Íåäàâíî ÿ ïðîñíóëñÿ óòðîì òèõèì, À â ãîëîâå – íàñòîé÷èâàÿ ìûñëü: Îòíûíå äîëæåí ÿ ïèñàòü ñòèõè. È òàê íàïîëíèòü ñìûñëîì ñâîþ æèçíü! ß ïåðâûì äåëîì ê çåðêàëó ïîø¸ë, ×òîá óáåäèòüñÿ â âåðíîñòè ðåøåíüÿ. Âçãëÿä çàòóìàíåí.  ïðîôèëü – ïðÿì îðåë! Òèïè÷íûé âèä ïîýòà, áåç ñîìíåíüÿ. Òàê òùàòåëüíî òî÷èë êàðàíäàøè, Çàäóì÷èâî ñèäåë â êðàñèâîé ïîçå. Êîãäà äóøà

Za?lubiona

Za?lubiona Morgan Rice Wampirzych Dziennik?w #7 W Za?lubionej (7 cz??ci Wampirzych Dziennik?w) Caitlin i Caleb trafiaj? do ?redniowiecznej Szkocji, do roku tysi?c trzysta pi??dziesi?tego; czas?w rycerzy i l?ni?cych zbroi, zamk?w i wojownik?w, poszukiwa? ?wi?tego Graala, kt?ry podobno zawiera klucz do prawdziwej wampirzej nie?miertelno?ci. L?duj? na brzegach staro?ytnej wyspy Skye, niewielkiej wysepki po?o?onej na zach?d od brzeg?w Szkocji, gdzie mieszkaj? i trenuj? najbardziej elitarni wojownicy ?wiata. I to tam, ku swej wielkiej rado?ci, ponownie jednocz? si? z Samem, Polly, Scarlet i Ruth, ludzkim kr?lem i jego wojownikami oraz z ca?ym klanem Aidena. Zanim podejm? si? kontynuacji misji i poszukiwa? czwartego, ostatniego klucza, przychodzi czas ich za?lubin. Na najbardziej zdumiewaj?cym tle, jakie Caitlin mog?aby sobie wymarzy?, czynione s? przygotowania do wampirzego ?lubu, ??cznie z pradawnymi rytua?ami i ceremonia?ami, kt?re zazwyczaj temu towarzysz?. Jest to ?lub jedyny w swoim rodzaju, drobiazgowo rozplanowany przez Polly i pozosta?e osoby, a Caitlin i Caleb s? szcz??liwi, jak nigdy dot?d. W mi?dzyczasie, Sam i Polly zakochuj? si? w sobie, ku ich obop?lnemu zaskoczeniu. W miar?, jak ich zwi?zek dojrzewa, Sam zaskakuje Polly pewnym przyrzeczeniem. Polly za? zaskakuje go w?asnymi szokuj?cymi opowie?ciami. Nie wszystko jednak tak pi?knie wygl?da. Pojawia si? Blake, a jego g??boka mi?o?? do Caitlin mo?e zagrozi? jej zwi?zkowi na dzie? przed ?lubem. Pojawia si? r?wnie? Sera i poprzysi?ga zniszczy? to, czego sama mie? nie mo?e. R?wnie? Scarlet znajduje si? w niebezpiecze?stwie, kiedy odkryte zostaje ?r?d?o jej g??bokich mocy – wraz z ujawnieniem, kim s? jej prawdziwi rodzice. Najgorsze jest jednak to, ?e Kyle cofn?? si? w czasie i wy?ledzi? Rynda, swego dawnego protegowanego, zamierzaj?c zmusi? go do u?ycia jego zdolno?ci, jego zmiennokszta?tno?ci, aby odszuka? i zabi? Caitlin i jej bliskich. Kiedy wpadaj? w jego wymy?lne sid?a, Caitlin i pozosta?ym zaczyna grozi? wi?ksze niebezpiecze?stwo ni? kiedykolwiek dotychczas. Rozpoczyna si? wy?cig po ostatni klucz, a stawk? jest ?ycie wszystkich drogich jej sercu os?b. Tym razem musi podj?? najtrudniejsze decyzje i po?wi?ci? to, co w jej ?yciu najwa?niejsze. Morgan Rice Za?lubiona (Cz??? 7 Wampirzych Dziennik?w) przek?ad: Micha? G?uszak Wybrane komentarze Wampirzych Dziennik?w Rice udaje si? wci?gn?? czytelnika w akcj? ju? od pierwszych stron, wykorzystuj?c genialn? narracj? wykraczaj?c? daleko poza zwyk?e opisy sytuacji… PRZEMIENIONA to dobrze napisana ksi??ka, kt?r? bardzo szybko si? czyta,     – Black Lagoon Reviews (komentarz dotycz?cyPrzemienionej) Idealna opowie?? dla m?odych czytelnik?w. Morgan Rice zrobi?a ?wietn? robot? buduj?c niezwyk?y ci?g zdarze?… Orze?wiaj?ca i niepowtarzalna. Skupia si? wok?? jednej dziewczyny… jednej niezwyk?ej dziewczyny! Wydarzenia zmieniaj? si? w wyj?tkowo szybkim tempie. ?atwo si? czyta. Zalecany nadz?r rodzicielski.     – The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Zaw?adn??a moj? uwag? od samego pocz?tku i do ko?ca to si? nie zmieni?o… To historia o zadziwiaj?cej przygodzie, wartkiej i pe?nej akcji od samego pocz?tku. Nie ma tu miejsca na nud?.     – Paranormal Romance Guild (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Kipi akcj?, romansem, przygod? i suspensem. Si?gnij po ni? i zakochaj si? na nowo.     – vampirebooksite.com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Wspania?a fabu?a. To ten rodzaj ksi??ki, kt?r? ci??ko od?o?y? w nocy. Zako?czona tak nieoczekiwanym i spektakularnym akcentem, i? b?dziesz natychmiast chcia? kupi? drug? cz???, tylko po to, aby zobaczy?, co b?dzie dalej.     – The Dallas Examiner (komentarz dotycz?cy Kochany) Rywal ZMIERZCHU oraz PAMI?TNIK?W WAMPIR?W. Nie b?dziesz m?g? oprze? si? ch?ci czytania do ostatniej strony. Je?li jeste? mi?o?nikiem przygody, romansu i wampir?w to ta ksi??ka jest w?a?nie dla ciebie!     – Vampirebooksite.com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Morgan Rice udowadnia kolejny ju? raz, ?e jest szalenie utalentowan? autork? opowiada?… Jej ksi??ki podobaj? si? szerokiemu gronu odbiorc?w ??cznie z m?odszymi fanami gatunku fantasy i opowie?ci o wampirach. Ko?czy si? niespodziewanym akcentem, kt?ry pozostawia czytelnika w szoku.     – The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy Kochany) O autorce Morgan Rice plasuje si? na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autor?w powie?ci dla m?odzie?y. Morgan jest autork? bestsellerowego cyklu fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, z?o?onego z siedemnastu ksi??ek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, z?o?onej, do tej pory, z jedenastu ksi??ek; bestsellerowego cyklu thriller?w post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, z?o?onego, do tej pory, z dw?ch ksi??ek; oraz najnowszej serii fantasy KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY, sk?adaj?cej si? z dw?ch cz??ci (kolejne w trakcie pisania). Powie?ci Morgan dost?pne s? w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 j?zykach. PRZEMIENIONA (Ksi?ga 1 cyklu Wampirzych Dziennik?w), ARENA ONE (Ksi?ga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATER?W (Ksi?ga 1 cyklu Kr?g Czarnoksi??nika) oraz POWR?T SMOK?W (Ksi?ga 3 Kr?lowie i Czarnoksi??nicy) dost?pne s? nieodp?atnie. Morgan czeka na wiadomo?? od Ciebie. Odwied? jej stron? internetow? www.morganricebooks.com i do??cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezp?atn? ksi??k?, darmowe prezenty, darmow? aplikacj? do pobrania i dost?p do najnowszych informacji. Do??cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozosta? z nami w kontakcie! Ksi??ki autorstwa Morgan Rice KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY POWR?T SMOK?W (CZ??? #1) POWR?T WALECZNYCH (CZ??? #2) POT?GA HONORU (CZ??? #3) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBO ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W  (CZ??? 15) POTYCZKI RYCERZY (CZ??? 16) ?MIERTELNA BITWA (CZ??? 17) THE SURVIVAL TRILOGY ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZ??? 1) ARENA TWO (CZ??? 2) WAMPIRZYCH DZIENNIK?W PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) Pos?uchaj cyklu Wampirze Dzienniki w formacie audio! Copyright © 2012 Morgan Rice Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami dopuszczonymi na mocy ameryka?skiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autora. Niniejsza publikacja elektroniczna zosta?a dopuszczona do wykorzystania wy??cznie na u?ytek w?asny. Nie podlega odsprzeda?y ani nie mo?e stanowi? przedmiotu darowizny, w kt?rym to przypadku nale?y zakupi? osobny egzemplarz dla ka?dej kolejnej osoby. Je?li publikacja zosta?a zakupiona na u?ytek osoby trzeciej, nale?y zwr?ci? j? i zakupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za okazanie szacunku dla ci??kiej pracy autorki publikacji. Niniejsza praca jest dzie?em fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki. Wszelkie podobie?stwo do os?b prawdziwych jest ca?kowicie przypadkowe i niezamierzone. Na ok?adce: Jennifer Onvie. Fotograf: Adam Luke Studios, Nowy Jork. Makija?: Ruthie Weems. Kontakt: Morgan Rice. FAKT: Odosobniona wyspa Skye (z nordyckiego: wyspa mgie?) le??ca przy zachodnim wybrze?u Szkocji, to staro?ytne miejsce, w kt?rym mieszkali i walczyli dawni w?adcy, gdzie nadal stoj? zamki i gdzie przez setki lat trenowali najbardziej elitarni wojownicy ?wiata. FAKT: Na wyspie Skye, na tle malowniczego krajobrazu, istnieje miejsce zwane Faerie Glen, gdzie, jak powiadaj?, je?li wypowiesz ?yczenie, to ono musi si? spe?ni?. FAKT: Znajduj?ca si? w niewielkim szkockim miasteczku kaplica Rosslyn jest podobno miejscem wiecznego spoczynku ?wi?tego Graala, kt?ry pono? jest ukryty za kamiennym murem, w krypcie, na najni?szej kondygnacji. JULIA: Jakiego? wi?cej chcesz zaspokojenia? ROMEO: Zamiany twoich zapewnie? na moje. JULIA: Ju?em ci da?a je, nime? za??da?: Radabym jednak one mie? na powr?t. Bo moja mi?o?? r?wnie jest g??bok?, Jak morze, r?wnie jak ono bez ko?ca; Im wi?cej ci jej udzielam, tym wi?cej Czuj? jej w sercu.     William Shakespeare, Romeo i Julia ROZDZIA? PIERWSZY Highlands, Szkocja (1350) Caitlin obudzi? blask krwistoczerwonego s?o?ca. Wype?nia? ca?e niebo, promieniuj?c od wielkiej kuli zawis?ej nad horyzontem. Na jej tle sta?a samotna posta?, osoba, kt?r? wed?ug jej zmys??w m?g? by? jedynie jej ojciec. Wyci?gn?? r?ce, jakby chcia?, by do niego pobieg?a. Chcia?a tego rozpaczliwie. Lecz kiedy spr?bowa?a usi???, spojrza?a w d?? i zauwa?y?a, ?e jest przykuta ?a?cuchem do ska?y. ?elazne obr?cze przytrzymywa?y jej r?ce i nogi w miejscu. W jednej d?oni trzyma?a trzy klucze – te, kt?re by?y jej potrzebne, by odnale?? ojca – a w drugiej sw?j naszyjnik z ma?ym, srebrnym krzy?ykiem zwisaj?cym ku ziemi. Stara?a si? ze wszystkich si?, jednak nie mog?a si? poruszy?. Zamruga?a powiekami, a ojciec pojawi? si? tu? przy niej. U?miecha? si?. Wyczu?a mi?o??, jak? j? darzy?. Ukl?kn?? i delikatnie uwolni? j? z kajdan. Nachyli?a si? i obj??a go r?koma. Poczu?a jego ciep?o, pokrzepienie. Tak dobrze by?o znale?? si? w jego ramionach. Czu?a sp?ywaj?ce po policzkach ?zy. – Przepraszam, ojcze. Zawiod?am ci?. Odsun?? si?, spojrza? na ni? i, u?miechaj?c si?, wpatrzy? w jej oczy. – Zrobi?a? wszystko, czego m?g?bym si? spodziewa?, a nawet wi?cej – odpar?. – Jeszcze tylko jeden, ostatni klucz i b?dziemy razem. Ju? na zawsze. Caitlin mrugn??a powiekami, a kiedy ponownie otworzy?a oczy, ojca ju? nie by?o. Na jego miejscu pojawi?y si? dwie postacie. Obydwie le?a?y nieruchomo na p?askiej skale. Caleb i Scarlet. Nagle Caitlin co? sobie przypomnia?a. Oboje byli chorzy. Spr?bowa?a odsun?? si? od ska?y, jednak wci?? by?a do niej przykuta i cho? pr?bowa?a ze wszystkich si?, nie mog?a dosi?gn?? tych dwojga. Zamruga?a i nagle zauwa?y?a nad sob? Scarlet. Spogl?da?a w d?? na ni?. – Mamusiu? – spyta?a. Scarlet u?miechn??a si? i Caitlin poczu?a niemal otulaj?c? j? ze wszech stron mi?o?? dziewczynki. Chcia?a j? obj?? i cho? stara?a si?, ile mog?a, nie zdo?a?a si? uwolni?. – Mamusiu? – spyta?a ponownie Scarlet i wyci?gn??a w jej kierunku niewielk? d?o?. Caitlin usiad?a sztywno wyprostowana. Ci??ko oddychaj?c, przesun??a d?o?mi po bokach. Pr?bowa?a zorientowa? si?, czy nadal kr?powa?y j? ?a?cuchy, czy mo?e jednak by?a wolna. Poruszy?a swobodnie d?o?mi i nogami, rozejrza?a si? i nie zauwa?y?a ?adnych ?lad?w kajdan. Podnios?a wzrok i zauwa?y?a krwistoczerwone s?o?ce na horyzoncie. Rozejrza?a si? wok?? i zobaczy?a, ?e znajdowa?a si? na skalnym p?askowy?u. Dok?adnie, jak w swoim ?nie. W?a?nie wstawa? ?wit. Jak daleko wzrokiem si?gn??, wida? by?o spowite mg?? szczyty g?r, w bezkresie pi?kna odbijaj?ce si? od przestworzy nieba. Spojrza?a pod stonowane ?wiat?o brzasku, staraj?c si? zorientowa? w swoim po?o?eniu i w jednej chwili jej serce zabi?o mocniej. Oto w oddali zauwa?y?a dwie postaci le??ce bez ruchu na ziemi. Wyczu?a natychmiast, kim by?y: Caleb i Scarlet. Skoczy?a na nogi, podbieg?a bli?ej, ukl?k?a mi?dzy nimi i, po?o?ywszy d?onie na ich piersiach, potrz?sn??a delikatnie. Jej serce bi?o mocno, kiedy usi?owa?a przypomnie? sobie wydarzenia z poprzedniego ?ycia. W jej umy?le pojawia?y si? okropne obrazy, jeden po drugim, kiedy powoli przypomina?a sobie, jak powa?nie byli chorzy, Scarlet pokryta wrzodami i Caleb umieraj?cy z powodu wampirzej trucizny. Ostatnim razem, kiedy ich widzia?a, wydawa?o si?, ?e najpewniej oboje umr?. Caitlin si?gn??a d?oni? do szyi i poczu?a dwie niewielkie blizny. Przypomnia?a sobie t? ostatni? chwil?, kiedy Caleb si? ni? po?ywi?. Czy podzia?a?o? Czy przywr?ci?o go to do ?ycia? Caitlin potrz?sn??a ka?dym z nich rozpaczliwie. – Caleb! – krzykn??a g?o?no – Scarlet! Poczu?a, jak ?zy nabieg?y jej do oczu, kiedy usilnie pr?bowa?a nie my?le? o ?yciu bez nich. Nie mog?a znie?? samej my?li o tym. Je?li nie mogli by? z ni?, to i ona nie mog?a ?y? dalej. Nagle Scarlet poruszy?a si?. Serce Caitlin zabi?o ?ywiej, kiedy dostrzeg?a, jak dziewczynka przesun??a si? i powoli, stopniowo unios?a r?ce i przetar?a d?o?mi oczy. Spojrza?a na Caitlin. Caitlin zauwa?y?a, ?e sk?ra dziewczynki by?a wyleczona, a jej b??kitne oczy b?yszcza?y i l?ni?y. U?miechn??a si? szeroko, nape?niaj?c serce Caitlin rado?ci?. – Mamusiu! – powiedzia?a. – Gdzie by?a?? Caitlin wybuchn??a p?aczem ze szcz??cia, przyci?gn??a Scarlet do siebie i przytuli?a. Ponad ramieniem doda?a – Dok?adnie tutaj, skarbie. – ?ni?o mi si?, ?e nie mog?am ciebie znale?? – powiedzia?a. – I ?e by?am chora. Caitlin odetchn??a z ulg?, wyczuwszy, ?e Scarlet ca?kowicie wyzdrowia?a. – To tylko z?y sen – powiedzia?a Caitlin. – Ju? dobrze. Wszystko w porz?dku. Nagle rozleg?o si? ujadanie. Caitlin odwr?ci?a si? i zauwa?y?a wybiegaj?c? zza rogu i p?dz?c? ku nim Ruth. Ucieszy?a si? bardzo, ?e r?wnie? jej uda?o si? przetrwa? podr?? w czasie. By?a zdziwiona, jak Ruth uros?a, ?e sta?a si? w pe?ni rozwini?tym wilkiem. A mimo to wci?? zachowywa?a si? jak szczeni?. Merdaj?c ogonem z podekscytowania, rzuci?a si? Scarlet w ramiona. – Ruth! – krzykn??a dziewczynka, oderwa?a si? od Caitlin i u?ciska?a Ruth. Ruth nie potrafi?a ukry? entuzjazmu. Natar?a na Scarlet z tak? si??, ?e ?ci??a j? z n?g. Scarlet odbi?a si? od ziemi i zacz??a ?mia? si? krzykliwie z rado?ci. – Co to za zamieszanie? – us?ysza?y g?os. G?os Caleba. Caitlin odwr?ci?a si? na pi?cie, czuj?c, jak przeszy? j? dreszcz na d?wi?k jego g?osu. Sta? nad ni? i u?miecha? si?. Nie mog?a uwierzy?. Wygl?da? tak m?odo i zdrowo, lepiej ni? kiedykolwiek dot?d. Skoczy?a i u?ciska?a go, wdzi?czna ze wszech miar, ?e prze?y?. Poczu?a jego silne mi??nie, kiedy j? przytuli?. Tak dobrze by?o zn?w by? w jego ramionach. Nareszcie wszystko by?o na swoim miejscu. Jakby ca?a reszta by?a tylko d?ugim, z?ym snem. – Tak bardzo si? ba?am, ?e umar?e? – powiedzia?a nad jego ramieniem. Odchyli?a si? i spojrza?a na niego. – Pami?tasz? – spyta?a. – Pami?tasz, ?e by?e? chory? Zmarszczy? brwi. – Jak przez mg?? – odpar?. ? Jakby to by? sen. Pami?tam… Jade’a. I… jak si? tob? karmi?em. Nagle spojrza? na ni? szeroko otwartymi oczyma. ? Ocali?a? mnie – powiedzia? oniemia?y z wra?enia. Nachyli? si? i przytuli? j? mocno. – Kocham ci? – wyszepta?a do jego ucha, kiedy trzyma? j? w ramionach. – Ja ciebie te? – odpar?. – Tatusiu! Caleb uni?s? Scarlet, serdecznie j? ?ciskaj?c. Potem schyli? si? i pog?aska? Ruth. Caitlin zrobi?a to samo. Ruth nie posiada?a si? z rado?ci, b?d?c w centrum uwagi – podskakiwa?a i skomla?a, pr?buj?c odwzajemni? ich serdeczno??. Po chwili Caleb chwyci? d?o? Caitlin. Odwr?cili si? i razem spojrzeli na horyzont. Bezkresne niebo ton??o w delikatnej, porannej po?wiacie ja?niej?cej nad przetykanym szczytami g?r horyzontem. Wsz?dzie zalega?a mg?a, przez kt?r? przebija?y si? r??ane promienie. Szczyty g?r ci?gn??y si? hen wysoko, a kiedy Caitlin spojrza?a w d??, zauwa?y?a, ?e znajdowali si? na wysoko?ci tysi?cy st?p nad ziemi?. Zastanawia?a si?, gdzie do diaska byli. – O tym samym my?la?em – powiedzia? Caleb, odczytawszy jej my?li. Zlustrowali horyzont, obracaj?c si? wok?? w?asnej osi. – Rozpoznajesz cokolwiek? – spyta?a Caitlin. Powoli potrz?sn?? g?ow?. – C??. Wygl?da na to, ze mamy tylko jeden wyb?r – ci?gn??a Caitlin. – W g?r?, lub w d??. Jeste?my ju? do?? wysoko, wi?c mo?e p?jd?my w g?r?. Zobaczymy, co wida? ze szczytu. Caleb skin?? g?ow?. Caitlin si?gn??a po d?o? Scarlet i ca?a tr?jka zacz??a wspina? si? po zboczu. Na tej wysoko?ci by?o zimno, a Caitlin nie by?a ubrana odpowiednio do takiej pogody. Mia?a czarne, sk?rzane buty, czarne, obcis?e spodnie i dopasowan?, czarn? koszul? z d?ugimi r?kawami, kt?rych u?ywa?a w Anglii podczas ?wicze?. Nie by?y to jednak rzeczy, kt?re zapewni?yby jej ochron? przed g?rskim, zimnym wiatrem. Przyspieszyli, wspinaj?c si? coraz wy?ej, przytrzymuj?c si? g?az?w i podci?gaj?c si? do g?ry. Kiedy s?o?ce podnios?o si? na niebie i Caitlin zacz??a zastanawia? si?, czy podj?li s?uszn? decyzj?, ca?a tr?jka dotar?a na najwy?szy szczyt. Pozbawieni tchu, przystan?li i zacz?li rozgl?da? si? po okolicy, mog?c nareszcie dojrze?, co le?a?o za g?rskim ?a?cuchem. Widok zapar? im dech w piersiach. Przed nimi rozpo?ciera?a si? jak okiem si?gn?? druga strona g?rskiego pasma. A dalej, ocean. W oddali, w?r?d jego w?d, dojrzeli g?rzyst?, skalist? wysp?, ton?c? w zieleni. Prastara wyspa wystawa?a z w?d oceanu i jawi?a si? Caitlin jako najbardziej malownicza ze wszystkich miejsc, jakie do tej pory widzia?a. Wygl?da?a, jak bajkowa kraina, zw?aszcza w tej wczesnej, porannej po?wiacie, spowita niesamowit? mg??, mieni?c? si? pomara?czowo i fioletowo. Jeszcze bardziej spektakularnie przedstawia?o si? jedyne po??czenie wyspy ze sta?ym l?dem – bezkresny linowy most, kt?ry ko?ysa? si? gwa?townie w porywach wiatru i wygl?da?, jakby wisia? tam ju? od setek lat. Pod nim istnia?a jedynie g??boka na setki st?p przepa??. W dole za? ocean. – Tak – powiedzia? Caleb. – To jest to. Rozpoznaj? t? wysp?. Przyjrza? si? jej badawczo z podziwem. – Gdzie jeste?my? – spyta?a Caitlin. Caleb obejrza? si? jeszcze raz na wysp? z szacunkiem, po czym odwr?ci? si? i stan?? przed ni?. W jego oczach wida? by?o ekscytacj?. – Skye – powiedzia?. – Legendarna wyspa Skye. Siedziba wojownik?w i naszego rodzaju, od wielu setek lat. Jeste?my w takim razie w Szkocji – powiedzia? – w pobli?u przej?cia do Skye. Najwyra?niej to tam mamy si? uda?. To ?wi?te miejsce. – Pole?my – powiedzia?a Caitlin, czuj?c swe rozwijaj?ce si? skrzyd?a. Caleb potrz?sn?? g?ow?. – Skye jest jednym z tych nielicznych miejsc na ziemi, gdzie nie jest to mo?liwe. Z pewno?ci? b?d? tam wampirze stra?e, a co wa?niejsze, przed bezpo?rednim nalotem, wyspy strze?e energetyczna tarcza. Woda tworzy afektywn? barier?. ?aden wampir nie dostanie si? do wn?trza bez zaproszenia. Odwr?ci? si? i spojrza? na ni?. – B?dziemy musieli skorzysta? z trudniejszej opcji: wejdziemy linowym mostem. Caitlin spojrza?a na most hu?taj?cy si? na wietrze. – Ale to niebezpieczne – powiedzia?a. Caleb westchn??. – Skye nie przypomina ?adnego innego miejsca na ziemi. Tylko godna osoba mo?e si? tam dosta?. Wi?kszo?? ludzi, kt?rzy pr?buj? do niej podej??, spotyka ?mier?, tak czy owak. Caleb spojrza? na ni?. – Mo?emy zawr?ci? – zaoferowa?. Caitlin zamy?li?a si?. I potrz?sn??a g?ow?. – Nie – odpar?a z determinacj?. – Trafili?my tu nie bez powodu. Zr?bmy to. ROZDZIA? DRUGI Sam poderwa? si? ze snu. ?wiat wirowa? wok?? niego, potem zako?ysa? si? gwa?townie. Nie m?g? zrozumie?, gdzie by?, ani co si? dzia?o. Le?a? na plecach, tyle wiedzia? na pewno, na czym? przypominaj?cym drewno, w niewygodnej pozycji. Patrzy? w niebo i dostrzega? przep?ywaj?ce w nieregularnym tempie chmury. Wyci?gn?? d?o?, przytrzyma? si? czego? drewnianego i podci?gn?? do g?ry. Usiad?, mrugaj?c powiekami. Wszystko kr?ci?o si? wok??, kiedy stara? si? zorientowa? w swoim po?o?eniu. Nie m?g? uwierzy? w?asnym oczom. By? na ?odzi, niewielkiej, wios?owej, drewnianej ?odzi, le??c na jej pok?adzie, po?rodku oceanu. Ko?ysa?a si? gwa?townie wraz z falami, kt?re unosi?y j?, to znowu wci?ga?y w odm?ty. ??d? skrzypia?a i trzeszcza?a z ka?dym ruchem, podskakuj?c, ko?ysz?c si? na obie strony. Sam zauwa?y? spienion?, morsk? wod?, kt?ra nap?ywa?a falami ze wszystkich stron, za?amuj?c si? wok?? niego. Na twarzy i we w?osach poczu? zimn?, s?on? bryz?. By? wczesny ranek, a w zasadzie ?wita?o, niebo mieni?o si? niezliczonymi barwami. Zastanawia? si?, jak u diaska trafi? w to miejsce. Obr?ci? si? i zlustrowa? wzrokiem wn?trze ?odzi. W odleg?ym ko?cu, o?wietlona s?abym, porannym ?wiat?em, le?a?a posta? zwini?ta w k??bek i przykryta chust?. Zastanawia? si?, kto to m?g? by?. Kto utkn?? wraz z nim na tej niewielkiej ?odzi po?rodku bezkresnych w?d? I wtedy to wyczu?. Przeszy?o go to niczym elektryczny wstrz?s. Nie musia? ogl?da? jej twarzy. Polly. Ka?da cz?stka cia?a mu to m?wi?a. By? zdumiony, z jak? pewno?ci? to poczu?, jak silna wi?? ??czy?a go z ni?, jak g??bokimi uczuciami j? darzy? – jakby byli niemal jedno?ci?. Nie m?g? zrozumie?, jak tak szybko mog?o si? to sta?. Siedz?c tak i spogl?daj?c na ni?, dozna? dziwnego uczucia. Nie wiedzia?, czy ?y?a, czy nie, ale w jednej chwili u?wiadomi? sobie, jak bardzo by?by zdruzgotany, gdyby jednak nie ?y?a. I w?a?nie wtedy wreszcie zda? sobie spraw?, ?e kocha? j? bez dw?ch zda?. Podni?s? si? na nogi, potkn?? si?, kiedy nadp?yn??a fala i unios?a ??d?, po czym zdo?a? przej?? kilka krok?w i ukl?kn?? u jej boku. Si?gn?? po chust?, delikatnie j? zsun?? i potrz?sn?? j? za ramiona. Nie zareagowa?a. Jego serce bi?o mocno, a on wci?? czeka?. – Polly? – spyta?. Nic. – Polly – powiedzia? bardziej stanowczo. – Obud? si?. To ja, Sam. Ale ona nie poruszy?a si?. Sam musn?? sk?r? na jej ramieniu ? wyda?a mu si? zbyt zimna. Jego serce stan??o. Czy to mog?a by? prawda? Nachyli? si? i obj?? jej twarz d?o?mi. By?a taka pi?kna. Dok?adnie tak? j? pami?ta?. Jej sk?ra mia?a odcie? p??przezroczystej bieli, w?osy by?y jasnobr?zowe, a rysy twarzy perfekcyjnie zarysowane w ?wietle wczesnego poranka. Spojrza? na jej idealne, pe?ne usta, niewielki nos, du?e oczy i d?ugie br?zowe w?osy. Przypomnia? sobie chwil?, kiedy te oczy by?y otwarte, ich niewiarygodny, kryszta?owy b??kit niczym oceanicznych w?d. Zat?skni? za ich widokiem. Zrobi?by wszystko, by ponownie je ujrze?. Pragn?? zobaczy? jej u?miech, us?ysze? jej g?os, jej ?miech. W przesz?o?ci, jej nadmierne gadulstwo przeszkadza?o mu troch?, lecz teraz odda?by wszystko, by us?ysze? jej g?os. Jej sk?ra by?a jednak zbyt zimna. Lodowata. Zacz?? traci? nadziej?, ?e otworzy oczy jeszcze kiedykolwiek. – Polly! – krzykn??, a zrobiwszy to, us?ysza? w swoim g?osie rozpacz, kt?ra unios?a si? pod niebo i stopi?a z krzykiem ptaka fruwaj?cego powy?ej. Sam pogr??a? si? w rozpaczy. Nie wiedzia?, co robi?. Potrz?sa? ni? coraz mocniej, ale Polly po prostu na nic nie reagowa?a. Wr?ci? my?lami do ostatniej chwili i ostatniego miejsca, w kt?rym j? widzia?. Pa?ac Sergeia. Pami?ta?, ?e j? uwolni?. Wr?cili razem do zamku Aidena i znale?li Caitlin, Caleba i Scarlet le??cych na ?o?u, pozbawionych jakichkolwiek oznak ?ycia. Aiden powiedzia?, ?e cofn?li si? w czasie bez nich. Sam b?aga?, ?eby Aiden ich r?wnie? odes?a? do przesz?o?ci. Aiden potrz?sn?? g?ow? i powiedzia?, ?e nie by?o im to pisane, ?e igraliby z przeznaczeniem. Ale Sam nalega?. W ko?cu, Aiden przeprowadzi? rytua?. Czy?by umar?a w trakcie podr??y? Spu?ci? wzrok i ponownie potrz?sn?? Polly. Nadal bez skutku. W ko?cu przyci?gn?? Polly do siebie. Odgarn?? jej d?ugie, pi?kne w?osy z twarzy, podpar? jej g?ow? d?oni? i przysun?? twarz do swojej. Nachyli? si? i poca?owa? j?. Zastyg? w d?ugim, pe?nym poca?unku, z?o?onym na jej ustach. Zda? sobie spraw?, ?e by? to dopiero ich drugi poca?unek. Jej usta by?y takie mi?kkie, takie idealne. Ale r?wnie? zbyt zimne, ca?kiem pozbawione ?ycia. Ca?uj?c j?, skupi? si? na tym, by przekaza? jej swoj? mi?o??, zmusi? j?, by powr?ci?a do ?ycia. W my?lach sformu?owa? bardzo wyra?n? wiadomo??. Zrobi? wszystko. Zap?ac? ka?d? cen?. Zrobi? wszystko, by? do mnie wr?ci?a. Po prostu wr?? do mnie. – ZAP?AC? KA?D? CEN?! – krzykn??, odchyliwszy si? do ty?u. Jego krzyk wydawa? si? wznie?? pod same niebiosa i tam napotka? stado ptak?w, kt?re zawt?rowa?y mu, przelatuj?c nad ?odzi?. Sam poczu? dreszcz, kt?ry przenikn?? jego cia?o. Wyczu? bowiem, ?e jaka? wy?sza si?a us?ysza?a jego wo?anie i odpowiedzia?a mu. Zrozumia?, w tej jednej chwili, ?e Polly mia?a rzeczywi?cie odzyska? ?ycie. Mimo, ?e nie by?o jej to pisane. ?e wymusi? to, zmieni? boski plan dotycz?cy ca?ego wszech?wiata. I ?e rzeczywi?cie mia? zap?aci? za to cen?. Spu?ci? wzrok i nagle zauwa?y?, ?e oczy Polly otworzy?y si? powoli. By?y niebieskie i cudowne, dok?adnie takie, jak zapami?ta?, i wpatrywa?y si? w niego. Przez chwil? by?y pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, ale wkr?tce ujrza? w nich b?ysk rozpoznania. A potem, niczym najwspanialszy pokaz magii, powoli zakwit? w k?cikach jej ust u?miech. – Pr?bujesz wykorzysta? dziewczyn?, kiedy ?pi? – spyta?a swoim charakterystycznym, kpi?cym tonem. Sam mimowolnie u?miechn?? si?, szczerz?c z?by. Polly wr?ci?a. Nic wi?cej nie mia?o znaczenia. Spr?bowa? odepchn?? od siebie niepokoj?ce uczucie, ?e oto przeciwstawi? si? przeznaczeniu, ?e czeka?y go jakie? konsekwencje. Polly usiad?a, na powr?t weso?a i zwinna, wygl?daj?c te? na za?enowan?, ?e jeszcze przed chwil? le?a?a bezradnie w jego ramionach, pr?buj?c pokaza?, jaka to by?a silna i niezale?na. Rozejrza?a si? po otoczeniu i chwyci?a burty, kiedy jaka? fala unios?a ??d? wysoko i potem cisn??a w morze. – Nie nazwa?abym tego romantyczn? przeja?d?k? – powiedzia?a, wygl?daj?c nieco blado i staraj?c si? z?apa? r?wnowag? w rozko?ysanej ??dce. – Gdzie my jeste?my? I co to takiego na horyzoncie? Sam odwr?ci? si? i spojrza? we wskazanym kierunku. Nie zauwa?y? tego wcze?niej. O kilkaset jard?w dalej wznosi?a si? skalista wyspa. Wystawa?a z morskich w?d, pn?c si? wysoko w postaci bezlitosnych klif?w. Wygl?da?a na star?, niezamieszka??, ze skalistym pod?o?em i ca?kowicie wymar??. Odwr?ci? si? i zlustrowa? horyzont. Wygl?da?o na to, ?e by?a to jedyna wyspa w obr?bie setek mil. – Wygl?da na to, ?e p?yniemy wprost na ni? – powiedzia?. – Mam tak? nadziej? – powiedzia?a Polly. – Ta ??dka przyprawia mnie o md?o?ci. Nagle nachyli?a si? nad burt? i zwymiotowa?a. I potem jeszcze raz. Sam podszed? do niej i po?o?y? d?o? na jej plecach w dodaj?cym otuchy ge?cie. W ko?cu Polly wsta?a, wytar?a usta kra?cem r?kawa i, speszona, odwr?ci?a wzrok. – Przepraszam – powiedzia?a. – Te fale s? nie do wytrzymania. Podnios?a wzrok i ze wstydem spojrza?a mu w oczy. – To musia?o wygl?da? nieciekawie. Lecz Sam wcale tak nie uwa?a?. Wr?cz przeciwnie, u?wiadomi? sobie, ?e darzy? j? wi?kszym uczuciem, ni?by siebie o to podejrzewa?. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? – spyta?a Polly. – A? tak ohydnie to wygl?da?o? Sam szybko odwr?ci? wzrok, zorientowawszy si?, ?e gapi? si? na ni?. – Wcale tak nie pomy?la?em – powiedzia?, czerwieniej?c na twarzy. I w tym momencie co? im przeszkodzi?o. Na wyspie pojawi?o si? kilku wojownik?w, stoj?cych na szczycie klifu. Po chwili do??czyli do nich inni i wkr?tce ca?y horyzont zaroi? si? od ich sylwetek. Sam zacz?? przeszukiwa? swoje ubranie, chc?c sprawdzi?, jak? bro? mia? pod r?k?, ale z rozczarowaniem stwierdzi?, ?e nie zabra? niczego ze sob?. Horyzont ciemnia? od coraz wi?kszej ilo?ci wampirzych wojownik?w, a Sam zauwa?y?, ?e morski pr?d popycha? ich ??d? wprost w ich r?ce. Dryfowali ku zasadzce i nie mogli nic zrobi?, by temu zaradzi?. – Sp?jrz – powiedzia?a Polly. – Przychodz?, aby si? z nami przywita?. Sam przyjrza? si? im dok?adnie i doszed? do ca?kiem innego wniosku. – Nie – powiedzia?. – Przychodz?, by nas sprawdzi?. ROZDZIA? TRZECI Caitlin sta?a przed linowym mostem prowadz?cym na wysp? Skye. Caleb stan?? tu? obok, a Scarlet i Ruth zatrzyma?y si? za nimi. Obserwowa?a zniszczon? lin?, kt?ra ko?ysa?a si? w szalonym rytmie wygrywanym przez gwi?d??cy w?r?d ska? wiatr i za?amuj?ce si? setki st?p poni?ej fale. Most by? mokry i ?liski. Zsuni?cie si? z niego oznacza?o natychmiastow? ?mier? dla Scarlet i Ruth, a Caitlin nie zd??y?a jeszcze sprawdzi? swoich skrzyde?. Pokonanie mostu by?o ryzykiem, jakiego niezbyt ch?tnie chcia?a si? podj?? – z drugiej strony jednak, wyda?o jej si? to oczywiste, ?e musieli i?? na wysp? Skye. Caleb obejrza? si? na ni?. – Nie mamy du?ego wyboru – powiedzia?. – Wi?c nie ma na co czeka? – odpar?a. – Ja wezm? Scarlet, ty Ruth? Caleb skin?? z zaci?t? min? i kiedy Caitlin podnios?a Scarlet i posadzi?a na swoich plecach, Caleb wzi?? Ruth w ramiona. Ruth zacz??a si? wierci?, chc?c z powrotem stan?? na ziemi, ale Caleb przytrzyma? j? stanowczo. Co? w jego u?cisku sprawi?o, ?e Ruth uspokoi?a si?. Nie mieli wyboru. Musieli p?j?? po w?skim mo?cie jedno za drugim. Caitlin posz?a pierwsza. Postawi?a pierwszy, niepewny krok i od razu wyczu?a, jak ?liskie by?y spryskane wod? deski. Si?gn??a d?o?mi do linowej por?czy, chc?c przytrzyma? si? jej i z?apa? r?wnowag?, ale most zako?ysa? si? wraz z ni?, a linowe wsparcie rozlecia?o si? w jej d?oniach na kawa?ki. Zamkn??a oczy, wzi??a g??boki oddech i skoncentrowa?a si?. Wiedzia?a, ?e nie mo?e polega? na wzroku, ani te? na zmy?le r?wnowagi. Musia?a odwo?a? si? do czego? g??bszego. Wr?ci?a my?lami do lekcji Aidena, przywo?a?a jego s?owa. Przesta?a pr?bowa? walczy? z mostem: zamiast tego stara?a si? z nim zjednoczy?. Zaufa?a wewn?trznemu instynktowi i zrobi?a kilka krok?w. Powoli otworzy?a oczy, a kiedy zrobi?a kolejny, deska umkn??a jej spod stopy. Scarlet krzykn??a i Caitlin straci?a na chwil? r?wnowag? – po czy szybko zrobi?a kolejny krok i j? odzyska?a. Wiatr ponownie zako?ysa? mostem. Mia?a wra?enie, jakby sz?a po nim ca?? wieczno??, kiedy jednak podnios?a wzrok, zauwa?y?a, ?e przeszli jedynie dziesi?? st?p. Instynkt podpowiada? jej, ?e nigdy im si? to nie uda. Odwr?ci?a si? i spojrza?a na Caleba. Zauwa?y?a jego dziwne spojrzenie i wiedzia?a, ?e my?la? dok?adnie to samo. Chcia?a, bardziej ni? czegokolwiek, po prostu rozwin?? skrzyd?a i unie?? si? w powietrzu, ale kiedy spr?bowa?a, wyczu?a, ?e co? j? blokowa?o i zrozumia?a, ?e Caleb mia? racj?: wysp? naprawd? otacza?a jaka? niewidoczna, energetyczna tarcza i dotarcie na ni? z powietrza bez zaproszenia by?o niemo?liwe. Wiatr znowu zako?ysa? mostem i w serce Caitlin zacz??a wkrada? si? rozpacz. Przeszli ju? zbyt daleko, by zawr?ci?. Podj??a b?yskawiczn? decyzj?. – Skaczemy na trzy. Z?ap lin? po swojej stronie i pozw?l, by zanios?a ci? na drugi brzeg! – krzykn??a do Caleba. – To jedyny spos?b! – A co, je?li pu?ci!? – odkrzykn??. – Nie mamy wyboru! Je?li p?jdziemy dalej, zginiemy! Caleb nie dyskutowa?. – RAZ! – krzykn??a, wzi?wszy g??boki oddech. – DWA! TRZY! Skoczy?a na prawo i zobaczy?a, jak Caleb skoczy? w lewo. S?ysza?a krzyk Scarlet i skomlenie Ruth, kiedy wszyscy razem run?li w d??. Si?gn??a po lin? i chwyci?a j? mocno, modl?c si?, by tym razem wytrzyma?a. Zauwa?y?a, ?e Caleb zrobi? to samo. Chwil? p??niej, trzymaj?c si? liny, lecieli w powietrzu z pe?n? pr?dko?ci?, w?r?d s?onej, morskiej wody, a fale za?amywa?y si? nad ich g?owami. Przez chwil? Caitlin nie by?a w stanie stwierdzi?, czy nadal lecia?a na rozko?ysanej linie, czy te? opada?a w d??. Po kilku sekundach poczu?a jednak, ?e lina napr??y?a si? w jej d?oni i nie spada?y ju? w d??, ale pomkn??y w kierunku odleg?ych klif?w. Lina wytrzyma?a. Caitlin zebra?a si?y. Lina, dzi?ki Bogu, trzyma?a, ale jednocze?nie lecieli z wielk? szybko?ci? wprost na skaln? ?cian?. Wiedzia?a, ?e uderzenie o ni? b?dzie bolesne. Przesun??a rami? i usadowi?a Scarlet za sob? tak, ?eby przej?? na siebie ca?? si?? uderzenia. Obejrza?a si? i zobaczy?a, ?e Caleb zrobi? to samo, trzymaj?c teraz Ruth jedn? r?k? za sob? i nachylaj?c si? ramieniem w kierunku lotu. Oboje przygotowali si? na uderzenie. Chwil? potem wyr?n?li w ?cian? i poczuli nap?ywaj?cy b?l. Si?a uderzenia pozbawi?a Caitlin tchu i na chwil? ca?kowicie j? og?uszy?a. Utrzyma?a si? jednak na linie i zauwa?y?a, ?e Caleb r?wnie?. Wisia?a otumaniona przez kilka sekund, sprawdzaj?c, czy wszystko w porz?dku ze Scarlet i z Calebem. Nic im si? nie sta?o. Powoli gwiazdy znikn??y jej sprzed oczu. Unios?a r?k? i zacz??a wspina? si? po linie, podci?ga? si? w g?r? po skalnym urwisku. Spojrza?a w g?r? i zauwa?y?a, ?e do szczytu zosta?o jej jeszcze ze trzydzie?ci jard?w. Potem pope?ni?a b??d, gdy? spojrza?a w d??: czeka? ich niebezpieczny upadek, gdyby lina pu?ci?a. Run?liby setki st?p w d??, wprost na ostre ska?y. Caleb doszed? do siebie i r?wnie? zacz?? si? wspina? po swojej linie. Wspinali si? naprawd? szybko, nawet mimo tego, ?e wci?? ?lizgali si? po poro?ni?tych mchem ska?ach. Nagle Caitlin us?ysza?a przera?aj?cy d?wi?k. Odg?os p?kaj?cej powoli liny. Zebra?a si? w sobie, przygotowuj?c na chwil?, kiedy runie w d?? na spotkanie ?mierci, lecz wkr?tce u?wiadomi?a sobie, ?e to nie jej lina p?ka?a. Natychmiast obejrza?a si? i zauwa?y?a strz?py na linie Caleba. To jego lina si? rozrywa?a. Caitlin ruszy?a z miejsca. Odepchn??a si? kopniakiem od ?ciany i przesun??a bli?ej niego, wyci?gaj?c otwart? d?o?. Zdo?a?a chwyci? d?o? Caleba w chwili, kiedy lecia? ju? w d??. Trzyma?a go mocno, zwisaj?c bezw?adnie w powietrzu. Potem, z najwy?szym wysi?kiem podnios?a go kilka st?p, ku g??bokiej, skalnej szczelinie. Caleb, trzymaj?c wci?? Ruth w jednej r?ce, zdo?a? stan?? pewnie na skalnym wyst?pie i przytrzyma? si? wy??obionego w skalistej powierzchni uchwytu. Kiedy by? ju? bezpieczny, Caitlin zauwa?y?a, jak odetchn?? z ulg?. Nie mieli jednak czasu na rozmy?lania. Caitlin odwr?ci?a si? natychmiast i ruszy?a pospiesznie w g?r?. Jej lina r?wnie? mog?a p?kn?? w ka?dej chwili, a przecie? wci?? mia?a na sobie Scarlet. W ko?cu dotar?a na szczyt. Szybko wskoczy?a na pokryty traw? p?askowy? i ?ci?gn??a Scarlet na ziemi?. Poczu?a niewys?owion? ulg?, kiedy z powrotem znalaz?a si? na sta?ym l?dzie – ale nie traci?a czasu. Przetoczy?a si?, si?gn??a po lin? i wyrzuci?a j? mocno, tak, by zawis?a tu? obok stoj?cego poni?ej Caleba. Spojrza?a w d?? i zauwa?y?a, ?e obserwowa? lin? uwa?nie i kiedy zako?ysa?a si? nad nim, si?gn?? i schwyci?, trzymaj?c Ruth w drugiej r?ce. Zacz?? szybko wspina? si? w g?r?. Caitlin obserwowa?a uwa?nie ka?dy jego krok, modl?c si?, by lina wytrzyma?a. W ko?cu dotar? na szczyt i przetoczy? si? na traw? tu? obok niej. Odskoczyli szybko od urwiska i padli sobie w ramiona. Scarlet obj??a Ruth, a Caitlin Caleba. Caitlin czu?a przepe?niaj?ce jej cia?o poczucie ulgi, dok?adnie tak samo jak Caleb. – Ocali?a? mi ?ycie – powiedzia?. – Znowu. Odwzajemni?a si? szybkim u?miechem. – Ty ocali?e? moje ju? wiele razy – powiedzia?a. – Jestem ci winna przynajmniej kilka. U?miechn?? si? do niej. Po czym odwr?cili si? wszyscy i zlustrowali otoczenie. Wyspa Skye. By?a zachwycaj?ca, zapieraj?ca dech w piersiach, mistyczna, zjawiskowa i opustosza?a. Jawi?a si? w postaci g?rskich szczyt?w, dolin, wzg?rz i p?askowy??w, niekt?rych skalistych i ja?owych, innych- pokrytych zielonym mchem. A wszystko to spowija?a niebia?ska mg?a, kt?ra wdziera?a si? do ka?dego zakamarka i w porannym s?o?cu mieni?a si? barwami pomara?czy, czerwieni i ???ci. Wyspa wygl?da?a jak miejsce ze sn?w. Ale te? jak takie, w kt?rym ?aden cz?owiek nie m?g?by nigdy zamieszka?. Kiedy obserwowali horyzont, nagle pojawi? si?, niczym zjawa, tuzin wampir?w, kt?re schodz?c powoli ze wzg?rza, wychyn??y z mg?y, kieruj?c si? wprost na nich. Caitlin nie mog?a uwierzy? w?asnym oczom. Przygotowa?a si? do walki, lecz Caleb po?o?y? jej d?o? na ramieniu w uspokajaj?cym ge?cie i wszyscy wstali. – Nie martw si? – powiedzia?. ? Wyczuwam ich. S? przyja?nie nastawieni. Kiedy wampiry podesz?y bli?ej, Caitlin dostrzeg?a ich rysy twarzy i przekona?a si?, ?e mia? racj?. W gruncie rzeczy dozna?a szoku, kiedy ich zobaczy?a. Oto sta?o przed ni? kilkoro jej starych znajomych. ROZDZIA? CZWARTY Sam przygotowa? si? na najgorsze, kiedy ich ??d?, ko?ysz?c si? jak oszala?a, w pe?nym p?dzie sun??a ku skalistemu brzegowi. Czu? strach Polly, kiedy dziesi?tki wojownik?w pomkn??o w d?? po stromych klifach w ich kierunku. – I co teraz? – spyta?a, kiedy ??d? znalaz?a si? kilka st?p od brzegu. – Nie ma innej drogi – odpar? Sam. – Stawimy im tu op?r. To powiedziawszy, nagle wyskoczy? z ?odzi, trzymaj?c jej d?o? i ci?gn?c za sob?. Przeskoczyli kilka st?p w powietrzu i wyl?dowali na skraju wody. Sam dozna? szoku, kiedy jego bose stopy zanurzy?y si? w lodowatej wodzie, wywo?uj?c u niego dreszcz, kt?ry ca?kowicie go obudzi?. Zorientowa? si?, ?e wci?? mia? na sobie sw?j bitewny str?j z Londynu – obcis?e, czarne spodnie i koszul?, grubo usztywnion? w okolicach bark?w i ramion. Spojrza? na Polly i zauwa?y?, ?e ona r?wnie? mia?a na sobie podobny str?j. Nie mia? jednak czasu, by zauwa?y? cokolwiek innego. Na brzegu pojawi?y si? dziesi?tki wojownik?w – ludzi, szar?uj?cych wprost na nich. Ubrani w kolczugi i zbroje od st?p do g??w, z mieczami i tarczami w d?oniach, byli klasycznym przyk?adem rycerzy w l?ni?cej zbroi, kt?rych ksi??kowe podobizny Sam widzia? przez ca?e swoje dzieci?stwo. Sam chcia? kiedy? zosta? jednym z nich. Ub?stwia? ich, jako dziecko. Teraz jednak, b?d?c wampirem, wiedzia?, ?e by? od nich o wiele silniejszy, ?e nigdy nie zdo?aliby dor?wna? jego sile, czy szybko?ci, ani jego bitewnej wprawie. Dlatego te?, nie zl?k? si? ani troch?. Poczu? jednak trosk? o Polly. Nie mia? poj?cia o stopniu zaawansowania bitewnych zdolno?ci Polly, a ju? zupe?nie nie spodoba?a mu si? bro? dzier?ona przez ludzi. Miecze i tarcze nie przypomina?y ?adnych, jakie Sam widzia? do tej pory w swym ?yciu. Dostrzeg? jedynie, ?e l?ni?y w ?wietle poranka. Wygl?da?o na to, ?e by?y pokryte srebrem. Przeznaczone do zabijania wampir?w. Wiedzia?, ?e tego zagro?enia nie m?g? zlekcewa?y?. S?dz?c po ich minach, Sam widzia?, ?e ci ludzie nie byli skorzy do ?art?w. Ich ?ci?le skoordynowane formacje oznacza?y, ?e byli ?wietnie wyszkoleni. Jak na ludzi, byli to prawdopodobnie najlepsi wojownicy tych czas?w. Byli r?wnie? ?wietnie zorganizowani, szar?uj?c na niego z obu stron. Sam nie pozwoli?, by pierwsi go zaatakowali. Ruszy? na nich, biegn?c szybko, zbli?aj?c si? do nich szybciej, ni? oni do niego. Najwyra?niej nie spodziewali si? tego. Wyczu?, ?e si? zawahali, nie wiedzieli, jak zareagowa?. Nie da? im jednak czasu na zastanowienie. Jednym susem przeskoczy? ponad ich g?owami, u?ywaj?c swych skrzyde?, by przelecie? dalej, a? pokona? ca?? grup? i wyl?dowa? za nimi. Wyrwa? w??czni? z r?k ostatniego rycerza i l?duj?c, zamachn?? si? ni? szeroko, powalaj?c kilku z koni na ziemi?, tylko jednym tym wypadem. Konie zacz??y r?e? i natar?y na reszt? grupy, wprowadzaj?c zamieszanie. Mimo to, rycerze byli dobrze wy?wiczeni i nie pozwolili, by to zepsu?o im szyki. Inni rozproszyliby si? natychmiast, ci jednak, ku zaskoczeniu Sama, odwr?cili si? i przegrupowali, po czym ruszyli na Sama w jednym rz?dzie. Sam zdumia? si? na ich widok i zacz?? zastanawia?, gdzie trafi?. Czy?by wyl?dowa? w jakim? kr?lestwie elitarnych wojownik?w? Nie mia? czasu si? nad tym zastanowi?. Nie chcia? te? zabi? tych ludzi. Co? mu m?wi?o, ?e nie przybyli tu, by ich zabi?, ?e przyszli stoczy? walk? i by? mo?e ich pojma?. Lub te?, co bardziej prawdopodobne, przetestowa?. Jakby nie patrze?, Sam i Polly wyl?dowali na ich ziemi: Sam przeczuwa?, ?e chcieli sprawdzi?, z kim mieli do czynienia. Przynajmniej uda?o si? mu odwr?ci? ich uwag? od Polly. Tym razem natarli tylko na niego. Wzi?? zamach w??czni?, wycelowa? w ich przyw?dc? i rzuci?, zamierzaj?c go tylko og?uszy?, nie zabi?. Trafi? idealnie. Wybi? mu tarcz? z r?ki i str?ci? z wierzchowca. Rycerz upad? z g?o?nym szcz?kiem metalu. Sam podskoczy? i wyrwa? mu z r?k miecz i tarcz?. W sam? por?, gdy? w nast?pnym momencie otrzyma? kilka uderze?. Zablokowa? je wszystkie, po czym si?gn?? po cep bojowy trzymany przez innego rycerza. Chwyci? za d?ugi, drewniany trzon i zatoczy? szeroki kr?g gro?n? metalow? kul? na ?a?cuchu. Rozleg? si? dono?ny szcz?k metalu, kiedy kula wybi?a miecze z r?k dziesi?tki rycerzy. Sam kr?ci? dalej, uderzaj?c w tarcze kilku kolejnych i powalaj?c ich na ziemi?. Jednak znowu zaskoczyli Sama. Inni wojownicy z pewno?ci? rozbiegliby si? w panice; lecz nie ci m??czy?ni. Ci, kt?rzy pospadali z koni og?uszeni atakiem Sama, przegrupowali si?, podnie?li bro? z piasku i otoczyli Sama pier?cieniem. Tym razem utrzymywali wi?ksz? odleg?o??, wystarczaj?c?, by Sam nie dosi?gn?? ich swoj? broni?. Niepokoj?ce by?o to, ?e nagle wszyscy wyci?gn?li zza plec?w kusze i wycelowali prosto w niego. Sam zauwa?y?, ?e ostrza ich grot?w pokryte by?y srebrem. Wszystkie mia?y za zadanie go zabi?. Wygl?da?o na to, ?e by? zbyt pob?a?liwy. Nie wystrzelili, ale trzymali go w ?miertelnej pu?apce. Sam zorientowa? si?, ?e znalaz? si? w trudnym po?o?eniu. Nie m?g? w to uwierzy?. Jeden pochopny ruch m?g? oznacza? jego ?mier?. – Opu??cie bro? – odezwa? si? kto? lodowatym, surowym tonem. Ludzie odwr?cili powoli g?owy i Sam post?pi? podobnie. Nie m?g? uwierzy? w?asnym oczom. Oto sta?a przed nimi, po zewn?trznej stronie otaczaj?cego go pier?cienia, Polly. Trzyma?a jednego z rycerzy w ?miertelnym u?cisku, owin?wszy r?k? dooko?a jego szyi, trzymaj?c przy gardle niewielki, srebrny sztylet. Wojownik sta? unieruchomiony u?ciskiem Polly, z oczami szeroko otwartymi ze strachu i wyrazem twarzy cz?owieka, kt?ry mia? za chwil? zgin??. – Inaczej – kontynuowa?a Polly ? tego m??czyzn? czeka ?mier?. Sam by? zdumiony tonem jej g?osu. Nigdy nie widzia? Polly w roli wojownika, takiej ozi?b?ej i zdecydowanej. Jakby zobaczy? ca?kowicie inn? osob?. By? naprawd? pod wra?eniem. Ludzie najwidoczniej te?. Powoli, z oci?ganiem rzucili kusze na ziemi?, jeden po drugim na piaszczyste pod?o?e. – Z koni – rozkaza?a. Powoli us?uchali i zsiedli. Dziesi?tki wojownik?w sta?o zdane na ?ask? Polly, kt?ra trzyma?a jednego z nich jako zak?adnika. – A wi?c dziewczyna ratuje ch?opaka? – odezwa? si? nagle czyj? dono?ny, radosny g?os, a potem rozleg? si? rubaszny ?miech i g?owy wszystkich odwr?ci?y si? w jego kierunku. Znik?d pojawi? si? nagle olbrzymi wojownik na koniu. Odziany w futra, z koron? na g?owie, jecha? w otoczeniu tuzina kolejnych rycerzy. Najwyra?niej, s?dz?c po ich spojrzeniach, m??czyzna by? ich kr?lem. Mia? zmierzwione rude w?osy, g?st? rud? brod? i b?yszcz?ce, szelmowskie, zielone oczy. Odchyli? si? i za?mia? serdecznie, patrz?c na nich. – Imponuj?ce – ci?gn??, zdaj?c si? rozbawiony ca?ym tym zaj?ciem. – Doprawdy, wielce imponuj?ce. Zsiad? z konia i w tej samej chwili wszyscy jego ludzie rozst?pili si?, a on podszed? do ?rodka okr?gu. Sam poczu?, ?e si? zaczerwieni?, kiedy zda? sobie spraw?, i? wygl?da?o na to, ?e nie potrafi? da? sobie rady; ?e by?by bezradny, gdyby nie pomoc Polly. Co, przynajmniej cz??ciowo, rzeczywi?cie by?o prawd?. Lecz nie zdenerwowa? si? zanadto, gdy? jednocze?nie by? jej wdzi?czny za ocalenie ?ycia. Pot?guj?c jedynie jego za?enowanie, kr?l zignorowa? go i podszed? wprost do Polly. – Mo?esz go pu?ci? – powiedzia?, wci?? si? u?miechaj?c. – Dlaczego mia?abym to zrobi?? – spyta?a, spogl?daj?c raz na niego, raz na Sama, wci?? zachowuj?c ostro?no??. – Poniewa? nie zamierzali?my was skrzywdzi?. To by? zaledwie test. Maj?cy pokaza?, czy zas?ugujecie na to, by przebywa? na Skye. Wszak – powiedzia? z u?miechem – wyl?dowali?cie na naszym brzegu! Kr?l ponownie wybuchn?? gromkim ?miechem, a kilku jego ludzi podesz?o do niego i poda?o dwa d?ugie, wysadzane klejnotami miecze. Rubiny, szafiry i szmaragdy iskrzy?y si? w porannym s?o?cu, zadziwiaj?c Sama kompletnie: oto mia? przed sob? dwa najpi?kniejsze miecze, jakie w ?yciu widzia?. – Zdali?cie nasz test – og?osi? kr?l. – To dla was. Podarunek. Sam podszed? do Polly, kt?ra powoli wypu?ci?a zak?adnika z uchwytu. Oboje si?gn?li po miecze, przygl?daj?c si? inkrustowanym klejnotami r?koje?ciom. Sam nie m?g? wyj?? z podziwu dla kunsztu ich wykonania. – Dla dwojga wielce godnych wojownik?w – powiedzia? kr?l. – To zaszczyt go?ci? was tutaj. Odwr?ci? si?, by odej??. Sam i Polly mieli najwyra?niej pod??y? za nim. Kr?l natomiast powiedzia? tubalnym g?osem: – Witajcie na naszej wyspie Skye. ROZDZIA? PI?TY Caitlin i Caleb przemierzali energicznie wysp? Skye wraz z pod??aj?cymi za nimi Scarlet i Ruth, a po ich obu stronach szli Taylor, Tyler i kilku innych cz?onk?w klanu Aidena. Caitlin by?a niezmiernie uradowana ich widokiem. Po pocz?tkowym, trudnym l?dowaniu w tej epoce i miejscu, Caitlin nareszcie poczu?a spok?j i swobod?, wiedz?c, ?e trafili dok?adnie tam, gdzie mieli trafi?. Taylor, Tyler i ca?a reszta klanu Ardena r?wnie? ucieszy?a si? z ich przybycia. Dziwnie by?o zobaczy? ich w tych innych czasach i miejscu, w tym zimnym klimacie, na tej surowej i ja?owej wyspie, na ko?cu ?wiata. Caitlin dostrzega?a, ?e miejsca i czas zmienia?y si?, ale ludzie pozostawali sob?. Taylor i Tyler wzi?li ich na kr?tk? wycieczk? po wyspie i szli ju? tak kilka godzin. Caitlin spyta?a ich od razu, czy mieli jakie? wie?ci o Samie i Polly, a kiedy zaprzeczyli, poczu?a zaw?d. ?ywi?a nadziej?, ?e oni r?wnie? cofn?li si? w czasie. Taylor wprowadzi?a ich w rytua?y i zwyczaje klanu oraz nowe metody treningu; wyja?ni?a wszystko, czego tylko Caitlin chcia?aby si? dowiedzie?. Caitlin u?wiadomi?a sobie, ?e Skye by?a niezwyk?a, ?e by?a najpi?kniejszym miejscem, jakie kiedykolwiek widzia?a. G?azy wyrastaj?ce z ziemi, wzg?rza pokryte mchem, g?rskie jeziora, w kt?rych odbija?y si? promienie porannego s?o?ca i przepi?kna mg?a spowijaj?ca niemal wszystko na wyspie sprawia?y, ?e Skye zdawa?a si? niemal staro?ytna, pierwotna. – Mg?a nigdy nas nie opuszcza – powiedzia? Tyler z u?miechem, odczytuj?c jej my?li. Caitlin zarumieni?a si?, jak zwykle speszona faktem, z jak? ?atwo?ci? przychodzi?o innym czyta? jej my?li. – W zasadzie, w?a?nie st?d wyspa wzi??a nazw?: Skye oznacza „wysp? spowit? we mgle” – powiedzia?a Taylor. – Wszystkiemu tutaj nadaje do?? dramatyczne t?o, nie s?dzisz? Caitlin skin??a g?ow?, przeczesuj?c wzrokiem krajobraz. – I przydaje si? w pokonywaniu wrog?w – wtr?ci? Tyler. – Nie m?wi?c o tym, ?e nikt nie ?mie zbli?a? si? do naszych brzeg?w. – Wcale im si? nie dziwi? – powiedzia? Caleb. – To wcale nie przypomina?o ciep?ego powitania. Taylor i Tyler u?miechn?li si?. – Tylko kto? godny mo?e tu si? dosta?. To test. D?ugie lata min??y, od kiedy ostatni raz kto? pr?bowa? nas odwiedzi? – a jeszcze d?u?ej trwa?o, zanim zaliczyli test i dotarli ?ywi na nasz brzeg. – Tylko kto? godny przetrwa i b?dzie m?g? tu trenowa? – powiedzia?a Taylor. – I otrzyma tu najlepsze wyszkolenie ze wszystkich na ?wiecie. – Skye to miejsce bezlitosne – doda? Tyler – to miejsce pe?ne skrajno?ci. Klan Aidena jest tu niebywale z?yty, bardziej ni? kiedykolwiek dot?d. Rzadko opuszczamy wysp?. Trenujemy razem niemal przez ca?y dzie? w najbardziej ekstremalnych warunkach – ch?odzie, mgle, deszczu, na klifach, g?rskich szczytach, mro?nych jeziorach i skalistych wybrze?ach – czasami r?wnie? w oceanie. Nie zosta?o zbyt wiele technik, w kt?rych nas jeszcze nie trenowa?. I jeste?my zaprawieni w boju bardziej ni? kiedykolwiek. – I nie ?wiczymy tu sami – doda? Tyler. – Mieszkaj? tu te? ludzcy wojownicy. Na ich czele stoi McCleod, ich kr?l. Maj? sw?j zamek i legion wojownik?w. Wszyscy razem ?yjemy tu i trenujemy. Niespotykana to rzecz, aby wampiry i ludzie wsp?lnie ?wiczyli. Ale ?yjemy tu w bliskich relacjach. Wszyscy jeste?my wojownikami i wszyscy przestrzegamy kodeksu wojownika. – Cho?, oczywi?cie, nie przekraczamy granic i nie ??czymy si? w pary – powiedzia? Tyler. Wielu z nich chcia?oby posiada? nasze mo?liwo?ci, lecz Aiden kieruje si? bezwzgl?dnymi zasadami dotycz?cymi przemieniania ludzi. Dlatego te? musz? godzi? si? z faktem, ?e nigdy nie zostan? jednymi z nas. ?yjemy i trenujemy razem w harmonii. Dzi?ki nam doskonal? swe umiej?tno?ci, osi?gaj?c poziom, o kt?rym inni mog? tylko marzy?. Oni natomiast daj? nam schronienie i bezpiecze?stwo. Dysponuj? ca?ym arsena?em okutej srebrem broni i je?li jakikolwiek klan zdecyduje si? nas zaatakowa?, ludzie stan? w naszej obronie. – Zamek? – spyta?a nagle Scarlet. – Prawdziwy zamek? Taylor spojrza?a na ni? i u?miechn??a si? szeroko. Wzi??a woln? d?o? Scarlet i posz?a razem z ni?. – Tak, kochanie. W?a?nie tam idziemy. W zasadzie – powiedzia?a, kiedy wymin??y wzg?rze i wskaza?a palcem – le?y o, tam. Zatrzymali si? wszyscy i spojrzeli w tym kierunku. Caitlin zdumia?a si? na widok, kt?ry pojawi? si? przed ni?: rozleg?e wzg?rza, g?ry, jeziora, a w oddali, nad niewielkim urwiskiem staro?ytny zamek po?o?ony na skraju ogromnego jeziora. – Zamek Dunvegan – oznajmi?a Taylor. – Siedziba szkockich kr?l?w od wielu pokole?. – No! No! – wrzasn??a Scarlet. – Mamusiu, zamieszkamy w zamku! Caitlin u?miechn??a si? mimowolnie, podobnie jak pozostali. Entuzjazm Scarlet by? zara?liwy. – Czy Ruth te? mo?e? – spyta?a Scarlet. Caitlin rzuci?a okiem na Taylor, a ta skin??a g?ow?. – Oczywi?cie, ?e tak, kochanie. Scarlet pisn??a z zachwytu i u?ciska?a Ruth, po czym wszyscy ruszyli w d?? zboczem w kierunku odleg?ego zamku. Przygl?daj?c si? mu, Caitlin poczu?a, ?e jego mury skrywa?y jakie? tajemnice, sekrety, kt?re mog?y pom?c jej w poszukiwaniach ojca. Ponownie odnios?a wra?enie, ?e znajdowa?a si? we w?a?ciwym miejscu. – Jest tu gdzie? Aiden? – Caitlin spyta?a Tylera. – Sami zastanawiali?my si? nad tym od jakiego? czasu – odpar? Tyler. – Nie widzia?em go od tygodni. Czasami znika. Wiesz, jaki on jest. Caitlin wiedzia?a. Naprawd?. Wr?ci?a my?lami do tych wszystkich moment?w, wszystkich miejsc, w kt?rych by?a razem z klanem Aidena. Musia?a z nim teraz porozmawia?. Potrzebowa?a go rozpaczliwie, musia?a dowiedzie? si?, dlaczego wyl?dowali w tych czasach i w tym miejscu, czy u Sama i Polly wszystko w porz?dku oraz gdzie by? ostatni klucz – a najwa?niejsze, czy jej ojciec przebywa? teraz na tej wyspie. Mia?a tak wiele wa?nych pyta?, kt?re musia?a mu zada?. Jak na przyk?ad, co sta?o si? w Londynie po tym, jak cofn?li si? w czasie? Czy Kyle zdo?a? prze?y?? Kiedy podeszli bli?ej do zamku, Caitlin zacz??a podziwia? jego architektur? – pi?? si? na pi??dziesi?t st?p, zbudowany wielopoziomowo na planie prostok?ta z kwadratowymi wie?ami i blankami. Spoczywa? dumnie i odwa?nie nad urwiskiem, g?ruj?c nad rozleg?ym jeziorem i otwartym niebem. W przeciwie?stwie do innych zamk?w, ten by? jasny, przestronny i widny, wyposa?ony w tuziny okien. Samo podej?cie do zamku sprawia?o ogromne wra?enie. Szeroka, kamienna droga prowadzi?a wprost do frontowej bramy i imponuj?cego, sklepionego wej?cia. Z pewno?ci? nie by?o to miejsce, kt?re z ?atwo?ci? mo?na by podej??. Caitlin zauwa?y?a ludzkich stra?nik?w pe?ni?cych wart? na wszystkich zamkowych wie?ach, obserwuj?cych ich z najwy?sz? uwag?. Kiedy podeszli do wej?cia, nagle rozleg? si? d?wi?k tr?b, a potem t?tent ko?skich kopyt. Caitlin odwr?ci?a si?. Na horyzoncie pojawi?y si? dziesi?tki ludzkich wojownik?w. Ubrani w zbroje, p?dzili w jej kierunku. Na ich czele jecha? imponuj?cy cz?owiek o rudej brodzie, ubrany w futra, otoczony przez s?ugi i obnosz?cy si? jak kr?l. Mia? ?agodne rysy twarzy i wygl?da? na skorego do ?miechu. Otacza?a go wielka ?wita wojownik?w, na widok kt?rej Caitlin spi??aby si?, gdyby nie swoboda, z jak? potraktowali ich Taylor i Tyler. Najwyra?niej byli ze sob? w przyjaznych stosunkach. Kiedy ?o?nierze zatrzymali si? przed nimi i rozst?pili na boki, Caitlin wros?a w ziemi? zaskoczona. Oto, po?rodku ca?ej grupy, zsiadaj?c z wierzchowc?w, pojawi?y si? dwie osoby, kt?re kocha?a najbardziej na ?wiecie. Nie mog?a uwierzy? w?asnym oczom. Zamruga?a powiekami kilkakrotnie. To naprawd? byli oni. Stali przed ni? i szczerzyli z?by w u?miechu. Sam i Polly. * Caitlin i Sam wyszli z szeregu i stan?wszy przed obiema grupami wojownik?w, rzucili si? sobie w ramiona. Caitlin poczu?a wielk? ulg?, przytuliwszy brata, widz?c i czuj?c, ?e ?y? i naprawd? by? tu razem z ni?. Potem przechyli?a si? i u?ciska?a Polly. Caleb podszed? i r?wnie? u?ciska? ich oboje. – Polly! – krzykn??a Scarlet i podbieg?a do niej razem ze skoml?c? obok Ruth. Polly ukl?k?a i u?ciska?a j? mocno, po czym podnios?a do g?ry. – My?la?am, ?e ju? nigdy wi?cej ci? nie zobacz?! – powiedzia?a Scarlet. Polly rozpromieni?a si?. – Tak ?atwo si? mnie nie pozb?dziesz! Ruth zaskomla?a i Polly nachyli?a si?, by j? u?ciska?, kiedy Sam obj?? Scarlet. Caitlin mimowolnie zacz??a upaja? si? b?ogim ciep?em, kt?re przepe?ni?o j?, kiedy ca?a rodzina i ukochane osoby by?y z powrotem przy niej. Wr?ci?a my?lami do Londynu, do tych wszystkich chorych i umieraj?cych ludzi, do czas?w, kiedy taka szcz??liwa chwila nie mog?aby si? wydarzy?. Czu?a niewys?owion? wdzi?czno??, ?e wszystko zdawa?o si? z powrotem na miejscu. Nie mog?a si? te? nadziwi?, jak wiele r??nych ?ywot?w ju? prze?y?a. By?a ogromnie wdzi?czna za nie?miertelno??. Nie mog?a sobie nawet wyobrazi?, jak niewiele mog?aby zrobi? tylko z jednym ?yciem. – Co si? z wami sta?o? – Caitlin spyta?a Sama. – Ostatnim razem, kiedy si? widzieli?my, obiecali?cie, ?e nie opu?cicie Caleba i Scarlet, a kiedy wr?ci?am, was nie by?o. Caitlin wci?? by?a na nich z?a za to, ?e zdradzili jej zaufanie. Sam i Polly spu?cili wzrok na ziemi? ze wstydu. – Tak mi przykro – powiedzia? Sam. – To moja wina. Polly zosta?a uprowadzona i opu?ci?em ich, by j? ratowa?. – Nie, to moja wina – powiedzia?a Polly. – Sergei powiedzia?, ?e istnieje lekarstwo dla Caleba i Scarlet i ?e musz? polecie? z nim, aby je dosta?. By?am taka g?upia – uwierzy?am mu. S?dzi?am, ?e ich uratuj?. Ale z?ama?am dan? ci obietnic?. Wybaczysz mi kiedykolwiek? – I mnie? – spyta? Sam. Caitlin spojrza?a na ich twarze i zauwa?y?a bij?c? z nich szczero??. W zasadzie nadal by?a z?a, ?e z?amali obietnic? i narazili Scarlet i Caleba na pewn? ?mier?. Z drugiej strony, jej nowa, rozwijaj?ca si? dopiero natura podpowiada?a, by ca?kowicie im przebaczy? i pu?ci? to w niepami??. Wzi??a g??boki wdech i skupi?a si?, chc?c jak najszybciej o tym zapomnie?. Wypu?ci?a powietrze i skin??a g?ow?. – Tak, wybaczam wam obojgu – powiedzia?a. U?miechn?li si? do niej w odpowiedzi. – Ty mo?e i im wybaczysz – powiedzia? kr?l McCleod, zsiadaj?c z wierzchowca i podchodz?c bli?ej – lecz ja im nie wybacz?, ?e w taki spos?b zadrwili z moich ludzi! – powiedzia? i wybuchn?? gromkim ?miechem. – Zw?aszcza Polly. Wasza dw?jka zawstydzi?a moich najlepszych wojownik?w. Najwyra?niej musimy si? wiele od was nauczy?, podobnie jak od reszty tutaj. Wampiry przeciwko ludziom. To nigdy nie b?dzie sprawiedliwa walka – powiedzia?, potrz?saj?c g?ow? i ?miej?c si? serdecznie po raz wt?ry. McCleod zrobi? kilka krok?w, podchodz?c do Caitlin i Caleba. Kr?l spodoba? si? jej. By? skory do ?miechu, mia? g??boki, podnosz?cy na duchu g?os i zdawa? si? wprowadza? wszystkich w dobry nastr?j. – Witajcie na naszej wyspie – powiedzia?, po czym wzi?? d?o? Caitlin i, uk?oniwszy si?, z?o?y? na niej poca?unek. P??niej si?gn?? po d?o? Caleba, obj?? j? swoimi i u?ciska? w ciep?ym powitaniu. – Na wyspie Skye. Drugiego takiego miejsca nie ma na ca?ej ziemi. Ostatnia przysta? dla najwybitniejszych wojownik?w. Ten zamek nale?y do mojej rodziny od wielu pokole?. Zamieszkajcie z nami. Aiden b?dzie uradowany. Moi ludzie r?wnie?. Oficjalnie witam was w moim zamku! – powiedzia? niemal krzycz?c, a wszyscy jego ludzie wiwatowali. Caitlin by?a pod wra?eniem jego go?cinno?ci. Nie wiedzia?a, jak zareagowa?. – To dla nas wielki zaszczyt – powiedzia?a. – I dzi?kujemy za okazan? nam ?askawo?? – powiedzia? Caleb. – Jeste? kr?lem? – spyta?a Scarlet, kiedy podesz?a nieco bli?ej. ? Jest tu prawdziwa kr?lewna? Kr?l spojrza? na ni? i wybuchn?? ha?a?liwym ?miechem, dono?niejszym i g??bszym ni? kiedykolwiek dot?d. – C??, jestem kr?lem, to prawda – ale obawiam si?, ?e nie ma tu kr?lewny. Tylko my, sami m??czy?ni. Ale mo?e ty to naprawisz, moja pi?kna! – powiedzia? przez ?miech, po czym podszed? dwa kroki, chwyci? Scarlet i zakr?ci? z ni? ko?o. – I jakie? ty mo?esz mie? imi?? Scarlet zarumieni?a si?, nagle onie?mielona s?owami kr?la. – Scarlet – powiedzia?a, spu?ciwszy wzrok. – A to jest Ruth – doda?a, wskazuj?c ni?ej. Ruth zaskomla?a, jakby w odpowiedzi. McCleod postawi? Scarlet na ziemi, po czym pog?aska? Ruth. – Jestem pewien, ?e wszyscy umieracie z g?odu – powiedzia?. – Do zamku! – krzykn??. – Czas to uczci?! Jego ludzie zawt?rowali okrzykiem, odwr?cili si? jak na komend? i skierowali ku wej?ciu na zamek. W tej samej chwili ca?e rz?dy stra?nik?w stan??y na baczno??. Sam obj?? Caitlin ramieniem, a Caleb Polly i razem ruszyli do zamku. Caitlin, cho? wiedzia?a, ?e nie powinna, pozwoli?a sobie ponownie mie? nadziej?, ?e znale?li wreszcie dom, miejsce, w kt?rym wszyscy mogli zamieszka? w spokoju. ROZDZIA? SZ?STY By?o to najmilsze i najbardziej wystawne powitanie, jakie Caitlin mog?a sobie wyobrazi?. Ich pobyt by? niczym jedno, wielkie ?wi?towanie. Spotykali coraz to innego cz?onka klanu, co rusz zauwa?ali nowe twarze, kt?rych nie widzieli od niepami?tnych czas?w – Barbar?, Caina i wielu innych. Wszyscy zasiedli do obiadu przy ogromnym, biesiadnym stole, w ogrzanym, kamiennym zamku, maj?c pod nogami futra, w ?wietle zatkni?tych na murach pochodni, przy odg?osach hucz?cego w kominku ognia i biegaj?cych wok?? ps?w. Sala sprawia?a wra?enie przytulnej i ciep?ej i dopiero teraz Caitlin uzmys?owi?a sobie, ?e na zewn?trz by?o zimno – by? ju? koniec pa?dziernika, wed?ug tego, co jej powiedzieli. Tysi?c trzysta pi??dziesi?ty rok. Caitlin nie mog?a w to uwierzy?. Cofn??a si? w czasie niemal siedemset lat, od dwudziestego pierwszego wieku. Zawsze pr?bowa?a wyobrazi? sobie, jak mog?o wygl?da? ?ycie w tym okresie, w czasach rycerzy, noszenia zbroi, mieszkania w zamkach…, ale nigdy nie przysz?o jej na my?l co? podobnego. Pomimo ca?kowitej zmiany otoczenia, braku miast i mniejszych miejscowo?ci, ludzie wci?? byli serdeczni, bardzo inteligentni, bardzo ?yczliwi i szlachetni. W wielu kwestiach nie r??nili si? od tych, kt?rych zna?a w dwudziestym pierwszym wieku. Caitlin czu?a si? tu jak w domu. Ca?ymi godzinami rozmawia?a z Samem i Polly, nadrabiaj?c zaleg?o?ci, s?uchaj?c ich opowie?ci, ich wersji wydarze? w Anglii. Ze zgroz? wys?ucha?a relacji o tym, co zasz?o mi?dzy Polly i Sergeiem. By?a dumna z Sama, kiedy dowiedzia?a si?, i? uratowa? Polly. I przez ca?y ten wiecz?r mimowolnie co rusz zauwa?a?a, ?e Sam praktycznie nie spuszcza? Polly z oczu. Jako starsza siostra wyczu?a, ?e zasz?a w nim du?a zmiana. Nareszcie dojrza? i po raz pierwszy prawdziwie si? zakocha?. Polly natomiast zdawa?a si? nieco bardziej pow?ci?gliwa. Caitlin z trudem przychodzi?o okre?li? jej stanowisko, jej uczucia wzgl?dem Sama. Mo?e dlatego, ?e Polly bardziej si? pilnowa?a. A mo?e dlatego, ?e tym razem Polly rzeczywi?cie si? przejmowa?a. Caitlin wyczu?a, w g??bi serca, ?e Sam przes?ania? Polly ca?y ?wiat, i ?e by?a podw?jnie ostro?na, nie chcia?a okaza? swych uczu? i zepsu? wszystkiego. Caitlin zauwa?y?a, ?e kiedy Sam odwraca? wzrok, Polly spogl?da?a na niego ukradkiem, po czym szybko odwraca?a g?ow?, aby Sam jej nie przy?apa?. Caitlin czu?a, wiedzia?a ponad wszelk? w?tpliwo??, ?e jej brat i przyjaci??ka byli na najlepszej drodze do zostania par?. ?wiadomo?? tego sprawia?a jej ogromn? rado??. A ich widok, wypieraj?cych si? przed ca?ym ?wiatem uczucia, udaj?cych wr?cz co? przeciwnego, bawi? j? niezmiernie. Przy stole zasiadali r?wnie? nowo poznani, serdeczni ludzie i Caitlin pozna?a wielu, z kt?rymi po??czy?y j? bliskie wi?zi. Wszyscy oni byli wojownikami. Kr?l zasiada? u szczytu sto?u w otoczeniu dworzan i rycerzy. Przez ca?e popo?udnie raczyli wszystkich pijackimi przy?piewkami, g?o?nym ?miechem i licznymi opowie?ciami o stoczonych przez siebie bitwach i odbytych wyprawach ?owieckich. Caitlin z ?atwo?ci? zauwa?y?a, ?e ludzie ci byli serdeczni, przyjacielscy, go?cinni, ?e uwielbiali pi? i byli ?wietnymi gaw?dziarzami. A mimo to, byli te? szlachetnymi, dumnymi i wspania?ymi wojownikami. Uczta i towarzysz?ce jej opowie?ci przeci?gn??y si? do p??nego popo?udnia. Pochodnie gas?y i trzeba by?o zapala? je na nowo; do kominka do?o?ono wiele ogromnych polan; na sto?ach pojawi?y si? kadzie powt?rnie nape?nione winem. W ko?cu nawet psy si? zm?czy?y i u?o?y?y na dywanach do snu. Scarlet r?wnie? usn??a, po?o?ywszy g?ow? na kolanach Caitlin, a Ruth zwin??a si? w k??bek tu? obok niej. Ruth najad?a si? do syta dzi?ki Scarlet, kt?ra nie ustawa?a w podsuwaniu jej pod nos kawa?k?w mi?sa. Wok?? sto?u kr?ci?o si? wiele ps?w, ale mia?y na tyle rozumu, by trzyma? si? od Ruth z daleka. Zadowolona Ruth r?wnie? nie by?a nimi zainteresowana. Niekt?rzy wojownicy, znu?eni jad?em i piciem, r?wnie? w ko?cu przysn?li na swych futrach. Caitlin zacz??a odp?ywa?, zwraca? si? my?lami ku innym czasom, miejscom i sprawom. Zacz??a si? zastanawia?, jaka b?dzie jej nast?pna wskaz?wka; czy jej tata b?dzie w tej epoce i miejscu; dok?d wyruszy w nast?pn? wypraw?. Jej oczy zacz??y powoli si? zamyka?, kiedy nagle us?ysza?a swoje imi?. Kr?l McCleod zwr?ci? si? do niej osobi?cie ponad gwar? rozm?w. – A co ty o tym s?dzisz, Caitlin? – spyta? jeszcze raz. Kiedy to zrobi?, ca?y weso?y nastr?j wyparowa?. Wszyscy ucichli i zacz?li odwraca? si? w jej stron?. Caitlin by?a za?enowana, bo nie przys?uchiwa?a si? rozmowie. Kr?l spojrza? na ni? jakby oczekiwa? odpowiedzi. W ko?cu odchrz?kn??. – Co my?lisz o ?wi?tym Graalu? – spyta? powt?rnie. ?wi?tym Graalu? zdziwi?a si? Caitlin. Czy to o tym w?a?nie rozmawiali? Nie mia?a poj?cia. ?wi?ty Graal w og?le nie zaprz?ta? jej my?li. Nie wiedzia?a nawet, co to takiego. Po?a?owa?a teraz, ?e nie przys?uchiwa?a si? ich konwersacji. Pr?bowa?a przypomnie? sobie, co to by?o, wr?ci?a my?lami do opowie?ci z czas?w dzieci?stwa, mit?w i legend. Opowie?ci o kr?lu Arturze. O Excaliburze. ?wi?tym Graalu… Powoli wszystko do niej dociera?o. Je?li dobrze pami?ta?a, ?wi?ty Graal by? pono? kielichem lub czar?, kt?ra zawiera?a wyj?tkowy p?yn… Tak, powoli przypomina?a sobie coraz wi?cej. Byli ludzie, kt?rzy twierdzili, ?e ?wi?ty Graal zawiera? krew Chrystusa, a wypicie jej czyni?o ka?dego nie?miertelnym. Je?li dobrze pami?ta?a, rycerze po?wi?cili ca?e wieki na odnalezienie Graala, nara?aj?c ?ycie, w?drowali na koniec ?wiata. I ?aden go nie znalaz?. – My?lisz, ?e kto? go kiedy? znajdzie? – spyta? ponownie McCleod. Caitlin odchrz?kn??a. Wszyscy biesiadnicy wpatrywali si? w ni?, czekaj?c na odpowied?. – Hm… – zacz??a. – Nigdy tak naprawd? nie zastanawia?am si? nad tym – odpar?a. – Lecz je?li rzeczywi?cie istnieje… to w takim razie nie widz? powodu, dla kt?rego nie mia?oby si? go odnale??. St?? zagrzmia? okrzykiem w wyrazie aprobaty. – Widzicie – powiedzia? McCleod do jednego z rycerzy. – Jest optymistk?. Ja r?wnie? s?dz?, ?e zostanie kiedy? odnaleziony. – Babskie gadanie – powiedzia? rycerz. – A co z nim zrobisz, kiedy ju? go znajdziesz? – spyta? inny rycerz. – Oto w?a?ciwe pytanie. – C??, zyskam nie?miertelno?? – odpar? kr?l i wybuchn?? serdecznym ?miechem. – Do tego nie potrzebny ci ?wi?ty Graal – powiedzia? kolejny rycerz. – Wystarczy, ?e ci? przemieni?. Wok?? sto?u zapad?a nagle pe?na napi?cia cisza. Najwyra?niej ten rycerz si? zagalopowa?. Przekroczy? granic? i wspomnia? o czym? zakazanym. Spu?ci? g?ow? ze wstydu, zdawszy sobie spraw? z pope?nionego b??du. Caitlin dostrzeg?a nagle mroczny wyraz twarzy McCleoda i w jednej chwili zda?a sobie spraw?, jak bardzo po??da? przemiany. ?e ?ywi? wielk? uraz? do klanu Aidena o to, ?e nie wy?wiadczy? mu tej przys?ugi. Najwyra?niej rycerz poruszy? dra?liwy temat, jedyny pow?d zarzewia mi?dzy obiema rasami. – I jaka ona jest? – spyta? na g?os kr?l, kieruj?c z jakiego? powodu swe pytanie do Caitlin. – Ta nie?miertelno??? Caitlin zacz??a si? zastanawia?. Dlaczego akurat j? o to musia? zapyta?, spo?r?d wszystkich wampir?w obecnych na sali? Nie m?g? wybra? kogo? innego? Caitlin zacz??a si? nad tym zastanawia?. Jaka tak naprawd? by?a? Co mia?a powiedzie?? Z jednej strony uwielbia?a nie?miertelno??, ceni?a, ?e mog?a ?y? w tych wszystkich czasach i miejscach, spotyka? swoj? rodzin? i przyjaci?? wci?? na nowo, za ka?dym razem w innym, nowym miejscu i czasie. Z drugiej strony, ?a?owa?a troch?, ?e nie mog?a wie?? zwyk?ego, prostego ?ycia, ?e nic nie toczy?o si? swoim rytmem. Najbardziej jednak zdziwi?a si?, kiedy uprzytomni?a sobie, jak ulotna zdawa?a si? jej nie?miertelno??: z jednej strony by?a niczym wiekuiste ?ycie – ale z drugiej ? Caitlin wci?? odnosi?a wra?enie, ?e brakowa?o jej na wszystko czasu. – Nie wydaje si? a? tak trwa?a, jak by? mo?e to sobie wyobra?asz. Reszta biesiadnik?w skin??a g?owami z uznaniem. McCleod nagle wsta? od sto?u. W tej samej chwili wszyscy stan?li na baczno??. Caitlin zacz??a rozwa?a? nag?? zmian? w kr?lewskim zachowaniu, zastanawiaj?c si?, czy aby go nie rozz?o?ci?a, kiedy nagle poczu?a za sob? jego obecno??. Odwr?ci?a si? i zobaczy?a go nad sob?. – Twa m?dro?? wykracza poza tw?j wiek – powiedzia?. – Chod? ze mn?. Zabierz te? swoich przyjaci??. Musz? ci co? pokaza?. Co?, co czeka?o tu na ciebie od bardzo d?ugiego czasu. Caitlin zdumia?a si?. Nie mia?a poj?cia, co to mog?o by?. McCleod odwr?ci? si? i dumnym krokiem opu?ci? sal?. Caitlin, Caleb oraz Sam z Polly wstali z miejsc i pod??yli za nim. Spogl?dali na siebie ze zdziwieniem. Pokonali d?ug? kamienn? posadzk?, id?c za kr?lem przez ogromn? sal? w kierunku bocznego wyj?cia, a stoj?cy przy stole rycerze powoli zaj?li swoje miejsca i kontynuowali posi?ek. McCleod szed? w ciszy dostojnym krokiem przez w?sk?, o?wietlon? pochodniami sal? wraz z Caitlin, Calebem, Samem i Polly. Wiekowe kamienne sale doprowadzi?y ich w ko?cu do schod?w gin?cych w dole w kompletnym mroku. Caitlin zastanawia?a si? przez ca?? drog?, dok?d tak naprawd? ich prowadzi?. Co takiego mia? im do pokazania? Jaki? rodzaj pradawnej broni? W ko?cu dotarli do podziemi jasno o?wietlonych przez liczne pochodnie. Widok, kt?ry Caitlin tam zasta?a, zdumia? j? niebywale. Niski, sklepiony strop skrzy? si?, ca?y powleczony z?otem. Caitlin zauwa?y?a podobizny Chrystusa, rycerzy, sceny z biblii wymieszane z przer??nymi dziwnymi symbolami i znakami. Pod?og? pokrywa? prastary, wytarty kamie? i Caitlin bezwiednie poczu?a, jakby weszli do jakiej? tajemnej komnaty b?d?cej skarbcem. Jej serce zacz??o bi? szybciej, kiedy wyczu?a, ?e czeka?o ich co? donios?ego. Przyspieszy?a kroku, chc?c nad??y? za kr?lem. – Grobowiec ze skarbem klanu McCleod maj?cy setki lat. To tutaj, na dole przechowujemy sw?j naj?wi?tszy skarb, nasz? bro? i dobytek. Jedna rzecz ma jednak najwi?ksz? warto??, jest wa?niejsza od ca?ej reszty. Zatrzyma? si? i odwr?ci? do niej. –To skarb, kt?ry przechowywali?my dla ciebie. Po czym odwr?ci? si? ponownie i podni?s? jedn? z pochodni tkwi?cych w ?cianie. W?wczas otworzy?y si? nagle ukryte w kamiennym murze drzwi. Caitlin by?a zdumiona: nigdy by ich nie zauwa?y?a. McCleod odwr?ci? si? i poprowadzi? ich kolejnym kr?tym korytarzem. W ko?cu zatrzymali si? w niewielkiej alkowie. Przed nimi znajdowa? si? tron, a na nim spoczywa? jeden przedmiot: niewielka zdobiona klejnotami skrzynia. O?wietla? j? p?omie? migocz?cej powy?ej pochodni. McCleod si?gn?? po szkatu?? ostro?nie i podni?s? j?. Powoli uni?s? wieko. Caitlin nie mog?a uwierzy? w?asnym oczom. Wewn?trz spoczywa? pojedynczy skrawek starodawnego pergaminu, wyblak?ego, pomarszczonego i przedartego w po?owie. By? pokryty delikatnym odr?cznym pismem w j?zyku, kt?rego Caitlin nie rozpoznawa?a. Wzd?u? kraw?dzi ci?gn??y si? kolorowe litery, rysunki i symbole, a na ?rodku widnia? p??kolisty wz?r. Wzi?wszy jednak pod uwag?, ?e pergamin by? przedarty w po?owie, Caitlin nie potrafi?a powiedzie?, co takiego przedstawia?. – Dla ciebie – powiedzia? kr?l, podnosz?c go ostro?nie i wyci?gaj?c w jej kierunku. Caitlin schwyci?a skrawek pergaminu, czuj?c jak zmarszczy? si? pod dotykiem jej palc?w i podnios?a go do ?wiat?a pochodni. By?a to wydarta strona, by? mo?e z jakiej? ksi?gi. Z ca?? t? delikatn? symbolik? wygl?da?a niemal jak dzie?o sztuki sama w sobie. – To brakuj?ca cz??? ?wi?tej Ksi?gi – wyja?ni? McCleod. – Kiedy znajdziesz ksi?g?, odkryjesz reszt? tej strony. A w?wczas odnajdziesz relikwi?, kt?rej wszyscy szukamy. Odwr?ci? si? i stan?? zwr?cony do niej twarz?. – ?wi?ty Graal. ROZDZIA? SI?DMY Caitlin siedzia?a przy sekretarzyku w wielkiej komnacie zamku Dunvegan, spogl?daj?c przez okno na niebo gasn?ce wraz z zachodem s?o?ca. Bada?a wzrokiem podart? stronic?, kt?r? wr?czy? jej McCleod, trzymaj?c j? do g?ry pod ?wiat?o. Powoli przesun??a palcami po wypuk?ych, ?aci?skich literach. Wygl?da?y i sprawia?y wra?enie bardzo starych. Ca?a strona by?a przepi?knie i drobiazgowo zapisana. Caitlin podziwia?a z zachwytem skomplikowan? mozaik? barw zdobi?cych kra?ce strony. Zda?a sobie spraw?, ?e w dawnych czasach ksi??ki powstawa?y z zamys?em stworzenia dzie?a sztuki samego w sobie. Caleb le?a? na ich ?o?u, a Scarlet i Ruth odpoczywa?y na stosie futer u?o?onych przy kominku w odleg?ym rogu komnaty. Komnata by?a za? tak przestronna, ?e Caitlin czu?a si? osamotniona w ?wiecie swych my?li mimo, ?e byli tam razem z ni?. Wiedzia?a te?, ?e w przyleg?ej izbie przebywali Sam i Polly. To by? d?ugi dzie? i wielogodzinna uczta sp?dzona razem z klanem Aidena i kr?lewskimi lud?mi, a teraz wszyscy przygotowywali si? do snu. Caitlin nie mog?a oderwa? my?li od wydartej stronicy, od wskaz?wki, dok?d mia?a j? zaprowadzi? i czy dzi?ki temu odnajdzie czwarty klucz. Czy tym razem spotka tam ojca? Czy by?o mo?liwe, ?e czeka? na ni? nieopodal? Serce zabi?o jej szybciej na sam? t? my?l. Czy oznacza?o to, ?e w ko?cu odnajdzie tarcz?? ?e to wszystko mia?o wkr?tce si? sko?czy?? Co w?wczas zrobi? Dok?d si? uda? Zbytnio j? to wszystko przyt?acza?o. Czu?a, ?e musia?a jedynie skupi? si? na wskaz?wce, pod??a? krok za krokiem. Pomy?la?a o tym, co McCleod powiedzia? jej o ?wi?tym Graalu. Wspomnia?, ?e wraz ze swymi lud?mi po?wi?ci? ca?e ?ycie na poszukiwania. ?e zgodnie z legend? mia?a pojawi? si? kobieta i zaprowadzi? ich do niego. Wierzy?, ?e to ona, Caitlin, by?a t? kobiet?. I z tego to powodu przekaza? jej swoj? cenn? wskaz?wk?, starodawny skrawek pergaminu. Caitlin jednak nie by?a o tym przekonana. Czy Graal nie by? tylko mitem? A mo?e naprawd? istnia?? I w jaki spos?b by? zwi?zany z jej poszukiwaniami? Nie wiedzia?a, dok?d to wszystko prowadzi?o, ale kiedy ju? si? nad tym zastanowi?a, zda?a sobie spraw?, ?e w ko?cu znalaz?a miejsce, tu, w tym zamku, u boku tych ludzi, gdzie mia?a wra?enie spokoju i psychicznego komfortu. Czu?a si? na Skye jak w domu, w tym zamku, z tym kr?lem, z jego rycerzami i oczywi?cie ponownie z klanem Aidena. By?a zachwycona, ?e zn?w by?a razem z Calebem, Scarlet, Samem i Polly. Wreszcie, znowu, wszystko by?o na swoim miejscu. Na zewn?trz by?o zimno i wietrznie, wewn?trz za? ogie? bucha? w kominku, dzi?ki czemu by?o przytulnie. Caitlin nie mia?a ochoty wypuszcza? si? na poszukiwania kolejnych wskaz?wek. Chcia?a zosta? tu, na miejscu. Oczami wyobra?ni widzia?a, jak razem z Calebem, Scarlet i Ruth tworz? tutaj w?asny dom. Gdyby zdecydowali si? kontynuowa? od razu misj?, jak odbi?oby si? to na jej relacjach z Calebem? Lub nawet narazi?o Scarlet i Ruth na niebezpiecze?stwo? Wygl?da?o no to, ?e za ka?dym razem, kiedy zbli?a?a si? do kolejnego klucza, z?o wkracza?o do jej ?wiata. Od?o?y?a powoli kruchy pergamin i zamiast tego wpatrzy?a si? w spoczywaj?cy przed ni? na sekretarzyku jej zamkni?ty dziennik. By? poprzecierany, nap?cznia?y od cz?stego u?ywania i sam wygl?da? jak relikt. Si?gn??a po niego i zacz??a powoli przewraca? strony tak d?ugo, a? dotar?a niemal do ko?ca. U?wiadomi?a sobie z obaw?, ?e nie zosta?o ju? zbyt wiele pustych stron. Nie mog?a w to uwierzy?. Kiedy zaczyna?a go pisa?, wydawa?o si? jej, ?e wieki min? zanim dotrze do ko?ca. Podnios?a pi?ro, zanurzy?a w atramencie i zacz??a gryzmoli?. Nie mog? uwierzy?, ?e dziennik jest ju? prawie sko?czony. Spogl?dam na poprzednie zapiski, te z Nowego Jorku, i mam wra?enie, ?e min??y od tego czasu ca?e wieki. Ale jednocze?nie czuj? r?wnie?, jakby to wszystko wydarzy?o si? zaledwie wczoraj. Wracam my?lami do tego wszystkiego, przez co przesz?am i nie wiem nawet, od czego zacz??. Czuj?, ?e tak wiele si? zdarzy?o, ?e nie zdo?am wszystkiego ci opisa?. Wprowadz? ci? zatem tylko w najwa?niejsze szczeg??y. Caleb ?yje. Przetrwa? sw? chorob?. Jeste?my z powrotem razem. I zamierzamy wzi?? ?lub. Nic nie uszcz??liwi mnie bardziej. W naszym ?yciu pojawi?a si? Scarlet, najpi?kniejsza o?miolatka na ?wiecie i zosta?a nasz? c?rk?. Ona r?wnie? prze?y?a sw? chorob?. Tak bardzo si? ciesz?. Nie wspominaj?c o Ruth, kt?ra podros?a i sta?a si? silniejsza ni? R??a kiedykolwiek by?a. Mo?e te? by? najbardziej oddanym i opieku?czym zwierz?ciem, jakie kiedykolwiek widzia?am. Jest cz?onkiem naszej rodziny na r?wni ze Scarlet i Calebem. I ciesz? si? ogromnie, ?e znowu jeste?my wszyscy razem, z Samem i Polly. Nareszcie czuj?, ?e ca?a moja rodzina zjednoczy?a si? ponownie, ?e jeste?my wszyscy pod jednym dachem. Denerwuj? si? z powodu mojego ?lubu. Nie mieli?my jeszcze z Calebem czasu o tym porozmawia?, ale czuj?, ?e to wkr?tce nast?pi. Kiedy by?am m?odsza, zawsze wyobra?a?am sobie dzie? swojego ?lubu. Nigdy jednak nie wyobra?a?am sobie, nawet w najmniejszym stopniu, czego? podobnego. ?lub wampir?w? Jak w og?le to b?dzie przebiega?? Mam nadziej?, ?e kocha mnie wci?? tak bardzo, jak ja jego. Wyczuwam, ?e tak jest. Zastanawiam si?, czy i on denerwuje si? z powodu ?lubu? Spogl?dam w d?? na pier?cie?, ten, kt?ry otrzyma?am od niego, taki pi?kny, zdobiony tymi wszystkimi b?yszcz?cymi kamieniami. Zdaje si? taki nieprawdziwy. W og?le. Ale jednocze?nie mam wra?enie, ?e zosta?am z nim z??czona na wieczno??. Chc? znale?? tat?. Naprawd? tego chc?. Ale nie mam ochoty ju? wi?cej go szuka?. Nie chc? te?, by cokolwiek si? teraz zmieni?o. Nic a nic. Chc? by? z Calebem. Chc? wzi?? z nim ?lub. Czy to ?le, ?e przedk?adam nasz ?lub nad wszystko inne? Zamkn??a dziennik i od?o?y?a pi?ro. Wci?? zagubiona w ?wiecie swych my?li zamruga?a powiekami i rozejrza?a si? po izbie. Ciekawi?o j?, ile czasu min??o od chwili, w kt?rej pogr??y?a si? we wspomnieniach; wyjrza?a przez okno i zauwa?y?a, ?e ju? zmierzcha?o. Przebieg?a wzrokiem po komnacie i zobaczy?a, ?e Scarlet i Ruth wci?? spa?y g??boko. Po drugiej stronie komnaty, przy ?wietle pochodni, le?a? Caleb i r?wnie? wygl?da? na pogr??onego we ?nie. Caitlin u?wiadomi?a sobie, ?e r?wnie? by?a senna. Czu?a, ?e musia?a oczy?ci? umys?, zaczerpn?? ?wie?ego powietrza. Wsta?a od sekretarzyka i po cichu przesz?a przez komnat?, zamierzaj?c wymkn?? si? z niej chy?kiem. Po drodze chwyci?a futrzany szal i owin??a nim ramiona. Kiedy jednak dotar?a do drzwi, us?ysza?a ciche chrz?kni?cie. Obejrza?a si? i zauwa?y?a wpatruj?cego si? w ni? jednym okiem Caleba, przywo?uj?cego j? gestem do siebie. Odwr?ci?a si? i podesz?a do niego, a kiedy poklepa? ???ko, usiad?a obok niego. U?miechn?? si?, otwieraj?c powoli oczy. Jak zwykle uderza?a j? jego uroda. Jego rysy twarzy by?y idealne, takie nieskalane i ?agodne, z wydatn? lini? szcz?ki i ko?ciami policzkowymi, pe?nymi i g?adkimi ustami i idealnym, kanciastym nosem. Zamruga? d?ugimi rz?sami, po czym wyci?gn?? d?o? i przesun?? po jej w?osach. – Nie mieli?my nawet okazji porozmawia? – powiedzia?. – Wiem – powiedzia?a z u?miechem. – Chc?, ?eby? wiedzia?a, ?e nadal bardzo ci? kocham – powiedzia?. Caitlin u?miechn??a si?. – Ja ciebie r?wnie?. – I ?e nie mog? doczeka? si? naszego ?lubu – doda? z jeszcze szerszym u?miechem. Usiad? na ???ku i poca?owa? j?. I ca?owali si? d?ugo przy ?wietle pochodni. Caitlin poczu?a, jak w sercu zrobi?o si? jej od razu cieplej. Dok?adnie te s?owa chcia?a us?ysze?. Zadziwiaj?ce by?o, z jak? ?atwo?ci? udawa?o mu si? odczyta? jej my?li. – Teraz, kiedy ju? tu jeste?my, chc? si? z tob? o?eni?. Zanim wyruszymy w dalsze poszukiwania. Tu. W tym miejscu. Zacz?? przygl?da? si? jej twarzy. – Co o tym my?lisz? Spojrza?a na niego z mocno bij?cym sercem i mieszanymi uczuciami. Dok?adnie tego chcia?a. Ale te? ba?a si?. Nie wiedzia?a, jak zareagowa?. W ko?cu wsta?a. – Gdzie idziesz? – spyta?. – Wkr?tce wr?c? – powiedzia?a. – Musz? tylko oczy?ci? umys?. Poca?owa?a go ostatni raz, po czym odwr?ci?a si? i wysz?a na zewn?trz, cicho zamykaj?c za sob? drzwi. Wiedzia?a, ?e gdyby zosta?a, sko?czy?aby w jego ramionach, w ???ku. A naprawd? potrzebowa?a teraz pozbiera? my?li. Nie, ?eby mia?a co do niego jakie? w?tpliwo?ci. Czy te? do ich ?lubu. Lecz wci?? czu?a si? rozdarta na my?l o tym, ?e powinna w tej chwili by? gdzie? tam i kontynuowa? swoj? misj?. Czy by?a egoistk?, przedk?adaj?c nad to sw?j ?lub? Id?c opustosza?ym, kamiennym korytarzem i wybijaj?c stopami niesiony echem rytm, Caitlin zauwa?y?a schody pn?ce si? gdzie? w g?r? i s?cz?ce si? stamt?d naturalne ?wiat?o. Uzmys?owi?a sobie, ?e by? to zamkowy dach, miejsce, kt?re w sam raz nadawa?o si? by zaczerpn?? powietrza i nacieszy? si? prywatno?ci?. Pospieszy?a schodami w g?r? i na zewn?trz, w osnute mrokiem powietrze. By?o zimniej, ni? mog?a przypuszcza?. P??ny, pa?dziernikowy wiatr d?? mocno, wi?c Caitlin zacisn??a futro wok?? siebie, wdzi?czna za ciep?o, kt?re jej dawa?o. Id?c powoli wa?em, spojrza?a na zewn?trz, na krajobraz widoczny w tej resztce ?wiat?a, kt?ra jeszcze pozosta?a. Jego pi?kno zapiera?o dech w piersiach. Po jednej stronie, zamek spoczywa? nad rozleg?ym, pokrytym mg?? jeziorem. Po drugiej – widnia?y wielkie po?acie drzew, wzg?rz i dolin. Miejsce to tchn??o magi?. Caitlin podesz?a do kraw?dzi muru i spojrza?a na zewn?trz, ch?on?c ka?dym zmys?em elementy krajobrazu – kiedy nagle wyczu?a obecno?? kogo? jeszcze. Nie mog?a poj??, jak to by?o mo?liwe, jako ?e ca?y dach by? pusty. Powoli odwr?ci?a si?, nie wiedz?c, czego si? spodziewa?. Nie mog?a uwierzy?. Na odleg?ym kra?cu dachu sta?a samotna posta?, odwr?cona do niej plecami, spogl?daj?c na jezioro. Caitlin poczu?a, jak przeszy? j? pr?d. Nie musia?a widzie? jego d?ugiej, op?ywowej szaty, jego d?ugich, srebrzystych w?os?w, ani te? laski u jego boku, by wiedzie?, kto to. Aiden. Czy to naprawd? by?o mo?liwe? zacz??a si? zastanawia?. Czy te? by?o to tylko z?udzenie? Powoli pokona?a dach i podesz?a bli?ej, po czym zatrzyma?a si? w odleg?o?ci kilku st?p. Sta? nieruchomo. Jego w?osy rozwiewa?a bryza. Nie odwraca? si?. Przez chwil? Caitlin pomy?la?a, ?e nie by? prawdziwy. Potem dotar? do niej jego g?os. – Daleko zasz?a? – powiedzia?, wci?? odwr?cony ty?em do niej. Powoli odwr?ci? si? i stan?? twarz? w twarz. Jego wielkie oczy l?ni?y b??kitem nawet w tym przy?mionym ?wietle i zdawa?y si? prze?wietla? j? na wskro?. Jak zwykle jego twarz by?a pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Z wyj?tkiem powagi. Caitlin by?a uradowana jego widokiem. O tyle rzeczy chcia?a go zapyta? i, jak zwykle, pojawi? si? akurat w chwili, kiedy najbardziej potrzebowa?a jego rady. – Nie wiedzia?am, czy ci? jeszcze kiedykolwiek zobacz? – powiedzia?a. – Zawsze mnie zobaczysz – odpar?. – Czasami osobi?cie, a czasami inaczej – odpar? zagadkowo. Mi?dzy nimi zaleg?a cisza, w miar?, jak Caitlin pr?bowa?a pozbiera? my?li. – Zosta? ju? tylko jeden klucz – powiedzia?a bez zastanowienia. – Czy to oznacza, ?e wkr?tce zobacz? swego ojca? Zlustrowa? j? wzrokiem, po czym odwr?ci? g?ow?. W ko?cu powiedzia?: – To zale?y od twych czyn?w, prawda? Jego zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie zawsze doprowadza? j? do sza?u. Musia?a spr?bowa? inaczej. – Ta nowa wskaz?wka – powiedzia?a. Ta strona. Wydarta stronica. Nie wiem, dok?d prowadzi. Nie wiem, czego mam szuka?. Ani te? gdzie. Aiden tkwi? wpatrzony w horyzont. – Czasami to wskaz?wka szuka ciebie – odpar?. – Wiesz ju? o tym. Czasami musisz poczeka?, a? to zostanie tobie ujawnione. Caitlin zamy?li?a si? nad tymi s?owami. Czy kaza? jej nic nie robi?? – W takim razie… mam nic nie robi?? – spyta?a. – Masz wiele do zrobienia – odpar? Aiden. Odwr?ci? si? twarz? do niej i powoli, po raz pierwszy od niepami?tnej chwili, u?miechn?? si? do niej. – Musisz zaplanowa? wesele. Caitlin u?miechn??a si?. – Chcia?am, ale s?dzi?am, ?e to b?dzie zbyt b?ahe. ?e powinnam da? na wstrzymanie. ?e powinnam przede wszystkim kontynuowa? poszukiwania. Aiden powoli potrz?sn?? g?ow?. – ?lub wampir?w nie jest czym? b?ahym. To godne czci wydarzenie. To zjednoczenie dw?ch wampirzych dusz. Przysparza mocy wam obojgu i ca?emu naszemu klanowi. I pog??bi tylko tw?j rozw?j, twoje umiej?tno?ci. Jestem z ciebie dumny. Wiele ju? zyska?a?. Ale je?eli chcesz si? rozwija?, wspi?? si? na nast?pny poziom, potrzebujesz tego ?lubu. Ka?dy zwi?zek wnosi w?asn? moc. Zar?wno dla pary, jak i pojedynczej osoby. Caitlin poczu?a ulg? i podekscytowanie – ale te? i podenerwowanie. – Ale nie wiem, jak planowa? taki ?lub. Nie wiem nawet, jak zorganizowa? ludzki. Aiden u?miechn?? si?. – Masz wielu przyjaci??, kt?rzy ci pomog?. Ja natomiast b?d? przewodniczy? ceremonia?owi. U?miechn?? si?. – Wszak?e jestem kap?anem. Caitlin u?miechn??a si? szeroko. Spodoba? si? jej ten pomys?. – Co wi?c mam teraz zrobi?? – spyta?a podekscytowana, podenerwowana, nie wiedz?c, od czego zacz??. U?miechn?? si?. – Id? do Caleba. I powiedz tak. I niech mi?o?? zatroszczy si? o reszt?. ROZDZIA? ?SMY Kyle w?drowa? bagnami po?udniowej Szkocji, kipi?c nienawi?ci?. Z ka?dym krokiem wpada? w coraz wi?kszy sza? na my?l o Caitlin, kt?ra wymyka?a mu si? i zwodzi?a w ka?dym kolejnym stuleciu, w ka?dym nowym miejscu. Rozmy?la? nad sposobami schwytania jej i zabicia, wzi?cia odwetu. Wyczerpa? ju? niemal wszystkie mo?liwo?ci, kt?re przychodzi?y mu na my?l, a ona zawsze zdo?a?a mu si? wy?lizn??. Co prawda, zdo?a? zem?ci? si?, truj?c jej rodzin?. U?miechn?? si? do siebie na sam? my?l o tym. Lecz to mu nie wystarczy?o. Za d?ugo to wszystko ju? trwa?o. O wiele za d?ugo. Ostatnim razem, kiedy si? spotkali, pokona?a go. Musia? to przyzna?. By? zszokowany jej si??, jej bitewnymi umiej?tno?ciami. W zasadzie ? walczy?a lepiej od niego. Nie spodziewa? si? tego. W jakiej? mierze obawia? si? jej si?y i dlatego zada? sobie tyle trudu, by j? otru?, by unikn?? bezpo?redniej konfrontacji. Ale i ten plan nie wypali?. Przez przypadek otru? Caleba, Mia? pewno??, ?e trucizna go zabi?a, lecz nie m?g? tego potwierdzi?, jako ?e musia? ratowa? si? ucieczk? po nocnym niebie. Kyle przyrzek? sobie, ?e by? to ostatni raz i ostatnie miejsce, kiedy co? takiego si? wydarzy?o, kiedy musia? j? ?ciga?. Zamierza? albo zabi? j? tym razem ju? na pewno, albo samemu umrze?, pr?buj?c tego dokona?. Nie by?o odwrotu. Ani poddawania si?. ?adnych kolejnych stuleci, ani nowych miejsc. Zamierza? stoczy? walk? na ?mier? i ?ycie. Tu, w Szkocji. W tym celu opracowa? ?wietn? strategi?, najlepsz? ze wszystkich. Trucizna wampir?w by?a dobrym pomys?em, jak na tamt? chwil?, lecz z perspektywy czasu wi?za?a si? z za du?ym ryzykiem, pozostawia?a zbyt wiele miejsca na przypadek. Jego nowy pomys? nie powinien zako?czy? si? niepowodzeniem. Uknu? sw?j plan, wr?ciwszy my?lami do wszystkich chwil i miejsc, kiedy zdo?a? osaczy? Caitlin, kiedy przypomnia? sobie moment, w kt?rym by? najbli?szy jej zabicia. Doszed? do wniosku, ?e by?o to w Nowym Jorku, kiedy uwi?zi? jej brata Sama; kiedy mia? go pod kontrol? i u?y? jego zdolno?ci zmiany kszta?tu, by przechytrzy? Caitlin. Wtedy prawie mu si? uda?o. Zda? sobie spraw?, ?e zmiennokszta?tno?? by?a kluczem. Przy pomocy takiego podst?pu m?g? nabra? Caitlin, zyska? jej zaufanie i wtedy raz na zawsze z ni? sko?czy?. Problem polega? na tym, ?e Kyle nie posiada? tej umiej?tno?ci. Zna? jednak kogo?, w tych czasach i miejscu, kto je mia?. Jego dawny protegowany. Rynd. Wieki temu Kyle wytrenowa? zgraj? najbardziej bestialskich, sadystycznych wampir?w, jakie kiedykolwiek w??czy?y si? po ziemi. Rynd sta? si? jednym z najlepszych z jego uczni?w. Sta? si? jednak zbyt bezwzgl?dny nawet jak dla Kyle’a i ten w ko?cu musia? si? go pozby?. Ostatnim razem, kiedy Kyle o nim s?ysza?, Rynd ?y? w tej epoce, zaszyty w odleg?ych, po?udniowych kra?cach Szkocji. Kyle zamierza? go teraz odnale??. Jakby nie by?o, nauczy? go wszystkiego, co sam umia? i pomy?la?, ?e Rynd by? mu co? winien. Przynajmniej tyle m?g? zrobi? dla swego dawnego mentora. Kyle chcia? jedynie, by Rynd wykorzysta? dla niego sw? zmiennokszta?tno??, tylko jeden raz. Tkwi?c po kostki w b?ocie, Kyle u?miechn?? si? na sam? t? my?l. W?a?nie tak, Rynd by? dok?adnie tym, czego Kyle potrzebowa?, by oszuka? Caitlin i sko?czy? z ni? raz na zawsze. Tym razem obmy?li? plan, kt?ry nie m?g? go zawie??. Podni?s? wzrok i ogarn?? nim okolic?. By?o zimno i wietrznie, a wilgo? unosz?ca si? w powietrzu przenika?a go do ko?ci. By? zmierzch, jego ulubiona pora dnia, i nad pradawn? puszcz? zawis?a g?sta mg?a. Taki dzie? odpowiada? mu najbardziej. Je?li istnia?o cokolwiek, co Kyle lubi? bardziej ni? zmierzch, to by?a to mg?a. Kyle czu? si? wr?cz jak w domu. Nagle, jego zmys?y ostrzeg?y go o czym?. Poczu?, jak w?osy zje?y?y si? mu na g?owie. Co? mu podpowiada?o, ?e Rynd czai? si? gdzie? w pobli?u. Kiedy wszed? w mg??, us?ysza? delikatne skrzypienie, podni?s? wzrok i zauwa?y? jaki? ruch. Kiedy mg?a ust?pi?a, Kyle dostrzeg? ja?owy las obumar?ych drzew, a kiedy przyjrza? si? dok?adniej, zauwa?y? co? zwisaj?cego z ga??zi. Kiedy podszed? bli?ej i przyjrza? si? lepiej, zda? sobie spraw?, ?e by?y to cia?a – ludzi – nie?ywych, wisz?cych do g?ry nogami, uwi?zanych lin? za kostki do ga??zi. Zw?oki buja?y si? powoli na wietrze, a w powietrzu rozlega? si? odg?os ocieraj?cych si? o drzewa, skrzypi?cych lin. S?dz?c po ich wygl?dzie, wydawa?o si?, ?e zostali zabici dawno temu; ich sk?ra by?a sina, a w szyjach widnia?y znamienne otwory. Kyle zorientowa? si?, ?e pos?u?yli jako pokarm, ?e wyssano z nich ca?? krew. Robota Rynda. Kiedy mg?a ust?pi?a jeszcze bardziej, Kyle zauwa?y? setki – nie, tysi?ce – cia?, wszystkie powieszone na drzewach. Najwyra?niej przez jaki? czas utrzymywano ich przy ?yciu, powoli torturowano ca?ymi dniami. By? to czyn sadystyczny i nikczemny. Kyle by? zachwycony. By?o to co?, co sam ch?tnie by uczyni? w swoim najlepszym okresie. Wiedzia?, ?e Rynd musia? by? bardzo, bardzo niedaleko. Nagle z mg?y wy?oni?a si? samotna posta? i powoli zacz??a zbli?a? si? do niego. Kyle zmru?y? oczy, staraj?c si? dostrzec, kto to. A kiedy si? zorientowa?, jego serce zatrzyma?o si?. Nie, to niemo?liwe. Sta?a przed nim jego matka. Jego prawdziwa matka, ludzka, ta sprzed jego przemiany. By?a t?, kt?r? kocha? najbardziej na ?wiecie, t?, kt?ra pami?ta?a jeszcze, jaki by? ?yczliwy, zanim zosta? przemieniony – i t?, kt?ra przypomina?a mu o jego ludzkim pochodzeniu. Kyle poczu?, jakby co? przeszy?o jego serce. Poczu? wyrzuty sumienia, kt?re rozdar?y jego ?wiat na dwoje. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696391&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.