – To tw?j sklep? – Jej g?os by? piskliwy i denerwuj?cy, raczej nie wskazywa? na wysok? inteligencj?. –Dok?adnie – potwierdzi?a Lacey, a jej zdenerwowanie ros?o. Pytanie Daisy brzmia?o bardziej jak oskar?enie. –Kiedy us?ysza?am tw?j akcent w cukierni, my?la?am, ?e jeste? turystk? – m?wi?a dalej Daisy. – Ale ty tu mieszkasz? – skrzywi?a si?. – Dlaczego ze Stan?w przeprowadzi?a? si? tutaj? Lacey czu?a, ?e ka?dy mi?sie? w jej ciele zaczyna sztywnie?. Gotowa?o si? w niej. –Pewnie z tych samych powod?w, dla kt?rych wy tu przyjechali?cie – odpowiedzia?a z ca?ym opanowaniem, kt?re z siebie wykrzesa?a. – Pla?a. Ocean. Wie?. Pi?kna architektura. –Daisy – warkn?? Buck. – Mo?esz si? streszcza? i znale?? to, po co mnie tutaj zaci?gn??a?? Daisy wyjrza?a za lad?. –Nie ma go – spojrza?a na Lacey. – Co si? sta?o z mosi??n? machin?, kt?ra tu le?a?a? Mosi??n? machin?? Lacey pr?bowa?a sobie przypomnie?, nad kt?rymi antykami pracowa?a przed przyj?ciem Giny. Daisy pr?bowa?a wyja?ni?. –Taki jakby kompas z przyczepionym teleskopem. Do ?eglowania. Zobaczy?am go przez okno, kiedy sklep by? zamkni?ty. Ju? go sprzeda?a?? –Chodzi o sekstant? – spyta?a i zmarszczy?a brwi ze zdziwieniem. Co Daisy, ta g?upiutka blondynka, zamierza?a zrobi? z antycznym sekstantem? –Dok?adnie! – krzykn??a Daisy. – Sekstant. Buck zarechota?. Nazwa najwyra?niej go rozbawi?a. –W domu masz za ma?o sekstantu? – pr?bowa? za?artowa?. Daisy zachichota?a, ale Lacey jej ?miech wyda? si? wymuszony, jakby jego jedyn? funkcj? by?o sprawienie przyjemno?? Buckowi. Lacey, z kolei, nie by?o do ?miechu. Skrzy?owa?a ramiona i unios?a brwi. –Obawiam si?, ?e sekstant nie jest na sprzeda? – wyja?ni?a, staraj?c si? skupi? uwag? na Daisy. Buck naprawd? nie pomaga? jej w zachowaniu spokoju. – Wszystkie marynistyczne antyki b?d? licytowane podczas jutrzejszej aukcji. Nie s? na sprzeda?. Daisy wyd??a usta. –Ale chc? go mie?. Buck zap?aci podw?jn? cen?. Zap?acisz, Bucky? – poci?gn??a go za rami?. Lacey wtr?ci?a si?, zanim Buck mia? szans? odpowiedzie?. –Przykro mi, ale to niemo?liwe. Nie wiem, ile za niego dostan?. O to w?a?nie chodzi w aukcjach. To rzadki okaz i wielu pasjonat?w zjedzie si? z ca?ego kraju, ?eby wzi?? udzia? w jego licytacji. Nie mam poj?cia, za ile zostanie sprzedany. Je?li sprzedam go teraz, mog? sporo straci?, a ca?y przych?d p?jdzie na cele charytatywne, wi?c nie mog? ryzykowa?. Na jego czole pojawi?a si? g??boka zmarszczka. Dopiero wtedy Lacey zda?a sobie spraw? z tego, jak wielkim m??czyzn? by? Buck. Mia? sporo ponad metr osiemdziesi?t i by? dwa razy szerszy od Lacey, jak stary d?b. Zar?wno jego rozmiar jak i zachowanie wzbudza?y strach. –Nie s?ysza?a?, co powiedzia?a moja ?ona? – warkn??. – Chc? kupi? to twoje ustrojstwo, wi?c po prostu powiedz, ile. –S?ysza?am, co powiedzia?a – odpar?a Lacey, kt?ra nie zamierza?a odpu?ci?. – To moje s?owa zosta?y zignorowane. Sekstant nie jest na sprzeda?. Brzmia?a pewniej, ni? si? czu?a. Alarm w jej g?owie w??czy? si? i podpowiada?, ?e pakuje si? w niebezpieczn? sytuacj?. Buck zrobi? krok w prz?d, rzucaj?c na Lacey z?owrogi cie?. Chester stan?? u jej boku i zawarcza?, jednak Buck nawet nie drgn?? i zupe?nie zignorowa? psa. –Odmawiasz mi sprzeda?y? – powiedzia?. – To w og?le jest legalne? Co jest nie tak z moimi pieni?dzmi? – wyci?gn?? zwitek banknot?w z kieszeni i pomacha? nim przed nosem Lacey. Jego zachowanie z niegrzecznego zamieni?o si? w najzwyczajniej agresywne. – Jest na nim kr?lowa i wszystko inne. Czego ci jeszcze trzeba? Chester zacz?? zajadle szczeka?. Lacey gestem kaza?a mu przesta?, a on pos?ucha?, jednak dalej by? w pe?nej gotowo?ci, ?eby zaatakowa?, kiedy tylko dostanie na to pozwolenie. Lacey skrzy?owa?a r?ce na piersi i nie ust?pi?a na krok, mimo tego, ?e musia?a zadrze? g?ow?, ?eby spojrze? na Bucka. Nie pozwoli nikomu si? zastraszy?. Nie pozwoli zniszczy? temu przykremu, prostackiemu m??czy?nie aukcji, w kt?r? w?o?y?a tyle pracy i na kt?r? tak czeka?a. –Je?li chcesz kupi? sekstant, b?dziesz musia? przyj?? na aukcj? i licytowa? – powiedzia?a. –Bez obaw, przyjd? – powiedzia? Buck i zmru?y? oczy. Pogrozi? palcem przed twarz? Lacey. – O to si? nie martw, przyjd? na pewno. I Buckland Stringer znowu wygra. Po tych s?owach para opu?ci?a sklep, tak szybko, ?e Lacey potrzebowa?a chwili, ?eby doj?? do siebie. Chester podbieg? do okna, opar? ?apy na szybie i warcza?, wpatruj?c si? w plecy odchodz?cej pary. Lacey te? im si? przygl?da?a, a? znikn?li z pola widzenia. Dopiero wtedy zauwa?y?a, jak szybko bije jej serce i jak bardzo dr?? jej nogi i r?ce. Musia?a przytrzyma? si? lady, ?eby odzyska? r?wnowag?. Tom mia? racj?! Nie powinna zapesza? i m?wi?, ?e ta dw?jka nie ma powodu, ?eby odwiedzi? jej sklep. Ale sk?d mog?a wiedzie?, ?e co? mo?e ich zainteresowa?? Ci??ko by?o si? domy?li?, ?e Daisy marzy o w?asnym antycznym sekstancie! –Och, Chester – powiedzia?a, a g?ow? wspar?a na pi??ciach. – Po co m?wi?am im o aukcji? Pies zaskomla? na d?wi?k jej zasmuconego g?osu. –Jutro znowu b?d? musie? si? z nimi u?era?! – j?kn??a. – I jakie s? szanse, ?e potrafi? si? zachowa? na aukcji? To b?dzie katastrofa. W mgnieniu oka ca?a ekscytacja jutrzejsz? aukcj? rozwia?a si? jak dym. Jej miejsce zaj?? niepok?j. ROZDZIA? 4 Po spotkaniu z Buckiem i Daisy, Lacey poczu?a, ?e najwy?szy czas zamkn?? ju? sklep. Dzisiaj Tom mia? przygotowa? dla nich kolacj? i perspektywa zwini?cia si? w k??bek na kanapie z kieliszkiem wina wydawa?a si? jej niesamowicie kusz?ca. Jednak wci?? musia?a podliczy? kas?, posprz?ta?, zamie?? pod?ogi, wyczy?ci? ekspres do kawy… Ale Lacey nie narzeka?a. Kocha?a sw?j sklep i wszystkie zwi?zane z nim zaj?cia. Kiedy w ko?cu sko?czy?a i skierowa?a si? do wyj?cia z Chesterem u boku, ramiona ?elaznego zegara wskazywa?y na si?dm?, a na zewn?trz panowa? mrok. Wraz z przyj?ciem wiosny dni sta?y si? d?u?sze, jednak Lacey jeszcze nie uda?o si? z nich skorzysta?. Ale i tak czu?a  zmian? atmosfery. Miasteczko sta?o si? o?ywione, kawiarnie i bary zamyka?y si? p??niej, a ogr?dki piwne pe?ne by?y ludzi popijaj?cych kawy i piwa. W wiosennym powietrzu unosi? si? od?wi?tny nastr?j. Lacey zamkn??a sklep. Od czasu w?amania sta?a si? bardzo ostro?na, jednak nawet je?li w?amanie nigdy nie mia?oby miejsca, zrobi?aby tak samo – traktowa?a sklep jak swoje dziecko. Dba?a o niego i chcia?a go chroni?. Sklep by? jej mi?o?ci? od pierwszego wejrzenia. –Kto by pomy?la?, ?e mo?na zakocha? si? w sklepie? – zastanawia?a si? na g?os z g?o?nym westchnieniem, pe?nym zadowolenia z ?ycia i tego, jak si? potoczy?o. Chester u jej boku zaskomla?. Lacey pog?aska?a go po ?bie. –Tak, tak, w tobie te? jestem zakochana, nie martw si?! S?owo „zakochana” przypomnia?o jej o planach na wiecz?r z Tomem i spojrza?a w kierunku jego cukierni. Ze zdziwieniem odkry?a, ?e wszystkie ?wiat?a dalej by?y w??czone. Co? musia?o si? sta?. Tom przyje?d?a? do cukierni o nieludzkiej pi?tej rano, ?eby przygotowa? wszystko dla t?umu ludzi, kt?rzy o si?dmej szli do pracy i zawsze zamyka? o pi?tej po po?udniu. Ale by?a si?dma, a on najwyra?niej dalej by? w ?rodku. Jego potykacz dalej sta? przed drzwiami, a znak na drzwiach m?wi? „otwarte”. –Chod?, Chester – rzuci?a do czworonoga. – Zobaczymy, co si? sta?o. Wsp?lnie przeci?li ulic? i weszli do cukierni. Lacey od razu us?ysza?a ha?as dobiegaj?cy z kuchni. By?o to standardowe stukanie garnk?w i patelni, jednak wyj?tkowo intensywne i przyspieszone. –Tom? – zawo?a?a z lekkim zdenerwowaniem. –Hej! – z kuchni dobieg? jego g?os. By? radosny, jak zwykle. Lacey, pewna, ?e nie przerwa?a w?a?nie w?amania z?odziejowi rogalik?w, uspokoi?a si?. Wskoczy?a na swoje miejsce za lad?, a garnki w kuchni dalej g?o?no pobrz?kiwa?y. –Wszystko pod kontrol?? – spyta?a. –Pod kontrol? – zawo?a? Tom w odpowiedzi. Chwil? p??niej pojawi? si? w drzwiach kuchni. Mia? na sobie fartuch, kt?ry – jak zreszt? wi?kszo?? jego ubra? pod spodem – by? ubrudzony m?k?. –Wydarzy? si? ma?y wypadek. –Ma?y? – za?mia?a si? Lacey. Kiedy wiedzia?a, ?e Tom i jego sklep s? bezpieczni, mog?a dostrzec zabawn? stron? sytuacji. –M?wi?c dok?adniej, Paul spowodowa? ma?y wypadek – zacz?? Tom. –Co tym razem zrobi?? – chcia?a dowiedzie? si? Lacey, kt?ra przypomnia?a sobie, jak praktykant Toma pomyli? sod? oczyszczon? z m?k? i zniszczy? ca?? porcj? ciasta. Tom uni?s? dwa niemal identyczne worki. Na etykiecie jednego worka by?o napisane „cukier”, na etykiecie drugiego „s?l”. –Aha – powiedzia?a Lacey. Tom pokiwa? g?ow?. –Tak. To by?a porcja ciasta na jutrzejsze rogaliki. Musz? zrobi? je od nowa, inaczej nara?? si? na gniew g?odnych mieszka?c?w Wilfordshire, zanim jeszcze wypili porann? kaw?. –To znaczy, ?e dzisiaj nie przychodzisz? – zapyta?a Lacey. Dobry nastr?j, kt?ry towarzyszy? jej jeszcze kilka chwil temu, rozp?yn?? si? w powietrzu, a jego miejsce zaj??o bolesne rozczarowanie. Tom spojrza? na ni? ze skruszon? min?. –Przepraszam. Mo?e prze?o?ymy to na jutro? Przyjd? i co? dla ciebie ugotuj?. –Jutro odpada – odpar?a Lacey. – Mam spotkanie z Ivanem. –Ach, kupno Domku nad Urwiskiem – odpowiedzia? Tom i pstrykn?? palcami. – Oczywi?cie, pami?tam. W takim razie ?roda? –Tw?j kurs robienia focacci nie jest w ?rod?? Tom wygl?da? na zaniepokojonego. Sprawdzi? wisz?cy na ?cianie kalendarz i odetchn?? z ulg?. –Okej, to dopiero w nast?pn? ?rod? – za?mia? si?. – Przestraszy?a? mnie na chwil?. Ale i tak w ?rod? b?d? zaj?ty. A w czwartek… –Masz trening badmintona – doko?czy?a za niego Lacey. –Czyli b?d? wolny w pi?tek. Pasuje ci pi?tek? Jego ton by? pogodny jak zwykle, zauwa?y?a Lacey, ale jego lekcewa??ce podej?cie do odwo?ania wsp?lnych plan?w j? zabola?o. Wydawa?o si?, ?e w og?le nie przeszkadza mu to, ?e nie spotkaj? si? na d?u?ej ni? przerw? w pracy do ko?ca tygodnia. Mimo ?e Lacey dok?adnie wiedzia?a, ?e nie ma plan?w na pi?tek, us?ysza?a sw?j g?os: –Sprawdz? kalendarz i dam ci zna?. I kiedy tylko wypowiedzia?a te s?owa, poczu?a w ciele now? emocj?, kt?ra miesza?a si? z jej rozczarowaniem. Ku zdziwieniu Lacey, by?a to ulga. Ulga, ?e nie spotka si? z Tomem w romantycznych okoliczno?ciach przez tydzie?? Nie do ko?ca rozumia?a, sk?d wzi??y si? u niej takie emocje i poczu?a nag?e uk?ucie poczucia winy. –Jasne – powiedzia? Tom, kt?ry nie zauwa?y? jej wzburzenia. – Od???my to na p??niej, ale kiedy oboje b?dziemy mie? wi?cej czasu, zorganizujemy co? wyj?tkowego, okej? – zatrzyma? si? i czeka? na jej odpowied?, ale ona nie nadchodzi?a. – Lacey? Lacey wr?ci?a do rzeczywisto?ci. –Tak… Okej, brzmi dobrze. Tom podszed? do niej, opar? si? ?okciami o bar i popatrzy? w jej oczy. –A teraz powa?ne pytanie. Co zjesz dzisiaj na kolacj?? Wiem, ?e liczy?a? na m?j pyszny i po?ywny posi?ek. Mam zapiekanki, kt?rych dzisiaj nie sprzeda?em, chcesz wzi?? jedn? do domu? Lacey zachichota?a i klepn??a go w rami?. –Dzi?ki, ale nie potrzebuj? twoich resztek! Nie wiem, czy wiesz, ale te? potrafi? gotowa?! –Naprawd?? – droczy? si? Tom. –Zdarzy?o mi si? gotowa? raz czy dwa – powiedzia?a Lacey. – Risotto z grzybami. Paella z owocami morza – przeczesywa?a umys? w poszukiwaniu trzeciej rzeczy, dzi?ki kt?rej mog?aby z godno?ci? zamkn?? swoj? list?. – Yy… Hm… Tom uni?s? brwi. –M?w dalej. –Makaron z serem! – doko?czy?a Lacey. Tom za?mia? si? serdecznie. –Imponuj?ce zestawienie. Ale nie uwierz?, dop?ki nie zobacz?. I nie spr?buj?. Rzeczywi?cie, to Tom zawsze przygotowywa? dla nich jedzenie. Nie bez powodu. Uwielbia? gotowa? i wiedzia?, jak to robi?. Zdolno?ci kulinarne Lacey niemal ko?czy?y si? na wsadzeniu tacki do mikrofal?wki. Skrzy?owa?a r?ce na piersi. –Po prostu jeszcze nie mia?am okazji niczego ugotowa? – odpowiedzia?a, staraj?c si? ?artobliwym tonem ukry? swoje zdenerwowanie komentarzem Toma. – Pan Masterchef zawsze woli wszystkim zaj?? si? sam. –Dla ciebie zrobi? wyj?tek – powiedzia? Tom z u?miechem i uniesionymi brwiami. Brawo, Lacey – pomy?la?a. Wpad?a w pu?apk? w?asnej ambicji. – Sama wpakowa?a? si? w t? sytuacj?. –Zgoda – powiedzia?a Lacey z wymuszon? pewno?ci? siebie. Wyci?gn??a r?k? w jego stron?. – Przyjmuj? wyzwanie. Tom bez ruchu spojrza? na jej d?o? i przekrzywi? usta na bok. –Ale mam jeden warunek. –Tak? Jaki? –To musi by? co? tradycyjnego. Typowy nowojorski posi?ek. –Tylko u?atwi?e? mi zadanie – stwierdzi?a Lacey – bo to znaczy, ?e b?d? robi? pizz? i sernik. –Ale wszystko musisz zrobi? sama – doda? Tom. – W sklepie mo?esz kupi? tylko sk?adniki. I bez niczyjej pomocy. Bez proszenia Paula o ciasto. –Prosz? ci? – powiedzia?a Lacey i wskaza?a na worek z sol? na blacie. – Paul jest ostatni? osob?, kt?r? poprosi?abym o pomoc. Tom za?mia? si?. Lacey jeszcze bardziej zbli?y?a r?k? w jego stron?. On pokiwa? g?ow?, zgadzaj?c si? na warunki. Chwyci? jej d?o?, ale nie u?cisn?? jej, tylko przyci?gn?? Lacey do siebie i poca?owa? j? nad lad?. –Widzimy si? jutro – wyszepta?a Lacey, dalej czuj?c jego usta na swoich. –  Przez okno, oczywi?cie. Chyba ?e masz czas, ?eby przyj?? na aukcj?? –Oczywi?cie, ?e przyjd? na aukcj? – powiedzia?. – Wystarczy, ?e nie by?o mnie na ostatniej. Teraz mo?esz na mnie liczy?. U?miechn??a si?. –Ciesz? si?. Odwr?ci?a si? i posz?a do drzwi, zostawiaj?c Toma z jego ba?aganem. Kiedy tylko zamkn??a drzwi cukierni, spojrza?a na Chestera. –I sama si? w to wpakowa?am – powiedzia?a do psa, kt?ry s?ucha? jej z uwag?. – Naprawd?, czemu mnie nie powstrzyma?e?? Nie poci?gn??e? za r?kaw? Nie szturchn??e? nosem? Cokolwiek. Teraz musz? sama przygotowa? pizz?. I sernik! Fantastycznie – z przerysowan? frustracj? szurn??a butem po chodniku. – Chod?, musimy jeszcze zrobi? zakupy. Lacey posz?a w d?? ulicy, do sklepu spo?ywczego (lub do „warzywniaka”, jak to m?wi?a Gina). W drodze napisa?a i wys?a?a wiadomo?? w grupie „Dziewczynki Doyle”. Kto? wie, jak si? robi sernik? Jej mama powinna wiedzie?, jak si? robi takie rzeczy, prawda? Po chwili Lacey us?ysza?a d?wi?k powiadomienia i wyj??a telefon, ?eby sprawdzi?, kto odpowiedzia?. Niestety, by?a to jej wiecznie sarkastyczna m?odsza siostra, Naomi. Nie robi si? – ?artowa?a. – Serniki kupuje si? w sklepie. Lacey szybko wystuka?a odpowied?. Ma?o pomocne, siostra. Naomi odpowiedzia?a z pr?dko?ci? ?wiat?a. Zadajesz g?upie pytania – oczekuj g?upich odpowiedzi. Lacey wywr?ci?a oczami i posz?a dalej. Na szcz??cie, zanim dosz?a do sklepu, jej mama ju? wys?a?a przepis. Przepis Marthy Stewart – pisa?a. – Mo?esz jej zaufa?. Zaufa?? – odpowiedzia?a Naomi. – Ona czasem nie by?a w wi?zieniu? By?a – odpisa?a ich matka – ale nie mia?o to nic wsp?lnego z sernikiem. Czapki z g??w – napisa?a Naomi. Lacey za?mia?a si?. Mamie naprawd? uda?o si? przegada? Naomi! Od?o?y?a telefon, zawi?za?a smycz Chestera wok?? latarni i wesz?a do jasno o?wietlonego sklepu. Przemyka?a alejkami tak szybko, jak potrafi?a, wk?adaj?c do koszyka wszystkie niezb?dne – wed?ug Marthy Stewart – sk?adniki. Potem zgarn??a z p??ki paczk? z ugotowanym makaronem, ma?y s?oiczek z gotowym sosem (kt?ry zajmowa? w lod?wce wygodne miejsce obok makaronu) i paczk? startego parmezanu (kt?ry by? tu? obok sosu). Na koniec si?gn??a po butelk? wina z p??ki ni?ej, kt?ra by?a opisana s?owami „idealne do makaronu”. I jak mia?am nauczy? si? gotowa?? – pomy?la?a Lacey. – To wszystko jest za proste. Posz?a do kasy, zap?aci?a za zakupy i wysz?a ze sklepu. Odwi?za?a smycz Chestera i wr?cili przed jej sklep – zauwa?y?a, ?e Tom nie ruszy? si? z miejsca – i udali si? do jej samochodu, kt?ry by? zaparkowany na bocznej ulicy. Droga do Domku nad Urwiskiem nie by?a d?uga. Bieg?a wzd?u? brzegu morza, a nast?pnie w g?r? klifu. Chester w skupieniu siedzia? na siedzeniu pasa?era, kiedy samoch?d Lacey wspina? si? na wzg?rze. Na linii horyzontu pojawi? si? Domek nad Urwiskiem. Lacey poczu?a ciep?o rozchodz?ce si? po jej ciele. Czu?a, ?e naprawd? wraca do domu. I by?a mo?liwo??, ?e po jutrzejszym spotkaniu z Ivanem b?dzie o krok bli?ej do tego, ?eby sta? si? jego prawowitym w?a?cicielem. Dopiero wtedy zauwa?y?a ciep?y blask ogniska, kt?ry o?wietla? dom Giny. Postanowi?a, ?e pojedzie w?sk?, wyboist? drog? prosto do swojej s?siadki. Lacey zaparkowa?a i spojrza?a na Gin?, kt?ra sta?a obok ognia w swoich kaloszach i dok?ada?a do niego ga??zek. Ogie? wygl?da? wyj?tkowo pi?knie w ten ciemny, wiosenny wiecz?r. Lacey zatr?bi?a i opu?ci?a szyb? w samochodzie. Gina odwr?ci?a si? i pomacha?a jej. –Halo, Lacey. Masz co? do spalenia? Lacey opar?a ?okcie w oknie auta. –Nie. Chcia?am spyta?, czy nie potrzebujesz pomocy. –Nie by?a? dzisiaj um?wiona z Tomem? – spyta?a Gina. –By?am – odpar?a Lacey i wr?ci?y do niej sprzeczne uczucia rozczarowania i ulgi. – Ale odwo?a?. Wypadek przy pracy. –Aha – powiedzia?a Gina. Wrzuci?a kolejn? ga??? do ognia, a czerwono-???te iskry unios?y si? w powietrze. – C??, ja tutaj panuj? nad wszystkim, dzi?ki. Chyba ?e masz pianki, kt?re chcesz upiec nad ogniem? –Cholera, nie mam! A to dobry pomys?. I dopiero co by?am na zakupach! Postanowi?a, ?e brak pianek na ognisko to wina Marthy Stewart i jej przera?liwie konwencjonalnego przepisu na waniliowy sernik. Lacey ju? mia?a po?egna? si? z Gin? i wycofa? samochodem do siebie, kiedy poczu?a, ?e Chester tr?ca j? nosem. Odwr?ci?a si? i spojrza?a na niego. Torby z zakupami, kt?re by?y pod siedzeniem pasa?era, otwar?y si?, a produkty rozsypa?y si? po pod?odze. –Dobry pomys?… – powiedzia?a  Lacey. Wyjrza?a z powrotem przez okno. – Hej, Gina, co powiesz na wsp?ln? kolacj?? Mam wino i makaron. I wszystkie sk?adniki potrzebne na autentyczny, nowojorski sernik Marthy Stewart, je?li bardzo b?dzie si? nam nudzi?. Gina wygl?da?a na zachwycon? tym pomys?em. –Przesta?am s?ucha? po tym, jak wspomnia?a? wino! – krzykn??a. Lacey za?mia?a si?. Schyli?a si? po torby z zakupami, a Chester po raz kolejny tr?ci? j? swoim mokrym nosem. –Co znowu? – zapyta?a go. Przechyla? ?eb z jednej strony na drug?, a jego brwi pow?drowa?y w g?r?. –Okej, rozumiem – powiedzia?a Lacey. – Chodzi o to, ?e mia?am pretensje, ?e nie przerwa?e? mojej rozmowy z Tomem? Pr?bujesz mi co? udowodni?? Okej, przyznaj?, ?e koniec ko?c?w wszystko si? u?o?y?o. Pies zaskomla?. Lacey za?mia?a si? i pog?aska?a go po ?bie. –M?dry piesek. Wysiad?a z samochodu, a Chester zaraz za ni?. Poszli ?cie?k?, kt?ra prowadzi?a do domu Giny, omijaj?c owce i kurczaki, kt?re biega?y po podw?rku. Weszli do domu. –Wi?c o chodzi z Tomem? – zapyta?a Gina, kiedy sz?y niskim korytarzem w stron? jej przytulnej, prostej kuchni. –Tak naprawd? to wina Paula – wyja?ni?a Lacey. – Pomyli? m?ki czy co? w tym stylu. Kiedy dosz?y do jasno o?wietlonej kuchni, Lacey po?o?y?a torby z zakupami na blacie. Gina prychn??a. –Ju? dawno powinien zwolni? tego Paula. –Jest praktykantem – powiedzia?a Lacey. – Ma prawo pope?nia? b??dy. –Jasne. Ale potem powinien si? z nich uczy?. Ile ju? razy zniszczy? ca?? parti? ciasta? I teraz jeszcze krzy?uje wasze plany. Przecie? to przechodzi ludzkie poj?cie! Lacey u?miechn??a si?, widz?c wzburzenie przyjaci??ki. –To nic takiego, naprawd? – powiedzia?a, wyci?gaj?c zakupy z siatki. – Jestem siln?, niezale?n? kobiet?. Nie musz? codziennie spotyka? si? z Tomem. Gina wyci?gn??a kieliszki i nala?a im wina. Teraz mog?y przej?? do przygotowania kolacji. –Nie uwierzysz, kto dzisiaj odwiedzi? m?j sklep przed samym zamkni?ciem – powiedzia?a Lacey i niedbale zamiesza?a gotuj?cy si? makaron. Na etykiecie przeczyta?a, ?e w trakcie czterech minut gotowania makaronu nie trzeba go miesza?, jednak nie potrafi?a sta? bezczynnie. –Chyba nie Amerykanie? – zapyta?a Gina zdegustowanym tonem i w?o?y?a sos pomidorowy do mikrofal?wki na dwie wymagane minuty. –Dok?adnie. Amerykanie. Gina wzdrygn??a si?. –Oj, biedaku. Czego oni tam szukali? Niech zgadn?, Daisy chcia?a, ?eby Buck kupi? jej najdro?sz? bi?uteri?, jak? da rad? znale??? Lacey odcedzi?a makaron przez sitko i rozdzieli?a go na dwie porcje. –No, prawie. Rzeczywi?cie, Daisy chcia?a, ?eby Buck co? jej kupi?. Sekstant. –Sekstant? – powt?rzy?a Gina i bez cienia gracji chlapn??a pomidorowym sosem na ich makaron. – Przyrz?d nawigacyjny? Po co komu? takiemu jak Daisy sekstant? –Dok?adnie to samo pomy?la?am! – Lacey opr?szy?a sw?j kopiec makaronu parmezanem. –Mo?e po prostu wpad? jej w oko – zastanawia?a si? Gina i poda?a Lacey jeden z dw?ch widelc?w, kt?re wyci?gn??a z szuflady. –Chodzi?o jej dok?adnie o sekstant – t?umaczy?a Lacey. Po?o?y?a swoje jedzenie i wino na stole. – Chcia?a go kupi? i, oczywi?cie, powiedzia?am jej, ?e b?dzie musia?a przyj?? na aukcj?. My?la?am, ?e sobie odpu?ci, ale nie. Powiedzia?a, ?e przyjdzie. Wi?c jutro znowu b?d? musia?a si? z nimi u?era?. Gdybym tylko schowa?a go przed wyj?ciem, a nie zostawi?a na ?rodku sto?u i wysz?a ze sklepu! Spojrza?a na Gin?, kt?ra zajmowa?a miejsce naprzeciwko niej i zauwa?y?a, ?e s?siadka nieco spochmurnia?a. Co wi?cej, nie skomentowa?a historii Lacey, co w przypadku gadatliwej Giny by?o prawdziw? anomali?. –Co jest? – zapyta?a Lacey. – Co si? sta?o? –C??, to ja przekona?am ci?, ?e nic si? nie stanie, jak zamkniesz na godzink? czy dwie – powiedzia?a Gina pod nosem. – No i widzisz. Tyle wystarczy?o, ?eby Daisy zauwa?y?a sekstant! To moja wina. Lacey za?mia?a si?. –Nie wyg?upiaj si?. Lepiej zabierzmy si? za jedzenie, zanim wystygnie, a nasza ci??ka praca p?jdzie na marne. –Poczekaj. Czego? tu brakuje – Gina podesz?a do parapetu, gdzie sta?y jej doniczki z zio?ami i zerwa?a kilka listk?w. – ?wie?a bazylia! – po?o?y?a po ga??zce na ich smutnym, kleistym makaronie. – Voil?! Mimo w?tpliwego wygl?du danie by?o ca?kiem smaczne. Cho?, oczywi?cie, jak ka?de przetworzone jedzenie, pe?ne cukru i t?uszczy, mia?o u?atwione zadanie. –Czy jestem godnym zast?pstwem Toma? – zapyta?a Gina, kiedy jad?y i popija?y wino. –Jakiego Toma? – za?artowa?a Lacey. – Ach, zapomnia?am ci powiedzie?! Tom rzuci? mi wyzwanie, ?ebym co? dla niego ugotowa?a. Jakie? nowojorskie danie. Wi?c robi? sernik na deser. Mama wys?a?a mi przepis Marthy Stewart. Nie chcia?aby? mi pom?c? –Martha Stewart – powiedzia?a Gina i pokiwa?a g?ow?. – Mam znacznie lepszy przepis. Podesz?a do szafki i zacz??a w niej szpera?. W ko?cu wyj??a zmaltretowan? ksi??k? kucharsk?. –Ta ksi??ka to dzie?o ?ycia mojej matki – wyt?umaczy?a i po?o?y?a j? na stole przed Lacey. – Latami zbiera?a przepisy. S? tu wycinki z gazet, kt?re pochodz? jeszcze z czas?w wojny. –Niesamowite – powiedzia?a Lacey. – Jakim cudem nigdy nie nauczy?a? si? gotowa?, skoro mia?a? w domu tak? artystk?? –Poniewa? – powiedzia?a Gina – by?am zaj?ta pomaganiem ojcu w sadzeniu warzyw w ogrodzie. By?am prawdziw? ch?opczyc?. C?reczk? tatusia. Lubi?am pobrudzi? sobie r?ce. –C??, to mo?esz zrobi? te? przy pieczeniu – zauwa?y?a Lacey. – Szkoda, ?e nie widzia?a? Toma. Od st?p do g??w w m?ce. Gina za?mia?a si?. –Ja wola?am chlapa? si? w b?ocie! Obserwowa? owady. Wspina? si? na drzewa. Chodzi? na ryby. Jak na m?j gust gotowanie to zbyt kobiece zaj?cie. –Lepiej nie m?w tego Tomowi – za?mia?a si? Lacey. Spojrza?a na ksi??k? z przepisami. – Wi?c pomo?esz mi z tym sernikiem, czy dalej wolisz lata? za owadami? –Pomog? – powiedzia?a Gina. – Mo?emy u?y? ?wie?ych jajek, i Dafne i Dilajla dzisiaj z?o?y?y. Posprz?ta?y po kolacji i zabra?y si? na przygotowanie sernika wed?ug przepisu nie Marthy Stewart, a mamy Giny. –Wi?c, nie licz?c Amerykan?w, cieszysz si? na jutrzejsz? aukcj?? – zapyta?a Gina, kt?ra kruszy?a ciastka w misce prask? do ziemniak?w. –Ciesz? si?. Stresuj? – Lacey zrobi?a ?yk wina. – G??wnie si? stresuj?. Znaj?c mnie, nie zmru?? dzisiaj oka. –Mam pomys? – zakomunikowa?a Gina. – Jak sko?czymy, mo?emy zabra? psy na spacer nad morze. P?jdziemy wschodni? ?cie?k?. Tamt?dy jeszcze nie sz?a?, co? Morskie powietrze ci? wym?czy i za?niesz jak bobas, zaufaj mi. –To dobry pomys? – zgodzi?a si? Lacey. Je?li teraz posz?aby do domu, tylko martwi?aby si? jutrem. Lacey w?o?y?a sw?j niezgrabny sernik do lod?wki, a Gina posz?a do sk?adzika po peleryny przeciwdeszczowe. Wieczory dalej by?y ch?odne, szczeg?lnie nad morzem, gdzie wia? silny wiatr. Lacey topi?a si? w swoim ogromnym p?aszczu. Ale kiedy wysz?y na zewn?trz, ucieszy?a si?, ?e ma go na sobie. Wiecz?r by? zimny i przejrzysty. Zacz??y schodzi? w d?? klifu. Pla?a by?a zupe?nie pusta i ciemna. Lacey poczu?a dreszcz emocji. Miejsce by?o tak opustosza?e, ?e czu?a si?, jakby by?y jedynymi lud?mi na ?wiecie. Przez chwil? sz?y w stron? morza, ale skr?ci?y na wsch?d. Lacey nigdy wcze?niej nie zapuszcza?a si? w t? stron?. Dobrze by?o zobaczy? co? nowego. W miasteczku tak ma?ym jak Wilfordshire zdarza?o si? to jej coraz rzadziej. –Hej, a to co? – spyta?a Lacey, pr?buj?c rozpozna? kszta?ty po drugiej stronie wody. Wydawa?o jej si?, ?e widzi budynek na wysepce. –?redniowieczne ruiny – powiedzia?a Gina. – Przy odp?ywie wy?ania si? wa? piasku, po kt?rym mo?esz doj?? na wysp?. Fajnie si? tam pokr?ci?, je?li chce ci si? tak wcze?nie wsta?. –O kt?rej godzinie jest odp?yw? – zapyta?a Lacey. –Pi?tej rano. –Au?. To chyba nie dla mnie. –Oczywi?cie, mo?esz te? dop?yn?? tam ??dk? – wyja?ni?a Gina. – Je?li znasz kogo?, kto j? ma. Ale je?li tam utkniesz, b?dziesz musia?a zadzwoni? po wolontariuszy ze stacji ratownictwa. A uwierz mi, ?e nie przepadaj? za takimi interwencjami. Kiedy? mi si? to zdarzy?o i dosy? ostro mnie potraktowali. Na szcz??cie, zanim dop?yn?li?my na brzeg, ju? ?miali si? z mojego paplania i wszystko dobrze si? sko?czy?o. Chester zacz?? wyrywa? si? w stron? wyspy. –Chyba zna to miejsce – powiedzia?a Lacey. –Mo?e poprzedni w?a?ciciele go tam zabierali? – zaproponowa?a Gina. Chester zaszczeka?, jakby chcia? potwierdzi?. Lacey schyli?a si? i zmierzwi?a jego sier??. Ju? od dawna nie my?la?a o poprzednich w?a?cicielach Chestera i o tym, jak straszna musia?a by? dla niego tak nag?a utrata swojej rodziny. –Mo?e kt?rego? dnia ci? tam zabior?, co? – zapyta?a. – Dla ciebie mog? wsta? o ?wicie. Chester z ekscytacj? pomacha? ogonem, po czym odchyli? ?eb i zaszczeka? w stron? nocnego nieba. * Lacey mia?a racj?. Tej nocy nie mog?a zasn??. Nawet morskie powietrze nie zda?o egzaminu. Po jej g?owie kr??y?o tyle my?li, ?e po prostu nie mog?a si? wy??czy?. Spotkanie z Ivanem i aukcja wraca?y do niej jak bumerang. Cieszy?a si? jutrzejsz? aukcj?, ale by?a te? zdenerwowana. I nie tylko dlatego, ?e to mia?a by? dopiero jej druga aukcja, ale przez nieproszonych go?ci – Bucka i Daisy – kt?rymi b?dzie musia?a si? zaj??. Mo?e nie przyjd? – pomy?la?a, przygl?daj?c si? cieniom na suficie. – Pewnie Daisy ju? wyprosi?a co? innego od Bucka. Ale Lacey wiedzia?a, ?e Daisy chodzi?o w?a?nie o sekstant. Musia? mie? dla niej jakie? specjalne znaczenie. Lacey by?a pewna, ?e przyjd? na aukcj?, nawet je?li tylko po to, ?eby co? udowodni?. Lacey s?ucha?a rytmicznego oddechu Chestera oraz odg?osu fal, kt?re rozbija?y si? o klif i pozwala?a koj?cym d?wi?kom utula? j? do snu. W?a?nie zaczyna?a odp?ywa?, kiedy jej telefon z ha?asem zacz?? wibrowa? na drewnianej szafce nocnej. Jego upiorne, zielone ?wiat?o b?ysn??o po pokoju. Zazwyczaj wycisza?a telefon na noc, jednak dzisiaj, w nat?oku innych spraw, musia?a o tym zapomnie?. J?kn??a ze zm?czeniem i si?gn??a po telefon. Zbli?y?a go do twarzy, ?eby sprawdzi?, kto zak??ca jej spok?j o takiej nieludzkiej porze. Na ekranie zobaczy?a s?owo „Mama”. Oczywi?cie – pomy?la?a Lacey i wzi??a g??boki oddech. Jej matka musia?a zapomnie?, ?eby nigdy nie dzwoni? do niej p??niej ni? o sz?stej po po?udniu nowojorskiego czasu. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/fiona-grace/smierc-i-pies/?lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.