Я говорю с тобой стихами - Лазури неба благодать. Могу ли я в небесном Храме Хоть в чём-нибудь тебе солгать? В них - звуки моря, краски - солнца И белоснежных облаков. Как паутины волоконца, Плету я кружево стихов. Вкрапленья нот в слова - и песней Уже звучат... дарю - держи... Пишу их сердцем - значит честно. Бери... - в них нет ни капли лжи. А

Zdradzona

Zdradzona Morgan Rice Wampirzych Dziennik?w #3 Nieoczekiwany zwrot akcji na ko?cu ZDRADZONEJ sprawi, ?e zapragniesz natychmiast si?gn?? po kolejn? cz???. Ksi??ka otrzymuje najwy?sz? ocen? za wartk? akcje i pomys?ow? fabu??–The Dallas ExaminerW ZDRADZONEJ (Trzeciej cz??ci Wampirzych Dziennik?w), Caitlin Paine budzi si? z g??bokiej ?pi?czki, by odkry?, ?e zosta?a przemieniona. Teraz, jako prawdziwy wampir pe?nej krwi, cieszy si? swoimi nowymi mocami, w tym swoj? umiej?tno?ci? latania i swoj? nadludzk? si??. Przekonuje si? r?wnie?, ?e jej prawdziwa mi?o??, Caleb, by? ca?y czas przy jej boku. Caitlin ma wszystko, o czym mog?a marzy?. Sielanka nie trwa jednak zbyt d?ugo. Caitlin nakrywa Caleba z jego by?? ?on?, Ser?. Nie pozwalaj?c Calebowi wyt?umaczy? si?, karze mu odej?? na zawsze. Zraniona i zagubiona Caitlin chce umrze?, a jej jedynym pocieszeniem jest w jej wilczy szczeniak – R??a. Caitlin znajduje r?wnie? pocieszenie w swoim nowym otoczeniu. Odkrywa, ?e zosta?a umieszczona na ukrytej wyspie Pollepel na rzece Hudson, razem z 23 innymi nastoletnimi wampirami, zar?wno dziewcz?tami, jak i ch?opcami. Dowiaduje si?, ?e jest to miejsce dla odmie?c?w, takich jak ona. Nawi?zuje tam przyja?? z Polly i zaczyna szkolenie w elitarnej szkole dla wampir?w. Wreszcie znajduje miejsce, kt?re mo?e nazwa? domem. Wojna wampir?w ma jednak wybuchn?? lada moment, a jej brat, Sam, nadal gdzie? tam jest, porwany przez Samanthe. Kyle dzier?y teraz mityczny miecz, gotowy u?y? go do zg?adzenia ca?ego Nowego Jorku. Caitlin wie, ?e nowy dom i rodz?ce si? w niej uczucie do nieuchwytnego wampira Blake’a, nie mog? powstrzyma? jej przed wype?nieniem swojego przeznaczenia. Wci?? przecie? jest Wybran? i musi odnale?? ojca oraz inn? bro?, kt?ra mo?e ich wszystkich ocali?. Rozdarta pomi?dzy wci?? ?ywym uczuciem do Caleba, a swoimi nowymi przyjaci??mi musi zdecydowa?, co jest dla niej naprawd? wa?ne, i czy jest gotowa zaryzykowa? wszystko, by spr?bowa? odzyska? Caleba.. ZDRADZONA to trzecia cz??? sagi o wampirach (po #1 PRZEMIENIONA, #2 KOCHANY), a mimo to mo?e by? czytana, jako samodzielna powie??. Cz??ci # 4 – # 10 sagi Dzienniki Wampirze s? ju? dost?pne w sprzeda?y! ZDRADZONA jest jedn? z najlepszych cz??ci tej serii. Morgan Rice zawar?a w niej wszystko, czego potrzeba czytelnikowi: doskona?? fabu??, wartk? akcj?, mi?o?? i intryg?. Je?li jeszcze nie czyta?e? pierwszych dw?ch cz??ci, zr?b to jak najszybciej i wtedy si?gnij po ZDRADZON?! VampireBookSiteZDRADZONA ma ekscytuj?cy romans, siln? fabu?? i wartk? akcj?. Morgan Rice przenios?a t? opowie?? na wy?szy poziom. W tej ksi??ce jest tak wiele wspania?ych niespodzianek, ?e nie zechcesz si? od niej oderwa? a? do samego ko?ca. The Romance Reviews Morgan Rice ZDRADZONA (CZ??? TRZECIA WAMPIRZYCH DZIENNIK?W) przek?ad: Micha? G?uszak Wybrane komentarze Wampirzych Dziennik?w – ZDRADZONA to wspania?a kontynuacja cyklu Wampirze Dzienniki. Morgan Rice przedstawia kolejny epizod, kt?ry bije na g?ow? poprzednie dwie cz??ci. Opowie?? jest wartka, pe?na akcji, mi?o?ci oraz intryg. Je?li nie czyta?e? dw?ch poprzednich ksi??ek z tego cyklu, zr?b to teraz, a dopiero potem zabierz si? za ZDRADZON?. Ja czyta?am je w kolejno?ci. Ka?da z nich jednak stanowi odr?bn? ca?o?? i nawet, je?li nie czyta?e? cz??ci pierwszej i drugiej, to przeczytaj ZDRADZON?. Jestem pewna, ?e natychmiast zabierzesz si? za poprzednie – obydwie warto przeczyta?… nawet dwukrotnie! –     – VampireBookSite – Ksi??ka PRZEMIENIONA okazuje si? godnym rywalem ZMIERZCHU oraz PAMI?TNIK?W WAMPIR?W. Jest jedn? z tych ksi??ek, od kt?rych nie spos?b si? oderwa?! Je?li poci?gaj? ci? ksi??ki o przygodach, mi?o?ci i wampirach, to ta ksi??ka nadaje si? idealnie dla ciebie! –     – Vampirebooksite.com – Rice udaje si? wci?gn?? czytelnika w akcj? ju? od pierwszych stron, wykorzystuj?c genialn? narracj? wykraczaj?c? daleko poza zwyk?e opisy sytuacji… PRZEMIENIONA to dobrze napisana ksi??ka, kt?r? bardzo szybko si? czyta; to dobry pocz?tek nowego cyklu powie?ci o wampirach, kt?ry z pewno?ci? oka?e si? przebojem w?r?d czytelnik?w poszukuj?cych lekkiej, aczkolwiek wci?gaj?cej lektury. –     – Black Lagoon Reviews O autorce Morgan Rice jest autork? bestselerowej serii 11-stu ksi??ek o wampirach WAMPIRZE DZIENNIKI (kolejne w przygotowaniu), skierowanej do m?odego czytelnika; bestselerowej serii thriller?w post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, z?o?onej z dw?ch ksi??ek (kolejne w przygotowaniu) i bestselerowej serii fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, obejmuj?cej trzyna?cie ksi??ek (kolejne w przygotowaniu). Powie?ci Morgan s? dost?pne w wersjach audio i drukowanej, a przek?ady ksi??ek s? dost?pne w j?zyku niemieckim, francuskim, w?oskim, hiszpa?skim, portugalskim, japo?skim, chi?skim, szwedzkim, holenderskim, tureckim, w?gierskim, czeskim i s?owackim (w przygotowaniu t?umaczenia w innych j?zykach). PRZEMIENIONA (pierwsza cz??? serii Wampirze Dzienniki), ARENA JEDEN (Ksi?ga 1 Trylogii o Przetrwaniu), WYPRAWA BOHATER?W (Ksi?ga 1 cyklu Kr?g Czarnoksi??nika) oraz POWR?T SMOK?W (Ksi?ga 1 Kr?lowie i Czarnoksi??nicy) dost?pne s? nieodp?atnie! Morgan ch?tnie czyta wszelkie wiadomo?ci od was. Zach?camy zatem do kontaktu z ni? za po?rednictwem strony www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/), gdzie b?dziecie mogli dopisa? sw?j adres do listy emaili, otrzyma? bezp?atn? wersj? ksi??ki i darmowe materia?y reklamowe, pobra? bezp?atn? aplikacj?, otrzyma? najnowsze, niedost?pne gdzie indziej wiadomo?ci, po??czy? si? poprzez Facebook i Twitter i po prostu pozosta? w kontakcie! Ksi??ki autorstwa Morgan Rice RZ?DY MIECZA MARSZ PRZETRWANIA (CZ??? 1) O KORONIE I CHWALE NIEWOLNICA, WOJOWNICZKA, KR?LOWA (CZ??? 1) Z?OCZY?CA, WI??NIARKA, KR?LEWNA (CZ??? 2) RYCERZ, DZIEDZIC, KSI??? (CZ??? 3) KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY POWR?T SMOK?W (CZ??? 1) POWR?T WALECZNYCH (CZ??? 2) POT?GA HONORU (CZ??? 3) KU?NIA M?STWA (CZ??? 4) KR?LESTWO CIENI (CZ??? 5) NOC ?MIA?K?W (CZ??? 6) KR?GU CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBIE ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W (CZ??? 15) POTYCZKI RECERZY (CZ??? 16) TRYLOGIA O PRZETRWANIU ARENA JEDEN: ?OWCY NIEWOLNIK?W (CZ??? 1) ARENA DWA (CZ??? 2) WAMPIRY, UPAD?A PRZED ?WITEM (CZ??? 1) WAMPIRZE DZIENNIKI PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) OP?TANA (CZ??? 12) Copyright © 2012 Morgan Rice Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami dopuszczonymi na mocy ameryka?skiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autora. Niniejsza publikacja elektroniczna zosta?a dopuszczona do wykorzystania wy??cznie na u?ytek w?asny. Nie podlega odsprzeda?y ani nie mo?e stanowi? przedmiotu darowizny, w kt?rym to przypadku nale?y zakupi? osobny egzemplarz dla ka?dej kolejnej osoby. Je?li publikacja zosta?a zakupiona na u?ytek osoby trzeciej, nale?y zwr?ci? j? i zakupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za okazanie szacunku dla ci??kiej pracy autorki publikacji. Niniejsza praca jest dzie?em fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki. Wszelkie podobie?stwo do os?b prawdziwych jest ca?kowicie przypadkowe i niezamierzone. Jacket art ©iStock.com /© Jen Grantham FAKT: Sze??dziesi?t mil na p??noc od Manhattanu, otoczona wodami rzeki Hudson, le?y niewielka, ma?o znana wysepka, na kt?rej spoczywaj? ruiny szkockiego zamczyska. Wysp? zowi? Pollepel od imienia m?odziutkiej dziewczyny Polly, kt?ra wieki temu utkn??a na krze skutej lodem rzeki i wyl?dowa?a w?a?nie na brzegu tej wysepki. Wed?ug legendy zosta?a w romantyczny spos?b ocalona przez swego ukochanego, kt?ry w?a?nie tam j? po?lubi?. – Lat siedemdziesi?t dobrze zapami?tam, W ich ci?gu straszne widzia?em godziny, I sprawy dziwne, ale przy tej nocy Fraszk? s? wszystkie minione wspomnienia. –     -– William Shakespeare, Makbet ROZDZIA? PIERWSZY Wyspa Pollepel, Rzeka Hudson, Nowy Jork (Wsp??cze?nie) ? Caitlin? – odezwa? si? cichy g?os. – Caitlin? Caitlin Paine us?ysza?a go. Spr?bowa?a otworzy? oczy. Powieki by?y jednak zbyt ci??kie; bez wzgl?du na jej wysi?ki, nie mog?a ich podnie??. W ko?cu jej si? to uda?o, ale tylko na u?amek sekundy. Chcia?a sprawdzi?, sk?d dochodzi? g?os. To Caleb. Kl?cza? u jej boku z wyrazem troski na twarzy, trzymaj?c jej d?o? w swoich. ? Caitlin? – zapyta? ponownie. Spr?bowa?a doj?? nieco do siebie, pod?wign?? g?st? paj?czyn? otulaj?c? jej g?ow?. Gdzie by?a? Zdo?a?a dostrzec opustosza?y pok?j, jego kamienne ?ciany. By?a noc, a przez wielkie, otwarte okno wlewa?a si? do ?rodka po?wiata ksi??ycowej pe?ni. Zauwa?y?a kamienn? posadzk?, kamienne ?ciany i kamienny, zwie?czony ?ukiem sufit. Kamie? wy?cielaj?cy wn?trze by? g?adki i wygl?da? staro. Czy?by trafi?a do ?redniowiecznego klasztoru? Poza blaskiem ksi??yca pok?j rozja?nia?a jedynie niewielka pochodnia zatkni?ta na odleg?ej ?cianie, rzucaj?ca sk?pe ?wiat?o na wn?trze. By?o zbyt ciemno, aby zobaczy? co? wi?cej. Spr?bowa?a skupi? wzrok na twarzy Caleba. By? tak blisko, o nieca?? stop? od niej i wpatrywa? si? w jej oczy z nadziej?. Jego ?renice zdawa?y si? jarzy?. U?cisn?? jej d?o? jeszcze mocniej. Mia? ciep?e r?ce. A jej by?y takie zimne. Nie czu?a ich wcale. Mimo szczerych ch?ci nie zdo?a?a utrzyma? swych oczu otwartych. Jej powieki by?y zbyt ci??kie. Czu?a si?… chora. Nie, to nie to. Czu?a si?… oci??a?a. Jakby dryfowa?a, zawieszona, utkn?wszy mi?dzy ?wiatami. Nie czu?a swego cia?a. Nie czu?a ju?, ?e jest cz??ci? tego ?wiata, ale te? nie by?a martwa. Jakby pr?bowa?a obudzi? si? z bardzo g??bokiego snu. Pr?bowa?a usilnie przypomnie? sobie cokolwiek. Boston… King’s Chapel… Miecz. A p??niej… jak zosta?a pchni?ta. Jak le?a?a i umiera?a. I Caleba tu? obok. I… jego k?y. Jak zbli?a?y si? do niej. Czu?a t?py, pulsuj?cy b?l z boku szyi. Pewnie to tam zosta?a uk?szona. Sama o to prosi?a – wr?cz b?aga?a. Teraz jednak, czuj?c si? tak jak si? czu?a, nie by?a ju? tego taka pewna. Co? by?o nie tak. Czu?a, jak jej ?y?y rozpiera lodowato zimna krew. Jakby umar?a, lecz nie zrobi?a nast?pnego kroku. Jakby utkn??a gdzie? pomi?dzy. Nade wszystko jednak czu?a b?l. T?py, pulsuj?cy b?l w prawym boku. I w ?o??dku. Promieniowa? z miejsca, w kt?re wesz?o ostrze miecza. ? To normalne, co teraz czujesz – powiedzia? cicho Caleb. – Nie b?j si?. Wszyscy przez to przechodzimy podczas przemiany. Poczujesz si? lepiej. Obiecuj?. B?l minie. Chcia?a u?miechn?? si?, si?gn?? d?oni? ku jego twarzy i pog?aska? j?. D?wi?k jego g?osu sprawia?, ?e ?wiat stawa? si? idealny. Wszystko nabiera?o sensu. B?d? ju? razem po wieki i z tego czerpa?a nadziej?. By?a jednak zbyt zm?czona. Jej cia?o nie reagowa?o na polecenia p?yn?ce z umys?u. Nie zdo?a?a zmusi? ust do u?miechu. Nie uda?o jej si? zebra? si? i unie?? d?oni. Czu?a, ?e zapada z powrotem w sen… Nagle jaka? my?l wytr?ci?a j? z odr?twienia. Miecz… le?a? nieopodal, a potem… znikn??. Kto? go ukrad?. W?wczas przypomnia?a sobie. Jej brat Sam. Pozbawiony przytomno?ci. A p??niej zabra? go ten wampir. Co si? z nim sta?o? Czy by? bezpieczny? I Caleb. Dlaczego by? akurat tutaj? Przecie? powinien pod??a? za mieczem. Powinien ich powstrzyma?. Mo?e pojawi? si? tu przez ni?? Mo?e po?wi?ci? to wszystko, by stan?? u jej boku? W jej umy?le ka?de pytanie rodzi?o kolejne i kolejne. Zebra?a wszystkie si?y i otworzy?a usta. Ledwie co. ? Miecz – zdo?a?a wydusi?. Jej gard?o wysch?o tak bardzo, ?e ka?de s?owo sprawia?o jej teraz b?l. – Musisz i??… ? doda?a. – Musisz ocali?… ? Cii – odpar? Caleb. – Odpoczywaj. Tyle chcia?a mu powiedzie?. Jak bardzo go kocha. Jaka jest mu wdzi?czna. ?e ma nadziej?, ?e ju? nigdy jej nie opu?ci. Lecz musia?a z tym poczeka?. Poczu?a kolejny przyp?yw os?abienia. Nie mog?a otworzy? ust. Wbrew sobie czu?a, jak zapada coraz g??biej w mrok, z powrotem w sw?j nie?miertelny sen. ROZDZIA? DRUGI Kyle przelatywa? w?a?nie nad p??nocnym Manhattanem. Nigdy jeszcze nie czu? tak wielkiej euforii. Tu? za nim lecia? Sergei, jego pos?uszny ?o?nierz. Dalej za? setki innych wampir?w, kt?re przy??czy?y si? do nich po drodze. Za pasem Kyle’a tkwi? legendarny miecz. Nic wi?cej nie trzeba by?o dodawa?. Wie?ci o tym dotar?y ju? do mrocznych wampir?w zamieszkuj?cych ca?e Wschodnie Wybrze?e. Wiele klan?w, widz?c go teraz, mia?o ch?? przy??czy? si? do niego. Wiedzieli, ?e zbli?a si? wojna. A reputacja Kyle’a znacznie go wyprzedza?a. Wyrachowane wampiry wiedzia?y dobrze, ?e gdziekolwiek si? udawa?, nic dobrego to nie wr??y?o. I chcia?y by? tego cz??ci?. Kyle poczu?, jak przeszy? go dreszcz na my?l o rosn?cych szeregach jego armii. Kolejny raz, lec?c nad miastem, utwierdzi? si? w przekonaniu o swej racji. Sergei spisa? si? ?wietnie, kiedy chwyci? miecz i ugodzi? nim t? dziewczyn?, Caitlin. W zasadzie, nawet go tym zadziwi?. Nigdy nie my?la?, ?e Sergeia by?oby na to sta?. Nie docenia? go. W nagrod? postanowi? go oszcz?dzi?. U?wiadomi? sobie, ?e b?dzie z niego niez?y pomagier. Sergei wywar? na nim szczeg?lnie pozytywne wra?enie, kiedy uni?enie wr?czy? mu miecz zaraz po opuszczeniu King’s Chapel. O tak, Sergei wiedzia?, gdzie jego miejsce. Je?li nadal mia? tak post?powa?, Kyle got?w by? go nawet awansowa?. M?g?by nawet obdarowa? go w?asnym oddzia?em. Kyle nie cierpia? wi?kszo?ci ludzkich przywar. Jedyn? rzecz?, kt?r? sobie ceni? by?a lojalno??. Zw?aszcza po tym, co jego w?a?ni bracia, klan Blacktide, mu zgotowali. Po tysi?cach lat oddania, Rexius, ich najwy?szy przyw?dca, pozby? si? go ot tak, jakby Kyle by? nikim, jakby tysi?ce lat jego wiernej pos?ugi nic nie znaczy?y. I to wszystko z powodu jednego, niewielkiego b??du. Nieprawdopodobne. Plan Kyle’a powi?d? si? ca?kowicie. Teraz to on dzier?y? miecz i nic, absolutnie nic, nie by?o w stanie stan?? mu na drodze. Wojna z ras? ludzk? i innymi wampirzymi gatunkami mia?a ju? wkr?tce si? rozpocz?? i to za jego przyczyn?. Szybowa? dalej nad centrum, nad Harlemem, a? w pewnej chwili zni?y? lot. U?ywaj?c wampirzego wzroku, powi?kszy? znajduj?ce si? poni?ej szczeg??y widoku. I u?miechn?? si? szeroko. Rozsiana przez niego d?uma zbiera?a obfite ?niwo. Zapanowa? ca?kowity chaos. ?a?osne, ludzkie miniatury szamota?y si? na wszystkie strony, p?dz?c w swych samochodach po jednokierunkowych ulicach pod pr?d, k??c?c si? ze sob? nieustannie i pl?druj?c sklepy. Dostrzeg? te?, ?e w wi?kszo?ci ich cia?a pokrywa?y okropne rany, oznaki zarazy. Widzia? trupy u?o?one w wysokie stosy na ka?dej ulicy. Istny Armagedon. Nic innego nie by?o w stanie go bardziej uszcz??liwi?. Jeszcze tylko kilka dni i wi?kszo?? ludzi w mie?cie zginie. W?wczas Kyle i jego poplecznicy z ?atwo?ci? rozprawi? si? z pozosta?ymi przy ?yciu. B?d? ucztowa?, jak nigdy przedtem. Pozosta?o?ci ludzkiej rasy stan? si? za? ich s?ugami. Jedyn? niewielk? przeszkod?, kt?ra sta?a jeszcze na jego drodze, by? Bia?y Klan. ?a?osne wampiry, ?ywi?ce si? wy??cznie zwierz?tami, my?la?y, ?e s? lepsze od wszystkich. Tak, zapewne spr?buj?. Lecz w starciu z mieczem ich szanse b?d? nik?e. Kiedy sko?czy z ras? ludzk?, zetrze i ich z powierzchni ziemi. Po pierwsze, i najwa?niejsze, odzyska dawne stanowisko w swoim klanie. I to w brutalny spos?b. Rexius pope?ni? powa?ny b??d, karz?c go w ten spos?b. Si?gn?? d?oni? do twarzy i dotkn?? przecinaj?cych j? twardniej?cych blizn. Potworne zrz?dzenie losu. Jego kara za to, ?e pozwoli?, by Caitlin uda?o si? wymkn??. Rexius zap?aci za ka?d? blizn? z osobna. By? pot??ny, jednak w tej chwili, z mieczem u boku, moce Kyle’a znacznie go przewy?sza?y. Nie spocznie, p?ki nie u?mierci Rexiusa, w?asn? r?k? zada mu ?mier?. P?ki nie obwo?aj? go nowym najwy?szym przyw?dc?. U?miechn?? si? na my?l o tym. Najwy?szy przyw?dca. Po tych wszystkich tysi?cach lat. Dok?adnie na to zas?ugiwa?. Takie by?o jego przeznaczenie. Kyle przelecia? wraz z ca?ym swoim oddzia?em najpierw nad Central Park, potem nad Midtown, Union Square i Greenwich Village… a? w ko?cu dotarli do parku przy Miejskim Ratuszu. Wyl?dowa? z gracj? na obu nogach. Zaraz za nim wyl?dowa?y setki wampir?w. Jego armia uros?a liczebnie ponad wszelkie wyobra?enie. C?? za powr?t, pomy?la?. Mia? skierowa? swe kroki ku bramom Miejskiego Ratusza, rozwali? je i rozpocz?? wojn?, kiedy k?tem oka dostrzeg? co?, co zwr?ci?o jego uwag?. Swym wampirzym wzrokiem przybli?y? obraz kilku przecznic, przyjrza? si? dok?adnie chaosowi panuj?cemu przed Mostem Brookly?skim. Setki aut utkn??o w korku, cisn?c si? jedno przy drugim, zalegaj?c przed wjazdem na most. Ludzie chcieli wydosta? si? st?d jak najszybciej. Most jednak by? zamkni?ty kordonem. Drog? blokowa?y czo?gi i wojskowe ci??ar?wki. Dziesi?tki ?o?nierzy mierzy?o do t?umu z karabin?w maszynowych. Najwyra?niej nie mieli zamiaru wypu?ci? kogokolwiek z wyspy, na kt?rej le?a? Manhattan. Wojskowi nie chcieli dopu?ci? do tego, by zaraza rozprzestrzeni?a si? jeszcze bardziej. Prawdopodobnie zamkn?li wszystkie mosty i tunele. Z jednej strony, dok?adnie tego chcia? Kyle: tylko u?atwiali mu zadanie. Wszyscy ludzie uwi?zieni na Manhattanie. M?g? teraz z ?atwo?ci? ich pozabija?. Z drugiej strony jednak, kiedy zobaczy? to w ko?cu na w?asne oczy, poczu?, jak wszystko si? w nim przewraca. Nienawidzi? oznak zwierzchnictwa – w jakiejkolwiek formie. W??czaj?c w to w?adz? wojskow?. Niemal wsp??czu? masom ludzi domagaj?cych si? g?o?no, by pozwolono im opu?ci? wysp?. Na ich drodze sta?o uosobienie zwierzchniczej w?adzy. Krew zagotowa?a si? w nim na sam? my?l o tym. W tym samym momencie co? przysz?o mu do g?owy. Dlaczego nie mia?by pozwoli? kilku z nich opu?ci? wysp?? W istocie przys?u?y?oby si? to jeszcze bardziej jego planom. Ponie?liby zaraz? dalej. Na pocz?tek do Brooklynu. O tak. To naprawd? bardzo by mu odpowiada?o. Nagle uni?s? si? w powietrze i poszybowa? w kierunku Brookly?skiego Mostu. Setki wampir?w posz?y natychmiast w jego ?lady. Dobrze, pomy?la?. Byli lojalni i pos?uszni. I nie zadawali pyta?. Odpowiada?a mu taka armia. Naprawd?. Wyl?dowa? tu? przy wje?dzie na Brookly?ski Most, na masce jednego z samochod?w, a setki pod??aj?cych za nim wampir?w stan??y na innych, stukaj?c w charakterystyczny spos?b butami o ich powierzchni?. Nagle rozleg? si? d?wi?k klakson?w. Wygl?da?o na to, ?e ludziom nie za bardzo spodoba?o si?, ?e kto? chodzi po ich autach. Kyle poczu? przyp?yw gniewu, kiedy pomy?la?, jak niewdzi?czni okazuj? si? ci ?a?o?ni ludzie, tr?bi?c w ten spos?b, kiedy on przyby? do nich z pomoc?. Zatrzyma? si?, stan?wszy na dachu SUVa marki Saab, kt?rego kierowca natychmiast wcisn?? klakson. Mia? zamiar zeskoczy? z niego i rozprawi? si? z wojskowymi. Zamiast tego jednak odwr?ci? si? powoli i zajrza? do ?rodka pojazdu przez szyb? czo?ow?. Zobaczy? rodzin?, kt?ra utkwi?a w nim wzrok. Typowa, szykowna rodzina. Na przedzie siedzieli m?? i ?ona, oko?o czterdziestki, a za nimi ich dwoje dzieci. Odkr?ciwszy boczn? szyb?, m?? wychyli? si? i pomacha? pi??ci? w stron? Kyle’a. ? Spieprzaj z maski mojego wozu! – wrzasn?? m??czyzna. Kyle ukl?kn?? na jednym kolanie, wzi?? zamach i przebi? szyb? pi??ci?. Chwyci? cz?owieka za ko?nierz jego golfu i jednym ruchem przyci?gn?? do siebie, przez szyb?. Kawa?ki szk?a wystrzeli?y we wszystkich kierunkach, a wrzaski ?ony i dzieci kierowcy przeszy?y otaczaj?cy ich nocny mrok. Kyle sta? na masce pojazdu i u?miecha? si?. Trzyma? m??czyzn? wysoko nad g?ow?. Cz?owiek skamla? i p?aka?. Jego g?ow? pokrywa?a krew. Kyle wzi?? zamach i z szerokim u?miechem na twarzy cisn?? nim w powietrze, niczym papierowym samolocikiem. M??czyzna poszybowa? setki st?p i wyl?dowa? gdzie? tam, na masce innego samochodu. Martwy. Przynajmniej Kyle mia? tak? nadziej?. A potem zrobi? to, po co tu przyby?. Zeskoczy? z samochodu i podbieg? do olbrzymich czo?g?w blokuj?cych drog? na most. Wyczuwa? za sob? setki wampir?w post?puj?cych za jego przyk?adem. Kiedy zbli?y? si? jeszcze troch?, zauwa?y?, jak wszyscy ?o?nierze nagle spi?li si?, a niekt?rzy nawet unie?li karabiny i wycelowali w jego kierunku. Szeroki na dobre sto st?p pas ziemi oddziela? ludzi i ich auta od czo?g?w i nikt nie by? skory go przekroczy?. Kyle jednak przekroczy? lini? z nieskrywan? rado?ci?, wyszed? na otwart? przestrze?, wprost naprzeciw czo?gu. ? St?j! – wrzasn?? jaki? ?o?nierz przez megafon. – Ani kroku dalej! B?dziemy strzela? bez ostrze?enia! Kyle u?miechn?? si? tylko szerzej i pomaszerowa? dalej, wprost w kierunku czo?gu. ? Powiedzia?em ST?J! – ponownie wrzasn?? ?o?nierz. – To OSTATNIE ostrze?enie! Zarz?dzono godzin? policyjn?. Mamy rozkaz strzela? do ka?dego po zmroku! Kyle wyszczerzy? si? jeszcze bardziej. ? Zmrok nale?y do mnie – odpar?. Szed? dalej w ich kierunku. Nagle otworzyli ogie?. Dziesi?tki ?o?nierzy zacz??o strzela? w Kyle’a i jego zast?py. Czu? b?l sprawiany przez kule, kt?re odbija?y si? od niego. Jedna za drug? rykoszetem odbija?y si? od jego piersi, ramion, g?owy i n?g. Czu?, jakby to krople deszczu pada?y na jego cia?o, tyle, ?e z wi?ksz? si??. U?miechn?? si? na my?l o ?a?osnej, ludzkiej broni. Widzia? przera?enie na twarzach ?o?nierzy, kiedy zaczynali u?wiadamia? sobie, i? szed? dalej, niewzruszony, w ich stron?. Nie potrafili najwyra?niej zrozumie?, jak m?g? nadal i?? ot tak. Ani te?, jak udawa?o si? to innym jego kompanom. Nie mieli ju? jednak czasu na jak?kolwiek reakcj?. Kyle podszed? do najbli?ej stoj?cego czo?gu, schyli? si? i obie d?onie wcisn?? pod g?sienice. Nast?pnie, przy pomocy swych nadludzkich si?, podni?s? czo?g wysoko nad g?ow? i przeszed? z nim kilka st?p do barierki mostu. Kilku siedz?cych w nim ?o?nierzy straci?o r?wnowag? i pospada?o na ziemi?. Inni przywarli do pod?ogi, przytrzymuj?c si? metalowych cz??ci, pr?buj?c za wszelk? cen? pozosta? na miejscu. Du?y b??d. Kyle wzi?? kr?tki rozbieg, zamachn?? si? czo?giem w ty? i cisn?? przed siebie ze wszystkich si?. Czo?g pomkn?? w powietrzu, ?cinaj?c kraw?d? barierki stoj?cej na jego drodze. Przelecia? nad Mostem Brookly?skim, po czym run?? w d??, setki st?p ku rzece. Obraca? si? w powietrzu, wyrzucaj?c wrzeszcz?cych ?o?nierzy. W ko?cu uderzy? w powierzchni? rzeki z ogromnym pluskiem. Nagle ca?y ruch uliczny o?y?. Bez chwili wahania, cho? pe?ni niepokoju, nowojorczycy wcisn?li gaz i pomkn?li na most przez powsta?? luk?. W przeci?gu kilku sekund setki aut opuszcza?y Manhattan w po?piechu. Kyle przygl?da? si? twarzom uciekinier?w. Widzia?, ?e niekt?rzy z nich ju? nosili oznaki zarazy. U?miechn?? si? szeroko. Czeka?a go wspania?a noc. ROZDZIA? TRZECI Samantha obserwowa?a, jak olbrzymie, podw?jne drzwi otwieraj? si? przed ni?, skrzypi?c przeci?gle. Mia?a z?e przeczucie. Wesz?a do komnaty przyw?dcy w towarzystwie kilku wampirzych stra?nik?w. Nie skr?powali jej – nie ?mieliby – jednak szli tu? obok. To i tak wystarczy?o. Nadal by?a jedn? z nich, lecz na?o?ono na ni? areszt domowy. Przynajmniej do czasu spotkania z Rexiusem. Wezwa? j? do siebie jako jednego ze swych ?o?nierzy, ale r?wnie? jako wi??nia. Drzwi zamkn??y si? za ni? z hukiem. Spostrzeg?a od razu, ?e komnata by?a pe?na. Dawno ju? nie widzia?a tak licznej frekwencji. Setki znajomych wampir?w zgromadzi?y si? tu, chc?c najwyra?niej wszystko zobaczy?, us?ysze? wie?ci, dowiedzie? si?, co sta?o si? z mieczem. Dlaczego go straci?a. Najbardziej jednak chodzi?o im o to, by zobaczy?, jaka czeka?a j? kara. Wiedzieli, ?e Rexius nie wybacza, ?e ich dow?dca nie daruje najmniejszego cho?by b??du. ?e wykroczenie o tak istotnym znaczeniu spotka? si? mog?o tylko z wymy?ln? kar?. Samantha wiedzia?a o tym dobrze. Nie pr?bowa?a unikn?? swego losu. Zgodzi?a si? wzi?? udzia? w misji i zawiod?a. To prawda, odnalaz?a miecz. Ale potem go straci?a. Pozwoli?a, by Kyle i Sergei zabrali go jej. A wszystko wygl?da?o ju? tak idealnie. Przypomnia?a sobie miecz tkwi?cy w posadzce nawy King’s Chapel, zaledwie kilka st?p od niej. Tylko kilka sekund dzieli?o j? od wej?cia w jego posiadanie, wype?nienia misji, zostania bohaterk? klanu. W?wczas akurat musieli pojawi? si? Kyle i ten jego ohydny pomagier Sergei. Wkroczyli bezpardonowo, og?uszyli i zwin?li jej miecz sprzed nosa. To nie by?o w porz?dku. Jak w og?le mia?aby si? tego spodziewa?? I teraz co? Kim by?a? Z?oczy?c?. T?, kt?ra pozwoli?a, by miecz przepad?. T?, kt?ra nie podo?a?a swej misji. O tak, czeka?o j? za to piek?o. By?a tego pewna. Zale?a?o jej teraz tylko na jednym. Aby Sam by? bezpieczny. Zosta? znokautowany, pozbawiony przytomno?ci i takiego stamt?d wynios?a. Przytaszczy?a go sama ca?? powrotn? drog?. Chcia?a, by by? blisko niej. Nie by?a gotowa na rozstanie, a nie wiedzia?a, gdzie indziej mog?aby go sprowadzi?. W?lizn??a si? niepostrze?enie i ukry?a Sama bezpiecznie, g??boko w jednej z pustych komnat nale??cych do klanu. Nikt jej nie widzia?, przynajmniej tak si? jej zdawa?o. Sam by? tam bezpieczny, z dala od w?cibskich spojrze? wszystkich wampir?w. By?a gotowa stan?? przed Rexiusem, przyj?? kar?, a p??niej zaczeka? do ?witu, a? wszyscy po?o?? si? spa? i uciec wraz z Samem. Oczywi?cie, nie mog?a tak po prostu st?d czmychn??. Musia?a najpierw stawi? si? przed Rexiusem i ponie?? kar?. Inaczej, jej klan wytropi?by j? i zmusi? do ucieczki. I tak do ko?ca jej dni. Po odbyciu kary za? nikt ju? nie b?dzie ich ?ciga?. W?wczas b?dzie mog?a zabra? Sama i uciec daleko st?d, znale?? swoje miejsce i u?o?y? ?ycie tylko we dwoje. Nie spodziewa?a si?, ?e ten ch?opiec, Sam, zaw?adnie jej uczuciami w taki spos?b. Kiedy my?la?a teraz o swoich priorytetach, to on by? na pierwszym miejscu. Chcia?a by? z nim. Musia?a z nim by?. W istocie, bez wzgl?du na to, jak szalone to si? wydawa?o nawet dla niej samej, nie potrafi?a wyobrazi? ju? sobie ?ycia bez niego. By?a w?ciek?a na siebie. Nie mia?a poj?cia, jak mog?a do tego dopu?ci?. Zadurzy?a si? w nastolatku. Co gorsza, w cz?owieku. Nienawidzi?a siebie za to. Lecz sta?o si?. Nie by?o sensu pr?bowa? zmieni? tego, co do niego czu?a. My?l ta doda?a jej si?y. Powoli zbli?y?a si? do tronu Rexiusa gotowa us?ysze? wyrok. Mia?a znie?? nieopisany b?l, by?a tego ?wiadoma. Lecz my?l o Samie czyni?a j? siln? i pozwala?a jej przej?? przez to wszystko. Mia?a do czego wraca?. A Sam by? bezpieczny. Dzi?ki temu mog?a znie?? najgorsz? kar?. Tylko czy Sam b?dzie j? kocha? po tym, jak podda si? karze? Znaj?c Rexiusa, zgotuje jej k?piel w Kwasie Jorowym, oszpeci jej twarz na ka?dy mo?liwy spos?b. Jej uroda znacznie na tym ucierpi. Czy Sam nadal b?dzie j? kocha?? Mia?a nadziej?, ?e tak. W izbie zapanowa?a cisza. Setki wampir?w zbli?y?y si? jeszcze bardziej, nie mog?c doczeka? si? wymiany zda?. Samantha podesz?a kilka krok?w do Rexiusa, po czym ukl?k?a na jednym kolanie i pochyli?a g?ow? w uk?onie. Rexius, siedz?c na tronie ledwie kilka st?p dalej, spogl?da? na ni? surowym wzrokiem, swymi lodowatymi, b??kitnymi oczyma, kt?re ?widrowa?y j? na wylot. Gapi? si? na ni? przez chwil?, kt?ra zdawa?a si? trwa? kilka minut, cho? Samantha wiedzia?a, ?e mog?o up?yn?? zaledwie kilka sekund. Nie podnosi?a g?owy. Dobrze wiedzia?a, ?e nie nale?y spogl?da? mu w oczy. ? C?? – zacz?? Rexius swym chropawym g?osem, kt?ry rozdar? panuj?c? wok?? cisz?. – Nadszed? czas, by ponie?? konsekwencje swych czyn?w. Min??o kolejnych kilka minut ciszy, w trakcie kt?rych Rexius bacznie si? jej przygl?da?. Dobrze wiedzia?a, ?e na nic zda?yby si? jakiekolwiek pr?by usprawiedliwiania si? w tej chwili. Trzyma?a zatem g?ow? pochylon? nisko. ? Wys?a?em ci? z bardzo ?atw? misj? – ci?gn?? dalej. – Po pora?ce Kyle’a potrzebowa?em kogo?, komu m?g?bym zaufa?. Mojego najcenniejszego ?o?nierza. Nigdy jak dot?d mnie nie zawiod?a?. Przez tysi?ce lat – powiedzia?, wci?? gapi?c si? na ni?. – A jednak teraz, z tym jednym, prostym zadaniem nie poradzi?a? sobie. Ponios?a? sromotn? pora?k?. Samantha spu?ci?a g?ow? jeszcze ni?ej. ? Powiedz mi zatem, co sta?o si? z mieczem? Gdzie on teraz jest? ? Mistrzu – zacz??a z wolna – wytropi?am t? dziewczyn?, Caitlin. I Caleba. Znalaz?am ich oboje. I miecz. Uda?o mi si? nawet sprawi?, by Caitlin wypu?ci?a go z d?oni. Le?a? na pod?odze zaledwie kilka st?p ode mnie. Jeszcze kilka sekund i by?by m?j. Przynios?abym go tobie. Prze?kn??a ?lin?. Nie mog?am przewidzie?, co sta?o si? chwil? p??niej. Zosta?am zaskoczona. Kyle zaatakowa? mnie? W pokoju podni?s? si? g?o?ny szmer szeptaj?cych mi?dzy sob? wampir?w. ? Zabra? miecz zanim zd??y?am go chwyci? – ci?gn??a dalej. – Kyle zabra? go. Uciek? z ko?cio?a. Nic wi?cej nie mog?am zrobi?. Pr?bowa?am go odszuka?, lecz ju? dawno go tam nie by?o. Miecz jest teraz w jego r?kach. W pokoju podni?s? si? jeszcze g?o?niejszy szmer. Strach zgromadzonych wampir?w sta? si? niemal namacalny. ? CISZA! – wrzasn?? kt?ry?. Powoli szepty ucich?y. ? Tak wi?c – zacz?? Rexius – po tym wszystkim pozwoli?a?, by Kyle zabra? miecz. Praktycznie mu go wr?czy?a?. Mimo, ?e dobrze wiedzia?a, jak powinna w tej chwili si? zachowa?, Samantha nie mog?a si? powstrzyma?. Musia?a powiedzie? cokolwiek na swoj? obron?. – Mistrzu, nic nie mog?am zrobi?? Rexius przerwa? jej, potrz?saj?c tylko g?ow?. Nienawidzi?a tego gestu. Oznacza?, ?e nadchodz? nieprzyjemno?ci. ? Dzi?ki tobie musz? gotowa? si? na dwie wojny. T? ?a?osn? z lud?mi, a do tego jeszcze t? z Kyle’m. W pokoju zapad?a g?ucha cisza. Samantha czu?a, ?e jej kara zbli?a si? nieuchronnie. By?a na ni? gotowa. Uczepi?a si? wizerunku Sama w swym umy?le oraz tego, ?e nie mogli jej w ?adnym wypadku zabi?. Nie uczyniliby tego nigdy. Potem wr?ci do ?ycia, w jakiej? jego wersji, w kt?rej b?dzie miejsce dla Sama. ? Przygotowa?em kar? zarezerwowan? wy??cznie dla ciebie – powiedzia? powoli Rexius, a na jego twarzy pojawi? si? u?miech. Samantha us?ysza?a otwieraj?ce si? za ni? podw?jne drzwi i odwr?ci?a si?. Jej serce zamar?o. Dwa wampiry wprowadzi?y w?a?nie, zakutego w ?a?cuchy u r?k i st?p, Sama. Znale?li go. Zakneblowany, rzuca? si? i zwija?, chc?c wyda? z siebie jaki? d?wi?k. Lecz nie m?g?. Jego oczy rozwar?y si? szeroko ze strachu. By? wstrz??ni?ty. Zawlekli go na stron?, brz?cz?c ?a?cuchami, i przytrzymali solidnie. Zmusili go, by przygl?da? si? wszystkiemu. ? Wygl?da na to, ?e nie tylko straci?a? miecz, ale te? obdarzy?a? sympati? cz?owieka, wbrew wszelkim zasadom naszej rasy – powiedzia? Rexius. – Twoj? kar?, Samantho, b?dzie ogl?danie jak cierpi najbli?sza twemu sercu osoba. Wyczuwam, ?e to nie ty ni? jeste?. Jest nim ten ch?opiec. Ten ?a?osny, ludzki ch?opiec. Dobrze wi?c – powiedzia? i nachyli? si? bli?ej, wci?? si? u?miechaj?c. – Oto, w jaki spos?b zostaniesz ukarana. Sprawimy, by ten ch?opiec dozna? przera?liwego b?lu. Serce Samanthy zacz??o bi? mocniej. Nie przewidzia?a tego. I nie mog?a na to pozwoli?. Pod ?adnym wzgl?dem. Ruszy?a na przyby?ych, skacz?c w kierunku s?ug przytrzymuj?cych Sama. Zdo?a?a dotrze? do pierwszego i kopn?? go mocno w pier?. Wampir polecia? w ty?. Zanim jednak zaatakowa?a drugiego, kilka wampir?w zwali?o si? na ni?, przytrzyma?o i przygwo?dzi?o do ziemi. Walczy?a ze wszystkich si?, lecz by?o ich zbyt wielu. Nie mog?a mierzy? si? z tyloma na raz. Patrzy?a bezradnie, jak kilka wampir?w odci?gn??o od niej Sama na ?rodek pokoju. Do miejsca zarezerwowanego dla tych, kt?rych poddawano k?pieli w Kwasie Jorowym. Zabieg ten przysparza? wampirowi nieopisanego b?lu. I oszpeca? na ca?e ?ycie. W przypadku cz?owieka jednak b?l ten by? znacznie gorszy. Kara ta oznacza?a pewn? i straszliw? ?mier?. Prowadzili go na egzekucj?. A j? zmuszali, by na to patrzy?a. Rexius u?miechn?? si? jeszcze szerzej. Kiedy przykuli Sama na miejscu, Rexius skin?? g?ow? i jeden ze s?ug zdar? ta?m? z ust cz?owieka. Sam spojrza? natychmiast na Samanth?. W jego oczach czai? si? strach. ? Samantho! – wrzasn??. – Prosz?! Ratuj! Wbrew sobie, Samanta rozszlocha?a si?. Nie mog?a nic zrobi?. Zupe?nie nic. Sze?? wampir?w przytoczy?o ogromny, ?eliwny kocio?, bulgocz?cy i sycz?cy, umieszczony na szczycie drabiny. Umie?cili go dok?adnie nad g?ow? Sama. Sam podni?s? wzrok i spojrza? w g?r? Ostatni? rzecz?, kt?r? zapami?ta?, by?a ciecz wylewaj?ca si? z kot?a, bulgocz?ca i sycz?ca, wprost na jego twarz. ROZDZIA? CZWARTY Caitlin bieg?a. Kwiaty rosn?ce na polu si?ga?y jej do pasa. Brn?c przez nie, pozostawia?a za sob? widoczny ?lad. Krwistoczerwone s?o?ce wisia?o nad horyzontem niczym ogromna kula. Na horyzoncie, odwr?cony ty?em do s?o?ca, sta? jej ojciec. Albo przynajmniej tak jej si? zdawa?o, s?dz?c po jego sylwetce. Nie mog?a rozr??ni? szczeg???w, jednak by?a pewna, ?e to on. Bieg?a i bieg?a, kierowana rozpaczliwym pragnieniem ujrzenia go i obj?cia r?koma, kiedy s?o?ce nagle zasz?o. Zbyt szybko. Wszystko potoczy?o si? zbyt szybko. Po kilku sekundach s?o?ce znik?o zupe?nie. Bieg?a teraz przez pole kwiat?w po?r?d ciemnej nocy. Jej ojciec sta? tam nadal i czeka?. Czu?a, ?e chcia?, by przyspieszy?a, chcia? wzi?? j? w obj?cia. Lecz jej nogi nie potrafi?y ponie?? jej szybciej. Bez wzgl?du na to, jak bardzo si? stara?a, jej ojciec z ka?d? chwil? jakby si? od niej oddala?. Bieg?a wci??, kiedy nad horyzont wzni?s? si? nagle ksi??yc – wielki, krwistoczerwony, wype?niaj?cy ca?e niebo. Caitlin widzia?a wszystkie szczeg??y, wszystkie karby i kratery. Wszystko by?o takie wyra?ne, krystaliczne. Jej ojciec sta? tam nadal. Jego sylwetka zarysowana na tle ksi??yca, przyci?ga?a j? do siebie. Caitlin stara?a si? biec coraz szybciej i szybciej. Jakby mkn??a ku samemu ksi??ycowi. Jednak?e na nic si? to zda?o. Jej nogi i stopy nagle przesta?y si? porusza?. Ca?kowicie. Zerkn??a w d?? i dostrzeg?a, ?e to kwiaty owin??y si? wok?? nich i przeistacza?y w pn?cza. Chwil? p??niej by?y ju? na tyle grube i silne, ?e wcale nie mog?a si? porusza?. W pewnym momencie zauwa?y?a ogromnego w??a, kt?ry pe?z? po polu w jej kierunku. Pr?bowa?a walczy?, wyrwa? si?, ale by?a bezradna. Mog?a jedynie obserwowa?, jak zbli?a? si? do niej. Wtem poderwa? si? z ziemi, rzuci? wprost ku jej szyi. Odwr?ci?a si? i krzykn??a. I poczu?a d?ugie k?y wbijaj?ce si? w jej sk?r?. Porazi? j? okropny b?l. Zerwa?a si? ze snu. Usiad?a wyprostowana na ???ku, oddychaj?c ci??ko. Si?gn??a d?oni? do szyi i dotkn??a dw?ch zasklepionych blizn. Przez chwil? pomyli?a jaw? ze snem i rozejrza?a si? po pokoju w poszukiwaniu w??a. Nie by?o ?adnego. Roztar?a bol?ce miejsce na szyi. Rana nadal dawa?a o sobie zna?, jednak nie tak bardzo, jak w tym ?nie. Odetchn??a g??boko. Oblewa? j? zimny pot, a jej serce nadal wali?o mocno. Przetar?a twarz i skronie i poczu?a swe zimne, mokre w?osy sklejone ze sk?r?. Ile to czasu min??o od ostatniej k?pieli? Kiedy ostatni raz my?a w?osy? Nie mog?a sobie przypomnie?. Jak d?ugo tu le?a?a? I co to by?o za miejsce? Rozejrza?a si? po pokoju. Przypomina? to samo miejsce, w kt?rym kiedy? w przesz?o?ci ju? by?a – a mo?e przy?ni? si? jej tylko, albo przebudzi?a si? na chwil? wcze?niej i st?d te przeb?yski? Pok?j wykuty by? w ca?o?ci z kamienia i posiada? jedno strzeliste okno, przez kt?re widzia?a nocne niebo i pot??ny ksi??yc w pe?ni, kt?rego po?wiata rozlewa?a si? po pokoju. Usiad?a na brzegu ???ka i rozmasowa?a czo?o, pr?buj?c cokolwiek sobie przypomnie?. W tym momencie poczu?a rozdzieraj?cy b?l w boku. Si?gn??a d?oni? i poczu?a strup pokrywaj?cy ran?. Pr?bowa?a przypomnie? sobie, sk?d si? wzi??. Czy kto? na ni? napad?? Rozmy?la?a gor?czkowo, a? w ko?cu, z wolna, wszystko zacz??o wraca?. Boston. Freedom Trail. King’s Chapel. Miecz. A potem… jak zosta?a zaatakowana. A potem… Caleb. On tam by?. Spogl?da? na ni?. Czu?a, jak ?ycie wymyka si? z jej cia?a. I poprosi?a go. Przemie? mnie, wyszepta?a b?agalnym tonem… Unios?a d?onie i dotkn??a dw?ch ?lad?w na szyi. Wiedzia?a, ?e j? pos?ucha?. To wszystko wyja?nia?o. Zerwa?a si? na nogi, u?wiadomiwszy sobie, ?e zosta?a przemieniona. Zabrali j? gdzie?, pewnie po to, by dosz?a do siebie, zapewne pod czujnym okiem Caleba. Poruszy?a r?koma i nogami, pokr?ci?a szyj?, cia?em… Czu?a si? jako? inaczej. Tego by?a pewna. Nie by?a ju? sob?. Czu?a nieograniczon? si?? czaj?c? si? w jej ciele. Czu?a pragnienie, by biec, p?dzi?, przebija? si? przez ?ciany, skoczy? wysoko. Wyczuwa?a te? co? jeszcze: dwie niewielkie wypuk?o?ci na plecach, tu? za ?opatkami. Niewielkie, lecz by?a pewna, ?e tam s?. Skrzyd?a. Wiedzia?a, ?e gdyby mia?a ochot? poszybowa?, otworzy?yby si? dla niej. Nowo nabyte si?y odurza?y j?. Czu?a desperack? wr?cz ch?? wypr?bowania ich. Tu za? by?o jak w wi?zieniu ? nie mia?a poj?cia, jak d?ugo tu tkwi?a – i chcia?a sprawdzi?, jak wygl?da to jej nowe ?ycie. Czu?a te? co? innego, nowego: mia?a wra?enie, i? sta? j? teraz na wi?ksz? brawur?. Czu?a, ?e nie mo?e ju? umrze?. ?e mo?e pope?nia? b??dy, ?e ma przed sob? niesko?czon? ilo?? ?y?. Chcia?a dotrze? do granic mo?liwo?ci. Odwr?ci?a si? i spojrza?a przez okno na nocne niebo. Okno mia?o kszta?t szerokiego ?uku, a poniewa? nie by?o oszklone, pok?j by? podatny na dzia?anie ?ywio??w. Co? jak w starym, ?redniowiecznym klasztorze. W przesz?o?ci, Caitlin, a raczej jej stara, ludzka wersja, zawaha?aby si?, namy?li?a nad tym, co mia?a zamiar zrobi?. Przewidzia?aby konsekwencje. Jednak w odrodzonej Caitlin nie by?o miejsca na rozterk?. W?a?ciwie, sekund? po tym, jak przysz?o jej to na my?l, ruszy?a p?dem do okna. W kilku kr?tkich krokach dotar?a do parapetu i zanurkowa?a w powietrze, na zewn?trz. Co? w niej, jaki? instynkt, podpowiada? jej, ?e kiedy ju? znajdzie si? w powietrzu, jej skrzyd?a same si? rozwin?. Gdyby si? myli?a, oznacza?oby to ci??ki upadek, setki st?p w d?? na ziemi?. Jednak odrodzona Caitlin czu?a, ?e nie mo?e si? myli?. Nigdy I tak by?o. Kiedy skoczy?a w mrok, jej skrzyd?a wyros?y nagle zza ?opatek. Przeszy? j? dreszcz rozkoszy. Lecia?a. Szybowa?a w powietrzu. Poczu?a zachwyt i zadowolenie z d?ugich i szerokich skrzyde?. Ekscytowa? j? powiew ?wie?ego, nocnego powietrza muskaj?cego jej twarz i cia?o. By?a noc, jednak ksi??yc sta? w pe?ni, by? tak ogromny, ?e roz?wietla? ciemno??, jakby to by? dzie?. Spojrza?a w d??. Roztacza? si? przed ni? widok z lotu ptaka. Wyczu?a wod? i mia?a racj?. By?a na wyspie. Wsz?dzie doko?a rozci?ga?y si? spokojne, roz?wietlone ksi??ycowym blaskiem wody pot??nej, zjawiskowej rzeki. By?a najszersza ze wszystkich, jakie Caitlin do tej pory widzia?a. A na ?rodku le?a?a male?ka wysepka. Ta, na kt?rej jeszcze niedawno spa?a. Niewielka wyspa liczy?a niewiele ponad kilkadziesi?t akr?w. Nad jednym z jej brzeg?w g?rowa? niszczej?cy, szkocki zamek, kt?ry w po?owie zd??y? ju? popa?? w ruin?. Reszt? wyspy skrywa? g?sty las. Unosi?a si? w powietrzu targana jego pr?dami, raz w g?r?, raz w d??. Zawracaj?c co chwila, pikuj?c i nurkuj?c, otoczy?a wysepk? kolejny raz. Po?o?ony na niej zamek okaza? si? wielki i wspania?y. Cz??ciowo przypominaj?cy rumowisko, posiada? jednak niekt?re elementy, te niewidoczne z zewn?trz, zupe?nie nietkni?te: wewn?trzne dziedzi?ce i podw?rza, wa?y, wie?yczki, kr?te schody i niezliczony ci?g ogrod?w. By? na tyle du?y, ?e z ?atwo?ci? pomie?ci?by niewielk? armi?. Zanurkowa?a i spostrzeg?a, ?e wn?trze zamku ja?nia?o ?wiat?em p?on?cych pochodni. Dostrzeg?a te? k??bi?cych si? tam ludzi. Wampiry? Jej zmys?y podpowiada?y, ?e mia?a racj?. Jej w?asny rodzaj. Chodzili w t? i z powrotem i rozmawiali ze sob?. Niekt?rzy trenowali, walczyli na miecze, grali. Wyspa t?tni?a ?yciem. Kim byli? Dlaczego j? tu sprowadzili? Czy?by j? przygarn?li? Kiedy zamkn??a kr?g, zauwa?y?a pok?j, z kt?rego wyskoczy?a. Umie?cili j? na szczycie najwy?szej wie?y otwieraj?cej si? na pot??ny wa? zwie?czony szerokim, otwartym tarasem. Na nim sta? jeden, osamotniony wampir. Nie musia?a podlatywa? bli?ej, ?eby wiedzie?, kto to. Zna?a go dobrze. W g??bi serca i duszy. Jego krew p?yn??a teraz w jej ?y?ach. Kocha?a go ca?ym swym sercem. Teraz za?, kiedy ju? j? przemieni?, darzy?a go czym? silniejszym nawet od mi?o?ci. Wiedzia?a, mimo dziel?cej ich odleg?o?ci, ?e osob? przechadzaj?c? si? na zewn?trz jej pokoju by? Caleb. Na jego widok serce zabi?o jej mocniej. By? tu. Naprawd? tu by?. Sta? i czeka? przed jej pokojem. Musia? czeka? przez ten ca?y czas, wypatrywa? oznak poprawy jej stanu. Kto wie, ile czasu min??o? Trwa? ca?y czas u jej boku. Nawet teraz, po tym wszystkim, co si? sta?o. Co dzia?o si? wok?? nich. Kocha?a go bardziej, ni? mog?aby to wyrazi?. I teraz mieli ju? by? ze sob? na wieki. Sta? oparty o blanki, spogl?daj?c na rzek?. Wygl?da? na zaniepokojonego i smutnego zarazem. Caitlin zanurkowa?a w jego stron?, maj?c nadziej?, ?e go zaskoczy, zaimponuje odkryt? w?a?nie umiej?tno?ci?. Caleb podni?s? wzrok zszokowany, a jego twarz rozpromieni?a rado??. Kiedy jednak Caitlin zacz??a zbli?a? si? ku schodom, co? posz?o nie tak. Poczu?a, ?e traci r?wnowag?, koordynacj? ruch?w. Mia?a wra?enie, ?e obni?a si? zbyt szybko i nie mia?a czasu na skorygowanie tego. Kiedy przelecia?a nad blankami, rozdar?a kolano o kamienn? kraw?d?, po czym wyl?dowa?a zbyt gwa?townie i potoczy?a si? bole?nie po kamiennym pod?o?u. ? Caitlin! – krzykn?? Caleb, biegn?c w jej kierunku. Le?a?a na twardym kamieniu i czu?a fal? nowego b?lu promieniuj?cego w g?r? nogi. Poza tym czu?a si? dobrze. Gdyby przydarzy?o si? to dawnej Caitlin, tej ludzkiej, z pewno?ci? po?ama?aby kilka ko?ci. Odrodzona Caitlin wiedzia?a jednak, ?e pozbiera si? szybko, dojdzie do siebie prawdopodobnie w kilka minut. By?a jednak za?enowana. Chcia?a zaskoczy? Caleba i mu zaimponowa?. A teraz wysz?a na idiotk?. ? Caitlin? – zapyta? ponownie. Ukl?kn?? przy niej i po?o?y? d?o? na ramieniu. – W porz?dku? Spojrza?a na niego i u?miechn??a si? g?upawo. ? Niez?y spos?b, ?eby wywrze? na tobie wra?enie – powiedzia?a, czuj?c si? jak dure?. Przesun?? d?oni? wzd?u? jej nogi, sprawdzaj?c jej obra?enia. ? Ju? nie jestem cz?owiekiem – odburkn??a. – Nie musisz si? o mnie martwi?. Natychmiast po?a?owa?a swych s??w. I ich tonu. Zabrzmia?y jak oskar?enie, jakby ?a?owa?a niemal, ?e zosta?a przemieniona. Nie chcia?a te? powiedzie? tego w tak szorstki spos?b. Wr?cz przeciwnie, uwielbia?a jego dotyk, to, ?e nadal by? wobec niej tak opieku?czy. Chcia?a mu podzi?kowa?, powiedzie? o tym i innych rzeczach. Lecz jak zwykle wszystko schrzani?a. Powiedzia?a nie to, co trzeba, nie w tym momencie. Jako nowa Caitlin, wywar?a tragiczne pierwsze wra?enie. I nadal nie potrafi?a trzyma? j?zyka za z?bami. Najwyra?niej niekt?re rzeczy nigdy si? nie zmienia?y. Nawet w przypadku nie?miertelno?ci. Wyprostowa?a si? i ju? mia?a po?o?y? d?o? na jego ramieniu, by go przeprosi?, kiedy nagle us?ysza?a skomlenie. Poczu?a puszysty k??bek na twarzy. Odchyli?a si? i zorientowa?a, co to. R??a. Jej wilcze szczeni?. Skoczy?a w ramiona Caitlin. Skamla?a z entuzjazmem i liza?a j? po ca?ej twarzy. Caitlin nie zdo?a?a powstrzyma? si? i wybuchn??a ?miechem. U?ciska?a R???, odsun??a od siebie i obj??a wzrokiem. R??a, cho? nadal by?a szczeni?ciem, uros?a ostatnio i by?a wi?ksza, ni? Caitlin j? zapami?ta?a. Dziewczyna przypomnia?a sobie w?wczas, kiedy ostatnio j? widzia?a. By?y w King’s Chapel i wilczyca le?a?a na ziemi zakrwawiona, postrzelona przez Samanth?. Caitlin by?a pewna, ?e R??a nie ?yje. ? Wykurowa?a si? – powiedzia? Caleb, czytaj?c jak zwykle w jej my?lach. – Jest twarda. Jak jej matka – doda? z u?miechem. Caleb zapewne zajmowa? si? nimi obydwiema przez ten ca?y czas. ? Jak d?ugo by?am zamroczona? – zapyta?a Caitlin. ? Tydzie? – odpar? Caleb. Ca?y tydzie?, pomy?la?a. Niewiarygodne. Mia?a wra?enie, jakby przespa?a lata. Czu?a si? tak, jakby umar?a i wr?ci?a do ?wiata ?ywych, lecz w nowej formie. Czu?a si? oczyszczona, jakby zaczyna?a ?ycie na nowo. Jednak z chwil?, kiedy przypomina?a sobie wszystko, kiedy minione wydarzenia wraca?y do niej jedno za drugim, zda?a sobie spraw?, ?e ten jeden tydzie? trwa? w istocie wieczno??. Miecz zosta? skradziony, a jej brat Sam uprowadzony. I od tego czasu min?? ju? ca?y tydzie?. Dlaczego Caleb nie ruszy? za nimi? Przecie? liczy?a si? ka?da minuta. Caleb wsta?, a za nim Caitlin. Stan??a naprzeciwko i spojrza?a mu w oczy. Serce zacz??o jej ?omota?. Nie mia?a poj?cia, co robi?. Co przewidywa? protok??, jakiej procedury mieli si? trzyma? teraz, kiedy oboje byli prawdziwymi wampirami? Kiedy to on by? tym, kt?ry j? przemieni?? Czy mieli by? razem? Czy kocha? j? r?wnie mocno teraz, kiedy ju? by?a tej samej rasy? Kiedy mogli by? ze sob? na wieki? Czu?a podenerwowanie, jakby na szali le?a?o co? wi?cej, jak nigdy przedtem. Podnios?a d?o? i po?o?y?a delikatnie na jego policzku. Zajrza? jej w oczy. Jego b?yszcza?y w ksi??ycowej po?wiacie. ? Dzi?kuj? – powiedzia?a cicho. Chcia?a powiedzie?: kocham ci?, ale wysz?o nie tak. Chcia?a zapyta?: czy zostaniesz ju? przy mnie na zawsze? Czy kochasz mnie jeszcze? Wbrew wszystkiemu jednak, na przek?r jej nowym mocom, nie potrafi?a zdoby? si? na odwag?. Mog?aby przynajmniej powiedzie?: dzi?kuj? za ocalenie, albo, dzi?kuj? za opiek?, lub te?, dzi?kuj? za to, ?e tu jeste?. Wiedzia?a, z jak wielu rzeczy zrezygnowa?, by by? tu teraz z ni?, ile po?wi?ci? w tym celu. Jednak wszystko, na co si? zdoby?a, to s?owo: Dzi?kuj?. U?miechn?? si? powoli, podni?s? d?o? i delikatnie odgarn?? w?osy z jej twarzy, zaczesuj?c je za ucho. Potem przesun?? wierzchem d?oni, tak g?adkim, po jej twarzy, przygl?daj?c si? jej badawczo. By?a ciekawa, o czym my?la?. Mo?e chcia? powiedzie? jej o uczuciu, swej wiecznej mi?o?ci do niej? Mo?e mia? zamiar j? poca?owa?? Czu?a, ?e by?o tak w istocie i nagle ogarn??o j? podenerwowanie. Niepok?j o to, jak b?dzie wygl?da? ich dalsze ?ycie. O to, co si? stanie, je?li im nie wyjdzie. Zamiast zatem rozkoszowa? si? chwil?, musia?a odezwa? si? i wszystko zepsu?, otworzy? sw? wielk?, gadatliw? jadaczk?, kiedy tak naprawd? chcia?a jedynie trzyma? j? zamkni?t? na k??dk?. ? Co z mieczem? – zapyta?a. Wyraz jego twarzy zmieni? si? diametralnie. Spojrzenie pe?ne mi?o?ci i nami?tno?ci zast?pi?a troska i zak?opotanie. Zauwa?y?a to natychmiast, jakby ciemna chmura przes?oni?a letnie niebo. Odwr?ci? si? i podszed? kilka krok?w w kierunku kamiennych blanek. Odwr?cony do niej ty?em, spojrza? na rzek?. Ale z ciebie kretynka, pomy?la?a. Musia?a? w og?le si? odzywa?? Czemu po prostu nie pozwoli?a? mu si? poca?owa?? Zale?a?o jej na mieczu, to prawda, jednak nawet w po?owie nie tyle, co na nim. Na nich obojgu, na ich zwi?zku. T? chwil? jednak uda?o jej si? zaprzepa?ci?. ? Obawiam si?, ?e go stracili?my – powiedzia? ?ciszonym g?osem, nie odwr?ciwszy si? nawet, wci?? rozgl?daj?c si? po okolicy. – Ukradli go. Najpierw Samantha, a potem Kyle. Zaskoczyli nas. Nie przewidzia?em, ?e si? tam pojawi?. A powinienem. Caitlin podesz?a do niego, stan??a tu? obok, podnios?a ostro?nie d?o? i po?o?y?a na jego ramieniu. Mia?a nadziej?, ?e mo?e uda si? jej zn?w zmieni? nastr?j. ? Czy z twoimi lud?mi wszystko w porz?dku? – zapyta?a. Odwr?ci? si? i spojrza? na ni? wzrokiem przepe?nionym jeszcze wi?ksz? trosk?. ? Nie – odpar? beznami?tnie. – M?j klan jest w powa?nym niebezpiecze?stwie. I z ka?d? minut? mojej nieobecno?ci zagro?enie to ro?nie. Caitlin zamy?li?a si?. ? Dlaczego zatem do nich nie wr?ci?e?? – spyta?a. Zna?a ju? jednak odpowied?, zanim jeszcze zada?a to pytanie. ? Nie mog?em ciebie zostawi? – powiedzia?. – Musia?em upewni? si?, ?e z tob? wszystko w porz?dku. To wszystko? pomy?la?a. Czy naprawd? zale?a?o mu tylko na tym, aby sprawdzi?, co u niej? A kiedy ju? przekona?by si?, ?e jest w porz?dku to co, mia? zamiar j? opu?ci?? Z jednej strony, poczu?a nag?y przyp?yw mi?o?ci, wiedz?c ile po?wi?ci?. Z drugiej za? zastanawia?a si?, czy zale?a?o mu jedynie na jej dobrym samopoczuciu. A nie na ich zwi?zku? ? Wi?c…? zacz??a – teraz, kiedy ju? wiesz, ?e dobrze si? czuj?… po prostu odejdziesz? Jej s?owa zabrzmia?y zbyt szorstko. Co z ni? by?o nie tak? Dlaczego nie potrafi?a zdoby? si? na uprzejmo??, delikatno??, tak jak on? Z pewno?ci? nie robi?a tego naumy?lnie. Po prostu, wszystko psu?a. Chcia?a jedynie powiedzie?: Prosz?, nie zostawiaj mnie ju? nigdy. ? Caitlin – zacz?? ?agodnym tonem. – Chc?, ?eby? mnie dobrze zrozumia?a. Moja rodzina, moi ludzie, m?j klan – znale?li si? w powa?nym niebezpiecze?stwie. Gdzie? tam jest miecz i to w niew?a?ciwych r?kach. Musz? do nich wraca?. Musz? ich ocali?. W zasadzie to powinienem wyruszy? ju? tydzie? temu… i teraz, kiedy ju? dosz?a? do siebie, no c??… to nie tak, ?e chc? ciebie tu zostawi?. Ja po prostu musz? uratowa? swoj? rodzin? – powiedzia? cicho. ? Mog? lecie? z tob? – odpar?a z nadziej? w g?osie. – Mog? pom?c. ? Jeszcze nie odzyska?a? pe?ni si? – powiedzia?. – Ten upadek podczas l?dowania nie by? przypadkowy. Musi min?? troch? czasu zanim wampir osi?gnie pe?ni? swych mocy. Ty za? dodatkowo ucierpia?a? od pchni?cia mieczem. Mo?e min?? kilka dni, a nawet tygodni, zanim ta rana zagoi si? na dobre. Je?li polecisz, mo?esz zrani? sama siebie. Pole bitwy to na razie nie miejsce dla ciebie. Tutaj otrzymasz wyszkolenie. Z tego powodu ci? tu sprowadzi?em. Odwr?ci? si? i przeszed? z ni? przez taras. Spojrzeli w d?? na dziedziniec. Tam, w oddali, dziesi?tki wampir?w ?wiczy?y w ?wietle pochodni, walcz?c ze sob?, ?cieraj?c si? na koniach i w walce wr?cz. Na tej wysepce mieszka jeden z najwspanialszych klan?w – powiedzia?. – Zgodzili si? ciebie przyj??. B?d? ci? uczy?. I szkoli?. Sprawi?, ?e b?dziesz silniejsza. W?wczas, kiedy twe moce w pe?ni si? rozwin?, kiedy odzyskasz zdrowie, b?d? zaszczycony, widz?c ciebie walcz?c? u mego boku. Do tego czasu jednak, nie mog? ci na to pozwoli?. Wojna, na kt?r? id?, b?dzie bardzo niebezpieczna. Nawet dla wampira. Caitlin zmarszczy?a brwi. Ba?a si?, ?e powie w?a?nie co? takiego. ? A je?li nie wr?cisz? – spyta?a. ? Je?li prze?yj?, to wr?c? po ciebie. Obiecuj?. ? A je?li nie prze?yjesz? – spyta?a, obawiaj?c si? ju? samych tych s??w. Caleb odwr?ci? si? i spojrza? na horyzont. Odetchn?? g??boko, wpatruj?c si? w chmury, lecz nic nie powiedzia?. Postanowi?a skorzysta? z okazji. Rozpaczliwie pragn??a zmieni? temat. Caleb podj?? ju? decyzj? o swym odej?ciu. Widzia?a to. Nic nie by?o w stanie go zatrzyma?. By?o jasne, ?e nie mo?e zabra? jej ze sob?. Poczu?a si? wyczerpana. Wiedzia?a, ?e mia? racj?: nie by?a jeszcze gotowa na walk?. Musia?a wyzdrowie?. Nie chcia?a marnowa? ani chwili d?u?ej na pr?bach zatrzymania go przy sobie. Nie chcia?a te? rozmawia? o wampirach, wojnach, czy mieczach. Pragn??a wykorzysta? t? odrobin? drogocennego czasu, jaki im zosta?, na rozmow? o nich. O Caitlin i Calebie. O nich, jako o parze. O ich przysz?o?ci. Ich wzajemnej mi?o?ci. Ich oddaniu. Na czym tak naprawd? stoj?? Co wa?niejsze, u?wiadomi?a sobie, ?e przez ten ca?y czas, od momentu, kiedy go pozna?a, zawsze uwa?a?a jego obecno?? za co? normalnego. Nigdy nie po?wi?ci?a cho?by chwili, by spojrze? mu w oczy i powiedzie? dok?adnie, jak g??bokim uczuciem go darzy. By?a ju? kobiet?. Czu?a, ?e nadszed? dla niej czas, by si? postawi?, post?pi? dojrzale, jak kobieta. Powiedzie? mu, co tak naprawd? do niego czuje. Chcia?a, by wiedzia?. By? mo?e to przeczuwa?, czu?, jak bardzo go kocha, jednak ona nigdy jeszcze mu tego nie powiedzia?a. Caleb, kocham ci? od chwili, w kt?rej ci? pozna?am. Zawsze b?d? ci? kocha?. Serce jej wali?o. Tak przera?ona nie by?a jeszcze nigdy w ?yciu. Ca?a dr??c, podnios?a d?o? i przy?o?y?a delikatnie do jego policzka. Powoli odwr?ci? si? do niej. By?a gotowa, w ko?cu, by powiedzie?, co my?li. Kiedy spr?bowa?a, s?owa ugrz?z?y jej w gardle. W tej samej chwili spojrza? na ni? z niepokojem i otworzy? usta, by przem?wi?. ? Caitlin, musz? ci o czym? powiedzie?? zacz??. Nie dane mu by?o jednak doko?czy? zdania. Nagle dotar? do nich d?wi?k otwieranych drzwi. Caitlin wyczu?a natychmiast, ?e nie byli ju? sami. Obr?cili si? na pi?cie oboje w kierunku, z kt?rego dobieg? ha?as, by zobaczy?, kto to. Kto?, jaki? wampir, pi?kne, niesamowite stworzenie by?o wy?sze, szczuplejsze i lepiej zbudowane od Caitlin. Mia?o d?ugie, opadaj?ce rude w?osy i b?yszcz?ce zielone oczy. Kiedy u?wiadomi?a sobie, kim by?a ta osoba, jej serce stan??o. Nie, niemo?liwe. To Sera. By?a ?ona Caleba. Caitlin spotka?a j? tylko raz i to przelotnie, w Cloisters. Nigdy jednak jej nie zapomnia?a. Sera podesz?a do nich w gracj? stworzenia, kt?re sp?dzi?o na tej planecie tysi?ce lat, pewna siebie. Nie zwolniwszy ani na chwil?, z oczami utkwionymi w Caitlin, podesz?a do Caleba. Podnios?a blad?, cudown? d?o? i po?o?y?a na barku Caleba, po czym spojrza?a na Caitlin z nieukrywan? pogard?. ? Calebie? – powiedzia?a cicho ze z?owrogim u?miechem na twarzy. – Powiedzia?e? jej o nas? Te kilka s??w sprawi?o, ?e Caitlin poczu?a, jakby kto? zatopi? jej n?? w sercu. ROZDZIA? PI?TY Samantha obserwowa?a z przera?eniem, jak kocio? przechyla si? na twarz Sama. Walczy?a ze wszystkich si?, ale w ?aden spos?b nie mog?a wyrwa? si? z r?k swych oprawc?w. By?a bezradna. Musia?a sta? i patrze?, jak unicestwiaj? osob?, kt?r? pokocha?a. Kiedy ciecz polecia?a na Sama, Samantha spi??a si?, oczekuj?c przera?liwych wrzask?w towarzysz?cych tak cz?sto k?pieli w Kwasie Jorowym. Kiedy jednak Sam znikn?? kompletnie pod kwasowym wodospadem, nie us?ysza?a, co dziwne, ?adnego d?wi?ku. Czy?by zabi? go tak szybko, tak zupe?nie, ?e Sam nie mia? nawet szansy krzykn??? Ciecz zlecia?a i Sam wynurzy? si? z niej. Samantha by?a w prawdziwym szoku. Jak ka?dy wampir w komnacie. Samowi nic si? nie sta?o. Zamruga? powiekami i rozejrza? si?. Najwyra?niej w og?le nie ucierpia?. Patrzy? wr?cz wyzywaj?co. Nie do wiary. Samantha nigdy jeszcze nie widzia?a czego? podobnego – ani nikogo, czy to cz?owieka, czy wampira, kto by?by odporny na kwas. To znaczy, nikogo poza jedn? osob?. Teraz sobie przypomnia?a. Caitlin. Jego siostra. Ona r?wnie? by?a odporna. Co to mog?o znaczy?? Czy to dlatego, ?e byli spokrewnieni? Przypomnia?a sobie napis na jego zegarku. R??a i Cier?. Czy dynastia przetrwa?a w nich obojgu? Czy mog?o by? tak, ?e ona nie by?a Wybra?cem? ?e on nim by?? Caitlin by?a o kilka lat starsza od Sama i by? mo?e oznaki dojrzewania pojawi?y si? u niej wcze?niej. By? mo?e, gdyby poczekali kilka lat, Sam r?wnie? zacz??by przejawia? symptomy przemiany w p??krwi miesza?ca. Jakakolwiek by?a tego przyczyna, najwyra?niej by? uodporniony. Co sprawia?o, ?e by? pot??ny, bardzo pot??ny. I bardzo niebezpieczny dla jej klanu. Samantha rozejrza?a si?. W pokoju, w kt?rym przebywa?y przecie? setki wampir?w, nie us?ysza?a ?adnego d?wi?ku. Wszyscy gapili si? tylko oniemiali. Sam wygl?da? na w?ciek?ego. Podni?s? d?o? zakut? w ?a?cuch i star? p?yn ze swej twarzy. Szarpn?? za ?a?cuch, ale nie m?g? si? uwolni?. ? Czy kto? mo?e wyci?gn?? mnie z tej pieprzonej ka?u?y!? – wrzasn??. I wtedy sta?o si?. Nagle rozleg?o si? ?omotanie w drzwi. Samantha obr?ci?a si? na pi?cie i zobaczy?a, jak wielkie, podw?jne drzwi run??y z ?oskotem. Nie mog?a w to uwierzy?. Sta? przed ni? Kyle ze sw? w po?owie oszpecon? twarz?, z Sergeiem u boku i setkami zaci??nych wampir?w za sob?. Ale to nie wszystko. Kyle mia? go. Trzyma? wysoko. Miecz. Wyda? z siebie przera?liwy okrzyk i natar? jak szalony. Jego ludzie pod??yli krok za nim, wrzeszcz?c i demoluj?c wszystko po drodze. W pomieszczeniu zapanowa? chaos. Wampir wyst?pi? przeciw wampirowi. Kyle i jego poplecznicy atakowali brutalnie wszystko, co si? rusza?o. Jednak klan Blacktide toczy? wojn? od wiek?w i nie mia? zamiaru tak ?atwo si? podda?. Wampiry Rexiusa odpiera?y atak z jednakow? determinacj?. Rozgorza?a walka wr?cz, wampir z wampirem. ?aden nie ust?powa? pola. Kyle jednak niesamowicie par? naprz?d. Trzyma? miecz obiema r?koma uniesiony wysoko i wymachiwa? nim na wszystkie strony. Gdziekolwiek si? pojawi?, g?sto ?cieli? si? wampirzy trup. R?ce, nogi, g?owy… By? niczym jednoosobowa armia. Wycina? szlak w t?umie setek wampir?w, morduj?c wszystkich jak popadnie. Samantha by?a w szoku. Jak ?yje, od tysi?cy lat nie widzia?a zamordowanego wampira, tak naprawd?, ostatecznie, zg?adzonego. Nigdy nie wyobra?a?a sobie wampira, jako ofiary. Ten miecz budzi? strach i podziw zarazem. I by? bardzo, ale to bardzo ?mierciono?ny. Nie czeka?a ani chwili d?u?ej. Jaki? wampir zaatakowa? j?, wrzeszcz?c, mierz?c swymi zakrwawionymi, zaostrzonymi k?ami w jej twarz. Zrobi?a unik, pozwoli?a, by nad ni? przelecia? i pu?ci?a si? biegiem. Pop?dzi?a przez komnat? wprost w kierunku Sama. Rych?o w czas. Jaki? ?ajdak wpad? bowiem na ten sam pomys? i bieg? ju? do zakutego w kajdany, skamienia?ego ze strachu ch?opca. Skoczy? na niego w wysuni?tymi k?ami, celuj?c w jego gard?o. Sam by? niczym jagni? uwi?zione w klatce pe?nej lw?w. Samantha dotar?a do niego na czas. Skoczy?a, zderzy?a si? z napastnikiem w powietrzu i powali?a na ziemi?. Zanim zd??y? wsta?, Samantha zdzieli?a go po g?owie, pozbawiaj?c przytomno?ci. Skoczy?a na nogi i rozdar?a kr?puj?ce Sama ?a?cuchy. Kiedy ju? go oswobodzi?a, Sam rozejrza? si? wok?? z ca?kowit? dezorientacj?. Jakby by? ?wiadkiem ziszczenia si? jakiego? niesamowitego koszmaru. ? Samantho – powiedzia? – co u licha si? tu dzieje? ? Nie teraz – odpar?a, rozerwawszy ostatnie ?a?cuchy. Chwyci?a jego rami? i poci?gn??a za sob?, prowadz?c przez zam?t. Kierowa?a si? ku wyj?ciu. Kolejny wampir skoczy? na nich z obna?onymi k?ami. Samantha chwyci?a Sama i przewr?ci?a na ziemi?, sama nurkuj?c, i wampir przelecia? dos?ownie nad ich g?owami. Szybko odzyska?a r?wnowag? i poci?gn??a Sama za sob?, p?dz?c przez komnat?. Samantha prowadzi?a go ca?y czas, unikaj?c atakuj?cych i lawiruj?c mi?dzy nimi z powodzeniem. Wiedzia?a, ?e je?li uda jej si? dotrze? do drzwi, za nimi znajduje si? korytarz i tylne schody prowadz?ce na ulic?. Kiedy tam dotr?, b?dzie mog?a zabra? ich daleko st?d. Nikt nie zauwa?y? ich w tym ca?ym zgie?ku. By?a ju? niemal przy drzwiach, kilka krok?w dos?ownie. W?wczas, kiedy praktycznie do nich dotar?a, poczu?a ci??ar na barkach i przewr?ci?a si? na pod?og?. Kto? wskoczy? na ni? od ty?u. Obr?ci?a si? i podnios?a wzrok, chc?c zobaczy? napastnika. Sergei. Ten pod?y, kar?owaty Rosjanin, pomagier Kyle’a. Ten, kt?ry wyrwa? miecz jej z d?oni. Wyszczerzy? z?by w nikczemnym, okrutnym u?miechu, a Samantha znienawidzi?a go jeszcze bardziej. Sam, musia?a mu to przyzna?, nie okazywa? strachu. Nadal omotany resztk? kajdan skoczy? na plecy Sergeia i owin?? ?a?cuch wok?? jego szyi. Ch?opak mia? krzep?. Zacisn?? w zasadzie na tyle mocno, ?e Sergei zwolni? u?cisk na Samancie, kt?ra wykorzystuj?c to, wyturla?a si? spod niego. Sam jednak nie m?g? r?wna? si? z wampirem. Mimo wszystko. Sergei wsta?, warcz?c, i zrzuci? z siebie Sama niczym szmacian? lalk?. Sam wyl?dowa? z ?oskotem na ?cianie, dziesi?? st?p dalej. Samantha spr?bowa?a skoczy? na nogi, jednak w tej samej chwili rzuci?o si? na ni? kilkunastu innych wampir?w. Widzia?a te?, jak otaczaj? Sama. Byli w pu?apce. Ostatni? rzecz?, kt?r? ujrza?a by?a u?miechni?ta w okrutnym grymasie twarz Sergeia i jego pi??? zmierzaj?ca ku jej twarzy. * Kyle przedziera? si? przez ogromn? komnat? klanu Blacktide, dzier??c miecz i zadaj?c ciosy na o?lep, powalaj?c wampiry jeden za drugim. Jeszcze nigdy nie czu? si? tak o?ywiony. Krew tryska?a na wszystkie strony, pokrywaj?c go ca?ego, zraszaj?c jego d?onie, r?ce wymachuj?ce z coraz wi?kszym zapa?em. Nadesz?a pora zemsty. M?ci? si? za tysi?ce lat lojalnej s?u?by, za to, w jaki spos?b go potraktowali. Jak ?mieli w og?le. Teraz poznaj? znaczenie s?owa zemsta. Wszyscy przeprosz?, co do jednego, pochyl? si? przed nim w niskim uk?onie, do samej ziemi, i przyznaj?, ?e mylili si? i to mocno. Wszystko sz?o idealnie. Po wydarzeniach na Brookly?skim Mo?cie, poprowadzi? lojalnych mu pobratymc?w wprost przez drzwi Miejskiego Ratusza, zabijaj?c tych kilku wampir?w, kt?rzy mieli ?mia?o?? stan?? mu na drodze. Potem przeszli sekretnym przej?ciem, id?c jeden za drugim, ni?ej i ni?ej w czelu?cie Ratusza, wprost do gniazda jego klanu. ?aden wampir nie ?mia? stan?? na drodze jego armii, kt?ra wdar?a si? szturmem do komnaty. Wielu z nich, zobaczywszy Kyle’a, a zw?aszcza miecz, przy??czy?a si? natychmiast do jego szereg?w. Cieszy? si?, ?e a? tylu cz?onk?w jego starego klanu pozosta?o mu wiernych. Wiedzia?, ?e nadszed? dzie? upomnienia si? o prawowite przyw?dztwo. Rexius by? s?aby. W innym przypadku sam odnalaz?by miecz. Wieki temu. Nigdy nie pos?a?by innych po miecz. Uwielbia? kara? ich za w?asne przewiny, kiedy to on tak naprawd? zas?ugiwa? na kar?. W?adza uderzy?a mu do g?owy. Skazanie Kyle’a na wygnanie by?o ostatni?, rozpaczliw? pr?b? usuni?cia wszystkich z jego otoczenia. Jednak obr?ci?o si? to przeciw niemu. Kyle przedziera? si? przez pok?j, kieruj?c si? w stron? tronu Rexiusa. Ten zauwa?y? go i otworzy? oczy szeroko ze strachu. Nast?pnie zeskoczy? z tronu i spr?bowa? wymkn?? si? chy?kiem, oby jak najdalej od walki. Ich niby przyw?dca pokaza? swoj? prawdziw? natur?, kiedy nadszed? czas wojny. Kyle mia? jednak inny plan. Podbieg? do drugiego ko?ca pomieszczenia, chc?c stan?? twarz? w twarz z Rexiusem. O ile ?atwo by?oby po prostu zatopi? ostrze miecza w jego plecach, Kyle nie chcia? pozwoli?, aby Rexius przegra? tak ?atwo. Chcia?, by Rexius dobrze si? przyjrza? osobie, kt?ra ich zg?adzi?a. Rexius zatrzyma? si?, kiedy drog? odci?? mu barczysty Kyle z b?yszcz?cym, l?ni?cym mieczem. Szcz?ka mu zadr?a?a. Podni?s? trz?s?c? si? d?o? i skierowa? palec na twarz Kyle’a. W tej jednej chwili wygl?da?, jak zwyczajny starzec. S?abowity, stary, przera?ony m??czyzna. Jakie to ?a?osne. – Zosta?e? wygnany! – wrzasn?? nieprzekonuj?co. – Rozkaza?em ci si? wynie??! Teraz to Kyle u?miechn?? si? szerokim, z?o?liwym gestem. – Nie mo?esz zwyci??y?! – doda? Rexius. – Nie wygrasz! Kyle podszed? beztrosko do niego i jednym, czystym pchni?ciem przebi? serce Rexiusa. – Ju? wygra?em – skwitowa? kr?tko. Wszyscy w sali, mimo, ?e pogr??eni w szale?czej walce, odwr?cili si? i wlepili wzrok w t? scen?. Us?yszeli przera?liwy wrzask, kt?ry ogarn?? ca?? kamienn? komnat?. Zdawa? si? nie mie? ko?ca; Rexius krzycza?. Na oczach zgromadzonych jego cia?o nagle rozp?yn??o si? w powietrzu, przeistoczy?o w ob?ok dymu, p??niej smug?, kt?ra unios?a si? ku sufitowi. Wszyscy utkwili wzrok w Kyle’u. Kyle podni?s? miecz wysoko i zarycza?, zawy? okrzykiem zwyci?stwa. Wszystkie wampiry, kt?re jeszcze ?y?y, bez wzgl?du na to, po kt?rej stronie walczy?y, zwr?ci?y si? w kierunku Kyle’a. Jak jeden padli na kolana i pochylili nisko g?owy w uk?onie do samej ziemi. By?o po walce. Kyle oddycha? ci??ko, pr?buj?c poj?? to wszystko. Zosta? w?a?nie ich nowym przyw?dc?. ROZDZIA? SZ?STY Caitlin opu?ci?a pospiesznie Caleba i Ser?, nie mog?c wydusi? z siebie ani s?owa. Nie potrafi?a znie?? tak wiele naraz. Czy naprawd? to widzia?a, czy tylko jej si? zdawa?o? Jak to w og?le by?o mo?liwe? My?la?a, ?e dobrze zna Caleba, ?e byli sobie teraz bli?si ni? kiedykolwiek przedtem. By?a pewna, ?e stali si? par?, byli razem ju? na zawsze. Widzia?a ich wsp?lne przysz?e ?ycie i to bardzo wyra?nie. By?a pewna, ?e nic im nie stanie na przeszkodzie. A teraz to. Nigdy nie przysz?o jej do g?owy, ?e w ?yciu Caleba mog?a by? jaka? inna kobieta. Jak m?g? przemilcze? ten fakt? Caitlin pami?ta?a oczywi?cie Ser? ze swej kr?tkiej wizyty w Cloisters – Caleb jednak zaprzeczy?, ?e co? go z ni? ??czy?o, ?e je?eli nawet co? do niej czu?, to by?o to lata temu – setki lat temu. To co ona tutaj robi?a? Zw?aszcza teraz? Kiedy mi?dzy Calebem i Caitlin mia?o ju? doj?? do osobistych zwierze?, kiedy Caitlin dopiero co wybudzi?a si? ze snu, przemieniona w wampira dzi?ki krwi Caleba? Sk?d w og?le wiedzia?a, gdzie s?? Czy to Caleb j? tu zaprosi?? Pewnie tak. Tylko dlaczego? Czu?a przyt?aczaj?ce, rosn?ce z ka?d? chwil? cierpienie. Po prostu nie by?o na to wyt?umaczenia. Zawsze wzbrania?a si? otworzy? przed innymi, zw?aszcza m??czyznami, w?a?nie z tego powodu. Z Calebem jednak postanowi?a zaryzykowa?, zaufa?a mu bezgranicznie. Otworzy?a si? przed nim, jak nigdy wcze?niej przed ?adnym innym, z kt?rym by?a. A on zrani? j? o wiele bardziej, ni? mog?aby to sobie wyobrazi?. Nadal nie rozumia?a, jak mog?a a? tak b??dnie go os?dzi?. Jak mog?a a? tak si? w nim zakocha?, tak pomyli?. Czu?a, jak jej ca?y wewn?trzny ?wiat rozpada si? na kawa?eczki. I jak mia?oby teraz wygl?da? jej nie?miertelne ?ycie, bez niego? Jak wyrok. Jak do?ywotni wyrok. Czu?a, ?e chce umrze?. Co gorsza, czu?a si? jak sko?czona idiotka. ? Caitlin! – zawo?a? za ni? Caleb. Us?ysza?a jego kroki. Pr?bowa? j? dogoni?. – Prosz?, pozw?l mi to wyt?umaczy?. Co takiego chcia? jej t?umaczy?? Wiadomo by?o, ?e musia? zaprosi? tu Ser?. Najwidoczniej, nadal j? kocha?. I zapewne jego uczucia do Caitlin nie by?y tak g??bokie, jak jej do niego. R?ka Caleba spocz??a na jej ramieniu. Caleb poci?gn?? j? w b?agalnym ge?cie, pragn?c, by odwr?ci?a si? i spojrza?a na niego. Ona jednak wyrwa?a mu si?. Nie mog?a znie?? jego dotyku. Nie chcia?a mie? z nim nic wsp?lnego. Nigdy wi?cej. ? Caitlin! – krzykn??. – Dlaczego nie dasz mi po prostu tego wyja?ni?? Caitlin nie zwolni?a jednak. By?a ju? inn? osob?, inn? istot? i wyczuwa?a to na wiele sposob?w. Wraz z nowo odkryt?, wampirz? moc?, zyska?a te? szereg nowych, wampirzych cech. Czu?a r?wnie?, ?e jej uczucia sta?y si? silniejsze, o wiele bardziej od tych, kt?re mia?a jako cz?owiek. Odczuwa?a wszystko o wiele wyra?niej. Nie by?a zwyczajnie przygn?biona – czu?a, jakby dos?ownie umiera?a. Nie czu?a si? ot tak – zdradzona – raczej jakby jej serce przebi?o ostrze. Chcia?a rozszarpa? swoje cia?o, zrobi? cokolwiek, byleby ten b?l, kt?ry rozdziera? jej wn?trze ust?pi?. Przesz?a przez taras do swojego pokoju i trzasn??a za sob? d?bowymi drzwiami. ? Caitlin, Caitlin prosz?! – dotar? do niej zza drzwi st?umiony g?os. Caitlin odwr?ci?a si? i waln??a w drzwi. ? Odejd?! – krzykn??a. – Wracaj do swojej ?oneczki! Po chwili wyczu?a, ?e odszed?. Zosta?a sama. W ciszy. Usiad?a na brzegu ???ka w swoim niewielkim pokoju, przykry?a twarz d?o?mi i zap?aka?a. Szlocha?a i ?ka?a przeszywaj?cym serce p?aczem. Czu?a, ?e zabrano jej wszystko, dla czego chcia?a ?y?. Us?ysza?a skomlenie i poczu?a na swojej twarzy delikatne mu?ni?cie. To R??a otar?a si? pyszczkiem o jej twarz. Poliza?a policzki Caitlin, pr?buj?c zmaza? z nich ?zy. To wyrwa?o Caitlin z odr?twienia. Pog?aska?a mi?kkie futerko R??y, gdy ta wskoczy?a jej na kolana. By?a jeszcze wystarczaj?co ma?a. Caitlin wtuli?a si? w ni?. ? Przynajmniej ty mi jeszcze zosta?a?, R??o – powiedzia?a. – Nie opu?cisz mnie, prawda? R??a odchyli?a si? i ponownie poliza?a j? po twarzy. Lecz cierpienie Caitlin by?o nie do zniesienia. Nie mog?a znie?? tego miejsca ani chwili d?u?ej. Mia?a wra?enie, ?e zaraz wyskoczy przez ?cian?. Spojrza?a na wielkie okno, kusz?cy nocny niebosk?on i bez wahania od?o?y?a R???, zeskoczy?a z ???ka, zrobi?a dwa d?ugie kroki i wyskoczy?a. Wiedzia?a, ?e jej skrzyd?a si? rozwin? i ponios? daleko. Po cz??ci jednak ?a?owa?a, ?e jej nie zawiod?, ?e nie pozwol? run?? w d??, wprost na ziemi?. ROZDZIA? SI?DMY Kilku wampir?w przytrzymywa?o Samanth? zakut? w ?a?cuchy w stalowym u?cisku i wlok?o j? przez ogromn? komnat?. Wn?trze przypomina?o rze?ni?. Gdziekolwiek spojrza?a, widzia?a tysi?ce wampirzych trup?w, cz?onk?w jej klanu i krew pokrywaj?c? ca?? pod?og?. Ten przekl?ty miecz Kyle’a poci?? ich wszystkich na kawa?ki; posiada? moc wykraczaj?c? poza wszelkie wyobra?enie. Mimo tej ca?ej jatki kilkuset wampirom uda?o si? jednak prze?y?. Teraz byli ju? lud?mi Kyle’a. Z ka?d? kolejn? chwil? przez otwarte drzwi wlewa?y si? dziesi?tki nowych. W zasadzie, nie by?o wida? ko?ca potoku wampir?w, przybywaj?cych z?o?y? przysi?g? wierno?ci Kyle’owi. By? to ju? zdecydowanie jego klan. Wobec ?mierci Rexiusa nie by?o nikogo innego, komu mogliby z?o?y? przysi?g?. A Kyle sobie na to zas?u?y?. Uda?o mu si? zg?adzi? ka?dego wampira, kt?ry go zdradzi?. Setki wampir?w pomaga?y Kyle’owi w jego bitwie z Rexiusem. Niekt?rzy byli szczerze mu oddani, innymi za? kierowa? czysty oportunizm. Jeszcze inni po prostu nie darzyli Rexiusa sympati? i czekali tylko na okazj?, by go zdradzi?. Z ca?ego miasta przybywa?y liczne klany wampir?w. Wie?ci rozchodzi?y si? szybko w ich ?wiecie – wszyscy chcieli by? cz??ci? nadchodz?cej wojny. Bez wzgl?du na osobiste pobudki, w?a?nie tworzyli armi? Kyle’a. Kiedy zatem Kyle zosta? przyw?dc?, kiedy dzier?y? miecz, oczywiste by?o, ?e wkr?tce wybuchnie wojna na szerok? skal?, niepodobna do jakichkolwiek prowadzonych do tej pory przez wampiry. Kyle by? bezwzgl?dny i ?akn?? krwi. Nawet taka rze? go nie zadowoli?a. By? przewra?liwiony i po prostu nie umia? wyzby? si? tej cechy. Wszystkie wampiry, kt?re nie pojawi?y si?, by z?o?y? mu ho?d, mia?y za to zap?aci?. Razem z ca?ym niewinnym ludzkim rodzajem. Jego vendetta si?ga?a daleko. Samantha wiedzia?a, ?e Nowy Jork wkr?tce stanie si? jego placem zabaw. Zawlekli Samanth? brutalnie przez panuj?cy doko?a chaos wprost na ?rodek komnaty. Kyle siadzia? na tronie Rexiusa, rozkoszuj?c si? w?adz?. Szczerzy? z?by w szerokim, z?owrogim u?miechu, podczas gdy inne wampiry k?ania?y si? przed nim nisko. Stoj?cy u jego boku Sergei uderzy? metalow? lask? o ziemi? trzykrotnie. Tysi?ce wampir?w wype?niaj?cych ca?e pomieszczenie stan??y w rz?dach w idealnym porz?dku. Wszyscy unie?li pi??ci i zawo?ali: ? Niech ?yje Kyle! Samantha by?a zdumiona tym niesamowitym wr?cz pokazem si?y i lojalno?ci. Nigdy w ?yciu nie widzia?a jeszcze przejawu takiego pos?usze?stwa. Kyle zniewala?. W mgnieniu oka sta? si? tyranem. Kyle’a jednak nie interesowali w tej chwili jego ?o?nierze. Utkwi? wzrok w Samancie. Pozostali, zaciekawieni jego zachowaniem, pod??yli za jego spojrzeniem. Ich szepty ucich?y. Pragn?li us?ysze? zbli?aj?c? si? wymian? zda?. ? No c?? – powiedzia? do niej. – Pokona?a? mnie w wy?cigu po miecz, ale jak widzisz, to ja nim w?adam. ? Na razie – wydusi?a z siebie Samantha. Niech ma o czym my?le?, pomy?la?a. Po prawdzie, wierzy?a, ?e przyjdzie dzie?, kiedy miecz nie b?dzie ju? nale?a? do niego. Kimkolwiek by?a osoba, kt?rej pisane by?o dzier?y? t? bro?, w ko?cu j? przejmie. Samantha wiedzia?a w g??bi serca, ?e Kyle nie by? t? osob?. Kyle uni?s? brwi. ? Czy wiesz, dlaczego tak d?ugo trzyma?em ci? przy ?yciu? – zapyta?. Samantha patrzy?a na niego wyzywaj?co. Nie widzia?a powodu, by wdawa? si? w t? rozmow?. Nowy klan nie obchodzi? jej w najmniejszym stopniu. Chcia?a opu?ci? to miejsce, znale?? si? jak najdalej st?d. Chcia?a jedynie zabra? Sama i wyj??. Gdyby im pozwoli?. Sama nie by?o jednak w zasi?gu wzroku. Nie widzia?a go od momentu, kiedy pojmali ich ?o?nierze Kyle’a. Musia?a zachowa? spok?j przynajmniej do momentu, kiedy dowie si?, gdzie go trzymaj?. Musia?a gra? na zw?ok?, z?o?y? nawet przysi?g? wierno?ci, je?li zajdzie taka potrzeba. Do chwili, kiedy b?dzie mog?a uciec st?d razem z Samem. ? Nadal nie rozumiem, dlaczego Rexius pos?a? po miecz ciebie zamiast mnie. Jak wszyscy dobrze wiedz?, jestem lepszym wojownikiem. Aczkolwiek przyznam, ?e posiadasz pewne umiej?tno?ci – powiedzia?. ? Nie dlatego jednak trzymam ci? przy ?yciu. Rexius zamierza? ci? ukara?. Z tego powodu, jak przypuszczam, nie pozostaniesz mu lojalna? Nadchodzi wojna i przydadz? mi si? tak wytrawni wojownicy jak ty. Je?li jeste? gotowa z?o?y? mi przysi?g? na wierno??, rozwa?? kwesti? zachowania ci? przy ?yciu. Samantha namy?li?a si?. Nie widzia?a problemu ze z?o?eniem przysi?gi, gdy? wiedzia?a, ?e ju? wkr?tce zostawi to wszystko za sob?. Musia?a jednak dowiedzie? si?, co z Samem. ? A co z ch?opakiem? – spyta?a. – Gdzie go zabrali?cie? Kyle u?miechn?? si?. ? A, tak. Ch?opiec. Dochodzimy do sedna sprawy, kt?r? chc? z tob? om?wi?. Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem, sk?d w tobie s?abo?? dla tego cz?owieka. A przecie? z?ama?a? tym nasze zasady. Jak wiesz, m?g?bym rozkaza? ci? za to zabi?. Jednak?e, naprawd? mnie to zaintrygowa?o i sta?o si? jednym z powod?w, dla kt?rych jeszcze ?yjesz. ? Zrozum Samantho, musisz ponie?? kar?. Ka?dy wampir, kt?ry kiedykolwiek by? lojalny wobec Rexiusa zamiast mnie, musi zosta? ukarany. To cz??? procesu inicjacji mojej nowej armii. Nauczysz si? by? pos?uszn? mi i tylko mi. ? W twoim przypadku przysz?o mi do g?owy idealne rozwi?zanie: zrobisz co?, dzi?ki czemu udowodnisz mi swoj? lojalno?? oraz poniesiesz zas?u?on? kar?. Moi ludzie zaprowadz? ci? do ch?opca. Przyprowadzisz go tu z powrotem i na oczach wszystkich zabijesz. Serce Samanthy zamar?o. Nigdy, przenigdy, nie by?aby zdolna tego uczyni?. Pr?dzej odebra?aby ?ycie sobie samej, ni? jemu. Kyle, jak zwykle, okaza? si? ob?udny. I okrutny. O tak, by? odpowiednim nast?pc? Rexiusa. ? Przyjemnie b?dzie popatrze?, jak w?asnor?cznie zadajesz mu ?mier? – powiedzia? Kyle, u?miechaj?c si? na sam? t? my?l. – Zrozum, wed?ug mnie ten ch?opiec jest tylko ci??arem. Pochodzi z tego samego rodu, co jego siostra, a z tego, co mi wiadomo, obdarzeni s? odporno?ci?, kt?ra mo?e nam wszystkim zaszkodzi?. Nie ufam ?adnemu z nich. Nie wspominaj?c ju?, ?e to cz?owiek. Kyle obj?? twarz Samanthy badawczym spojrzeniem. ? Je?li to zrobisz, wynagrodz? ci?, zapewniaj?c pozycj?, honor i presti?. W moim nowym klanie b?dzie miejsce zarezerwowane wy??cznie dla ciebie. Nadchodzi wspania?a wojna, jedna z najwspanialszych, jakie nasza rasa widzia?a. A ty mo?esz zosta? jednym z jej g??wnych architekt?w. ? Je?li jednak odm?wisz… zostaniesz poddana torturom, powolnym, wiecznym m?kom, a twoje imi? zostanie wymazane z ksi?g historii naszego klanu. W pomieszczeniu zapanowa?a g?ucha cisza. Samantha zastanawia?a si?, poszukuj?c szale?czo jakiego? rozwi?zania. ? Dlaczego sam go nie zabijesz? – spyta?a w ko?cu. Kyle odchyli? si? i roze?mia? powoli. ? Ca?a przyjemno?? polega na tym – odpar? – ?e ty to zrobisz. Jedn? z moich ulubionych pasji jest ogl?danie, jak ludzie zabijaj? tych, kt?rzy s? im bliscy. ROZDZIA? ?SMY Caitlin lecia?a ju? przez jaki? czas. Nie mia?a poj?cia, dok?d, jednak gdziekolwiek nie poni?s?by j? wiatr, dla niej by?o to w porz?dku. I tak czu?a, ?e nie mia?a gdzie wraca?, ani te? ?adnego powodu, by ?y?. Jej ukochany Caleb zdradzi? j?. Jedyna osoba, na kt?rej jej zale?a?o poza nim, jej brat Sam, najprawdopodobniej te? j? zdradzi?. Sprowadzi? przecie? Samanth? i te wszystkie nikczemnie wampiry prosto do niej, do King’s Chapel. Czy nie by?o ju? nikogo, komu mog?aby zaufa?? Czy taki by? jej los, ?e ka?dy, kto pojawia? si? w jej ?yciu, w ko?cu wbija? jej n?? w plecy? Przelecia?a wysoko nad rzek? Hudson i spojrza?a na ni?, l?ni?c? w ?wietle ksi??yca. Nocne powietrze przyjemnie muska?o jej twarz i w?osy, ?cieraj?c ?zy z policzk?w. By?a ju? daleko od wyspy, kt?ra jawi?a si? na horyzoncie w postaci niewielkiej kropki. Lecia?a coraz dalej i dalej, pragn?c rozpaczliwie oczy?ci? my?li. Zanurkowa?a w powietrzu w kierunku wody i szybowa?a nad jej powierzchni?, prawie jej dotykaj?c. Przyjemnie by?o znale?? si? tak blisko wody. Co? popycha?o j?, by zanurkowa?, zanurzy? si? ca?kowicie. Jednak co? innego, jej nowa, wampirza natura podpowiada?a, ?e to bezcelowe. Wampir nie m?g? umrze?. Nawet przez utoni?cie. Kiedy szybowa?a tak nad wod?, wok?? zacz??y wyskakiwa? ryby nad jej powierzchni?. Musia?y wyczu? jej obecno??. Czy to jej wampirza krew tak na nie dzia?a?a? Wznios?a si? wy?ej, jeszcze wy?ej w powietrze i dopiero teraz zacz??a trze?wo my?le?. Przypomnia?a sobie wszystkie wydarzenia minionych dni. Szczeg??y ju? zacz??y zaciera? si? w pami?ci. Czy to mo?liwe, ?e wszystko wyolbrzymia?a? Teraz, kiedy o tym pomy?la?a, zastanawia?a si?, co takiego zrobi? Caleb? Owszem, Sera pojawi?a si? tam i jej obecno?? by?a niewybaczalna. Im jednak wi?cej Caitlin o tym my?la?a, tym bardziej zdawa?a sobie spraw?, ?e tak naprawd? nie zna?a dok?adnie ani powodu obecno?ci Sery, ani te? sposobu, w jaki tam dotar?a. Nie by?a te? pewna, czy to Caleb j? zaprosi?. Nie mog?a by? r?wnie? pewna, czy ich dwoje wr?ci?o do siebie. Czy by?o mo?liwe, ?e istnia?o jakie? inne wyt?umaczenie? Mo?e zareagowa?a zbyt pochopnie. Zawsze tak robi?a, nigdy nie potrafi?a zapanowa? nad sob?. Wznios?a si? jeszcze wy?ej i nagle zawr?ci?a gwa?townie w kierunku jej ma?ej wyspy. Czu?a, ?e co? j? do tego miejsca przyci?ga?o. Zacz??a zastanawia? si? nawet, czy tam nie wr?ci?. Bo gdzie indziej mog?a polecie?? Frun?c tam, poczu?a, ?e znalaz?a nowy cel w ?yciu. Mo?e powinna da? Calebowi przynajmniej jedn? szans?, by wszystko wyt?umaczy?. Tyle ju? razy ocali? jej ?ycie. Opiekowa? si? ni? przez te dni. Jego troska przywr?ci?a j? do?ycia. Mo?e nadal j? kocha?. Mo?e… Nie by?a jednak przekonana. Aczkolwiek, im dalej lecia?a, tym bardziej u?wiadamia?a sobie, ?e by?a winna Calebowi cho?by jedn? szans?, mo?liwo?? wyt?umaczenia si?. Tak, mia?a zamiar da? mu j?. A potem podejmie ostateczn? decyzj?. * Caleb by? w?ciek?y. Kolejny raz Sera pojawi?a si? w jego ?yciu, niszcz?c wszystko. Nie by? w stanie przypomnie? sobie, ile razy prosi? j?, przez te wszystkie tysi?ce lat, by trzyma?a si? z dala od niego, ile razy da? jej jasno do zrozumienia, ?e nic do niej nie czu?, ?e nie chcia? jej w swoim ?yciu. Zawsze jednak potrafi?a pojawi? si? w nieodpowiednim momencie. Jakby wiedzia?a, wyczuwa?a, kiedy by? z kim? nowym, osob?, na kt?rej mu naprawd? zale?a?o. By?a najbardziej zaborczym i zazdrosnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek przysz?o mu spotka?. I n?ka?a go przez te wszystkie tysi?ce lat ?ycia. Tym razem nie m?g? si? z tym pogodzi?. Nie zamierza? pozwoli? jej na to. Zbyt wiele jego zwi?zk?w ju? zniszczy?a, a ten przewa?y? szal?. Zale?a?o mu na Caitlin, jak na nikim innym – czy to wampirze, czy cz?owieku – z kt?rym si? zwi?za?. A Sera musia?a to wyczu?, niczym ?ma lec?ca do ?wiat?a. To dlatego zapewne wychyli?a nos ze swojej kryj?wki, dlatego wytropi?a go i tym razem. Mia?a wym?wk? – zawsze jak?? mia?a. W tym tkwi? szkopu? – nigdy nie mo?na by?o obarczy? j? stuprocentow? win?, gdy? zawsze przybywa?a z jak?? piln? wiadomo?ci?, zawsze mia?a uzasadnienie. W tym przypadku oczywi?cie ich klan stan?? w obliczu wojny. Jak twierdzi?a, Kyle wr?ci? do Nowego Jorku z mieczem i kwesti? dni by?a otwarta wojna wampir?w. Przyby?a z wiadomo?ci? od jego klanu: chcieli, by wr?ci?. Byli gotowi wybaczy? mu wcze?niejsze wykroczenia. Potrzebowali ka?dego ?o?nierza w nadchodz?cej wojnie, a Caleb by? jednym z najlepszych, jakich mieli. Z jednej strony zatem nie m?g? by? na ni? z?y – co tylko sprawia?o, ?e sytuacja sta?a si? jeszcze bardziej nie do zniesienia. Z drugiej za?, podejrzewa?, ?e czeka?a dok?adnie na co? takiego, by wkra?? si? z powrotem do jego ?ycia. Bez wzgl?du jednak na te wie?ci, nie mia?a prawa da? Caitlin do zrozumienia, ?e nadal byli par?. Podbieg? do niej z twarz? czerwon? ze z?o?ci. ? Sera! – warkn??. – Musia?a? to powiedzie?? Musia?a? u?y? dok?adnie takich s??w? Nic nas ju? nie ??czy! I, jak zapewne dobrze wiesz, nic przed ni? nie zatai?em. Pojawi?a? si? tu, by przekaza? wiadomo?ci od klanu. To wszystko. Ale nie, ty musia?a? da? do zrozumienia, ?e mam jak?? tajemnic?, ?e ty i ja nadal jeste?my ze sob?. Jego z?o?? nie zniech?ci?a jej. Je?li ju?, to wydawa?o si?, ?e sprawia?a jej przyjemno??. Uda?o si? jej go zirytowa? i wygl?da?o na to, ?e w?a?nie na tym jej zale?a?o. Powoli na jej twarzy zago?ci? u?miech. Podesz?a do niego i po?o?y?a mu d?o? na ramieniu. ? A nie jeste?my? – zapyta?a uwodzicielsko. – Gdzie? w g??bi serca czujesz, ?e jeste?my. I dok?adnie dlatego tak bardzo si? denerwujesz. Gdyby? nic do mnie nie czu?, w og?le nie zawraca?by? sobie tym g?owy. Caleb zrzuci? jej d?o? z ramienia. ? Wiesz, ?e to kompletna bzdura. Zerwali?my ze sob? setki lat temu. I nigdy ju? do siebie nie wr?cimy. Sam nie wiem, ile razy mam ci to powtarza? – odpar? rozdra?niony. – Chc?, by? trzyma?a si? z dala od mego ?ycia. A ju? przede wszystkim od Caitlin. Ostrzegam ci?, zostaw j? w spokoju. Na jej twarzy, w mgnieniu oka, pojawi? si? gniew. ? Ta ?a?osna dziewucha – warkn??a. – Tylko dlatego, ?e jest teraz jedn? z nas, nie oznacza, ?e ma nade mn? przewag?. Ona nie mo?e si? ze mn? r?wna?. Nie rozumiem nawet, dlaczego wodzisz za ni? oczyma. Nie wspominaj?c o tym, ?e nasz klan nigdy nie zatwierdzi? twojej decyzji o jej przemianie – powiedzia?a i rzuci?a mu pochmurne spojrzenie. Caleb wiedzia?, co oznacza?o. Gro?b?. Ostrzega?a go, ostrzega?a przed skutkami z?amania prawa. M?g? ponie?? za to dotkliw? kar? – a ona grozi?a, ?e ujawni prawd? przed wszystkimi. ? Twoje gro?by mnie nie powstrzymaj? – odpar? ponuro. – Mo?esz powiedzie?, co chcesz i komu chcesz. Przyjm? wszystko, z czym przyjdzie mi si? zmierzy?. ? Jeste? odra?aj?cy – warkn??a. – Mamy wojn?. Ca?a nasza rodzina, nasz klan stan?? w obliczu zagro?enia, a ty co? Chowasz si? tu, na tej wyspie, czekaj?c a? ta ?a?osna dziewczyna wyzdrowieje. Powiniene? by? w domu, broni? swoich ludzi, jak prawdziwy m??czyzna, kt?rym kiedy? by?e?. ? M?j klan mnie porzuci? – odburkn?? Caleb – po setkach lat oddanej s?u?by. Nic im nie jestem winien. Maj? dok?adnie to, na co zas?u?yli. Odetchn??. ? Mimo to, zale?y mi na nich i nie zawiod? ich ze wzgl?du na sytuacj?, jak? mamy. Powiedzia?em ci, ze wr?c?, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. ? Powiedzia?e?, ?e wr?cisz, kiedy ona dojdzie do siebie. Najwyra?niej zd??y?a ju? wyzdrowie?. Nie masz ?adnych wym?wek. Musisz wr?ci? i to w tej chwili! ? Dotrzymam s?owa, jak zwykle. Chc? jednak, aby? dobrze mnie zrozumia?a: wr?c? tylko po to, aby ocali? klan, ludzi, kt?rych czeka rze? – i odzyska? miecz. Nie ?ud? si?, ?e jest jaki? inny pow?d. Kiedy tylko moja misja dobiegnie ko?ca, odejd? ponownie i tym razem na dobre. I nigdy wi?cej mnie nie zobaczysz. Nie snuj fantazji, ?e wr?cili?my do siebie i jeste?my par?. Bo nie jeste?my. ? Och, Calebie – odpar?a z mrocznym u?mieszkiem – wierz, w co tylko chcesz. W g??bi serca czujesz, ?e ty i ja byli?my razem od zawsze, i na zawsze pozostaniemy razem. Im bardziej z tym walczysz, tym bli?szy mi si? stajesz. Wiem, jak bardzo mnie kochasz. Czuj? to. Ka?dego dnia. ? Masz urojenia – powiedzia? Caleb. – Z ka?d? chwil? ci si? pogarsza. Sera u?miechn??a si? szeroko. – Tak, tak – odpar?a. – Powtarzaj to sobie. Walcz z uczuciami. Walcz z tym, o czym oboje dobrze wiemy. Nagle podesz?a do niego w dw?ch odwa?nych krokach, uwiesi?a mu si? na szyi i przyci?gn??a do siebie jednym, silnych poci?gni?ciem. Zanim zd??y? zareagowa?, poca?owa?a go w usta intensywnie i z niesamowit? si??. Caleb wzdrygn?? si? ze wstr?tem. Podni?s? r?ce i odepchn?? j?. W?wczas, k?tem oka spostrzeg?, ?e kto? wyl?dowa? na ziemi tu? przy nich. Caitlin. * Kiedy zbli?y?a si? do wyspy, poczu?a, jak na powr?t wzbiera w niej nadzieja. Mia?a przejrzyste my?li. Zda?a sobie spraw?, ?e Caleb nie zrobi? przecie? nic z?ego. Jaka by?a g?upia. Powinna da? mu szans?, pozwoli?, by wyt?umaczy? wszystko. Z tego, co wiedzia?a, Sera przyby?a nieproszona, a mi?dzy nimi nic nie by?o. Absolutnie nic. Dlaczego zatem post?pi?a tak pochopnie? Kiedy obni?y?a lot i w zasi?gu jej wzroku pojawi?a si? wyspa, zobaczy?a pot??ny, kamienny zamek rozpo?cieraj?cy si? poni?ej. Dostrzeg?a liczne wampiry trenuj?ce przy ?wietle pochodni. Miejsce to by?o naprawd? wspania?e i wdzi?czna by?a Calebowi, ?e j? tu sprowadzi?. Odnios?a wra?enie, ?e wszystko si? u?o?y. Zrobi?a jeszcze jedno okr??enie i wyl?dowa?a na g?rnym wale. Kiedy podfrun??a bli?ej, kiedy wyl?dowa?a, jej serce zamar?o. Zobaczy?a Caleba i Ser?. Tym razem jednak zwartych w poca?unku. Ca?owali si?. ?wiadomo?? tego zak?u?a j? bardziej, ni? miecz. Nie mog?a si? poruszy?. Nie potrafi?a my?le?. Ani oddycha?. Ca?owali si?. Naprawd? si? ca?owali. A wiec byli ze sob?. Nie by?o ?adnego nieporozumienia. Nadal by? w niej zakochany. Zdradza? Caitlin, jakby nic dla niego nie znaczy?a, I robi? to na jej oczach. Caleb podbieg? do niej i tym razem Caitlin nie uciek?a. Sta?a w miejscu, unieruchomiona doznanym szokiem, czuj?c wzbieraj?cy w niej gniew. Czu?a, jak ogarnia j? w?ciek?o??, wi?ksza od jakiejkolwiek, kt?rej do?wiadczy?a, b?d?c cz?owiekiem. ? Caitlin – zacz?? Caleb. – To nie to, na co wygl?da. Prosz?, pozw?l mi wyja?ni?? Kiedy podszed? do niej, kiedy zacz?? m?wi?, Caitlin podnios?a jedynie palec i wskaza?a na horyzont. ? ODEJD?! – krzykn??a zagniewana. Wyda?a mu rozkaz. Nie pytanie. Nie pozostawi?a miejsca na jak?kolwiek dyskusj?. Caleb sta?, sam zastyg?y w bezruchu, najwidoczniej zaszokowany jej ostrym tonem. Musia? dostrzec, jak bardzo by?a zrezygnowana. ? POWIEDZIA?AM ODEJD?! – wykrzykn??a ponownie. – Nie chc? ci? widzie?. Ju? nigdy w ca?ym moim ?yciu! Caleb sta? bez ruchu, wygl?daj?c na zszokowanego i zranionego, niczym ma?y ch?opiec, kt?remu w?a?nie kto? zrobi? bur?. Wygl?da?o na to, ?e mia? jej wiele do powiedzenia, ale te? wiedzia?, ?e nie wys?ucha ani jednego jego s?owa. Zwiesi? g?ow? powoli, przybity. Odwr?ci? si?, podszed? do kraw?dzi wa?u, wzi?? rozbieg, odbi? si? od por?czy i wyskoczy? w powietrze. Wkr?tce unosi? si? na wietrze, m??c?c swymi wielkimi skrzyd?ami, i oddala? si? w ciemn? noc. Caitlin zauwa?y?a, ?e Sera odwr?ci?a g?ow? i patrzy?a, jak Caleb odlatuje. Wygl?da?a na zmartwion?, jakby chcia?a polecie? za nim. Wygl?da?a te? na wewn?trznie rozdart?, jakby chcia?a przekaza? co? Caitlin, zanim odleci. Podesz?a nagle do Caitlin i stan??a kilka st?p od niej. ? Nienawidz? ci? – powiedzia?a powoli, a jej s?owa ocieka?y jadem. – Zawsze b?d? ci? nienawidzi?. Pr?bowa?a? odebra? mi mojego m??czyzn?. Nigdy ci si? to nie uda. Caleb nie chce ciebie. Chce mnie. Tylko mnie. Tak by?o zawsze. Caitlin odczuwa?a zbyt wielki gniew, by zaprz?ta? sobie g?ow? odpowiedzi?. Poza tym i tak nie mia?a jej nic do powiedzenia. Sera rozwin??a skrzyd?a, gotuj?c si? do odlotu. Zanim zd??y?a si? odwr?ci?, nachyli?a si? nisko i wyszepta?a co? jeszcze: ? Z Calebem ??czy mnie co?, czego ty nigdy nie b?dziesz mia?a. Nigdy w ca?ym swym ?yciu. Jestem pewna, ?e ci nie powiedzia?. I ?e nigdy ci nie powie. Caitlin spojrza?a na ni? z r?wn? w?ciek?o?ci?, zastanawiaj?c si? jednocze?nie, co te? ta wstr?tna kreatura mog?aby doda?, by jeszcze bardziej j? rozsierdzi?. Nie s?dzi?a, ?eby jej si? to uda?o. Kiedy jednak us?ysza?a nast?pne s?owa, u?wiadomi?a sobie, ?e rzeczywi?cie by?o co?, co mog?o wprawi? j? w jeszcze gorszy nastr?j. ? Mam z nim dziecko. ROZDZIA? DZIEWI?TY Samantha sz?a kamiennym korytarzem w eskorcie dw?ch niezdarnych stra?nik?w, wampir?w. Trzymali si? blisko niej, ale ?aden nie ?mia? jej dotkn??. By?a wojownikiem o zbyt wysokiej randze – nigdy nie okazaliby takiego braku szacunku. Pomimo swych rozmiar?w, pomimo tego, ?e byli m??czyznami, by?a od nich obydwu znacznie pot??niejsza – i dobrze o tym wiedzieli. Prowadzili j? g??biej i g??biej w czelu?cie siedziby klanu, do komnaty, w kt?rej trzymali Sama. Zeszli po kolejnych kamiennych schodach. Odg?os ich krok?w, uderze? twardych, sk?rzanych but?w odbija? si? echem od ?cian. W sklepionych korytarzach zapada? coraz wi?kszy mrok, rozja?niony gdzieniegdzie pochodniami. Samantha by?a w?ciek?a. Id?c za stra?nikami, my?la?a, aby zabi? ich tu, na miejscu. Lecz jeszcze nie teraz. Chcia?a, by zaprowadzili j? najpierw do miejsca, w kt?rym przetrzymywali Sama. Gdziekolwiek to by?o. Musia?a go ocali?. Kyle by? g?upi. Czy naprawd? my?la?, ?e zale?a?o jej a? tak bardzo na w?asnym ?yciu, w?asnym honorze, ?e gotowa by?a przyprowadzi? Sama i zabi? go na oczach wszystkich? Musia? uwa?a? j? za kolejnego pionka, jednego z wielu. Musia? wiele si? jeszcze nauczy?. Samantha by?a inna. I to bardzo. Nie prze?y?a tysi?cy lat, ulegaj?c innym. Robi?a, co chcia?a i kiedy chcia?a. Czasami wymaga?o to ?mia?ych czyn?w. Конец ознакомительного фрагмента. Текст предоставлен ООО «ЛитРес». Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696415&lfrom=688855901) на ЛитРес. Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.
Наш литературный журнал Лучшее место для размещения своих произведений молодыми авторами, поэтами; для реализации своих творческих идей и для того, чтобы ваши произведения стали популярными и читаемыми. Если вы, неизвестный современный поэт или заинтересованный читатель - Вас ждёт наш литературный журнал.