*** Òâîåé Ëóíû çåëåíûå öâåòû… Ìîåé Ëóíû áåñïå÷íûå ðóëàäû, Êàê ñâåòëÿ÷êè ãîðÿò èç òåìíîòû,  ëèñòàõ âèøíåâûõ ñóìðà÷íîãî ñàäà. Òâîåé Ëóíû ïå÷àëüíûé êàðàâàí, Áðåäóùèé â äàëü, òðîïîþ íåâåçåíüÿ. Ìîåé Ëóíû áåçäîííûé îêåàí, È Áðèãàíòèíà – âåðà è ñïàñåíüå. Òâîåé Ëóíû – ïå÷àëüíîå «Ïðîñòè» Ìîåé Ëóíû - äîâåð÷èâîå «Çäðàâñòâóé!» È íàøè ïàðàëëåëüíûå ïóòè… È Ç

Niewolnica, Wojowniczka, Kr?lowa

Niewolnica, Wojowniczka, Kr?lowa Morgan Rice O Koronie I Chwale #1 Morgan Rice stworzy?a co?, co zapowiada si? na kolejny fantastyczny cykl powie?ci, kt?ry przeniesie nas w ?wiat fantasy pe?en m?stwa, honoru, odwagi, magii i wiary w przeznaczenie. Morgan po raz kolejny uda?o si? stworzy? silne postaci, kt?rym kibicujemy na ka?dym kroku… To powie??, kt?ra powinna si? znale?? w biblioteczce ka?dego, kto uwielbia dobrze napisane fantasy. Books and Movie Reviews, Roberto Mattos (w odniesieniu do Powrotu smok?w) Autorka bestsellerowych powie?ci Morgan Rice przedstawia nowy, porywaj?cy cykl powie?ci fantasy. 17-letnia Ceres, pi?kna i biedna dziewczyna z imperialnego miasta Delos, wiedzie ci??kie i bezlitosne ?ycie wie?niaczki. Za dnia dostarcza wykut? przez swego ojca bro? na pa?acowe tereny ?wiczebne, a noc? potajemnie ?wiczy si? z wojownikami, pragn?c sta? si? jednym z nich, cho? ?yje w kr?lestwie, w kt?rym dziewczynom zabroniono walczy?. Niebawem zostaje jednak sprzedana w niewol? i jest zrozpaczona. 18-letni ksi??? Thanos gardzi wszystkim, co uosabia jego rodzina. Odraz? napawa go to, jak traktuj? poddanych, a w szczeg?lno?ci brutalne rozgrywki – Jatki, najwa?niejsze wydarzenie w grodzie. M?odzian – b?d?cy wspania?ym wojownikiem – pragnie uwolni? si? od ogranicze?, kt?re narzuca mu jego wychowanie, lecz nie dostrzega ?adnego wyj?cia z tej sytuacji. Gdy Ceres zaskakuje dw?r swymi ukrytymi zdolno?ciami, zostaje nies?usznie wtr?cona do lochu i skazana na gorszy los, ni? by?aby w stanie sobie wyobrazi?. Oczarowany Thanos musi podj?? decyzj?, czy zaryzykuje dla niej wszystko. Wepchni?ta w ?wiat ob?udy i ?miertelnie niebezpiecznych tajemnic Ceres szybko przekonuje si?, ?e istniej? ci, kt?rzy rz?dz?, i ci, kt?rzy s? pionkami w ich rozgrywkach. I ?e czasami bycie wybranym jest najgorszym, co mo?e si? przytrafi?. NIEWOLNICA, WOJOWNICZKA, KR?LOWA opowiada wspania?? histori? tragicznej mi?o?ci, zemsty, zdrady, ambicji i przeznaczenia. Pe?na niezapomnianych bohater?w i trzymaj?cej w napi?ciu akcji powie?? przenosi nas w ?wiat, kt?rego nigdy nie zapomnimy i kt?ry sprawi, ?e na nowo zakochamy si? w fantasy. Wkr?tce uka?e si? ksi?ga druga cyklu O KORONIE I CHWALE! NIEWOLNICA, WOJOWNICZKA, KR?LOWA (KSI?GA 1 CYKLU O KORONIE I CHWALE) MORGAN RICE PRZEK?AD: SANDRA WILK Morgan Rice Powie?ci Morgan Rice znalaz?y si? na listach bestseller?w, w tym na li?cie dziennika USA Today. Morgan jest autork? epickiego cyklu fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, licz?cego siedemna?cie ksi?g; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, obejmuj?cej dwana?cie cz??ci; bestsellerowego cyklu TRYLOGIA O PRZETRWANIU, postapokaliptycznego thrillera sk?adaj?cego si? z dw?ch ksi?g (kolejna w trakcie przygotowania), epickiej serii fantasy KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY, licz?cej sze?? cz??ci, oraz nowej epickiej sagi fantasy O KORONIE I CHWALE. Powie?ci Morgan dost?pne s? w wersjach audio oraz papierowych. Zosta?y przet?umaczone na ponad 25 j?zyk?w. Morgan ciesz? komentarze czytelnik?w, zach?camy wi?c do odwiedzenia strony www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com), gdzie mo?ecie dopisa? sw?j adres e-mail do listy i otrzyma? darmow? wersj? ksi??ki oraz materia?y reklamowe, pobra? bezp?atn? aplikacj?, przeczyta? naj?wie?sze, niepublikowane nigdzie indziej wiadomo?ci, po??czy? si? przez Facebook i Twitter i by? w kontakcie! Wybrane komentarze do powie?ci Morgan Rice „Je?li po zako?czeniu cyklu KR?G CZARNOKSI??NIKA uzna?e?, ?e nie warto ju? ?y?, nie masz racji. POWROTEM SMOK?W Morgan Rice rozpoczyna co?, co zapowiada si? na kolejn? fantastyczn? seri? powie?ci, prowadz?cych w ?wiat fantasy zamieszkany przez trolle i smoki. Jest to opowie?? o m?stwie, honorze, odwadze, magii i wierze w przeznaczenie. Morgan po raz kolejny uda?o si? stworzy? silne postaci, kt?rym kibicujemy na ka?dym kroku… To powie??, kt?ra powinna si? znale?? w biblioteczce ka?dego, kto uwielbia dobrze napisane fantasy.” --Books and Movie Reviews Roberto Mattos “Pe?na akcji powie?? fantasy, kt?ra bez w?tpienia przypadnie do gustu fanom tw?rczo?ci Morgan Rice, a tak?e fanom takich powie?ci jak cykl DZIEDZICTWO Christophera Paoliniego… Fani powie?ci m?odzie?owych poch?on? najnowsz? ksi??k? Morgan Rice i b?d? b?aga? o kolejne.” --The Wanderer, A Literary Journal (w odniesieniu do Powrotu smok?w) „Porywaj?ce fantasy, w kt?rego fabu?? wplecione s? elementy tajemnicy i intrygi. Wyprawa bohater?w opowiada o narodzinach odwagi oraz zrozumieniu celu ?ycia, kt?re prowadzi do rozwoju, dojrza?o?ci i doskona?o?ci… Dla mi?o?nik?w tre?ciwego fantasy – przygody, bohaterowie, ?rodki wyrazu i akcja sk?adaj? si? na barwny ci?g wydarze?, dobrze ukazuj?cych przemian? Thora z marzycielskiego dzieciaka w m?odzie?ca, kt?ry musi stawi? czo?a nieprawdopodobnym niebezpiecze?stwom, by prze?y?… Zapowiada si? obiecuj?ca epicka seria dla m?odzie?y.” - Midwest Book Review (D. Donovan, eBook Reviewer) „KR?G CZARNOKSI??NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksi??ce, by odnie?? natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnic?, walecznych rycerzy i rozwijaj?ce si? zwi?zki, a w?r?d nich z?amane serca, oszustwa i zdrady. To ?wietna rozrywka na wiele godzin, kt?ra przem?wi do ka?dej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znale?? dla niej miejsce w swojej biblioteczce.” - Books and Movie Reviews, Roberto Mattos “W pierwszej cz??ci epickiej serii fantasy Kr?g Czarnoksi??nika (obecnie liczy czterna?cie cz??ci), odznaczaj?cej si? wartk? akcj?, autorka zapoznaje czytelnik?w z czternastoletnim Thorgrinem „Thorem” McLeodem, kt?ry marzy o tym, by do??czy? do Srebrnej Gwardii, rycerskiej elity, kt?ra s?u?y kr?lowi… Styl Rice jest r?wny, a pocz?tek serii intryguje.” - Publishers Weekly Powie?ci Morgan Rice RZ?DY MIECZA MARSZ PRZETRWANIA (CZ??? 1) O KORONIE I CHWALE NIEWOLNICA, WOJOWNICZKA, KR?LOWA (CZ??? 1) KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY POWR?T SMOK?W (CZ??? 1) POWR?T WALECZNYCH (CZ??? 2) POT?GA HONORU (CZ??? 3) KU?NIA M?STWA (CZ??? 4) KR?LESTWO CIENI (CZ??? 5) NOC ?MA?K?W (CZ??? 6) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBO ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W (CZ??? 15) POTYCZKI RYCERZY (CZ??? 16) ?MIERTELNA BITWA (CZ??? 17) TRYLOGIA O PRZETRWANIU ARENA JEDEN (CZ??? 1) ARENA DWA (CZ??? 2) ARENA TRZY (CZ??? 3) VAMPIRE, FALLEN BEFORE DAWN (Book #1) WAMPIRZE DZIENNIKI PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) OBSESSED (CZ??? 12) S?uchaj ksi??ek z serii KR?GU CZARNOKSI??NIKA w formie audiobook?w! Chcesz darmowe ksi??ki? Dopisz si? do listy mailingowej Morgan Rice, a otrzymasz bezp?atnie 4 ksi??ki, 3 mapy, 1 aplikacj?, 1 gr?, 1 powie?? graficzn? i ekskluzywne upominki! Aby do niej do??czy?, odwied? stron?: www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com) Copyright © 2016 Morgan Rice Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami dopuszczonymi na mocy ameryka?skiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autora. Niniejszy e-book przeznaczony jest wy??cznie do u?ytku osobistego. Niniejszy e-book nie mo?e by? odsprzedany lub odst?piony innej osobie. Je?li chcesz podzieli? si? t? ksi??k? z inn? osob?, nale?y zakupi? dla niej dodatkowy egzemplarz. Je?li czytasz t? ksi??k?, cho? jej nie zakupi?e?, lub nie zosta?a ona zakupiona dla ciebie, powiniene? j? zwr?ci? i kupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za uszanowanie ci??kiej pracy autora. Niniejsza ksi??ka jest utworem literackim. Wszystkie nazwy, postacie, miejsca i zdarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki i s? fikcyjne. Wszelkie podobie?stwo do os?b ?yj?cych lub zmar?ych jest ca?kowicie przypadkowe. Jacket image Copyright Nejron Photo, © Shutterstock.com. SPIS TRE?CI ROZDZIA? PIERWSZY (#ubfcec545-b7bf-51cf-b501-3154e06c90bf) ROZDZIA? DRUGI (#u73f65744-f8d2-5e44-aaa5-322a8a13b729) ROZDZIA? TRZECI (#u844d3d90-0e62-508b-9718-413fda01c15e) ROZDZIA? CZWARTY (#u72e34f20-50c1-5607-b411-1a43dda2cc01) ROZDZIA? PI?TY (#u39b47a96-dfc9-5b0a-9a8c-997b7daaa7ae) ROZDZIA? SZ?STY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? SI?DMY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? ?SMY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DZIEWI?TY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DZIESI?TY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? JEDENASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUNASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? TRZYNASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? CZTERNASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? PI?TNASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? SZESNASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? SIEDEMNASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? OSIEMNASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DZIEWI?TNASTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY PIERWSZY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY DRUGI (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY TRZECI (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY CZWARTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY PI?TY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY SZ?STY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY SI?DMY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY ?SMY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? DWUDZIESTY DZIEWI?TY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? TRZYDZIESTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? TRZYDZIESTY PIERWSZY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? TRZYDZIESTY DRUGI (#litres_trial_promo) ROZDZIA? TRZYDZIESTY TRZECI (#litres_trial_promo) ROZDZIA? TRZYDZIESTY CZWARTY (#litres_trial_promo) ROZDZIA? TRZYDZIESTY PI?TY (#litres_trial_promo) Zbli? si?, m??ny woju, a opowiem ci histori?. Histori? o bitwach dawnych. Histori? o m??ach i m?stwie. Histori? o koronie i chwale. Zagubione Kroniki Lysy ROZDZIA? PIERWSZY Ceres bieg?a bocznymi dr??kami Delos i czu?a pulsuj?ce w ?y?ach podniecenie. Wiedzia?a, ?e nie mo?e zjawi? si? za p??no. S?o?ce dopiero wychyla?o si? ponad lini? widnokr?gu, a parne, pe?ne kurzu powietrze w pradawnym, kamiennym grodzie ju? nie pozwala?o oddycha?. Pali?y j? mi??nie n?g i bola?y p?uca, ale zmusza?a si?, by biec szybciej, coraz szybciej, i przeskoczy?a jednego z niezliczonych szczur?w, kt?re wype?za?y z rynsztoku i buszowa?y w odpadkach na ulicach. S?ysza?a ju? ha?as w oddali i serce przyspieszy?o jej niespokojnie. Wiedzia?a, ?e lada chwila rozpocznie si? ?wi?to Jatek. Dziewczyna bieg?a w?sk?, kr?t? dr??k?, przesuwaj?c palcami po kamiennych ?cianach. Zerkn??a przez rami?, by upewni? si?, ?e bracia biegn? za ni?. Z ulg? ujrza?a Nesosa, kt?ry depta? jej po pi?tach, i Sartesa, biegn?cego ledwie kilka st?p za nim. Licz?cy dziewi?tna?cie lat Nesos by? starszy od niej jedynie o dwa cykle s?oneczne, a Sartes – jej drugi brat – m?odszy o cztery i z ch?opca sta? si? ju? niemal m??czyzn?. Obaj mieli przyd?ugawe, piaskowe w?osy i br?zowe oczy i przypominali jeden drugiego – oraz ich rodzic?w – lecz wcale a wcale nie wygl?dali jak Ceres. Cho? Ceres by?a dziewczyn?, bracia nigdy nie byli w stanie dotrzyma? jej kroku. - ?ywo! – rzuci?a Ceres za siebie. W oddali zn?w rozleg? si? ha?as i cho? Ceres nigdy nie uczestniczy?a w ?wi?cie, oczyma wyobra?ni widzia?a je w najdrobniejszych szczeg??ach: ca?y gr?d, trzy miliony obywateli Delos, st?oczony na Stade podczas dnia przesilenia letniego. Nie widzia?a nigdy niczego podobnego i je?li ona i jej bracia nie pospiesz? si?, nie pozostanie ani jedno wolne siedzisko. Przyspieszaj?c jeszcze, Ceres otar?a kropl? potu sp?ywaj?c? jej po czole i wytar?a d?o? w postrz?pion? tunik? barwy ko?ci s?oniowej, kt?r? nosi?a po matce. Nigdy nie dostawa?a w?asnego odzienia. Wedle jej matki, kt?ra ho?ubi?a swych syn?w, lecz jej okazywa?a jedynie szczeg?ln? nienawi?? i zazdro??, nie zas?ugiwa?a na to. - Zaczekajcie! – krzykn?? Sartes, a w jego ?ami?cym si? g?osie da?a si? s?ysze? irytacja. Ceres u?miechn??a si?. - Chcesz, bym ci? tam zanios?a? – odkrzykn??a. Wiedzia?a, ?e ch?opak nie znosi, gdy drwi sobie z niego, ale jej z?o?liwa uwaga sk?oni go do utrzymania tempa. Ceres nie mia?a nic przeciwko temu, by im towarzyszy?. Uwa?a?a za ujmuj?ce to, ?e cho? mia? trzyna?cie lat, zrobi?by wszystko, by uchodzi? za ich r?wnolatka. I cho? przenigdy nie przyzna?aby tego g?o?no, chcia?a, by jej potrzebowa?. Sartes chrz?kn?? g?o?no. - Matka ci? ukatrupi, gdy si? dowie, ?e? znowu jej nie us?ucha?a! – zawo?a?. Jej brat mia? racj?. W istocie tak b?dzie – albo przynajmniej porz?dnie j? wych?oszcze. Matka uderzy?a j? pierwszy raz, gdy mia?a pi?? lat i w tamtej chwili Ceres utraci?a sw? niewinno??. Przedtem ?wiat by? przyjazny, mi?y i dobry. Od tamtej chwili nie czu?a si? ju? bezpieczna i ?y?a jedynie nadziej? przysz?o?ci, w kt?rej b?dzie mog?a uwolni? si? od matki. By?a teraz starsza, lecz z wolna zaczyna?a w?tpi? w to, ?e to marzenie si? zi?ci. Szcz??liwie Ceres wiedzia?a, ?e jej bracia nigdy nie donios? na ni? matce. Byli r?wnie lojalni wobec niej, jak ona wobec nich. - Dobrze zatem, ?e nigdy si? o tym nie dowie! – odkrzykn??a. - Ale ojciec si? dowie! – warkn?? Sartes. Ceres zachichota?a. Ojciec ju? o tym wiedzia?. Dobili targu: je?li Ceres nie po?o?y si? do p??na w nocy i naostrzy miecze, kt?re mia?y by? dostarczone do pa?acu, b?dzie mog?a uda? si? na Jatki. Tak w?a?nie zrobi?a. Ceres dobieg?a do muru na ko?cu dr??ki i nie zatrzymuj?c si? nawet wetkn??a palce w dwie szczeliny, i zacz??a si? wspina?. Porusza?a si? zr?cznie dobre dwadzie?cia st?p w g?r?, a? wdrapa?a si? na wierzcho?ek muru. Stan??a na g?rze dysz?c ci??ko, a s?o?ce o?lepi?o j? mocnymi promieniami. Os?oni?a oczy d?oni?. Z zachwytu zapar?o jej dech. Po Starym Mie?cie krz?ta?o si? zwykle kilku jego mieszka?c?w, czasem tu i ?wdzie zab??ka? si? jaki? bezpa?ski pies czy kot – lecz dzi? by?o tam wr?cz t?oczno. Roi?o si? w nim od ludzi. Ceres nie mog?a nawet dojrze? bruku zza ci?by napieraj?cej na Plac Fontann. W oddali ocean mieni? si? ?ywym b??kitem, a strzelisty bia?y Stade wznosi? si? niby g?ra po?r?d kr?tych dr?g i ?ci?ni?tych jeden przy drugim dwu- i trzypi?trowych budynk?w. Woko?o placu handlarze rozstawili swe kramy, na kt?rych wystawili jad?o, ?wiecide?ka i odzienie. Podmuch wiatru uderzy? Ceres w twarz, nape?niaj?c jej nozdrza woni? ?wie?ych wypiek?w. Czego by nie odda?a za jad?o, kt?re nasyci?oby jej g??d! Oplot?a d?o?mi brzuch, by uciszy? to uczucie. Po zjedzeniu dzisiejszego ?niadania – kilku ?y?ek rozmok?ej zupy owsianej – jakim? cudem czu?a si? jeszcze bardziej g?odna ni? wcze?niej. Dzi?, w dniu swych urodzin, liczy?a cho? na odrobin? wi?cej strawy w misie – albo cho?by u?cisk. Nikt nie wspomnia? jednak ani s?owem o jej urodzinach. Ceres w?tpi?a, czy w og?le o nich pami?tali. Wtem na chwil? o?lepi? j? b?ysk ?wiat?a i gdy spojrza?a w d??, zobaczy?a b?yszcz?cy z?oty pow?z przesuwaj?cy si? przez ci?b? niby p?cherzyk powietrza p?yn?cy powoli przez mi?d. Dziewczyna zmarszczy?a brwi. By?a tak podekscytowana, ?e przez my?l jej nawet nie przesz?o, i? zjawi? si? tu tak?e mo?now?adcy. Gardzi?a nimi, ich wynios?o?ci?, tym, ?e ich zwierz?ta jada?y lepiej ni? wi?kszo?? mieszka?c?w Delos. Jej bracia ?yli nadziej?, i? jednego dnia zwyci??? system klasowy. Ceres nie podziela?a jednak ich optymizmu: je?li w Imperium mia?a zapanowa? jakakolwiek r?wno??, musia?aby doprowadzi? do tego rewolucja. - Widzisz go? – wydysza? Nesos, wdrapuj?c si? na mur obok niej. Na my?l o nim serce Ceres przyspieszy?o. Rexus. Ona tak?e zastanawia?a si?, czy ju? tu jest i na pr??no wypatrywa?a go w ci?bie. Potrz?sn??a g?ow?. - Tam – wskaza? Nesos. Powiod?a spojrzeniem za jego palcem ku fontannie, mru??c oczy. Nagle spostrzeg?a go i nie potrafi?a powstrzyma? swej rado?ci. Zawsze tak si? czu?a, gdy go widzia?a. M?odzian siedzia? na brzegu fontanny, napinaj?c ci?ciw? ?uku. Nawet z tak du?ej odleg?o?ci widzia?a, jak mi??nie jego ramion i piersi napinaj? si? pod tunik?. By? tylko kilka lat starszy od niej. Jego jasne w?osy wyr??nia?y si? w ci?bie po?r?d czarnych i br?zowych g??w, a opalona sk?ra po?yskiwa?a w promieniach s?o?ca. - Zaczekajcie! – rozleg? si? krzyk. Ceres zerkn??a za siebie, w d?? muru, i zobaczy?a wdrapuj?cego si? z trudno?ci? Sartesa. - ?ywo, bo ci? tu zostawimy! – pogania? go Nesos. Rzecz oczywista, ani im si? ?ni?o zostawia? tu m?odszego brata, ale ch?opiec musia? nauczy? si? dotrzymywa? im kroku. W Delos chwila s?abo?ci mog?a oznacza? ?mier?. Nesos przeczesa? d?oni? w?osy, tak?e chwytaj?c oddech i rozgl?daj?c si? po ci?bie. - Na kogo stawiasz z?oto? – spyta?. Ceres odwr?ci?a si? do niego i roze?mia?a. - Jakie z?oto? – zapyta?a. Ch?opak u?miechn?? si?. - Gdyby? je mia?a – odrzek?. - Na Brenniusa – odpar?a bez chwili wahania. Nesos uni?s? brew ze zdziwieniem. - Ach tak? – zapyta?. – Dlaczego? - Nie wiem – Ceres wzruszy?a ramionami. – Mam przeczucie, ?e zwyci??y. Nie rzek?a jednak prawdy. Dobrze wiedzia?a, dlaczego wed?ug niej odniesie zwyci?stwo – lepiej ni? jej bracia i wszyscy ch?opcy w grodzie. Ceres skrywa?a pewn? tajemnic?: nikomu nie wyjawia?a, ?e od czasu do czasu ubiera?a si? jak ch?opak i ?wiczy?a si? w pa?acu. Kr?lewski dekret zakazywa? dziewcz?tom uczy? si? na mistrz?w boju – kar? za sprzeniewierzenie si? by?a ?mier? – lecz ch?opcom z ludu zezwalano na to w zamian za prac? w pa?acowych stajniach – prac?, kt?r? Ceres wykonywa?a z ch?ci?. Przypatrywa?a si? wtedy Brenniusowi i by?a pod wra?eniem jego umiej?tno?ci. Nie by? najwi?kszym spo?r?d mistrz?w boju, lecz jego ruchy by?y przemy?lane, precyzyjne. - Nie ma szans – odrzek? Nesos. – Zwyci??y Stefanus. Ceres pokr?ci?a g?ow?. - Stefanus zginie w ci?gu pierwszych dziesi?ciu minut – powiedzia?a oboj?tnie. Wszyscy s?dzili, ?e zwyci??y Stefanus, najwi?kszy z mistrz?w boju i najpewniej najsilniejszy; jego ruchy nie by?y jednak tak przemy?lane jak Brenniusa czy niekt?rych spo?r?d pozosta?ych wojownik?w, kt?rych obserwowa?a Ceres. Nesos prychn?? ?miechem. - Oddam ci m?j dobry miecz, je?li naprawd? tak b?dzie. Ceres zerkn??a na miecz przytroczony do jego pasa. Nesos nie mia? poj?cia, jak bardzo mu zazdro?ci?a, gdy przed trzema laty otrzyma? ten pi?kny or?? na urodziny od matki. Jej miecz by? stary i nale?a? niegdy? do ich ojca, p?ki nie cisn?? go na stos broni, kt?r? mia? zamiar przetopi?. Ach, czeg?? by nie dokona?a z takim mieczem! - Trzymam ci? za s?owo – rzek?a Ceres z u?miechem, cho? tak naprawd? nigdy nie odebra?aby mu miecza. - Tego si? w?a?nie spodziewa?em – powiedzia? drwi?co. Ceres skrzy?owa?a d?onie na piersi, gdy mroczna my?l przysz?a jej do g?owy. - Matka nigdy by na to nie przysta?a – rzek?a. - Ale ojciec by przysta? – odpar? Nesos. – Jest z ciebie bardzo dumny. Mi?y komentarz Nesosa zbi? j? z panta?yku i nie wiedz?c, jak zareagowa?, spu?ci?a wzrok. Bardzo kocha?a ojca i wiedzia?a, ?e i on j? kocha. Jednak z jakiego? powodu przed oczyma stan??a jej twarz matki. Ca?e ?ycie pragn??a jedynie, by j? zaakceptowa?a i pokocha?a tak samo, jak jej braci. Lecz cho? stara?a si? jak tylko potrafi?a, Ceres czu?a, ?e nigdy jej nie zadowoli. Sartes st?kn??, wdrapuj?c si? na g?r?. By? o g?ow? ni?szy od Ceres i chudy jak patyk, lecz pewne by?o, ?e lada dzie? zm??nieje. Tak by?o w przypadku Nesosa. Wyr?s? na muskularnego m??czyzn?, wysokiego na sze?? st?p i trzy cale. - A ty jak s?dzisz? – obr?ci?a si? Ceres do Sartesa. – Kto zwyci??y? - My?l? tak jak ty. Brennius. U?miechn??a si? i zmierzwi?a mu w?osy. Sartes zawsze m?wi? to, co ona. Zn?w rozleg? si? ha?as, ci?ba zg?stnia?a i Ceres poczu?a panuj?c? woko?o ekscytacj?. - Chod?my – powiedzia?a. – Nie ma czasu do stracenia. Nie czekaj?c na nich Ceres zesz?a po murze i zeskoczywszy na ziemi? pu?ci?a si? p?dem przed siebie. Nie spuszczaj?c fontanny z oczu, bieg?a przez plac, chc? jak najszybciej znale?? si? obok Rexusa. M?odzian odwr?ci? si? i jego oczy rozszerzy?y si? z zadowolenia na jej widok. Wpad?a mu w ramiona i poczu?a, jak oplata j? r?koma wok?? talii i przyciska szorstki policzek do jej twarzy. - Ciri – rzek? niskim, chropowatym g?osem. Ceres obr?ci?a si? i spojrza?a w kobaltowoniebieskie oczy Rexusa. Po plecach przeszed? jej dreszcz. M?odzieniec mierzy? sze?? st?p i jeden cal i by? niemal o g?ow? od niej wy?szy. Jasne, szorstkie w?osy okala?y jego twarz w kszta?cie serca i pachnia? myd?em i ?wie?ym powietrzem. Wielkie nieba, jak dobrze by?o go zn?w zobaczy?! Cho? Ceres potrafi?a poradzi? sobie sama niemal w ka?dej sytuacji, czu?a si? spokojniejsza, gdy sta? obok. Ceres wspi??a si? na palce i zarzuci?a ramiona na jego grub? szyj?. Zawsze widzia?a w nim jedynie przyjaciela – a? do chwili, gdy us?ysza?a, jak m?wi o rewolucji i podziemnej armii, do kt?rej przynale?a?. „B?dziemy walczy?, by wyrwa? si? spod ucisku” – rzek? jej kilka lat temu. M?wi? o rewolucji tak ?arliwie, ?e przez chwil? Ceres uwierzy?a, ?e odebranie w?adzy panuj?cym jest mo?liwe. - Jak uda?y si? ?owy? – zapyta?a z u?miechem, wiedz?c, ?e nie by?o go w grodzie przez kilka dni. - Brakowa?o mi twego u?miechu – przeczesa? d?oni? jej d?ugie w?osy barwy r??owego z?ota. – I twych szmaragdowych oczu. Ceres tak?e za nim t?skni?a, lecz nie odwa?y?a si? tego przyzna?. Za bardzo obawia?a si?, ?e straci przyjaciela, je?li co? mi?dzy nimi zajdzie. - Rexusie – powiedzia? Nesos, dobiegaj?c do nich. U?cisn?? jego przedrami?. Sartes depta? mu po pi?tach. - Nesosie – odrzek? g??bokim, w?adczym g?osem. – Nie pozosta?o nam wiele czasu, je?li chcemy dosta? si? do ?rodka – doda?, kiwaj?c g?ow? do pozosta?ych. Ruszyli przed siebie szybkim krokiem, mieszaj?c si? z ci?b? zmierzaj?c? ku Stade. ?o?nierze imperialni byli wsz?dzie, pop?dzaj?c lud naprz?d. Niekt?rzy z nich dzier?yli w d?oniach pa?ki albo baty. Im bli?ej byli drogi prowadz?cej na Stade, tym bardziej ci?ba g?stnia?a. Wtem Ceres us?ysza?a jaki? rumor przy jednym z kram?w i instynktownie obr?ci?a si? w tamt? stron?. Spostrzeg?a, ?e wok?? ma?ego ch?opca, otoczonego z obu stron dwoma ?o?nierzami imperialnymi i handlarzem, utworzy? si? wielki pusty kr?g. Kilku gapi?w przesz?o obok, a inni przypatrywali si? stoj?c doko?a. Ceres rzuci?a si? naprz?d i ujrza?a, jak jeden z ?o?nierzy wytr?ca jab?ko z d?oni ch?opca i chwyta go za r?k?, szarpi?c mocno. - Z?odziej! – warkn?? m??czyzna. - Lito?ci, prosz?! – krzykn?? ch?opiec, po kt?rego ubrudzonych, wychud?ych policzkach stacza?y si? ?zy. – By?em tak bardzo... g?odny! Ceres wsp??czu?a ch?opcu z ca?ego serca, gdy? odczuwa?a taki sam g??d – i wiedzia?a, ?e ?o?nierze Imperium nie znaj? lito?ci. - Pu??cie ch?opca – odezwa? si? ze spokojem przyci??ki kr?py handlarz, machn?wszy d?oni?. Promienie s?o?ca odbi?y si? od jego z?otego sygnetu. – Od jednego jab?ka nie zubo?ej?. Mam ich setki – i roze?mia? si? cicho, jak gdyby pragn?c za?agodzi? sytuacj?. Ci?ba zebra?a si? jednak woko?o i ucich?a, gdy ?o?nierze zwr?cili si? ku handlarzowi, pobrz?kuj?c wypolerowan? zbroj?. Ceres zamar?o serce – nikt nigdy nie ryzykowa? konfrontacji z Imperium. Jeden z ?o?nierzy podszed? gro?nie do handlarza. - Stajecie w obronie przest?pcy? Handlarz patrzy? to na jednego, to na drugiego ?o?nierza i zda? si? nagle niepewny. Wtem jeden z nich odwr?ci? si? i zdzieli? ch?opca w twarz, a? rozleg? si? obrzydliwy chrupot, kt?ry sprawi?, ?e po plecach Ceres przeszed? dreszcz. Ch?opiec upad? ci??ko na ziemi?, a ci?ba wyda?a st?umiony okrzyk. Wskazuj?c palcem na handlarza, ?o?nierz powiedzia?: - By dowie?? swej lojalno?ci wobec Imperium, przytrzymasz ch?opca, gdy b?dziemy go ch?osta?. Handlarz spowa?nia?, a czo?o zrosi? mu pot. Ku zdumieniu Ceres, nie ust?pi?. - Nie – odrzek?. Drugi ?o?nierz post?pi? gro?nie dwa kroki w jego stron?, a jego d?o? pow?drowa?a ku r?koje?ci miecza. - Zrobisz to, albo zetniemy ci?, a tw?j kram spalimy na popi?? – powiedzia? m??czyzna. Okr?g?a twarz handlarza spos?pnia?a i Ceres widzia?a, ?e si? podda?. Wolnym krokiem podszed? do ch?opca i uj?? go za r?ce, przykl?kaj?c przed nim. - Prosz?, wybacz mi – rzek?, a w oczach stan??y mu ?zy. Ch?opiec j?kn??, po czym zacz?? krzycze?, pr?buj?c wyrwa? si? m??czy?nie z r?k. Ceres widzia?a, ?e malec ca?y si? trz?sie. Chcia?a i?? dalej w stron? Stade i nie patrze? na to, lecz jej stopy jak gdyby wros?y w ziemi? i nie potrafi?a oderwa? oczu od tego okrucie?stwa. Jeden z ?o?nierzy rozdar? tunik? ch?opca, a drugi zakr?ci? nad nim biczem. Wi?kszo?? gapi?w zach?ca?a ?o?nierzy okrzykami do ch?osty, cho? kilku mamrocz?c co? pod nosem odesz?o ze zwieszonymi nisko g?owami. Nikt nie stan?? w obronie z?odzieja. Z chciwym, niemal szale?czym wyrazem twarzy ?o?nierz uderza? biczem w plecy ch?opca, a? ten krzycza? z b?lu. ?wie?e rany broczy?y krwi?. ?o?nierz uderza? raz za razem, a? ch?opcu opad?a g?owa i umilk?. Ceres pragn??a rzuci? si? naprz?d i ocali? malca. Wiedzia?a jednak, ?e oznacza?oby to jej ?mier? – i wszystkich tych, kt?rych kocha. Zwiesi?a ramiona. Czu?a si? bezradna i pokonana. Poprzysi?g?a sobie w duchu, ?e pewnego dnia pom?ci tego ch?opca. Przyci?gn??a do siebie Sartesa i zakry?a mu oczy, desperacko pragn?c go chroni?, da? mu jeszcze kilka lat niewinno?ci, cho? na tych ziemiach nikomu nie by?a ona tak naprawd? dana. Zmusi?a si?, by nie i?? za g?osem instynktu. Jako m??czyzna musia? widzie? te przejawy okrucie?stwa nie tylko dlatego, by przywykn??, lecz tak?e dlatego, by jednego dnia sta? si? silnym ogniwem rebelii. ?o?nierze wyrwali ch?opca z r?k handlarza i rzucili jego bezw?adne cia?o na ty? drewnianego wozu. Handlarz przys?oni? d?o?mi twarz i za?ka?. Po kilku chwilach w?z ruszy? ju? w drog? i przed chwil? jeszcze pusty plac zape?ni? si? zn?w lud?mi, kt?rzy kr??yli to tu, to tam, jak gdyby nic si? nie sta?o. Ceres poczu?a, ?e zaczyna j? mdli?. To nie by?o sprawiedliwe. W tej chwili mog?aby wskaza? tuzin kieszonkowc?w – kobiety i m??czyzn, kt?rzy udoskonalili sztuk? kradzie?y tak bardzo, ?e nawet imperialni ?o?nierze nie potrafili ich z?apa?. ?ycie tego biednego ch?opca zosta?o zniszczone przez jego brak zr?czno?ci. Z?odzieje – czy starzy, czy m?odzi – gdy zostali pochwyceni na gor?cym uczynku, kradzie? przyp?acali utrat? ko?czyny albo i czym? gorszym, w zale?no?ci od nastroju s?dzi?w. Je?li mu si? poszcz??ci, oszcz?dz? go i ze?l?, by do ko?ca ?ycia pracowa? w kopalniach z?ota. Ceres wola?aby ju? umrze?, ni? znosi? uwi?zienie. Ruszyli dalej drog? z nachmurzonymi obliczami, rami? w rami? z innymi. S?o?ce pra?y?o niemi?osiernie. Nagle tu? obok nich zatrzyma? si? z?oty pow?z, a? wszyscy musieli usun?? si? z drogi, pchni?ci ku ?cianom chat po bokach. Szturchni?ta mocno Ceres podnios?a wzrok na trzy m?ode dziewcz?ta w barwnych, jedwabnych sukniach. Ich utrefione w?osy zdobi?y z?ote klamry i drogocenne klejnoty. Jedna z nich, ?miej?c si?, rzuci?a na drog? monet?, a kilku wie?niak?w rzuci?o si? na ziemi?, szukaj?c kawa?ka metalu, kt?ry przez miesi?c b?dzie ?ywi? ich rodzin?. Ceres nigdy nie pochyli?a si?, by si?gn?? po ja?mu?n?. Wola?a by? g?odna ni? przyjmowa? darowizny od takich, jak te dziewcz?ta. Zobaczy?a, ?e jaki? m?odzian chwyta monet?, a starszy m??czyzna powala go na ziemi? i zaciska tward? d?o? wok?? jego szyi. Drug? r?k? rozwar? jego pi???, w kt?rej ten ?ciska? monet?. Dziewcz?ta ?mia?y si? i wskazywa?y na nich palcami, a po chwili ich pow?z ruszy? dalej, przepychaj?c si? pomi?dzy ci?b?. Ceres ?cisn??o w do?ku z obrzydzenia. - Ju? nied?ugo nier?wno?? zniknie na zawsze – powiedzia? Rexus. – Dopilnuj?, by tak by?o. S?uchaj?c go, Ceres odczu?a dum?. Jednego dnia b?dzie walczy? u boku jego i swych braci w rebelii. Zbli?ali si? do Stade i drogi w tym miejscu by?y ju? szersze. Ceres poczu?a, ?e wreszcie mo?e odetchn??. Podniecenie wyczuwalne by?o w powietrzu i mia?a wra?enie, ?e p?knie z podekscytowania. Przesz?a przez jedno z ?ukowatych wej?? i podnios?a wzrok. Wewn?trz mur?w ogromnego Stade roi?o si? od tysi?cy wie?niak?w. Owalna budowla osun??a si? od p??nocnej strony i wi?kszo?? czerwonych markiz by?a potargana i nie dawa?a ju? schronienia przed pra??cym s?o?cem. Zza ?elaznych krat i klap w ziemi dochodzi?y powarkiwania dzikich bestii, a za bramami Ceres spostrzeg?a gotowych ju? do walki mistrz?w boju. Rozgl?da?a si? woko?o, napawaj?c si? tym wszystkim. Podnios?a wzrok i spostrzeg?a si?, ?e Rexus i jej bracia s? ju? daleko z przodu. Przyspieszy?a kroku, by si? z nimi zr?wna?, lecz otoczy?o j? nagle czterech krzepkich m??czyzn. Poczu?a bij?cy od nich smr?d alkoholu, gnij?cej ryby i potu, gdy zwr?cili si? ku niej i naparli na ni?, gapi?c si? z paskudnymi u?miechami, kt?re ukazywa?y ich brakuj?ce z?by. - P?jdziesz z nami, ?licznotko – odezwa? si? jeden z nich, gdy wszyscy zgodnie ruszyli w jej stron?. Serce Ceres przyspieszy?o. Spojrza?a przed siebie, szukaj?c wzrokiem braci i Rexusa, lecz znikn?li jej ju? z oczu w g?stniej?cej ci?bie. Stan??a przed m??czyznami, pr?buj?c przybra? jak najodwa?niejszy wyraz twarzy. - Zostawcie mnie w spokoju albo... M??czy?ni wybuchn?li ?miechem. - Co? – zadrwi? jeden z nich. – Taka dzieweczka podo?a nam czterem? - Mogliby?my wynie?? ci? st?d krzycz?c? i wierzgaj?c?, a nikt by si? s?owem nie odezwa? – doda? inny. I by?a to prawda. K?tem oka Ceres widzia?a, ?e ludzie przechodz? spiesznie obok nich, udaj?c ?e nie dostrzegaj?, i? m??czy?ni jej gro??. Herszt bandy spowa?nia? nagle, zr?cznym ruchem chwyci? j? za ramiona i przyci?gn?? do siebie. Wiedzia?a, ?e mog? j? st?d wyprowadzi? i nikt nigdy ju? jej nie ujrzy. Ta my?l przerazi?a j? najbardziej. Pr?buj?c nie zwa?a? na t?uk?ce si? w piersi serce, Ceres obr?ci?a si? na pi?cie i wyrwa?a r?k? z jego u?cisku. Pozostali m??czy?ni zakrzykn?li z uciechy, lecz gdy zdzieli?a przyw?dc? otwart? d?oni? w nos, a ten a? odchyli? g?ow? w ty?, umilkli. M??czyzna przycisn?? brudne d?onie do nosa i chrz?kn??. Ceres nie ust?pi?a. Wiedz?c, ?e ma tylko jedn? szans?, kopn??a go w brzuch, korzystaj?c z tego, czego nauczy?a si? w pa?acu. M??czyzna run?? na ziemi?. Trzech pozosta?ych jednak rzuci?o si? na ni? natychmiast i chwyci?o silnymi r?koma, odci?gaj?c na bok. Nagle jednak odsun?li si?. Ceres obejrza?a si? i ku swej uldze ujrza?a Rexusa, kt?ry uderzy? jednego z m??czyzn pi??ci? w twarz i powali? go na ziemi?. Wtedy obok pojawi? si? Nesos, chwyci? innego m??czyzn? i uderzy? go kolanem w brzuch, po czym pchn?? nog? na ziemi? i zostawi? le??cego w czerwonym pyle. Czwarty m??czyzna rzuci? si? na Ceres, lecz gdy mia? ju? atakowa?, dziewczyna uchyli?a si?, obr?ci?a i kopn??a go w plecy tak, ?e waln?? g?ow? w kolumn?. Ceres sta?a dysz?c ci??ko. Z wolna dociera?o do niej, co si? sta?o. Rexus po?o?y? d?o? na jej ramieniu. - Czy wszystko w porz?dku? – zapyta?. Serce Ceres wci?? ko?ata?o jej w piersi, lecz na miejsce strachu z wolna wkrada?a si? duma. Poradzi?a sobie dobrze. Ceres skin??a g?ow?, a Rexus otoczy? j? ramieniem i ruszyli dalej. Jego pe?ne usta rozci?gn??y si? w u?miechu. - No co? – zapyta?a Ceres. - Gdy spostrzeg?em, co si? dzieje, chcia?em przeszy? mieczem ka?dego jednego z nich. Ale wtedy zobaczy?em, jak si? bronisz – pokr?ci? g?ow? i roze?mia? si? cicho. – Nie spodziewali si? tego. Ceres poczu?a, ?e oblewa si? rumie?cem. Pragn??a powiedzie?, ?e si? nie strwo?y?a, lecz prawda by?a inna. - Ba?am si? – przyzna?a. - Ciri si? ba?a? Niemo?liwe – poca?owa? j? w czubek g?owy i szli dalej. Kilka siedzisk na wysoko?ci ziemi wci?? by?o wolnych i Ceres i m?odzie?cy zaj?li je. Ceres nie posiada?a si? z rado?ci, ?e zd??yli. Zapomnia?a ju? o wszystkim, co wydarzy?o si? tego dnia i pozwoli?a si? porwa? entuzjazmowi rozkrzyczanej ci?by. - Widzisz ich? Ceres powiod?a spojrzeniem za palcem Rexusa i podni?s?szy wzrok ujrza?a jaki? tuzin m?odych dziewcz?t i ch?opc?w siedz?cych w pawilonie i s?cz?cych wino ze srebrnych kielich?w. Nigdy, w ca?ym swym ?yciu, nie widzia?a ?wietniejszego odzienia, takiej ilo?ci jad?a na jednym stole ani tak wielu po?yskuj?cych klejnot?w. ?adne z nich nie mia?o zapadni?tych policzk?w ani wychud?ego brzucha. - Co oni robi?? – spyta?a, widz?c jak jeden z nich zbiera monety do z?otej misy. - Do ka?dego z nich nale?y jeden z mistrz?w boju – odrzek? Rexus. – i obstawiaj?, kto zwyci??y. Ceres prychn??a drwi?co. Zda?a sobie spraw?, ?e dla nich to tylko gra. Rzecz oczywista – rozzuchwaleni m?odzie?cy i dziewcz?ta nie dbali ani o wojownik?w, ani o sztuk? walki. Pragn?li jedynie przekona? si?, czy ich mistrz zwyci??y. Dla Ceres jednak w wydarzeniu tym liczy? si? honor, odwaga i umiej?tno?ci. Podniesiono kr?lewskie chor?gwie, rykn??y tr?by i gdy otwarto z hukiem ?elazne bramy, jedn? z ka?dej strony Stade, mistrzowie boju jeden za drugim wymaszerowali z mroku. Ich zbroje ze sk?ry i ?elaza odbija?y promienie s?oneczne, rzucaj?c woko?o refleksy. Ci?ba zakrzykn??a rado?nie, gdy wymaszerowali na aren?. Ceres tak?e wsta?a i zacz??a ich oklaskiwa?. Wojownicy ustawili si? w kr?gu twarzami zwr?ceni na zewn?trz. Swe topory, miecze, w??cznie, tarcze, tr?jz?by, bicze i inny or?? wyci?gn?li ku niebu. - Niech ?yje kr?l Claudius – zakrzykn?li. Tr?by zn?w rykn??y i przez jedn? z bram na aren? wjecha? pr?dko z?oty rydwan kr?la Claudiusa i kr?lowej Atheny. Za nimi nadjecha? rydwan z nast?pc? tronu Aviliusem i kr?lewn? Florian?, a za nimi – ca?y orszak rydwan?w z cz?onkami kr?lewskiego rodu. Ka?dy zaprz??ony by? w dwa ?nie?nobia?e rumaki przystrojone drogocennymi klejnotami i z?otem. Ceres spostrzeg?a po?r?d nich ksi?cia Thanosa i oburzy? j? grymas niezadowolenia na twarzy dziewi?tnastoletniego m?odzie?ca. Od czasu do czasu, gdy nosi?a miecze ojca do pa?acu, widzia?a, jak rozmawia z mistrzami boju. Zawsze otacza?a go nieprzyjazna aura wy?szo?ci. Nie brak mu by?o niczego – z ?atwo?ci? mo?na go by?o wzi?? za wojownika. Mi??nie r?k mia? wyra?nie wyrze?bione, tali? napi?t? i muskularn?, a nogi twarde jak d?bowe pnie. Ceres rozw?ciecza?o jednak to, ?e zdawa? si? ani nie szanowa?, ani nie dba? o sw? pozycj?. Cz?onkowie kr?lewskiego rodu podjechali do swych miejsc na podwy?szeniu i ponownie rozbrzmia?y tr?by, zapowiadaj?ce, ?e lada moment rozpoczn? si? Jatki. Ci?ba zawy?a z uciechy, gdy wszyscy poza dwoma mistrzami boju znikn?li na powr?t za ?elaznymi bramami. Ceres pozna?a w jednym z nich Stefanusa, lecz nie mog?a rozpozna? jego przeciwnika, kt?ry mia? na sobie jedynie he?m z zas?on? i przepask? umocowan? sk?rzanym pasem. By? mo?e przyby? z daleka, by stan?? do walki podczas Jatek. Jego naoliwiona sk?ra by?a barwy ?yznej ziemi, a w?osy czarne jak noc. Przez otwory w jego he?mie Ceres spostrzeg?a determinacj? w jego oczach i w lot wiedzia?a, ?e Stefanus nie prze?yje nawet godziny. - Nie troskaj si? – powiedzia?a Ceres, zerkaj?c na Nesosa. – Pozwol? ci zatrzyma? miecz. - Jeszcze nie zosta? pokonany – odpar? Nesos z szyderczym u?mieszkiem. – Stefanus nie by?by ulubie?cem wszystkich, gdyby nie by? lepszy od pozosta?ych. Stefanus uni?s? sw?j tr?jz?b i tarcz?, a ci?ba umilk?a. - Stefanusie! – krzykn?? jeden z zamo?nych m?odzian?w z pawilonu, unosz?c w g?r? zaci?ni?t? pi???. – Odwaga i si?a! Ci?ba zakrzykn??a z aprobat?, a Stefanus skin?? g?ow? ku m?odzie?cowi, po czym ruszy? na przybysza z ca?? sw? si??. Ten jednak w mgnieniu oka usun?? si? z drogi, obr?ci? woko?o i ci?? w Stefanusa mieczem, chybiaj?c ledwie o kilka cali. Ceres wzdrygn??a si?. Z takim refleksem Stefanus nie po?yje d?ugo. Przybysz rykn??, uderzaj?c raz po raz w tarcz? Stefanusa, kt?ry si? cofa?. Zdesperowany Stefanus zatoczy? wreszcie tarcz? i zdzieli? jej brzegiem swego przeciwnika w twarz, a? krew wytrysn??a w powietrze, a m??czyzna pad? na ziemi?. Ceres uzna?a, ?e by?o to ca?kiem zgrabne posuni?cie. By? mo?e Stefanus udoskonali? sw? technik? od czasu, gdy ostatni raz widzia?a, jak si? ?wiczy?. - Stefanus! Stefanus! Stefanus! – wo?a?a publika. Stefanus stan?? nad ranionym wojownikiem, lecz gdy mia? pchn?? go tr?jz?bem, przybysz uni?s? nogi i kopn?? go tak, ?e ten zatoczy? si? w ty? i run?? na plecy. Obaj m??czy?ni skoczyli na nogi zwinnie jak koty i stan?li zn?w naprzeciw siebie. Nie spuszczali oczu jeden z drugiego i zacz?li kr??y? wko?o. Niebezpiecze?stwo da si? wyczu? w powietrzu, pomy?la?a Ceres. Przybysz warkn?? i uni?s? miecz wysoko w powietrze, biegn?c na Stefanusa. Ten pr?dko usun?? si? na bok i d?gn?? m??czyzn? w udo. W odpowiedzi przybysz zamachn?? si? mieczem i ci?? Stefanusa w rami?. Obaj wojownicy j?kn?li z b?lu, lecz rany – miast z?agodzi? gniew – zda?y si? roznieci? go jeszcze. Przybysz ?ci?gn?? he?m i cisn?? go na ziemi?. Jego czarna broda by?a okrwawiona, a prawe oko spuchni?te, lecz ujrzawszy wyraz jego twarzy Ceres pomy?la?a, ?e sko?czy? gierki i zamierza ukatrupi? swego przeciwnika. Jak pr?dko mu si? to uda? Stefanus natar? na przybysza i Ceres j?kn??a, gdy jego tr?jz?b zetkn?? si? z mieczem przeciwnika. Wojownicy mierzyli si? ze sob?, pochrz?kuj?c, dysz?c i odpychaj?c, a? ?y?y wysz?y im na czo?ach, a mi??nie pod pokryt? potem sk?r? napr??y?y si?. Przybysz uchyli? si?, zadaj?c kres martwemu punktowi walki, i – czego Ceres wcale a wcale si? nie spodziewa?a – obr?ci? si? niczym wicher, machn?? mieczem i odci?? Stefanusowi g?ow?. Po kilku oddechach przybysz triumfalnie uni?s? r?k? w g?r?. Na chwil? w ci?bie zapad?a zupe?na cisza. Nawet Ceres si? nie odezwa?a. Zerkn??a na m?odzie?ca, do kt?rego nale?a? Stefanus. Rozdziawi? szeroko usta, a brwi zesz?y mu si? w grymasie gniewu. M?odzieniec cisn?? sw?j srebrny kielich na aren? i rozw?cieczony wypad? z pawilonu. ?mier? zr?wnuje wszystkich, pomy?la?a Ceres, powstrzymuj?c cisn?cy si? jej na usta u?miech. - August! – zakrzykn?? jaki? m??czyzna w ci?bie. – August! August! Jeden po drugim do??czali do niego kolejni widzowie, a? ca?y stadion skandowa? imi? zwyci?zcy. Przybysz pok?oni? si? przed kr?lem Claudiusem, po czym trzech innych wojownik?w wybieg?o zza ?elaznej bramy, by zaj?? jego miejsce. Up?ywa?y kolejne godziny, walki nast?powa?y jedna po drugiej, a Ceres obserwowa?a je z szeroko otwartymi oczyma. Nie potrafi?a zdecydowa?, czy nienawidzi Jatek, czy je uwielbia. Z jednej strony przyjemno?? sprawia?o jej obserwowanie strategii, umiej?tno?ci i odwagi walcz?cych; z drugiej jednak nie podoba?o jej si? to, ?e wojownicy byli niczym wi?cej jak tylko pionkami w r?kach mo?now?adc?w. Gdy rozpocz??a si? ostatnia walka pierwszej rundy, Brennius i inny wojownik walczyli tu? obok miejsca, w kt?rym siedzieli Rexus, Ceres i jej bracia. Podchodzili coraz bli?ej, ich miecze uderza?y jeden o drugi ze szcz?kiem, a woko?o sypa?y si? skry. By?o to ekscytuj?ce prze?ycie. Ceres patrzy?a, jak Sartes przechyla si? przez balustrad?. Oczy wlepi? w walcz?cych. - Odsu? si?! – krzykn??a do niego. Lecz nim ch?opak zd??y? co? odrzec, nagle z do?u w ziemi po przeciwnej stronie areny wyskoczy? omnikot. Ogromna bestia obliza?a k?y, a jej szponiska wbija?y si? w czerwon? ziemi?, gdy zbli?a?a si? do wojownik?w. Mistrzowie boju nie spostrzegli jej jeszcze i ca?y stadion wstrzyma? oddech. - Brennius zginie – wymamrota? Nesos. - Sartesie! – krzykn??a zn?w Ceres. – Powiedzia?am, odsu?… Nie zdo?a?a doko?czy?. W tej w?a?nie chwili kamie?, o kt?ry opiera? si? Sartes obluzowa? si? i nim ktokolwiek zdo?a? zareagowa?, ch?opiec wypad? za balustrad? w d?? i upad? z hukiem na ziemi?. - Sartesie! – krzykn??a przera?ona Ceres, zrywaj?c si? na nogi. Ceres spojrza?a w d?? i dziesi?? st?p ni?ej zobaczy?a Sartesa. Usiad? i opar? si? plecami o ?cian?. Dolna warga mu dr?a?a, lecz nie p?aka?. I nie wyrzek? ani s?owa. Trzymaj?c si? za r?k?, zadar? g?ow? do g?ry. Jego twarz by?a wykrzywiona z b?lu. Ceres nie mog?a znie?? tego widoku. Nie zastanawiaj?c si? nawet, doby?a miecza Nesosa i przeskoczy?a przez balustrad?. Spad?a na ziemi? przed swym m?odszym bratem. - Ceres! – krzykn?? Rexus. Rzuci?a szybkie spojrzenie ku g?rze i zobaczy?a, ?e stra?nicy odci?gaj? Rexusa i Nesosa, kt?rzy chcieli skoczy? za ni?. Ceres sta?a w dole, przepe?niona nierzeczywistym uczuciem, ?e znajduje si? na arenie, wraz z wojownikami. Chcia?a wydosta? st?d Sartesa, lecz nie by?o na to czasu. Stan??a wi?c przed nim, zdeterminowana by go broni?. Omnikot rykn?? na ni?, pochyli? si? nisko i utkwi? w niej spojrzenie swych nienawistnych ???tych ?lepi. Ceres wiedzia?a, ?e jest w niebezpiecze?stwie. Szybkim ruchem obojgiem r?k unios?a miecz Nesosa i zacisn??a mocno d?onie na r?koje?ci. - Uciekaj, dziewko! – krzykn?? Brennius. By?o ju? jednak zbyt p??no. Omnikot bieg? na ni? i by? ledwie kilka st?p od niej. Przysun??a si? do Sartesa, lecz tu? przed tym, jak zwierz zaatakowa?, Brennius zaszed? go od boku i odci?? mu ucho. Omnikot wspi?? si? na tylne ?apy i rykn??, szponami od?upuj?c kawa? muru za Ceres. Fioletowa krew zabarwi?a jego futro. Ci?ba zawy?a z uciechy. Drugi mistrz boju zbli?y? si? do bestii, lecz zanim zdo?a? zada? jej jak?? ran?, omnikot uni?s? ?ap? i swymi szponiskami poder?n?? m??czy?nie gard?o. Zaciskaj?c d?onie wok?? swej szyi, wojownik osun?? si? na ziemi?. Krew przecieka?a mu przez palce. ??dny krwi lud rykn?? g?o?no. Warcz?c, omnikot smagn?? Ceres ?ap? tak mocno, ?e polecia?a w powietrze i upad?a na ziemi?. Od si?y uderzenia miecz wypad? jej z d?oni i upad? kilka st?p dalej. Ceres le?a?a na ziemi i nie mog?a z?apa? oddechu. Brakowa?o jej powietrza i wirowa?o w g?owie. Pr?bowa?a podnie?? si? na d?onie i kolana, lecz szybko osun??a si? zn?w na ziemi?. Le??c bez tchu z twarz? przyci?ni?t? do szorstkiego piasku ujrza?a, jak omnikot zbli?a si? do Sartesa. Widz?c bezbronnego brata, poczu?a, ?e trzewia rozpala jej ?ar. Zmusi?a si?, by wzi?? oddech i z ca?kowit? jasno?ci? dostrzeg?a, co musi uczyni?, by go ocali?. Przep?yn??a przez ni? fala energii i natychmiast doda?a jej si?. Podnios?a si? na nogi, chwyci?a miecz i pu?ci?a si? w stron? bestii biegiem tak szybkim, ?e by?a przekonana, i? nie dotyka ziemi. Zwierz by? teraz dziesi?? st?p od niej. Osiem. Sze??. Cztery. Ceres zacisn??a z?by i rzuci?a si? na grzbiet bestii, wczepiaj?c mocno palce w szorstkie futro, rozpaczliwie usi?uj?c odwr?ci? jej uwag? od swego brata. Omnikot podni?s? si? na tylne ?apy i potrz?sn?? torsem, rzucaj?c Ceres na prawo i lewo. Jej ?elazny u?cisk i determinacja by?y jednak silniejsze ni? pr?by zrzucenia jej przez zwierza. Gdy stw?r opad? na powr?t na cztery ?apy, Ceres wykorzysta?a okazj?. Unios?a wysoko miecz i zatopi?a go w szyi bestii. Zwierz pisn?? i podni?s? si? na tylne ?apy, a ci?ba zakrzykn??a z uciechy. Stw?r wyci?gn?? ?ap? ku Ceres i rozci?? jej plecy swymi szponiskami, a dziewczyna krzykn??a z b?lu. Mia?a wra?enie, ?e kto? wbi? jej w plecy sztylety. Omnikot chwyci? j? i rzuci? w mur. Osun??a si? na ziemi? kilka st?p od Sartesa. - Ceres! – krzykn?? Sartes. Cerez szumia?o w uszach i z trudem usiad?a. Pulsowa? jej ty? g?owy, a po karku sp?ywa?a jaki? ciep?a ciecz. Nie by?o czasu, by oceni?, jak powa?na by?a ta rana. Omnikot gotowa? si? do kolejnego ataku. Bestia zbli?a?a si?, a Ceres nie wiedzia?a, co pocz??. Nie zastanawiaj?c si? nawet, instynktownie unios?a d?o? i wyci?gn??a j? przed siebie. S?dzi?a, ?e b?dzie to ostatnie, co ujrzy przed ?mierci?. W chwili, gdy omnikot skoczy? na ni?, Ceres poczu?a, jak gdyby w jej piersi rozgorza? p?omie? i nagle poczu?a, jak kula energii wyrywa si? z jej d?oni. Bestia, zawieszona w powietrzu, sta?a si? nagle bezw?adna. Upad?a ci??ko na ziemi? i przetoczy?a si? pod jej nogi. Spodziewaj?c si? po trosze, ?e zwierz o?yje i rzuci si? na ni?, Ceres patrzy?a na niego ze wstrzymanym oddechem. Lecz stw?r ju? si? nie poruszy?. Sko?owana Ceres spojrza?a na sw? d?o?. Ci?ba nie spostrzeg?a, co si? sta?o i najpewniej pomy?la?a, ?e bestia wyzion??a ducha z powodu rany, kt?r? wcze?niej zada?a jej Ceres. Ona jednak wiedzia?a, jak by?o naprawd?. Jaka? tajemna moc doby?a si? z jej d?oni i w mgnieniu oka ukatrupi?a besti?. C?? to by?a za moc? Nic takiego nie przydarzy?o jej si? nigdy wcze?niej i nie bardzo wiedzia?a, co o tym s?dzi?. Kim by?a, ?e zosta?a obdarzona tak? moc?? Przestraszona, pozwoli?a, by jej r?ka opad?a na ziemi?. Unios?a niepewnie oczy i zobaczy?a, ?e ca?y stadion zamilk?. I nie potrafi?a przesta? zastanawia? si? nad jednym. Czy i oni to widzieli? ROZDZIA? DRUGI Przez sekund?, kt?ra zdawa?a si? ci?gn?? w niesko?czono??, Ceres czu?a na sobie spojrzenia wszystkich. Siedzia?a, znieruchomia?a z b?lu i niedowierzania. Bardziej ni? konsekwencji tego, co uczyni?a, l?ka?a si? nadprzyrodzonych mocy, kt?re czai?y si? w niej i kt?re u?mierci?y omnikota. Bardziej ni? otaczaj?cych j? ludzi l?ka?a si? siebie – siebie, kt?rej ju? nie zna?a. Wtem zamilk?a ze zdumienia ci?ba zacz??a krzycze?. Min??a chwila, nim Ceres zorientowa?a si?, ?e wiwatuj? na jej cze??. Przez krzyki przedar? si? jaki? g?os. - Ceres! – wrzasn?? Sartes. – Jeste? ranna? Odwr?ci?a si? ku bratu, kt?ry tak?e le?a? nadal na ziemi, i otworzy?a usta. Nie wyrzek?a jednak ani s?owa. Nie mog?a z?apa? tchu i kr?ci?o jej si? w g?owie. Czy Sartes widzia?, co naprawd? si? zdarzy?o? Inni mogli tego nie spostrzec, ale musia?by zdarzy? si? cud, by jej brat, znajduj?c si? tak blisko, tego nie zobaczy?. Ceres us?ysza?a kroki i nagle dwie silne r?ce postawi?y j? na nogi. - Uciekajcie st?d, ale ju?! – warkn?? Brennius, popychaj?c j? ku otwartej bramie po lewej stronie. Rany na plecach sprawia?y jej b?l, lecz zmusi?a si? do powrotu do rzeczywisto?ci. Chwyci?a Sartesa i postawi?a go na nogi. Pu?cili si? p?dem do wyj?cia, pr?buj?c umkn?? wiwatom publiki. Znale?li si? w ciemnym, parnym tunelu i Ceres ujrza?a w nim tuziny mistrz?w boju, czekaj?cych na sw? kolej, na kilka chwil chwa?y na arenie. Niekt?rzy siedzieli na ?awach, pogr??eni w g??bokiej zadumie, inni napr??ali mi??nie, ?wiczyli r?ce, krocz?c to w jedn?, to w drug? stron?, a jeszcze inni gotowali sw?j or?? do zbli?aj?cego si? rozlewu krwi. Wszyscy, obejrzawszy w?a?nie jej walk?, podnie?li oczy i utkwili w niej zaciekawione spojrzenia. Ceres sz?a szybkim krokiem przez podziemne korytarze, w kt?rych pochodnie rzuca?y ciep?? po?wiat? na szare kamienie. Mija?a wszelakiego rodzaju or??, kt?ry sta? oparty o ?ciany, staraj?c si? nie zwa?a? na b?l plec?w, lecz by?o to trudne, gdy z ka?dym krokiem szorstki materia? jej sukni drapa? o otwarte rany. Gdy omnikot wbi? w ni? swe pazury, zda?o jej si?, ?e przeszywaj? j? sztylety, lecz teraz, gdy ka?da rana zacz??a pulsowa?, by?o jeszcze gorzej. - Twoje plecy brocz? krwi? – powiedzia? dr??cym g?osem Sartes. - Nic mi nie b?dzie. Musimy odnale?? Nesosa i Rexusa. Jak twoje rami?? - Boli. Gdy dotarli do wyj?cia, drzwi otwar?y si?, a przed nimi sta?o dw?ch imperialnych ?o?nierzy. - Sartesie! Nim zd??y?a zareagowa?, jeden z ?o?nierzy schwyci? jej brata, a drugi j?. Nie by?o sensu si? im sprzeciwia?. M??czyzna przerzuci? j? sobie przez rami? niby w?r ze zbo?em i ruszy? przed siebie. L?kaj?c si?, ?e zosta?a aresztowana, wali?a pi??ciami w jego plecy – jednak na pr??no. Gdy znale?li si? poza terenem Stade, rzuci? j? na ziemi?, a tu? obok niej upad? Sartes. Kilku gapi?w stan??o p??kolem i przypatrywa?o si?, jak gdyby pragn?li ujrze?, jak poleje si? jej krew. - Wejd?cie na teren Stade raz jeszcze – warkn?? jeden z ?o?nierzy. – a zawi?niecie. Ku jej zdumieniu, m??czy?ni odwr?cili si? nie m?wi?c nic wi?cej i znikn?li po?r?d ci?by. - Ceres! – g??boki g?os przebi? si? przez gwar. Ceres z ulg? podnios?a oczy na zbli?aj?cych si? Nesosa i Rexusa. Gdy Rexus otoczy? j? ramionami, j?kn??a. M?odzieniec odsun?? si?. W jego oczach malowa? si? niepok?j. - Nic mi nie b?dzie – powiedzia?a. Lud wyp?ywa? ze Stade i Ceres i pozostali wmieszali si? w ci?b? i szli spiesznie drog?, pragn?c unikn?? kolejnych star?. Id?c ku Placowi Fontann, Ceres odtwarza?a w my?lach minione wydarzenia. Wci?? by?a roztrz?siona. Spostrzeg?a, ?e jej bracia zerkaj? na ni? z ukosa i zastanawia?a si?, o czym my?l?. Czy widzieli, jak u?ywa swej mocy? Najpewniej nie. Omnikot by? zbyt blisko. Zerkali na ni? jednak z zupe?nie nowym szacunkiem. Niczego nie pragn??a bardziej, ni? wyjawi? im, co si? sta?o. Wiedzia?a jednak, ?e nie mo?e tego zrobi?. Sama nie by?a pewna, co to by?o. Mieli sobie wiele do powiedzenia, lecz teraz, po?r?d g?stej ci?by, nie nale?a?o o tym m?wi?. Wpierw musieli znale?? si? bezpiecznie w chacie. Im dalej odchodzili od Stade, tym drogi stawa?y si? mniej t?oczne. Id?cy obok niej Rexus uj?? jej d?o? i spl?t? z ni? palce. - Jestem z ciebie dumny – rzek?. – Ocali?a? ?ycie swemu bratu. Niewiele si?str zdoby?oby si? na podobny uczynek. U?miechn?? si?, a w jego oczach dostrzeg?a trosk?. - Rany wygl?daj? na g??bokie – zauwa?y?, zerkaj?c na jej plecy. - Nic mi nie b?dzie – wymamrota?a. Nie by?a to jednak prawda. Nie mia?a wcale pewno?ci, czy nic jej nie b?dzie, ani czy zdo?a cho?by dotrze? do chaty. Wirowa?o jej w g?owie od utraty krwi, a przez burcz?cy brzuch i promienie s?o?ca pra??ce j? w plecy czu?a si? jeszcze s?abiej. Wreszcie dotarli na Plac Fontann. Gdy tylko zacz?li mija? kramy, jeden z handlarzy ruszy? za nimi, proponuj?c ogromny kosz jad?a za p?? ceny. Sartes wyszczerzy? si? od ucha do ucha – co Ceres uzna?a za dosy? dziwne – po czym zdrow? r?k? wyci?gn?? przed siebie miedzian? monet?. - Chyba jestem ci co? winien – rzek?. Zaszokowana Ceres wci?gn??a gwa?townie powietrze. - Sk?d to masz? - Bogaczka ze z?otego powozu wyrzuci?a dwie monety, nie jedn?, lecz wszyscy byli zbyt skupieni na walce pomi?dzy m??czyznami, by to spostrzec – odpar? Sartes, nie przestaj?c si? u?miecha?. Ceres rozgniewa?a si? i by?a ju? gotowa odebra? bratu monet? i wyrzuci? j?. Te pieni?dze by?y wszak okupione krwi?. Nie potrzebowali nic od bogaczy. Gdy wyci?gn??a po ni? r?k?, nagle drog? zasz?a jej jaka? starucha. - Ty! – powiedzia?a, wskazuj?c palcem na Ceres, tak g?o?no, ?e Ceres mia?a wra?enie, ?e jej g?os przeszy? j? na wskro?. Kobiecina mia?a g?adk? sk?r?, lecz z pozoru przezroczyst?, a jej usta wygi?te w idealny ?uk by?y barwione zieleni?. ?o??dzie i k?pki mchu przyozdabia?y jej d?ugie, g?ste czarne w?osy, a d?uga, br?zowa suknia podkre?la?a br?zowe oczy. By?a przepi?kna, pomy?la?a Ceres, i to tak bardzo, ?e przez chwil? sta?a oszo?omiona jej urod?. Zaskoczona dziewczyna zamruga?a, pewna, ?e nigdy wcze?niej nie widzia?a tej kobiety. - Sk?d wiesz, jak mi na imi?? Utkwi?a spojrzenie w oczach nieznajomej, kt?ra da?a kilka krok?w w jej stron?. Ceres spostrzeg?a, ?e od kobiety bije silna wo? mirry. - Gwiezdna droga – rzek?a osobliwie brzmi?cym g?osem. Kobieta unios?a r?k? pe?nym wdzi?ku gestem i Ceres spostrzeg?a, ?e na wn?trzu przegubu jej d?oni widnieje symbol triquetry. Wied?ma. S?dz?c po woni, mog?a by? wieszczk?. Kobieta uj??a w d?o? w?osy Ceres barwy r??owego z?ota i pow?cha?a je. - Nieobcy ci jest miecz – rzek?a. – Nieobcy ci jest tron. Czeka ci? wielkie przeznaczenie. Zmiana nast?pi wielka. Kobieta odwr?ci?a si? raptownie i odesz?a szybko, znikaj?c za swym kramem. Ceres sta?a w bezruchu. Czu?a, ?e s?owa kobiety przeszy?y j? na wskro?. Czu?a, ?e by?y czym? wi?cej ni? tylko obserwacj?; by?y przepowiedni?. Wielka. Zmiana. Tron. Przeznaczenie. Nigdy wcze?niej nie s?dzi?a, ?e te s?owa mog?yby jej dotyczy?. Czy by?a to prawda? Czy tylko s?owa szalonej kobiety? Ceres obejrza?a si? i zobaczy?a Sartesa trzymaj?cego kosz z jad?em, napychaj?cego sobie chleb do ust. Wyci?gn?? kosz w jej stron?. Ceres ujrza?a w nim wypieki, owoce i warzywa i nieomal z?ama?a swe postanowienie. Zwykle rzuci?aby si? na nie. Teraz jednak?e z jakiego? powodu straci?a apetyt. By?a przed ni? jaka? przysz?o??. Przeznaczenie. * Powr?t do chaty zaj?? im niemal godzin? d?u?ej ni? zwykle i ?adne z nich nie odezwa?o si? przez ca?? drog?. Ka?dy zatopiony by? we w?asnych rozmy?laniach. Ceres g?owi?a si? jedynie, co my?l? o niej ludzie, kt?rych kocha?a najbardziej na ?wiecie. Sama nie wiedzia?a, co o sobie my?le?. Podnios?a wzrok i spostrzeg?a, ?e dotar?a do ich ubogiej chaty. Zaskoczy?o j?, ?e wytrwa?a, zwa?ywszy na to, jak bardzo bola?a j? g?owa i plecy. Bracia poszli inn? drog? jaki? czas temu, by za?atwi? sprawunki dla jej i Ceres w pojedynk? przekroczy?a skrzypi?cy pr?g, zbieraj?c si?y i modl?c si?, by nie natkn?? si? na matk?. Wesz?a do parnej chaty. Podesz?a do niewielkiej fiolki oczyszczaj?cego alkoholu, kt?r? matka trzyma?a pod pos?aniem i wyci?gn??a korek, zwa?aj?c na to, by u?y? niewiele p?ynu, tak, by nikt si? nie spostrzeg?. Gotuj?c si? na b?l, odchyli?a koszul? i obla?a p?ynem plecy. Wrzasn??a, zaciskaj?c pi??? i opieraj?c g?ow? o ?cian?, czuj?c tysi?ce zadrapa? od pazur?w omnikota. Mia?a wra?enie, ?e ta rana nigdy si? nie zagoi. Wtem drzwi otwar?y si? raptownie i Ceres podskoczy?a. Z ulg? spostrzeg?a, ?e to tylko Sartes. - Ojciec chce ci? widzie?, Ceres – powiedzia?. Spostrzeg?a, ?e oczy ma lekko zaczerwienione. - Jak twoja r?ka? – zapyta?a, s?dz?c, ?e p?aka? z b?lu. - Nie jest z?amana. Jedynie zwichni?ta – da? krok ku niej i spowa?nia?. – Dzi?kuj? ci, ?e mnie uratowa?a?. Ceres pos?a?a mu u?miech. - Jak mog?abym tego nie uczyni?? – odpar?a. Sartes u?miechn?? si?. - Id? do ojca – powiedzia?. – a ja spal? twoj? sukni? i ten ga?gan. Nie wiedzia?a, jak zdo?a wyja?ni? matce, gdzie znikn??a jej suknia, lecz odzienie zdecydowanie nale?a?o spali?. Gdyby matka znalaz?a j? w tym stanie – okrwawion? i podziurawion? – kara by?aby niewyobra?alna. Ceres wysz?a na zewn?trz i ruszy?a wydeptan? w trawie ?cie?k? ku szopie za chat?. Na ich ubogim gospodarstwie osta?o si? jedno drzewo – reszt? ?ci?to na opa?, by ogrza? chat? w mro?ne zimowe noce. Jego ga??zie zwiesza?y si? nad chat?, jak gdyby ochraniaj?c j?. Zawsze, gdy na nie patrzy?a, Ceres wspomina?a sw? babk?, kt?ra odesz?a przed dwoma laty. To ona zasadzi?a drzewo, jeszcze gdy Ceres by?a dzieckiem. W pewien spos?b by?a to jej ?wi?tynia. A tak?e jej ojca. Gdy ?ycie dawa?o im w ko??, k?adli si? pod rozgwie?d?onym niebosk?onem i otwierali serca przed Babuni?, jak gdyby wci?? by?a po?r?d nich. Ceres wesz?a do szopy i powita?a ojca u?miechem. Z zaskoczeniem spostrzeg?a, ?e usun?? wi?kszo?? swych narz?dzi ze sto?u, a przy palenisku nie sta?y ?adne miecze, kt?re nale?a?o wyku?. Nie pami?ta?a, by pod?oga kiedykolwiek by?a zamieciona tak dok?adnie, a narz?dzia ze ?cian i sufitu – ?ci?gni?te. B??kitne oczy jej ojca roziskrzy?y si?, jak zawsze, gdy j? widzia?. - Ceres – powiedzia?, podnosz?c si?. Przez ostatni rok jego ciemne w?osy opr?szy?a siwizna, podobnie jak jego brod?, a cienie pod pe?nymi mi?o?ci oczyma sta?y si? dwukrotnie wi?ksze. Niegdy? by? postawnym m??czyzn?, niemal tak muskularnym, jak Nesos; Ceres spostrzeg?a jednak, ?e ostatnio straci? na wadze, a jego niegdy? wypr??ona sylwetka zaczyna si? pochyla? ku ziemi. Podszed? do niej i po?o?y? zgrubia?? d?o? na wg??bieniu jej plec?w. - Przejd?my si?. ?cisn??o j? nieco w do?ku. Skoro chcia? z ni? pom?wi?, a zarazem przej?? si?, mia? jej do powiedzenia co? wa?nego. Id?c obok siebie przeszli na ty? szopy i wyszli na niewielkie poletko. Nieopodal zwiesza?y si? ciemne chmury, posy?aj?c ku nim podmuchy ciep?ego, nieprzewidywalnego wiatru. Ceres mia?a nadziej?, ?e przynios? deszcz, potrzebny, by doszli do siebie po suszy, kt?ra zdawa?a si? nie mie? ko?ca, lecz zapewne tak jak w przypadku poprzednich, nios?y ze sob? jedynie puste obietnice. Sucha ziemia trzeszcza?a pod jej stopami. Ro?liny po???k?y i zbr?zowia?y, pousycha?y. Skrawek ziemi za t?, kt?ra nale?a?a do nich, by?a w?asno?ci? kr?la Claudiusa, lecz od wielu lat le?a? od?ogiem. Wdrapali si? na pag?rek i zatrzymali si?, patrz?c za pole. Ojciec Ceres milcza?. D?onie spl?t? za plecami, a wzrok podni?s? ku niebosk?onowi. By?o to do niego niepodobne i obawa Ceres pog??bi?a si?. Wreszcie odezwa? si?, zdaj?c si? uwa?nie dobiera? s?owa. - Nie zawsze dane jest nam wybra? ?cie?k?, kt?r? pod??ymy – powiedzia?. – Musimy po?wi?ci? to, czego chcemy, dla tych, kt?rzy s? bliscy naszemu sercu. A je?li trzeba, nawet samych siebie. Westchn??, a w d?ugiej ciszy, kt?r? przerywa?o jedynie wycie wiatru, serce Ceres bi?o niespokojnie. Zastanawia?a si?, co chce jej rzec. - Ach, czeg?? bym nie odda?, by? na zawsze mog?a pozosta? dzieckiem! – doda?, patrz?c w niebosk?on. Jego twarz wykrzywi?a si? w grymasie b?lu, kt?ry po chwili ust?pi?. - Co si? sta?o? – zapyta?a Ceres, k?ad?c d?o? na jego ramieniu. - Musz? wyjecha? na jaki? czas – odrzek?. Ceres poczu?a, ?e brakuje jej powietrza. - Wyjecha?? Ojciec odwr?ci? si? i spojrza? jej w oczy. - Jak dobrze wiesz, zima i wiosna by?y wyj?tkowo ci??kie tego roku. Kilka minionych lat suszy da?y si? nam we znaki. Nie mamy wystarczaj?cej ilo?ci z?ota, by prze?y? kolejn? zim? i je?li nie wyjad?, pomrzemy z g?odu. Inny kr?l naj?? mnie na swego nadwornego miecznika. Zap?aci godziwie. - Zabierzesz mnie ze sob?, prawda? – zapyta?a Ceres gor?czkowo. M??czyzna pokr?ci? ponuro g?ow?. - Musisz pozosta? tutaj i pom?c matce i braciom. Ta my?l wzbudzi?a w niej przera?enie. - Nie mo?esz pozostawi? mnie tu z matk? – powiedzia?a. – Nie zrobi?by? mi tego. - Pom?wi?em z ni? i zaopiekuje si? tob?. B?dzie dla ciebie dobra. Ceres tupn??a nog?, wzniecaj?c ob?ok kurzu. - Nie! Z oczu pop?yn??y jej ?zy i stoczy?y si? po policzkach. Ojciec da? niewielki krok w jej stron?. - Pos?uchaj mnie uwa?nie, Ceres. Od czasu do czasu nadal trzeba b?dzie dostarcza? miecze do pa?acu. Rzek?em im, ?e znasz si? na tym i je?li b?dziesz ku? miecze tak, jak ci? nauczy?em, b?dziesz mog?a zarobi? co nieco dla siebie. W?asne z?oto da?oby jej wi?ksz? wolno??. Jej niedu?e, delikatne d?onie przydatne by?y przy rze?bieniu wyszukanych wzor?w i inskrypcji na klingach i r?koje?ciach. D?onie jej ojca by?y du?e, a palce grube i kr?tkie. Niewielu innych mog?o pochwali? si? umiej?tno?ciami r?wnymi jej. Mimo tego pokr?ci?a g?ow?. - Nie chc? by? kowalem – powiedzia?a. - Masz to we krwi, Ceres. Masz do tego dar. Nieugi?ta dziewczyna potrz?sn??a g?ow?. - Pragn? w?ada? or??em – odrzek?a. – a nie wykuwa? go. Gdy tylko wypowiedzia?a te s?owa, zaraz tego po?a?owa?a. Ojciec zmarszczy? brew. - Pragniesz by? wojownikiem? Mistrzem boju? Pokr?ci? g?ow?. - By? mo?e jednego dnia zezwol? kobietom walczy? – powiedzia?a. – Wiesz, ?e si? ?wiczy?am. ?ci?gn?? brwi z trosk?. - Nie – zabroni? jej stanowczo. – To nie droga dla ciebie. Serce jej zamar?o. Poczu?a, jak gdyby jej nadzieje i marzenie, by zosta? wojownikiem, ulatywa?y wraz z jego s?owami. Wiedzia?a, ?e nie stara? si? by? okrutny – nigdy nie by? okrutny. Taka by?a jednak rzeczywisto??. I by pozostali przy ?yciu, i ona musia?a co? po?wi?ci?. Spojrza?a w dal, na niebo, kt?re rozja?ni?o si? w?a?nie lini? b?yskawicy. Trzy sekundy p??niej przez niebosk?on przetoczy? si? grzmot. Czy Ceres nie dostrzega?a, w jak z?ej sytuacji si? znajdowali? S?dzi?a zawsze, ?e jej rodzina przezwyci??y te trudno?ci, lecz wyjazd ojca zmienia? wszystko. Nie b?dzie go przy niej i nikt nie b?dzie chroni? jej przed matk?. ?zy jedna po drugiej spada?y na wysch?? ziemi?, a Ceres sta?a bez ruchu w miejscu. Czy powinna zarzuci? swe marzenia i i?? za rad? ojca? M??czyzna wyci?gn?? co? zza plec?w i Ceres otworzy?a szeroko oczy, gdy w jego d?oni ujrza?a miecz. Podszed? bli?ej i dziewczyna przyjrza?a si? or??owi. By? zachwycaj?cy. R?koje?? odlana by?a ze szczerego z?ota i wygrawerowany by? na niej w??. Klinga by?a dwustronna i zdawa?a si? by? wykuta z najlepszej stali. Cho? spos?b wykonania by? Ceres obcy, pozna?a natychmiast, ?e to or?? najwy?szej klasy. G?owni? zdobi?a inskrypcja. Gdzie miecz i serce id? jak jedno, tam nastanie zwyci?stwo. Ceres westchn??a, przypatruj?c mu si? z zachwytem. - Czy to ty go wyku?e?? – zapyta?a, nie odrywaj?c wzroku od miecza. Ojciec skin?? g?ow? - Na wz?r tych z p??nocy – odpar?. – Pracowa?em nad nim trzy lata. Sama klinga wykarmi?aby nasz? rodzin? przez rok. Ceres spojrza?a na niego. - Dlaczego zatem go nie sprzedasz? Stanowczo pokr?ci? g?ow?. - Nie po to powsta?. Da? krok ku niej i, ku jej zaskoczeniu, wyci?gn?? miecz przed siebie. - Powsta? dla ciebie. Ceres podnios?a d?o? do ust i j?kn??a. - Dla mnie? – zapyta?a, zaskoczona. Ojciec u?miechn?? si? szeroko. - Naprawd? s?dzi?a?, ?e zapomnia?em o twych osiemnastych urodzinach? – odrzek?. Ceres poczu?a, jak ?zy cisn? si? jej do oczu. Nigdy nie by?a bardziej poruszona. Przypomnia?a sobie jednak, co rzek? wcze?niej – ?e nie chce, by walczy?a – i poczu?a si? sko?owana. - Rzek?e? jednak – odpowiedzia?a. – ?e nie mog? si? ?wiczy?. - Nie chc?, by? straci?a ?ycie – wyja?ni?. – lecz widz?, dok?d pcha ci? twe serce. A nad nim nie sprawuj? w?adzy. Uj?? jej podbr?dek i uni?s? jej g?ow?, a? ich oczy si? spotka?y. - Jestem z ciebie dumny przez wzgl?d na to. Wr?czy? jej miecz i gdy Ceres poczu?a w d?oni zimny metal, ona i or?? stali si? jedno?ci?. By? idealnie wywa?ony dla niej, a r?koje?? zdawa?a si? by? dopasowana do jej d?oni. Nadzieja, kt?r? utraci?a wcze?niej, zrodzi?a si? na nowo. - Nie m?w nic matce – przestrzeg? j?. – Ukryj go tam, gdzie go nie znajdzie, w przeciwnym razie sprzeda go. Ceres skin??a g?ow?. - Na jak d?ugo wyje?d?asz? - Postaram si? zawita? do was, nim spadnie pierwszy ?nieg. - To za kilka miesi?cy! – powiedzia?a, daj?c krok w ty?. - Musz? to uczyni?… - Nie. Sprzedaj miecz. Zosta?! Po?o?y? d?o? na jej policzku. - Sprzeda? miecza pomog?aby nam przetrwa? najbli?sze miesi?ce. A co p??niej? – pokr?ci? g?ow?. – Nie. Potrzebujemy rozwi?zania, kt?re zapewni nam byt na d?ugi czas. Na d?ugi czas? Ceres nagle zorientowa?a si?, ?e ojciec nie wyje?d?a na kilka miesi?cy. Wyje?d?a by? mo?e na kilka lat. Spos?pnia?a jeszcze bardziej. Jak gdyby wyczuwaj?c to, ojciec da? krok naprz?d i przytuli? j?. Ceres poczu?a, ?e zaczyna ?ka? w jego ramionach. - B?dzie mi ci? brakowa?o, Ceres – powiedzia? jej do ucha. – R??nisz si? od pozosta?ych. Ka?dego dnia b?d? patrzy? w niebosk?on, wiedz?c, ?e jeste? pod tymi samymi gwiazdami. Czy ty b?dziesz robi?a to samo? Z pocz?tku chcia?a krzykn?? na niego, powiedzie?: jak ?miesz zostawia? mnie tu sam?. Czu?a jednak w g??bi serca, ?e ojciec nie mo?e tu zosta? i nie chcia?a mu tego jeszcze bardziej utrudnia?. Po jej policzku stoczy?a si? ?za. Poci?gn??a nosem i skin??a g?ow?. - B?d? stawa?a pod naszym drzewem ka?dej nocy – powiedzia?a. Uca?owa? j? w czo?o i obj?? delikatnie. Rany na jej plecach bola?y, jak gdyby wbija?y si? w nie sztylety, lecz Ceres zacisn??a z?by i milcza?a. - Kocham ci?, Ceres. Pragn??a co? odrzec, lecz nie potrafi?a nic powiedzie? – s?owa uwi?z?y jej w gardle. Ojciec wyprowadzi? konia ze stajni, a Ceres pomog?a mu objuczy? go jad?em, narz?dziami i zapasami. Obj?? j? ostatni raz i Ceres mia?a wra?enie, ?e serce p?knie jej ze smutku. Wci?? nie potrafi?a jednak doby? z siebie cho?by jednego s?owa. Ojciec dosiad? konia i skin?? g?ow?, po czym da? zwierz?ciu znak, by ruszy?. Ceres macha?a, patrz?c, jak odje?d?a, nie spuszczaj?c z niego oczu, a? znikn?? za odleg?ym wzg?rzem. Jedynej prawdziwej mi?o?ci w swym ?yciu zazna?a od tego m??czyzny. A teraz znikn??. Z niebios zacz??y spada? krople deszczu, uderzaj?c j? w twarz. - Ojcze! – krzykn??a tak g?o?no, jak tylko potrafi?a. – Ojcze, kocham ci?! Osun??a si? na kolana i ukry?a twarz w d?oniach, ?kaj?c. Wiedzia?a, ?e ?ycie nigdy ju? nie b?dzie takie samo. ROZDZIA? TRZECI Ceres bola?y stopy i pali?o j? w p?ucach, gdy wdrapywa?a si? po stromym zboczu pag?rka tak zr?cznie, jak tylko potrafi?a, nie roni?c ani kropli wody z cebr?w, kt?re nios?a w obu r?kach. Zwykle przystan??aby, by wypocz??, lecz matka zagrozi?a jej, ?e nie dostanie ?niadania, je?li nie powr?ci przed wschodem s?o?ca – a to oznacza?oby, ?e tego dnia zje dopiero wieczerz?. Poza tym b?l jej nie przeszkadza? – odwraca? przynajmniej uwag? od ojca i okropnego porz?dku rzeczy, jaki nasta?, odk?d wyjecha?. S?o?ce ju? prawie wybi?o si? ponad odleg?e G?rami Alva, barwi?c rozrzucone po niebie ob?oki z?ocistym r??em, a delikatny wiaterek muska? wysokie ???te trawy po obu stronach ?cie?ki. Ceres wci?gn??a w p?uca ?wie?e poranne powietrze i przyspieszy?a kroku. Matka nie uzna jej wyja?nie?, ?e studnia, z kt?rej zwykle czerpali wod?, wysch?a, ani ?e przy drugiej, po?o?onej p?? mili dalej, czeka?a ju? d?uga kolejka. Ceres nie zatrzyma?a si?, p?ki nie wesz?a na szczyt pag?rka, a gdy znalaz?a si? na g?rze zatrzyma?a si? raptownie w miejscu, zaskoczona tym, co ujrza?a. W oddali le?a?a ich chata, a przed ni? sta? br?zowy w?z. Jej matka rozprawia?a przy nim z m??czyzn? tak t?gim, ?e Ceres pomy?la?a, i? nigdy nie widzia?a nikogo postury cho?by w po?owie tak ogromnej jak jego. Odziany by? w burgundow? tunik?, a na g?owie mia? czerwony jedwabny kapelusz. Jego d?uga broda by?a krzaczasta i siwa. Zmru?y?a oczy, pr?buj?c zrozumie?, co si? dzieje. Czy m??czyzna ten by? kupcem? Jej matka mia?a na sobie swe najlepsze odzienie – zielon? lnian? sukni? si?gaj?c? ziemi, nabyt? wiele lat temu za pieni?dze, kt?rymi miano zap?aci? za nowe buty Ceres. Ceres ani troch? nie rozumia?a, co si? dzieje. Ruszy?a z wahaniem w d?? zbocza. Nie spuszcza?a z nich oczu, a gdy spostrzeg?a, jak starzec wr?cza jej matce ci??k? sk?rzan? sakw?, a jej wychudzona twarz rozpromienia si?, jej ciekawo?? tylko si? pog??bi?a. Czy ich los si? odmieni?? Czy ojciec b?dzie m?g? do nich powr?ci?? Na t? my?l odetchn??a jakby l?ej, cho? nie zamierza?a pozwoli? sobie na rado??, p?ki nie dowie si? wszystkiego. Gdy Ceres zbli?y?a si? do chaty, jej matka obr?ci?a si? i pos?a?a jej ciep?y u?miech – a zaniepokojon? Ceres natychmiast ?cisn??o w do?ku. Ostatni raz, gdy matka u?miechn??a si? do niej w taki spos?b – ukazuj?c z?by, z rozp?omienionymi oczyma – Ceres czeka?a ch?osta. - Moja ukochana c?rko – odezwa?a si? matka przesadnie mi?ym g?osem, wyci?gaj?c do niej r?ce z szerokim u?miechem, kt?ry ?ci?? krew w ?y?ach Ceres. - To jest ta dziewka? – rzek? staruch z radosnym u?miechem. Jego ciemne, paciorkowate oczy rozszerzy?y si?, gdy spojrza? na Ceres. Z bliska Ceres by?a w stanie dostrzec ka?d? zmarszczk? na sk?rze oty?ego m??czyzny. Jego szeroki, p?aski nos ?ci?ga? na siebie uwag?, a gdy starzec zdj?? kapelusz, spocona ?ysa g?owa zal?ni?a w promieniach s?o?ca. Matka podesz?a do Ceres zamaszystym krokiem, odebra?a jej cebry i postawi?a je na wysch?ej trawie. Ju? ten gest utwierdzi? Ceres w przekonaniu, ?e co? jest nie w porz?dku, i to bardzo nie w porz?dku. Poczu?a, jak z niepokoju ?ciska j? w do?ku. - Poznajcie m? rado?? i dum?, moj? jedyn? c?rk?, Ceres – powiedzia?a matka, udaj?c, ?e ociera ?z?, kt?rej wcale tam nie by?o. – Ceres, to lord Blaku. Oka? nale?ny szacunek swemu nowemu panu. Ceres zak?u?o w sercu ze strachu. Wci?gn??a gwa?townie powietrze. Spojrza?a na matk? i wraz z ni? na lorda Blaku. Matka pos?a?a jej u?miech tak okrutny, jakiego dziewczyna nigdy wcze?niej nie widzia?a. - Panu? – zapyta?a Ceres. - By ocali? nasza rodzin? przed skrajnym ub?stwem i publicznym upokorzeniem, wspania?omy?lny lord Blaku z?o?y? mnie i twemu ojcu propozycj?: sakw? z?ota w zamian za ciebie. - Co takiego? – j?kn??a Ceres, czuj?c, jak ca?a sztywnieje. - B?d? uprzejma jak zawsze i oka? lordowi szacunek – powiedzia?a jej matka, rzucaj?c jej ostrzegawcze spojrzenie. - Ani my?l? – odpar?a Ceres, cofaj?c si? i wypychaj?c w prz?d pier?. By?a niem?dra, ?e nie spostrzeg?a si? od razu, i? cz?owiek ten jest handlarzem niewolnik?w, a z?oto by?o zap?at? za jej ?ycie. - Ojciec nigdy by mnie nie sprzeda? – doda?a przez zaci?ni?te z?by. Jej przera?enie i oburzenie pog??bi?y si?. Matka rzuci?a jej gniewne spojrzenie i chwyci?a j? za rami?, a? jej paznokcie wbi?y si? jej w sk?r?. - Je?li b?dziesz pos?uszna, ten m??czyzna mo?e poj?? ci? za ?on?, a by?oby to dla ciebie wielkie szcz??cie – wymamrota?a. Lord Blaku obliza? swe w?skie, sp?kane usta, a jego opuchni?te oczy chciwie w?drowa?y po ciele Ceres. Jak jej matka mog?a jej to zrobi?? Wiedzia?a, ?e matka nie kocha jej tak bardzo, jak jej braci – ale a? do tego stopnia? - Marito – powiedzia? m??czyzna nosowym g?osem. – Rzek?a?, ?e twa c?rka jest powabna, lecz nie wspomnia?a?, i? jest tak niebia?skim stworzeniem. O?miel? si? stwierdzi?, ?e nie widzia?em dot?d kobiety o ustach bardziej soczystych i bardziej p?omiennych oczach, i r?wnie j?drnym i zachwycaj?cym ciele. Matka Ceres po?o?y?a d?o? na swym sercu z westchnieniem, a Ceres poczu?a, ?e jeszcze chwila i zwymiotuje. Zacisn??a d?onie w pi??ci i wyrwa?a r?k? z u?cisku matki. - Mo?e powinnam poprosi? o wi?ksz? zap?at?, skoro tak przypad?a wam do gustu – rzek?a matka Ceres, spuszczaj?c oczy ze smutkiem. – To wszak nasza jedyna, ukochana c?rka. - Za tak? pi?kno?? got?w jestem du?o zap?aci?. Czy pi?? sztuk z?ota wi?cej to w?a?ciwa zap?ata? – zapyta?. - Bardzo lord hojny – odrzek?a matka. Lord Blaku ruszy? wolnym krokiem do wozu po z?oto. - Ojciec nigdy si? na to nie zgodzi – wycedzi?a przez z?by Ceres. Matka da?a gro?nie krok w jej stron?. - Och, przecie? to jego pomys?! – odwarkn??a, unosz?c brwi do po?owy czo?a. Teraz Ceres wiedzia?a ju?, ?e k?amie – zawsze tak robi?a, gdy k?ama?a. - Czy naprawd? s?dzisz, ?e tw?j ojciec kocha ciebie bardziej ni? mnie? – zapyta?a matka. Ceres zamruga?a, g?owi?c si?, c?? to ma do rzeczy. - Nie mog?abym nigdy kocha? kogo?, kto uwa?a si? za lepszego ode mnie – doda?a. - Nigdy mnie nie kocha?a?? – zapyta?a Ceres, a jej gniew przerodzi? si? w bezsilno??. Kolebi?c si? na boki, lord Blaku podszed? do matki Ceres ze z?otem w d?oni i wr?czy? je jej. - Twa c?rka warta jest ka?dej sztuki z?ota – powiedzia?. – B?dzie dobr? ?on? i da mi wielu syn?w. Ceres zacisn??a usta i raz po raz kr?ci?a g?ow?. - Lord Blaku przyb?dzie po ciebie o poranku, wi?c id? do chaty i zbierz swoje rzeczy – rzek?a matka Ceres. - Ani mi si? ?ni! – krzykn??a Ceres. - Zawsze taka by?a?, dziewko. My?lisz jedynie o sobie. To z?oto – powiedzia?a matka, potrz?saj?c sakw? przed twarz? Ceres. – wy?ywi twoich braci. Utrzyma nasz? rodzin?. B?dziemy mogli pozosta? w tej chacie i nareperowa? j?. Czy nie pomy?la?a? o tym? Przez u?amek sekundy Ceres przesz?o przez my?l, ?e jest samolubna, lecz zorientowa?a si?, ?e jej matka zn?w sobie z ni? pogrywa. - Nie martwcie si?, lordzie – rzek?a matka Ceres, zwracaj?c si? ku lordowi Blaku. – Ceres us?ucha. Trzeba tylko by? wobec niej stanowczym, a staje si? potulna jak owieczka. Nigdy. Ceres przenigdy nie zostanie ?on? tego m??czyzny ani niczyj? w?asno?ci?. I nigdy nie pozwoli swej matce ani nikomu innemu wymieni? jej ?ycia na pi??dziesi?t pi?? sztuk z?ota. - Nigdzie nie p?jd? z tym m??czyzn? – warkn??a Ceres, posy?aj?c mu pe?ne obrzydzenia spojrzenie. - Ty niewdzi?czna dziewko! – wrzasn??a matka Ceres. – Je?li mnie nie us?uchasz, spuszcz? ci lanie tak mocne, ?e nie b?dziesz mog?a usta? na nogach. Do chaty, ju?! My?l o byciu sch?ostan? przez matk? przywo?a?a straszne wspomnienia; wspomnia?a jej si? ta okropna chwila, gdy mia?a pi?? lat, a matka bi?a j?, a? pociemnia?o jej przed oczyma. Rany, kt?re jej wtedy zada?a, i wiele kolejnych, zagoi?y si? – lecz rany w sercu Ceres nigdy nie przesta?y krwawi?. A teraz, gdy wiedzia?a ju? z ca?? pewno?ci?, ?e jej matka jej nie kocha, serce p?k?o jej na dobre. Nim zdo?a?a co? odrzec, matka Ceres da?a krok naprz?d i zdzieli?a j? w twarz tak mocno, ?e zadzwoni?o jej w uszach. Z pocz?tku Ceres zaskoczy?a nag?a napa?? i niemal ust?pi?a. Wtem jednak co? wewn?trz niej p?k?o. Nie b?dzie kuli?a si? ju? ze strachu jak zawsze. Uderzy?a matk? w policzek z tak wielk? si??, ?e kobieta zachwia?a si? i upad?a na ziemi?, wzdychaj?c z przera?eniem. Kobieta wsta?a z zaczerwienion? twarz?, chwyci?a Ceres za rami? i w?osy i kopn??a kolanem w brzuch. Gdy Ceres pochyli?a si? z b?lu, matka uderzy?a j? kolanem w twarz, a dziewczyna upad?a na ziemi?. Lord Blaku sta? i przygl?da? si? b?jce szeroko otwartymi oczyma, chichocz?c, najwyra?niej czerpi?c z tego przyjemno??. Wci?? kas?aj?c i z trudem chwytaj?c powietrze po ataku, Ceres powoli wsta?a. Rzuci?a si? z krzykiem na matk? i powali?a j? na ziemi?. Dzi? si? to sko?czy, my?la?a w k??ko Ceres. Wszystkie te lata, gdy matka jej nie kocha?a, gdy odnosi?a si? do niej ze wzgard?, rozognia?y jej gniew. Ceres raz po raz t?uk?a zaci?ni?tymi pi??ciami w twarz matki, ?zy gniewu sp?ywa?y jej po policzkach, a z jej ust dobywa?y si? ?kania, nad kt?rymi nie potrafi?a zapanowa?. Wreszcie jej matka sta?a si? bezw?adna. Ramiona Ceres trz?s?y si? z ka?dym szlochem, a wewn?trz wszystko si? jej ?ciska?o. Podnios?a za?zawione oczy na handlarza niewolnik?w z jeszcze bardziej p?omienn? nienawi?ci?. - Dobra z ciebie b?dzie ?ona – rzek? lord Blaku z podst?pnym u?miechem, po czym podni?s? z ziemi sakw? ze z?otem i zatkn?? j? za sw?j sk?rzany pas. Nim Ceres zdo?a?a zareagowa?, jego r?ce ju? j? chwyci?y. Z?apa? j? i wsiad? do wozu, szybkim ruchem rzuci? j? na jego ty?, jak gdyby by?a worem ziemniak?w. Nie potrafi?a odepchn?? pot??nego m??czyzny. Jedn? r?k? trzymaj?c przegub jej d?oni, a drug? chwytaj?c ?a?cuch, m??czyzna rzek?: - Nie jestem tak wielkim g?upcem, by s?dzi?, ?e o poranku nadal by? tu by?a. Ceres zerkn??a na chat?, kt?ra przez osiemna?cie lat by?a jej domem i do oczu nap?yn??y jej ?zy, gdy pomy?la?a o braciach i ojcu. Musia?a jednak dokona? wyboru, je?li mia?a ocali? siebie, nim ?a?cuch znajdzie si? na jej kostce. Zebra?a wi?c si?? i jednym szybkim ruchem wyrwa?a r?k? z u?cisku m??czyzny, unios?a nog? i z ca?ych si? kopn??a go w twarz. Handlarz niewolnik?w polecia? w ty?, wypad? z wozu i potoczy? si? na ziemi?. Ceres wyskoczy?a z wozu i pu?ci?a si? biegiem po zakurzonej drodze, oddalaj?c si? od kobiety, kt?rej przysi?g?a sobie nigdy wi?cej nie nazwa? matk?, i od wszystkiego, co kiedykolwiek zna?a i kocha?a. ROZDZIA? CZWARTY Otoczony rodzin? kr?lewsk? Thanos z trudem pr?bowa? zachowa? uprzejmy wyraz twarzy, ?ciskaj?c w d?oni z?oty kielich z winem – nie udawa?o mu si? to jednak. Wcale a wcale nie chcia? tu by?. Nie cierpia? tych ludzi, swej rodziny. I nie znosi? bra? udzia?u w dworskich spotkaniach – szczeg?lnie tych, kt?re nast?powa?y po Jatkach. Wiedzia?, jak ?yje lud, jak bardzo jest ubogi i dostrzega?, jak niem?dre i niesprawiedliwe by?y tak naprawd? te pompa i wynios?o??. Odda?by wszystko, byle znale?? si? z dala od tego miejsca. Stoj?c u boku swych kuzyn?w – Luciousa, Arii i Variusa – Thanos nie pr?bowa? nawet w??czy? si? do ich rozmowy o b?ahych sprawach. Przypatrywa? si? za to go?ciom spaceruj?cym po pa?acowych ogrodach w swych togach i stolach, posy?aj?cym innym fa?szywe u?miechy i sypi?cym nieprawdziwe uprzejmo?ci. Kilkoro spo?r?d jego kuzyn?w obrzuca?o si? wzajemnie jad?em, biegaj?c po r?wno przyci?tej trawie pomi?dzy suto zastawionymi sto?ami. Inni odgrywali sceny z Jatek, kt?re najbardziej im si? podoba?y, ?miej?c si? i drwi?c z tych, kt?rych stracili dzisiaj ?ycie. By?y tu setki ludzi, pomy?la? Thanos, a ani jeden z nich nie by? honorowy. - W nadchodz?cym miesi?cu zamierzam naby? trzech mistrz?w boju – powiedzia? g?o?no Lucious, najstarszy spo?r?d tr?jki jego kuzyn?w, ocieraj?c z czo?a krople potu jedwabn? chustk?. – Stefanus niewart by? po?owy tego, co za niego zap?aci?em i gdyby nie to, ?e ju? nie ?yje, sam przeszy?bym go mieczem za to, ?e w pierwszej turze walczy? jak dziewka. Aria i Varius roze?mieli si?, lecz Thanosa nie rozbawi?a jego uwaga. Niewa?ne, czy uwa?ali Jatki za gr?, czy nie, powinni okaza? szacunek odwa?nym i tym, kt?rzy zgin?li. - A czy widzieli?cie Brenniusa? – zapyta?a Aria, otwieraj?c szeroko swe wielkie b??kitne oczy. – Rozwa?a?am, czyby go nie kupi?, ale pos?a? mi zarozumia?e spojrzenie, gdy przypatrywa?am si?, jak si? ?wiczy. Dacie wiar?? – zapyta?a, przewracaj?c oczyma, i prychn??a. - A do tego ?mierdzi jak cap – doda? Lucious. Wszyscy poza Thanosem zn?w si? roze?mieli. - ?adne z nas nie postawi?oby na niego – powiedzia? Varius. – Cho? wytrwa? d?u?ej ni? si? spodziewali?my, jego sylwetka podczas walki by?a okropna. Thanos nie potrafi? ju? d?u?ej milcze?. - Brennius mia? najlepsz? sylwetk? na ca?ej arenie – wtr?ci?. – Nie rozmawiajcie o sztuce walki, gdy nie macie o niej najbledszego poj?cia. Kuzyni zamilkli, a Aria wbi?a szeroko otwarte oczy w ziemi?. Varius wypchn?? pier? do przodu i skrzy?owa? na niej r?ce, patrz?c gniewnie na Thanosa. Podszed? bli?ej do niego, jak gdyby rzucaj?c mu wyzwanie, i napi?cie pomi?dzy nimi zg?stnia?o. - C??, nie dbam o tych zadufanych w sobie mistrz?w boju – powiedzia?a Aria, staj?c pomi?dzy nimi i ?agodz?c sytuacj?. Gestem przywo?a?a ch?opc?w bli?ej i wyszepta?a: - S?ysza?am niewiarygodn? pog?osk?. Jask??eczka donios?a mi, ?e ?yczeniem kr?la jest, by kto? z kr?lewskiej krwi uczestniczy? w Jatkach. Wszyscy wymienili niepewne spojrzenia i ucichli. - By? mo?e – odezwa? si? Lucious. – nie b?d? to jednak ja. Nie zamierzam rzuca? mego ?ycia na szal? dla g?upiej gry. Thanos wiedzia?, ?e by?by w stanie zwyci??y? wi?kszo?? mistrz?w boju, lecz nie chcia? zabija? innego cz?owieka. - Po prostu boisz si? ?mierci – powiedzia?a Aria. - Nieprawda – odpar? Lucious. – Cofnij, co? powiedzia?a! Cierpliwo?? Thanosa wyczerpa?a si?. Odszed?. Thanos spostrzeg?, ?e jego daleka kuzynka Stephania przechadza si? po ogrodzie, jak gdyby kogo? wypatrywa?a – najpewniej w?a?nie jego. Kilka tygodni wcze?niej kr?lowa rzek?a mu, ?e Stephania jest mu przeznaczona, lecz Thanos s?dzi? inaczej. Dziewczyna by?a r?wnie zepsuta, jak reszta jego kuzyn?w i pr?dzej wyrzek?by si? swego imienia, swego dziedzictwa, a nawet i miecza, ni? j? po?lubi?. By?a przepi?kna, to prawda – mia?a z?ote w?osy, mlecznobia?? sk?r? i krwi?cie czerwone usta – lecz je?li jeszcze raz b?dzie musia? s?ucha?, jak m?wi o niesprawiedliwo?ci ?ycia, chyba odetnie sobie uszy. Thanos przyspieszy? kroku, kieruj?c si? na obrze?a ogrodu, ku krzewom r??y, unikaj?c spojrze? zebranych. Jednak gdy tylko skr?ci? za r?g, wy?oni?a si? przed nim Stephania. Jej br?zowe oczy rozja?ni?y si? na jego widok. - Dobry wiecz?r, Thanosie – rzek?a z promiennym u?miechem, kt?ry przyprawi?by wi?kszo?? zebranych tu m?odzie?c?w o szybsze bicie serca. Wszystkich, tylko nie jego. - Dobry wiecz?r – odrzek? i omin?wszy j? szed? dalej. Stephania unios?a jednak stol? i ruszy?a za nim jak natr?tna mucha. - Czy nie uwa?asz za niesprawiedliwe, ?e… – zacz??a. - Jestem zaj?ty – burkn?? Thanos surowiej, ni? zamierza?. Dziewczyna westchn??a z oburzeniem. Thanos obr?ci? si? ku niej. – Wybacz… Mam do?? tych uczt. - By? mo?e przechadzka ze mn? po ogrodzie poprawi ci humor? – powiedzia?a Stephania, podchodz?c do niego i unosz?c praw? brew. By?a to absolutnie ostatnia rzecz, na kt?r? mia? ochot?. - Stephanio – rzek?. – Wiem, ?e kr?lowa i twa matka uwa?aj?, ?e jeste?my dla siebie odpowiedni, lecz… - Thanosie! – dobieg? go jaki? g?os za plecami. Obr?ciwszy si? Thanos ujrza? kr?lewskiego pos?a?ca. - Kr?l prosi, by?cie do??czyli do niego teraz w altanie – powiedzia?. – Wy tak?e, pani. - Czy mog? spyta? dlaczego? – zapyta? Thanos. - Wiele spraw wymaga om?wienia – odpar? pos?aniec. Thanos nie odbywa? nigdy regularnych rozm?w z kr?lem i zastanawia? si?, o co mo?e chodzi?. - Oczywi?cie – powiedzia?. Ku jego ogromnemu niezadowoleniu, rozpromieniona Stephania uj??a go pod rami? i razem ruszyli za pos?a?cem do altany. Thanos spostrzeg? kilku doradc?w kr?la i nawet nast?pc? tronu zasiadaj?cych ju? na ?awach i krzes?ach i uzna? za nieco osobliwe, ?e i po niego pos?ano. Nie rzeknie raczej nic wartego uwagi, gdy? jego pogl?dy na temat imperialnej polityki r??ni?y si? znacznie od wyznawanych przez wszystkich wok?? niego. Najlepiej zrobi, pomy?la? sobie, je?li nie b?dzie si? wcale odzywa?. - C?? za urocza para – powiedzia?a kr?lowa z serdecznym u?miechem, gdy weszli do altany. Thanos zacisn?? wargi i poprowadzi? Stephani? na miejsce obok swego. Gdy wszyscy ju? usiedli, kr?l powsta? i w altanie zaleg?a cisza. Jego wuj mia? na sobie si?gaj?c? kolan tog?, lecz podczas gdy togi innych by?y bia?e, czerwone i niebieskie, jego mia?a fioletow? barw?. By? to kolor przeznaczony jedynie dla kr?la. Jego ?ysiej?c? skro? zdobi? z?oty wieniec, a policzki i sk?ra wok?? oczu opada?a pomimo tego, ?e si? u?miecha?. - Lud jest niespokojny – rzek? powoli, z powag?. Rozejrza? si? po wszystkich twarzach z w?adczo?ci? monarchy. – Nasta? najwy?szy czas, by przypomnie? im, kto w?ada tym kr?lestwem i wprowadzi? surowsze regu?y. Od dzi? podwajam dziesi?ciny od wszystkich gospodarstw i po?ywienia. W?r?d zebranych rozleg? si? szmer zaskoczenia, a po nim potakiwania. - Znakomita decyzja, najja?niejszy panie – rzek? jeden z jego doradc?w. Thanos nie wierzy? w?asnym uszom. Podwoi? podatki? Wiedzia?, jak ?yje lud i ?e podatki, kt?re teraz na nich na?o?ono wynosi?y wi?cej, ni? wi?kszo?? z nich mog?a zap?aci?. Widzia? matki, op?akuj?ce utrat? swych dzieci, kt?re pomar?y z g?odu. Nie dalej jak wczoraj nakarmi? bezdomn? czteroletni? dzieweczk?, kt?rej pod sk?r? mo?na by?o zliczy? wszystkie ko?ci. Thanos musia? odwr?ci? wzrok, w przeciwnym razie z pewno?ci? sprzeciwi?by si? temu szale?stwu. - I wreszcie – powiedzia? kr?l. – od teraz, by zdusi? rodz?c? si? podziemn? rewolucj?, pierworodny syn ka?dej rodziny zostanie zarekrutowany do kr?lewskiej armii. Jeden po drugim zebrani zacz?li chwali? m?dr? decyzj? kr?la. Thanos poczu?, ?e wuj odwraca si? w ko?cu w jego stron?. - Thanosie – rzek? kr?l. – Nie odezwa?e? si? s?owem. M?w?e! W altanie zaleg?a cisza i oczy wszystkich zwr?ci?y si? na Thanosa. M?odzian wsta?. Wiedzia?, ?e musi przem?wi? w imieniu wychudzonej dzieweczki, w imieniu pogr??onych w ?alu matek, w imieniu tych, kt?rzy nie mogli przem?wi?, tych, kt?rych ?ycia zdawa?y si? nie mie? ?adnego znaczenia. Musia? przem?wi? za nich, gdy? je?li nie on, nikt tego nie zrobi. - Surowsze regu?y nie zdusz? rebelii – powiedzia? z ?omocz?cym w piersi sercem. – a jedynie j? rozniec?. Wzbudzanie w poddanych strachu i odebranie im wolno?ci pobudzi ich jedynie do tego, by powsta? przeciw nam i przy??czy? si? do rewolucji. Kilkoro spo?r?d zebranych za?mia?o si?, a inni zacz?li m?wi? mi?dzy sob?. Stephania uj??a jego d?o? i pr?bowa?a go uciszy?, lecz Thanos wyrwa? j?. - Dobry kr?l w?ada swym ludem mi?o?ci? r?wno ze strachem – powiedzia?. Kr?l pos?a? kr?lowej niespokojne spojrzenie. Wsta? i podszed? do Thanosa. - Thanosie, widz?, ?e nie brak ci odwagi – powiedzia?, k?ad?c d?o? na jego ramieniu. – Jednak?e czy tw?j m?odszy brat nie zosta? zamordowany z zimn? krwi? przez tych, kt?rzy, jak m?wisz, sami sobie rz?dz?? Thanos zagotowa? si? ze z?o?ci. Jak wuj ?mia? wspomina? o ?mierci jego brata tak niefrasobliwie? Thanos od wielu lat zasypia?, bolej?c nad jego utrat?. - Ci, kt?rzy zamordowali mego brata, nie mieli do?? jad?a dla siebie – rzek? Thanos. - Zrozpaczony cz?owiek chwyta si? rozpaczliwych ?rodk?w. - Czy?by? poddawa? w w?tpliwo?? m?dro?? kr?la? – zapyta?a kr?lowa. Thanos nie m?g? uwierzy?, ?e nikt inny nie sprzeciwia si? temu pomys?owi. Czy?by nie dostrzegali, jak bardzo to niesprawiedliwe? Czy nie dostrzegali, ?e te nowe prawa jedynie podsyc? rebeli?? - Ani na chwil? nie zdo?acie przekona? ludu, ?e chcecie czego innego ni? ich cierpienia i w?asnych korzy?ci – powiedzia? Thanos. Przez zebranych przeszed? szmer dezaprobaty. - To ostre s?owa, bratanku – powiedzia? kr?l, patrz?c mu w oczy. – Jeszcze chwila, a uwierz?, ?e sam pragniesz przy??czy? si? do rebelii. - A mo?e ju? si? do niej przy??czy?? – rzek?a kr?lowa, unosz?c brwi. - Nie przy??czy?em si? – odwarkn?? Thanos. Napi?cie w altanie zg?stnia?o i Thanos zorientowa? si?, ?e je?li nie b?dzie ostro?ny, mo?e zosta? oskar?ony o zdrad? – kt?r? karano ?mierci? bez procesu. Stephania wsta?a i uj??a jego d?o? – on jednak, poruszony jej wyczuciem czasu, wyrwa? j?. Stephania spochmurnia?a i spu?ci?a wzrok. - By? mo?e wraz z up?ywem czasu dostrze?esz s?abo?? swych pogl?d?w – powiedzia? kr?l do Thanosa. – Nasze zarz?dzenie zostanie natychmiast wprowadzone w ?ycie. - Znakomicie – rzek?a kr?lowa z nag?ym u?miechem. – Przejd?my zatem do drugiej sprawy, kt?ra wymaga om?wienia. Thanosie, jeste? dziewi?tnastoletnim m?odzianem, a my, twoi monarchowie, wybrali?my ci ?on?. Postanowili?my, ?e po?lubisz Stephani?. Thanos zerkn?? na Stephani?, kt?rej oczy zaszkli?y si? od ?ez, a na twarzy odmalowa? si? niepok?j. Thanos by? zaszokowany. Jak mogli ??da? tego od niego? - Nie mog? jej po?lubi? – wyszepta?, czuj?c jak ?ciska go w do?ku. W ci?bie rozleg?y si? szepty, a kr?lowa poderwa?a si? tak szybko, ?e krzes?o upad?o za ni? z trzaskiem. - Thanosie! – krzykn??a, zaciskaj?c opuszczone po bokach d?onie w pi??ci. – Jak ?miesz sprzeciwia? si? kr?lowi? Po?lubisz Stephani?, czy ci si? to podoba, czy nie. Thanos spojrza? ze smutkiem na Stephani?, kt?rej po policzkach sp?ywa?y ?zy. - Czy s?dzisz, ?e jeste? dla mnie zbyt dobry? – zapyta?a, a dolna warga jej zadr?a?a. Thanos da? krok ku Stephanii, by pocieszy? j? jak tylko m?g?, lecz nim zd??y? do niej podej??, dziewczyna poderwa?a si? i wybieg?a z altany, ?kaj?c i zakrywaj?c d?o?mi twarz. Wyra?nie roze?lony kr?l wsta?. - Odrzu? j?, ch?opcze – powiedzia? g?osem nagle ch?odnym i suchym, grzmi?cym przez altan?. – a czeka ci? przysz?o?? w lochu. ROZDZIA? PI?TY Ceres p?dzi?a, lawiruj?c dr??kami grodu, a? poczu?a, ?e nogi d?u?ej jej ju? nie ponios?, a? p?uca zacz??y pali? j? tak, ?e mia?a wra?enie, i? lada chwila p?kn?, a? mia?a ca?kowit? pewno??, ?e handlarz niewolnik?w nigdy jej nie odnajdzie. Osun??a si? wreszcie na ziemi? w jednej z bocznych uliczek po?r?d ?mieci i szczur?w i otoczy?a kolana r?koma. Po rozpalonych policzkach strumieniami sp?ywa?y jej ?zy. Ojciec wyjecha?, matka zamierza?a j? sprzeda? – nie mia?a ju? nikogo. Je?li pozostanie na ulicy i b?dzie na niej sypia?a, umrze w ko?cu z g?odu albo zamarznie na ?mier?, gdy nadejdzie zima. By? mo?e tak by?oby najlepiej. Wiele godzin siedzia?a i p?aka?a, a? opuch?y jej oczy, a zmys?y zm?ci?a rozpacz. Dok?d si? teraz uda? Jak zdob?dzie z?oto, by przetrwa?? Up?yn??o ju? wiele godzin, gdy zdecydowa?a si? powr?ci? do domu, zakra?? si? do szopy, zabra? kilka mieczy, kt?re tam pozosta?y i sprzeda? je w pa?acu. I tak spodziewali si? jej dzi?. W ten spos?b zyska z?ota cho?by na kilka dni, a? obmy?li lepszy plan. We?mie te? miecz, kt?ry ofiarowa? jej ojciec, a kt?ry ukry?a pod pod?og? szopy. Tego jednak nie sprzeda, o nie. Musia?aby chyba spojrze? ?mierci w oczy, by odda? podarek od ojca. Ruszy?a biegiem do chaty, bacznie wypatruj?c po drodze znajomych twarzy i wozu handlarza niewolnik?w. Gdy dobieg?a do ostatniego pag?rka, podkrad?a si? za rz?dem chat i wysz?a ostro?nie na pole, na paluszkach przemierzaj?c spieczon? ziemi? i wypatruj?c uwa?nie matki. Poczu?a uk?ucie winy na wspomnienie o tym, jak j? pobi?a. Nie chcia?a nigdy wyrz?dzi? jej krzywdy, nawet po tym, jak okrutn? okaza?a si? kobiet?. Nawet wtedy, gdy serce Ceres p?k?o tak, ?e nie da?o si? go ju? pozbiera?. Stan??a za szop? i zajrza?a do ?rodka przez szczelin? w ?cianie. Ujrzawszy, ?e nikogo w niej nie ma, wesz?a do ciemnego wn?trza i zebra?a miecze. Jednak?e w chwili, gdy mia?a unie?? desk?, pod kt?r? skry?a miecz, us?ysza?a dobiegaj?ce z zewn?trz g?osy. Gdy podnios?a si? i zerkn??a przez niewielk? szpar? w ?cianie, ku swemu przera?eniu ujrza?a matk? i Sartesa, id?cych w kierunku szopy. Matka mia?a podbite oko i si?ca na policzku. Widz?c, ?e kobieta ?yje i ma si? dobrze, Ceres niemal si? u?miechn??a, wiedz?c, ?e to jej sprawka. Ca?y gniew wezbra? w niej na nowo, gdy wspomnia?a sobie, ?e matka chcia?a j? sprzeda?. - Jak przy?api? ci? na wynoszeniu Ceres jad?a, wych?ostam ci?, s?yszysz? – burkn??a matka, mijaj?c z Sartesem drzewo babki Ceres. Sartes milcza? i matka zdzieli?a go w twarz. - S?yszysz, ch?opaku? – powiedzia?a. - Tak – odpar? Sartes, patrz?c w d?? ze ?z? w oku. - A je?li kiedykolwiek j? zobaczysz, przyprowad? j? do domu, a ja spuszcz? jej lanie, kt?rego nigdy nie zapomni. Ruszyli zn?w w stron? szopy i serce Ceres bi?o nagle jak oszala?e. Chwyci?a miecze i pomkn??a ku tylnemu wyj?ciu najszybciej i najciszej, jak potrafi?a. W chwili, gdy wysz?a, drzwi z przodu szopy otwar?y si? z trzaskiem, a Ceres opar?a si? o zewn?trzn? ?cian? i nas?uchiwa?a. Rany na plecach po pazurach omnikota zapiek?y. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696351&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.