*** Òâîåé Ëóíû çåëåíûå öâåòû… Ìîåé Ëóíû áåñïå÷íûå ðóëàäû, Êàê ñâåòëÿ÷êè ãîðÿò èç òåìíîòû,  ëèñòàõ âèøíåâûõ ñóìðà÷íîãî ñàäà. Òâîåé Ëóíû ïå÷àëüíûé êàðàâàí, Áðåäóùèé â äàëü, òðîïîþ íåâåçåíüÿ. Ìîåé Ëóíû áåçäîííûé îêåàí, È Áðèãàíòèíà – âåðà è ñïàñåíüå. Òâîåé Ëóíû – ïå÷àëüíîå «Ïðîñòè» Ìîåé Ëóíû - äîâåð÷èâîå «Çäðàâñòâóé!» È íàøè ïàðàëëåëüíûå ïóòè… È Ç

Kraina Ognia

Kraina Ognia Morgan Rice Kr?gu Czarnoksi??nika #12 W KRAINIE OGNIA (Ksi?ga 12 cyklu Kr?g Czarnoksi??nika) Gwendolyn i jej lud zostaj? otoczeni na Wyspach G?rnych, osaczeni przez smoki Romulusa i jego milionow? armi?. Wszystko zdaje si? stracone, lecz ratunek nadchodzi z niespodziewanej strony. Gwendolyn zdecydowana jest odnale?? swe dziecko, zagubione na morzu, i powie?? swych poddanych ku nowemu domowi. Przemierza odleg?e, egzotyczne morza i w drodze ku ich wymarzonej bezpiecznej przystani napotyka nieprawdopodobne niebezpiecze?stwa, bunt oraz g??d. Thorgrin wreszcie poznaje sw? matk? w Krainie Druid?w, a ich spotkanie odmieni jego ?ycie na zawsze i uczyni go silniejszym ni? kiedykolwiek. Wyrusza na now? wypraw?, zdecydowany ocali? Gwendolyn, odnale?? swe dziecko i wype?ni? swoje przeznaczenie. W spektakularnej bitwie pomi?dzy smokami a lud?mi Thor zostanie wystawiony na pr?b? w ka?dy mo?liwy spos?b i, walcz?c z potworami i k?ad?c na szali ?ycie dla swych braci, si?gnie w g??b siebie, by sta? si? wielkim wojownikiem, kt?rym zawsze przeznaczone by?o mu zosta?. Na Wyspach Po?udniowych Erec zbli?a si? ku ?mierci, a Alistair, oskar?ona o jego zab?jstwo, musi zrobi?, co w jej mocy, by ocali? Ereca i oczy?ci? si? z podejrze?. W walce o zdobycie tronu wybucha wojna domowa i Alistair znajduje si? w samym jej ?rodku, podczas gdy los jej i Ereca wa?y si? na szali. Romulus nie ustaje w pr?bach zniszczenia Gwendolyn, Thorgrina i tego, co pozosta?o z Kr?gu; cykl ksi??ycowy dobiega jednak ko?ca i jego moc zostanie poddana nie?atwej pr?bie. Tymczasem w p??nocnej prowincji Imperium rodzi si? nowy bohater: Darius, pi?tnastoletni wojownik, kt?ry zdecydowany jest zerwa? niewolnicze kajdany i powsta? wraz ze swymi lud?mi. W P??nocnej Stolicy w?adz? sprawuje jednak Volusia, osiemnastoletnia dziewczyna s?yn?ca ze swej urody – a tak?e nieludzkiego okrucie?stwa. Czy Gwendolyn i jej ludowi uda si? przetrwa?? Czy Guwayne zostanie odnaleziony? Czy Romulus zmia?d?y Kr?g? Czy Erec prze?yje? Czy Thorgrin powr?ci na czas?Odznaczaj?ca si? wyszukan? inscenizacj? i charakteryzacj? KRAINA OGNIA to epicka opowie?? o przyjacio?ach i kochankach, rywalach i zalotnikach, rycerzach i smokach, intrygach i politycznych machinacjach, o dorastaniu, o z?amanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. To opowie?? o honorze i odwadze, losie i przeznaczeniu, o magii. To fantazja wci?gaj?ca nas w ?wiat, kt?rego nigdy nie zapomnimy i kt?ry przem?wi do wszystkich grup wiekowych i p?ci. Przykuwa uwag? od pierwszych stron. Nie b?dziesz m?g? si? od niej oderwa?… Ta historia to fantastyczna przygoda, przepe?niona akcj? od samego pocz?tku. Nie ma w niej ani jednego nudnego momentu. – Paranormal Romance Guild (w odniesieniu do Turned) Ksi??ka o fantastycznej fabule, kt?r? trudno b?dzie ci od?o?y? w nocy. Ko?czy si? w tak nieoczekiwanym i spektakularnym momencie, ?e natychmiast nabierzesz ochoty, by kupi? kolejn? cz??? i przekona? si?, co b?dzie dalej. – The Dallas Examiner (w odniesieniu do Loved) Morgan Rice Kraina Ognia Ksi?ga 12 Kr?gu Czarnoksi??nika PRZEK?AD MONIKA ZAJ?C O autorce Morgan Rice plasuje si? na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autor?w powie?ci dla m?odzie?y. Morgan jest autork? bestsellerowego cyklu fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, z?o?onego z siedemnastu ksi??ek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, z?o?onej, do tej pory, z jedenastu ksi??ek; bestsellerowego cyklu thriller?w post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, z?o?onego, do tej pory, z dw?ch ksi??ek; oraz najnowszej serii fantasy KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY, sk?adaj?cej si? z dw?ch cz??ci (kolejne w trakcie pisania). Powie?ci Morgan dost?pne s? w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 j?zykach. PRZEMIENIONA (Ksi?ga 1 cyklu Wampirzych Dziennik?w), ARENA ONE (Ksi?ga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATER?W (Ksi?ga 1 cyklu Kr?g Czarnoksi??nika) oraz POWR?T SMOK?W (Ksi?ga 1 Kr?lowie i Czarnoksi??nicy) dost?pne s? nieodp?atnie. Morgan czeka na wiadomo?? od Ciebie. Odwied? jej stron? internetow? www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/) i do??cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezp?atn? ksi??k?, darmowe prezenty, darmow? aplikacj? do pobrania i dost?p do najnowszych informacji. Do??cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozosta? z nami w kontakcie! Wybrane opinie na temat ksi??ek Morgan Rice „KR?G CZARNOKSI??NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksi??ce, by odnie?? natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnic?, walecznych rycerzy i rozwijaj?ce si? zwi?zki, a w?r?d nich z?amane serca, oszustwa i zdrady. To ?wietna rozrywka na wiele godzin, kt?ra przem?wi do ka?dej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znale?? dla niej miejsce w swojej biblioteczce.” – Books and Movies Reviews, Roberto Mattos „?wietne rozrywkowe fantasy.” –Kirkus Reviews „To pocz?tek czego?, co warte b?dzie odnotowania.” –-San Francisco Book Review “Pe?ne akcji… Pisarstwo Riece jest rzetelne i bardzo intryguj?ce.” –-Publishers Weekly “Natchnione fantasy… To tylko pocz?tek doskona?ej serii ksi??ek fantasy dla m?odzie?y.” –-Midwest Book Review Ksi??ki autorstwa Morgan Rice KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY POWR?T SMOK?W (CZ??? #1) POWR?T WALECZNYCH (CZ??? #2) POT?GA HONORU (CZ??? #3) KU?NIA M?STWA (CZ??? #4) KR?LESTWO CIENI (CZ??? #5) KRWAWA NOC (CZ??? #6) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBO ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W  (CZ??? 15) POTYCZKI RYCERZY (CZ??? 16) ?MIERTELNA BITWA (CZ??? 17) THE SURVIVAL TRILOGY ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZ??? 1) ARENA TWO (CZ??? 2) WAMPIRZE DZIENNIKI PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) S?uchaj ksi??ek z serii KR?GU CZARNOKSI??NIKA w formie audiobook?w! Copyright © Morgan Rice, 2014 Wszelkie prawa zastrze?one. Za wyj?tkiem wyj?tk?w okre?lonych w ustawie U.S. Copyright Act z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, dystrybuowana  ani zmieniana (w ?adnej formie ani w ?adnym znaczeniu) ani przechowywana w bazach danych, czy systemach wyszukiwania tre?ci bez uprzedniej zgody autorki. Ten ebook przeznaczony jest wy??cznie do osobistego u?ytku. Nie mo?e on by? odsprzedawany, ani oddawany innym ludziom. Je?li chcesz podzieli? si? t? ksi??k? z inn? osob?, prosimy, o zam?wienie dodatkowej kopii dla ka?dego odbiorcy. Je?li czytasz t? ksi??k?, a nie zosta?a ona przez ciebie zam?wiona, albo nie zosta?a zam?wiona do wy??cznego u?ycia przez ciebie, prosimy o jej zwr?cenie i zam?wienie w?asnej kopii. Dzi?kujemy za uszanowanie ci??kiej pracy autorki. Niniejsze dzie?o opisuje histori? fikcyjn?, imiona, bohaterowie, firmy, organizacje, miejsca, uroczysto?ci i wydarzenia r?wnie? stanowi? wytw?r wyobra?ni autorki i s? fikcyjne. Wszelkie podobie?stwa do rzeczywistych os?b, ?yj?cych lub martwych, s? przypadkowe. “Teraz kiedy w ty? spojrza?em: Widz?, ?e r?wnie? tam istnieje ?wiat.”     --William Shakespeare     Koriolan ROZDZIA? PIERWSZY Gwendolyn sta?a na wybrze?u Wysp G?rnych i wpatrywa?a si? w ocean. Z przera?eniem obserwowa?a jak rozpo?cieraj?ca si? woko?o mg?a poch?ania jej dziecko. Kiedy patrzy?a jak na odp?ywaj?cego coraz dalej Guwayne’a, dryfuj?cego w stron? linii horyzontu, jej serce rozdziera?o si? na p??. Fala nios?a go B?g wie gdzie, z ka?d? sekund? oddala? si? od niej coraz bardziej. ?zy sp?ywa?y jej po policzkach, kiedy na niego patrzy?a – nie by?a w stanie oderwa? wzroku od syna, na reszt? ?wiata pozostaj?c zupe?nie oboj?tn?. Straci?a poczucie czasu i przestrzeni, nie czu?a w?asnego cia?a. Cz??? niej umiera?a w ?rodku, kiedy obserwowa?a jak osoba, kt?r? kocha?a najbardziej na ?wiecie, znika?a za falami oceanu. Cz??? niej zosta?a wch?oni?ta przez ocean wraz z Guwaynem. Gwen nienawidzi?a siebie za to co zrobi?a, ale z drugiej strony wiedzia?a, ?e by? to jedyny spos?b na to, aby ocali? jej dziecko. S?ysza?a ryki i grzmoty za swoimi plecami – wiedzia?a, ?e ju? nied?ugo ca?a wyspa zostanie poch?oni?ta przez ogie? i absolutnie nic na ?wiecie nie jest w stanie tego zmieni?. Ani Argon, kt?ry wci?? pozostawa? w beznadziejnym stanie; ani Thorgrin, kt?ry by? daleko st?d, w Krainie Druid?w; ani Alistair z Ereciem, kt?rzy r?wnie? byli bardzo daleko, na Wyspach Po?udniowych; ani Kendrick wraz ze Srebrnymi, czy jakikolwiek inny dzielny m??czyzna, kt?ry znajdowa? si? tu na miejscu – ?aden z nich nie by? bowiem w stanie zmierzy? si? ze smokiem. Potrzebowali magii – i niestety by?a to jedyna rzecz, do kt?rej nie mieli dost?pu. I tak mieli szcz??cie, ?e uda?o im si? uciec z Kr?gu, ale teraz, Gwen doskonale zdawa?a sobie z tego spraw?, przeznaczenie wreszcie ich dopad?o. By? to czas, w kt?rym przyjdzie im spojrze? ?mierci prosto w twarz. Ta bowiem goni?a ich ju? od pewnego czasu. Gwendolyn odwr?ci?a si? i spojrza?a w stron? horyzontu, nawet st?d by?a w stanie dostrzec czarn? chmar? smok?w pod??aj?cych w ich kierunku. Pozosta?o jej niewiele czasu. Nie chcia?a umrze? sama, tutaj na wybrze?u. Chcia?a by? wtedy ze swoimi lud?mi, chroni?c ich najlepiej jak tylko potrafi?a. Po raz ostatni odwr?ci?a si? w stron? oceanu, maj?c nadziej?, ?e uda jej si? jeszcze raz dojrze? Guwayne’a. Jednak niczego ju? tam nie by?o. Guwayne by? teraz daleko od niej, gdzie? za lini? horyzontu, podr??uj?c do ?wiata, kt?rego ona nigdy nie pozna. Bo?e, prosz? – modli?a si? Gwen – czuwaj nad nim. We? moje ?ycie zamiast jego. Zrobi? wszystko. Tylko spraw, aby Guwayne by? bezpieczny. Pozw?l mi jeszcze kiedy? go u?cisn??. Prosz?. B?agam Ci?. Gwendolyn otworzy?a oczy, maj?c nadziej? na jaki? znak, mo?e t?cz? na niebie – cokolwiek. Jednak horyzont pozostawa? pusty. Nie by?o na nim nic opr?cz czarnych, z?owrogich chmur – jakby ?wiat by? na ni? w?ciek?y za to co zrobi?a. ?kaj?c, Gwen odwr?ci?a si? od oceanu w stron? tego, co pozosta?o z jej ?ycia. Zacz??a biec, a ka?dy krok przybli?a? j? do ostatniej chwili, kt?r? sp?dzi ze swoimi lud?mi. * Gwen sta?a przy g?rnych balustradach fortu Tirusa, otoczona dziesi?tkami swoich ludzi, w?r?d kt?rych znajdowali si? jej bracia – Kendrick, Reece i Godfrey, jej kuzynostwo – Matus i Stara, a tak?e Steffen, Aberthol, Srog, Brandt, Atme i ca?y Legion. Wszyscy wpatrywali si? w niebo. Byli milcz?cy i ponury, doskonale zdaj?c sobie spraw? z tego, co czeka ich ju? niebawem. Stali tam bezradni, s?uchaj?c nadchodz?cych z oddali ryk?w, kt?re trz?s?y ziemi? w posadach. Obserwowali jak Ralibar toczy dla nich swoj? wojn? – samotny dzielny smok robi? co tylko m?g?, aby powstrzyma? nalot wrogich bestii. Serce Gwen krwawi?o kiedy patrzy?a na walk? Ralibara – walczy? tak dzielnie, z takim oddaniem, sam jeden przeciwko dziesi?tkom smok?w, a mimo tego wci?? pozostawa? nieustraszony. Zion?? w nich ogniem, podni?s? swoje wielkie szpony i drapa?, ?apa? je i zatapia? k?y w ich gard?ach. By? nie tylko od nich silniejszy, ale te? szybszy. Doskonale prezentowa? si? w bitwie. Kiedy Gwen patrzy?a na to wszystko, w jej sercu pojawi?a si? ostatnia iskra nadziei. Cz??? niej o?mieli?a si? uwierzy?, ?e by? mo?e Ralibar b?dzie w stanie ich ochroni?. Widzia?a, jak zrobi? unik i zanurkowa?, kiedy trzy smoki zion??y ogniem w stron? jego g?owy, prawie go trafiaj?c. Ralibar rzuci? si? do przodu i zatopi? swoje szpony w klatce piersiowej jednego ze smok?w, a nast?pnie ?ci?gn?? go w d??, w kierunku oceanu. Kiedy tak nurkowa?, kilka smok?w skierowa?o ogie? na jego grzbiet – Gwen z przera?eniem patrzy?a na to, jak Ralibar, wraz z zaatakowanym przez niego smokiem, staj? si? jedn? wielk? kul? ognia, kt?ra spada wprost do morza. Smok stawia? op?r, ale Ralibar u?y? ca?ej swojej si?y, aby zanurzy? go w morskich falach – wkr?tce oba smoki znikn??y w odm?tach oceanu. Da?o si? s?ysze? g?o?ny syk, kt?rego powstaniu towarzyszy?y k??by dymu – woda zgasi?a otaczaj?cy ich ogie?. Gwen patrzy?a z niecierpliwo?ci? co si? stanie, maj?c nadziej?, ?e Ralibarowi nic si? nie sta?o – kilka chwil p??niej wynurzy? si?, sam. Drugi smok r?wnie? wyp?yn?? na powierzchni?, unosi? si? na falach, martwy. Bez wahania Ralibar wystrzeli? w kierunku dziesi?tek smok?w, kt?re nurkowa?y w jego kierunku. Kiedy schodzi?y w d??, otwiera?y swoje wielkie szcz?ki, celuj?c w Ralibara. Ten zaatakowa? – napr??y? ogromne szpony, odchyli? si? w ty? rozpo?cieraj?c skrzyd?a, a nast?pnie pochwyci? dwa smoki i ?ci?gn?? je w d??, wprost do oceanu. Przytrzyma? je pod wod?, jak zrobi? to poprzednio, a kilkana?cie smok?w rzuci?o si? na jego ods?oni?ty grzbiet. Ca?a grupa run??a w stron? wody, zanurzaj?c w niej Ralibara. Ten walczy? dzielnie, jednak pozosta?e smoki mia?y zbyt du?? przewag? liczebn? – run?? wi?c w wod?, przytrzymany przez kilkana?cie smok?w, kt?re skrzecza?y w furii. Gwen prze?kn??a ?lin?, jej serce rozdziera?o si? na widok tego, jak dzielnie Ralibar walczy w ich obronie. Ca?kiem sam. Najbardziej na ?wiecie pragn??a teraz, aby by?a w stanie mu pom?c. Wnikliwie obserwowa?a powierzchni? wody, czekaj?c, maj?c nadziej? na jakikolwiek znak, licz?c na to, ?e uda mu si? wyp?yn??. Jednak, ku jej przera?eniu, Ralibar nie pojawi? si?. Pozosta?e smoki wyp?yn??y, wznios?y si?, przegrupowa?y i ruszy?y w stron? Wysp G?rnych. Wydawa?o si?, ?e patrz? wprost na Gwendolyn – wyda?y z siebie pot??ny ryk i rozpostar?y skrzyd?a. Gwen poczu?a jak jej serce rozpada si? na kawa?ki. Jej najdro?szy przyjaciel Ralibar, ich ostatnia nadzieja, ostania linia obrony, by? martwy. Gwendolyn odwr?ci?a si? do swoich ludzi, kt?rzy pozostawali w szoku. Wiedzieli co teraz nast?pi – niemo?liwa do powstrzymania fala destrukcji. Gwen otworzy?a usta, a s?owa utkn??y jej w gardle. – Bijcie w dzwony – uda?o jej si? wreszcie powiedzie? dr??cym g?osem. – Rozka?cie ludziom, aby si? schronili. Ka?dy, kto pozostaje na powierzchni, ma zej?? do podziemi, natychmiast. Do jaski?, do piwnic – gdziekolwiek, byle nie zostawa? tutaj. Rozka?cie im – natychmiast! – Bijcie w dzwony! – wrzasn?? w stron? podw?rza Steffen, podbiegaj?c do kraw?dzi fortu. Wkr?tce d?wi?k dzwon?w rozbrzmia? na dziedzi?cu. Setki ludzi, os?b ocala?ych z Kr?gu, ucieka?o teraz w poszukiwaniu schronienia. Kierowali si? do jaski? na obrze?ach miasta, b?d? spieszyli w stron? piwnic i schron?w znajduj?cych si? pod ziemi?. Przygotowywali si? na nieuchronne nadej?cie fali ognia, kt?ra lada moment mia?a si? tutaj pojawi?. – Kr?lowo, – powiedzia? Srog, odwracaj?c si? w stron? Gwen – mo?e b?dziemy w stanie schroni? si? w tym forcie. W ko?cu jest zbudowany z kamienia. – Nie wiesz do czego zdolny jest gniew smok?w – odpowiedzia?a. – Nic, co pozostaje na powierzchni, nie b?dzie bezpieczne. Nic. – Ale Pani, mo?e jednak w tym forcie b?dziemy bezpieczniejsi – namawia?. – Ta budowla przetrwa?a pr?b? czasu. Jej ?ciany s? grube na stop?. Czy nie wola?aby? by? tutaj, ani?eli pod ziemi?? Gwen pokr?ci?a g?ow?. Us?ysza?a ryk, spojrza?a w dal i zobaczy?a zbli?aj?ce si? smoki. Jej serce z?ama?o si?, kiedy zobaczy?a jak w oddali smoki spuszczaj? ?cian? ognia na jej flot?, kt?ra stacjonowa?a w po?udniowym porcie. Patrzy?a jak jej cenne statki, jej droga ucieczki z tej wyspy, pi?kne statki, kt?rych zbudowanie zaj??o dekady, w jednej chwili zamieni?y si? w nico??, sta?y si? jedynie podpa?k?. Na szcz??cie przewidzia?a, ?e tak w?a?nie si? stanie i ukry?a kilka z nich po drugiej stronie wyspy. Mia?a zamiar ich u?y?, gdyby jej i jej ludziom uda?o si? prze?y?. – Nie ma czasu na dyskusj?. Wszyscy si? st?d kiedy? wydostaniemy. Za mn?. Ruszyli za Gwen kiedy ta zesz?a z dachu i pospieszy?a w d?? kr?tymi schodami. Prowadzi?a ich tak szybko, jak tylko by?a w stanie. Kiedy tak szli, Gwen instynktownie chcia?a przytrzyma? Guwayne’a – jej serce z?ama?o si? po raz kolejny, kiedy zda?a sobie spraw? z tego, ?e go tutaj nie ma. Schodz?c ze schod?w czu?a, ?e co? w niej umiera. S?ysza?a, jak wszyscy za ni? pod??aj?, przeskakuj?c po dwa stopnie w d??, staraj?c si? jak najszybciej dotrze? do bezpiecznego miejsca. Gwen s?ysza?a ryki smok?w coraz bli?ej, ziemia pod nimi ju? powoli zaczyna?a si? trz???, modli?a si? tylko, aby Guwayne by? bezpieczny. Gwen wyskoczy?a z zamku i pobieg?a wraz z innymi przez dziedziniec. Wszyscy przemieszczali si? w stron? wej?cia do loch?w, w kt?rych od dawna nie by?o ju? ?adnych wi??ni?w. Kilku jej ?o?nierzy czeka?o przed stalowymi drzwiami, zabezpieczaj?cymi schody prowadz?ce do podziemi. Zanim jednak przez nie przeszli, Gwen zatrzyma?a si? i odwr?ci?a w stron? swoich ludzi. Zobaczy?a, ?e kilka os?b wci?? biegnie przez dziedziniec. Krzyczeli ze strachu i w oszo?omieniu nie wiedzieli, dok?d si? uda?. – Chod?cie tutaj! – krzykn??a. – Chod?cie pod ziemi?! Wszyscy! Gwen odesz?a w bok, staraj?c si? upewni?, ?e wszyscy s? bezpieczni, a jej ludzie, jeden po drugim, przebiegali obok niej i wbiegali na kamienne schody, po czym znikali w ciemno?ciach. Ostatnimi osobami, kt?re zatrzyma?y si? i stan??y obok niej, byli jej bracia Kendrick, Reece i Godfrey oraz Steffen. Ca?a pi?tka odwr?ci?a si? i spojrza?a w niebo, a wtedy nast?pi? kolejny, wstrz?saj?cy ziemi? ryk. Gromada smok?w by?a ju? tak blisko, ?e Gwen mog?a j? zobaczy?, zaledwie kilkaset jard?w dalej. Ich skrzyd?a by?y tak ogromne, ?e wr?cz trudno by?o w to uwierzy?. Zmierza?y tu pewne siebie, ?mia?e, z pyskami przepe?nionymi furi?. Trzyma?y szeroko otwarte szcz?ki z nadziej? na to, ?e uda im si? wszystkich rozszarpa?. Ka?dy z ich z?b?w by? wielko?ci Gwendolyn. A wi?c – pomy?la?a Gwendolyn – tak w?a?nie wygl?da ?mier?. Po raz ostatni rozejrza?a si? woko?o i zobaczy?a, ?e setki jej ludzi schroni?o si? w swoich nowych domach, na powierzchni, odmawiaj?c zej?cia pod ziemi?. – Powiedzia?am, ?e maj? zej?? pod ziemi?! – wrzasn??a Gwen. – Cz??? z naszych ludzi pos?ucha?a, – zauwa?y? ponuro Kendrick, potrz?saj?c g?ow? – ale wielu niestety nie. Gwen poczu?a, ?e co? rozdziera j? od ?rodka. Wiedzia?a co stanie si? z lud?mi, kt?rzy pozostan? na powierzchni. Dlaczego oni zawsze musz? by? tacy uparci? I wtedy to si? sta?o – pierwszy smok zion?? ogniem w ich kierunku. By? na tyle daleko, ?e nie uda?o mu si? ich spali?, ale jednocze?nie na tyle blisko, ?e Gwen poczu?a podmuch gor?ca na swojej twarzy. Patrzy?a z przera?eniem jak narastaj? wrzaski jej ludzi – os?b znajduj?cych si? po drugiej stronie dziedzi?ca, kt?re zdecydowa?y si? pozosta? na powierzchni, w swoich mieszkaniach, albo w forcie Tirusa. Kamienny fort, tak niezniszczalny jeszcze przed chwil?, sta? teraz w ogniu, strzelaj?c p?omieniami na boki, w prz?d i w ty?. By? teraz niczym innym jak zwyk?ym budynkiem stoj?cym w p?omieniach. Jego kamienne ?ciany dos?ownie w momencie zosta?y zw?glone i osmolone. Gwen prze?kn??a ?lin?, zdaj?c sobie spraw? z tego, ?e gdyby pr?bowali przeczeka? wszystko w forcie, w?a?nie wszyscy byliby martwi. Pozostali nie mieli jednak tyle szcz??cia – krzyczeli p?on?c i uciekali po ulicach, zanim upadli na ziemi?. Okropny sw?d palonego cia?a przeszy? otaczaj?ce ich powietrze. – Pani, – powiedzia? Steffen – musimy zej?? pod ziemi?. Natychmiast! Gwen nie potrafi?a powstrzyma? si? od ?ez. Wiedzia?a, ?e Steffen ma racj?. Pozwoli?a poprowadzi? si? przez innych, pozwoli?a, by przeci?gn?li j? przez bramy i ?ci?gn?li schodami w d??. W ciemno??. Fala ognia toczy?a si? w ich kierunku. Stalowe drzwi zatrzasn??y si? dos?ownie sekund? po tym, jak je przekroczyli. Poczu?a ich echo odbijaj?ce si? za jej plecami. Wydawa?o jej si?, jakby w?a?nie zatrzasn??y si? drzwi do jej serca. ROZDZIA? DRUGI Alistair, szlochaj?c, ukl?kn??a obok cia?a Ereca, ?ciskaj?c go mocno. Jej sukni? ?lubn? pokry?a jego krew. Kiedy go tak trzyma?a, ?wiat wok?? niej wirowa?. Poczu?a, ?e zaczyna uchodzi? z niego ?ycie. Cia?o Ereca pokryte by?o k?utymi ranami. J?cza?, a Alistair wyczuwa?a po jego pulsie, ?e umiera. – NIE! – j?kn??a Alistair, tul?c go w swoich ramionach, ko?ysz?c go. Jej serce rozpad?o si? na dwoje, czu?a si?, jakby sama umiera?a. Cz?owiek, kt?rego mia?a po?lubi?, kt?ry patrzy? na ni? z tak? mi?o?ci? zaledwie kilka chwil temu, le?a? teraz w jej ramionach prawie martwy. Ledwie potrafi?a to poj??. Cios nadszed? zupe?nie niespodziewanie, w chwili mi?o?ci i rado?ci. Zosta? zaskoczony z jej winy. Z powodu jej g?upiej zabawy. Dlatego, ?e poprosi?a, aby zamkn?? oczy i pozwoli? jej podej?? w jej bia?ej sukni. Poczucie winy ow?adn??o Alistair. Wydawa?o jej si? jakby to wszystko sta?o si? przez ni?. – Alistair – j?kn??. Spojrza?a w d?? i zobaczy?a, ?e jego na wp?? otwarte oczy zaczynaj? stawa? si? puste, ?e zaczyna uchodzi? z nich ?ycie. – Pami?taj, ?e to nie twoja wina – wyszepta? – i pami?taj, jak bardzo ci? kocham. Alistair p?aka?a, trzymaj?c go przy piersi, czuj?c jak staje si? zimny. Kiedy tak siedzia?a, co? w niej p?k?o. Dotkn??a j? niesprawiedliwo?? ca?ej tej sytuacji. Co?, co w najmniejszym stopniu nie chcia?o zgodzi? si? na jego ?mier?. Alistair nagle poczu?a mrowienie, jakby tysi?c szpilek uk?u?o j? w koniuszki palc?w. Jej cia?o ogarn??a fala gor?ca – od czubka g?owy, a? po palce u st?p. Ow?adn??a j? dziwna si?a, co? silnego i pierwotnego, co? czego nie rozumia?a. By?o to silniejsze ni? jakakolwiek moc, kt?r? czu?a kiedykolwiek wcze?niej, jakby jaki? zewn?trzny duch przej?? jej cia?o. Czu?a, ?e jej d?onie i r?ce pal? si? z gor?ca, odruchowo wyci?gn??a r?ce i po?o?y?a swoje d?onie na piersi i czole Ereca. Alistair trzyma?a go w ten spos?b, jej r?ce stawa?y si? jeszcze gor?tsze. Zamkn??a oczy. Obrazy przewija?y si? w jej umy?le. Widzia?a jak Erec, jako m?ody ch?opiec, opuszcza Wyspy Po?udniowe. Dumny i szlachetny, stoj?cy na pot??nym statku. Widzia?a jak wst?puje do Legionu, do Srebrnych. Jak walczy, jak staje si? mistrzem, jak broni Kr?gu przed wrogami. Widzia?a jak siedzi wyprostowany, doskonale prezentuj?c si? w siodle, w l?ni?cej srebrnej zbroi. Wz?r szlachectwa i odwagi. Wiedzia?a, ?e nie mo?e pozwoli? mu umrze?. ?e ?wiat nie mo?e pozwoli? sobie na tak? strat?. D?onie Alistair wci?? stawa? si? coraz cieplejsze, otworzy?a oczy i zobaczy?a jak jego oczy si? zamykaj?. Zobaczy?a te? bia?e ?wiat?o, kt?re emanuje z jej d?oni i rozchodzi si? wok?? cia?a Ereca. Widzia?a jak ?wiat?o go otacza, jak tworzy wok?? niego pow?ok?. Kiedy go obserwowa?a, zauwa?y?a, ?e jego rany zaczynaj? wch?ania? krew, ?e powoli zaczynaj? si? zabli?nia?. Oczy Ereca otworzy?y si?, wype?nione by?y ?wiat?em. Poczu?a, ?e co? si? w nim zmienia. Jego cia?o, tak zimne jeszcze kilka chwil temu, stawa?o si? coraz cieplejsze. Czu?a, ?e wracaj? w niego si?y witalne. Erec spojrza? na ni? ze zdumieniem i podziwem, a kiedy to uczyni?, Alistair poczu?a, ?e jej w?asna energia si? zmniejsza, ?e jej w?asne si?y ?yciowe s?abn?, tak jakby przenosi?a w?asn? energi? na niego. Jego oczy zamkn??y si? i zapad? w g??boki sen. Jej r?ce nagle sta?y si? zimne, a kiedy sprawdzi?a jego puls, poczu?a, ?e wr?ci? do normalno?ci. Odetchn??a z wielk? ulg?, wiedz?c, ?e przywr?ci?a go z powrotem. Jej d?onie trz?s?y si?, zm?czone tym, co si? przed chwil? sta?o. By?a wyczerpana, ale jednocze?nie dumna. Dzi?kuj? Bo?e, – pomy?la?a, kiedy pochyli?a si? i po?o?y?a twarz na jego piersi, przytuli?a go p?acz?c z rado?ci – dzi?kuj?, ?e nie zabra?e? ode mnie mojego m??a. Alistair przesta?a p?aka? i rozejrza?a si? woko?o – zobaczy?a le??cy na pod?odze miecz Bowyera. Jego r?koje?? i ostrze pokryte by?y krwi?. Szczerze nienawidzi?a Bowyera, bardziej ni? mog?a to sobie wyobrazi?. By?a zdeterminowana, aby pom?ci? Ereca. Schyli?a si? i podnios?a zakrwawion? bro?, jej d?onie r?wnie? pokry?y si? krwi? kiedy trzyma?a i ogl?da?a miecz. Chcia?a go w?a?nie wyrzuci?, przygl?daj?c si? jak l?duje daleko, na drugim ko?cu pokoju, kiedy nagle drzwi do komnaty szeroko si? otworzy?y. Alistair odwr?ci?a si? trzymaj?c w r?ce zakrwawiony miecz i zobaczy?a, jak w po?piechu wchodzi do pomieszczenia rodzina Ereca, otoczona kilkunastoma ?o?nierzami. Kiedy podeszli bli?ej, ich zaskoczenie zmieni?o si? w przera?enie – wszyscy patrzyli to na ni?, to na nieprzytomnego Ereca. – Co ty zrobi?a?? – wrzasn??a Dauphine. Alistair spojrza?a na ni? niczego nie rozumiej?c. – Ja? – zapyta?a. – Ja niczego nie zrobi?am. Dauphine podesz?a bli?ej i popatrzy?a na ni? gro?nie. – Doprawdy? – zapyta?a. – Jedynie zabi?a? naszego najlepszego i najwspanialszego rycerza! Alistair spojrza?a na ni? przera?ona i nagle zda?a sobie spraw? z tego, ?e wszyscy tu obecni uwa?aj? j? za morderczyni?. Spojrza?a w d?? i zobaczy?a zakrwawiony miecz w swojej d?oni, ?lady krwi na swoich r?kach i na swojej sukni. Zrozumia?a, ?e wszyscy my?l?, ?e to ona to zrobi?a. – Ale to nie ja go d?gn??am – zaoponowa?a Alistair. – Nie? – spyta?a oskar?aj?co Dauphine. – A miecz w jaki? magiczny spos?b wyl?dowa? w twojej d?oni? Alistair rozejrza?a si? po pokoju, widz?c, ?e wszyscy zbieraj? si? wok?? niej. – Zrobi? to m??czyzna. M??czyzna, kt?ry wyzwa? go na pojedynek na polu bitwy – Bowyer. Pozostali spojrzeli na siebie sceptycznie. – Czy?by? – odpowiedzia?a Dauphine. – A gdzie teraz jest ten m??czyzna? – zapyta?a rozgl?daj?c si? po pomieszczeniu. Alistair zobaczy?a, ?e nie ma po nim nawet ?ladu i poj??a, ?e wszyscy s? przekonani, ?e k?amie. – Uciek? – powiedzia?a. – Zaraz po tym jak go d?gn??. – A w jaki spos?b jego zakrwawiony miecz trafi? do twoich r?k? – odparowa?a Dauphine. Alistair z przera?eniem spojrza?a na znajduj?c? si? w jej d?oni bro?. Wypu?ci?a miecz z r?ki, a ten z brz?kiem upad? na kamienn? pod?og?. – Ale dlaczego mia?abym chcie? zabi? mojego przysz?ego m??a? – zapyta?a. – Jeste? magiem, – powiedzia?a Dauphine staj?c obok niej – takim jak ty nie mo?na ufa?. Och bracie! – j?kn??a Dauphine ruszaj?c do przodu i padaj?c na kolana mi?dzy Ereciem a Alistair. Obj??a Ereca i u?cisn??a go. – Co? ty zrobi?a? – szlocha?a Dauphine. – Ale ja jestem niewinna! – krzykn??a Alistair. Dauphine odwr?ci?a si? do niej z wyrazem nienawi?ci na twarzy, nast?pnie spojrza?a na ?o?nierzy. – Aresztowa? j?! – rozkaza?a. Alistair poczu?a ?api?ce j? od ty?u r?ce, kt?re szarpni?ciem ustawi?y j? do pionu. By?a os?abiona, nie by?a wi?c w stanie oprze? si? stra?nikom, kt?rzy wykr?cili jej r?ce do ty?u i zacz?li j? wyprowadza?. Niewiele obchodzi?o j? co si? z ni? stanie, jednak teraz, kiedy j? wyprowadzali, nie mog?a  znie?? my?li o tym, ?e zostanie oddzielona od Ereca. Nie teraz, nie kiedy najbardziej jej potrzebowa?. Uzdrawiaj?ca moc, kt?r? mu przekaza?a, by?a jedynie tymczasowa. Wiedzia?a, ?e b?dzie potrzebowa? kolejnej sesji, a je?li jej nie dostanie – umrze. – NIE! – wrzasn??a. – Zostawcie mnie! Ale jej krzyki pozosta?y bez odzewu. Wyprowadzali j?, jakby by?a kolejnym, zwyczajnym wi??niem. ROZDZIA? TRZECI Thor uni?s? d?onie i przys?oni? oczy, o?lepiony ?wiat?em, kiedy l?ni?ce, z?ote drzwi do zamku jego matki otworzy?y si? szeroko – blask by? tak intensywny, ?e Thor ledwie by? w stanie cokolwiek zobaczy?. W jego kierunku kroczy?a posta?, jaka? sylwetka. Kobieta. Ka?d? cz?stk? swojego jestestwa czu?, ?e to jego matka. Serce Thora wali?o kiedy zobaczy?, ?e tam stoi i trzymaj?c r?ce pod bokiem patrzy wprost na niego. Powoli ?wiat?o zacz??o zanika?. By?o teraz wystarczaj?co ?agodne, aby m?g? opu?ci? r?ce i na ni? spojrze?. Nasta?a chwila, na kt?r? czeka? przez ca?e swoje ?ycie, moment, o kt?rym zawsze marzy?. Nie umia? w to uwierzy? – to naprawd? by?a ona. Jego matka. Wewn?trz tego zamku, wznosz?cego si? na szczycie ska?y. Thor otworzy? szeroko oczy i po raz pierwszy w ?yciu zawiesi? na niej wzrok. Sta?a zaledwie kilka st?p st?d, odwzajemniaj?c jego spojrzenie. Po raz pierwszy ujrza? jej twarz. Oddech uwi?z? mu w gardle, kiedy na ni? patrzy? – by?a to najpi?kniejsza kobieta, jak? kiedykolwiek widzia?. Wygl?da?a na ponadczasow? – zdawa?a si? by? jednocze?nie stara i m?oda, jej sk?ra by?a niemal przezroczysta, a twarz l?ni?ca. U?miechn??a si? do niego uroczo, jej d?ugie blond w?osy si?ga?y do pasa. Mia?a du?e, jasne, przezroczyste, szare oczy. Jej doskonale wyrze?bione ko?ci policzkowe i linia szcz?ki by?y niezwykle podobne do jego w?asnych. Co jednak najbardziej zaskoczy?o Thora, to to, ?e im d?u?ej na ni? patrzy?, tym wi?cej w?asnych cech rozpoznawa? w jej twarzy – kszta?t szcz?ki, usta, cie? szarych oczu, a nawet dumnie wygl?daj?ce czo?o. Wydawa?o mu si?, jakby w pewien spos?b, spogl?da? na samego siebie. Wygl?da?a te? r?wnie efektownie jak Alistair. Matka Thora ubrana by?a w bia?? jedwabn? tog? i peleryn?. Kaptur jej szaty by? opuszczony. Sta?a z opartymi pod bokiem r?kami, kt?re zdobi?a bi?uteria. Jej d?onie by?y smuk?e, a sk?ra wydawa?a si? tak g?adka, jakby nale?a?a do niemowl?cia. Thor wyczuwa? intensywn? energi? jaka od niej bi?a. By?a ona silniejsza ni? jakakolwiek energia, kt?rej dotychczas do?wiadczy?. Jakby otacza?o go s?o?ce. Gdy tak sta? p?awi?c si? widokiem, poczu? skierowan? w swoj? stron? fal? mi?o?ci. Nigdy wcze?niej nie czu? tak bezwarunkowej mi?o?ci i akceptacji. Czu? si?, jakby tu w?a?nie nale?a?. Stoj?c tu teraz przed ni?, Thor poczu? wreszcie, ?e cz??? niego samego wreszcie si? wype?ni?a. Poczu?, jakby wszystko na ?wiecie by?o teraz tak, jak ma by?. – Thorgrinie, m?j synu – powiedzia?a. By? to najpi?kniejszy g?os jaki kiedykolwiek s?ysza?. Mi?kki, odbijaj?cy si? od staro?ytnych kamiennych ?cian zamku, brzmia? jakby doby? si? z samych niebios. Thor sta? tam zaskoczony, nie maj?c poj?cia co powiedzie?. Czy to wszystko by?o prawdziwe? Zastanawia? si?, czy nie jest to kolejna kreacja Krainy Druid?w, po prostu kolejna zjawa, kolejny raz kiedy umys? p?ata? mu figle. Odk?d tylko pami?ta?, pragn?? przytuli? swoj? matk?. Posun?? si? wi?c krok naprz?d, zdeterminowany, aby dowiedzie? si?, czy to tylko przywidzenie. Wyci?gn?? r?ce, aby j? obj??, a kiedy to robi?, ba? si?, ?e jego u?cisk napotka jedynie na powietrze, a to co widzi oka?e si? li tylko iluzj?. Ale kiedy spr?bowa? j? uchwyci?, poczu?, ?e jego ramiona oplataj? si? wok?? niej, poczu?, ?e dotyka prawdziwej osoby – co wi?cej, osoba ta odwzajemnia?a jego u?cisk. By?o to najcudowniejsze uczucie na ca?ym ?wiecie. Przytuli?a go mocno, a Thor poczu? si? wspaniale, wiedz?c, ?e jest prawdziwa. Wiedz?c, ?e wszystko to jest prawdziwe. ?e ma matk?, ?e ona naprawd? istnieje, ?e sta?a tu we w?asnej osobie, w ca?ym tym ?wiecie iluzji i fantazji – i ?e naprawd? jej na nim zale?a?o. Po d?u?szej chwili, odchylili si? od siebie – Thor spojrza? na ni? ze ?zami w oczach i zobaczy?, ?e jej oczy r?wnie? s? mokre od ?ez. – Jestem z ciebie taka dumna synu – powiedzia?a. Patrzy? na ni?, nie mog?c wykrztusi? z siebie ani s?owa. – Uko?czy?e? swoj? podr?? – doda?a. – Zas?u?y?e? na to, aby tu by?. Zawsze wiedzia?am, ?e uda ci si? sta? tym, kim si? w?a?nie sta?e?. Thor przygl?da? si? jej, wci?? pozostaj?c zdumionym, ?e ona naprawd? istnieje. Zastanawia? si?, co powiedzie?. Przez ca?e swoje ?ycie mia? do niej tyle pyta?, a teraz, stoj?c tu? przed ni?, mia? w g?owie pustk?. Nie wiedzia? nawet gdzie zacz??. – Chod? ze mn? – powiedzia?a i odwr?ci?a si?. – Poka?? ci miejsce, w kt?rym si? urodzi?e?. U?miechn??a si? i wyci?gn??a r?k?, kt?r? Thor uchwyci?. Szli obok siebie wchodz?c do zamku. Matka wskazywa?a mu drog?, emanuj?c ?wiat?em, kt?re odbija?o si? od ?cian. Thor zastanawia? si? nad tym wszystkim – by?o to najbardziej ol?niewaj?ce miejsce, jakie widzia? w ca?ym swoim ?yciu. ?ciany zrobione by?y z po?yskuj?cego z?ota, wszystko l?ni?o, doskona?e, surrealistyczne. Wydawa?o mu si?, jakby znalaz? si? w magicznym, niebia?skim zamku. Szli w d??, d?ugim korytarzem o ?ukowatym suficie. Od wszystkiego odbija?o si? ?wiat?o. Thor spojrza? w d?? i zobaczy?, ?e pod?oga pokryta by?a diamentami, po?yskiwa?a milionem punkcik?w ?wiat?a. – Dlaczego mnie zostawi?a?? – spyta? nagle Thor. By?y to pierwsze s?owa jakie wypowiedzia?. Zaskoczy?y one nawet jego samego. Z wszystkich rzeczy, o kt?re chcia? j? zapyta?, z jakiego? powodu te s?owa wyskoczy?y z niego jako pierwsze. Poczu? si? zak?opotany i zawstydzony, ?e nie by? dla niej milszy. Wcale nie chcia? by? szorstki. Jednak wsp??czuj?cy u?miech jego matki nie znikn?? z jej twarzy. Sz?a obok i patrzy?a na niego z czyst? mi?o?ci?. Czu? z jej strony wielk? mi?o?? i akceptacj?. Czu?, ?e go nie os?dza?a, niezale?nie od tego, co powiedzia?. – Masz prawo si? na mnie z?o?ci? – powiedzia?a. – Musz? prosi? ci? o wybaczenie. Ty i twoja siostra znaczyli?cie dla mnie wi?cej, ni? cokolwiek innego na ?wiecie. Chcia?am wychowa? was tutaj – ale nie mog?am. Poniewa? jeste?cie wyj?tkowi. Oboje. Przeszli przez kolejny korytarz. Matka zatrzyma?a si? i odwr?ci?a w stron? Thora. – Nie jeste? zwyczajnym Druidem, Thorgrinie, nie jeste? te? zwyczajnym wojownikiem. Jeste? najwspanialszym wojownikiem jaki kiedykolwiek istnia? i b?dzie istnia? na ?wiecie – jak r?wnie? najwspanialszym Druidem. Twoje przeznaczenie jest wyj?tkowe. Twoje ?ycie zosta?o zaplanowane jako co? wi?kszego, znacznie wi?kszego, ni? tylko to miejsce. Twoje ?ycie i twoje przeznaczenie zosta?y pomy?lane jako co?, co musisz dzieli? ze ?wiatem. To w?a?nie dlatego musia?am pu?ci? ci? wolno. Musia?am pozwoli? ci, zaistnie? w ?wiecie. Musia?am pozwoli? ci, sta? si? cz?owiekiem, kt?rym teraz jeste?. Pozwoli? ci do?wiadczy? wszystkiego co prze?y?e?, aby? nauczy? si? by? wojownikiem, kt?rym od pocz?tku mia?e? si? sta?. Wzi??a g??boki oddech. – Widzisz Thorgrinie, to nie odosobnienie i przywileje tworz? wojownika, ale trud i niewygody, b?l i cierpienie. Cierpienie przede wszystkim. Patrzenie na to, jak cierpisz, by?o dla mnie niezwykle trudne – jednak, paradoksalnie, by?o to co?, czego potrzebowa?e? najbardziej, aby sta? si? cz?owiekiem, kt?rym teraz jeste?. Rozumiesz Thorgrinie? Thor, w istocie, po raz pierwszy w ?yciu rozumia?. Po raz pierwszy w jego ?yciu wszystko zaczyna?o mie? sens. Pomy?la? o ca?ym cierpieniu na jakie natrafi? w swoim ?yciu – o dorastaniu bez matki; o konieczno?ci us?ugiwania braciom; o ojcu, kt?ry go nienawidzi?; o wychowaniu w ma?ej, dusznej wiosce, gdzie wszyscy postrzegali go jako kogo?, kto nic nie znaczy. Jego dzieci?stwo by?o jednym wielkim pasmem upokorze?. Teraz jednak zaczyna? dostrzega?, ?e tego potrzebowa?, ?e ca?y ten trud i cierpienia zosta?y dla niego zaplanowane. – Ca?e to cierpienie, twoja niezale?no??, twoje zmagania o to, aby odnale?? swoj? w?asn? drog? – doda?a jego matka – by?y moim darem dla ciebie. By? to dar, kt?ry mia? uczyni? ci? silniejszym. Dar – pomy?la? Thorgrin. Nigdy wcze?niej nie postrzega? tego w ten spos?b. Swego czasu, wygl?da?o to jak co?, co z darem nie ma absolutnie nic wsp?lnego – jednak teraz, patrz?c w przesz?o??, wiedzia?, ?e by?o to dok?adnie to. Kiedy jego matka wypowiada?a te s?owa, zrozumia?, ?e mia?a racj?. Wszystkie przeciwno?ci, jakim musia? stawi? czo?a, by?y darem, kt?ry pom?g? mu odpowiednio si? ukszta?towa?. Matka odwr?ci?a si? i razem kontynuowali spacer po zamku. Umys? Thora zape?ni? si? milionem pyta?, kt?re chcia? jej zada?. – Czy jeste? prawdziwa? – spyta? Thor. Po raz kolejny by?o mu wstyd, ?e zachowuje si? bez polotu i ?e zn?w zadaje pytanie, kt?rego wcale nie planowa? zada?. Jednak poczu? teraz bardzo siln? potrzeb?, aby upewni? si? w tej kwestii. – Czy to miejsce jest prawdziwe? – doda?. – Czy mo?e jest to tylko iluzja, mo?e to wytw?r mojej wyobra?ni, podobnie jak reszta tych ziem? Matka u?miechn??a si? do niego. – Jestem r?wnie prawdziwa jak ty. Thor skin?? g?ow?. Odpowied? ta przekona?a go. – Masz racj?, ?e Kraina Druid?w to miejsce pe?ne iluzji, magiczne miejsce samo przez si?, – doda?a – jednak jestem bardzo prawdziwa. Podobnie jak ty, jestem Druidem. Druidzi nie s? tak mocno jak ludzie przywi?zani do fizycznych  miejsc. Co oznacza, ?e cz??? mnie ?yje tutaj, a inna cz??? – gdzie indziej. To dlatego zawsze jestem z tob?, nawet je?li nie mo?esz mnie zobaczy?. Druidzi s? jednocze?nie wsz?dzie i nigdzie. Jeste?my w stanie by? naraz w dw?ch ?wiatach, inaczej ni? pozostali. – Podobnie jak Argon – odpowiedzia? Thor, przypominaj?c sobie, ?e Argon potrafi nagle pojawi? si? i znikn??, by? wsz?dzie i nigdzie w tym samym czasie. Skin??a g?ow?. – Tak – odpowiedzia?a. – Tak samo jak m?j brat. Thor spojrza? na ni? zdziwiony. – Tw?j brat? – zapyta?. Potwierdzi?a. – Argon jest twoim wujkiem – powiedzia?a. – Bardzo ci? kocha. Zawsze ci? kocha?. I Alistair te?. Thor rozwa?a? to wszystko, oszo?omiony. Zmarszczy? brwi nad czym? si? zastanawiaj?c. – Jednak u mnie to co? innego – powiedzia?. – Nie czuj? tak jak ty. Ja czuj? si? bardziej przywi?zany do miejsca. Nie potrafi? podr??owa? po innych ?wiatach r?wnie swobodnie co Argon. – To dlatego, ?e w po?owie jeste? cz?owiekiem – odpowiedzia?a. Thor pomy?la? o tym. – Jestem tutaj teraz, w tym zamku, w moim domu – powiedzia?. – Bo to jest m?j dom, prawda? – Tak – odpowiedzia?a. – Tak, jest. Podobnie jak ka?dy inny dom, kt?ry posiadasz na ?wiecie. Druidzi nie s? tak mocno przywi?zani do konceptu domu. – Wi?c je?li chcia?bym tu zosta?, ?y? tutaj… m?g?bym? – zapyta? Thor. Jego matka pokr?ci?a g?ow?. – Nie, – odpowiedzia?a – poniewa? tw?j czas tutaj, w Krainie Druid?w, dobieg? ko?ca. Twoje pojawienie si? tutaj by?o twoim przeznaczeniem – jednak Kraina Druid?w jest miejscem, kt?re mo?na odwiedzi? tylko jeden raz. Je?li odejdziesz, ju? nigdy nie mo?esz tu wr?ci?. To miejsce, ten zamek, wszystko co tutaj widzisz, miejsce z twoich sn?w, kt?re widzia?e? przez tak wiele lat – wszystko to zniknie. Niczym rzeka, do kt?rej nie mo?na wej?? po raz drugi. – A ty – spyta? nagle zaniepokojony Thor. Jego matka uroczo pokiwa?a g?ow?. – Mnie r?wnie? ju? nigdy nie zobaczysz. Nie w ten spos?b. Jednak zawsze z tob? b?d?. My?l ta zbi?a Thora z tropu. – Nie rozumiem – powiedzia?. – Wreszcie ci? odnalaz?em. Wreszcie odnalaz?em to miejsce, m?j dom. A teraz pr?bujesz mi powiedzie?, ?e to wszystko b?dzie trwa?o tylko ten jeden raz? – Matka skin??a g?ow?. – Dom wojownika jest na zewn?trz, na ?wiecie – powiedzia?a. – Twoim obowi?zkiem jest bycie tam, na zewn?trz. Musisz towarzyszy? innym, chroni? ich – i ca?y czas stawa? si? lepszym wojownikiem. Bo zawsze mo?esz by? lepszy. Wojownicy nie s? przeznaczeni do tego, aby przebywa? w jednym miejscu – a ju? na pewno nie wojownicy, kt?rych przeznaczenie jest tak wielkie jak twoje. Napotkasz na swojej drodze wiele wspania?ych rzeczy – wspania?e zamki, wspania?e miasta, wspania?ych ludzi. Jednak nie mo?esz trzyma? si? ?adnej z nich. ?ycie to wielka fala i musisz pozwoli? jej zabra? ci? tam, gdzie b?dzie to konieczne. Thor zmarszczy? brwi, staraj?c si? zrozumie?. To by?o zbyt wiele, jak na jeden raz. – Zawsze s?dzi?em, ?e kiedy ci? odnajd?, moja najwa?niejsza misja zostanie wype?niona. U?miechn??a si? do niego. – Taka jest kolej rzeczy – odpowiedzia?a. – Dostajemy od ?ycia wielkie misje, albo sami je dla siebie wybieramy, a nast?pnie staramy si? je wykona?. Nigdy tak naprawd? nie wyobra?amy sobie, ?e jeste?my w stanie je wype?ni? – a? nagle, w jaki? spos?b, udaje nam si? to uczyni?. A kiedy to zrobimy i misja zostaje zako?czona, w jaki? spos?b oczekujemy, ?e nasze ?ycie powinno si? zako?czy?. Ale nasze ?ycie dopiero si? zaczyna. Wspi?cie si? na jeden szczyt jest wspania?ym osi?gni?ciem samym w sobie – jednak prowadzi to r?wnie? na kolejny, wi?kszy szczyt. Wype?nienie jednej misji sprawia, ?e jeste? w stanie podj?? kolejn?, znacznie wi?ksz?. Thor spojrza? na ni? zaskoczony. – Tak, – powiedzia?a czytaj?c w jego my?lach – odnalezienie mnie poprowadzi ci? do wype?nienia nowej, wi?kszej misji. – Jaka? misja mog?aby by? wi?ksza? – spyta? Thor – C?? mo?e by? wi?kszego, ni? odnalezienie ciebie? U?miechn??a si?, a jej oczy przepe?ni?a m?dro??. – Nie potrafisz nawet wyobrazi? sobie jak wielka misja na ciebie czeka – powiedzia?a. – Niekt?rzy ludzie rodz? si? po to, aby wype?ni? tylko jedno zadanie. Niekt?rzy za? nie s? przeznaczeni do wype?nienia ?adnego. Jednak ty, Thorgrinie, urodzi?e? si?, aby wype?ni? dwana?cie misji. – Dwana?cie? – powt?rzy? Thor oszo?omiony. Skin??a g?ow?. – Miecz Przeznaczenia by? pierwsz?. Poradzi?e? sobie z ni? w doskona?y spos?b. Odnalezienie mnie by?o kolejn?. Wype?ni?e? wi?c ju? dwie z nich. Pozosta?o ci jeszcze dziesi??. Dziesi?? misji, wi?kszych nawet ni? te dwie. – Jeszcze dziesi??? – spyta?. – Jeszcze wi?kszych? Jak to w og?le mo?liwe? – Pozw?l, ?e ci poka?? – powiedzia?a, podchodz?c do niego. Nast?pnie obj??a go delikatnie ramieniem i poprowadzi?a w d?? korytarza. Przeszli przez b?yszcz?ce szafirowe drzwi i znale?li si? w komnacie zrobionej w ca?o?ci z szafir?w. L?ni?a na zielono. Matka Thora poprowadzi?a go przez pomieszczenie, wprost do zako?czonego ?ukiem, kryszta?owego okna. Thor sta? obok niej, podni?s? r?k? i po?o?y? d?o? na krysztale – po prostu poczu?, ?e powinien to zrobi?. Kiedy za? to uczyni? obie cz??ci okna delikatnie si? otworzy?y. Thor spojrza? na ocean, omiataj?c wzrokiem tutejsz? panoram?. Wszystko wok?? spowija?a o?lepiaj?ca mg?a. Bia?e ?wiat?o odbija?o si? od wszystkiego, co sprawia?o, ?e mo?na si? by?o poczu?, jakby przysiad?o si? na szczycie samego nieba. – Sp?jrz woko?o – rzek?a – i powiedz mi co widzisz. Thor rozejrza? si? i na pocz?tku nie widzia? niczego poza oceanem i bia?? mg??. Jednak po chwili mg?a stawa?a si? coraz ja?niejsza, ocean zacz?? znika?, a przed Thorem zacz??y pojawia? si? obrazy. Pierwszym co zobaczy?, by? jego syn, Guwayne, na samym ?rodku morza, dryfuj?cy w ma?ej ??dce. Serce Thora zadr?a?o przera?one. – Guwayne, – powiedzia? – czy to prawda? – Znajduje si? teraz na morzu – powiedzia?a. – Potrzebuje ci?. Odnalezienie go b?dzie jedn? z najwa?niejszych zada? w twoim ?yciu. Thor patrzy? jak Guwayne odp?ywa coraz dalej i poczu?, ?e musi natychmiast st?d odej??, w tej chwili opu?ci? to miejsce i gna? w stron? oceanu. – Musz? do niego pojecha? – natychmiast! Matka po?o?y?a d?o? na jego nadgarstku, staraj?c si? go uspokoi?. – Sp?jrz co jeszcze powiniene? zobaczy? – powiedzia?a. Spojrza? w dal i zobaczy? Gwendolyn i jej ludzi. Siedzieli skuleni na skalistej wyspie i przygotowywali si? na to, aby stawi? czo?a zst?puj?cej z nieba chmarze smok?w. Zobaczy? ?cian? ognia, p?on?ce cia?a i ludzi krzycz?cych w agonii. Serce Thora wali?o jak szalone. – Gwendolyn, – krzykn?? – musz? do niej lecie?. Jego matka skin??a g?ow?. – Ona ci? teraz potrzebuje Thorgrinie. Wszyscy ci? potrzebuj? – potrzebuj? r?wnie? nowego domu. Kiedy Thor ogl?da? dalej, krajobraz si? zmieni?. Ujrza? ca?kowicie zdewastowany Kr?g, sczernia?e ziemie, kt?rych ka?dy cal zaj?ty by? przez Romulusa i miliony jego ludzi. – Kr?g – powiedzia? przera?ony – ju? d?u?ej nie istnieje. Thor poczu? pal?c? potrzeb?, aby odjecha? st?d i natychmiast ich wszystkich uratowa?. Jego matka unios?a d?onie i zamkn??a okno. Thor odwr?ci? si? i spojrza? na ni?. – To tylko niekt?re zadania, kt?re stoj? przed tob? – powiedzia?a. – Twoje dziecko ci? potrzebuje, Gwendolyn ci? potrzebuje, twoi ludzie ci? potrzebuj? – a ponadto musisz zacz?? przygotowywa? si? do dnia, w kt?rym zostaniesz Kr?lem. Thor otworzy? szeroko oczy. – Ja? Kr?lem? Jego matka przytakn??a. – To twoje przeznaczenie Thorgrinie. Jeste? ostatni? nadziej?. To ty jeste? osob?, kt?ra musi sta? si? Kr?lem Druid?w. – Kr?lem Druid?w? – spyta?, staraj?c si? poj?? cokolwiek – Ale… ale ja nie rozumiem. My?la?em, ?e jestem w Krainie Druid?w. – Druidzi ju? tu nie mieszkaj? – wyja?ni?a mu matka. – Jeste?my narodem na wygnaniu. Druidzi ?yj? teraz w odleg?ym kr?lestwie, w odleg?ych zak?tkach Imperium i znajduj? si? w wielkim niebezpiecze?stwie. Twoim przeznaczeniem jest zostanie ich Kr?lem. Oni ci? potrzebuj?, a ty potrzebujesz ich. Twoja moc b?dzie potrzebna, aby zmierzy? si? z najwi?ksz? si?? jak? znamy. Z si?? du?o wi?ksz? ni? ta, kt?r? dysponuj? smoki. Thor patrzy? na ni?, zastanawiaj?c si? nad tym, co powiedzia?a. – Jestem nieco zdezorientowany matko – przyzna?. – To dlatego, ?e tw?j trening jeszcze si? nie zako?czy?. Znacz?co wzros?e?, jednak jeszcze nawet nie zacz??e? osi?ga? poziom?w, kt?rych potrzebujesz, aby sta? si? wielkim wojownikiem. Spotkasz nowych, pot??nych nauczycieli, kt?rzy ci? poprowadz?, kt?rzy wznios? ci? na poziomy wy?sze, ni? jeste? w stanie to sobie wyobrazi?. Jeszcze nawet nie zacz??e? stawa? si? wojownikiem, kt?rym kiedy? b?dziesz. – B?dziesz ich potrzebowa?, wszystkich tych szkole? – kontynuowa?a. – Zmierzysz si? z ogromnymi imperiami, kr?lestwami wi?kszymi ni? sobie wyobra?asz. Napotkasz na swej drodze dzikich tyran?w, przy kt?rych Andronicus b?dzie wydawa? ci si? b?ahostk?. Matka dok?adnie przyjrza?a si? Thorowi. Jej oczy pe?ne by?y zrozumienia i wsp??czucia. – ?ycie to co? wi?cej ni? nam si? wydaje Thorgrinie – m?wi?a dalej. – To zawsze wi?cej. Kr?g w twoich oczach jest wielkim kr?lestwem, centrum ?wiata. Jednak w por?wnaniu z reszt? ?wiata, jest to tylko niewielka kraina, to zaledwie punkcik w Imperium. Istniej? ?wiaty, Thorgrinie, poza twoimi wyobra?eniami, wi?ksze ni? cokolwiek, co dotychczas widzia?e?. Tak naprawd? jeszcze nawet nie zacz??e? ?y? – przerwa?a na chwil?. – B?dziesz tego potrzebowa?. Thor spojrza? w d?? kiedy poczu? co? na swoim nadgarstku – zobaczy?, ?e matka zapina mu na nim bransoletk?. Mia?a kilka cali szeroko?ci i zakrywa?a po?ow? jego przedramienia. B?yszcza?a z?otem, a w samym jej ?rodku znajdowa? si? czarny diament. By?a to najpi?kniejsza i najpot??niejsza rzecz, jak? kiedykolwiek widzia?. Kiedy matka zapi??a j? na jego r?ce, poczu? pulsuj?c? moc, kt?ra go przepe?nia?a. – Tak d?ugo, jak to nosisz, – powiedzia?a – ?aden cz?owiek zrodzony z kobiety nie b?dzie w stanie ci? skrzywdzi?. Thor spojrza? na ni?, a w jego g?owie pojawi?y si? obrazy, kt?re zobaczy? przez to kryszta?owe okno. Zn?w poczu? jak pilnie musi uda? si? do Guwayne’a, jak pilna jest konieczno?? ocalenia Gwendolyn i jego ludzi. Jednak jaka? jego cz??? nie chcia?a opuszcza? tego miejsca. Miejsca z jego sn?w, do kt?rego ju? nigdy nie powr?ci. Nie chcia? zostawi? swojej matki. Spojrza? na swoj? bransolet?, czuj?c jak ogarnia go jej moc. Wydawa?o si?, jakby mia? przy sobie jak?? cz??? swojej matki. – Czy to jest pow?d, dla kt?rego mieli?my si? spotka?? – zapyta?. – Aby? mog?a mi to przekaza?? Potwierdzi?a. – Ale co wa?niejsze, – powiedzia?a – spotkali?my si?, abym mog?a przekaza? ci swoj? mi?o??. Jako wojownik musisz nauczy? si? nienawidzi?. Ale r?wnie wa?ne jest to, aby? nauczy? si? kocha?. Mi?o?? jest bowiem silniejsz? spo?r?d tych dw?ch si?. Nienawi?? potrafi zabi? cz?owieka, ale mi?o?? potrafi go podnie??, a uzdrawianie wymaga du?o wi?cej si?y, ni? zabijanie. Musisz wiedzie? co to nienawi??, ale r?wnie? co to mi?o?? – i musisz wiedzie?, kiedy wybiera? kt?r? si??. Musisz nie tylko nauczy? si? kocha?, ale, co wa?niejsze, musisz umie? pozwoli? sobie na otrzymywanie mi?o?ci. Tak jak potrzebujemy posi?k?w, potrzebujemy r?wnie? mi?o?ci. Powiniene? wiedzie? jak bardzo ci? kocham. Jak bardzo ci? akceptuj?. Jak bardzo jestem z ciebie dumna. Powiniene? wiedzie?, ?e zawsze b?d? przy tobie. I ?e zn?w si? spotkamy. A w mi?dzyczasie, pozw?l mojej mi?o?ci, aby pomaga?a ci przebrn?? przez wszystko, co ci? czeka. I, co najwa?niejsze, pozw?l sobie kocha? i akceptowa? samego siebie. Matka Thora podesz?a do przodu i przytuli?a go, a on odwzajemni? jej u?cisk. Czu? si? wspaniale mog?c trzyma? j? w ramionach, wiedz?c, ?e ma matk?, prawdziw? matk?, kt?ra naprawd? istnia?a. Kiedy trwali w u?cisku, Thor poczu?, ?e wype?nia go mi?o?? – podnios?o go to na duchu; poczu?, ?e urodzi? si? na nowo, got?w, aby stawi? czo?a wszystkiemu co mia?o nadej??. Thor odchyli? si? i spojrza? jej w oczy. By?y to jego oczy, szare, l?ni?ce. Po?o?y?a obie d?onie na jego g?owie, pochyli?a si? do przodu i uca?owa?a go w czo?o. Thor zamkn?? oczy i ?yczy? sobie, aby ta chwila nigdy si? nie sko?czy?a. Thor poczu? nagle w ramionach ch?odny podmuch, us?ysza? d?wi?k za?amuj?cych si? fal i poczu? oceaniczn? bryz?. Otworzy? oczy i rozejrza? si? dooko?a zdziwiony. Ku jego zaskoczeniu, matki ju? przy nim nie by?o. Jak r?wnie? jej zamku. I ska?y. Rozejrza? si? i zobaczy?, ?e stoi na pla?y. Na szkar?atnej pla?y, kt?ra znajdowa?a si? przy wej?ciu do Krainy Druid?w. W jaki? spos?b opu?ci? te ziemie. I by? tu zupe?nie sam. Jego matka znikn??a. Thor spojrza? w d?? na sw?j nadgarstek, na swoj? now?, z?ot? bransolet? z czarnym diamentem na ?rodku. Czu? si? odmieniony. Czu? przy sobie swoj? matk?, czu? jej mi?o??, czu?, ?e jest w stanie podbi? ca?y ?wiat. By? silniejszy ni? kiedykolwiek wcze?niej. By? gotowy na walk? z ka?dym przeciwnikiem. Wszystko, aby ocali? swoj? ?on? i dziecko. Us?ysza? mruczenie, podni?s? wzrok i z rado?ci? zobaczy? siedz?c? nieopodal Mycoples, kt?ra powoli rozpo?ciera?a swoje wielkie skrzyd?a. Zamrucza?a i podesz?a do niego, a Thor poczu?, ?e Mycoples r?wnie? jest ju? gotowa. Kiedy si? do niego zbli?a?a, Thor spojrza? w d?? i ze zdziwieniem zobaczy? co?, co le?a?o na pla?y i co dotychczas by?o za ni? schowane. By?o to bia?e, du?e i okr?g?e. Thor przyjrza? si? bli?ej i zobaczy?, ?e jest to jajo. Smocze jajo. Mycoples spojrza?a na Thora, a on na ni?, zdziwiony. Mycoples ze smutkiem wejrza?a na jajo, jakby nie chcia?a go opuszcza?, a jednocze?nie wiedzia?a, ?e musi to zrobi?. Thor wpatrywa? si? w jajo i zastanawia? si? jaki smok powstanie z po??czenia Mycoples i Ralibara. Czu?, ?e b?dzie to najpot??niejszy smok znany dotychczas cz?owiekowi. Thor wspi?? si? na Mycoples, a nast?pnie oboje odwr?cili si? i po raz ostatni spojrzeli na Krain? Druid?w. Na to tajemnicze miejsce, kt?re przywita?o Thora, a nast?pnie go odrzuci?o. By?o to miejsce, kt?re wywar?o na nim ogromne wra?enie i kt?rego do ko?ca nie rozumia?. Thor odwr?ci? si? i spojrza? na ogromny ocean, kt?ry znajdowa? si? przed nimi. – Nadszed? czas wojny, przyjaci??ko – oznajmi? Mycoples. Jego g?os brzmia? pewnie, by? to g?os cz?owieka, wojownika, przysz?ego Kr?la. Mycoples rykn??a, rozpostar?a swoje wielkie skrzyd?a i unios?a si? w g?r?, ponad oceanem. Oddala?a si? od tego ?wiata, kieruj?c si? w stron? Guwayne’a, Gwendolyn, Romulusa, jego smok?w i najwa?niejszej bitwy w ?yciu Thora. ROZDZIA? CZWARTY Romulus sta? na dziobie swojego statku. P?yn?? na czele floty – pod??a?o za nim tysi?ce statk?w Imperium. Z wielk? satysfakcj? patrzy? w stron? horyzontu. Wysoko w g?rze lecia?a jego chmara smok?w. Ich ryki przeszywa?y powietrze. Walczy?y z Ralibarem. Romulus chwyci? za balustrad? i ogl?da? bitw?. Zaciska? na drewnie swoje d?ugie palce i obserwowa? jak jego bestie atakuj? Ralibara i ?ci?gaj? go do oceanu. Po raz kolejny i kolejny, przytrzymuj?c go pod wod?. Romulus krzycza? z rado?ci. Kiedy zobaczy?, ?e jego smoki wylecia?y nad wod?, a po Ralibarze nie by?o ?adnego ?ladu – ?cisn?? balustrad? tak mocno, ?e ta si? roztrzaska?a. Podni?s? r?ce wysoko w g?r? i pochyli? si? do przodu, czuj?c wielk? si??, kt?ra k??bi?a si? w jego d?oniach. – Le?cie moje smoki – wyszepta?, a jego oczy b?yszcza?y. – Le?cie. Ledwie wypowiedzia? te s?owa, a smoki odwr?ci?y si? i skierowa?y sw?j wzrok na Wyspy G?rne. Lecia?y przed siebie, rycz?c, wysoko unosz?c swoje skrzyd?a. Romulus czu?, ?e je kontroluje; czu? si? niezwyci??ony; czu?, ?e jest w stanie kontrolowa? ka?d? rzecz na ?wiecie. Koniec ko?c?w, wci?? trwa? jego cykl ksi??yca. Czas jego w?adzy wkr?tce si? zako?czy, ale p?ki co, nic na ?wiecie nie by?o w stanie go zatrzyma?. Oczy Romulusa rozb?ysn??y kiedy zobaczy?, ?e smoki dotar?y do Wysp G?rnych. Z daleka widzia? jak m??czy?ni, kobiety i dzieci biegaj? krzycz?c. Delektowa? si? widokiem opadaj?cych na nich p?omieni; widokiem ludzi pal?cych si? ?ywcem, tym, ?e ca?a wyspa zamieni?a si? w jedn? wielk? kul? ognia i zniszczenia. Z zachwytem patrzy? na t? destrukcj?, podobnie, jak z zachwytem patrzy?a na upadek Kr?gu. Gwendolyn ostatnio uda?o si? przed nim uciec – jednak tym razem, nie b?dzie mia?a ju? dok?d zbiec. Wreszcie ostatni MacGilowie zostan? przez niego zmia?d?eni. Wreszcie nie pozostanie na ?wiecie ?aden skrawek ziemi, kt?ry nie by?by mu podporz?dkowany. Romulus odwr?ci? si? i spojrza? przez rami? na tysi?ce statk?w, na to jak jego ogromna flota wype?nia widok a? po horyzont. Odetchn?? g??boko i odchyli? si? w ty?. Skierowa? sw? twarz ku niebu, podni?s? d?onie na boki i wyda? z siebie wrzask zwyci?stwa. ROZDZIA? PI?TY Gwendolyn sta?a w przestronnej kamiennej piwnicy skupiona z dziesi?tkami jej ludzi. Nas?uchiwa?a jak trz?sie si? nad nimi ziemia. Jej cia?o wzdryga?o si? przy ka?dym ha?asie. Od pewnego czasu ziemia trz?s?a si? tak mocno, ?e potykali si? i upadali. Na zewn?trz ogromne kawa?ki gruzu uderza?y o grunt. Powierzchnia wyspy sta?a si? dla smok?w jednym wielkim placem zabaw. Dudnienie ca?y czas odbija?o si? echem w uszach Gwen – brzmia?o to wszystko jakby ca?y ?wiat ulega? w?a?nie zniszczeniu. Temperatura pod ziemi? stawa?a si? coraz wy?sza, a smoki nieustannie zion??y w stalowe drzwi, kt?re prowadzi?y w to miejsce – wci?? i od nowa, zupe?nie jakby wiedzia?y, ?e w?a?nie tutaj wszyscy si? ukrywaj?. Na szcz??cie stalowe wrota zatrzymywa?y p?omienie, co nie zmienia?o faktu, ?e czarny dym przedostawa? si? do ?rodka, sprawiaj?c, ?e coraz trudniej by?o oddycha?. Wszyscy wok?? kaszleli coraz ci??ej. Nagle dobieg? ich okropny d?wi?k, kt?ry brzmia? niczym kamie? uderzaj?cy o stal – Gwen zobaczy?a, ?e znajduj?ce si? nad ni? drzwi zatrz?s?y si? i nieomal run??y. Najwyra?niej smoki doskonale wiedzia?y, ?e wszyscy uciekli w?a?nie tutaj, a teraz stara?y si? dosta? do ?rodka. – Jak d?ugo wytrzymaj? te drzwi? – zapyta?a Gwen stoj?cego obok niej Matusa. – Nie wiem – odpowiedzia? Matus. – Ojciec zbudowa? te podziemia z my?l? o tym, ?e maj? wytrzyma? atak wrog?w, ale nie smok?w. Nie s?dz?, ?eby utrzyma?y si? przez d?u?szy czas. Gwendolyn czu?a zbli?aj?c? si? ?mier? – w pomieszczeniu robi?o si? bowiem coraz cieplej. Czu?a si? jakby sta?a na pal?cej ziemi. Coraz trudniej by?o zobaczy? cokolwiek przez dym, a ziemia trz?s?a si? ca?y czas, jako ?e smoki bez ustanku zmienia?y kolejne budynki w kup? gruzu. Niewielkie kamyki i py? co rusz spada?y im na g?ow?. Gwen spojrza?a na przera?one twarze wszystkich znajduj?cych si? woko?o os?b. Nie umia?a oprze? si? pytaniu, czy zej?cie tutaj nie sprawi?o, i? skazali si? na powoln? i bolesn? ?mier?. Zacz??a si? zastanawia? czy mo?e ci, kt?rzy zgin?li na powierzchni, nie oka?? si? szcz??liwcami. Nagle wszystko na chwil? usta?o, jakby smoki odlecia?y gdzie? indziej. Zaskoczy?o to Gwen, kt?ra zacz??a zastanawia? si? gdzie podzia?y si? bestie. Po chwili us?ysza?a ogromny huk spadaj?cych ska?, a ziemia zatrz?s?a si? tak mocno, ?e wszyscy w lochach si? poprzewracali. Huk mia? miejsce w oddali, a zaraz po nim wszystko zatrz?s?o si? dwukrotnie, jak podczas osuwania si? kamieni. – Fort Tirusa – powiedzia? Kendrick, podchodz?c do Gwen. – Musia?y go zniszczy?. Gwen spojrza?a na sufit i zrozumia?a, ?e prawdopodobnie jest to prawda. Co innego mog?oby spowodowa? tak? lawin? gruzu? Najwyra?niej smoki przepe?nione by?y gniewem i mia?y zamiar zniszczy? ka?d? najmniejsz? rzecz, jak? tylko znajd? na tej wyspie. Wiedzia?a, ?e to tylko kwestia czasu, zanim dostan? si? r?wnie? do tego miejsca. W nag?ej ciszy, zszokowana Gwen us?ysza?a p?acz dziecka, kt?ry przeszy? powietrze. D?wi?k ten d?gn?? j? niczym n?? w klatk? piersiow?. Nie mog?a powstrzyma? si? od my?li, ?e  to Guwaynie. Kiedy p?acz, gdzie? na powierzchni, narasta? coraz bardziej, jaka? cz??? niej rozpaczliwie przekonana by?a, ?e to w?a?nie Guwayne, kt?ry j? wo?a. Racjonalnie zdawa?a sobie spraw? z tego, ?e to niemo?liwe, jej syn dryfowa? po oceanie, daleko st?d. A jednak jej serce b?aga?o, aby tak w?a?nie by?o. – Moje dziecko! – wrzasn??a Gwen. – On jest tam na g?rze. Musz? go ocali?! Pobieg?a w stron? schod?w, kiedy nagle poczu?a na sobie siln? d?o?. Odwr?ci?a si? i zobaczy?a, ?e przytrzymuje j? jej brat, Reece. – Pani, – powiedzia? – Guwayne jest daleko st?d. To p?acz jakiego? innego dziecka. Gwen nie chcia?a, aby by?a to prawda. – Ale to wci?? dziecko – powiedzia?a. – Jest tam ca?kiem samo. Nie chc? pozwoli? mu umrze?. – Je?li tam wyjdziesz, – powiedzia? Kendrick wyst?puj?c naprz?d i kaszl?c od sadzy – b?dziemy musieli zamkn?? za tob? drzwi i zostaniesz tam sama. Zginiesz tam na g?rze. Gwen nie my?la?a jasno. W jej g?owie istnia?o tylko ?ywe dziecko, kt?re pozostawa?o na powierzchni ca?kiem samo. Wiedzia?a, ?e musi je ocali? – niezale?nie od tego, jak? cen? b?dzie trzeba za to zap?aci?. Gwen wyswobodzi?a swoj? r?k? z u?cisku Reece’a i pobieg?a na schody. Przeskakiwa?a po trzy stopnie na raz i zanim ktokolwiek by? w stanie j? powstrzyma?, poci?gn??a do siebie metalow? belk? blokuj?c? drzwi. Nast?pnie podpar?a j? ramieniem i z ca?ej si?y unios?a do g?ry, pomagaj?c sobie przy tym d?o?mi. Gwen krzykn??a z b?lu kiedy to robi?a – metal by? bowiem tak nagrzany, ?e poparzy? jej r?ce, kt?re szybko cofn??a. Niez?omna jednak, zakry?a d?onie ubraniami i popchn??a drzwi. Gwendolyn kaszla?a jak szalona kiedy zobaczy?a dzienne ?wiat?o, k??by czarnego dymu wydoby?y si? za ni? z podziemi. Kiedy pojawi?a si? na powierzchni, zmru?y?a oczy, a nast?pnie rozejrza?a si? woko?o przys?aniaj?c r?k? czo?o. Zadziwiona przygl?da?a si? dzie?u zniszczenia, jakie tu zasta?a. Wszystko, co jeszcze kilka chwil temu stanowi?o budowle, by?o teraz zr?wnane z ziemi?. Wszystko zamieni?o si? w spalony, zw?glony gruz. Zn?w dotar? do niej p?acz dziecka – tutaj wydawa? si? g?o?niejszy. Gwen rozejrza?a si? dooko?a, czekaj?c a? k??by czarnego dymu si? rozpierzchn?. Po chwili zobaczy?a owini?te w tkaniny dziecko, le??ce na ziemi po drugiej stronie dziedzi?ca. Zaraz obok za? le?eli jego rodzice, spaleni ?ywcem, martwi. W jaki? spos?b male?stwo ocala?o. By? mo?e, pomy?la?a Gwen, matka zgin??a ochraniaj?c dziecko przed p?omieniami. Nagle Kendrick, Reece, Godfrey i Steffen pojawili si? obok niej. – Pani, natychmiast musisz wraca?! – b?aga? Steffen. – Umrzesz tutaj! – Dziecko – powiedzia?a Gwen. – Musz? je ocali?. – Nie mo?esz – nalega? Godfrey. – Nie uda ci si? z nim tutaj wr?ci?! Gwen jednak to nie obchodzi?o. Jej umys? by? teraz w pe?ni skupiony na jednym. Jedynym co widzia?a, jedynym o czym mog?a my?le?, by?o to dziecko. Zablokowa?a si? na reszt? ?wiata. Wiedzia?a, ?e r?wnie mocno jak potrzebuje oddycha?, potrzebuje r?wnie? ocali? to dziecko. Pozostali pr?bowali j? uchwyci?, ale Gwen pozostawa?a niez?omna. Wyrwa?a si? im i rzuci?a si? w stron? dziecka. Pobieg?a tak szybko, jak tylko potrafi?a. Serce wali?o jej w piersi kiedy przemieszcza?a si? mi?dzy gruzowiskiem. Bieg?a mi?dzy chmurami czarnego dymu i trzaskaj?cymi wok?? p?omieniami. K??by dymu dzia?a?y niczym tarcza, szcz??liwie, dzi?ki nim smoki p?ki co jej nie dostrzeg?y. Bieg?a przez dziedziniec widz?c przed sob? jedynie to dziecko, s?ysz?c jedynie jego p?acz. Bieg?a bez ustanku, ledwie ?api?c dech, a? wreszcie uda?o jej si? dotrze? do zawini?tka. Schyli?a si? i si?gn??a po male?stwo, natychmiast przyjrza?a si? jego twarzy – jaka? cz??? niej mia?a nadziej?, ?e zobaczy Guwayne’a. Zbita z tropu zobaczy?a, ?e to jednak nie by? on. By?a to dziewczynka. Mia?a du?e, ?liczne, niebieskie oczy, kt?re wype?nione by?y ?zami. P?aka?a i potrz?sa?a swoimi ma?ymi pi?stkami. Gwen poczu?a si? szcz??liwa trzymaj?c w ramionach dziecko, wydawa?o jej si?, ?e w jaki? spos?b zado??uczyni?a odes?aniu Guwayne’a. Zobaczy?a, po kr?tkim wejrzeniu na b?yszcz?ce oczy ma?ej, ?e dziewczynka by?a ?liczna. K??by dymu unios?y si? wko?o, ale Gwendolyn zobaczy?a nagle, ?e jest ca?kowicie ods?oni?ta – znajdowa?a si? po drugiej stronie dziedzi?ca, trzymaj?c na r?kach kwil?ce male?stwo. Spojrza?a w g?r? i zobaczy?a, ?e ledwie sto jard?w od niej, kilkana?cie gro?nych smok?w, wgapia si? w ni? swoimi wielkimi, b?yszcz?cymi ?lepiami. Wszystkie zwr?ci?y si? w jej kierunku. Skupi?y na niej sw?j wzrok pe?en zadowolenia i w?ciek?o?ci. Doskonale wiedzia?a, ?e przygotowuj? si? na to, aby j? zabi?. Smoki wystrzeli?y w powietrze, machaj?c swoimi wielkimi skrzyd?ami, kt?re z bliska wydawa?y si? jeszcze wi?ksze. Zmierza?y w jej kierunku. Gwen przygotowa?a si? na najgorsze. Sta?a tam ?ciskaj?c dziecko, wiedz?c, ?e nie jest ju? w stanie zrobi? niczego wi?cej. Nagle us?ysza?a, d?wi?k dobywanych mieczy. Odwr?ci?a si? i zobaczy?a swoich braci, Reece’a, Kendricka i Godfrey’a w towarzystwie Steffena, Brandta, Atme i wszystkich cz?onk?w Legionu. Stali obok niej, trzymaj?c w r?kach miecze i tarcze. Wszyscy przybyli, aby j? chroni?. Uformowali wok?? niej ko?o i unie?li tarcze w stron? nieba. Wszyscy gotowi byli za ni? zgin??. Gwen by?a poruszona do g??bi, jednocze?nie podziwia?a ich odwag?. Smoki ruszy?y w ich kierunku, otwieraj?c szeroko swe pot??ne szcz?ki. Gwen i jej towarzysze przygotowali si? na nieunikniony p?omie?, kt?ry zabije ich wszystkich. Kr?lowa zamkn??a oczy i zobaczy?a swojego ojca, zobaczy?a wszystkich, kt?rzy kiedy? co? dla niej znaczyli. Przygotowa?a si? na spotkanie z nimi. Nagle da? si? s?ysze? przera?aj?cy ryk. Gwen wzdrygn??a si? w przekonaniu, ?e oto nadchodzi pierwszy atak. Ale po chwili zrozumia?a, ?e by? to inny ryk. Ryk, kt?ry rozpoznawa?a – ryk jej dobrej przyjaci??ki. Gwen spojrza?a w rozpo?cieraj?ce si? nad ni? niebo i z rado?ci? zobaczy?a w oddali samotn? nadlatuj?c? smoczyc?. Spieszy?a, aby stan?? do walki ze smokami, kt?re w?a?nie mia?y zaatakowa? Gwen. Kr?lowa z jeszcze wi?ksz? rado?ci? zobaczy?a, ?e na grzbiecie smoka siedzi m??czyzna, kt?rego kocha?a najbardziej na ?wiecie: Thorgrin. Powr?ci?. ROZDZIA? SZ?STY Thor lecia? na grzbiecie Mycoples, a chmury smaga?y go po twarzy. Przemieszcza? si? tak szybko, ?e ledwie by? w stanie oddycha?. Lecieli w kierunku hordy smok?w, przygotowuj?c si? na walk?. Bransoletka Thora pulsowa?a mu na nadgarstku – czu?, ?e matka tchn??a w niego now? si??. Si??, kt?rej nie potrafi? do ko?ca zrozumie?. Wydawa?o mu si?, ?e ma s?abe poczucie czasu i przestrzeni. Thor z ledwo?ci? odczu? podr?? powrotn?. Dopiero co wyrusza? z wybrze?y Krainy Druid?w, a nagle znalaz? si? tutaj, na Wyspach G?rnych, kieruj?c si? wprost w stron? siedliska smok?w. Wydawa?o mu si?, jakby przemie?ci? si? tutaj w jaki? magiczny spos?b, jakby przelecia? przez jak?? dziur? w czasie i przestrzeni – jakby matka przenios?a ich tutaj i tym samym umo?liwi?a im osi?gni?cie nieosi?galnego, jakby pozwoli?a im lecie? szybciej i dalej ni? lecieli kiedykolwiek wcze?niej. Czu?, ?e to matka wys?a?a go tutaj przekazuj?c mu przy tym dar szybko?ci. Kiedy Thorowi uda?o si? zerkn?? w dal pomi?dzy chmurami, jego oczom ukaza?y si? ogromne smoki, kr???ce nad Wyspami G?rnymi, nurkuj?ce w d?? i przygotowuj?ce si? do zioni?cia ogniem. Thor spojrza? w d??, a jego serce zawy?o z b?lu, kiedy zobaczy?, ?e ca?a wyspa pogr??ona jest w ogniu i praktycznie zr?wnana z ziemi?. Z przera?eniem zastanawia? si? czy komukolwiek uda?o si? prze?y?. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo wiedzia?, jak ktokolwiek m?g?by tu ocale?. Czy przyby? zbyt p??no? Jednak kiedy Mycoples zanurkowa?a i zbli?y?a si? do ziemi, Thor zmru?y? oczy, a jego wzrok, niczym magnes, przyku?a jedna posta?. Posta?, kt?r? by? w stanie wyr??ni? z ca?ego tego chaosu: Gwendolyn. Widzia? j?, swoj? przysz?? ?on?. Sta?a dumnie na podw?rzu, nieustraszona, tuli?a dziecko. By?a otoczona wszystkimi, kt?rych Thor kocha? – stan?li wok?? niej i podnie?li tarcze w g?r?, chc?c ochroni? j? przed atakuj?cymi smokami. Thor z przera?eniem zobaczy?, ?e smoki otwieraj? swoje ogromne szcz?ki i lada chwila zion? ogniem, kt?ry, ju? za moment, poch?onie Gwendolyn i wszystkich, kt?rych kocha?. – NURKUJ! – Thor wrzasn?? do Mycoples. Ta nie potrzebowa?a dodatkowej zach?ty – pomkn??a w d?? szybciej ni? Thor m?g? to sobie wyobrazi?. Tak szybko, ?e ledwie by? w stanie chwyci? oddech. Trzyma? si? jej ze wszystkich si? i tak jak i ona – lecia? prawie do g?ry nogami. Natychmiastowo dopad?a trzy smoki, kt?re mia?y w?a?nie zaatakowa? Gwendolyn. Rykn??a, otworzy?a szeroko paszcz?, wystawi?a swoje wielkie szpony i zaatakowa?a niczego niespodziewaj?ce si? bestie. Rozbi?a smoki niesiona si?? rozp?du. Wyl?dowa?a na grzbiecie jednego, drapi?c i gryz?c drugiego oraz uderzaj?c w trzeciego. Zatrzyma?a je na chwil? przed tym, zanim zd??y?y zion?? ogniem. ?ci?gn??a je pyskiem w d??, w stron? ziemi. Wszystkie na raz uderzy?y o grunt – mia? miejsce wielki huk. K??by kurzu unios?y si? woko?o, kiedy Mycoples ?ci?ga?a smoki pod ziemi?. Zatrzyma?a si? dopiero w chwili, kiedy ponad gruntem wystawa?y jedynie szpony ich tylnych ?ap. Kiedy wyl?dowali, Thor odwr?ci? si? i zobaczy? zdziwion? min? Gwendolyn. Dzi?kowa? Bogu, ?e uda?o mu si? dotrze? tu na czas. Nagle us?yszeli dono?ny ryk. Thor odwr?ci? si?, spojrza? w niebo i ujrza? nadlatuj?ce, gotowe do ataku smoki. Mycoples zawr?ci?a po czym na powr?t unios?a si? w g?r?. Nieustraszenie kierowa?a si? w stron? smok?w. Thor nie mia? przy sobie broni, ale czu? si? inaczej ni? zazwyczaj podczas bitwy – po raz pierwszy w ?yciu czu?, ?e tak naprawd? wcale nie potrzebuje broni. Czu?, ?e mo?e polega? na sile, kt?ra w nim tkwi. Na swojej prawdziwej mocy. Na mocy, kt?r? zaszczepi?a w nim jego matka. Kiedy smoki si? zbli?a?y, Thor podni?s? nadgarstek, na kt?rym znajdowa?a si? z?ota bransoletka, a z czarnego diamentu umiejscowionego na samym jej ?rodku wystrzeli? strumie? ?wiat?a. ???te ?wiat?o ogarn??o smoka znajduj?cego si? najbli?ej nich i odsun??o go w ty? – lec?c w powietrzu staranowa? kolejne bestie. W?ciek?a Mycoples sia?a spustoszenie, zanurzaj?c si? dzielnie pomi?dzy smoki. Walczy?a z nimi pr?c do przodu – drapa?a je, zanurza?a k?y w ich sk?rze, rzuca?a jedn? besti? o inne toruj?c sobie drog? – uda?o jej si? w ten spos?b odeprze? kilkoro przeciwnik?w. Zacisn??a si? wok?? jednego na tak d?ugo, dop?ki nie sta? si? bezw?adny, nast?pnie porzuci?a go. Upad? na ziemi? niczym ogromny, spadaj?cy z nieba g?az. Stykaj?c si? z pod?o?em, zatrz?sn?? wszystkim w posadach. Thor czu?, ?e uderzenie to spowodowa?o pod spodem kolejne trz?sienie ziemi. Thor spojrza? w d?? i zobaczy?, ?e Gwen i pozostali uciekaj? do schronu. Wiedzia?, ?e musi odci?gn?? te smoki jak najdalej od wyspy, jak najdalej od Gwendolyn – dzi?ki temu da im wszystkim szans? na ucieczk?. Je?li poprowadzi bestie nad ocean, oddal? si? od ludzi, a on b?dzie m?g? stoczy? tam z nimi bitw?. – Na otwarte morze! – krzykn?? Thor. Mycoples natychmiast wykona?a jego rozkaz. Odwr?cili si? od smok?w i polecieli w stron? morza. Thor obejrza? si? kiedy us?ysza? za sob? ryki i poczu? w oddali gor?c skierowanych w jego stron? p?omieni. Ucieszy? si?, kiedy zobaczy?, ?e jego plan dzia?a – wszystkie smoki porzuci?y atak na Wyspy G?rne i zacz??y ?ciga? Thora, lec?c nad otwarte morze. W oddali, daleko w dole, Thor dostrzeg? flot? Romulusa, kt?ra pokrywa?a morze. Zda? sobie spraw?, ?e nawet je?li w jaki? spos?b uda mu si? pokona? smoki, wci?? b?dzie mia? przeciwko sobie milionow? armi?. Wiedzia?, ?e nie prze?yje spotkania z tym przeciwnikiem. Ale przynajmniej pozostali zyskaj? nieco czasu. Przynajmniej Gwendolyn uda si? prze?y?. * Gwen sta?a na zr?wnanym z ziemi? i tl?cym si? dziedzi?cu tego, co kiedy? by?o fortem Tirusa. Wci?? trzyma?a w ramionach dziecko, patrzy?a w niebo odczuwaj?c jednocze?nie ulg? i smutek. Jej serce ucieszy?o si? zn?w widz?c Thora, widz?c, ?e mi?o?? jej ?ycia jest ca?a i zdrowa, ?e Thor powr?ci? na Mycoples. Maj?c go tutaj, cz??? niej odbudowa?a si?, poczu?a si? jakby zn?w wszystko mog?o si? zdarzy?. Poczu?a co?, czego nie odczuwa?a od bardzo dawna – wol? ?ycia. Jej ludzie powoli opu?cili tarcze, widzieli jak smoki odlatuj?, ca?kowicie opuszczaj? Wyspy i kieruj? si? na otwarte morze. Gwen rozejrza?a si? w oko?o i zobaczy?a zniszczenie jakie bestie zostawi?y za sob?. Ogromne sterty gruzu, p?omienie wsz?dzie dooko?a i martwe smoki le??ce na swoich grzbietach. Wygl?da?o to, jakby wyspa zosta?a zniszczona przez wojn?. Zobaczy?a r?wnie? ludzi, kt?rzy zapewne byli rodzicami tego dziecka, dwa cia?a le??ce nieopodal miejsca, gdzie Gwen znalaz?a dziewczynk?. Gwen spojrza?a w oczy ma?ej i zrozumia?a, ?e jest jedyn? osob?, kt?ra zosta?a jej na ?wiecie. Mocno j? przytuli?a. – Teraz mamy szans?, pani! – powiedzia? Kendrick. – Musimy natychmiast ucieka?! – Smoki s? rozproszone – doda? Godfrey. – Przynajmniej na razie. Kto wie kiedy powr?c?. Musimy w tej chwili opu?ci? to miejsce. – Ale przecie? Kr?g ju? nie istnieje – powiedzia? Aberthol. – Dok?d si? udamy? – Gdziekolwiek, byle nie tutaj – odpowiedzia? Kendrick. Gwen s?ysza?a ich rozmow?, jednak my?lami by?a gdzie indziej. Odwr?ci?a si? i wpatrywa?a si? w niebo, z t?sknot? obserwowa?a odlatuj?cego Thora. – A co z Thorgrinem? – zapyta?a. – Zostawimy go tutaj samego? Kendrick i pozostali skrzywili si?, ich twarze wype?ni?y si? rozczarowaniem. Najwyra?niej im r?wnie? ta my?l nie dawa?a spokoju. – Walczyliby?my u boku Thorgrina a? do ostatniej kropli krwi, pani. Gdyby?my tylko mogli – powiedzia? Reece. – Ale nie mamy takiej mo?liwo?ci. On znajduje si? wysoko w g?rze, ponad morzem, daleko st?d. Nikt z nas nie ma smoka. Nie dysponujemy te? jego si??. Nie jeste?my w stanie mu pom?c. Musimy teraz skupi? si? na tych, kt?rym pom?c mo?emy. To w?a?nie dlatego Thor postanowi? si? po?wi?ci?. To w?a?nie dlatego Thor postanowi? po?wi?ci? swoje ?ycie. Musimy skorzysta? z szansy, kt?r? nam da?. – Po drugiej stronie wyspy wci?? znajduje si? to, co pozosta?o z naszej floty – doda? Srog. – Zabezpieczenie tych statk?w by?o bardzo m?drym posuni?ciem, pani. Teraz musimy ich u?y?. Wszyscy z naszych ludzi, kt?rzy ocaleli, powinni natychmiast opu?ci? to miejsce – zanim smoki powr?c?. Gwendolyn szarga?y sprzeczne emocje. Tak bardzo pragn??a ruszy? na ratunek Thorowi, jednak z drugiej strony, wiedzia?a, ?e pozostanie tutaj z tymi wszystkimi lud?mi w ?aden spos?b mu nie pomo?e. Pozostali mieli racj? – Thor w?a?nie odda? swoje ?ycie w imi? ich bezpiecze?stwa. Jego dzia?ania zostan? zmarnowane je?li Gwen nie podejmie pr?by uratowania swoich poddanych, kiedy jeszcze ma szans? to zrobi?. W jej g?owie pojawi?a si? te? inna my?l – Guwayne. Je?li teraz odp?yn?, je?li rusz? na ocean, by? mo?e, cho? cie? tej szansy jest niewielki, by? mo?e uda im si? go odnale??. My?l, ?e zn?w ujrzy swojego syna, tchn??a w Gwen ch?? do ?ycia. Wreszcie Gwen skin??a. Sta?a trzymaj?c dziecko i przygotowuj?c si? do ruchu. – Dobrze – powiedzia?a. – Chod?my odnale?? mojego syna. * Ryki smok?w za plecami Thora stawa?y si? coraz g?o?niejsze. Kiedy Thor z Mycoples polecieli w stron? morza, bestie uda?y si? za nimi w pogo?. Zbli?a?y si? coraz bardziej. Thor poczu? na plecach otaczaj?c? go fal? ognia. Wiedzia?, ?e je?li czego? nie zrobi, ju? wkr?tce b?dzie martwy. Zamkn?? oczy –  ufa? ju? teraz swojej wewn?trznej sile, mia? poczucie, ?e nie jest zdany jedynie na fizyczn? bro?. Kiedy zamkn?? oczy, przypomnia? sobie zdarzenia, kt?re prze?y? w Krainie Druid?w, przypomnia? sobie jak pot??ny si? tam sta?, jak znamienny wp?yw na otaczaj?c? go rzeczywisto?? mia? jego umys?. Przypomnia? sobie si?? jaka w nim drzema?a. To, jak fizyczny ?wiat by? jedynie przed?u?eniem jego umys?u. Thor chcia? wydoby? si?? swojego umys?u na powierzchni?, wyobrazi? sobie wielk? ?cian? lodu za swoimi plecami. ?cian?, kt?ra ochroni?aby go przed ogniem. Wyobrazi? sobie, ?e w ca?o?ci znajduje si? w ochronnej ba?ce i ?e zar?wno on, jak i Mycoples, pozostaj? bezpieczni – odgrodzeni w ten spos?b od smoczego ognia. Otworzy? oczy i by? zdumiony. Poczu?, ?e jest otoczony przez zimno. Zobaczy? wok?? siebie ogromn? lodow? ?cian?, kt?r? przed chwil? sobie wyobra?a?. Mur mia? trzy stopy grubo?ci i po?yskiwa? na niebiesko. Odwr?ci? si? i zobaczy? jak ogie?, kt?rym zion??y smoki zatrzymuje si? na ?cianie lodu. Kiedy natrafia? na l?d, p?omienie sycza?y i zamienia?y si? w unosz?c? si? w g?r? wielk? chmur? pary. Smoki by?y w?ciek?e. ?ciana lodu stopi?a si?. Thor zawr?ci?. Zdecydowa? si? polecie? wprost na swojego przeciwnika. Nieustraszona Mycoples wlecia?a wprost mi?dzy bestie – go?ym okiem mo?na by?o zauwa?y?, ?e nie spodziewa?y si? tego ataku. Mycoples par?a naprz?d, wyci?gn??a pazury, chwyci?a jednego smoka w swoj? paszcz?, odwr?ci?a si? i odrzuci?a go za siebie. Smok lecia? bez ko?ca, obraca? si? wok?? w?asnej osi, nie maj?c ?adnej kontroli nad swoim cia?em, nast?pnie wpad? do oceanu. Zanim zd??y?a zmieni? pozycj?, zosta?a zaatakowana przez inne stworzenie, kt?re wbi?o swoje k?y wprost w jej bok. Mycoples zawy?a – Thor natychmiast zareagowa?. Zeskoczy? z jej grzbietu na nos smoka, przebieg? mu po g?owie i usadowi? si? na jego grzbiecie. Smok wci?? zaciska? szcz?ki na Mycoples. Wi? si? jak szalony, staraj?c si? zrzuci? z siebie Thora. Ten za? trzyma? si? mocno, wiedz?c, ?e zale?y do tego jego ?ycie. Mycoples przechyli?a si? do przodu i zacisn??a szcz?ki na ogonie kolejnej bestii – oderwa?a go. Smok wrzasn?? i upad? do oceanu – ale zanim stworzenie zd??y?o dolecie? do wody, kilka innych smok?w dopad?o Mycoples i utopi?o swe k?y w jej nogach. Thor w tym czasie wci?? utrzymywa? si? na grzbiecie smoka i ze wszystkich si? stara? si? przej?? nad nim kontrol?. Zmusi? si?, aby pozosta? spokojnym i skupi? si? na tym, ?e tak naprawd? wszystko zale?y od jego umys?u. Czu? ogromn? si?? tej staro?ytnej, pierwotnej bestii. Kiedy zamkn?? oczy, przesta? si? smokowi opiera? i zacz?? si? z nim harmonizowa?. Poczu? jego serce, jego puls, jego umys?. Poczu?, ?e stali si? jedno?ci?. Thor otworzy? oczy, a smok zrobi? to samo. ?wieci? teraz innym kolorem. Thor zobaczy? ?wiat oczami bestii. Ten smok, to wrogie zwierz?, sta?o si? przed?u?eniem Thora. To co zobaczy?o stworzenie, widzia? r?wnie? Thor. Wyda? zwierz?ciu rozkaz, a ono s?ucha?o. Na polecenie Thora, smok pu?ci? Mycoples. Nast?pnie rykn?? i rzuci? si? naprz?d. Zanurzy? swoje k?y w trzech smokach atakuj?cych Mycoples i rozerwa? je na strz?py. Pozosta?e bestie zosta?y zbite z tropu – wyra?nie nie spodziewa?y si?, ?e zostan? zaatakowane przez jednego ze swoich. Zanim zd??y?y si? przegrupowa?, Thor zaatakowa? p?? tuzina smok?w, u?ywaj?c do tego stworzenia, kt?rego dosiada?. ?apa? je za karki, pochwytywa? znienacka, okalecza? jednego po drugim. Thor zanurkowa? w kierunku trzech kolejnych i sprawi?, aby smok zatopi? k?y w ich skrzyd?ach. Zaatakowa? je od ty?u, a one wpad?y do morza. Nagle Thor zosta? zaatakowany z boku, czego zupe?nie si? nie spodziewa?. Smok otworzy? szeroko paszcz? i zatopi? w nim z?by. Thor wrzasn?? przera?liwie, smok poszarpa? mu ?ebra i str?ci? z bestii, kt?r? ujarzmi?, wyrzucaj?c go w powietrze. Kiedy spada? ranny w stron? oceanu, zrozumia?, ?e jest to ?miertelny lot. K?tem oka dostrzeg? Mycoples, kt?ra p?dzi?a w jego kierunku – nast?pn? rzecz?, kt?r? odczu? by?o to, jak wyl?dowa? na grzbiecie swojej drogiej przyjaci??ki. Wybawi?a go z opresji. Zn?w byli razem, oboje jednak ranni. Thor analizowa? jakich zniszcze? uda?o im si? dokona? – dysza? przy tym ci??ko trzymaj?c si? za ?ebra – tuzin smok?w unosi? si? teraz na oceanie, cz??? ze stworze? by?a martwa, cz??? – mocno raniona. Wykonali oboje naprawd? dobr? robot?, du?o lepsz? ni? pocz?tkowo mo?na si? by?o spodziewa?. Us?yszeli nagle przera?liwy ryk, Thor spojrza? w g?r? i zobaczy?, ?e pozosta?o jeszcze kilkadziesi?t innych smok?w. ?api?c oddech zrozumia?, ?e walcz? dzielnie, ale ich szanse na wygran? s? naprawd? marne. Mimo tego, nie waha? si? ani chwili i polecia? w g?r?, aby stoczy? b?j ze smokami, kt?re wyzywa?y ich do walki. Mycoples rykn??a i zion??a ogniem kiedy tamte smoki wypu?ci?y p?omienie w stron? Thora. Ten zn?w u?y? swoich mocy, aby wybudowa? przed sob? lodowy mur i powstrzyma? ogie?. Trzyma? si? Mycoples, kiedy ta wlecia?a pomi?dzy bestie – bi?a, drapa?a i gryz?a, walcz?c o swoje ?ycie. Odnios?a rany, ale nie pozwoli?a, aby j? to spowolni?o – rani?a wiele smok?w, kt?re znajdowa?y si? teraz z ka?dej strony. Thor r?wnie? w??czy? si? do walki, podni?s? swoj? bransolet? i celowa? ni? w kolejne smoki. Strumie? bia?ego, jasnego ?wiat?a co rusz zwala? bestie, z kt?rymi walczy?a Mycoples. Thor i Mycoples walczyli bez wytchnienia, oboje ranni, krwawi?cy, wyczerpani. A jednak uda?o im si? pokona? dziesi?tki kolejnych gad?w. Kiedy Thor podni?s? sw? bransoletk?, poczu?, jak s?abnie jej moc – a w?a?ciwie, poczu? jak s?abnie jego moc. By? silny, wiedzia? o tym, ale moc ta nie by?a jeszcze wystarczaj?ca. Wiedzia?, ?e nie jest w stanie wytrzyma? tej bitwy a? do samego jej ko?ca. Thor spojrza? w g?r? i zobaczy? wielkie skrzyd?a, a za nimi d?ugie, ostre szpony – bezradnie patrzy? jak wbijaj? si? one w gard?o Mycoples. Trzyma? si? ze wszystkich si?, kiedy smok pochwyci? Mycoples, zacisn?? swoje szcz?ki na jej ogonie, obr?ci? si? z ni? wok?? w?asnej osi, a nast?pnie ni? rzuci?. Thor trzyma? si?, kiedy wraz z Mycoples lecieli w powietrzu. Mycoples obraca?a si? bez ko?ca – nast?pnie oboje wpadli do oceanu. Spadli do wody i oboje poszli pod powierzchni?. Thor macha? pod wod? r?kami i nogami, a? wreszcie uda?o im si? utraci? impet. Mycoples odwr?ci?a si? i wyp?yn??a na powierzchni?. Kiedy si? tam znale?li, Thor odetchn?? g??boko, ?akn?c powietrza. Unosi? si? w lodowatej wodzie, wci?? kurczowo trzymaj?c si? Mycoples. Oboje dryfowali na powierzchni – w pewnym momencie Thor spojrza? w bok i zobaczy? co?, czego nie zapomni do ko?ca ?ycia. W wodzie, niedaleko od niego dryfowa? smok. By? martwy i mia? otwarte oczy. Smok, kt?rego Thor bardzo kocha? – Ralibar. Mycoples dostrzeg?a go w tym samym czasie, a kiedy to si? sta?o, co? w ni? wst?pi?o. Co?, czego Thor nigdy wcze?niej nie widzia? – wyda?a z siebie krzyk ogromnego ?alu i rozpaczy, wysoko podnios?a swoje skrzyd?a i rozprostowa?a je. Ca?e jej cia?o dr?a?o. Zawy?a przera?liwie, a jej b?l poruszy? wszech?wiat. Thor zobaczy?, jak zmienia?y si? jej oczy – b?yszcza?y r??nymi kolorami, a? wreszcie za?wieci?y na ???to i bia?o. Mycoples sta?a si? innym smokiem. Spojrza?a w g?r?, na grup? bestii, kt?re lecia?y w ich kierunku. Thor zrozumia?, ?e co? w niej p?k?o. Jej ?a?oba zmieni?a si? w gniew, kt?ry da? jej si?y, jakiej Thor wcze?niej nie widzia?. By?a niczym op?tana. Mycoples wystrzeli?a w niebo, krwawi?a z ran, ale nie zwa?a?a na to w najmniejszym stopniu. Thor r?wnie? poczu? nap?yw nowej energii i pragnienia zemsty. Ralibar by? jego bliskim przyjacielem, po?wi?ci? ?ycie dla nich wszystkich i Thor czu? wielk? potrzeb?, aby wymierzy? sprawiedliwo??. Kiedy lecieli w stron? smok?w, Thor zeskoczy? z Mycoples i wyl?dowa? na nosie tego gada, kt?ry znajdowa? si? najbli?ej. Obj?? go, pochyli? si? i chwyci? jego szcz?k?, kt?r? nast?pnie z trzaskiem zamkn??. Thor zawezwa? wszystkie si?y, jakie jeszcze w nim pozosta?y. Zakr?ci? smokiem w powietrzu i rzuci? nim najmocniej jak potrafi?. Smok polecia? w dal, str?caj?c przy tym jeszcze dwa inne smoki – wszystkie trzy gwa?townie spada?y w stron? oceanu. Mycoples odwr?ci?a si? i chwyci?a spadaj?cego Thora – wyl?dowa? wprost na jej grzbiecie – a nast?pnie zwr?ci?a si? w stron? pozosta?ych smok?w. Te rycza?y na siebie wzajemnie. Jednak Mycoples gryz?a mocniej, lata?a szybciej i drapa?a g??biej ni? jej przeciwnicy. Im bardziej rani?y j? tamte bestie, tym mniej wydawa?a si? to zauwa?a?. By?a niczym tornado siej?ce zniszczenie, podobnie jak Thor. Po chwili by?o ju? po wszystkim – Thor zauwa?y?, ?e nie ma ju? na niebie ?adnych smok?w, z kt?rymi mogliby si? zmierzy?. Wszystkie spad?y do oceanu – martwe lub ?miertelnie poranione. Thor z Mycoples lecieli samotnie, wysoko w powietrzu. Kr??yli nad pozosta?ymi smokami, kt?re le?a?y teraz na wodzie. Starali si? nieco odetchn??. Oddychali ci??ko, brodzili krwi?. Thor wiedzia?, ?e kolejne oddechy Mycoples to tak naprawd? jej ostatnie tchnienia. Widzia?, jak z pyska wyp?ywa jej krew. Sapa?a ci??ko. Cierpia?a okrutnie. – Nie, najdro?sza przyjaci??ko – powiedzia? Thor powstrzymuj?c ?zy. – Nie mo?esz umrze?. – M?j czas nadszed? – Thor us?ysza? jej wiadomo??. – Przynajmniej umr? z godno?ci?. – Nie – nalega? Thor. – Nie mo?esz umrze?! Mycoples plu?a krwi?. Machanie jej skrzyde? stawa?o si? coraz s?absze, a? w ko?cu zacz??a spada? do oceanu. – Pozosta? mi jeszcze jeden, ostatni, lot – powiedzia?a Mycoples. – Chc?, aby moje ?ycie zako?czy?o si? aktem bohaterstwa. Mycoples spojrza?a w g?r?. Thor zauwa?y?, ?e patrzy na flot? Romulusa, kt?ra ci?gn??a si? po horyzont. Thor z powag? skin?? g?ow?. Wiedzia?, co chcia?a uczyni?. Chcia?a przywita? sw? ?mier?, podczas wielkiej, ostatniej bitwy. Thor, silnie zraniony, oddycha? ci??ko. Wydawa?o mu si?, ?e jemu r?wnie? nie uda si? prze?y?. Te? pragn?? polecie? w tamtym kierunku. Zastanawia? si? teraz, czy przepowiednie jego matki by?y prawdziwe. Powiedzia?a mu, ?e mo?e zmieni? swoje w?asne przeznaczenie. Czy je zmieni?? – zastanawia? si?. – Czy umrze dzisiaj? – W takim razie lecimy, moja droga – powiedzia? Thorgrin. Mycoples wyda?a z siebie wielki ryk i oboje, wsp?lnie, zanurkowali w d?? – za cel obrali sobie flot? Romulusa. Thor czu? jak wiatr oraz chmury smagaj? go po w?osach i twarzy – wyda? g?o?ny okrzyk wojenny. Mycoples rykn??a chc?c pokaza? sw?j gniew. Lecieli w d??, smoczyca otworzy?a swe ogromne szcz?ki i zacz??a zia? ogniem na kolejne statki. Ju? po chwili ?ciana ognia rozprzestrzeni?a si? po morzu – jeden po drugim, w p?onieniach stawa?y kolejne statki. Znajdowa?y si? tam dziesi?tki tysi?cy statk?w, ale Mycoples nie przestawa?a. Otwiera?a swoj? paszcz?, ca?y czas zion?c kolejnymi chmurami ognia. P?omienie ??czy?y si? ze sob?, stanowi?c teraz jeden, nieprzerwany mur ognia. Woko?o unosi?o si? coraz wi?cej ludzkich wrzask?w. P?omienie Mycoples stawa?y si? coraz s?absze – ka?de jej zioni?cie wydawa?o mniej ognia. Thor wiedzia?, ?e w?a?nie umiera na jego oczach. Lecia?a coraz ni?ej i ni?ej. By?a zbyt s?aba by zion?? ogniem. Ale starczy?o jej si?y, aby zamiast ognia u?y? jako broni swojego cia?a. Lecia?a wprost na statki, chcia?a u?y? przeciw nim swej ogromnej wagi – upa?? na nie z nieba niczym meteor. Thor przygotowa? si? na to, co ma si? za chwil? wydarzy? i trzyma? si? z ca?ej si?y kiedy Mycoples lecia?a wprost na flot?. D?wi?k rozlatuj?cego si? drewna wype?ni? przestrze?. Przelatywa?a z jednego statku na drugi – tam i z powrotem, siej?c w ten spos?b zniszczenie. Thor nie puszcza? smoczycy kiedy lataj?ce wok?? kawa?ki drewna, trafia?y go z ka?dej strony. W ko?cu Mycoples nie by?a ju? w stanie nic zrobi?. Zatrzyma?a si? mi?dzy statkami, ko?ysz?c si? na wodzie. Zniszczy?a wprawdzie ogromn? cz??? floty, ale wci?? otoczona by?a przez tysi?ce innych statk?w. Thor ko?ysa? si? na jej grzbiecie kiedy le?a?a na wodze, oddychaj?c z ledwo?ci?. Pozosta?e statki odwr?ci?y si? w ich kierunku. Po chwili niebo sta?o si? czarne, a Thor us?ysza? ?wist. Spojrza? w g?r? i zobaczy? ?awic? strza? p?dz?cych w jego kierunku. Nagle poczu? przeszywaj?cy b?l – jako ?e nie mia? si? gdzie ukry?, strza?y z ?atwo?ci? dosi?gn??y celu. Mycoples r?wnie? zosta?a nimi podziurawiona i zacz??a ton?? pod falami. Dwoje wspania?ych wojownik?w stoczy?o w?a?nie bitw? swojego ?ycia. Zniszczyli smoki i du?? cz??? floty Imperium. W dw?jk? zrobili wi?cej, ni? niejedna armia. Teraz jednak nie pozosta?o im nic innego, jak ?mier?. W ciele Thora tkwi?a niezliczona ilo?? strza?. Zapadali w wod? coraz g??biej. Thor wiedzia?, ?e jedyne co powinien teraz zrobi?, to przygotowa? si? na ?mier?. ROZDZIA? SI?DMY Alistair spojrza?a w d??, by zobaczy?, ?e stoi na podniebnym chodniku, a kiedy spojrza?a w d??, w oddali ujrza?a jak ocean rozbija si? o ska?y – ich d?wi?k wype?nia? jej uszy. Silny podmuch wiatru zachwia? jej r?wnowag? – Alistair spojrza?a w g?r?, a kiedy to zrobi?a, podobnie jak w niezliczonych snach w jej ?yciu, ujrza?a zamek wznosz?cy si? na klifie, ozdobiony l?ni?cymi, z?otymi drzwiami. Sta?a przed nim jedna osoba, zarys postaci z r?koma wyci?gni?tymi w  jej stron? – Alistair nie by?a jednak w stanie zobaczy? jej twarzy. – C?rko – powiedzia?a kobieta. Alistair pr?bowa?a zrobi? krok w jej kierunku, ale jej nogi nie by?y w stanie si? rusza?. Spojrza?a w d?? i zobaczy?a, ?e jest przykuta do ziemi. Jakkolwiek by si? nie stara?a, nie by?a w stanie zrobi? kroku. Wyci?gn??a r?ce w stron? matki i krzykn??a rozpaczliwie – Matko, ocal mnie! Nagle Alistair poczu?a, ?e ?wiat si? pod ni? osuwa. Poczu?a, ?e zaczyna spada?, a kiedy spojrza?a w d??, dostrzeg?a, ?e chodnik si? pod ni? zapada. Upad?a, kajdany wisia?y nad ni?, a ona spad?a w ocean, poci?gaj?c za sob? pot??ny kawa?ek chodnika, na kt?rym sta?a. Alistair zdr?twia?a kiedy jej cia?o uton??o w lodowato zimnych wodach oceanu. Wci?? pozostawa?a skuta. Czu?a, ?e tonie, a kiedy spojrza?a w g?r?, zobaczy?a, ?e ?wiat?o dnia staje si? coraz s?absze. Otworzy?a oczy i zobaczy?a, ?e siedzi w ma?ej, kamiennej celi. W miejscu, kt?rego nie rozpoznawa?a. Naprzeciw niej siedzia?a jaka? posta?. Ledwie j? rozpozna?a – by? to ojciec Ereca. Skrzywi? si? na jej widok. – Zabi?a? mojego syna – powiedzia?. – Dlaczego? – Nie zabi?am – zaprzeczy?a ostatkiem si?. Zmarszczy? brwi. – Zostaniesz skazana na ?mier? – doda?. – Nie zamordowa?am Ereca! – zn?w zaprzeczy?a Alistair. Pr?bowa?a ruszy? w jego kierunku, ale zn?w spostrzeg?a, ?e jest przykuta do ?ciany. Za ojcem Ereca pojawi?o si? kilkunastu stra?nik?w, odzianych w czarne zbroje i ogromne przy?bice. D?wi?k ich brz?cz?cych ostr?g wype?ni? pomieszczenie. Ruszyli w stron? Alistair, pochwycili j? i szarpi?c odci?gn?li j? od ?ciany. Jej kostki wci?? by?y skute, a stra?nicy coraz bardziej naci?gali jej cia?o. – Nie! – wrzasn??a rozrywana na dwoje Alistair. Obudzi?a si? spocona. Rozejrza?a si? woko?o, pr?buj?c doj?? do tego, gdzie si? znajduje. By?a zdezorientowana. W ?aden spos?b nie rozpoznawa?a ma?ej, ciemnej celi, w kt?rej teraz siedzia?a. Wok?? znajdowa?y si? kamienne ?ciany, a w oknach umieszczone by?y metalowe kraty. Odwr?ci?a si? i pr?bowa?a i??. Us?ysza?a grzechotanie i spojrza?a w d?? – zobaczy?a, ?e jej kostki przykute s? do ?ciany. Pr?bowa?a je poluzowa?, ale jej si? nie uda?o – zimne ?elazo wpija?o jej si? w nogi. Alistair u?wiadomi?a sobie, ?e znajduje si? w ma?ej, cz??ciowo wkopanej w ziemi?, celi. Jedyne ?wiat?o jakie tu dochodzi?o, pochodzi?o z niewielkiego, wykutego w kamieniu okna, kt?re zabezpieczone by?o ?elaznymi kratami. Z oddali da?o si? s?ysze? okrzyki, wi?c Alistair zbli?y?a si? do okna tak bardzo, jak tylko pozwala?y jej na to kajdany. Wychyli?a si? i spojrza?a na zewn?trz, staraj?c si? za?y? nieco dziennego ?wiat?a i dowiedzie? si?, gdzie si? znajduje. Alistair zobaczy?a, ?e zebra? si? ogromny t?um, na czele kt?rego sta? Bowyer. Zadowolony z siebie. Pe?en triumfalnej rado?ci. – Ta czarnoksi?ska Kr?lowa pr?bowa?a zabi? swego przysz?ego m??a! – Bowyer wrzasn?? w stron? t?umu. – Przysz?a do mnie z propozycj? zabicia Ereca i po?lubienia mnie zamiast niego. Ale jej plany zosta?y udaremnione! T?um wyda? krzyk oburzenia. Bowyer czeka?, a? ludzie si? uspokoj?. Podni?s? r?ce i ponownie przem?wi?. – Teraz przynajmniej wiecie, ?e Wyspy Po?udniowe nie powinny pozostawa? we w?adaniu Alistair. Ani we w?adaniu nikogo innego, poza mn?. Teraz, kiedy Erec jest umieraj?cy, to ja, Bowyer, b?d? w stanie was obroni?, ja, kolejny mistrz turnieju. S?owa te spotka?y si? z ogromn? aprobat? t?umu, kt?ry zacz?? skandowa?: – Kr?l Bowyer, Kr?l Bowyer! Alistair ogl?da?a to wszystko z przera?eniem. Wszystko wok?? niej dzia?o si? tak szybko. Ledwie potrafi?a to przetworzy?. Ten potw?r, Bowyer, a nawet sama my?l o nim wywo?ywa?a w niej gniew, ten sam cz?owiek, kt?ry pr?bowa? zabi? jej ukochanego, sta? tutaj, przed jej oczami, udaj?c niewini?tko i wini?c za wszystko j?. A najgorsze by?o to, ?e zosta? nazwany Kr?lem. Czy na ?wiecie istnieje jaka? sprawiedliwo??? Jednak to co si? jej przytrafi?o, nie trapi?o jej tak bardzo jak my?l o cierpi?cym Erecu, kt?ry wci?? potrzebowa?, aby go uzdrowi?. Wiedzia?a, ?e je?li nie doko?czy leczenia, Erec wkr?tce umrze. Nie obchodzi?o jej czy do ko?ca ?ycia b?dzie tarza? si? w tym lochu skazana za przest?pstwo, kt?rego nie pope?ni?a – chcia?a jedynie mie? pewno??, ?e Erec wyzdrowieje. Drzwi celi nagle otworzy?y si? z trzaskiem. Alistair odwr?ci?a si? i ujrza?a pot??n? grup? wchodz?cych do ?rodka ludzi. W samym ?rodku tej grupy sta?a Dauphine. Obok niej znajdowa? si? brat Ereca, Strom, oraz jego matka. Za nimi sta?o kilku kr?lewskich stra?nik?w. Alistair powsta?a, aby ich powita?, jednak kajdany wbi?y jej si? w kostki i spowodowa?y przeszywaj?cy b?l w ?ydkach. – Czy z Ereciem wszystko w porz?dku? – zapyta?a zrozpaczona Alistair. – Prosz?, powiedzcie mi. Czy on ?yje? – Jak ?miesz pyta?, czy ?yje – prychn??a Dauphine. Alistair odwr?ci?a si? w stron? matki Ereca, maj?c nadziej?, ?e ta si? nad ni? ulituje. – Prosz?, powiedzcie mi tylko, czy on ?yje – b?aga?a, a serce krwawi?o jej w piersi. Jego matka przytakn??a gorzko, patrz?c na ni? z rozczarowaniem. – ?yje – powiedzia?a s?abym g?osem. – Jednak jest ci??ko chory. – Zaprowad?cie mnie do niego! – nalega?a Alistair. – Prosz?. Musz? go uzdrowi?! – Zaprowadzi? ci? do niego? – powt?rzy?a Dauphine. – Masz ?mia?o??. Nie zbli?ysz si? do mojego brata, a tak dok?adniej – nigdzie si? st?d nie ruszysz. Przyszli?my tylko spojrze? na ciebie po raz ostatni przed egzekucj?. Alistair za?ama?a si?. – Przed egzekucj?? – zapyta?a. – Czy na tej wyspie nie ma s?du? Nie ma systemu sprawiedliwo?ci? – Sprawiedliwo?ci? – powiedzia?a Dauphine, wyst?puj?c naprz?d, ca?a czerwona ze z?o?ci. – O?mielasz si? prosi? o sprawiedliwo??? Zastali?my Ci? z zakrwawionym mieczem w r?ku, z naszym umieraj?cym bratem w twoich ramionach i ty masz czelno?? m?wi? o sprawiedliwo?ci? Sprawiedliwo?? w?a?nie si? odbywa. – Ale m?wi? wam, ?e to nie ja go zabi?am! – broni?a si? Alistair. – No tak, – powiedzia?a Dauphine, a jej g?os zacz?? pobrzmiewa? ironi? – magiczny, tajemniczy m??czyzna wszed? do komnaty i go zabi?, a nast?pnie znikn??, w?o?ywszy wcze?niej bro? w twoje r?ce. – To nie by? ?aden tajemniczy m??czyzna – nalega?a Alistair. – To by? Bowyer. Widzia?am go na w?asne oczy. To on zabi? Ereca. Dauphine skrzywi?a si?. – Bowyer pokaza? nam zw?j, kt?ry do niego napisa?a?. Prosi?a? go o to, aby zosta? twoim m??em. Planowa?a? zabi? Ereca i po?lubi? zamiast niego Bowyera. Jeste? chor? kobiet?. Czy m?j brat i bycie Kr?low? naprawd? ci nie wystarczy?y? Dauphine poda?a Alistair zw?j. Serce podesz?o jej do gard?a, kiedy przeczyta?a: Teraz, kiedy Erec nie ?yje, powinni?my sp?dzi? ze sob? ?ycie – Ale to nie jest moje pismo! – zaoponowa?a Alistair. – Ten zw?j jest podrobiony! – Tak, zapewne tak jest – powiedzia?a Dauphine. – Jestem pewna, ?e masz przekonuj?ce wyja?nienie na wszystko. – Nie napisa?am nic takiego! – nalega?a Alistair. – Czy ty si? w og?le s?yszysz? To nie ma ?adnego sensu. Dlaczego mia?abym zamordowa? Ereca? Kocham go ca?ym swoim sercem. Prawie wzi?li?my ?lub. – Ale dzi?ki Bogu nie wzi?li?cie – powiedzia?a Dauphine. – Ty musisz mi uwierzy?! – nie poddawa?a si? Alistair, zwracaj?c si? do matki Ereca. – Bowyer pr?bowa? zabi? Ereca. On chce przej?? kr?lestwo. Mnie nie zale?y na byciu Kr?low?. Nigdy mi nie zale?a?o. – Nic si? nie martw, – powiedzia?a Dauphine – nigdy ni? nie b?dziesz. Tak w zasadzie to ju? nied?ugo nie b?dziesz nawet ?y?a. Tutaj, na Wyspach Po?udniowych szybko wymierzamy sprawiedliwo??. Jutro zostaniesz stracona. Alistair potrz?sn??a g?ow?, zdaj?c sobie spraw?, ?e nic nie jest w stanie ich przekona?. Westchn??a z ci??kim sercem. – I po to tu przyszli?cie? – zapyta?a cichym g?osem. – Aby mi to powiedzie?? Dauphine zadrwi?a w milczeniu, a Alistair wyczuwa?a w jej spojrzeniu nienawi??. – Nie – odpowiedzia?a wreszcie Dauphine, po d?ugim i uci??liwym milczeniu. – Przyszli?my, aby przeczyta? ci to co napisa?a?. I aby po raz ostatni spojrze? ci w twarz, zanim wy?lemy ci? do piek?a. Sprawimy, ?e b?dziesz cierpia?a, tak jak musia? cierpie? nasz brat. Nagle Dauphine poczerwienia?a, ruszy?a do przodu. Wyci?gn??a przed siebie r?ce i chwyci?a Alistair za w?osy. Sta?o si? to tak szybko, ?e Alistair nie mia?a czasu zareagowa?. Dauphine wyda?a gard?owy krzyk i zacz??a drapa? Alistair po twarzy. Ta podnios?a r?ce, aby si? broni?, a pozostali ruszyli do przodu, aby odci?gn?? Dauphine. – Pu??cie mnie – wrzeszcza?a Dauphine. – Chc? zabi? j? teraz! – Sprawiedliwo?? zostanie wymierzona jutro – powiedzia? Strom. – Wyprowad?cie j? st?d – rozkaza?a matka Ereca. Stra?nicy podeszli i wytargali Dauphine z pomieszczenia – ta kopa?a i za wszelk? cen? stara?a im si? wyrwa?. Strom do??czy? do nich i wkr?tce w lochu pozosta?a jedynie Alistair i matka Ereca. Kobieta zatrzyma?a si? w drzwiach, powoli odwr?ci?a si? i spojrza?a w twarz Alistair. Uwi?ziona dziewczyna szuka?a w jej twarzy cho? odrobiny wsp??czucia i zrozumienia. – Prosz?, musisz mi uwierzy? – powiedzia?a szczerym tonem Alistair. – Nie obchodzi mnie co s?dz? na m?j temat inni, ale na twoim zdaniu mi zale?y. By?a? dla mnie mi?a od chwili, w kt?rej mnie pozna?a?. Wiesz jak bardzo kocham twojego syna. Wiesz, ?e nigdy bym tego nie zrobi?a. Matka Ereca wnikliwie jej si? przyjrza?a, a jej oczy nape?ni?y si? ?zami. Wydawa?o si?, ?e si? waha. – To w?a?nie dlatego tutaj zosta?a?, prawda? – dr??y?a Alistair. – To dlatego zwleka?a? z wyj?ciem. Bo chcesz mi uwierzy?. Bo wiesz, ?e m?wi? prawd?. Po d?ugim milczeniu jego matka wreszcie skin??a g?ow?. Jakby upewniaj?c si? w swojej decyzji, poczyni?a kilka krok?w do przodu. Alistair dostrzeg?a, ?e matka Ereca naprawd? jej wierzy?a, co mocno j? ucieszy?o. Kobieta podesz?a bli?ej aby j? obj??, a Alistair odwzajemni?a jej u?cisk i zap?aka?a na jej ramieniu. Matka Ereca r?wnie? p?aka?a, a? wreszcie odst?pi?a do ty?u. – Musisz mnie pos?ucha? – powiedzia?a nagle Alistair. – Nie obchodzi mnie co si? ze mn? stanie, ani co s?dz? o mnie inni. Ale je?li chodzi o Ereca – musz? si? do niego dosta?. I to teraz. Jest umieraj?cy. Jedynie cz??ciowo uda?o mi si? go uzdrowi? i musz? doko?czy? to co zacz??am. Je?li tego nie zrobi?, on umrze. Matka Ereca zmierzy?a j? wzrokiem od st?p do g??w i wreszcie poj??a, ?e dziewczyna m?wi prawd?. – Po tym wszystkim, co si? sta?o, – powiedzia?a – jedyne na czym ci zale?y, to m?j syn. Teraz widz?, ?e naprawd? go kochasz i nigdy nie mog?aby? zrobi? tego, co ci zarzucaj?. – Oczywi?cie, ?e nie – powiedzia?a Alistair. – Zosta?am wrobiona przez tego barbarzy?c?, Bowyera. – Zaprowadz? ci? do Ereca – odpowiedzia?a kobieta. – Mo?emy przyp?aci? to ?yciem, ale przynajmniej b?dziemy wiedzia?y, ?e pr?bowa?y?my. Za mn?. Matka Ereca rozku?a Alistair i obie szybko umkn??y z celi w g??b loch?w. Postawi?y wszystko na jedn? kart?, aby ratowa? Ereca. ROZDZIA? ?SMY Gwendolyn sta?a na dziobie statku, a wiatr smaga? j? po twarzy. By?a otoczona wszystkimi swoimi lud?mi. Na r?ku trzyma?a uratowane dziecko. Wszyscy byli jeszcze w szoku. P?yn?li daleko w g??b morza i teraz byli ju? z dala od Wysp G?rnych. Towarzyszy?y im dwa statki – to wszystko co pozosta?o z wielkiej floty, kt?ra swego czasu opu?ci?a Kr?g. Ludzie Gwen, jej nar?d, wszyscy dumni obywatele Kr?gu, skurczyli si? do kilku setek ocala?ych. Byli teraz wygnanym narodem, dryfuj?cym, bezdomnym, szukaj?cym miejsca, w kt?rym mogliby zacz?? od nowa. Wszyscy oczekiwali, ?e Gwen b?dzie im przewodzi?. Kr?lowa patrzy?a w morze, dok?adnie mu si? przygl?daj?c. Robi?a to od kilku godzin, odporna na zimno spowijaj?cej ocean mg?y. Stara?a si? nie dopu?ci? do emocjonalnego za?amania. Dziecko w jej ramionach nareszcie zasn??o, a jedyne o czym Gwen potrafi?a teraz my?le?, by? Guwayne. Nienawidzi?a siebie za to, ?e by?a tak g?upia, aby wypu?ci? go w morze. Wtedy wydawa?o si? to doskona?ym pomys?em. Jedynym sposobem na to, aby ocali? go przed oczywist? i nieuniknion? ?mierci?. Kto m?g? przypuszcza?, ?e wszystko si? zmieni, ?e smoki zostan? odci?gni?te? Je?li Thor nie przyby?by na  czas, na pewno wszyscy byliby teraz martwi. A Gwen nie mog?a przypuszcza?, ?e Thorgrin ich ocali. Uda?o jej si? ocali? chocia? niekt?rych, spo?r?d swoich ludzi. Cz??? jej floty. I to dziecko. Przynajmniej uda?o im si? uciec z tej ?miertelnej wyspy. Jednak Gwen wci?? wzdryga?a si? za ka?dym razem, gdy ryk smok?w przecina? powietrze. Nawet je?li dobywa? si? on gdzie? z oddali. Zamkn??a oczy i skrzywi?a si?. Wiedzia?a, ?e po ich odje?dzie zosta?a stoczona wielka bitwa i ?e Thor pozosta? w samym jej centrum. Bardziej ni? czegokolwiek pragn??a, aby by? z nim wtedy, tu? przy jego boku. Z drugiej za? strony wiedzia?a, ?e niczego by to nie zmieni?o. By?aby zb?dna podczas walki Thora ze smokami. Jedynie narazi?aby swoich ludzi na ?mier?. Gwen ci?gle widzia?a przed oczyma twarz Thora. Rozdziera?o j? od ?rodka to, ?e mog?a jedynie zobaczy?, jak przelatuje w oddali. Nie mia?a nawet mo?liwo?ci, aby z nim porozmawia?. Nie mia?a cho?by chwili na to, aby powiedzie? mu jak bardzo za nim t?skni?a i jak bardzo go kocha. – Pani, p?yniemy bez celu. Gwendolyn odwr?ci?a si? i zobaczy?a stoj?cego obok Kendricka. Za? obok niego znajdowali si? Reece, Godfrey i Steffen. Wszyscy na ni? patrzyli. Zda?a sobie spraw?, ?e Kendrick prawdopodobnie przemawia? do niej od jakiego? czasu, ale ledwie by?a w stanie us?ysze? jego s?owa. Spojrza?a w d?? i zobaczy?a swoje knykcie – bia?e, zaci?ni?te na barierce. Nast?pnie popatrzy?a w stron? oceanu, analizuj?c ka?d? fal?, co chwila wydawa?o jej si?, ?e zauwa?y?a Guwayne’a. Jednak wystarcza? moment, aby spostrzec, ?e by?a to tylko kolejna iluzja, spowodowana przez owo okrutne morze. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696271&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.