Íåäàâíî ÿ ïðîñíóëñÿ óòðîì òèõèì, À â ãîëîâå – íàñòîé÷èâàÿ ìûñëü: Îòíûíå äîëæåí ÿ ïèñàòü ñòèõè. È òàê íàïîëíèòü ñìûñëîì ñâîþ æèçíü! ß ïåðâûì äåëîì ê çåðêàëó ïîø¸ë, ×òîá óáåäèòüñÿ â âåðíîñòè ðåøåíüÿ. Âçãëÿä çàòóìàíåí.  ïðîôèëü – ïðÿì îðåë! Òèïè÷íûé âèä ïîýòà, áåç ñîìíåíüÿ. Òàê òùàòåëüíî òî÷èë êàðàíäàøè, Çàäóì÷èâî ñèäåë â êðàñèâîé ïîçå. Êîãäà äóøà

Upragniona

Upragniona Morgan Rice Wampirzych Dziennik?w #10 W UPRAGNIONYM (drugiej cz??ci cyklu Dziedzictwa Wampir?w), szesnastoletnia Scarlet usilnie stara si? dowiedzie?, czym dok?adnie si? staje. Jej nieobliczalne zachowanie zrazi?o do niej jej sympati?, Blake’a i teraz Scarlet usi?uje mu to wynagrodzi? oraz sprawi?, by j? zrozumia?. Problem jednak w tym, ?e sama nie rozumie, co si? z ni? dzieje. W tym samym czasie w ?ycie Scarlet wkracza Sage, tajemniczy nowy ch?opak w szkole. Ich ?cie?ki przeplataj? si? ze sob? i cho? Scarlet stara si? tego unika?, Sage nie odst?puje jej na krok, pomimo obiekcji najlepszej przyjaci??ki Scarlet ? Marii, kt?ra jest ?wi?cie przekonana, ?e Scarlet stara si? przyw?aszczy? go sobie. Sage porywa Scarlet i zabiera w sw?j ?wiat, poza bramy rodzinnej historycznej rezydencji nad rzek?. W miar? jak ich zwi?zek si? pog??bia, Scarlet poznaje tajemnicz? przesz?o?? Sage’a, jego rodzin? i sekrety, kt?re skrywaj?. Sp?dzaj? romantyczne chwile, jedne z najcudowniejszych, jakie Scarlet potrafi sobie wyobrazi?, na ustronnej wyspie le??cej w?r?d w?d rzeki Hudson. Scarlet nabiera przekonania, ?e znalaz?a mi?o?? swego ?ycia. Ale w?wczas poznaje druzgoc?c? prawd?, najwi?ksz? tajemnic? Sage’a: on r?wnie? nie jest cz?owiekiem i pozosta?o mu zaledwie kilka tygodni ?ycia. Niefortunnie, w?a?nie w chwili, kiedy przeznaczenie postawi?o na drodze Scarlet mi?o?? jej ?ycia, wydaje si?, ?e nied?ugo j? jej odbierze. Kiedy Scarlet wraca na szkolne prywatki poprzedzaj?ce wielk? zabaw?, wdaje si? w k??tni? ze swymi przyjaci??kami, kt?re wyrzucaj? j? z grupy. Jednocze?nie Vivian nastawia najpopularniejsze dziewczyny w szkole przeciwko niej i sprawia, ?e jej ?ycie zamienia si? w piek?o, co doprowadza do nieuniknionej konfrontacji. Scarlet zmuszona jest do wymykania si? z domu, co tylko pogarsza jej stosunki z rodzicami. Wkr?tce u?wiadamia sobie, ?e ze wszech stron czuje coraz wi?ksz? presj?. Jedynym ?wiat?em w jej ?yciu pozostaje Sage. Ale on wci?? skrywa jakie? tajemnice, a na horyzoncie zn?w pojawia si? Blake – zdecydowany walczy? o ni?. W mi?dzyczasie, Caitlin z determinacj? poszukuje sposobu na odwr?cenie przemiany Scarlet w wampira. To, co odkrywa, zmusza j? do podj?cia wyprawy w poszukiwaniu antidotum, g??boko w samym sercu bibliotek i ksi?gar? z rzadkimi okazami ksi??ek. Nie spocznie, p?ki nie zdob?dzie lekarstwa. Ale mo?e by? ju? na to za p??no. Scarlet przechodzi szybk? przemian?, ledwie potrafi zapanowa? nad tym, czym si? staje. Chce sformalizowa? zwi?zek z Sagem – lecz los zdaje si? uparcie prowadzi? ich do rozstania. W kulminacyjnym momencie ksi??ki, pe?nym wartkiej akcji i szokuj?cego zwrotu wydarze?, Scarlet staje przed monumentalnym wyborem – kt?ry ju? na zawsze zmieni oblicze ?wiata. Jak wiele b?dzie gotowa po?wi?ci? dla mi?o?ci? Morgan Rice Upragniona (Cz??? 10 Dziennik?w Wampir?w) Przek?ad: Micha? G?uszak O autorce Morgan Rice plasuje si? na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autor?w powie?ci dla m?odzie?y. Morgan jest autork? bestsellerowego cyklu fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, z?o?onego z siedemnastu ksi??ek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, z?o?onej, do tej pory, z jedenastu ksi??ek; bestsellerowego cyklu thriller?w post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, z?o?onego, do tej pory, z dw?ch ksi??ek; oraz najnowszej serii fantasy KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY, sk?adaj?cej si? z dw?ch cz??ci (kolejne w trakcie pisania). Powie?ci Morgan dost?pne s? w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 j?zykach. Morgan czeka na wiadomo?? od Ciebie. Odwied? jej stron? internetow? www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/) i do??cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezp?atn? ksi??k?, darmowe prezenty, darmow? aplikacj? do pobrania i dost?p do najnowszych informacji. Do??cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozosta? z nami w kontakcie! Wybrane komentarze Wampirzych Dziennik?w Rywal ZMIERZCHU oraz PAMI?TNIK?W WAMPIR?W. Nie b?dziesz m?g? oprze? si? ch?ci czytania do ostatniej strony. Je?li jeste? mi?o?nikiem przygody, romansu i wampir?w to ta ksi??ka jest w?a?nie dla ciebie!     – Vampirebooksite.com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Rice udaje si? wci?gn?? czytelnika w akcj? ju? od pierwszych stron, wykorzystuj?c genialn? narracj? wykraczaj?c? daleko poza zwyk?e opisy sytuacji… PRZEMIENIONA to dobrze napisana ksi??ka, kt?r? bardzo szybko si? czyta,     – Black Lagoon Reviews (komentarz dotycz?cyPrzemienionej) Idealna opowie?? dla m?odych czytelnik?w. Morgan Rice zrobi?a ?wietn? robot? buduj?c niezwyk?y ci?g zdarze?… Orze?wiaj?ca i niepowtarzalna. Skupia si? wok?? jednej dziewczyny… jednej niezwyk?ej dziewczyny! Wydarzenia zmieniaj? si? w wyj?tkowo szybkim tempie. ?atwo si? czyta. Zalecany nadz?r rodzicielski.     – The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Zaw?adn??a moj? uwag? od samego pocz?tku i do ko?ca to si? nie zmieni?o… To historia o zadziwiaj?cej przygodzie, wartkiej i pe?nej akcji od samego pocz?tku. Nie ma tu miejsca na nud?.     – Paranormal Romance Guild (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Kipi akcj?, romansem, przygod? i suspensem. Si?gnij po ni? i zakochaj si? na nowo.     – vampirebooksite.com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Wspania?a fabu?a. To ten rodzaj ksi??ki, kt?r? ci??ko od?o?y? w nocy. Zako?czona tak nieoczekiwanym i spektakularnym akcentem, i? b?dziesz natychmiast chcia? kupi? drug? cz???, tylko po to, aby zobaczy?, co b?dzie dalej.     – The Dallas Examiner (komentarz dotycz?cy Kochany) Morgan Rice udowadnia kolejny ju? raz, ?e jest szalenie utalentowan? autork? opowiada?… Jej ksi??ki podobaj? si? szerokiemu gronu odbiorc?w ??cznie z m?odszymi fanami gatunku fantasy i opowie?ci o wampirach. Ko?czy si? niespodziewanym akcentem, kt?ry pozostawia czytelnika w szoku.     – The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy Kochany) Ksi??ki autorstwa Morgan Rice KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY POWR?T SMOK?W (Cz??? #1) POWR?T WALECZNYCH (Cz??? #2) POT?GA HONORU (Cz??? #3) KU?NIA M?STWA (Cz??? #4) KR?LESTWO CIENI (Cz??? #5) NOC ?MA?K?W (Cz??? #6) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBO ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W  (CZ??? 15) POTYCZKI RYCERZY (CZ??? 16) ?MIERTELNA BITWA (CZ??? 17) THE SURVIVAL TRILOGY ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZ??? 1) ARENA TWO (CZ??? 2) WAMPIRZYCH DZIENNIK?W PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) Pos?uchaj  cyklu Wampirze Dzienniki w formacie audio! Copyright © 2012 Morgan Rice Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami dopuszczonymi na mocy ameryka?skiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autora. Niniejsza publikacja elektroniczna zosta?a dopuszczona do wykorzystania wy??cznie na u?ytek w?asny. Nie podlega odsprzeda?y ani nie mo?e stanowi? przedmiotu darowizny, w kt?rym to przypadku nale?y zakupi? osobny egzemplarz dla ka?dej kolejnej osoby. Je?li publikacja zosta?a zakupiona na u?ytek osoby trzeciej, nale?y zwr?ci? j? i zakupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za okazanie szacunku dla ci??kiej pracy autorki publikacji. Niniejsza praca jest dzie?em fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki. Wszelkie podobie?stwo do os?b prawdziwych jest ca?kowicie przypadkowe i niezamierzone. – B?ogos?awiona, o! b?ogos?awiona Po dwakro? nocy! Ale czy to wszystko, Dziej?c si? w nocy nie jest mar? tylko? Co tak lubego mo?e–? by? istotnym?     —William Shakespeare, Romeo i Julia ROZDZIA? PIERWSZY Caitlin Paine p?dzi?a po West Side Highway zdecydowana dotrze? do Cloisters przed zamkni?ciem. W jej g?owie roi?o si? od r??nych my?li. Zastanawia?a si? nad tym wszystkim, co trapi?o Scarlet – zmartwieniami, kt?re nie powinny dotyczy? ?adnego nastolatka. Scarlet zmienia?a si?. Caitlin by?a tego pewna. Nie by?a ju? tylko zwyk?ym cz?owiekiem i ka?dego dnia by?o coraz gorzej. Caitlin wyczuwa?a, ?e c?rka staje si? tym, czy Caitlin sama by?a w przesz?o?ci: wampirem. Oczywi?cie Caitlin nie mia?a osobistych wspomnie? z okresu, kiedy by?a wampirem; jednak?e, bior?c pod uwag? to, o czym przeczyta?a w dzienniku, kt?ry odkry?a na strychu – jej wampirzym pami?tniku – czu?a, ?e to wszystko dzia?o si? naprawd?. Je?eli dziennik by? prawdziwy, a przeczuwa?a, ?e tak, to kiedy? w przesz?o?ci sama by?a wampirem; w jaki? spos?b sko?czy?a tu, w tych czasach, prowadz?c zwyczajne ?ycie w zwyczajnej rodzinie, bez jakichkolwiek wspomnie? o przesz?o?ci. I tylko jedna rzecz si? nie zgadza?a, jej rodzinie daleko by?o do tej zwyczajno?ci. Jej ?yciu daleko by?o do normalno?ci. Jej c?rka w jaki? spos?b stawa?a si? kim?, kim ona sama kiedy? by?a. Po?a?owa?a, po raz milionowy, ?e znalaz?a ten dziennik. Mia?a wra?enie, ?e jego odkrycie by?o niczym otwarcie puszki Pandory, czym?, co wywo?a?o ten koszmarny ci?g wydarze?. Rozpaczliwie pragn??a, by wszystko wr?ci?o do normy. Musia?a pozna? odpowiedzi. Musia?a ca?kowicie upewni? si?, ?e to wszystko by?o autentyczne. Je?li nie by?a w stanie sprawi?, by wszystko na powr?t sta?o si? normalne, to przynajmniej chcia?a dowiedzie? si? czego? wi?cej na temat tego, co dzia?o si? ze Scarlet. I dowiedzie? si?, czy istnia? jakikolwiek spos?b, by temu zaradzi?. Prowadz?c dalej, wr?ci?a my?lami do bia?ych kruk?w, kt?re znalaz?a w bibliotece. A zw?aszcza tego rzadkiego woluminu i wydartej po?owy stronicy. Pomy?la?a o antycznym rytuale, tym spisanym po ?acinie i lekarstwie na wampiryzm. Ponownie zacz??a si? zastanawia?, czy to mog?o by? prawdziwe. A mo?e po prostu by?a to scheda folkloru? Taka ludowa m?dro??? Ka?dy powa?ny uczony oczywi?cie obstawa?by za tak? wersj?. Po cz??ci ona r?wnie? chcia?a to zignorowa?. Ale z drugiej strony co? w niej tkwi?o przy tym, kurczowo trzyma?o si? tej ostatniej, mo?liwej nadziei na ocalenie Scarlet. Po raz kolejny przysz?o jej do g?owy pytanie, jak w og?le mia?a znale?? pozosta?? po?ow? strony. Pochodzi?a z jednego z najstarszych istniej?cych bia?ych kruk?w i nawet je?li uda?oby si? jej w jaki? spos?b wy?ledzi? inn? istniej?ca kopi? tej ksi??ki, jakie by?y szanse na to, ?e pozosta?a po?owa strony wci?? si? tam znajduje? Jakby nie by?o, kto? wydar? p?? strony najprawdopodobniej w celu ukrycia jej. Ale przed kim? Przed czym? Tajemnica jedynie stawa?a si? bardziej zawik?ana. Zamiast tego postanowi?a skupi? si? na w?asnym dzienniku, napisanym wieki temu jej w?asnor?cznym pismem; na w?asnym opisie klanu wampir?w ?yj?cych pod gmachem Cloisters. Wspomnia? o ukrytej komnacie wiod?cej do siedziby klanu, g??boko pod ziemi?, na ni?szych kondygnacjach. Musia?a wiedzie?, czy to prawda. Czy istnia? jaki? znak, jakikolwiek ?lad, kt?ry uwiarygodni?by przedmiot jej rozmy?la?, pozwoli?, by ?mia?o ruszy?a dalej. Je?li jednak nie by?o tam ?adnych ?lad?w, w?wczas mog?aby podwa?y? rzetelno?? ca?ego jej dziennika. Zjecha?a z autostrady, przejecha?a wij?c? si? drog? przez Fort Tryon Park i zjecha?a w kierunku g??wnego wej?cia do Cloisters. Wjecha?a na w?ski, wij?cy si? podjazd i w ko?cu zaparkowa?a przed olbrzymia budowl?. Kiedy wysiad?a, znieruchomia?a i podnios?a wzrok; z jakiego? powodu miejsce to wyda?o si? jej uderzaj?co znajome, jakby pe?ni?o jak?? wa?n? rol? w jej ?yciu. Nie mog?a zrozumie?, z jakiego powodu, poniewa? jak dot?d odwiedzi?a je mo?e ze dwa razy. Chyba, ?e wszystko w jej dzienniku by?o prawd?. Czy to, co teraz odczuwa?a, by?o prawdziwe? A mo?e po prostu by?o to jej pobo?ne ?yczenie? Pospieszy?a przez sklepione drzwi wej?ciowe do ?rodka kamiennej, ?redniowiecznej budowli, w g?r? d?ug? pochylni?, a potem d?ugim, w?skim korytarzem. W ko?cu dotar?a do g??wnego wej?cia, zap?aci?a za wst?p i ruszy?a kolejnym korytarzem. Po prawej min??a niewielki dziedziniec z licznymi ?ukami, po?rodku kt?rego znajdowa? si? ?redniowieczny ogr?d. Jesienne listowie drga?o na wietrze. By?o popo?udnie, kolejny dzie? tygodnia, i ca?e to miejsce ?wieci?o pustkami. Mia?a wra?enie jakby ca?e nale?a?o do niej. Przynajmniej do chwili, kiedy us?ysza?a muzyk?. Najpierw by? to tylko czyj? g?os – potem kilka g?os?w. ?piewa?y. Niewielki ch?r intonowa? pradawne ?piewy. Nie potrafi?a zdecydowa?, czy by?o to na ?ywo, czy jakie? nagranie. Sta?a jak sparali?owana, s?uchaj?c niebia?skich g?os?w rozchodz?cych si? echem po niewielkim zamku. Mia?a wra?enie, jakby przenios?a si? w inny czas i inne miejsce. Wiedzia?a, ?e przysz?a tu, by wykona? pewne zadanie, ale musia?a sprawdzi?, sk?d dochodzi?a ta muzyka. Skr?ci?a w kolejny korytarz i pod??y?a za d?wi?kiem. Wesz?a przez niewielkie, sklepione, wiekowe drzwi i znalaz?a si? w kaplicy z pn?cym si? wysoko stropem i licznymi witra?ami. Ku swemu zaskoczeniu dostrzeg?a stoj?cy przed ni? sze?cioosobowy ch?rek starszych kobiet i m??czyzn ubranych w bia?e szaty. Stali odwr?ceni w kierunku pustej komnaty, spogl?daj?c w d?? na nuty i ?piewali. Gregoria?skie chora?y. Zauwa?y?a oznakowanie, ogromny plakat reklamuj?cy koncert, kt?ry odbywa? si? tu tego popo?udnia. Zda?a sobie spraw?, ?e natkn??a si? na pokaz na ?ywo. A mimo to by?a jedyn? osob? w pomieszczeniu. Najwidoczniej nikt inny nie wiedzia? o nim. Zamkn??a oczy i ws?ucha?a si? w melodi?. By?a taka pi?kna i przejmuj?ca, ?e Caitlin nie mog?a si? od niej oderwa?. Otworzy?a oczy i rozejrza?a si? doko?a po ?redniowiecznych murach i wystroju. Poczu?a si? nawet jeszcze bardziej oderwana od rzeczywisto?ci. Gdzie trafi?a? Pie?? dobieg?a nareszcie ko?ca i Caitlin odwr?ci?a si? i wysz?a, staraj?c si? odzyska? kontakt z rzeczywisto?ci?. Pospieszy?a korytarzem i dotar?a do kamiennych schod?w. Zesz?a po wij?cych si? w d?? ku ni?szym kondygnacjom klasztoru stopniach, z coraz mocniej bij?cym sercem. Miejsce to sprawia?o niesamowicie znajome wra?enie, jakby tu ju? kiedy? przebywa?a. Nie mog?a tego zrozumie?. Ruszy?a pospiesznie ni?sz? kondygnacj?, pami?taj?c jej opis zawarty w jednym z wpis?w do swego dziennika. Przypomnia?a te? sobie wzmiank? o przej?ciu, tajemniczym portalu, kt?ry prowadzi? w d?? do podziemi, do klanu Caleba. Jej podekscytowanie pog??bi?o si? jeszcze bardziej, kiedy po lewej stronie dostrzeg?a odgrodzony lin? obszar, na kt?rym znajdowa?y si? idealnie zachowane stare schody. Prowadzi?y w g?r? pod sam strop. Lecz donik?d. By?y po prostu artefaktem, cz??ci? wystawy. Takie same, jak te opisane w jej dzienniku. Mia?y te? niewielkie drewniane wierzeje, kt?re skrywa?y ich ni?sz? cz??? i Caitlin nie by?a w stanie zobaczy?, czy schody wiod?y ni?ej, na kolejn? kondygnacj?. By?y odgrodzone i nie mog?a w ?aden spos?b dosta? si? w ich pobli?e. Musia?a jednak wiedzie?. Je?li prowadzi?y ni?ej, w?wczas wszystko to, co napisa?a by?o prawd?. A nie zwyk?ym wymys?em. Spojrza?a w obydwie strony i dostrzeg?a stra?nika w odleg?ym kra?cu sali. Drzema? akurat. Wiedzia?a, ?e przekraczaj?c lin?, mog?a wpakowa? si? w tarapaty – mo?e nawet zosta? aresztowan?. Ale musia?a wiedzie?. Musia?a to zrobi? szybko. Nagle przesz?a nad aksamitn? lin? i podesz?a do schod?w. Niemal natychmiast odezwa? si? alarm, przeszywaj?c powietrze przera?liwym piskiem. – HEJ PANIUSIU! – wrzasn?? stra?nik. Zacz?? biec w jej kierunku. Alarm wy? przera?liwie, a jej serce wali?o mocno w piersiach. Ale by?o ju? za p??no. Nie mog?a zawr?ci?. Musia?a wiedzie?. Przekraczaj?c lin? i bezczeszcz?c muzealn? wystaw?, naruszaj?c jakiekolwiek przepisy – a zw?aszcza, je?li chodzi?o o histori? i artefakty ? post?pi?a ca?kowicie wbrew swej naturze. Ale nie mia?a wyboru. Na szali by?o ?ycie Scarlet. Dotar?a do schod?w i chwyci?a ?redniowieczn?, drewnian? klamk?. Napar?a na ni?. Drzwi otworzy?y si? i w tym samym momencie Caitlin zobaczy?a, dok?d prowadzi?y. Donik?d. Ko?czy?y si? na posadzce. By?y atrap?. Zwyczajnym eksponatem i nic ponadto. Serce jej zamar?o. Poczu?a si? zawiedziona. Nie by?o tu ?adnej podziemnej komnaty. ?adnej klapy w pod?odze. Niczego takiego. Zgodnie z tym, co g?osi? opis wystawy, by?y to zwyk?e schody i nic poza tym. Artefakt. Wiekowy relikt. K?amstwo. Wszystko to jedno, wielkie k?amstwo. Nagle poczu?a szorstkie d?onie, kt?re chwyci?y j? od ty?u i poci?gn??y za sob?, wywindowa?y w g?r? nad aksamitn? lin? i postawi?y po drugiej stronie na ziemi. – Co pani wyprawia? – wydar? si? na ni? inny stra?nik, kiedy dotar? do niej i pom?g? odci?ga? j? w ty?. – Przepraszam – powiedzia?a, staraj?c si? napr?dce co? wymy?le?. – Ja… hm… zgubi?am kolczyk. Spad? i odbi? si? od pod?ogi. My?la?am, ?e w?a?nie tam polecia?. Tylko go szuka?am. – Droga pani, to muzeum! – odszepn?? stra?nik, ca?y czerwony na twarzy. – Nie mo?e pani przekracza? barierek ot tak sobie. Ani niczego dotyka?! – Tak mi przykro – powiedzia?a z zaschni?tym gard?em. Modli?a si?, ?eby tylko jej nie aresztowali. A mogli to zrobi?, dobrze o tym wiedzia?a. Dw?ch stra?nik?w spojrza?o po sobie, jakby debatuj?c. W ko?cu jeden powiedzia? – Niech pani ju? idzie! Popchn?? j?, a Caitlin pospiesznie ruszy?a przed siebie korytarzem, odetchn?wszy z ulg?. Zauwa?y?a otwarte drzwi prowadz?ce na zewn?trz na ni?szy taras i wybieg?a przez nie. Znalaz?a si? na ni?szym tarasie, w ch?odnym, pa?dziernikowym powietrzu. Jej serce wci?? mocno wali?o. By?a bardzo szcz??liwa, ?e ju? stamt?d wysz?a. Ale jednocze?nie by?a te? przybita. Czy jej dziennik by? jedynie wytworem wyobra?ni? Czy nic z tego nie by?o prawd?? Czy wszystko sobie wymy?li?a? Lecz w takim razie jak wyt?umaczy? reakcj? Aidena? Przesz?a brukowany taras, min??a kolejny ogr?d, tym razem wype?niony niewielkimi drzewkami owocowymi. Sz?a dalej, a? dotar?a do marmurowych blanek. Opar?a si? o nie i rozejrza?a; w oddali dostrzeg?a rzek? Hudson, kt?ra b?yszcza?a w ?wietle p??nopopo?udniowego s?o?ca. Nagle obr?ci?a si?, spodziewaj?c si? z jakiego? powodu zobaczy? Caleba stoj?cego tu? bok. Z jakiego? powodu odnosi?a wra?enie, ?e ju? tu kiedy? by?a, sta?a na tym tarasie razem z Calebem. To nie mia?o ?adnego sensu. Czy?by traci?a rozum? Teraz ju? nie by?a tego taka pewna. ROZDZIA? DRUGI Scarlet wpad?a do swego pokoju, zanosz?c si? histerycznym p?aczem, i zatrzasn??a za sob? drzwi. Bieg?a ca?? drog? znad rzeki do domu i nie przestawa?a p?aka?. Nie rozumia?a, co si? z ni? dzieje. W my?lach wci?? na nowo powraca?a do tej chwili, kiedy dostrzeg?a pulsuj?c? krew w szyi Blake’a, kiedy poczu?a to pragnienie, t? ch?? zatopienia w niej swych z?b?w. Nakarmienia si? nim. Co si? z ni? dzia?o? By?a jakim? dziwad?em? Dlaczego poczu?a si? w ten spos?b? I dlaczego w?a?nie wtedy? Akurat kiedy po raz pierwszy si? poca?owali? Teraz, kiedy zostawi?a to miejsce za sob?, z trudem przychodzi?o jej przywo?anie tych samych uczu?, tego samego wra?enia, kt?re wtedy przepe?ni?o jej cia?o – i z ka?d? mijaj?c? chwil? odchodzi?o coraz dalej. Czu?a, ?e jej cia?o wr?ci?o do normy. Czy by?a to zaledwie ulotna chwila? Czy by? to jaki? dziwaczny, jednorazowy odlot, kt?ry przytrafi? si? jej i ju? nigdy nie mia? si? powt?rzy?? Rozpaczliwie pragn??a w to wierzy?. Jednak, gdzie? w g??bi serca, czu?a, ?e by?o inaczej. Owo wra?enie by?o tak silne, by?o czym?, czego nigdy w ?yciu nie potrafi?aby zapomnie?. Gdyby podda?a si? mu, zosta?a tam jeszcze jedn? sekund? d?u?ej, by?a pewna, ?e Blake by?by ju? teraz martwy. Mimowolnie cofn??a si? my?lami do tamtego dnia, kiedy wr?ci?a do domu chora. Kiedy wybieg?a z domu. I nie pami?ta?a, co wydarzy?o si? p??niej, gdzie by?a. Jak obudzi?a si? w szpitalu. Jak jej mama by?a zmartwiona, wystraszona… Teraz to wszystko wype?z?o na pierwszy plan. Mama chcia?a, by Scarlet przebada?o wi?cej lekarzy, by przesz?a dodatkowe badania. A potem mia?a spotka? si? z ksi?dzem. Czy?by co? podejrzewa?a? Czy w?a?nie to sugerowa?a? Czy s?dzi?a, ?e Scarlet stawa?a si? wampirem? Serce Scarlet bi?o mocno, kiedy tak siedzia?a w swoim pokoju zwini?ta w k??bek na ulubionym fotelu. Ruth po?o?y?a pyszczek na jej kolanie, a Scarlet nachyli?a si? i pog?aska?a j?. Ale w jej oczach wci?? by?y ?zy. By?a zszokowana, wstrz??ni?ta. Przera?ona my?l?, ?e jest chora, ?e ma jakiego? rodzaju chorob? – a mo?e co? gorszego. Wiedzia?a oczywi?cie, ?e to niedorzeczne, dok?d prowadz? j? te rozmy?lania. Ale odwa?y?a si? brn?? dalej. Zastanawia? si? nad tym uczuciem, kt?re ni? zaw?adn??o, kiedy chcia?a ugry?? go w szyj?. Wra?eniem, kt?re obudzi?o si? w jej obydwu siekaczach. Jej pragnieniem zaspokojenia g?odu. Czy to by?o mo?liwe? Czy jest wampirem? Czy wampiry rzeczywi?cie istniej?? Si?gn??a po sw?j komputer, otworzy?a go i wygooglowa?a. Musia?a wiedzie?. Wpisa?a „wampir” w Wikipedii i zacz??a czyta?: Poj?cie wampiryzmu istnieje od tysi?cy lat; kultury takie jak mezopotamska, hebrajska, staro?ytna grecka czy rzymska obfitowa?y w opowie?ci o demonach i duchach uznawanych za prekursor?w wsp??czesnego wampira. Jednak?e, pomimo wyst?powania przypadk?w wampiro-podobnych stworze? w tych staro?ytnych cywilizacjach, folklorystyczny obraz istoty, kt?r? obecnie uto?samiamy z wampirem pochodzi niemal wy??cznie z po?udniowo-wschodniej cz??ci Europy, jej wczesnych lat osiemnastego wieku, kiedy to ustnie przekazywane tradycje wielu etnicznych grup tego regionu zosta?y spisane i opublikowane. W wi?kszo?ci przypadk?w wampiry to powracaj?ce duchy z?ych istot, ofiar samob?jstw, wied?m, ale r?wnie dobrze mog? to by? byty stworzone przez nieprzyjazne duchy, kt?re zaw?adn??y czyimi? zw?okami, b?d? powsta?y w skutek ugryzienia wampira. Scarlet szybko zamkn??a laptop i od?o?y?a go na bok. Jak dla niej, by?o tego wszystkiego zbyt wiele. Potrz?sn??a g?ow?, staraj?c si? w ten spos?b pozby? tych my?li z g?owy. Co? by?o z ni? zdecydowanie nie w porz?dku. Ale czy to akurat by?o to? By?a przera?ona. Jej uczucia do Blake’a i my?li o tym, co si? przed chwil? sta?o tylko wszystko pogarsza?y. Nie mog?a uwierzy? w to, ?e uciek?a od niego w ten spos?b, zw?aszcza w takim momencie. Kiedy sp?dzali ze sob? tak niesamowite chwile, byli na wymarzonej randce. A teraz to. W ko?cu, kiedy ich zwi?zek zaczyna? nabiera? tempa. Jakie to by?o niesprawiedliwe. Nie potrafi?a sobie nawet wyobrazi?, co musia? w tamtej chwili my?le?. Najpewniej s?dzi?, ?e by?a jakim? dziwol?giem, zupe?nym psycholem. ?eby w ten spos?b, w ?rodku poca?unku poderwa? si? na nogi i pobiec w las. Musia? my?le?, ?e by?a ca?kowicie pozbawiona rozumu. By?a pewna, ?e ju? nigdy wi?cej nie b?dzie chcia? zobaczy? si? z ni?. I ?e prawdopodobnie wr?ci do Vivian. Rozpaczliwie pragn??a mu wszystko wyt?umaczy?. Ale jak mog?a? Co mia?aby powiedzie?? ?e nasz?a j? nag?a i nieodparta ochota ugryzienia go w szyj?? Nakarmienia si? nim? Wypicia jego krwi? ?e musia?a uciec, ?eby go ocali?? Z pewno?ci?, to by go uspokoi?o, pomy?la?a z przek?sem. Chcia?a wszystko naprawi?. Chcia?a spotka? go znowu. Ale nie mia?a poj?cia, w jaki spos?b mog?aby si? wyt?umaczy?. A by?o co? jeszcze. Obawia?a si? by? w jego pobli?u; nie ufa?a ju? sobie. Co by by?o, gdyby owo pragnienie znowu ni? zaw?adn??o? I gdyby, tym razem, naprawd? zrobi?a mu krzywd?? My?l?c o tym, wybuchn??a p?aczem. Czy ju? nigdy nie b?dzie mog?a zazna? towarzystwa ch?opc?w? Nie. Musia?a spr?bowa?. Musia?a przynajmniej spr?bowa? wszystko naprawi?. Musia?a spr?bowa? wyt?umaczy? swoje post?powanie w jaki? spos?b. Przynajmniej po to, by jej nie znienawidzi?. Nawet gdyby ju? nigdy nie chcia? jej widzie? na oczy, nie mog?a po prostu zostawi? tego w ten spos?b. I gdzie?, w g??bi serca, ?ywi?a nadziej?, ?e by? mo?e by? to jednorazowy przypadek, dziwaczny epizod i ?e b?d? mogli przej?? nad tym do porz?dku dziennego i nadal ze sob? chodzi?. Je?li zdo?aliby rozwi?za? ten problem razem, to mogliby przezwyci??y? wszystko. Poczu?a si? troch? lepiej. Otar?a ?zy, chwyci?a chusteczk?, wydmucha?a nos i wyj??a kom?rk?. Wybra?a jego numer i zacz??a wstukiwa? wiadomo??. I zawaha?a si?. Co powinna napisa?? Tak mi przykro z powodu tego, co dzi? si? sta?o. Wykasowa?a to. Zbyt og?lnikowo. Nie wiem, co mnie dzi? nasz?o. To r?wnie? wykasowa?a. Nie brzmia?o zbyt odpowiednio. Potrzebna jej by?a idealnie wywa?ona wiadomo??, idealne po??czenie przeprosin jak i nadziei, ?e nic jeszcze nie zmieni?o si? bezpowrotnie. Musia?a r?wnie? zwr?ci? uwag? na wspania?e chwile sp?dzone w jego obecno?ci do tamtego mementu. Zamkn??a oczy i westchn??a, rozmy?laj?c usilnie. No, dalej, dalej, pop?dza?a siebie. Zacz??a pisa?. Sp?dzi?am dzi? z tob? niewiarygodne chwile. Tak mi przykro, ?e wszystko sko?czy?o si? w ten spos?b. Mia?am pow?d, by opu?ci? ci? tak nagle, ale nie potrafi? tego wyja?ni?, Wiem, ?e trudno to zrozumie?, jednak mam nadziej?, ?e jako? ci si? to uda. Chc? tylko, by? wiedzia?, ?e sp?dzi?am niesamowity czas i jest mi przykro. I mam nadziej?, ?e si? jeszcze zobaczymy. Przypatrywa?a si? swemu dzie?u przez d?u?sz? chwil?, po czym, w ko?cu, wyci?gn??a r?k? i wcisn??a wy?lij. Obserwowa?a jak wiadomo?? w?drowa?a do adresata. Nie by?a idealna. Ju? teraz przysz?y jej do g?owy miliony sposob?w, jak mog?aby j? zmieni?. Cz??ciowo te? ?a?owa?a, ?e j? wys?a?a. Mo?e brzmia?a zbyt rozpaczliwie. Zbyt zagadkowo. Niewa?ne. I tak ju? posz?a. Przynajmniej wiedzia? teraz, ?e wci?? go lubi?a, ?e chcia?a zobaczy? si? z nim powt?rnie. Wiedzia?a, ?e Blake mia? przy sobie kom?rk? dos?ownie w ka?dej chwili dnia. Wiedzia?a, ?e natychmiast odbierze wiadomo??, I ?e zawsze odpowiada? na nie w przeci?gu kilku minut. Dygota?a, czekaj?c na odpowied?. Po?o?y?a kom?rk? na kolanach i zamkn??a oczy, oddychaj?c powoli i czekaj?c na powiadomienie wibracj?. Si?? woli wymuszaj?c te wibracje. Dalej, my?la?a. Odpisuj. Siedzia?a i czeka?a zdawa?oby si? niemal przez wieczno??. Od?wie?a?a co chwil? status wiadomo?ci. Po kilku minutach wy??czy?a j? nawet i w??czy?a ponownie w razie, gdyby co? si? zablokowa?o. P??niej zacz??a obserwowa? sekundnik. Min??y dwie minuty. Potem pi??. Potem dziesi??. Cisn??a telefon na st??. Czu?a ?zy zbieraj?ce si? w oczach. Najwyra?niej nie odpisywa?. Jak mog?a go obwinia?? Ona prawdopodobnie te? nie odpisa?aby sobie. A wi?c to tyle. To koniec. Wtem, nagle, jej telefon wpad? w wibracje. Si?gn??a po niego i zerwa?a ze sto?u. Ale zmarkotnia?a, kiedy zauwa?y?a, ?e to nie od Blake’a. A od Marii. Nie mog? uwierzy?, ?e ot tak uciek?a? z zaj??. Wi?c… jak tam randka z Blakiem? Scarlet westchn??a. Nie mia?a poj?cia, co jej napisa?. Nie martw si?. Nigdy wi?cej urywania si? z zaj??. Mi?dzy nami sko?czone. Naprawd?. M?j Bo?e. Dlaczego? Przez Vivian? Nie, to nie przez ni?. Po prostu… Scarlet zawaha?a si?, zastanawiaj?c si? nad tym, co napisa?. … nie wysz?o. Opowiadaj. Scarlet westchn??a. Naprawd? chcia?a zmieni? temat. Nie ma, o czym. Co u ciebie? Rany. Mam obsesj? na punkcie tego nowego ch?opaka. Sage’a. Mam kila nowych szczeg???w. Scarlet by?a wyko?czona i naprawd? nie mia?a ochoty ci?gn?? dalej tej esemesowej wymiany zda?. Nie chcia?a s?ucha? plotek i insynuacji o tym nowym ch?opaku – ani o nikim innym. Pragn??a jedynie znikn?? z powierzchni ziemi. Ale Maria by?a jej najbli?sz? przyjaci??k? i musia?a j? wys?ucha?: Czyli? Ma siostr? i kuzyna. Ale nie chodz? do naszej szko?y. Jest w ostatniej klasie. Przeni?s? si? z prywatnej szko?y. Pono? jest bogaty. A nawet bardzo bogaty. Scarlet nic to nie obchodzi?o. Chcia?a jedynie jak najszybciej to zako?czy?. Na szcz??cie, zanim zd??y?a odpisa?, dosta?a inn? wiadomo?? – tym razem od Jasmin. Rany, co si? dzieje na twoim Facebooku? Scarlet przeczyta?a to ze zdziwieniem. Co takiego? Zanim zd??y?a odpowiedzie?, Scarlet chwyci?a sw?j laptop, otworzy?a go i wywo?a?a swoj? tablic? na Facebooku. Nogi si? pod ni? ugi??y. Vivian wystawi?a jej posta: Niez?y spos?b na kradzie? Blake’a. Ale nie podzia?a?. Wr?ci? do nas po tym, jak zerwa? z tob?. Wiedzia?am, ?e da ci kosza. Nie spodziewa?am si? tylko, ?e tak szybko. Scarlet zacz??a gwa?townie wdycha? powietrze. By?a ca?kowicie zbita z tropu. Zauwa?y?a komentarze r??nych przyjaci??ek na temat tego posta i to, ?e rozni?s? si? ju? po tablicach wielu innych os?b. Zauwa?y?a te?, ?e Vivian zamie?ci?a go na Twitterze, i ?e wszystkie przyjaci??ki Vivian zd??y?y ju? go twittowa? u siebie. Scarlet by?a przera?ona. Nigdy jeszcze nie czu?a si? a? tak za?enowana. Wymaza?a komentarz ze swojej tablicy, zablokowa?a dost?p Vivian, po czym przesz?a do ustawie? i zmieni?a je tak, aby postowa? mog?y tylko jej przyjaci??ki. Ale by?a to zaledwie kropla w morzu – najwyra?niej szkody zosta?y ju? wyrz?dzone. Teraz ca?a szko?a my?la?a, ?e krad?a innym ch?opak?w. I ?e dosta?a kosza. Jej twarz okry?a si? purpur?. By?a tak w?ciek?a, ?e mia?a ochot? udusi? Vivian go?ymi r?koma. Nie wiedzia?a, co robi?. Zatrzasn??a laptopa i wyparowa?a z pokoju. Pop?dzi?a w d?? schodami, nie wiedz?c ani dok?d p?j??, ani co zrobi?. Wiedzia?a tylko, ?e musi si? przewietrzy?. – Chod?, Ruth – powiedzia?a. Chwyci?a smycz, a Ruth podskoczy?a z entuzjazmem, pod??aj?c za ni? przez drzwi i w d?? po schodach ganku. Scarlet zbieg?a po stopniach, patrz?c pod nogi i dopiero, kiedy by?a na chodniku podnios?a wzrok i zobaczy?a go, stoj?cego tam przed ni?. Stan??a jak wryta. Sta? tam, wpatruj?c si? w ni?, jakby na co? czeka?. Ten nowy. Sage. ROZDZIA? TRZECI Scarlet sta?a przed swoim domem i patrzy?a. Ledwie mog?a uwierzy?. Oto kilka st?p dalej, na chodniku, wpatruj?c si? w ni? intensywnie szarymi oczyma, sta? ten nowy ch?opak, Sage. Co on tutaj, przed jej domem, robi? Jak d?ugo ju? tak sta?? Obserwowa? dom? Zamierza? ruszy? w stron? jej domu? Czy po prostu w?a?nie przechodzi? obok? Ale dok?d? Mieszka?a na cichej, podmiejskiej uliczce, kt?r? ma?o kto kiedykolwiek chodzi?. Chocia? z drugiej strony, by?a zaledwie dwie przecznice od centrum i nie mo?na by?o wykluczy?, ?e zmierza? do jakiego? konkretnego miejsca. Ale i to by?o ma?o prawdopodobne. My?l o tym, ?e tam sta?, obserwowa? jej dom i zamierza? podej??, zdenerwowa?a j?. Jednocze?nie nie mog?a zaprzeczy?, ?e by?a podekscytowana jego widokiem. Ekscytacja nie by?a tu odpowiednim s?owem. By?a raczej… sparali?owana. Nie mog?a oderwa? od niego oczu. Od jego g?adkiej sk?ry, silnej szcz?ki, dumnie zarysowanych ko?ci policzkowych i nosa, jego szarych oczu, d?ugich rz?s – nigdy nie spotka?a nikogo, kto cho?by odrobin? go przypomina?. O tak arystokratycznym i dumnym wygl?dzie. Wydawa? si? taki nie na miejscu, jakby trafi? tu wprost z szesnastowiecznego pa?acu. Nie mog?a te? nie zauwa?y?, ?e ca?a si? spi??a na jego widok. A by?o to uczucie, jakiego nie chcia?a akurat odczuwa?. Przecie? jej najlepsza przyjaci??ka, Maria, jasno da?a do zrozumienia, ?e ma na jego punkcie obsesj?. Jak wielkie z?o wyrz?dzi?aby, gdyby jej go odebra?a? Maria nigdy by jej tego nie wybaczy?a. A i sama sobie r?wnie? nie potrafi?aby tego wybaczy?. Poza tym, mia?a Blake’a. A mo?e nie? Ponownie pomy?la?a o wiadomo?ci od Vivian, o tym, ?e Blake da? jej kosza. Czy naprawd? Blake tak jej powiedzia?? Czy te? Vivian sama to wymy?li?a? Tak, czy siak, by?a niemal pewna, ?e Blake znikn?? z jej ?ycia na dobre. – Yyy… cze?? – powiedzia?a, nie wiedz?c, co innego mog?aby powiedzie?. Przecie? nigdy nawet nie zostali sobie przedstawieni. – Nie chcia?em ci? wystraszy? – odpar?. Zakocha?a si? w jego g?osie. By? cichy, delikatny, ale jednocze?nie przejmuj?cy. Cho? by? ?agodny, w jego tonie by?o te? co? apodyktycznego. Mog?aby s?ucha? go ca?? wieczno??. – Jestem Sage – powiedzia?, wyci?gaj?c d?o?. – Wiem – powiedzia?a i u?cisn??a go. Dotyk jego sk?ry by? elektryzuj?cy. Sprawi?, ?e jej r?k? przeszy? pr?d, kiedy tak trzyma? jej lodowat? d?o? w swojej ciep?ej. – Ma?e miasteczko – doda?a jako wyt?umaczenie i zaraz potem poczu?a za?enowanie. G?upio post?pi?a; nie powinna przyznawa? si? do tego, ?e zna?a jego imi?. Wysz?a przez to na plotkar?. Chwil?, pomy?la?a. Sk?d te my?li? Przecie? by? facetem Marii. Prawda? – Masz bardzo zimn? r?k? – powiedzia?, kiedy spojrza? na jej d?o?. Scarlet cofn??a j? skr?powana. – Wybacz – powiedzia?a i wzruszy?a ramionami. – Nie powiedzia?a?, jak masz na imi? – powiedzia?. – Ach, przepraszam. My?la?am po prostu, ?e je znasz – powiedzia?a, po czym doda?a – nie ?ebym by?a jaka? s?awna, czy popularna. Tylko… c??, ma?a mie?cina, wiesz jak to jest? Zacz??a si? j?ka?, pogarszaj?c wszystko jeszcze bardziej z ka?dym kolejnym zdaniem. Zawsze to robi?a, kiedy puszcza?y jej nerwy w obecno?ci ch?opak?w. – W ka?dym razie jestem Scarlet. Scarlet Paine. U?miechn?? si?. – Scarlet – powt?rzy? niczym echo. Uwielbia?a, jak zabrzmia?o jej imi? w jego ustach. – Szkar?at to kolor wielu rzeczy. Wina, krwi, czy te? r??. Oczywi?cie, wol? to ostatnie – doda? z u?miechem. Scarlet odwzajemni?a jego u?miech. Kto teraz tak m?wi?? ? zastanawia?a si?. Jakby pochodzi? z innych czas?w, innego miejsca. Nie mog?a si? doczeka?, aby dowiedzie? si? o nim czego? wi?cej. – Co tu robisz? – spyta?a i zaraz pomy?la?a, ?e potraktowa?a go zbyt ostro. – Nie, ?ebym by?a jaka? bezczelna, czy co?. Chodzi?o mi raczej o to, co robisz przed moim domem? Przez chwil? wygl?da? na podenerwowanego. – Tak – powiedzia?. – Osobliwe zgranie w czasie, nieprawda?? By?em po prostu w okolicy i pomy?la?em, ?e nieco pozwiedzam. Jestem tu nowy i pomy?la?em, ?e zobacz?, dok?d prowadz? te drogi. Nie mia?em poj?cia, ?e prowadz? do ciebie. Scarlet poczu?a si? odrobin? lepiej. Przynajmniej nie nachodzi? jej domu, ani nic z tych rzeczy. – C??, wiele tu nie zobaczysz. Miasteczko ma zaledwie kilka przecznic w obydwu kierunkach. Kilka przecznic w t? stron? i to wszystko. U?miechn?? si?. – Tak, sam zacz??em to dostrzega?. Nagle Ruth podbieg?a do niego, skoczy?a i poliza?a mu d?o?. – Nie skacz – zbeszta?a j? Scarlet. – W porz?dku – powiedzia?. Ukl?kn?? i pog?aska? Ruth delikatnie, przesuwaj?c d?o? po jej sier?ci i drapi?c j? za uchem. Ruth nachyli?a si? i poliza?a mu policzek. Zacz??a skomle? tak, ?e Scarlet zauwa?y?a, i? naprawd? go polubi?a. By?a w szoku. Ruth by?a zawsze o ni? taka zazdrosna. Nigdy nie widzia?a, by jaki? obcy wzbudzi? w niej tak? sympati?. – Ale? z ciebie pi?kny zwierzak, co Ruth? – powiedzia?. Ruth podnios?a si? i ponownie go poliza?a, a on poca?owa? j? w nos. Scarlet by?a zdumiona. – Sk?d wiedzia?e?, ?e nazywa si? Ruth? Nagle wyprostowa? si?, zbity z tropu. – Hm… Przeczyta?em. Na zawieszce przy jej obro?y. – Ale przecie? jest rozmazana – powiedzia?a. – Znaczy, ledwie sama mog? j? odczyta?. Wzruszy? ramionami i u?miechn?? si?. – Wiecznie powtarzaj? mi, ?e mam dobry wzrok – powiedzia?. Ale Scarlet nie by?a przekonana. Przywieszka by?a niemal ca?kowicie wytarta i nie potrafi?a w ?aden spos?b zrozumie?, jak m?g? j? odczyta?. To j? wkurzy?o. Sk?d zna? jej imi?? Jednocze?nie jednak, czu?a si? swobodnie, kiedy sta? tu? obok. A wzi?wszy pod uwag? stan, w jakim si? znajdowa?a, mi?o by?o mie? towarzystwo. Nie chcia?a, ?eby sobie poszed?. Ale jednocze?nie przysz?a jej na my?l Maria i to, jaka by?aby z?a, gdyby akurat t?dy przeje?d?a?a i zobaczy?a, ?e stoi tu razem z nim. By?aby tak bardzo zazdrosna. Prawdopodobnie znienawidzi?aby j? do ko?ca ?ycia. – Jeste? tu owiany tajemnic? – powiedzia?a Scarlet. – Nowy ch?opak. Nikt tak naprawd? nic o tobie nie wie. Ale wiele os?b bardzo chcia?oby si? dowiedzie?. – Naprawd?? – wzruszy? ramionami. Scarlet poczeka?a, ale nie zaoferowa? nic wi?cej. – Wi?c.. no… jaka jest twoja opowie??? – spyta?a. – Pewnie ka?dy jak?? ma, prawda? – spyta?. Odwr?ci? si? i spojrza? na horyzont, jakby rozwa?a?, czy jej powiedzie?. – Moja chyba jest nudna ? powiedzia?. – Moja rodzina… niedawno si? tu przeprowadzi?a. Wi?c i ja tu jestem, zaliczaj?c ostatni? klas?. – S?ysza?am, ?e masz siostr?… czy tak? W k?ciku jego ust pojawi? si? u?miech. – Wie?ci szybko si? tu rozchodz?, co? – zapyta?. Scarlet zarumieni?a si?. – Przepraszam – powiedzia?a. – Tak, mam jedn? – odpar?, lecz nie zaoferowa? nic wi?cej. – Przepraszam, nie chcia?am by? w?cibska – powiedzia?a. Spojrza? na ni?, a kiedy ona popatrzy?a na niego, ich oczy spotka?y si? – i przez chwil? poczu?a, ?e jej ?wiat zacz?? topnie?. Po raz pierwszy tego dnia poczu?a, ?e jej wszystkie troski ulecia?y daleko. Poczu?a, ?e ogarn??o j? uniesienie. Chcia?a przesta? wpatrywa? si? w niego, zapanowa? nad swymi uczuciami, pragn??a przywo?a? my?li o Marii i wypchn?? go ze swego umys?u. Ale nie potrafi?a. By?a sparali?owana. – Pochlebia mi, ?e by?a? – powiedzia?. Spogl?da? tak jeszcze przez chwil?, po czym doda? – Chcia?aby? p?j?? ze mn? na spacer? Jej serce zacz??o wali? mocno. Rzeczywi?cie pragn??a tego. Chcia?a to zrobi? ponad wszystko inne. Ale obawia?a si?. Nie pozbiera?a si? jeszcze po chwilach sp?dzonych z Blakiem. Wci?? nie ufa?a sobie, swoim uczuciom, swemu cia?u, reakcjom. I ba?a si? zdradzi? swoj? najlepsz? przyjaci??k? – mimo tego, ?e tak naprawd? Maria nie mia?a do niego ?adnych praw. Ponad wszystko, nie ufa?a samej sobie. Cokolwiek wydarzy?o si? mi?dzy ni? a Blakiem, ten impuls, by si? po?ywi?, wci?? m?g? skrywa? si? gdzie? tam w zakamarkach. R?wnie mocno, jak chcia?a dowiedzie? si? czego? wi?cej, odczuwa?a te? potrzeb?, by go chroni?. – Przykro mi – powiedzia?a. – Nie mog?. Kiedy skin?? g?ow?, zauwa?y?a w jego spojrzeniu rozczarowanie. – Rozumiem. Scarlet nagle us?ysza?a odg?os trzaskaj?cych drzwi w swoim domu oraz przyciszone g?osy, przybieraj?ce z ka?d? chwil? na sile. To jej rodzice, k??cili si?. S?ysza?a to nawet z tej odleg?o?ci. Kolejne drzwi trzasn??y z hukiem. Scarlet odwr?ci?a si? ku domowi i spojrza?a z zatroskaniem. – Wybacz, ale musz? ju? wraca? – powiedzia?a, kiedy odwr?ci?a si?, by si? z nim po?egna?. Kiedy jednak to zrobi?a, by?a zupe?nie skonfundowana. Po Sage’u nie by?o ?ladu. Nigdzie. Rozgl?da?a si? w obie strony, w g?r? i d?? przecznicy, ale niczego tam nie zobaczy?a. To by?o nie do poj?cia. Jakby w?a?nie znikn??. Zastanawia?a si?, jak m?g? tak szybko uciec. To by?o niemo?liwe. Zacz??a zastanawia? si?, dok?d pobieg?, i czy wci?? pozosta?o jej wystarczaj?co czasu, by go dogoni?. Poniewa? w tej chwili poczu?a nieodpart? ch?? bycia z nim, porozmawiania. Zda?a sobie spraw?, ?e w?a?nie pope?ni?a najg?upszy b??d w ?yciu, m?wi?c nie. Teraz, kiedy go ju? nie by?o, ka?da cz?stka jej cia?a wyrywa?a si? bole?nie do niego. By?a taka g?upia. Nienawidzi?a si? za to. Czy straci?a szans? na dobre? ROZDZIA? CZWARTY Wci?? wstrz??ni?ta spotkaniem Sage’a, Scarlet wesz?a do domu pogr??ona w my?lach. Zosta?a brutalnie wyrwana ze swego ?wiata, kiedy natkn??a si? na k??c?cych si? rodzic?w. Nie mog?a w to uwierzy?. Nie potrafi?a przypomnie? sobie, ?eby cho? raz w ca?ym jej ?yciu sprzeczali si? ze sob?, a teraz nie robili nic innego; poczu?a wyrzuty sumienia, zastanawiaj?c si?, czy mia?o to co? wsp?lnego z ni?. Nie mog?a otrz?sn?? si? z wra?enia, ?e co? z?ego wkrad?o si? do ich ?ycia, co?, co nie chcia?o odej?? i co zdawa?o si? z dnia na dzie? jedynie nasila?. I nie mog?a pozby? si? przeczucia, ?e to wszystko jej wina. – Posuwasz si? za daleko – Caleb wrzasn?? na Caitlin za zamkni?tymi drzwiami. – Powa?nie. Co w ciebie wst?pi?o? – Co wst?pi?o w ciebie? – odparowa?a Caitlin. – Zawsze by?e? za mn?, zawsze trzyma?e? moj? stron?. Teraz wygl?da na to, ?e nie mo?esz pogodzi? si? z faktami. – Nie mog? – odparowa?. Scarlet nie chcia?a s?ucha? tego ani chwili d?u?ej. Jakby jej dzie? nie by? ju? dostatecznie z?y – konieczno?? wys?uchiwania tego doprowadza?a j? do pasji. Chcia?a, ?eby przestali si? k??ci?. Pragn??a, by ich ?ycie po prostu wr?ci?o do normy. Zrobi?a kilka krok?w i popchn??a drzwi do jadalni, maj?c nadziej?, ?e jej obecno?? sprawi, ?e przestan?. Oboje umilkli w po?owie zdania, obr?cili si? na pi?cie i spojrzeli na ni?, jakby zobaczyli ducha. – Gdzie by?a?? – warkn?? tata. Scarlet by?a zaskoczona: jej tata nigdy jeszcze nie wydar? si? na ni?, nigdy nie u?y? wobec niej tego tonu. Jego twarz by?a wci?? zaczerwieniona od k??tni. Ledwie go rozpoznawa?a. – Co masz na my?li? – powiedzia?a, zastanawiaj?c si?. – By?am na chwil? na zewn?trz, kilka minut. – Nie. Poszed?em na g?r? sprawdzi? w twoim pokoju, potem zobaczy?em, jak wychodzisz, a to by?o godzin? temu. Gdzie posz?a?? – nalega?, podchodz?c do niej wok?? sto?u. – Nie wa? si? k?ama?. Scarlet odnios?a wra?enie, ?e zupe?nie postrada? zmys?y. Nie tyko mama zacz??a wariowa?, ale r?wnie? tata. Czu?a, jakby wali? si? ca?y jej ?wiat. – Nie wiem o czym m?wisz – odburkn??a, sama podnosz?c g?os. Ale zacz??a si? zastanawia?, czy w jakiej? mierze nie straci?a poczucia czasu. Czy co? si? z ni? dzia?o? Czy zn?w gdzie? posz?a i tego nie pami?ta? Na my?l o tym jej serce zabi?o mocniej. Zacz??a po cichu si? denerwowa?. – Nie k?ami?. I nie podoba mi si?, ?e mnie o to pos?dzasz. – Masz poj?cie, jak bardzo martwili?my si? o ciebie? Ju? mia?em znowu dzwoni? na policj?. – Przepraszam! – odwrzasn??a. – Nic takiego nie zrobi?am. Ca?a trz?s?a si? w ?rodku z powodu ogromu jego gniewu i nie mog?a ju? d?u?ej tego znie??. Odwr?ci?a si? i wyparowa?a z pokoju, wybuchaj?c p?aczem. Wbieg?a na g?r? po schodach. Mia?a ju? do?? rodzic?w. Zbyt wiele by?o tego wszystkiego. Teraz ju? nawet w?asny tata jej nie rozumia?. Dot?d zawsze, przez ca?e ?ycie, by? po jej stronie, we wszystkim. – Scarlet, wracaj tu natychmiast! – krzykn??. – NIE! – odkrzykn??a przez ?zy. Us?ysza?a odg?os krok?w taty id?cego za ni? po schodach i przyspieszy?a. Przebieg?a korytarz, wpad?a do swojego pokoju i zatrzasn??a drzwi. Chwil? p??niej za?omota?a o nie jego pi???. – Scarlet, otw?rz drzwi. Przepraszam. Chc? tylko porozmawia?. Prosz?. Wybacz mi. Lecz Scarlet wy??czy?a ?wiat?o i wskoczy?a do ???ka, zwijaj?c si? w k??bek. Usiad?a, p?aka?a, i p?aka?a. – Odejd?! – krzykn??a. W ko?cu, po chwili trwaj?cej zdawa?oby si? ca?? wieczno??, us?ysza?a odg?os odchodz?cych krok?w. By?o za wcze?nie na sen, a Scarlet by?a zbyt ot?pia?a, by robi? cokolwiek innego. Po d?ugiej chwili, si?gn??a po sw?j telefon. Sygnalizowa? powiadomienia jak oszala?y – jej strona na Facebooku puch?a od nowych post?w i wiadomo?ci. Poczu?a si? tylko jeszcze gorzej i wy??czy?a go. Po d?u?szym czasie po?o?y?a si? na boku, spogl?daj?c przez okno na drzewa, na przer??ne barwy drgaj?ce w ostatnich prze?witach s?o?ca tego dnia. Widzia?a, jak kilka li?ci opad?o na jej oczach z drzew, wiruj?c wok?? w?asnej osi do samej ziemi. Czu?a si? przyt?oczona smutkiem. Blake nie chcia? jej zna?; Vivian nastawi?a ca?? szko?? przeciwko niej; przyjaci??ki nie rozumia?y jej; rodzice jej nie ufali; nie wiedzia?a, co takiego dzieje si? z jej cia?em. A przede wszystkim, zmarnowa?a szans? porozmawiania z Sagem. Wszystko sz?o na opak. I nie potrafi?a powstrzyma? si? od powracania pami?ci? do tej chwili, kiedy by?a wraz z Blakiem nad rzek?. Nie mog?a przesta? my?le? o tym, co si? z ni? dzieje. Kim tak naprawd? jest? Si?gn??a i chwyci?a sw?j pami?tnik oraz ulubiony d?ugopis, nachyli?a si? i zacz??a pisa?. Nie pojmuj? ju? swego ?ycia. Jest nierzeczywiste. W?a?nie pozna?am najniezwyklejszego ch?opaka na ?wiecie. Sage’a. Nie przyznam si? do tego, poniewa? podoba si? Marii, ale nie mog? przesta? o nim my?le?. Mam wra?enie, ?e sk?d? go znam. Ledwie zamienili?my s?owo, a mimo to poczu?am siln? wi?? mi?dzy nami. Jeszcze silniejsz? ni? z Blakiem. Ale znik? tak szybko, a ja g?upia go odtr?ci?am. Teraz tego ?a?uj?. Tak wiele pyta? chcia?abym mu zada?. Na przyk?ad, kim jest. Co tutaj robi. I dlaczego by? przed moim domem. Powiedzia?, ?e tylko przechodzi? obok, ale jako? nie mog? w to uwierzy?. S?dz?, ?e mnie szuka?. Nie poznaj? ju? swoich rodzic?w. Ka?dego dnia, wszystko zmienia si? tak bardzo. Nie wiem te?, kim ja sama jestem. Jakby ca?y ?wiat, kt?ry zna?am, kt?ry by? taki znajomy i bezpieczny, nagle znik?, zast?piony przez inny. I mam wra?enie, ?e jutro znowu wszystko si? zmieni. Boj? si? jutra. Czy wszyscy mnie znienawidz?? Czy Blake mnie zignoruje? Czy zobacz? si? z Sagem? Nie potrafi? cho?by wyobrazi? sobie, co przyniesie ze sob? nast?pny dzie?. * Scarlet otworzy?a oczy obudzona d?wi?kiem dzwonka do drzwi. Wyjrza?a na zewn?trz i z szokiem zauwa?y?a, ?e jest ju? p??ny ranek. S?o?ce wlewa?o si? do sypialni. U?wiadomi?a sobie, ?e zasn??a w ubraniu, na po?cieli. Chwyci?a budzik i obr?ci?a go: ?sma trzydzie?ci. Serce zadr?a?o w przyp?ywie paniki. By?a sp??niona do szko?y. Dzwonek odezwa? si? ponownie i Scarlet skoczy?a na nogi. Zwa?ywszy na to, kt?ra by?a ju? godzina, za?o?y?a, ?e jej rodzice wyszli do pracy i sama musia?a otworzy? drzwi. Kto m?g?by tak wydzwania? o tej wczesnej porze? Kusi?o j?, aby to zignorowa?, by wyszykowa? si? szybko do szko?y, ale dzwonek znowu zadzwoni?. Ruth szczeka?a raz za razem, a? w ko?cu Scarlet wypu?ci?a j? z pokoju i pod??y?a za ni? schodami w d??, przez salon, do drzwi. Ruth sta?a przy nich, szczekaj?c jak oszala?a. – Ruth! W ko?cu Ruth ucich?a, kiedy Scarlet zbli?y?a si? do drzwi. Powoli poci?gn??a za nie, otwieraj?c. Serce jej zamar?o. Oto sta? przed ni?, spogl?daj?c jej w oczy, Sage. W obydwu d?oniach trzyma? d?ug? czarn? r???. – Przepraszam, ?e tak wpadam – powiedzia?. – Ale wiedzia?em, ?e b?dziesz jeszcze w domu. – Sk?d? – spyta?a, zupe?nie zdezorientowana. On jednak tylko na ni? spogl?da?. – Mog? wej??? – spyta?. – Hm… ? zacz??a Scarlet. W?a?ciwie rozpaczliwie pragn??a zaprosi? go do domu, jednak?e z drugiej strony by?a nieco wystraszona. Co on tutaj robi? Dlaczego przyni?s? jej czarn? r???? Ale znowu nie mog?a go odes?a?. – Pewnie – powiedzia?a. – Wchod?. Sage u?miechn?? si? szeroko i zrobi? jeden wielki krok ponad progiem. Kiedy to zrobi?, nagle, ku jej zdumieniu, zacz?? pogr??a? si? w pod?odze. Ton?? coraz g??biej, jakby wpad? w ruchome piaski. Wyci?gn?? d?o? i krzykn?? do niej – Scarlet! Pom?? mi! Scarlet si?gn??a w d?? i chwyci?a go za d?o?, pr?buj?c podci?gn?? do g?ry. Ale nagle ona r?wnie? wlecia?a do dziury, wpadaj?c twarz? w d??. Krzykn??a z ca?ych si?, lec?c z pe?n? pr?dko?ci? ku czelu?ciom ziemi. Obudzi?a si? z krzykiem. Rozejrza?a si? po pokoju z mocno bij?cym sercem. Przez okno przebija?y pierwsze promienie s?o?ca. Spojrza?a na budzik. Sz?sta pi?tna?cie. Zasn??a w ubraniu. Odetchn??a g??boko, kiedy u?wiadomi?a sobie, ?e to tylko sen. Serce wali?o jej mocno. Sprawia? wra?enie takiego prawdziwego. Wsta?a z ???ka, posz?a do ?azienki i kilkakrotnie opryska?a twarz zimn? wod?, staraj?c si? obudzi?. Jednak?e, kiedy spojrza?a w lustro, obawy jedynie si? spot?gowa?y: jej odbicie. By?o inne. By?o tam, jednak jakie? p??przejrzyste, jakby by?a duchem. Jakby stopniowo zanika?a. Najpierw pomy?la?a, ?e to ?wiat?o p?ata jej figle. Jednak podkr?ci?a o?wietlenie, ale odbicie wci?? by?o takie samo. By?a tak wystraszona, ?e mia?a ochot? si? pop?aka?. Nie wiedzia?a, co robi?. Potrzebowa?a czego?, dzi?ki czemu odzyska?aby r?wnowag?. Musia?a z kim? porozmawia?. Z kim?, kto powiedzia?by jej, ?e wszystko b?dzie w porz?dku. ?e nie wariuje. ?e nie przechodzi ?adnej przemiany. ?e jest t? sam? dotychczasow? Scarlet. Z jakiego? powodu, pomy?la?a o propozycji mamy, o tym ksi?dzu. Teraz czu?a, ?e naprawd? jest jej potrzebny. Mo?e on pom?g?by jej zrozumie?, co si? z ni? dzieje. Wysz?a na korytarz, a kiedy to zrobi?a, zobaczy?a mam? id?c? tamt?dy, ubieraj?c? si? do pracy. – Mamo? – spyta?a. Caitlin zatrzyma?a si? i odwr?ci?a, wygl?daj?c na zaskoczon?. – Och, kochanie! Nie wiedzia?am, ?e wsta?a? tak wcze?nie – powiedzia?a. – Wszystko w porz?dku? Scarlet skin??a g?ow?, obawiaj?c si?, ?e si? rozp?acze, po czym przesz?a przez korytarz i mocno j? u?ciska?a. Mama odwzajemni?a si? tym samym i zako?ysa?a si? razem z ni?. Przyjemnie by?o poczu? si? w jej obj?ciach. – Kochanie, t?skni? za tob? – powiedzia?a. – I bardzo ci? kocham. – Ja ciebie te? – powiedzia?a Scarlet ponad ramieniem i zacz??a szlocha?. – Co si? sta?o? – spyta?a mama, kiedy odsun??a si? od niej. Scarlet wytar?a ?z? z k?cika oka. – Pami?tasz swoj? propozycj? sprzed kilku dni? ?eby spotka? si? z ksi?dzem? Skin??a g?ow?. – Chcia?abym to zrobi?. Mo?emy i?? razem? Dzisiaj po szkole? Mama u?miechn??a si? szeroko, wygl?daj?c, jakby kamie? spad? jej z serca. – Oczywi?cie, kochanie. Przytuli?a Scarlet ponownie. – Kocham ci?. Nigdy o tym nie zapominaj. – Ja ciebie te? kocham, mamo. ROZDZIA? PI?TY Scarlet dotar?a do szko?y wcze?nie, po raz pierwszy od bardzo dawna. Korytarze nie zape?ni?y si? jeszcze i kiedy sz?a do swej szafki, szko?a przypomina?a wymar?e miasto. Przyzwyczai?a si? do tego, ?e przychodzi p??no, kiedy panuje tu wielki ?cisk, ale dzi?, po tym nocnym koszmarze, nie mog?a sobie znale?? miejsca w domu. Sprawdzi?a Facebooka i Twittera. Zobaczy?a niedorzeczn? ilo?? wy?wietle? w nast?pstwie pojawienia si? ? dzi?ki Vivian i jej przyjaci??kom ? post?w na jej temat, i obawia?a si? bardzo, jak zareaguje na to szko?a. Czu?a, ?e wcze?niejsze pojawienie si? w jaki? spos?b mo?e temu zaradzi?. Przychodz?c tu teraz czu?a si? przynajmniej nieco pewniej, bardziej przygotowana. Chocia? wiedzia?a, oczywi?cie, ?e nic dobrego jej nie czeka. Wkr?tce te korytarze mia?y zape?ni? si? mia?d??c? ilo?ci? dzieciak?w, kt?re zbij? si? w grupki, przyt?aczaj?c j? sw? liczebno?ci? i zaczn? patrze? i szepta?. W??czaj?c w to by? mo?e Blake’a. Zastanawia?a si?, co te? m?g? powiedzie? o ich randce. Czy powiedzia? o wszystkim, co si? tam sta?o? Czy powiedzia?, ?e by?a jak?? wariatk?? Na sam? t? my?l zrobi?o si? jej tak niedobrze, ?e darowa?a sobie tego ranka ?niadanie. B?dzie zmuszona wypi? piwo, kt?rego sama nawarzy?a. Zastanawia?a si?, ile setek dzieciak?w ?ledzi te posty – i co takiego o niej my?l?. W jakiej? mierze mia?a ochot? po prostu zwin?? si? w k??bek, umrze?, uciec, zostawi? to miasto za sob? i ju? nigdy tu nie wraca?. Wiedzia?a jednak, ?e nic z tego nie wchodzi?o w gr?, wi?c pomy?la?a, ?e lepiej zachowa dzieln? min? i przebrnie przez to jak najszybciej. Kiedy otworzy?a szafk? i wzi??a ksi??ki potrzebne na zaj?cia tego dnia, uzmys?owi?a sobie, jak bardzo zalega?a z pracami domowymi. To r?wnie? nie by?o do niej podobne. Ostatnie dwa dni by?y tak szalone, tak odmienne od wszystkiego dotychczas. Co gorsza, gdy zmru?y?a powieki przed porannym ?wiat?em s?cz?cym si? przez okna, zauwa?y?a, ?e okropnie boli j? g?owa. Uzmys?owi?a sobie, ?e os?ania oczy w nad wyraz jaskrawym korytarzu i ponownie zacz??a zastanawia? si?, czy co? jest z ni? nie w porz?dku. Czy nadal jest chora, lub co? w tym rodzaju? Zauwa?y?a stare okulary przeciws?oneczne na g?rnej p??ce szafki i mia?a ochot? za?o?y? je wewn?trz budynku, na ca?y dzie?. Lecz wiedzia?a, ?e to przyci?gn??oby jedynie jeszcze wi?cej negatywnej uwagi. Niczym fala przyboju, szkolne korytarze zacz??y wype?nia? si? dzieciakami, nap?ywaj?cymi ze wszystkich stron. Zerkn??a na telefon i zda?a sobie spraw?, ?e jej pierwsza lekcja mia?a zacz?? si? ju? za kilka minut. Wzi??a g??boki oddech i zamkn??a szafk?. Zauwa?y?a, ?e w telefonie nie by?o ?adnych nowych wiadomo?ci i jej my?li na powr?t skierowa?y si? ku Blake’owi i wczorajszemu popo?udniu. Do tego, jak uciek?a. Ponownie zastanowi?o j?, co te? musia? naopowiada? innym. Czy rzeczywi?cie powiedzia? te wszystkie krzywdz?ce j? rzeczy? ?e da? jej kosza? Czy te? Vivian wszystko zmy?li?a? Co naprawd? my?la? o niej? I dlaczego nie odpowiedzia? na ?adn? jej wiadomo??? Za?o?y?a oczywi?cie, ?e jego milczenie te? by?o odpowiedzi?. ?e si? wkurzy? i nie by? ni? ju? zainteresowany. Ale mia?a nadziej?, ?e chocia? odpowie i sprawdzi?a telefon jeszcze raz, tak w razie czego – nawet je?li mia?by oznajmi?, ?e nie jest ju? zainteresowany. Nienawidzi?a braku wiadomo?ci. Jakby tego wszystkiego by?o ma?o, nie potrafi?a r?wnie? przesta? my?le? o Sage’u. Ich spotkanie przed domem by?o takie tajemnicze. ?a?owa?a, ?e go opu?ci?a, ?e nie mia?a kilku jeszcze chwil, by z nim porozmawia?, zapyta? o co? wi?cej. Jednak?e, sen przerazi? j? i nie mog?a poj??, dlaczego Sage utkwi? w jej umy?le, nawet bardziej ni? Blake. Poczu?a si? taka zdezorientowana. Co do Blake’a mia?a wra?enie, jakby ?wiadomie o nim my?la?a; natomiast z Sagem by?o tak, jakby nie mog?a powstrzyma? si? od my?lenia o nim ? czy tego chcia?a, czy nie. Nie rozumia?a si?y uczu?, kt?re do niego ?ywi?a. Co dziwne, cho? zna?a Blake’a od wielu lat, czu?a, ?e w jaki? spos?b Sage by? jej bli?szy. Martwi?o j? przede wszystkim to, ?e nie widzia?a w tym ?adnego sensu. Nie cierpia?a, kiedy czego? nie mog?a poj?? – zw?aszcza, je?li chodzi?o o mi?o??. – M?j Bo?e, Scarlet? – odezwa? si? czyj? g?os. Kiedy zamkn??a szafk?, zobaczy?a stoj?c? obok Mari?, przygl?daj?c? si? jej, jakby by?a os?awion? znakomito?ci?. – Nigdy nie przychodzisz wcze?nie! Wys?a?am do ciebie z milion wiadomo?ci wczorajszego wieczora! Co si? sta?o? Wszystko w porz?dku? Scarlet poczu?a uk?ucie ?alu; by?a zbyt wstrz??ni?ta, by odpowiedzie? na wszystkie jej pytania. Poczu?a te? przy niej jaki? nowy niepok?j, ze wzgl?du na swe uczucia do Sage’a. Przecie? Maria jasno stwierdzi?a, i? ma obsesj? na jego punkcie. Gdyby dowiedzia?a si?, ?e Scarlet rozmawia?a z nim poprzedniego wieczora – i to przed swoim domem – obawia?a si?, ?e wkurzy?aby si? na ni?. Maria by?a taka zazdrosna i zaborcza, kiedy chodzi?o o ch?opak?w. Zawsze s?dzi?a, ?e na kimkolwiek spocznie jej wzrok, ta osoba nale?y ju? do niej – niewa?ne, czy wiedzia?a o jej istnieniu, czy te? nie. A je?li ktokolwiek cho? na chwil? wszed? jej w?wczas w drog?, natychmiast stawa? si? jej wrogiem. Potrafi?a by? m?ciwa – i nigdy nie wybacza?a ani nie zapomina?a. By?a tego rodzaju cz?owiekiem: albo twoj? najbli?sz? przyjaci??k?, albo ?miertelnym wrogiem. – Przepraszam – odpar?a Scarlet. – Pad?am wcze?nie, nie czu?am si? najlepiej. I nie by?am w stanie zaj?? si? tym wszystkim na Facebooku. – M?j Bo?e, nienawidz? jej – powiedzia?a Maria. – Vivian. Co za ?mija. Za kogo ona si? uwa?a? Zostawi?am posty na jej ?cianie i u jej kumpelek. Pokaza?am im, gdzie ich miejsce za t? nagonk? na ciebie. Scarlet by?a wdzi?czna Marii – dzi?ki czemu poczu?a jeszcze wi?ksz? skruch? z powodu rozmowy z Sagem. Chcia?aby po prostu powiedzie? jej o tym, wyja?ni?, co zasz?o mi?dzy nimi – ale sama za dobrze nie rozumia?a, co tam si? sta?o. I obawia?a si?, ?e gdyby cho? o tym wspomnia?a, Maria straci?aby do niej zaufanie. – Jeste? najlepsza – powiedzia?a Scarlet i obj??a j? ramieniem z uznaniem. We dwie ruszy?y jedna przy drugiej korytarzami, kt?re szybko wype?nia?y si? uczniami i coraz wi?kszym ha?asem, rozpocz?wszy d?ug? drog? na drugi koniec szko?y, na ich pierwsze wsp?lne zaj?cia. – Znaczy, jaki ona ma tupet – powiedzia?a Maria. – Najpierw skrad?a ci faceta. Potem te wszystkie posty. Czuje si? po prostu zagro?ona. Wie dobrze, ?e jeste? od niej lepsza. Scarlet poczu?a si? nieco lepiej, cho? wci?? odczuwa?a smutek na my?l o straceniu Blake’a. Zw?aszcza w tych okoliczno?ciach. Pragn??a chocia? jednej szansy, by wyt?umaczy? Blake’owi, ?e cokolwiek tam nad rzek? si? sta?o, to nie by?a jej wina. Ale naprawd? nie wiedzia?a, jak to wyja?ni?. Co mia?aby mu powiedzie?? Wydawa?o jej si?, ?e ca?kiem dobrze wy?uszczy?a to w swojej wiadomo?ci. A on nawet nie raczy? odpowiedzie?. – Cze??, dziewczyny – dobieg? ich czyj? g?os. Podesz?y do nich Jasmin i Becca. Scarlet wyczu?a, jak obj??y j? wzrokiem i zacz??a odczuwa? paranoj? z powodu tego ca?ego zainteresowania, jakie wzbudza?a. – Hej – powiedzia?a Scarlet, kiedy sz?y razem, przemierzaj?c ma?? grup? kolejne korytarze. – No wi?c, b?dziesz nas teraz trzyma? w niepewno?ci, czy jak? – spyta?a Jasmin. – Co si? sta?o z Blakiem? Scarlet wyczuwa?a ich spojrzenia na sobie i zaczyna?a traci? g?ow?. Id?c dalej, zauwa?a?a r?wnie? zerkni?cia innych dzieciak?w. Chcia?a my?le?, ?e po prostu reagowa?a paranoicznie – ale wiedzia?a, ?e tak nie by?o. Przygl?da?a jej si? zdecydowanie ca?a chmara ludzi, rzucaj?cych ukradkowe spojrzenia, jakby by?a jakim? dziwol?giem. Ponownie zacz??a si? zastanawia?, ile dzieciak?w by?o w sieci, ile przeczyta?o te wszystkie posty, i w co wierzy?y. Czy mia?a zyska? s?aw? jako ta, kt?rej Blake da? kosza? Kt?ra straci?a Blake’a na rzecz Vivian? A? si? w niej zagotowa?o na sam? t? my?l. – To prawda? – spyta?a Becca. – Naprawd? ci? rzuci?? – Je?li tak – powiedzia?a Jasmin – to po prostu powiedz nam, a my rozniesiemy jego ?cian? na Facebooku. – Dzi?ki – powiedzia?a Scarlet. Pomy?la?a, jak najlepiej to uj??. Nie wiedzia?a, jak im to wyja?ni?. – Wi?c? – ponagli?a j? Maria. – Naprawd? nam nie powiesz? Scarlet wzruszy?a ramionami. – Nie jestem pewna, co mam wam powiedzie?. W zasadzie nie ma o czym m?wi?. Poszli?my nad rzek? i, no… Zawaha?a si?, rozmy?laj?c nad tym jak to wyrazi?. ? … i Blake mnie poca?owa?. – I? – ponagli?a j? Jasmin. – Nie dobijaj nas, no! Scarlet wzruszy?a ramionami. – I tyle. Nic tak naprawd? si? nie sta?o. Znaczy, podoba mi si?. I wci?? naprawd? go lubi?. Ale… Znaczy, zrobi?o mi si? naprawd? niedobrze, wi?c musia?am wraca?, tak jakby nagle. – Co to znaczy niedobrze? – spyta?a Becca. – No, brzuch zacz?? mnie bole? – sk?ama?a, nie wiedz?c, co innego powiedzie?. – I do tego dorwa? mnie okropny b?l g?owy. Przynajmniej cz??ciowo m?wi?a prawd?. – My?l?, ?e wci?? jeszcze by?am chora po tamtym. Wi?c uciek?am stamt?d. Chyba w z?ym momencie. – A Blake ci? odprowadzi?, tak? Czy te? okaza? si? zupe?nym cymba?em? – spyta?a Jasmin. Scarlet wzruszy?a ramionami. – To nie jego wina. Nie da?am mu tak naprawd? czasu. Chyba po prostu go tam zostawi?am. I ?le go potraktowa?am. Chcia?am mu to wyja?ni?, ale nie odpowiedzia? na moje wiadomo?ci. – Co za palant – powiedzia?a Maria. – Ofiara losu – doda?a Jasmin. – Powaga. Wi?c si? rozchorowa?a? – te? co?, a on nie odpowiada na twoje wiadomo?ci? Co z nim nie tak? Wi?c zrobi?o ci si? niedobrze. Wielkie rzeczy. Znaczy, nie pozwoli? ci nawet tego wyt?umaczy?? – Absolutnie – wtr?ci?a Maria. – A potem co, wr?ci? w podskokach do Vivian i no, rzuci? ci? dla niej? Tylko dlatego, ?e by?o ci niedobrze? Co? z nim nie tak? Zupe?nie nie zas?uguje na ciebie. I tak b?dzie najlepiej. Scarlet naprawd? docenia?a g?osy wsparcia i dzi?ki nim poczu?a si? lepiej. Nigdy nie my?la?a o tym w ten spos?b. Chyba by?a najzacieklejszym krytykiem samej siebie. Im wi?cej o tym rozmy?la?a, tym bardziej u?wiadamia?a sobie, ?e mia?y racj?. Mo?e Blake powinien okaza? wi?cej wsp??czucia, mo?e powinien pobiec za ni?, zapyta? j?, jak si? czuje, mo?e nie powinien tak od razu pobiec do Vivian. Ale czy rzeczywi?cie to zrobi?? Czy te? Vivian wszystko zmy?li?a? – Dzi?ki – powiedzia?a. – Naprawd? to doceniam. Cho? szczerze, sama nie wiem, co wydarzy?o si? potem. Nie wiem, czy wr?ci? do Vivian, czy te? ona to wszystko zmy?li?a. – Wi?c pewnie znaczy to, ?e nie idziesz z nim na zabaw?? – spyta?a Maria. – No to z kim p?jdziesz? Znaczy, co, nie idziesz? – spyta?a, podnosz?c g?os, jakby to by?a najokropniejsza rzecz na ?wiecie. Scarlet wzruszy?a ramionami. Ta g?upia zabawa – nie mog?a wypa?? w gorszej chwili. Naprawd? nie wiedzia?a, co powiedzie?. – W?tpi?, czy Blake mnie zabierze – powiedzia?a. – Co do p?j?cia tam samej… Przez chwil? Scarlet bezwiednie pomy?la?a o Sage’u. Zda?a sobie spraw?, jak bardzo chcia?aby p?j?? tam razem z nim. Nie mia?a poj?cia dlaczego. Jego twarz po prostu utkwi?a w jej umy?le. W tej samej chwili pomy?la?a o Marii, o tym, co by pomy?la?a – i my?l o p?j?ciu na zabaw? z Sagem wyda?a jej si? zdrad?. Postara?a si? szybko odepchn?? od siebie ten pomys?. – Jak nie, to nie – powiedzia?a w ko?cu. – Mo?e p?jd? za rok. – Dzi? wiecz?r odb?dzie si? wielka impreza przed zabaw? w domu Jake’a Wilsona. Jego rodzice wyjechali. Idziemy tam wszyscy. Ty te? musisz. Mo?e tam z kim? si? um?wisz. Scarlet prze?kn??a. Ostatni? rzecz?, jakiej teraz pragn??a by?o wymkni?cie si? i szukanie kogo? do pary. – Ech, nie przejmuj si? – powiedzia?a Maria. – Ja r?wnie? nikogo jeszcze nie mam. – A co z Brianem? – spyta?a Jasmin. – Zerwali?my ze sob?, nie pami?tasz? – powiedzia?a. – Ale nie umawia si? z nikim innym. Maria wzruszy?a ramionami. – Nie poprosi? mnie. A ja i tak nie chcia?abym i?? z nim. To Sage jest tym jedynym, z kt?rym naprawd? chc? i??. Ten nowy. Scarlet prze?kn??a. – Wi?c dlaczego go nie zapytasz? – spyta?a Becca. – Taaa, wci?? o nim gadasz, a nic nie robisz – powiedzia?a Jasmin. – Nie b?d? takim cykorem. – Nie jestem cykorem – odburkn??a Maria. – Cykor! Cykor! – zacz??y si? z niej na?miewa?. Twarz Marii zrobi?a si? czerwona jak burak. Scarlet zauwa?y?a, jak bardzo si? w?ciek?a. – Nie boj? si?. W zasadzie to nast?pne zaj?cia mamy razem. Wtedy go zaprosz?. – Nie, nie zrobisz tego – powiedzia?a Becca. – Nigdy si? na to nie odwa?ysz – powiedzia?a Jasmin. – Zobaczymy – powiedzia?a Maria. – Ale nie b?dzie to troch? dziwne? – powiedzia?a Becca. – Ty zaprosisz jego? Maria wzruszy?a ramionami. – Mog?oby by? lepiej. Ale co innego mia?abym zrobi?? Jest nowy. Je?li ja go nie zaprosz?, to zrobi to kto inny. A je?li mu si? nie podobam, lepiej przekona? si? o tym od razu, prawda? – Nadal s?dz?, ?e tylko tak m?wisz – powiedzia?a Jasmin. Maria spiorunowa?a j? wzrokiem. – Poczekaj godzin? i wtedy przekonamy si?, kto tylko tak m?wi. Scarlet poczu?a ulg?, kiedy przesta?a by? tematem rozmowy. Zacz??a odczuwa? nadziej?, ?e by? mo?e ca?e to nieprzychylne zainteresowanie minie szybko i nie b?dzie a? tak ?le, jak s?dzi?a. Jak by nie by?o, dzieciaki ca?kiem szybko porzuca?y jeden temat, goni?c za now? plotk?. Ale kiedy przysz?y jej na my?l nast?pne zaj?cia, razem z Sagem i Mari?, nogi si? pod ni? ugi??y. Kiedy min??y r?g, poczu?a si? jeszcze s?abiej: oto sta?a przed ni?, podpieraj?c ?cian?, Vivian oraz jej kumpele. Szturchn??y si? ?okciami, spogl?daj?c w jej stron?, po czym zacz??y chichota? i szepta? jedna do drugiej. Vivian odwr?ci?a si? i spiorunowa?a j? wzrokiem z u?miechem zwyci?zcy. Scarlet zauwa?y?a pod?o?? wyrysowan? na jej idealnej twarzy, t? niewielk? satysfakcj?, jak? si? napawa?a, szkaluj?c j? w sieci. Przez chwil? Scarlet opanowa? taki gniew, ?e mia?a ochot? rzuci? si? na ni?. Poczu?a ogromn? furi?, kt?ra wezbra?a w jej ciele, i w postaci mrowienia rozesz?a si? od palc?w st?p po kra?ce palc?w r?k. Nie mog?a poj??, co si? z ni? dzieje: to by?o jak uderzenie gor?ca. Jej cia?o sprawia?o wra?enie silniejszego, sk?onnego do wi?kszej agresji i niezdolnego do zachowania pe?nej kontroli. Chcia?a jak najszybciej wynie?? si? st?d, zanim cokolwiek z?ego si? stanie. – Patrzcie, patrzcie – powiedzia?a na g?os Vivian, kiedy przechodzi?a ze wszystkimi obok niej. Powietrze przesi?k?o tak mocnym napi?ciem, ?e mo?na by?o kroi? je no?em. – Patrzcie, kogo tu mamy. Czy to nie aby ostatnia zdobycz Blake’a? – Te? wymy?li?a. I to jeszcze ta, na kt?r? Blake nawet nie spojrzy – odburkn??a Jasmin. – Co, za bardzo boicie si? powiedzie? jej w twarz, wi?c zostawiacie posty w sieci? – podpu?ci?a je Maria. Twarz Vivian wykrzywi? gniew, podobnie zreszt?, jak i jej kumpelek. Scarlet czu?a si? za?enowana. Chcia?a, by wszystko po prostu min??o. Docenia?a lojalno?? swoich przyjaci??ek, ale nie chcia?a, by to uros?o do rangi pe?nowymiarowej wojny. – A m?wi to ta, kt?ra nawet nie ma z kim i?? na zabaw? – ripostowa?a Vivian, kt?ra skupi?a si? teraz na Marii. – Ofiara losu – powiedzia?a. – Wol? nie i?? z nikim ni? zadawa? si? z kim? z odzysku – odburkn??a Maria. – Maria, prosz? – powiedzia?a cicho Scarlet. – Chod?my ju?. Przez chwil? wydawa?o si?, ?e obie grupy dziewcz?t rzuc? si? na siebie i ?e wyniknie z tego wi?ksza scysja. Chocia? Scarlet czu?a przepe?niaj?cy j? gniew, naprawd? nie chcia?a, by dosz?o do konfrontacji. Delikatnie popchn??a kole?anki i powoli zacz??y odchodzi? w g??b korytarza. Scarlet nie zamierza?a zni?a? si? do poziomu Vivian. Kiedy odleg?o?? mi?dzy obiema grupkami zacz??a rosn??, nagle Scarlet co? wyczu?a. By?o to dziwne przeczucie, kt?rego nigdy wcze?niej nie do?wiadczy?a. Ni st?d, ni zow?d, jej zmys?y wyostrzy?y si?: wyczu?a, bardziej ni? dostrzeg?a, mroczn? energi? zbli?aj?c? si? do niej od ty?u. Nie mia?a poj?cia, w jaki spos?b to zrobi?a, ale w?a?nie tak by?o. Wyczuli? si? te? jej s?uch: s?ysza?a ka?dy najdrobniejszy d?wi?k w korytarzu. Us?ysza?a dziewcz?ce kroki zbli?aj?ce si? do niej od ty?u. Reaguj?c z pr?dko?ci? ?wiat?a, Scarlet poczu?a, jak jej cia?o obr?ci?o si?, jak jej d?o? wystrzeli?a do g?ry i zobaczy?a, ?e chwyta czyj?? r?k?, kt?ra opada na ty? jej g?owy. Podnios?a wzrok i ze zdumieniem zauwa?y?a, ?e trzyma Vivian za nadgarstek. Rzuci?a okiem i zobaczy?a wielk? kulk? gumy do ?ucia w jej d?oni, oraz zszokowan? min? na jej twarzy. Potem uzmys?owi?a sobie, co si? sta?o: Vivian podkrad?a si? za ni? i zamierza?a wcisn?? gum? w jej w?osy. W jaki? spos?b Scarlet wyczu?a to, odwr?ci?a si? na pi?cie i w ostatniej sekundzie zablokowa?a jej r?k?, ledwie kilka cali od celu. Stoj?c tak, Scarlet u?wiadomi?a sobie, ?e ?ciska nadgarstek Vivian z niewiarygodn? si??; Vivian pad?a na kolana i krzykn??a z b?lu. Wszyscy obecni na korytarzu zatrzymali si? i t?umnie je otoczyli. – To boli! – krzykn??a Vivian. – Puszczaj! – BIJ? SI?! BIJ? SI?! – wrzasn?? t?um dzieciak?w, kt?ry zebra? si? nagle woko?o. Scarlet poczu?a przyt?aczaj?cy gniew pulsuj?cy w jej ciele, w?ciek?o??, nad kt?r? nie potrafi?a zapanowa?. Co? w jej ciele ustrzeg?o j? przed krzywd? i teraz domaga?o si? zemsty – chcia?o, by Scarlet z?ama?a jej nadgarstek. – A niby czemu? – krzykn??a Maria. – To ty zamierza?a? przyklei? jej gum? do w?os?w. – Prosz?! – zaj?cza?a Vivian. – Przepraszam! Scarlet nie rozumia?a, co j? nasz?o, i tylko si? wystraszy?a. W jaki? spos?b, w ostatniej sekundzie, zmusi?a si?, by zaniecha? zemsty. W ko?cu j? pu?ci?a. D?o? Vivian opad?a w d??; Vivian skoczy?a na nogi i pobieg?a do swoich przyjaci??ek. Scarlet odwr?ci?a si? z mocno wal?cym sercem i posz?a dalej za swoimi psiapsi??kami. Korytarz na powr?t zat?tni? ?yciem. Wszyscy zacz?li szepta?, rozchodz?c si? do klas. Przyjaci??ki Scarlet otoczy?y j?. – M?j Bo?e, jak to zrobi?a?? – spyta?a Maria z podziwem. – To by?o niezwyk?e! – powiedzia?a Jasmin. – Naprawd? pokaza?a?, gdzie jej miejsce. – Nie mog? uwierzy?, ?e chcia?a wysmarowa? ci? gum? – powiedzia?a Becca. – Dosta?a za swoje ? powiedzia?a Maria. – Niez?y refleks. S?dz?, ?e teraz dobrze si? namy?li, zanim znowu z tob? zadrze. Ale Scarlet nie poczu?a si? lepiej. By?a raczej pusta, wyko?czona. I jeszcze bardziej oszo?omiona tym, co si? z ni? dzieje. Z jednej strony, by?a oczywi?cie zachwycona, ?e uda?o jej si? z?apa? j? zawczasu, stawi? jej op?r i walczy? o swoje. Ale jednocze?nie nie mog?a zrozumie?, jak by?a w stanie zareagowa? w taki spos?b, jak to zrobi?a. Oczy piek?y j? jeszcze bardziej, a b?l g?owy tylko si? wzmaga? i cho? brzmia?o to jak szale?stwo, nie potrafi?a oprze? si? wra?eniu, ?e w jaki? spos?b si? zmienia. I to przerazi?o j? bardziej ni? cokolwiek innego. Zadzwoni? dzwonek. Tu?, zanim ruszy?y do klasy, Scarlet obejrza?a si? i zobaczy?a stoj?cego niedaleko Blake’a. Sta? z kilkoma kolegami. Jeden szturchn?? go i Blake odwr?ci? si? i zerkn?? na ni?. Ich spojrzenia splot?y si? na chwil?. Scarlet pr?bowa?a wyczyta? co? z jego miny. Mia?a wielk? nadziej?, ?e odwr?ci si? i podejdzie do niej, da jej szans?. Ale on nagle odwr?ci? si? i odszed? z kolegami w przeciwnym kierunku. Scarlet poczu?a, jak p?ka jej serce. Wi?c to by by?o na tyle. Nie by? ju? ni? zainteresowany. Co wi?cej, nawet z ni? nie rozmawia?. Nie zauwa?a? jej. I to bola?o j? bardziej ni? cokolwiek innego. S?dzi?a, ?e ??czy ich co? prawdziwego i nie mog?a zrozumie?, jak to wszystko mog?o tak szybko si? rozlecie?, jak m?g? tak po prostu odej??. Dlaczego nie m?g? wykaza? si? wi?kszym zrozumieniem jej – a przynajmniej da? jej szans? wszystko wyt?umaczy?. Nie zacz??y si? jeszcze pierwsze zaj?cia, a Scarlet ju? czu?a si? jak zbity pies. Ju? zd??y?a do?wiadczy? burzy emocji i zastanawia?a si?, jak b?dzie w stanie znie?? ca?y dzie?. – Chod?, nie potrzebujesz go – powiedzia?a Maria, chwyciwszy Scarlet pod r?k? i zaprowadzi?a j? na pierwsz? lekcj?. Scarlet prze?kn??a g?o?no, wiedz?c, ?e za tymi drzwiami czeka? Sage. ROZDZIA? SZ?STY Na pierwszych zaj?ciach zebra?o si? oko?o trzydzie?cioro dzieciak?w, przepychaj?cych si? do miejsc siedz?cych. ?awki ustawiono w trzech r?wnych rz?dach po dziesi?? w ka?dym, natomiast z boku sta?y d?ugie drewniane sto?y ze schowanymi pod nimi ?awami. Zlustrowa?a pomieszczenie i z ulg? stwierdzi?a, ?e Sage’a nie ma; przynajmniej z tym problemem nie musia?a dzi? si? mierzy?. – Gdzie on jest? – spyta?a Maria przybitym tonem. – Jasne, nie przyszed?. By?y to zaj?cia z angielskiego, ulubiony przedmiot Scarlet. Zazwyczaj by?aby szcz??liwa, zw?aszcza, ?e pan Sparrow by? jej ulubionym nauczycielem i zw?aszcza, ?e w tym semestrze omawiali Shakespeare’a i jej ulubion? sztuk?: Romea i Juli?. Kiedy jednak osun??a si? na miejsce w rz?dzie tu? obok Marii, poczu?a si? przygn?biona. Apatyczna. Nie potrafi?a skupi? si? na Shakespearze. Klasa ucich?a, a ona odruchowo wyj??a ksi??ki i ot?pia?a wlepi?a wzrok w stron?. – Dzi? b?dzie nieco inaczej – og?osi? pan Sparrow. Scarlet podnios?a wzrok, z rado?ci? us?yszawszy jego g?os. Maj?c sporo po trzydziestce i b?d?c przystojnym, nieco zaro?ni?tym, z przyd?ugimi w?osami i silnie zarysowan? szcz?k? m??czyzn?, nie pasowa? do otoczenia, do szko?y. Wygl?da? nieco szykowniej od pozosta?ych, niczym aktor maj?cy najlepsze lata za sob?. By? zawsze taki szcz??liwy, ?atwo wpada? w ?miech i taki uprzejmy dla niej – i pozosta?ych uczni?w. Nigdy nie skwitowa? jej szorstkim s?owem, ani nikogo innego. I zawsze dawa? same sz?stki. Udawa?o mu si? te? sprawi?, by najbardziej skomplikowany tekst stawa? si? ?atwy do zrozumienia i by ka?dy praktycznie ekscytowa? si? czytanym fragmentem. By? te? jednym z najbystrzejszych ludzi, jakich kiedykolwiek spotka?a – posiadaj?c encyklopedyczn? wiedz? na temat ?wiata i klasycznej literatury. – Co innego jedynie przeczyta? sztuki Shakespeare’a – o?wiadczy? z szelmowskim u?miechem na twarzy. – Co innego odegra? cho? jedn? z nich – doda?. – W istocie, mo?na by dowodzi?, ?e nie pojmiesz w pe?ni jego sztuk, a? nie przeczytasz ich na g?os – a nawet spr?bujesz je odegra?. Klasa zareagowa?a chichotem. Dzieciaki zacz??y spogl?da? po sobie i szepta? g?o?no. – Zgadza si? – powiedzia?. – Dobrze odgadli?cie. Po dzisiejszej pogadance podzielimy si? w grupy, ka?dy dobierze sobie par? i wyrecytuje tekst na g?os razem z partnerem. W sali rozleg?y si? rozemocjonowane szepty i zdecydowanie wzr?s? poziom napi?cia. Dzi?ki temu Scarlet uda?o si? wyrwa? z zadumy, zapomnie? na kilka chwil o wszystkich utrapieniach w jej ?yciu. Praca w parach i odczytanie wers?w: czeka? j? niez?y ubaw. Nagle otworzy?y si? drzwi do sali. Scarlet odwr?ci?a si? razem z reszt? uczni?w, by zobaczy? kto to. Nie mog?a uwierzy?. Oto sta? w nich, z dumnie wypi?ta piersi? i ksi??k? w d?oni, Sage. Mia? na sobie w?sk?, sk?rzan? marynark?, czarne sk?rzane buty, d?insy znanego domu mody z wielkim, czarnym, sk?rzanym pasem i ogromn? srebrn? sprz?czk?. Ubrany by? te? w czarn?, lu?no puszczon? koszul? z wy?ogami ko?nierza przypinanymi na guziki, pomi?dzy kt?rymi widnia? mieni?cy si? naszyjnik – wygl?daj?cy, jakby zosta? zrobiony z bia?ej platyny – z ogromnym wisiorem po ?rodku. Wygl?da?o na to, i? zdobi?y go rubiny i szafiry i iskrzy? si? w dziennym ?wietle. Pan Sparrow odwr?ci? si? i spojrza? na niego ze zdumieniem. – A ty to…? – Sage – odpar?, wr?czaj?c mu jaki? ?wistek. – Przepraszam za sp??nienie. Jestem nowy. – Zatem jeste? tu mile widziany – odpowiedzia? pan Sparrow. – Klasa, powitajmy Sage’a i zr?bmy miejsce w tyle. Pan Sparrow odwr?ci? si? ku tablicy. – Romeo i Julia. Na pocz?tek, porozmawiajmy o genezie tej sztuki… G?os nauczyciela ulotni? si? z g?owy Scarlet. Jej serce wali?o mocno, kiedy Sage ruszy? mi?dzy rz?dami. W?wczas, nagle, u?wiadomi?a co? sobie: jedyne puste miejsce na sali znajdowa?o si? bezpo?rednio za ni?. O, nie, pomy?la?a. Nie, kiedy Maria siedzi tu? obok. Kiedy Sage ruszy? przej?ciem wzd?u? ?awek, mog?aby przysi?c, ?e zauwa?y?a, jak odwr?ci? si? i spojrza? wprost na ni?. Szybko odwr?ci?a wzrok, my?l?c o Marii i nie rozumiej?c, dlaczego tak si? jej przygl?da?. Wyczu?a raczej ni? zobaczy?a, ?e przeszed? obok niej, us?ysza?a szuranie krzes?a i poczu?a, jak usiad? za ni?. Wyczuwa?a emanuj?c? z niego energi?; by?a niesamowita. Nagle, w jej kieszeni zabrz?cza? telefon. Ukradkiem si?gn??a w d??, wysun??a odrobin? i spojrza?a. Oczywi?cie. Maria. RANY, konam. Scarlet wcisn??a kom?rk? z powrotem do kieszeni. Nie odwr?ci?a si? i nie spojrza?a na Mari?, nie chc?c nikomu zdradzi?, ?e przesy?aj? sobie wiadomo?ci. Potem po?o?y?a d?onie z powrotem na ?awce. Musia?a si? skoncentrowa?. Ale jej telefon zabrz?cza? kolejny raz. Nie mog?a go zlekcewa?y?, zw?aszcza, ?e Maria siedzia?a tu? obok niej, wi?c zn?w si?gn??a po niego. Halo? Co mam zrobi?? I zn?w wcisn??a go do kieszeni. Nie chcia?a wyj?? na gbura, ale nie mia?a poj?cia, co odpowiedzie? i naprawd? nie mia?a ochoty wdawa? si? teraz w t? kom?rkow? konwersacj?. Sytuacja pogarsza?a si? z ka?d? chwil? i Scarlet pragn??a skupi? si? na tym, co m?wi pan Sparrow, zw?aszcza ?e dotyczy?o to jej ulubionej sztuki. Ale znowu nie mog?a zignorowa? Marii. Szybko si?gn??a w d?? i wystuka?a jednym palcem. Nie wiem. Wcisn??a wy?lij, po czym wepchn??a kom?rk? g??boko do kieszeni, maj?c nadziej?, ?e Maria da jej spok?j. – Historia Romea i Julii – zacz?? pan Sparrow – nie zosta?a wymy?lona. W rzeczywisto?ci, Shakespeare wykorzysta? star? opowie??. Podobnie jak w przypadku pozosta?ych swoich sztuk, pomys?y czerpa? z historii. Przetwarza? stare opowie?ci i dostosowywa? je do swojego j?zyka, do czas?w, w kt?rych ?y?. Lubimy my?le?, ?e jest najwspanialszym oryginalnym pisarzem wszech czas?w – lecz po prawdzie trafniej by?oby nazywa? go najwi?kszym adaptatorem wszech czas?w. Gdyby ?y? i pisa? w obecnych czasach, nie zdoby?by Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny – lecz za najlepszy scenariusz adaptowany. Poniewa? ?adna z jego opowie?ci – ani jedna – nie by?a oryginalna. Wszystkie zosta?y spisane du?o wcze?niej, niekt?re wielokrotnie na przestrzeni wiek?w. – Niekoniecznie jednak umniejsza to jego umiej?tno?ciom pisarskim. Wszak, wszystko zale?y od tego, jak ?adnie co? wyrazimy, prawda? Ta sama fabu?a opowiedziana przez dwie r??ne osoby mo?e u pierwszej okaza? si? nudna, kiedy u drugiej staje si? fascynuj?ca. Najwi?ksz? umiej?tno?ci? Shakespeare’a by?a jego zdolno?? podj?cia czyjego? tematu i przepisania go w?asnymi s?owami, w zgodzie z czasami, w kt?rych ?y?. Okraszenia go takim pi?knem i poezj?, ?e rzeczywi?cie powo?ywa? go do ?ycia niejako po raz pierwszy. Owszem, by? dramaturgiem. Lecz ostatecznie i przede wszystkim, by? poet?. Pan Sparrow zamilk? i uni?s? sztuk? do g?ry. – W przypadku Romea i Julii opowie?? ta znana by?a ju? od wiek?w, zanim Shakespeare po?o?y? na niej r?k?. Czy kto? zna jej ?r?d?o? Pan Sparrow rozejrza? si? po sali, w kt?rej zapanowa?a g?ucha cisza. Poczeka? kilka sekund, po czym otworzy? usta z zamiarem kontynuowania – kiedy nagle zawaha? si? i spojrza? wprost w kierunku Scarlet. Jej serce zabi?o mocno, kiedy pomy?la?a, ?e patrzy na ni?. – Ach, nasz nowy nabytek – spyta? pan Sparrow. – Prosz?, o?wie? nas. Ca?a klasa odwr?ci?a wzrok i spojrza?a w kierunku Scarlet, na Sage’a. Z wielk? ulg? uzmys?owi?a sobie, ?e to nie j? wywo?ywa?. Nie mog?a si? powstrzyma? i r?wnie? odrobin? si? odwr?ci?a, spogl?daj?c za siebie na Sage’a. Zamiast spojrze? na nauczyciela, co dziwne, kiedy przem?wi?, patrzy? na ni?. – Romeo i Julia powsta?a na podstawie wiersza Arthura Brooke’a: The Tragicall Historye of Romeus and Iuliet. – Bardzo dobrze! – powiedzia? pan Sparrow ze s?yszalnym podziwem w g?osie. – B?d? dodatkowe punkty je?li wiesz, w kt?rym roku zosta? napisany? Scarlet by?a zdumiona. Sk?d Sage o tym wiedzia?? – Tysi?c pi??set sze??dziesi?tym drugim – odpar? Sage bez wahania. Pan Sparrow wygl?da? na pozytywnie zaskoczonego. – Zdumiewaj?ce! Nigdy jeszcze ?aden ucze? tego nie wiedzia?. Brawo, Sage. Skoro zatem jeste? takim uczonym, oto kolejne, ostatnie pytanie. Nigdy jeszcze nie spotka?em nikogo – nawet w?r?d swoich koleg?w – kto wiedzia?by o tym, wi?c je?li ty nie b?dziesz, niech ci nie b?dzie przykro. Je?li jednak odpowiesz, na pierwszym te?cie z g?ry masz o sto punkt?w wi?cej. Gdzie i kiedy po raz pierwszy wystawiono t? sztuk?? Ca?a klasa odwr?ci?a si? i spojrza?a na Sage’a. Napi?cie si?gn??o zenitu. Scarlet r?wnie? spojrza?a i zauwa?y?a, ?e Sage u?miechn?? si? do niej. – Uwa?a si?, ?e zosta?a wykonana po raz pierwszy w tysi?c pi??set dziewi??dziesi?tym trzecim roku w niewielkim budynku zwanym The Theatre, po przeciwnej stronie Tamizy. Pan Sparrow wykrzykn?? podekscytowany. – No! No! Sage, dobry jeste?. Jestem pod wra?eniem. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696407&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.