*** Òâîåé Ëóíû çåëåíûå öâåòû… Ìîåé Ëóíû áåñïå÷íûå ðóëàäû, Êàê ñâåòëÿ÷êè ãîðÿò èç òåìíîòû,  ëèñòàõ âèøíåâûõ ñóìðà÷íîãî ñàäà. Òâîåé Ëóíû ïå÷àëüíûé êàðàâàí, Áðåäóùèé â äàëü, òðîïîþ íåâåçåíüÿ. Ìîåé Ëóíû áåçäîííûé îêåàí, È Áðèãàíòèíà – âåðà è ñïàñåíüå. Òâîåé Ëóíû – ïå÷àëüíîå «Ïðîñòè» Ìîåé Ëóíû - äîâåð÷èâîå «Çäðàâñòâóé!» È íàøè ïàðàëëåëüíûå ïóòè… È Ç

Rytua? Mieczy

Rytua? Mieczy Morgan Rice Kr?gu Czarnoksi??nika #7 W RYTUALE MIECZY (Ksi?ga 7 Kr?gu Czarnoksi??nika) Thor zmaga si? z tajemnic? swego pochodzenia, pr?buj?c pogodzi? si? z tym, kim jest jego ojciec i zastanawiaj?c si?, czy ujawni? sw?j sekret oraz jakie dzia?anie podj??. Z powrotem w domu, w Kr?gu, z Mycoples u boku i Mieczem Przeznaczenia w d?oni, Thor zdecydowany jest dokona? zemsty na armii Andronicusa i oswobodzi? swoje ojczyste ziemie – i w ko?cu poprosi? Gwendolyn o r?k?. Przekonuje si? jednak, ?e istniej? moce pot??niejsze nawet ni? on, kt?re mog? stan?? mu na drodze. Gwendolyn powraca i usi?uje sta? si? kr?low?, kt?r? pisane jej jest by?, za pomoc? swej m?dro?ci jednocz?c r??ne si?y i pozbywaj?c si? Andronicusa na dobre. Zn?w z Thorem i swymi bra?mi, cieszy si? chwilami pokoju i wolno?ci. Lecz wszystko szybko si? zmienia – zbyt szybko – i nim si? obejrzy, jej ?ycie zn?w wywr?ci si? do g?ry nogami. Jej starsza siostra, Luanda, jej zaciek?a rywalka, zdecydowana jest walczy? o w?adz?, podczas gdy brat kr?la MacGila przybywa ze swoj? armi?, by przej?? tron. Otoczona szpiegami i zab?jcami, n?kana, Gwendolyn przekonuje si?, ?e bycie kr?low? nie zawsze jest tak bezpieczne, jak my?la?a. Mi?o?? Reece’a i Selese wreszcie ma szans? rozkwitn??, lecz w tym samym czasie pojawia si? jego dawna mi?o?? i Reece czuje si? rozdarty. Czasy spokoju wkr?tce zostaj? przerwane bitw? i Reece, Elden, O’Connor, Conven, Kendrick, Erec, a nawet Godfrey musz? wsp?lnie stawi? czo?a przeciwno?ciom losu i je pokona?, je?li chc? prze?y?. Ich bitwy prowadz? ich we wszystkie zakamarki Kr?gu, staj?c si? wy?cigiem z czasem, by odsun?? od w?adzy Andronicusa i ocali? siebie przed ca?kowitym zniszczeniem. Gdy pot??ne, niespodziewane moce tocz? boje o przej?cie kontroli nad Kr?giem, Gwen zdaje sobie spraw?, ?e musi zrobi? wszystko, by odnale?? Argona i sprowadzi? go z powrotem. W ko?cowym, szokuj?cym splocie wydarze? Thor przekonuje si?, ?e cho? jego moce s? najdoskonalsze, posiada tak?e ukryt? s?abo?? – kt?ra mo?e okaza? si? przyczyn? jego ostatecznego upadku. Czy Thor i reszta oswobodz? Kr?g i pokonaj? Andronicusa? Czy Gwendolyn stanie si? kr?low?, jakiej wszyscy potrzebuj?? Co stanie si? z Mieczem Przeznaczenia, Erekiem, Kendrickiem, Reece’em i Godfreyem? I jak? tajemnic? skrywa Alistair? Odznaczaj?ca si? wyszukan? inscenizacj? i charakteryzacj? SZAR?A WALECZNYCH to epicka opowie?? o przyjacio?ach i kochankach, rywalach i zalotnikach, rycerzach i smokach, intrygach i politycznych machinacjach, o dorastaniu, o z?amanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. To opowie?? o honorze i odwadze, losie i przeznaczeniu, o magii. To fantazja wci?gaj?ca nas w ?wiat, kt?rego nigdy nie zapomnimy i kt?ry przem?wi do wszystkich grup wiekowych i p?ci. Morgan Rice Rytua? Mieczy (Ksi?ga 7 Cyklu Kr?g Czarnoksi??nika) PRZEK?AD: SANDRA WILK O autorce Morgan Rice jest autork? bestsellerowych THE VAMPIRE JOURNALS, serii powie?ci dla m?odzie?y obejmuj?cej jedena?cie cz??ci (kolejne w trakcie przygotowania), THE SURVIVAL TRILOGY, postapokaliptycznego thrillera, w sk?ad kt?rego wchodz? dwie ksi?gi (kolejne w trakcie przygotowania) oraz epickiego cyklu fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, sk?adaj?cego si? z trzynastu ksi?g (kolejne w trakcie przygotowania). Ksi??ki autorki dost?pne s? w wersji audio oraz drukowanej i zosta?y przet?umaczone na niemiecki, francuski, w?oski, hiszpa?ski, portugalski, japo?ski, chi?ski, szwedzki, holenderski, turecki, w?gierski, czeski i s?owacki (kolejne wersje j?zykowe w trakcie przygotowania). PRZEMIENIONA (Ksi?ga 1 cyklu Vampire Journals), ARENA ONE (Ksi?ga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATER?W (Ksi?ga 1 cyklu Kr?g Czarnoksi??nika) oraz POWR?T SMOK?W (Ksi?ga 1 cyklu Kings and Sorcerers) dost?pne s? nieodp?atnie Morgan ciesz? komentarze czytelnik?w, zach?camy wi?c do odwiedzenia strony www.morganricebooks.com, gdzie mo?ecie dopisa? sw?j adres e-mail do listy i otrzyma? darmow? wersj? ksi??ki oraz materia?y reklamowe, pobra? bezp?atn? aplikacj?, przeczyta? naj?wie?sze, niepublikowane nigdzie indziej wiadomo?ci, po??czy? si? przez Facebook i Twitter i by? w kontakcie! Wybrane komentarze do ksi??ek Morgan Rice „Porywaj?ce fantasy, w kt?rego fabu?? wplecione s? elementy tajemnicy i intrygi. „Wyprawa bohater?w” opowiada o narodzinach odwagi oraz zrozumieniu celu ?ycia, kt?re prowadzi do rozwoju, dojrza?o?ci i doskona?o?ci… Dla mi?o?nik?w tre?ciwego fantasy – przygody, bohaterowie, ?rodki wyrazu i akcja sk?adaj? si? na barwny ci?g wydarze?, dobrze ukazuj?cych przemian? Thora z marzycielskiego dzieciaka w m?odzie?ca, kt?ry musi stawi? czo?a nieprawdopodobnym niebezpiecze?stwom, by prze?y?… Zapowiada si? obiecuj?ca epicka seria dla m?odzie?y.”     – Midwest Book Review (D. Donovan, eBook Reviewer) „KR?G CZARNOKSI??NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksi??ce, by odnie?? natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnic?, walecznych rycerzy i rozwijaj?ce si? zwi?zki, a w?r?d nich z?amane serca, oszustwa i zdrady. To ?wietna rozrywka na wiele godzin, kt?ra przem?wi do ka?dej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znale?? dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”     – Books and Movie Reviews, Roberto Mattos “Zajmuj?ce epickie fantasy Morgan Rice [KR?G CZARNOKSI??NIKA] zawiera klasyczne cechy gatunku – dobrze zbudowan? sceneri?, w du?ej mierze inspirowan? staro?ytn? Szkocj? i jej histori?, oraz ciekawie opisany ?wiat dworskich intryg.”     – Kirkus Reviews „Bardzo podoba mi si?, jak Morgan Rice zbudowa?a posta? Thora i ?wiat, w kt?rym ?yje. Krainy i stwory, kt?re je zamieszkuj?, s? bardzo dobrze opisane… Podoba?a mi si? [fabu?a]. Jest kr?tka i przyjemna… Postaci drugoplanowych jest w sam raz, by si? nie pogubi?. W ksi??ce opisane s? przygody i przera?aj?ce chwile, lecz akcja nie jest zbyt groteskowa. To ksi??ka idealna dla nastoletniego czytelnika… Pocz?tki czego? niezwyk?ego…”     – San Francisco Book Review “W pierwszej cz??ci epickiej serii fantasy Kr?g Czarnoksi??nika (obecnie liczy czterna?cie cz??ci), odznaczaj?cej si? wartk? akcj?, autorka zapoznaje czytelnik?w z czternastoletnim Thorgrinem „Thorem” McLeodem, kt?ry marzy o tym, by do??czy? do Srebrnej Gwardii, rycerskiej elity, kt?ra s?u?y kr?lowi… Styl Rice jest r?wny, a pocz?tek serii intryguje.”     – Publishers Weekly „[WYPRAWA BOHATER?W] to szybka i ?atwa lektura. Zako?czenia rozdzia??w sprawiaj?, ?e musisz przekona? si?, co zdarzy si? dalej i nie chcesz odk?ada? tej ksi??ki. Jest w niej kilka liter?wek, a imiona czasem s? pomylone, lecz to nie odwraca uwagi od opisanych w?tk?w. Zako?czenie ksi??ki sprawi?o, ?e nabra?em ochoty, by natychmiast kupi? kolejn? cz???, co te? zrobi?em. Wszystkich dziewi?? cz??ci Kr?gu Czarnoksi??nika dost?pnych jest w sklepie Kindle, a Wyprawa bohater?w dost?pna jest za darmo na zach?t?! Je?li szukasz szybkiej i ciekawej ksi??ki na wakacje, ta b?dzie w sam raz.”     – FantasyOnline.net Autorstwa Morgan Rice KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY POWR?T SMOK?W (CZ??? #1) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBO ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W  (CZ??? 15) POTYCZKI RYCERZY (CZ??? 16) ?MIERTELNA BITWA (CZ??? 17) THE SURVIVAL TRILOGY ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZ??? 1) ARENA TWO (CZ??? 2) WAMPIRZYCH DZIENNIK?W PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) Pos?uchaj ksi??ek z cyklu KR?G CZARNOKSI??NIKA w formie audiobooka! C?? takiego przekaza? mi pragniesz? Je?li twym celem dobro jest og??u, Daj honor z jednej strony, z drugiej za? ?mier?, A ja na obie spojrz? niewzruszony, Bo, bogowie niech mi dopomog?, Honor mi?uj? nad me ?ycie.     – William Shakespeare     Juliusz Cezar ROZDZIA? PIERWSZY Thorgrin siedzia? na grzbiecie Mycoples, kt?ra nios?a go nad bezkresnymi ziemiami Kr?gu, gdzie? na po?udnie, w kierunku Gwendolyn. Thor zacisn?? d?o? na Mieczu Przeznaczenia i spojrza? w d??, gdzie ujrza? rozleg??, zdaj?c? si? nie mie? ko?ca milionow? armi? Andronicusa, roj?c? si? po Kr?gu jak plaga szara?czy. Poczu?, jak Miecz pulsuje w jego d?oni i wiedzia?, ku czemu go ponagla. Ku obronie Kr?gu. Wyp?dzeniu naje?d?cy. Mia? wra?enie, ?e Miecz rozkazuje mu – i Thor z ch?ci? przysta? na jego polecenie. Ju? niebawem Thor zatoczy ko?o i dokona zemsty na ka?dym z intruz?w. Teraz, gdy Tarcza ponownie si? podnios?a, Andronicus i jego ludzie byli uwi?zieni; odsiecz z Imperium nie mog?a ju? nadej?? i Thor nie zamierza? spocz??, p?ki nie zabije ich wszystkich. Nie nasta? jednak?e jeszcze ku temu czas. Najbardziej nagl?c? spraw? by?a jedyna prawdziwa mi?o?? Thora, kobieta, do kt?rej t?skni?, od kiedy opu?ci? Kr?g: Gwendolyn. Thor pragn?? gor?co zn?w j? ujrze?, chwyci? j? w obj?cia, pragn?? przekona? si?, ?e ?yje. Wyczuwa? pod koszul? pier?cie? swej matki i nie m?g? si? ju? doczeka?, gdy ofiaruje go Gwen, wyzna jej sw? mi?o??, poprosi o r?k?. Pragn?? jej powiedzie?, ?e mi?dzy nimi nic si? nie zmieni?o, ?e nie dba? o to, co jej si? przytrafi?o. Darzy? j? wci?? takim samym uczuciem – nawet wi?kszym – i pragn??, by o tym wiedzia?a. Mycoples zarycza?a z cicha i Thor poczu? dr?enie jej ?usek. Wyczuwa?, ?e Mycoples tak?e chce szybko dotrze? do Gwendolyn, nim co? jej si? stanie. Smoczyca obni?y?a lot i na przemian wpada?a w chmury i wy?ania?a si? z nich, uderzaj?c swymi wielkimi skrzyd?ami, i zdawa?a si? by? zadowolona z tego, ?e jest tutaj, w Kr?gu, i niesie Thora na swym grzbiecie. Wi?? mi?dzy nimi zacie?nia?a si? i Thor czu?, ?e Mycoples dzieli?a si? z nim ka?d? my?l? i ?yczeniem. Jak gdyby smoczyca by?a cz??ci? niego. Gdy kluczyli w ob?okach, my?li Thora skierowa?y si? ku Gwen. Spokoju nie dawa?y mu s?owa poprzedniej kr?lowej, wraca?y wci?? do niego, cho? Thor usilnie stara? si? je od siebie odsun??. Nowiny, kt?rymi si? z nim podzieli?a, zabola?y go ponad wszelkie wyobra?enie. Andronicus? Jego ojcem? To nie by?o mo?liwe. Gdzie? w g??bi duszy Thor ?udzi? si?, ?e by? mo?e poprzednia kr?lowa, kt?ra wszak nienawidzi?a go od pierwszych chwil, prowadzi?a z nim jak?? okrutn? gr?. By? mo?e chcia?a zam?ci? mu w g?owie nieprawd?, by go zaniepokoi?, trzyma? z dala od swej c?rki, jakiekolwiek pobudki j? do tego sk?ania?y. Thor rozpaczliwie pragn?? w to wierzy?. Tak naprawd? jednak gdy wypowiedzia?a te s?owa, rozesz?y si? one w ka?dej cz?stce jego cia?a i duszy. Wiedzia?, ?e to prawda. Cho? bardzo chcia? my?le? inaczej, w chwili, gdy je wyrzek?a, wiedzia?, ?e Andronicus naprawd? jest jego ojcem. My?l ta ci??y?a nad Thorem jak z?y sen. ?ywi? zawsze potajemn? nadziej?, i? kr?l MacGil jest jego ojcem, a Gwendolyn jakim? sposobem nie jest jego prawdziw? c?rk?, wi?c mog? by? razem. Thor zawsze ?udzi? si?, ?e w dniu, w kt?rym dowie si?, kto jest jego prawdziwym ojcem, wszystko znajdzie si? na w?a?ciwym miejscu i Thor pojmie swe przeznaczenie. Dowiedzie? si?, ?e jego ojciec nie jest bohaterem – to jedno. By?by w stanie przywykn?? do tej my?li. Lecz dowiedzie? si?, ?e jego ojciec jest potworem – najgorszym z potwor?w – m??czyzn?, kt?rego ?mierci Thor pragn?? bardziej ni? czyjejkolwiek innej – z tym nie potrafi? si? pogodzi?. W ?y?ach Thora p?yn??a jego krew. C?? to mog?o znaczy? dla Thora? Czy jemu r?wnie? przeznaczone by?o zosta? potworem? Czy znaczy?o to, i? w jego ?y?ach czai si? takie samo z?o? Czy przeznaczone mu by?o sta? si? takim, jak on? Czy jednak mo?liwe by?o, by sta? si? inny, mimo tej samej krwi? Czy ojciec przekazuje synowi przeznaczenie w ten spos?b? Czy te? mo?e ka?de pokolenie tworzy swe w?asne przeznaczenie? Thor nie potrafi? tak?e poj??, co to wszystko oznacza dla Miecza Przeznaczenia. Je?li legenda jest prawdziwa – tylko MacGil mo?e go podnie?? – czy to oznacza, i? Thor jest MacGilem? Je?li tak, jak?e Andronicus m?g? by? jego ojcem? Chyba ?e, jakim? sposobem, Andronicus jest MacGilem? Co gorsza, jak Thor m?g? wyjawi? te wie?ci Gwendolyn? Jak m?g? jej powiedzie?, ?e jest synem jej najbardziej znienawidzonego wroga? M??czyzny, kt?ry j? zaatakowa?? Z pewno?ci? go znienawidzi. B?dzie widzie? twarz Andronicusa za ka?dym razem, gdy spojrzy na Thora. Jednak?e musia? jej o tym powiedzie? – nie m?g? trzyma? tego przed ni? w tajemnicy. Czy to zniszczy ich relacj?? Krew w ?y?ach Thora zawrza?a z w?ciek?o?ci. Pragn?? zem?ci? si? na Andronicusie za to, ?e jest jego ojcem, ?e mu to uczyni?. Lec?c, Thor opu?ci? oczy i omi?t? wzrokiem ziemie. Wiedzia?, ?e gdzie? tam w dole znajduje si? Andronicus. Niebawem spotka si? z nim twarz? w twarz. Odnajdzie go. Stanie z nim do walki. I zabije go. Lecz wpierw musia? odnale?? Gwendolyn. Gdy mijali Las Po?udniowy, Thor wyczu?, ?e s? blisko. Mia? z?e przeczucie, ?e za chwil? przydarzy jej si? co? potwornego. Pop?dzi? Mycoples, czuj?c, ?e ka?da chwila mo?e by? jej ostatni?. ROZDZIA? DRUGI Gwendolyn sta?a samotnie na g?rnym gzymsie Wie?y Schronienia, odziana w czarn? szat? ofiarowan? jej przez mniszki. Mia?a wra?enie, ?e mieszka tam od wiek?w. Powitano j? w ciszy – przem?wi?a do niej jedna z mniszek, jej przewodniczka, kt?ra odezwa?a si? tylko raz, by przekaza? jej zasady panuj?ce w tym miejscu: rozmowy by?y zakazane, podobnie jak nawi?zywanie kontaktu z pozosta?ymi kobietami. Ka?da z nich p?dzi?a tu ?ywot w swym w?asnym, odosobnionym ?wiecie. Ka?da chcia?a, by pozostawiono j? w spokoju. By?a to wie?a schronienia, miejsce dla tych, kt?re pragn??y odzyska? si?y. Gwendolyn wiedzia?a, ?e nie spotka jej tu ?adne z okropie?stw ?wiata. Wiedzia?a jednak tak?e, ?e jest sama. Ca?kiem sama. Gwendolyn rozumia?a postaw? pozosta?ych kobiet a? nazbyt dobrze. Ona tak?e ?yczy?a sobie, by pozostawiono j? w spokoju. Sta?a teraz na dachu wie?y, omiataj?c spojrzeniem wierzcho?ki drzew rozleg?ego Lasu Po?udniowego, i czu?a si? bardziej samotna ni? kiedykolwiek wcze?niej. Wiedzia?a, ?e powinna by? silna, ?e nie nale?y do tych, kt?rzy ?atwo si? poddaj?. By?a c?rk? kr?la i ma??onk? – niemal ma??onk? – wielkiego wojownika. Gwendolyn musia?a przyzna? jednak, i? cho? stara?a si? jak tylko potrafi?a by? silna, jej serce i duch wci?? cierpia?y. Usycha?a z t?sknoty za Thorem i l?ka?a si?, ?e nigdy do niej nie powr?ci. A je?li powr?ci, gdy dowie si?, co jej si? przydarzy?o, l?ka?a si?, ?e nie b?dzie chcia? ju? z ni? by?. Gwen odczuwa?a r?wnie? pustk? w sercu, wiedz?c, i? Silesia zosta?a zniszczona, i? Andronicus zwyci??y? i wszyscy, kt?rzy cokolwiek dla niej znaczyli, zostali pojmani lub zabici. Andronicus panoszy? si? teraz wsz?dzie. Zagarn?? Kr?g i nie mieli si? ju? do czego uciec. Gwen straci?a nadziej?, czu?a si? wyczerpana; zdecydowanie zbyt wyczerpana jak na sw?j wiek. Co gorsza, czu?a, ?e zawiod?a wszystkich; czu?a, jak gdyby ?y?a ju? zbyt wiele razy i nie mia?a ch?ci ?y? dalej. Gwendolyn da?a krok naprz?d, na wyst?p, na sam skraj gzymsu, tam, gdzie nie powinno si? wchodzi?. Powoli rozpostar?a r?ce na boki i trzyma?a je wyci?gni?te po bokach. Poczu?a zimny podmuch wiatru, mro?nego wiatru zimy. Dmuchn?? silnie i Gwen zako?ysa?a si? nad brzegiem. Spojrza?a w d?? i pod swymi stopami ujrza?a stromy spadek. Gwendolyn skierowa?a wzrok ku niebu i pomy?la?a o Argonie. Zastanawia?a si?, gdzie jest, uwi?ziony w swym w?asnym ?wiecie, odbywaj?c kar? z jej powodu. Ile? by odda?a, by go teraz ujrze?, us?ysze? po raz ostatni jego m?dre rady. By? mo?e to by j? ocali?o, sprawi?o, ?e zmieni?aby zdanie. Lecz Argon znikn??. On tak?e p?aci? za swe czyny i nie m?g? powr?ci?. Gwen zamkn??a oczy i po raz ostatni pomy?la?a o Thorze. Gdyby tylko tu by?, to mog?oby wszystko odmieni?. Gdyby pozosta?a jej cho? jedna osoba, kt?ra darzy j? prawdziwym uczuciem, by? mo?e to sk?oni?oby j?, by ?y? dalej. Spojrza?a w stron? widnokr?gu, wbrew rozs?dkowi maj?c nadziej?, i? ujrzy Thora. Gdy wpatrywa?a si? w p?dz?ce po niebie ob?oki, zda?o jej si? niejasno, ?e gdzie? w oddali us?ysza?a ryk smoka. By? tak odleg?y, tak cichy, ?e pewna by?a, i? musia?o jej si? zdawa?. To jej wyobra?nia p?ata?a jej figle. Wiedzia?a, ?e ?aden smok nie m?g?by znale?? si? tutaj, w Kr?gu. Tak? sam? pewno?? ?ywi?a co do tego, i? Thor by? daleko st?d, w Imperium, w miejscu, z kt?rego nigdy ju? nie powr?ci. ?zy stacza?y si? po policzkach Gwen, gdy my?la?a o nim, o ?yciu, jakie mogli wsp?lnie wie??. O tym, jak bliscy sobie niegdy? byli. Przywo?a?a wspomnienie wyrazu jego twarzy, brzmienie g?osu, jego ?miech. By?a pewna, ?e b?d? nieroz??czni, ?e nic ich nigdy nie rozdzieli. – THOR! – Gwendolyn odrzuci?a w ty? g?ow? i krzykn??a, chwiej?c si? na kraw?dzi. W my?lach b?aga?a, by do niej wr?ci?. Lecz jej g?os rozni?s? si? echem na wietrze i ucich?. Thor by? daleko st?d. Gwendolyn opu?ci?a d?onie i musn??a palcami amulet, kt?ry ofiarowa? jej Thor, ten, kt?ry niegdy? ocali? jej ?ycie. Wiedzia?a, ?e wykorzysta?a sw? jedyn? szans?. Na wi?cej nie mo?e liczy?. Gwendolyn spojrza?a w d??, za kraw?d? gzymsu, i spostrzeg?a twarz swego ojca. Otacza?a go bia?a po?wiata. U?miecha? si? do niej. Pochyli?a si? naprz?d i jedn? stop? wyci?gn??a za kraw?d?, zamykaj?c oczy i pozwalaj?c, by lekki wiatr muska? jej twarz. Ko?ysa?a si?, zawisn?wszy pomi?dzy dwoma ?wiatami, pomi?dzy ?ywymi a umar?ymi. Osi?gn??a idealn? r?wnowag? i wiedzia?a, ?e kolejny podmuch wiatru rozstrzygnie za ni?, kt?ry kierunek obra?. Thor, pomy?la?a. Wybacz mi. ROZDZIA? TRZECI Kendrick jecha? na czele wielkiej i wci?? rozrastaj?cej si? armii MacGil?w, silesian i oswobodzonych wie?niak?w z Kr?gu. Wysypali si? przez g??wne bramy Silesii na szeroki trakt, kieruj?c si? na wsch?d, ku armii Andronicusa. U boku Kendricka jechali Srog, Brom, Atme i Godfrey, a za nimi, w?r?d tysi?cy innych wojownik?w, Reece, O’Connor, Conven, Elden i Indra. W drodze mijali zw?glone cia?a imperialnych ?o?nierzy, czarne i zesztywnia?e od smoczego oddechu; inni legli martwi od klingi Miecza Przeznaczenia. Thor sia? ogromne zniszczenie, jak gdyby sam by? armi?. Kendrick rozwa?a? to wszystko w g?owie i by? pe?en podziwu dla szk?d zadanych wrogowi przez Thora, dla si?y Mycoples i Miecza Przeznaczenia. Kendrick nie potrafi? si? nadziwi? obrotowi wydarze?. Ledwie kilka dni temu wszyscy byli uwi?zieni, znajdowali si? pod jarzmem Andronicusa i zmuszeni byli przyzna? si? do kl?ski; Thor by? nadal w Imperium, Miecz Przeznaczenia – nieziszczonym snem – i nie ?ywili nadziei, ?e kiedykolwiek stamt?d powr?c?. Kendrick i reszta zostali ukrzy?owani i pozostawieni na ?mier?, i zdawa?o si?, ?e wszystko ju? stracone. Teraz jednak jechali na swych wierzchowcach jako wolni m??czy?ni, na powr?t staj?c si? ?o?nierzami i rycerzami. Przybycie Thora doda?o im si? i szala zwyci?stwa zdawa?a przechyla? si? na ich stron?. Mycoples by?a darem niebios, pot??n? broni? spadaj?c? z nieba, Silesia by?a teraz wolnym miastem, a ziemie Kr?gu, miast by? zape?nione ?o?nierzami Imperium, za?miecone by?y ich trupami. Droga prowadz?ca na wsch?d obrze?ona by?a cia?ami imperialnych ?o?nierzy daleko jak okiem si?gn??. Cho? to wszystko niezwykle go pokrzepia?o, Kendrick wiedzia?, ?e p?? miliona ludzi Andronicusa czeka po drugiej stronie Pog?rza. Odparli ich na jaki? czas, lecz nie wygnali z Kr?gu. A Kendricka i pozosta?ych nie zadowala?o siedzenie z za?o?onymi r?koma w Silesii i czekanie, a? Andronicus si? przegrupuje i zaatakuje ponownie – nie chcieli tak?e pozwoli? im uciec i wr?ci? do Imperium. Tarcza si? podnios?a i cho? Andronicus nadal dysponowa? znacznie liczniejsz? armi?, teraz przynajmniej mieli szans? odnie?? zwyci?stwo. Teraz to armia Andronicusa si? wycofywa?a, i Kendrick i pozostali zdecydowani byli kontynuowa? zapocz?tkowany przez Thora ci?g zwyci?stw. Kendrick odwr?ci? si? przez rami? ku tysi?com ?o?nierzy i wolnych m??czyzn jad?cych z nim i ujrza? na ich twarzach determinacj?. Wszyscy oni zakosztowali niewolnictwa i pora?ki i widzia?, jak droga im by?a teraz wolno??. Nie tylko przez wzgl?d na siebie samych, lecz tak?e na swe ?ony i rodziny. Ka?dy z nich by? rozgoryczony, o?mielony, by zem?ci? si? na Andronicusie i upewni? si?, ?e nie zaatakuje ponownie. By?a to armia m??czyzn gotowych walczy? na ?mier? i ?ycie, i jechali jak jeden m??. Wsz?dzie, gdzie docierali, oswobadzali kolejnych ludzi, rozcinaj?c kr?puj?ce ich wi?zy i zbieraj?c ogromn? i ca?y czas si? powi?kszaj?c? armi?. Kendrick dochodzi? do siebie po udr?ce na krzy?u. Nie wr?ci?y mu jeszcze dawne si?y, a w nadgarstkach i kostkach, tam, gdzie szorstkie sznury w?yna?y si? w jego cia?o, czai? si? wci?? nieustaj?cy b?l. Spojrza? na Sroga, Broma i Atme, kt?rych krzy?e s?siadowa?y z jego, i ujrza?, i? oni tak?e nie odzyskali jeszcze dawnych si?. Ukrzy?owanie odcisn??o pi?tno na ka?dym z nich. Jednak mimo tego jechali dumnie, pewnie. Nic nie pomaga?o zapomnie? o odniesionych ranach szybciej ni? szansa na walk? o ?ycie, szansa na zemst?. Kendrick nie posiada? si? z rado?ci, ?e jego m?odszy brat Reece i pozostali legioni?ci wr?cili z wyprawy i raz jeszcze jad? u jego boku. Smutkiem nape?ni? go widok rzezi Legionu w Silesii, i ich powr?t przyni?s? mu nieco ukojenia. Gdy dorastali, jego i Reece’a ??czy?y za?y?e stosunki, Kendrick ochrania? go, przyjmuj?c rol? drugiego ojca, gdy kr?l MacGil nie mia? czasu na ojcowskie obowi?zki. W pewien spos?b to, ?e by? jego przyrodnim bratem, pozwoli?o Kendrickowi zbli?y? si? jeszcze bardziej do Reece’a – nie ci??y? na nich obowi?zek, by by? blisko i zbli?yli si? do siebie wy??cznie dlatego, ?e chcieli. Kendrickowi nigdy nie uda?o si? zbli?y? do pozosta?ych m?odszych braci – Godfrey sp?dza? czas z wykoleje?cami w karczmie, a Gareth – c??, Gareth by? Garethem. Reece jako jedyny z rodze?stwa wybra? pole bitwy, jako jedyny tak?e chcia? wie?? ?ycie, kt?re wybra? Kendrick. Serce Kendricka wzbiera?o dum? na my?l o nim. W przesz?o?ci, gdy Kendrick jecha? u boku Reece’a, zawsze go ochrania?, mia? na niego baczenie, lecz od jego powrotu Kendrick zauwa?y?, ?e Reece sam sta? si? prawdziwym, zahartowanym wojownikiem, i nie odczuwa? ju? potrzeby, by tak bardzo nad nim czuwa?. Zastanawia? si?, jakie trudno?ci napotka? Reece w Imperium, co przekszta?ci?o go w tak zahartowanego i zr?cznego wojownika, jakim si? sta?. Nie m?g? si? doczeka?, by usi??? z nim i wys?ucha? jego opowie?ci. Kendrick nie posiada? si? r?wnie? z rado?ci, ?e Thor powr?ci?, i nie tylko przez wzgl?d na to, i? ich oswobodzi? – tak?e dlatego, i? darzy? go sympati? i ogromnym szacunkiem, i troszczy? si? o niego jak o brata. Kendrick odtwarza? wci?? w pami?ci widok Thora powracaj?cego z Mieczem w d?oni. Nie potrafi? si? temu nadziwi?. Tego widoku nie spodziewa? si? nigdy ujrze?; co wi?cej, nie spodziewa? si? nigdy ujrze?, jak ktokolwiek unosi Miecz Przeznaczenia, a co dopiero Thor, jego w?asny giermek, ma?y, prosty ch?opak z rolniczej wsi na peryferiach Kr?gu. Pochodz?cy z zewn?trz. I nawet nie MacGil. A mo?e si? myli?? Kendrick popad? w zadum?. Powtarza? w my?lach s?owa legendy: jedynie MacGil mo?e w?ada? Mieczem. W g??bi serca Kendrick musia? przyzna?, ?e ?ywi? zawsze nadziej?, i? to on b?dzie tym, kt?ry go podniesie. ?ywi? nadziej?, i? ostatecznie potwierdzi dzi?ki temu, ?e jest prawdziwym MacGilem, pierworodnym. Roi? sobie, ?e jakim? sposobem, jednego dnia okoliczno?ci zezwol? mu podj?? t? pr?b?. Nie otrzyma? jednak?e nigdy tej szansy, i nie zazdro?ci? Thorowi jego osi?gni?cia. Kendrick nie by? po??dliwy; wr?cz przeciwnie, my?la? o przeznaczeniu Thora. Nie pojmowa? go jednak. Czy legenda nie by?a prawdziwa? Czy te? mo?e Thor by? MacGilem? Jakim sposobem? Chyba ?e Thor r?wnie? by? synem kr?la MacGila. Kendrick zamy?li? si?. Nie by?o tajemnic?, i? jego ojciec ch?do?y? wiele kobiet poza ma??e?skim ?o?em – w ten spos?b on, Kendrick, zosta? pocz?ty. Czy to dlatego Thor wypad? tak gwa?townie z komnaty w Silesii po rozmowie z matk?? O czym dok?adnie m?wili? Jego matka nie chcia?a tego zdradzi?. Po raz pierwszy trzyma?a co? przed nim w tajemnicy, przed nimi wszystkimi. Dlaczego w?a?nie teraz? Jak? tajemnic? skrywa?a? Co takiego mog?a powiedzie?, co sprawi?oby, ?e Thor wybieg? tak gwa?townie, nie m?wi?c im ani s?owa? Kendrick zamy?li? si? na temat swego w?asnego ojca, swego pochodzenia. Cho? bardzo chcia?, by by?o inaczej, gorza? w nim ogie? na my?l, ?e pochodzi? z nieprawego ?o?a i po raz sam nie wiedzia? kt?ry zastanowi? si?, kim by?a jego prawdziwa matka. Przez ca?e swe ?ycie s?ysza? r??ne pog?oski o r??nych kobietach, kt?re ch?do?y? jego ojciec, kr?l MacGil, lecz nigdy nie by? pewien. Gdy wszystko si? uspokoi – o ile kiedy? to nast?pi – i w Kr?gu wszystko b?dzie jak dawniej, Kendrick postanowi? zyska? pewno??, kim jest jego matka. Stan?? przed ni?. Spyta?, dlaczego go porzuci?a, dlaczego nigdy nie by?a cz??ci? jego ?ycia. Jak pozna?a jego ojca. Naprawd? pragn?? jedynie j? pozna?, ujrze? jej twarz – by? ciekaw, czy wygl?da jak on – i us?ysze? od niej, i? rzeczywi?cie jest prawowitym synem, jak ka?dy inny. Kendrick by? rad, i? Thor odlecia?, by sprowadzi? Gwendolyn, lecz w g??bi duszy chcia?, by pozosta? z nimi. Rzucaj?c si? w bitw? niewielkimi si?ami naprzeciw dziesi?tkom tysi?cy ludzi Andronicusa, Kendrick zdawa? sobie spraw?, ?e teraz bardziej ni? kiedykolwiek przydaliby im si? Thor i Mycoples. Kendrick jednak?e by? wojownikiem z krwi i ko?ci i nie zalicza? si? do tych, kt?rzy siedzieli spokojnie i czekali na innych, by toczyli jego boje. Miast tego pod??a? za tym, co podpowiada? mu instynkt: wyruszy? i pokona? tyle armii Imperium, ile mu si? uda z jego lud?mi. Nie posiada? specjalnych broni, jak Mycoples czy Miecz Przeznaczenia, lecz mia? r?ce, te same, kt?rych u?ywa?, od kiedy by? ch?opcem. I nigdy nie potrzebowa? nic wi?cej. Wje?d?ali po zboczu wzg?rza, a gdy dotarli na jego szczyt, Kendrick rozejrza? si? i ujrza? w oddali niewielkie miasto MacGil?w, Luci?, pierwsze miasto na wsch?d od Silesii. Trupy ?o?nierzy Imperium obrze?a?y drog? i najwyra?niej to tutaj ko?czy?y si? zniszczenia, kt?re zada? Thor. Na dalekim widnokr?gu Kendrick dostrzeg? cofaj?cy si? batalion armii Andronicusa, zmierzaj?cy ku wschodowi. Przypuszcza?, ?e kieruj? si? w stron? g??wnego obozu, by bezpiecznie skry? si? po drugiej stronie Pog?rza. Trzon armii cofa? si? – lecz pozostawi? za sob? mniejszy oddzia?, by broni? Lucii. Kilka tysi?cy ludzi Andronicusa stacjonowa?o w mie?cie i pe?ni?o przed nim stra?. Kendrick widzia? tak?e mieszka?c?w miasta, zniewolonych przez ?o?nierzy. Kendrick przywo?a? wspomnienia tego, co spotka?o ich w Silesii, jak ich traktowano i jego twarz poczerwienia?a z ??dzy zemsty. – DO ATAKU! – krzykn?? Kendrick. Uni?s? wysoko miecz, a za nim rozbrzmia?y o?ywione okrzyki tysi?cy ?o?nierzy. Kendrick pogoni? kopniakiem konia i rzucili si? w pe?nym p?dzie, jak jeden m??, w d?? zbocza, kieruj?c si? ku Lucii. Dwie armie gotowa?y si? do starcia i cho? ich liczby by?y r?wne, Kendrick wiedzia?, ?e hartem ducha przewy?szaj? przeciwnika. Ten pozostawiony w mie?cie oddzia? armii Andronicusa to wycofuj?cy si? naje?d?cy, a Kendrick i jego ludzie gotowi byli walczy? na ?mier? i ?ycie, by obroni? ojczyste ziemie. Jego okrzyk wojenny wzbi? si? pod niebiosa, gdy zbli?ali si? do bram Lucii. Nadjechali tak szybko i niespodziewanie, i? kilka dziesi?tek imperialnych stra?nik?w odwr?ci?o si? i popatrzy?o po sobie w zupe?nej konsternacji, wyra?nie nie spodziewaj?c si? tego ataku. ?o?nierze Imperium odwr?cili si?, znikn?li za bramami i jak szale?cy pocz?li obraca? korby, by opu?ci? bron?. Byli jednak zbyt powolni. Kilku ?ucznik?w Kendricka, jad?cy na przedzie, wystrzeli?o i po?o?y?o ich. Umiej?tnie wypuszczone strza?y zatopi?y si? w ich piersiach i plecach, odnajduj?c luki w zbroi. Kendrick cisn?? w??czni?, podobnie jak jad?cy u jego boku Reece. Kendrick trafi? do celu – w ogromnego wojownika naci?gaj?cego ci?ciw? ?uku – i niezwyk?e wra?enie zrobi?o na nim to, ?e bez najmniejszego trudu Reece trafi? do swego celu, przeszywaj?c serce jednego z wojownik?w. Brama pozosta?a otwarta i ludzie Kendricka nie wahali si?. Przypu?cili szar?? z ogromnym okrzykiem bitewnym, mierz?c w serce miasta, nie zatrzymuj?c si?, by unikn?? potyczki. Rozleg? si? g?o?ny szcz?k metalu, gdy Kendrick i pozostali unie?li miecze, topory, w??cznie i halabardy i zderzyli si? z tysi?cami ?o?nierzy Imperium, kt?rzy wyjechali im naprzeciw. Pierwszy z wrogiem zetkn?? si? Kendrick, kt?ry uni?s? sw? tarcz? i blokuj?c cios, w tym samym ruchu zamachn?? si? mieczem i zabi? dw?ch ?o?nierzy. Bez chwili zastanowienia obr?ci? si? i zatopi? miecz w brzuchu innego przeciwnika po drugiej stronie. Gdy zabija? m??czyzn?, Kendrick my?la? o zem?cie; my?la? o Gwendolyn, o swoich ludziach, o wszystkich mieszka?cach Kr?gu, kt?rzy ucierpieli. Jad?cy obok Reece wzi?? zamach buzdyganem i uderzy? jednego z ?o?nierzy w bok g?owy, str?caj?c go z konia, a nast?pnie uni?s? tarcz? i zablokowa? cios nadchodz?cy ku niemu z boku. Uderzy? i powali? napastnika buzdyganem. Jad?cy obok Elden rzuci? si? naprz?d ze swym wielkim toporem i opu?ci? go na ?o?nierza, kt?ry zamierza? si? na Reece’a. Przebi? jego tarcz? i trafi? w pier?. O’Connor odda? kilka strza??w, kt?re trafi?y precyzyjnie do celu nawet z tak niedu?ej odleg?o?ci, podczas gdy Conven rzuci? si? w g?stw? bitwy i ci?? zaciekle, rzucaj?c si? przed pozosta?ych m??czyzn, nie zaprz?taj?c sobie nawet g?owy tym, by unie?? tarcz?. Miast tego siek? mieczem, zmierzaj?c w ?rodek skupiska ?o?nierzy Imperium, jak gdyby chcia? zgin??. Lecz, co zaskakuj?ce, nie sta?o si? tak. Miast tego zadawa? ?mier? na wszystkie strony. Indra walczy?a nieopodal. By?a nieustraszona, dzielniejsza ni? wi?kszo?? m??czyzn. U?ywa?a swego sztyletu z wpraw? i sprytem, kiereszuj?c kolejne szeregi i zatapiaj?c ostrze w gard?ach ?o?nierzy Imperium. My?la?a wtedy o swych ojczystych ziemiach, o tym, jak wiele jej ludzie wycierpieli, uci?nieni przez Imperium. Jeden z ?o?nierzy Imperium zamachn?? si? toporem na g?ow? Kendricka, kt?ry nie zd??y? si? uchyli?. Przygotowa? si? na cios, lecz us?ysza? dono?ny brz?k i ujrza? swego przyjaciela Atme, kt?ry blokowa? cios tarcz?. Atme doby? kr?tkiej w??czni i zatopi? j? w brzuchu napastnika. Kendrick wiedzia?, i? – po raz kolejny – zawdzi?cza przyjacielowi ?ycie. Gdy zbli?y? si? do nich kolejny ?o?nierz, z ?ukiem i strza?? wymierzon? w Atme, Kendrick rzuci? si? do przodu i odepchn?? mieczem, wytracaj?c mu ?uk z r?k, a? polecia? wysoko w niebo, a strza?a min??a sw?j cel i poszybowa?a nad g?ow? Atme. Nast?pnie Kendrick uderzy? r?koje?ci? miecza w grzbiet nosa ?o?nierza i str?ci? go z konia na ziemi?, gdzie stratowano go na ?mier?. Teraz on ocali? ?ycie Atme. I tak toczy?a si? bitwa, dalej i dalej, armie odpiera?y cios za cios i po obu stronach padali ludzie, lecz wi?cej po stronie Imperium – ludzie Kendricka miotani sza?em parli coraz g??biej w miasto. W ko?cu rozmach, jakiego nabrali, pchn?? ich do przodu jak fal?. Imperium mia?o silnych wojownik?w, nawyk?ych jednak?e do tego, by atakowa?. Tym razem zaskoczono ich i nie byli ju? w stanie zebra? si? i powstrzyma? naporu armii Kendricka. Zostali odepchni?ci i padali coraz liczniej. Po blisko godzinie zaciek?ej walki straty Imperium przerodzi?y si? w ca?kowity odwr?t. Po ich stronie rozbrzmia? d?wi?k rogu i jeden za drugim zacz?li si? odwraca? i galopowa? w przeciwnym kierunku, pr?buj?c uciec z miasta. Z jeszcze g?o?niejszym krzykiem Kendrick i jego ludzie pu?cili si? w pogo? za nimi – ?cigali ich przez ca?? Luci? i dalej, gdy wypadli za tylne bramy. Kt?ry ?o?nierz batalionu – nadal licz?cego setki ludzi – pozosta? przy ?yciu, p?dzi? co tchu w pozornym zam?cie ku horyzontowi. Pojmani ludzie MacGila w Lucii wydali z siebie dono?ny okrzyk, gdy zostali oswobodzeni. Ludzie Kendricka rozcinali liny i oswobadzali ich po drodze, i pojmani nie tracili czasu – dopadali koni poleg?ych ?o?nierzy Imperium, dosiadali ich, odar?szy wpierw zw?oki z broni, i przy??czali si? do wojownik?w Kendricka. Armia Kendricka niemal podwoi?a sw? wielko?? i, licz?c tysi?c m???w, p?dzi?a za ?o?nierzami Imperium, jad?c w g?r? i d?? wzniesie?. Byli coraz bli?ej i O’Connor wraz z innymi ?ucznikami zdo?ali po?o?y? niekt?rych z nich, ich cia?a pada?y tu i tam. Po?cig trwa? i Kendrick zastanawia? si?, dok?d zmierzaj?, gdy wraz ze swymi lud?mi dotar? na wyj?tkowo wysokie wzniesienie. Gdy spojrza? w d??, ujrza? jedno z najwi?kszych miast MacGila na wsch?d od Silesii – Vinesi? – skryt? w dolinie i otoczon? z dwu stron g?rami. By?o to solidne miasto, znacznie wspanialsze ni? Lucia, o masywnych kamiennych murach i wzmacnianych ?elaznych bramach. To tutaj, zda? sobie spraw? Kendrick, ucieka?y resztki batalionu – miasto chroni?y dziesi?tki tysi?cy ludzi Andronicusa. Kendrick zatrzyma? si? wraz ze swymi lud?mi na szczycie wzniesienia i pocz?? rozwa?a? sytuacj?. Vinesia by?a sporym miastem, a ludzie Andronicusa przewy?szali ich liczebnie. Wiedzia?, ?e podj?cie pr?by nios?oby ze sob? zbyt wielkie ryzyko, ?e najbezpieczniejszy by?by powr?t do Silesii i wdzi?czno?? za zwyci?stwo, kt?re odnie?li tego dnia. Kendrick nie mia? jednak ochoty na bezpieczne wybory – ani jego ludzie. Pragn?li krwi. Pragn?li zemsty. A w dniu takim jak ten szanse nie mia?y ju? znaczenia. Nasta? czas, by pokaza? ludziom Imperium, z czego wykuci s? MacGilowie. – NAPRZ?D! – wrzasn?? Kendrick. Tysi?ce m??czyzn ruszy?y naprz?d z krzykiem, szar?uj?c zuchwale w d?? zbocza, ku wielkiemu miastu i wi?kszemu przeciwnikowi, gotowi odda? ?ycie, zaryzykowa? wszystko dla honoru i m?stwa. ROZDZIA? CZWARTY Gareth kas?a? i rz?zi?, przemierzaj?c opustosza?e ziemie. Potyka? si? co rusz, usta mia? sp?kane z braku wody, a pod jego zapadni?tymi oczami znajdowa?y si? ciemne kr?gi. Kilka ostatnich dni by?o koszmarem, podczas kt?rego spodziewa? si? zgin?? wi?cej ni? raz. Gareth cudem umkn?? ludziom Andronicusa w Silesii, gdzie skry? si? w tajemnym przej?ciu g??boko w ?cianie i czeka? na w?a?ciwy moment. Czeka?, zwini?ty w ciemno?ci jak szczur. Mia? wra?enie, ?e sp?dzi? tam wiele dni. By? ?wiadkiem tego, co si? wydarzy?o w mie?cie – nie dowierzaj?c w?asnym oczom patrzy?, jak Thor zjawia si? na grzbiecie smoka i zabija wszystkich tych ?o?nierzy. W powsta?ym zam?cie Gareth wyw?szy? sw? szans?. Upewniwszy si?, ?e nikt nie patrzy, prze?lizgn?? si? przez tylne bramy Silesii i obra? drog? na po?udnie wzd?u? Kanionu, trzymaj?c si? g??wnie lasu, by nie zosta? spostrze?onym. Nie mia?o to znaczenia – drogi i tak by?y opustosza?e. Wszyscy wyruszyli na wsch?d, by walczy? w wielkiej bitwie o Kr?g. Id?c, Gareth widzia? zw?glone cia?a ludzi Andronicusa obrze?aj?ce drog? i wiedzia?, ?e bitwy tutaj, na po?udniu, zosta?y ju? stoczone. Kierowa? si? coraz dalej na po?udnie, instynktownie zmierzaj?c ku Kr?lewskiemu Dworowi – lub temu, co z niego pozosta?o. Wiedzia?, ?e zosta? spl?drowany przez ludzi Andronicusa, ?e najpewniej znajdzie jego zgliszcza, lecz i tak chcia? si? tam uda?. Pragn?? znale?? si? z dala od Silesii, w jedynym miejscu, gdzie – jak wiedzia? – znajdzie schronienie. Miejscu opuszczonym przez innych. Miejscu, w kt?rym on, Gareth, by? niegdy? najwy?szym w?adc?. Po dniach w?dr?wki Gareth, os?abiony, majacz?c z g?odu, wy?oni? si? w ko?cu z lasu i w oddali spostrzeg? Kr?lewski Dw?r. Trwa? tam wci??, jego mury wci?? sta?y na miejscu, przynajmniej po cz??ci, cho? osmalone i rozsypuj?ce si?. Wok?? le?a?y zw?oki ludzi Andronicusa – dow?d na to, i? by? tu Thor. Poza tym nie by?o tam nikogo, pr?cz hulaj?cego wiatru. Odpowiada?o to Garethowi. I tak nie zamierza? wkracza? do miasta. Przyby? tu, by uda? si? do niewielkiego, ukrytego zabudowania tu? przed murami. Chadza? tam w dzieci?stwie. By? to okr?g?y, marmurowy budynek, wznosz?cy si? ledwie na kilka st?p nad ziemi?, kt?re dach zdobi?y misternie rze?bione pos?gi. Zawsze sprawia? wra?enie pradawnego – by? tak nisko osadzony, ?e zdawa? si? wyrasta? z czelu?ci ziemi. I taki by?. By?a to krypta MacGil?w. Miejsce, w kt?rym z?o?ono cia?o jego ojca – a przed nim, jego ojca. Gareth wiedzia?, ?e krypta pozostanie nietkni?ta. Wszak komu zale?a?oby na zniszczeniu grobowca? Wiedzia?, ?e jest to jedyne miejsce, w kt?rym nikt nigdy nie b?dzie go szuka?, gdzie b?dzie m?g? si? skry?. By?o to miejsce, w kt?rym m?g? si? schroni?, m?g? pozosta? zupe?nie sam. I miejsce, w kt?rym m?g? by? ze swymi przodkami. Cho? Gareth nienawidzi? swego ojca, ostatnimi dniami z zaskoczeniem zacz?? dostrzega?, i? pragnie by? bli?ej niego. Gareth przyspieszy? kroku, id?c przez puste pola. Zimny podmuch wiatru sprawi?, ?e zadr?a?. Okry? si? cia?niej peleryn?. Us?ysza? piskliwe zawodzenie zimowego ptaka, a gdy spojrza? w g?r?, ujrza?, ?e ogromne, okropne czarne ptaszysko zatacza ko?a wysoko nad nim. Z ka?dym piskiem z pewno?ci? spodziewa?o si?, ?e Gareth upadnie i stanie si? jego kolejnym posi?kiem. Gareth nie dziwi? mu si?. Goni? resztkami si? i by? przekonany, ?e zdawa? si? temu ptaszysku wy?mienitym posi?kiem. W ko?cu dotar? do budynku, obiema d?o?mi chwyci? masywn? ?elazn? klamk? i szarpn?? z ca?ych si?. ?wiat wok?? niego zawirowa? i Gareth niemal zacz?? majaczy? z wycie?czenia. Drzwi zaskrzypia?y i musia? u?y? resztek si?, by je otworzy?. Gareth znikn?? szybko w ciemno?ci, a ?elazne drzwi zamkn??y si? za nim z trzaskiem, kt?ry poni?s? si? echem. Chwyci? niezapalon? pochodni? ze ?ciany, gdzie – jak wiedzia? – si? znajdowa?a, i rozpali? j?. Zap?on??a wystarczaj?co jasno, by widzia? stopnie, po kt?rych schodzi? coraz g??biej i g??biej w mrok. Im ni?ej schodzi?, tym bardziej przenikliwy stawa? si? ch??d i tym mocniej d?? wiatr. Wicher wdziera? si? tu, na d??, przez niewielkie szczeliny. Gareth nie potrafi? odegna? uczucia, ?e to jego przodkowie wyj?, pot?piaj?c jego uczynki. – ODEJD?CIE! – krzykn?? do nich. Jego g?os rozni?s? si? echem, odbiwszy si? od ?cian krypty. – NIEBAWEM DOSTANIECIE TO, CZEGO CHCECIE! Lecz wiatr nie ustawa?. Gareth, rozw?cieczony, zszed? ni?ej, a? dotar? w ko?cu do wspania?ej, marmurowej komnaty, o wysokich na dziesi?? st?p stropach, gdzie wszyscy jego przodkowie le?eli z?o?eni w marmurowych grobowcach. Gareth przemierzy? ponuro komnat?, zmierzaj?c ku samemu jej ko?cowi, gdzie spoczywa? jego ojciec. Jego kroki odbija?y si? echem od marmurowej posadzki. Dawny Gareth roztrzaska?by grobowiec ojca. Teraz jednak?e – sam nie wiedzia?, sk?d ta zmiana – zaczyna? odczuwa? z nim pewn? wi??. Nie potrafi? tego poj??. By? mo?e to wina ulatuj?cego dzia?ania opium; a mo?e powodowa? to fakt, i? wiedzia?, ?e on sam tak?e wkr?tce umrze. Gareth dotar? do wysokiego grobowca i pochyli? si?, opieraj?c na nim g?ow?. Zaskoczy? go widok w?asnych ?ez. – T?skno mi do ciebie, ojcze – zawodzi? Gareth. Jego g?os odbi? si? echem w pustce. ?ka? i ?ka?, i ?zy sp?ywa?y po jego policzkach, a? kolana mu os?ab?y i osun?? si?, wycie?czony, opieraj?c si? o marmur. Przysiad?, wsparty o nagrobek. Wiatr zawy?, jak gdyby w odpowiedzi, i Gareth od?o?y? na ziemi? pochodni?, kt?ra p?on??a coraz s?abiej i s?abiej – by? to male?ki p?omie? gin?cy w mroku. Gareth wiedzia?, ?e niebawem wszystko okryje ciemno?? i do??czy do tych, kt?rych darzy najwi?kszym uczuciem. ROZDZIA? PI?TY Steffen kroczy? ponuro samotnym le?nym szlakiem, oddalaj?c si? z wolna od Wie?y Schronienia. Serce mu p?ka?o na my?l, ?e zostawi? tam Gwendolyn, kobiet?, kt?r? poprzysi?g? chroni?. Bez niej by? niczym. Od chwili, w kt?rej j? pozna? czu?, ?e jego ?ycie wreszcie nabra?o sensu – by?o nim czuwanie nad ni? i po?wi?cenie swych dni, by odwdzi?czy? si? za to, ?e pozwoli?a mu – jemu, prostemu s?udze – pi?? si? w g?r?. Nade wszystko jednak wdzi?czny by? za to, ?e jako pierwsza osoba w jego ?yciu Gwendolyn nim nie pogardza?a i nie lekcewa?y?a go, oceniaj?c po tym, jak wygl?da?. Steffena przepe?nia?a duma, gdy? pom?g? jej bezpiecznie dotrze? do Wie?y. Lecz na my?l o tym, ?e j? tam pozostawi?, odczuwa? wewn?trz pustk?. Dok?d si? teraz uda? C?? pocznie? Gdy nie musia? ju? jej chroni?, jego ?ycie ponownie zda?o mu si? bezcelowe. Nie m?g? wr?ci? do Kr?lewskiego Dworu ani Silesii: Andronicus podbi? obydwa miasta i Steffen przypomnia? sobie zniszczenia, jakie widzia?, gdy zbiegali z Silesii. Spojrzawszy na miasto ostatni raz, ujrza? swych ludzi – je?c?w i niewolnik?w. Powr?t nie okaza?by si? rozs?dnym rozwi?zaniem. Poza tym Steffen nie chcia? ponownie przemierza? Kr?gu i znale?? si? tak daleko od Gwendolyn. Steffen b??dzi? bez celu przez wiele godzin, posuwaj?c si? kr?tymi le?nymi ?cie?kami, i zbiera? my?li. W ko?cu co? przysz?o mu do g?owy. Szed? dalej wiejsk? dr??k? na p??noc, prowadz?cej do wzg?rza, najwy?szego punktu w okolicy, z kt?rego dostrzeg? niewielkie miasto wzniesione na szczycie innego wzg?rza w oddali. Ruszy? w jego kierunku, a gdy dotar? na g?r?, obr?ci? si? i upewni?, ?e osada zapewnia?a to, co by?o mu potrzebne: doskona?y widok na Wie?? Schronienia. Je?li Gwendolyn kiedykolwiek postanowi j? opu?ci?, chcia? by? w pobli?u, by mie? pewno??, ?e b?dzie m?g? stan?? u jej boku, towarzyszy? jej i j? chroni?. Wszak poprzysi?g? jej sw? lojalno??. Nie armii b?d? miastu, lecz jej. By?a jego narodem. Gdy Steffen wszed? do niewielkiej, prostej wioseczki, postanowi? zosta? tam, w miejscu, z kt?rego zawsze b?dzie m?g? obserwowa? Wie?? i wygl?da? Gwendolyn. Gdy przechodzi? przez jej bramy, ujrza?, ?e by?a to nijaka, biedna osada, ot, jedna z male?kich wiosek na peryferiach Kr?gu, tak przys?oni?ta Lasem Po?udniowym, ?e ludziom Andronicusa z pewno?ci? nawet nie przysz?o na my?l, by si? tam zapu?ci?. Steffena powita?y ciekawskie spojrzenia tuzin?w wie?niak?w, na twarzach kt?rych malowa?y si? ignorancja i brak wsp??czucia. Wpatrywali si? w niego z rozdziawionymi buziami i dobrze mu znanymi wzgard? i drwin?, z kt?rymi zmaga? si? od urodzenia. Czu? na sobie ich szydercze spojrzenia. Steffen mia? ch?? odwr?ci? si? i uciec, lecz zmusi? si?, by tego nie robi?. Musia? zosta? niedaleko Wie?y i przez wzgl?d na Gwendolyn przetrzyma wszystko. Jeden z wie?niak?w, krzepki m??czyzna, kt?ry przekroczy? ju? czterdziesty rok ?ycia, podobnie jak pozostali maj?cy na sobie ?achmany, obr?ci? si? i ruszy? w jego stron? z pod?ym u?miechem na twarzy. – C?? my tu mamy, c?? to za odmieniec? Pozostali wybuchn?li ?miechem, zwracaj?c si? ku nim i podchodz?c. Steffen zachowa? spok?j, spodziewaj?c si? takiego powitania – przez ca?e swe ?ycie nie natyka? si? na inne. Wiedzia? ju?, ?e im g??biej na prowincji, tym wi?ksz? przyjemno?? ludzie czerpi? z wyszydzania go. Steffen si?gn?? r?k? w ty? i upewni? si?, ?e ?uk znajduje si? w gotowo?ci na jego plecach, na wypadek gdyby wie?niacy okazali si? nie tylko okrutni, lecz tak?e skorzy do bitki. Wiedzia?, ?e gdyby zasz?a potrzeba, m?g?by po?o?y? kilku z nich szybciej, ni? zd??yliby mrugn??. Lecz nie przyby? tu, by walczy?. Szuka? tu schronienia. – A mo?e nie jest tylko zwyk?ym dziwol?giem, co? – spyta? inny, gdy spora i wci?? si? powi?kszaj?ca grupa gro?nie wygl?daj?cych wie?niak?w zacie?nia?a wok?? niego ko?o. – Po jego oznaczeniach wida?, ?e nie jest – rzek? inny. – Wygl?da mi to na kr?lewsk? zbroj?. – A ten ?uk – to pi?kna sk?ra. – O strza?ach nie wspominaj?c. Z?ote groty, czy tak? Zatrzymali si? ledwie kilka st?p przed nim, ?ypi?c na niego gro?nie spode ?b?w. Przypominali mu tych, kt?rzy dr?czyli go, gdy by? dzieckiem. – Kim wi?c jeste?, dziwol?gu? – spyta? jeden z nich, przypatruj?c mu si?. Steffen wzi?? g??boki oddech, zdecydowany zachowa? spok?j. – Nie zamierzam wyrz?dzi? wam krzywdy – zacz??. Wie?niacy wybuchn?li ?miechem. – Krzywdy? Ty? Jak?? to krzywd? m?g?by? nam wyrz?dzi?? – Nie skrzywdzi?by? nawet naszych kurek! – parskn?? ?miechem inny. Steffenowi krew nap?yn??a do twarzy, gdy t?um roze?mia? si? g?o?niej, lecz nie pozwoli?, by wyprowadzili go z r?wnowagi. – Szukam miejsca, w kt?rym m?g?bym otrzyma? nocleg i straw?. Mam nawyk?e do pracy r?ce i silne plecy. Najmijcie mnie do pracy, a nie b?d? si? wam naprzykrza?. Nie trzeba mi wiele. Nie wi?cej ni? ka?demu innemu cz?owiekowi. Steffen pragn?? zatraci? si? ponownie w jakiej? niewdzi?cznej pracy, jak przez te wszystkie lata sp?dzone w czelu?ciach zamku, w s?u?bie u kr?la MacGila. Pomog?oby mu to odegna? my?li, kt?re go dr?czy?y. M?g?by wykonywa? ci??k? prac? i ?y? nieznany przez nikogo, do czego przywyk?, nim pozna? Gwendolyn. – Nazywasz siebie cz?owiekiem? – zawo?a? jeden z nich ze ?miechem. – Mo?e nam si? do czego? przyda – zawo?a? inny. Steffen spojrza? na niego z nadziej?. – Do toczenia bitew z naszymi psami i kurkami! Wie?niacy wybuchn?li gromkim ?miechem. – Zap?aci?bym niez?? sumk?, ?eby to zobaczy?! – Je?li jeszcze nie spostrzegli?cie, w Kr?gu toczy si? wojna – odrzek? ch?odno Steffen. – Jestem przekonany, i? nawet w tak niewielkiej wiosce na prowincji jak ta przyda wam si? para r?k, by nie zabrak?o zapas?w. Wie?niacy spojrzeli po sobie zbici z panta?yku. – Oczywi?cie, ?e wiemy o wojnie – rzek?. – Lecz nasza wie? jest zbyt ma?a. Armie si? tu nie zapuszcz?. – Nie podoba mi si?, jak m?wisz – powiedzia? inny. – Tak wymy?lnie? Wygl?da mi na to, ?e dawali ci nauki. My?lisz, ?e? lepszy ni? my? – Nie jestem lepszy ni? ?aden z was – rzek? Steffen. – To chyba jasne – za?mia? si? inny. – Dosy? tych ?art?w! – krzykn?? jeden z wie?niak?w powa?nym g?osem. Post?pi? naprz?d, rozpychaj?c innych na boki siln? d?oni?. By? starszy ni? pozostali i sprawia? wra?enie powa?nego cz?owieka. T?um zamilk? w jego obecno?ci. – Je?li rzeczywi?cie o to ci chodzi – rzek? m??czyzna swym g??bokim, szorstkim g?osem. – Przyda mi si? dodatkowa para r?k w m?ynie. P?ac? workiem zbo?a i dzbanem wody na dzie?. ?pisz w stodole, jak pozosta?e ch?opaki z wioski. Je?li przystajesz na te warunki, najm? ci?. Steffen skin?? do niego g?ow?, rad, i? wreszcie pojawi? si? kto?, kto potraktowa? go powa?nie. – Nie prosz? o nic wi?cej – powiedzia?. – T?dy – rzek? m??czyzna, toruj?c sobie drog? przez t?um. Steffen pod??y? za nim i stan?? przed ogromnym, drewnianym m?ynem zbo?owym, wok?? kt?rego zebrani byli m?odzie?cy i m??czy?ni. Ka?dy z nich, zlany potem i pokryty py?em, sta? w b?ocie i pcha? ogromne, ci??kie drewniane ko?o, chwytaj?c szprych? i id?c z ni? naprz?d. Steffen zatrzyma? si?, przyjrza?, na czym polega praca i zrozumia?, ?e b?dzie to katorga. W sam raz. Steffen odwr?ci? si?, by rzec m??czy?nie, ?e przyjmuje jego propozycj?, lecz ten ju? odszed?, za?o?ywszy, ?e tak b?dzie. Wie?niacy po rzuceniu kilku ostatnich drwin zaj?li si? na powr?t swymi sprawami, a Steffen spojrza? przed siebie, na ko?o, na nowe ?ycie, kt?re go czeka?o. Przez chwil? by? s?aby, pozwoli? sobie marzy?. Roi? sobie ?ycie w zamkach, arystokracj? i wysok? pozycj?. Widzia? siebie jako wa?n? osobisto??, praw? r?k? kr?lowej. Powinien by? wiedzie?, ?e nie powinien folgowa? swej wyobra?ni. Co oczywiste, takie ?ycie nie by?o mu przeznaczone. Nigdy. To, co mu si? przytrafi?o, poznanie Gwendolyn, by?o ?utem szcz??cia. Teraz jego ?ycie ogranicza? si? b?dzie do tego. Lecz by?o to przynajmniej ?ycie, kt?re zna?. ?ycie, kt?re rozumia?. ?ycie pe?ne znoju. A bez Gwendolyn – mo?e to i nawet lepiej. ROZDZIA? SZ?STY Thor ponagla? Mycoples, gdy mkn?li przez chmury, zbli?aj?c si? coraz bardziej do Wie?y Schronienia. Thor czu? ka?d? cz?stk? swego cia?a, ?e Gwen znajduje si? w niebezpiecze?stwie. Czu? to dr?enie w koniuszkach palc?w u r?k, przebiega?o przez ca?e jego cia?o, m?wi?o mu, ostrzega?o go. Szybciej, szepta?o mu. Szybciej. – Szybciej – ponagli? Thor Mycoples. Mycoples wyda?a z siebie w odpowiedzi cichy ryk, uderzaj?c silniej swymi ogromnymi skrzyd?ami. Thor nie musia? nawet wypowiada? tych s??w – Mycoples pojmowa?a wszystko, jeszcze zanim to wypowiedzia? – lecz i tak to zrobi?. Poczu? si? dzi?ki temu lepiej. Czu? si? bezradny. Czu?, ?e co? bardzo z?ego dzieje si? z Gwen i ?e liczy si? ka?da sekunda. Przebili si? w ko?cu przez sk??bione chmury i wtedy Thora ogarn??a ulga, ujrza? bowiem wznosz?c? si? w oddali Wie?? Schronienia. By?a to budowla pradawna i niesamowita, budz?ca dziwny niepok?j – idealnie okr?g?a, smuk?a wie?a wyci?gaj?ca si? ku niebu, niemal si?gaj?ca ob?ok?w. Wzniesiono j? z pradawnego czarnego, b?yszcz?cego kamienia i Thor nawet ju? tutaj wyczuwa? bij?c? z niej energi?. Gdy znale?li si? bli?ej, nagle dostrzeg? co? wysoko na dachu wie?y. By? to jaki? cz?owiek. Sta? na kraw?dzi z rozpostartymi na boki r?koma. Oczy mia? przymkni?te i ko?ysa? si? na wietrze. Thor natychmiast domy?li? si? kto to. Gwendolyn. Serce zacz??o mu si? t?uc w piersi, gdy j? ujrza?. Wiedzia?, o czym ona my?li. Wiedzia? te? dlaczego. My?la?a, ?e ju? o ni? nie dba? i Thor nie potrafi? si? pozby? wra?enia, ?e to jego wina. – SZYBCIEJ! – krzykn??. Mycoples uderza?a skrzyd?ami jeszcze mocniej i lecieli teraz tak szybko, ?e Thorowi zapiera?o dech. Zbli?aj?c si?, Thor patrzy? jak Gwen robi krok w ty?, schodzi z kraw?dzi i staje z powrotem bezpiecznie na dachu. Jego serce przepe?ni?a ulga. Nawet nie zobaczywszy go, z w?asnej woli zmieni?a zdanie i zdecydowa?a si? nie rzuca?. Mycoples wyda?a z siebie ryk, a wtedy Gwen podnios?a wzrok i po raz pierwszy spostrzeg?a Thora. Ich spojrzenia si? spotka?y i nawet z tak du?ej odleg?o?ci Thor widzia? maluj?cy si? na jej twarzy szok. Mycoples dotkn??a dachu i w tej samej chwili Thor zeskoczy? z jej grzbietu, nie czekaj?c, a? na nim stanie, i pu?ci? si? biegiem w stron? Gwendolyn. Gwen odwr?ci?a si? i wpatrywa?a w niego oczyma otwartymi w zupe?nym zaskoczeniu. Wygl?da?a, jak gdyby patrzy?a na ducha. Thor bieg? ku niej z sercem t?uk?cym si? w piersi, podekscytowany do granic mo?liwo?ci, i wyci?gn?? do niej r?ce. Padli sobie w obj?cia i trzymali si? mocno, a Thor podni?s? j? i przycisn?? do siebie, wiruj?c z ni? doko?a. Thor s?ysza?, jak Gwen ?ka mu do ucha, czu?, jak jej gor?ce ?zy sp?ywaj? po jego karku i ledwie by? w stanie uwierzy?, ?e naprawd? tu jest, ?e trzyma j? w ramionach. To dzia?o si? naprawd?. By? to sen, kt?ry widzia? oczyma duszy, dzie? po dniu, noc za noc?, gdy by? daleko na ziemiach Imperium, gdy by? pewien, ?e ju? nigdy nie powr?ci, ?e jego oczy ju? nigdy nie spoczn? na Gwendolyn. A oto teraz trzyma? j? w obj?ciach. By? z dala od niej tak d?ugo, ?e wszystko w niej zda?o mu si? nowe. I doskona?e. Poprzysi?g? sobie, ?e ju? nigdy nie uzna ?adnej chwili z ni? za rzecz oczywist?. – Gwendolyn – wyszepta? jej do ucha. – Thorgrinie – odrzek?a szeptem. Trzymali si? w obj?ciach sam nie wiedzia? jak d?ugo, po czym powoli rozlu?nili u?cisk i poca?owali si?. By? to nami?tny poca?unek i ?adne z nich si? nie odsun??o. – ?yjesz – rzek?a. – Jeste? tu. Nie mog? uwierzy?, ?e tu jeste?. Mycoples prychn??a i Gwendolyn podnios?a wzrok znad ramienia Thora, a wtedy Mycoples uderzy?a raz skrzyd?ami. Na twarzy Gwen odmalowa? si? l?k. – Nie l?kaj si? – rzek? Thor. – Na imi? jej Mycoples. To moja przyjaci??ka. Zostanie tak?e twoj? przyjaci??k?. Chod? ze mn?. Thor chwyci? d?o? Gwendolyn i poprowadzi? j? powoli wzd?u? kraw?dzi dachu. Gdy si? zbli?ali, wyczuwa? jej strach. Nie dziwi? si?. By? to wszak prawdziwy, ?ywy smok, a Gwen nigdy nie znajdowa?a si? tak blisko ?adnego z tych stworze?. Mycoples r?wnie? wpatrywa?a si? w Gwen swymi ogromnymi, b?yszcz?cymi czerwonymi oczami, prychaj?c cicho, poruszaj?c skrzyd?ami i wyginaj?c szyj? w ?uk. Thor mia? wra?enie, ?e wyczuwa w niej zazdro??. I, by? mo?e, ciekawo??. – Mycoples, poznaj Gwendolyn. Mycoples dumnie odwr?ci?a ?eb. Po czym nagle obr?ci?a si? z powrotem i zajrza?a Gwendolyn prosto w oczy, jak gdyby chcia?a przewierci? j? spojrzeniem na wskro?. Pochyli?a si?, tak blisko, ?e jej pysk niemal dotyka? Gwendolyn. Gwen wci?gn??a gwa?townie powietrze z zaskoczeniem i zachwytem – i by? mo?e strachem. Wyci?gn??a w g?r? dr??c? d?o? i po?o?y?a j? delikatnie na d?ugich nozdrzach Mycoples, przesuwaj?c po fioletowych ?uskach. Po kilku pe?nych napi?cia sekundach Mycoples w ko?cu zamruga?a, opu?ci?a ?eb i potar?a nim czule o brzuch Gwen. Mycoples pociera?a nosem o jej brzuch, jak gdyby mia?a na jego punkcie obsesj?. Thor nie pojmowa? dlaczego. Nast?pnie, r?wnie szybko, Mycoples odwr?ci?a ?eb i spojrza?a w dal. – Jest pi?kna – wyszepta?a Gwen. Odwr?ci?a si? i spojrza?a na Thora. – Porzuci?am nadziej?, ?e kiedykolwiek powr?cisz – rzek?a. – My?la?am, ?e to nigdy nie nast?pi. – I ja tak my?la?em – rzek? Thor. – My?l o tobie trzyma?a mnie przy ?yciu. Da?a mi pow?d, by prze?y?. By powr?ci?. Padli sobie zn?w w ramiona, trzymaj?c si? mocno. Muska?y ich lekkie podmuchy wiatru. W ko?cu odsun?li si? od siebie. Gwendolyn spojrza?a w d?? i spostrzeg?szy Miecz Przeznaczenia u biodra Thora otworzy?a szeroko oczy. Wci?gn??a gwa?townie powietrze. – Wr?ci?e? z Mieczem – rzek?a, patrz?c na niego niedowierzaj?co. – Ty jeste? tym, kt?ry mia? go podnie??. Thor skin?? g?ow? w odpowiedzi. – Lecz jak… – zacz??a, po czym ucich?a. Wyra?nie j? to przyt?acza?o. – Sam nie wiem – powiedzia? Thor. – Po prostu by?em w stanie to zrobi?. Otworzy?a szerzej oczy, pe?na nadziei, gdy dotar?o do niej co? jeszcze. – Zatem Tarcza zn?w si? podnios?a – powiedzia?a z nadziej? w g?osie. Thor z powag? skin?? g?ow?. – Andronicus jest uwi?ziony – rzek?. – Oswobodzili?my ju? Kr?lewski Dw?r i Silesi?. Na twarzy Gwendolyn odmalowa?y si? ulga i rado??. – To ty – powiedzia?a, poj?wszy. – To ty oswobodzi?e? nasze miasta. Thor skromnie wzruszy? ramionami. – To g??wnie zas?uga Mycoples. I Miecza. Ja tylko im towarzyszy?em. Gwen rozpromieni?a si? w u?miechu. – A nasi ludzie? Czy s? bezpieczni? Czy kto? prze?y?? Thor skin?? g?ow?. – W wi?kszo?ci ?yj? i maj? si? dobrze. Rozpromieni?a si? w u?miechu, wygl?daj?c zn?w na m?odsz?. – Kendrick oczekuje ci? w Silesii – rzek? Thor. – Podobnie jak Godfrey, Reece, Srog i wielu, wielu innych. Wszyscy oni ?yj? i maj? si? dobrze, a miasto jest wolne. Gwendolyn rzuci?a si? naprz?d i pad?a Thorowi w obj?cia, wtulaj?c si? w niego mocno. Czu?, ?e te wie?ci przynios?y jej niesamowit? ulg?. – My?la?am, ?e wszystko by?o stracone – rzek?a, ?kaj?c cicho. – ?e znikn??o na zawsze. Thor pokr?ci? g?ow?. – Kr?g przetrwa? – rzek?. – Andronicus si? wycofuje. Powr?cimy i pozb?dziemy si? go na dobre. A p??niej odbudujemy si?. Nagle Gwendolyn odwr?ci?a si? do niego plecami i spojrza?a w dal, w niebo, ocieraj?c ?z?. Owin??a si? cia?niej peleryn?, a na jej twarzy dostrzeg? l?k. – Nie wiem, czy mog? powr?ci? – rzek?a z wahaniem. – Co? si? zdarzy?o. Gdy by?e? daleko. Thor odwr?ci? si? i stan?? przed ni?, k?ad?c jej d?onie na ramionach. – Wiem, co ci? spotka?o – rzek?. – Twoja matka mi powiedzia?a. To nie pow?d do wstydu – powiedzia?. Gwendolyn patrzy?a na niego. W jej oczach b?ysn??o zaskoczenie. – Wiesz? – spyta?a, zszokowana. Thor potwierdzi? skinieniem g?owy. – To nic nie znaczy – rzek?. – Kocham ci? r?wnie mocno, jak zawsze. Nawet bardziej. Nasza mi?o?? – to si? liczy. Tego nie da si? zniszczy?. Pomszcz? ci?. W?asnymi r?kami zabij? Andronicusa. A nasza mi?o?? nigdy nie umrze. Gwen pospieszy?a naprz?d i u?cisn??a Thora mocno. Jej ?zy sp?ywa?y mu po karku. Czu?, jak wielka by?a jej ulga. – Kocham ci? – rzek?a mu Gwen do ucha. – Ja ciebie tak?e kocham – odrzek?. Gdy Thor sta? tak, trzymaj?c j? w obj?ciach, jego serce nape?ni?o si? trwog?. Pragn?? teraz, w tej chwili, bardziej ni? kiedykolwiek zada? jej to pytanie. Poprosi? o r?k?. Czu? jednak, ?e wpierw musi wyjawi? jej sw?j sekret, powiedzie? jej, kto jest jego ojcem. My?l o tym przepe?ni?a go wstydem i upokorzeniem. Oto sta?, poprzysi?g?szy przed chwil?, i? u?mierci m??czyzn?, kt?rego oboje nienawidzili nade wszystko. Jak m?g? w swych kolejnych s?owach wyzna?, ?e Andronicus jest jego ojcem? Thor by? przekonany, ?e gdyby to zrobi?, Gwendolyn znienawidzi?aby go na zawsze. A nie m?g? ryzykowa?, ?e j? straci. Nie po wszystkim, co si? sta?o. Darzy? j? zbyt wielkim uczuciem. Miast tego si?gn?? wi?c dr??cymi d?o?mi za koszul? i wyj?? stamt?d naszyjnik, ten kt?ry znalaz? w?r?d skarb?w smoka, ze sznurem utkanym ze z?ota i b?yszcz?cym z?otym sercem, ci??kim od diament?w i rubin?w. Wyci?gn?? go przed siebie, pod ?wiat?o s?oneczne, a Gwen, ujrzawszy go, wci?gn??a gwa?townie powietrze. Thor podszed? od ty?u i zapi?? naszyjnik na jej szyi. – Drobny dow?d mej mi?o?ci i przywi?zania – rzek?. Prezentowa? si? na niej pi?knie, a z?oto po?yskiwa?o, odbijaj?c na wszystkie strony promienie s?o?ca. Thor wyczuwa? pier?cie? w kieszeni i poprzysi?g? ofiarowa? go jej we w?a?ciwej chwili. Gdy zbierze si? na odwag?, by wyzna? jej prawd?. Lecz nie nasta? jeszcze ku temu czas, cho? mia? nadziej?, ?e b?dzie inaczej. – Jak zatem widzisz, mo?esz wr?ci? – rzek? Thor, muskaj?c jej policzek wierzchni? stron? swej d?oni. – Musisz wr?ci?. Twoi ludzie ci? potrzebuj?. Potrzebuj? przyw?dcy. Kr?g bez przyw?dcy jest niczym. Czekaj?, a? ich poprowadzisz. Po?owa Kr?gu wci?? znajduje si? w posiadaniu Andronicusa. Nasze miasta musz? jeszcze zosta? odbudowane. Spojrza? jej w oczy i widzia?, ?e rozwa?a to w my?lach. – Zg?d? si? – naciska? Thor. – Wr?? ze mn?. Ta Wie?a to nie miejsce, w kt?rym m?oda kobieta powinna sp?dzi? reszt? swych dni. Kr?g ci? potrzebuje. Ja ci? potrzebuj?. Thor wyci?gn?? d?o? i czeka?. Gwendolyn wbi?a wzrok w swe stopy, wahaj?c si?. W ko?cu wyci?gn??a r?k? i umie?ci?a swoj? d?o? w jego. Jej oczy stawa?y si? coraz ja?niejsze, p?on??a w nich mi?o?? i ciep?o. Widzia?, ?e powoli staje si? zn?w dawn? Gwendolyn, kt?r? zna?, pe?n? ?ycia, mi?o?ci i rado?ci. Jak gdyby by?a kwiatem, kt?ry na jego oczach ponownie rozkwita. – Zgadzam si? – rzek?a cicho, u?miechaj?c si?. Przytulili si? i Thor trzyma? j? mocno, przysi?gaj?c, ?e ju? nigdy nie wypu?ci jej z obj??. ROZDZIA? SI?DMY Erec otworzy? oczy i ujrza?, ?e le?y w ramionach Alistair. Spojrza? w jej przejrzyste b??kitne oczy, promieniej?ce mi?o?ci? i ciep?em. W k?cikach jej ust igra? u?miech i Erec czu? bij?ce z jej d?oni ciep?o, kt?re ogarn??o jego cia?o. Poruszy? si? i poczu? si? zupe?nie zdr?w, jak nowo narodzony, jak gdyby nigdy nie zadano mu ?adnej rany. Przywr?ci?a go ze ?wiata zmar?ych. Erec, zaskoczony, usiad? i spojrza? w oczy Alistair, zastanawiaj?c si? po raz kolejny, kim naprawd? jest, jakim sposobem mo?e nosi? w sobie takie moce. Gdy Erec usiad? i potar? g?ow?, natychmiast przypomnia? sobie: ludzie Andronicusa. Atak. Obrona jaru. G?az. Skoczy? na r?wne nogi i ujrza?, ?e jego ludzie wpatruj? si? w niego, jak gdyby oczekiwali na jego wskrzeszenie – i rozkazy. Na ich twarzach dostrzeg? ulg?. – Na jak d?ugo straci?em przytomno??? – odwr?ci? si? gor?czkowo i zapyta? Alistair. Dr?czy?o go poczucie winy, ?e opu?ci? swych ludzi na tak d?ugo. Lecz ona u?miechn??a si? do niego czule. – Ledwie sekund? – rzek?a. Erec nie pojmowa?, jak to mo?liwe. Czu? si? tak rze?ko, jak gdyby spa? ca?e wieki. Gdy si? podni?s?, spostrzeg?, ?e jego krok jest bardziej spr??ysty. Odwr?ci? si? i rzuci? ku wej?ciu do jaru, gdzie ujrza? swe dzie?o: ogromny g?az, kt?ry roztrzaska?, blokowa? przej?cie i ludzie Andronicusa nie mogli ju? przedosta? si? na drug? stron?. Dokona? niemo?liwego i odpar? znacznie wi?ksz? armi?. Przynajmniej na chwil?. Nim zd??y? uradowa? si? ze zwyci?stwa, Erec us?ysza? nag?y krzyk dochodz?cy z g?ry i podni?s? wzrok: tam, na szczycie urwiska, krzycza? jeden z jego ludzi, kt?ry po chwili spad? w ty?, obracaj?c si? w powietrzu, i leg? martwy na ziemi. Erec spojrza? na niego i zobaczy? zatopion? w ciele m??czyzny w??czni?, nast?pnie podni?s? wzrok i ujrza?, ?e co? si? dzieje w g?rze, us?ysza? tak?e dochodz?ce stamt?d krzyki. Na jego oczach tuziny ludzi Andronicusa pojawi?y si? na szczycie, walcz?c wr?cz z lud?mi ksi?cia, cios za cios, i Erec poj??, co si? sta?o: dow?dca Imperium podzieli? swe si?y, posy?aj?c cz??? z nich w jar, a cz??? od razu w g?r? urwiska. – NA G?R?! – rozkaza? Erec. – WSPINA? SI?! Ludzie ksi?cia ruszyli za nim, gdy wbiega? po zboczu z mieczem w d?oni, wdrapuj?c si? po stromym spadku, kamieniach i pyle. Co kilka krok?w ze?lizgiwa? si? i wyci?ga? d?o?, ocieraj?c j? o ska?y, chwytaj?c si? i staraj?c si? z ca?ych si? nie spa??. Bieg?, lecz ?ciana by?a tak stroma, ?e bardziej wspina? si?, ni? bieg?; ka?dy krok pokonywa? z trudem. Wok?? niego rozlega? si? zgrzyt zbroi i sapanie i dyszenie m??czyzn, kt?rzy wdrapywali si? obok niego po stoku niczym g?rskie kozice. – ?UCZNICY! – krzykn?? Erec. W dole kilka tuzin?w ?ucznik?w ksi?cia, wspinaj?cych si? na g?r?, zatrzyma?o si? i obra?o cel na szczycie urwiska. Wypu?cili grad strza? i kilku ?o?nierzy Imperium z krzykiem pad?o w ty? i polecia?o w d?? zbocza. Jedno z cia? spada?o wprost na Ereca; uchyli? si? i ledwie go unikn??. Jeden z ludzi ksi?cia nie mia? jednak tyle szcz??cia – spadaj?ce zw?oki uderzy?y w niego i pos?a?y krzycz?cego w ty?, na ziemi?, gdzie zmia?d?y?y na ?mier?. ?ucznicy ksi?cia zaj?li pozycje w g?rnych i dolnych cz??ciach zbocza, wypuszczaj?c strza?y za ka?dym razem, gdy ?o?nierz Imperium wychyla? si? za kraw?d?, by zatrzyma? ich na g?rze. Lecz na g?rze trwa?a zaciek?a walka wr?cz i nie wszystkie strza?y trafia?y w sw?j cel: jedna z nich chybi?a, l?duj?c omy?kowo w plecach jednego z ludzi ksi?cia. ?o?nierz krzykn?? i wygi?? si? w pa??k. ?o?nierz Imperium wykorzysta? sposobno?? i d?gn?? m??czyzn?, kt?ry spad? w d?? urwiska, krzycz?c. Lecz gdy ?o?nierz Imperium ods?oni? si?, inny ?ucznik zatopi? strza?? w jego brzuchu, zabijaj?c go. Jego zw?oki spad?y w d?? zbocza g?ow? naprz?d. Erec zdwoi? swe wysi?ki, podobnie jak m??czy?ni wok?? niego, p?dz?c co si? w g?r? urwiska. Gdy zbli?y? si? do szczytu i by? ledwie stopy od niego, po?lizgn?? si? i zacz?? si? osuwa?; zamacha? r?koma i jedn? d?oni? pochwyci? gruby korze? wystaj?cy ze ska?y. Zawis? na nim, trzymaj?c si? z ca?ych si?, nast?pnie podci?gn?? si?, odzyska? r?wnowag? i ruszy? dalej. Erec dosi?gn?? szczytu szybciej ni? inni i rzuci? si? naprz?d z okrzykiem bitewnym i uniesionym wysoko mieczem, pragn?c pom?c swym ludziom, kt?rzy utrzymywali pozycje na g?rze, lecz byli odpierani. Na g?rze by?o ledwie kilka tuzin?w ich ludzi i ka?dy z nich zaj?ty by? walk? wr?cz z ?o?nierzami Imperium, kt?rych dw?ch przypada?o na jednego wojownika ksi?cia. Z ka?d? up?ywaj?c? sekund? na szczycie pojawia?o si? coraz wi?cej ?o?nierzy Imperium. Erec walczy? jak szaleniec, szar?uj?c i d?gaj?c dw?ch ?o?nierzy jednocze?nie, uwalniaj?c swych ludzi. W ca?ym Kr?gu nie by?o nikogo szybszego w bitwie ni? on, i z dwoma mieczami w r?kach, siek?c na wszystkie strony, Erec korzysta? ze swych wyj?tkowych umiej?tno?ci czempiona Srebrnej Gwardii, by odpiera? Imperium. W pojedynk? sia? ogromne zniszczenie, gdy obraca? si?, robi? uniki i siek?, posuwaj?c si? coraz g??biej w g?stw? imperialnych ?o?nierzy. Uchyla? si?, uderza? g?ow? i parowa?, i przesuwa? si? tak szybko, ?e zdecydowa? nie u?ywa? swej tarczy. Erec przedziera? si? przez nich jak burza, powalaj?c tuzin ?o?nierzy tak szybko, i? niemal nie zd??yli si? broni?. A wok?? niego zebrali si? ludzie ksi?cia. Reszta ludzi ksi?cia dotar?a na szczyt, z Brandtem i ksi?ciem na czele, i walczy?a u boku Ereca. Niebawem szala zwyci?stwa zacz??a przechyla? si? na ich stron? i teraz to oni odpierali ludzi Imperium, a wok?? nich zaczyna?y si? pi?trzy? trupy. Erec rozprawi? si? z ostatnim ?o?nierzem Imperium na szczycie, odepchn?? go na skraj przepa?ci, po czym odchyli? si? i kopniakiem pos?a? w d?? po stronie Imperium. ?o?nierz poszybowa? w d??, krzycz?c. Erec i jego ludzie stali, pr?buj?c z?apa? oddech. Erec post?pi? naprz?d, na szeroki wyst?p, na sam skraj urwiska po stronie, z kt?rej nadesz?o Imperium. Pragn?? zobaczy?, co znajduje si? w dole. Imperium m?drze przesta?o posy?a? m??czyzn w g?r?, lecz Erec mia? z?e przeczucie, ?e mog? mie? jeszcze jakie? rezerwy. Jego ludzie podeszli i zatrzymali si? obok niego. W najdzikszych wyobra?eniach Erec nie widzia? nic, co przygotowa?oby go na ten widok. Jego serce na chwil? przesta?o bi?. Mimo setek ludzi, kt?rych uda?o im si? zabi?, mimo tego, i? zamkn?li jar i stali na szczycie, na dole wci?? k??bi?y si? dziesi?tki tysi?cy ?o?nierzy Imperium. Erec nie m?g? w to uwierzy?. Nie szcz?dzili wysi?k?w, by dotrze? tak daleko, a wszystkie szkody, kt?re wyrz?dzili, nie nadw?tli?y nawet si? niemaj?cej ko?ca armii Imperium. B?d? wci?? posy?ali na g?r? kolejnych m??czyzn. Erec i jego ludzie mogli zabi? kolejne tuziny, mo?e nawet setki. Lecz tysi?ce w ko?cu ich pokonaj?. Erec czuj?c si? bezradny. Po raz pierwszy w ?yciu wiedzia?, ?e za chwil? zginie, tutaj, na tej ziemi, w tym dniu. Nie da?o si? temu zaradzi?. Nie ?a?owa? tego. Bronili si? heroicznie i je?li mia? umrze?, nie by?o na to lepszego sposobu ani miejsca. Chwyci? sw?j miecz, gotuj?c si?, i zawaha? si? jedynie na my?l, czy Alistair jest bezpieczna. By? mo?e, pomy?la?, w przysz?ym ?yciu dane mu b?dzie sp?dzi? z ni? wi?cej czasu. – C??, nie najgorzej nam sz?o – dobieg? go g?os. Erec odwr?ci? si? i zobaczy?, ?e obok niego z d?oni? na r?koje?ci miecza, r?wnie pogodzony z losem, stoi Brandt. Tych dw?ch stoczy?o razem niezliczon? ilo?? bitew, wiele razy wr?g przewy?sza? ich liczebnie – lecz Erec nigdy nie widzia? na obliczu przyjaciela tego wyrazu, kt?ry ujrza? teraz. Musia? odzwierciedla? jego w?asny: zwiastowa? zbli?aj?c? si? ?mier?. – Przynajmniej polegniemy z mieczami w d?oni – rzek? ksi???. Powiedzia? dok?adnie to, co Erec pomy?la?. W dole ?o?nierze Imperium, jak gdyby zdawali sobie tego spraw?, spojrzeli w g?r?. Tysi?ce zacz??y si? zbiera? i maszerowa? r?wno z dobyt? broni?, kieruj?c si? w ich stron?. Setki ?ucznik?w Imperium przykl?kn??y i Erec wiedzia?, ?e to ostatnie sekundy, nim rozpocznie si? rozlew krwi. Przygotowa? si? i wzi?? g??boki oddech. Nagle gdzie? na niebie, daleko na horyzoncie, rozleg? si? pisk. Erec podni?s? wzrok i rozejrza? si? po niebosk?onie, zastanawiaj?c si?, czy si? przes?ysza?. Raz s?ysza? krzyk smoka i zda?o mu si?, ?e tak w?a?nie brzmia?. Nigdy nie zapomnia? tego d?wi?ku, kt?ry us?ysza? podczas swego szkolenia, podczas Rytua?u Stu. Nie spodziewa? si? ju? nigdy go us?ysze?. To nie by?o mo?liwe. Smok? Tutaj, w Kr?gu? Erec wyci?gn?? szyj? i w oddali, w rozp?dzanych przez wiatr chmurach ujrza? co?, co wyryte b?dzie w jego umy?le po kres jego dni: ku nim lecia?, uderzaj?c wielkimi skrzyd?ami, ogromny fioletowy smok o du?ych, p?on?cych czerwonych ?lepiach. Ten widok przepe?ni? Ereca strachem wi?kszym ni? jakakolwiek armia. Jednak gdy wyt??y? wzrok, przera?enie ust?pi?o miejsca szokowi. Zda?o mu si?, ?e na grzbiecie smoka widzi dwoje ludzi. Zmru?ywszy oczy, rozpozna? ich. Czy?by jego oczy p?ata?y mu figle? Na grzbiecie smoka siedzia? Thorgrin, a za nim, opl?t?szy go w pasie, c?rka kr?la MacGila. Gwendolyn. Nim Erec zdo?a? si? zastanowi? nad tym, co widzi, smok zanurkowa?, spadaj?c ku ziemi jak orze?. Otworzy? paszcz? i wyda? z siebie przera?liwy ryk, a by? to d?wi?k tak przenikliwy, ?e g?az obok Ereca zacz?? p?ka?. Ziemia zadr?a?a, gdy smok rzuci? si? w d??, otworzy? paszcz? i zion?? strumieniem ognia, jakiego Erec nigdy wcze?niej nie widzia?. Dolina wype?ni?a si? wrzaskami tysi?cy ?o?nierzy Imperium, kt?rych poch?ania?y kolejne fale ognia. Dolina roz?wietli?a si? p?omieniami. Thor kierowa? smoka po bli?szych i dalszych szeregach Andronicusa, w mgnieniu okaz ?cieraj?c w proch dziesi?tki z nich. Pozostali ?o?nierze odwr?cili si? i pu?cili biegiem ku horyzontowi. Tych Thor r?wnie? dogoni?, ka??c smokowi zion?? w nich ogniem. Po kilku chwilach wszyscy ludzie w dole – m??czy?ni, kt?rzy, jak Erec by? przekonany, doprowadz? do jego ?mierci – sami byli martwi. Nie pozosta?o z nich nic, jedynie zw?glone trupy i p?omienie, ulatuj?ce dusze. Ca?y batalion Imperium znikn??. Erec spojrza? w g?r?, otworzywszy buzi? w szoku, i patrzy?, jak smok wzbija si? wysoko w powietrze, bij?c swymi wielkimi skrzyd?ami, i przelatuje nad nimi. Kierowa? si? na p??noc. Gdy ich mija?, w?r?d jego ludzi rozleg?y si? okrzyki rado?ci. Erec zaniem?wi?, pe?en podziwu dla brawurowych popis?w Thora, jego nieustraszono?ci, tego, jak panowa? nad besti? – i dla si?y bestii. Erec otrzyma? drug? szans? – on i wszyscy jego ludzie – i po raz pierwszy od dawna by? przekonany, ?e wszystko u?o?y si? dobrze. Teraz mog? odnie?? zwyci?stwo. Z besti? jak ta mog? pokona? nawet milionow? armi? Andronicusa, mog? zwyci??y?. – Naprz?d! – rozkaza? Erec. By? zdecydowany pod??a? ?ladem smoka, za woni? siarki, p?omieniem na niebie, dok?dkolwiek ich to doprowadzi. Thorgrin powr?ci? i nasta? czas, by do niego do??czy?. ROZDZIA? ?SMY Kendrick przypuszcza? szar?? na wierzchowcu otoczony swymi lud?mi, kt?rych tysi?ce zebra?y si? przed Vinesi?, miastem, w kt?rym skry? si? batalion Andronicusa. Wysoka, ?elazna brona broni?a wej?cia za bramy miasta. Jego mury by?y grube, a tysi?ce ludzi Andronicusa k??bi?o si? na zewn?trz i wewn?trz. By?o ich znacznie wi?cej ni? ludzi Kendricka. Nie m?g? ju? liczy? na to, ?e ich zaskoczy. Co gorsza, zza miasta nadci?ga?y z odsiecz? kolejne tysi?ce ludzi Andronicusa, zalewaj?c teren. W chwili, gdy Kendrick ju? my?la?, ?e maj? ich w gar?ci, sytuacja szybko si? odwr?ci?a. Teraz armia maszerowa?a r?wno, zdyscyplinowana, ku Kendrickowi, gotowa sia? zniszczenie. Innym mo?liwo?ci? by? odwr?t do Silesii, utrzymanie jej przez jaki? czas, nim Imperium odbierze j? raz jeszcze, nim uczyni ich wszystkich na powr?t niewolnikami. A do tego nie m?g? dopu?ci?. Kendrick nigdy nie cofa? si? przed starciem – nawet je?li wr?g mia? nad nim przewag? liczebn? – podobnie jak inni zebrani wok?? niego dzielni wojownicy armii MacGila, Silesii i Srebrnych. Oni wszyscy – Kendrick wiedzia? o tym – b?d? walczy? z nim na ?mier? i ?ycie. Zaciskaj?c d?o? na r?koje?ci miecza wiedzia?, ?e w?a?nie to czeka ich tego dnia. Ludzie Imperium wydali z siebie okrzyk bitewny, a ludzie Kendricka odpowiedzieli na niego swoim, g?o?niejszym. Gdy Kendrick i jego ludzie p?dzili w d?? zbocza na spotkanie zbli?aj?cej si? armii, wiedz?c, ?e b?dzie to bitwa, kt?rej nie mog? wygra?, lecz na kt?r? i tak si? porw?, ludzie Andronicusa tak?e przyspieszyli i p?dzili w ich kierunku. Kendrick czu?, jak wiatr targa mu w?osy, r?koje?ci miecza dr?y w jego d?oni i wiedzia?, ?e to tylko kwestia czasu, nim zniknie w tym ogromnym szcz?ku metalu, tym ogromnym, dobrze mu znanym rytuale mieczy. Ku swojemu zaskoczeniu Kendrick us?ysza? wysoko nad sob? jaki? pisk; wyci?gn?? szyj?, by spojrze? w niebo i zobaczy?, jak co? wy?ania si? z chmur, i a? spojrza? ponownie. Ju? raz to widzia? – Thora na grzbiecie Mycoples – lecz ten widok wci?? zapiera? mu dech w piersi. Tym bardziej, ?e tym razem lecia?a z nim Gwendolyn. Kendrick uradowa? si?, patrz?c jak nurkuj?, i zda? sobie spraw?, co si? za chwil? zdarzy. U?miechn?? si? szeroko, uni?s? wy?ej miecz i ponagli? konia, po raz pierwszy tego dnia zdaj?c sobie spraw?, ?e to jednak oni zwyci???. * Thor i Gwen lecieli na grzbiecie Mycoples, zanurzaj?c si? i wynurzaj?c z chmur. Thor ponagla? smoczyc?, kt?rej ogromne skrzyd?a bi?y coraz szybciej i szybciej. Wyczuwaj?c, ?e Kendrickowi i pozosta?ym grozi niebezpiecze?stwo, gwa?townie da? nura i przebi? si? przez chmury. Widzia? rozleg?e ziemie w dole: w?r?d pofa?dowanych wzg?rz Kr?gu ujrza? spory oddzia? Andronicusa, p?dz?cy ku ludziom Kendricka przez puste tereny. Thor ponagli? Mycoples. – W d??! – wyszepta?. Zanurkowa?a nisko, tak blisko ziemi, ?e Thor m?g? niemal zeskoczy?, po czym otworzy?a paszcz? i zia?a ogniem, kt?rego ?ar niemal sparzy? Thora. Kolejne fale ognia przetacza?y si? po ziemi, a wok?? rozlega?y si? krzyki przera?onych ?o?nierzy Imperium. Mycoples sia?a zniszczenie, jakiego nigdy nie widzieli, podpalaj?c mile ziem i u?miercaj?c tysi?ce ludzi Andronicusa. Ci, kt?rzy prze?yli, odwr?cili si? i pocz?li ucieka?. Thor postanowi? pozwoli? Kendrickowi i jego ludziom zaj?? si? reszt?. Thor odwr?ci? si? w kierunku miasta i ujrza? kolejne tysi?ce ?o?nierzy Imperium za jego murami. Wiedzia?, ?e Mycoples nie b?dzie mog?a manewrowa? na zamkni?tym terenie o stromych, w?skich ?cianach, a wyl?dowanie tam b?dzie zbyt ryzykowne. Thor widzia? setki ?o?nierzy naci?gaj?cych ci?ciwy ?uk?w w stron? nieba i mierz?cych w??czniami i obawia? si?, ?e z tak bliskiej odleg?o?ci mog? wyrz?dzi? Mycoples krzywd?. Wcale mu si? to nie podoba?o. Czu?, jak Miecz Przeznaczenia pulsuje w jego d?oni i wiedzia?, ?e t? walk? b?dzie musia? stoczy? sam. Thor pokierowa? Mycoples na ziemi? przed miastem, przed ogromn? ?elazn? bron?. Gdy stan??a na ziemi, pochyli? si? i wyszepta? do jej ucha: – Brama. Spal j?, a ja zajm? si? reszt?. Mycoples usiad?a i zaskrzecza?a w odpowiedzi, buntowniczo uderzaj?c skrzyd?ami. Wyra?nie chcia?a zosta? z Thorem, walczy? u jego boku za murami miasta. Lecz Thor nie pozwoli? jej na to. – To moja walka – nalega?. – A ty musisz zanie?? Gwen w bezpieczne miejsce. Mycoples zdawa?a si? ust?powa?. Nagle odchyli?a si? i zion??a ogniem w ?elazn? bram? tak d?ugo, a? stopi?a si? i nie pozosta? po niej nawet ?lad. Thor pochyli? si? do Mycoples. – Le?! – wyszepta? do niej. – Doprowad? Gwendolyn w bezpieczne miejsce. Thor zeskoczy? z jej grzbietu, czuj?c, jak Miecz Przeznaczenia pulsuje w jego d?oni. – Thor! – zawo?a?a za nim Gwendolyn. Lecz Thor p?dzi? ju? ku stopionym bramom. Us?ysza?, jak Mycoples odlatuje i wiedzia?, ?e zabiera Gwendolyn w bezpieczne miejsce. Thor wpad? na dziedziniec, w samo serce miasta, w mrowie tysi?cy m??czyzn. Miecz Przeznaczenia drga? w jego d?oni jak ?ywe stworzenie i sprawia? wra?enie l?ejszego ni? powietrze. Musia? tylko go trzyma?. Thor poczu?, ?e jego r?ka, nadgarstek i cia?o poruszaj? si? i zaczyna siec i atakowa? we wszystkich kierunkach. Miecz ze ?wistem w?yna? si? w ludzi jak w mas?o, zabijaj?c tuziny za jednym poci?gni?ciem. Thor zamachn?? si? i ci?? na wszystkie strony. Z pocz?tku Imperium tak?e stara?o si? go atakowa?; lecz po tym, jak Thor przecina? przez tarcze, przez zbroje, przez inn? bro?, jak gdyby w og?le ich tam nie by?o, gdy zabija? rz?d za rz?dem ludzi, poj?li, z czym przysz?o im si? zmierzy?: z magicznym wirem zniszczenia, kt?rego nie da?o si? zatrzyma?. W mie?cie zrodzi? si? pop?och. Tysi?ce ?o?nierzy Imperium odwr?ci?y si? i pr?bowa?y uciec przed mury, znale?? si? z dala od Thora. Lecz nie by?o dok?d uciec. Thor, prowadzony mieczem, by? zbyt szybki, jak b?yskawica rozchodz?ca si? po mie?cie. Ogarni?ci panik? ?o?nierze wbiegali w mury miasta, w siebie wzajemnie, rzucaj?c si? w pop?ochu ku wyj?ciu. Thor nie pozwoli? im uciec. P?dem przemierzy? ka?dy zakamarek miasta, a miecz ni?s? go z pr?dko?ci?, jakiej wcze?niej nie zna?. My?l?c o Gwendolyn, i o tym, co uczyni? jej Andronicus, zabija? ?o?nierza za ?o?nierzem, dokonuj?c zemsty. Nasta? czas, by naprawi? z?o, kt?rym Andronicus n?ka? Kr?g. Andronicus. Jego ojciec. My?l ta rozpali?a ogie? w jego sercu. Z ka?dym uderzeniem miecza Thor wyobra?a? sobie, ?e zabija go, niszcz?c swe pochodzenie. Pragn?? by? kim? innym, pochodzi? od kogo? innego. Pragn?? ojca, z kt?rego m?g?by by? dumny. Ka?dego, byle nie Andronicusa. A je?li zabije wystarczaj?co wielu tych m??czyzn, by? mo?e, ?udzi? si?, uwolni si? od niego. Thor walczy? p??przytomnie, obracaj?c si? w ka?d? stron?, a? w ko?cu zda? sobie spraw?, ?e ci?? powietrze. Rozejrza? si? i ujrza?, ?e ka?dy ?o?nierz, ka?dy spo?r?d tysi?cy ludzi Andronicusa le?y martwy na ziemi. Miasto przepe?nione by?o trupami. Nie by?o ju? kogo zabija?. Thor sta? sam na placu miasta, dysz?c ci??ko. Od Miecza w jego d?oni bi?a po?wiata. Nikt si? nie porusza?. Thor us?ysza? odleg?e wiwaty; otrz?sn?? si?, wybieg? za bramy miasta i w oddali ujrza? ludzi Kendricka, szar?uj?cych za pozosta?ymi ?o?nierzami, odpieraj?c ich dalej. Gdy Thor pu?ci? si? biegiem przez bramy miasta, Mycoples ujrza?a go i obni?y?a lot, czekaj?c na niego z Gwendolyn na grzbiecie. Thor wsiad? na smoczyc? i raz jeszcze wzbili si? w powietrze. Lecieli nad armi? Kendricka i spojrzawszy w d?? Thor spostrzeg?, ?e wygl?daj? jak mr?wki. Wznosili zwyci?skie okrzyki, gdy ich mija?. W ko?cu znale?li si? przed armi? Kendricka, przed ogromnym k??bowiskiem ludzi, koni i py?u. Przed nimi znajdowa?y si? rozproszone resztki legion?w Andronicusa. – W d?? – wyszepta? Thor. Zanurkowali i zbli?yli si? do jad?cych na tyle ludzi Andronicusa, a wtedy Mycoples zion??a ogniem, zabijaj?c rz?d za rz?dem, tworz?c ogromn?, powi?kszaj?c? si? ?cian? ognia. Rozleg?y si? krzyki i Thor szybko unicestwi? ca?? tyln? stra?. W ko?cu nie by?o ju? kogo zabija?. Lecieli dalej, przekraczaj?c rozleg?e r?wniny. Thor chcia? si? upewni?, ?e ?aden z wrog?w nie pozosta? przy ?yciu. W oddali dostrzeg? ogromny ?a?cuch g?r, Pog?rze, oddzielaj?cy wsch?d od zachodu. Na tym terenie, a? do Pog?rza, nie by?o ani jednego ?o?nierza Imperium. Thor ucieszy? si?. Ca?e Zachodnie Kr?lestwo Kr?gu zosta?o oswobodzone. Starczy zabijania na jeden dzie?. S?o?ce pocz??o chyli? si? ku zachodowi i cokolwiek le?a?o przed nimi, po wschodniej stronie Pog?rza, mog?o tam na razie pozosta?. Thor zatoczy? ko?o i ruszy? z powrotem w kierunku Kendricka. Ziemia p?yn??a pod nim szybko i niebawem us?ysza? krzyki i wiwaty patrz?cych w niebo m??czyzn, wykrzykuj?cych jego imi?. Wyl?dowa? przed armi?, zsiad? i pom?g? Gwendolyn zej??. Ogromna grupa zebra?a si? wok?? nich i wszyscy spieszyli naprz?d, by ich obj??. Rozlega?y si? dono?ne okrzyki zwyci?stwa, a ?o?nierze napierali zewsz?d. Kendrick, Godfrey, Reece i jego inni bracia legioni?ci, Srebrni – wszyscy, kt?rych Thor zna? i o kt?rych dba? spieszyli, by obj?? jego i Gwendolyn. W ko?cu wszyscy byli zn?w razem. W ko?cu byli wolni. ROZDZIA? DZIEWI?TY Andronicus przemierza? ob?z gwa?townym krokiem i, miotany w?ciek?o?ci? impulsywnie wyci?gn?? swe d?ugie szpony i oderwa? g?ow? m?odego ?o?nierza, kt?ry mia? nieszcz??cie sta? w pobli?u. Maszeruj?c, Andronicus pozbawia? g??w jednego ?o?nierza po drugim, a? w ko?cu jego ludzie poj?li i zacz?li si? cofa?, by przypadkiem nie znale?? si? blisko niego. Wiedzieli, ?e nie powinni zbli?a? si? do niego, gdy by? w takim nastroju. Rozst?powali si? na boki, gdy Andronicus przemierza? gwa?townie ob?z licz?cy dziesi?tki tysi?cy ?o?nierzy, wszyscy trzymali si? na bezpieczn? odleg?o??. Nawet jego genera?owie trzymali si? z daleka, pod??aj?c za nim, wiedz?c, ?e lepiej si? nie zbli?a?, kiedy jest tak rozdra?niony jak teraz. Pora?ka to jedno. Lecz pora?ka taka jak ta – nic takiego nie zdarzy?o si? wcze?niej w ca?ej historii Imperium. Andronicus nigdy wcze?niej nie do?wiadczy? pora?ki. Jego ?ycie by?o jednym d?ugim pasmem zwyci?stw, a ka?de kolejne by?o bardziej brutalne i satysfakcjonuj?ce ni? poprzednie. Nie zna? smaku pora?ki. Teraz go pozna?. I nie by? nim zachwycony. Andronicus raz po raz przetrz?sa? w my?lach to, co si? wydarzy?o, zastanawia? si?, jakim sposobem sprawy przybra?y tak niepomy?lny obr?t. Ledwie wczoraj zdawa?o mu si?, ?e jego zwyci?stwo jest ca?kowite, ?e Kr?g nale?y do niego. Zniszczy? Kr?lewski Dw?r i podbi? Silesi?; ujarzmi? wszystkich MacGil?w i poni?y? ich przyw?dczyni?, Gwendolyn; zadawa? m?k? ich naj?wietniejszym ?o?nierzom na krzy?ach, zamordowa? ju? Kolka i mia? zamiar dobi? Kendricka i pozosta?ych. Argon wmiesza? si? w jego sprawy, wyrwa? mu z r?k Gwendolyn nim zd??y? j? zabi? i Andronicus zamierza? to naprawi?, sprowadzi? j? z powrotem i zabi? wraz z innymi. Jeszcze dzie?, a osi?gn??by ca?kowite zwyci?stwo i ?wietno??. I wtedy wszystko zmieni?o si? – i to tak szybko – na gorsze. Thor i smok pojawili si? na widnokr?gu jak upiory, spadli na nich nagle i p?omieniami i Mieczem Przeznaczenia zdo?ali zmie?? ca?e oddzia?y jego ludzi. Andronicus obserwowa? to wszystko z bezpiecznej odleg?o?ci; mia? dobry zmys? bitewny i zarz?dzi? odwr?t tutaj, na t? cz??? Pog?rza, podczas gdy jego zwiadowcy przez ca?y dzie? przynosili mu raporty, informuj?c, jakie zniszczenia wyrz?dza Thor i smok. Na po?udniu, nieopodal Savarii, zmietli ca?y batalion; w Kr?lewskim Dworze i Silesii sprawy przedstawia?y si? r?wnie ?le. Teraz ca?e Zachodnie Kr?lestwo Kr?gu, wcze?niej pod jego panowaniem, zosta?o oswobodzone. By?o to nie do pomy?lenia. Wrza?o w nim na my?l o Mieczu Przeznaczenia. Uciek? si? do takich ?rodk?w, by pozby? si? go z Kr?gu, a oto zn?w go tu sprowadzono i Tarcza na powr?t si? podnios?a. To oznacza?o, ?e by? uwi?ziony w Kr?gu z tymi lud?mi, kt?rych tu mia?; m?g? si? st?d wydosta?, a jak?e, lecz nie m?g? sprowadzi? wi?cej oddzia??w. Szacowa?, ?e wci?? mia? jakie? p?? miliona ?o?nierzy tutaj, po tej stronie Pog?rza – wi?cej ni? potrzebowa?, by zyska? przewag? liczebn? nad MacGilami. Jednak?e w starciu z Thorem, Mieczem Przeznaczenia i tym smokiem liczby nie mia?y ju? znaczenia. Teraz, jak na ironi?, szcz??cie u?miechn??o si? do przeciwnika. Nigdy wcze?niej nie znalaz? si? w takiej sytuacji. Jak gdyby sprawy nie mog?y przybra? bardziej niepomy?lnego obrotu, jego szpiedzy donie?li mu, ?e sytuacja na jego ziemiach, w stolicy Imperium, nie jest stabilna, ?e Romulus spiskuje, by odebra? mu tron. Andronicus wydawa? w?ciek?e pomruki, gdy gwa?townym krokiem przemierza? ob?z, rozwa?aj?c swe mo?liwo?ci, szukaj?c kogo? – kogokolwiek – kogo m?g?by za to wszystko obwini?. Jako dow?dca wiedzia?, ?e najm?drzejsz? decyzj? taktyczn? by?by odwr?t i opuszczenie Kr?gu ju? teraz, nim Thor i smok ich odnajd?. Zdo?a?by ocali? te si?y, kt?re mu pozosta?y, wej?? na okr?ty, wr?ci? do Imperium okryty ha?b? i dopilnowa?, by nikt nie odebra? mu tronu. Kr?g by? wszak jedynie py?kiem po?r?d ogromnych po?aci Imperium, a ka?demu wielkiemu dow?dcy raz mo?e powin?? si? noga. Panowa?by wci?? nad dziewi??dziesi?cioma dziewi?cioma procentami ?wiata i wiedzia?, ?e to powinno go zadowala?. Lecz nie tak post?powa? Wielki Andronicus. Andronicus nie nale?a? ani do roztropnych, ani do zadowolonych. Zawsze pod??a? za swymi nami?tno?ciami i cho? wiedzia?, ?e podejmuje ogromne ryzyko, nie by? got?w na to, by opu?ci? to miejsce, by przyzna? si? do kl?ski, by pozwoli? Kr?gowi wy?lizgn?? mu si? z r?k. Nawet gdyby musia? po?wi?ci? ca?e swe Imperium, znajdzie spos?b, by zmia?d?y? i zdominowa? to miejsce. Bez wzgl?du na ?rodki. Andronicus nie potrafi? kontrolowa? smoka ani Miecza Przeznaczenia. Lecz Thorgrin… to zupe?nie co innego. Jego syn. Andronicus zatrzyma? si? i westchn??, rozwa?aj?c to w my?lach. C?? za ironia: jego w?asny syn jako ostatni stoi mu na drodze ku dominacji nad ?wiatem. W jaki? spos?b zda?o mu si? to w?a?ciwe. Nieuniknione. Wiedzia?, ?e to najbli?si ludzie zawsze krzywdz? najbardziej. Przywo?a? w my?lach przepowiedni?. Oczywi?cie pozwolenie na to, by jego syn ?y?, by?o b??dem. Ogromnym b??dem, jaki pope?ni?. Jednak mia? do niego s?abo??, mimo tego, i? wiedzia?, ?e wed?ug przepowiedni mo?e on doprowadzi? do jego upadku. Pozwoli? Thorowi ?y? i teraz musia? za to zap?aci?. Andronicus szed? dalej przez ob?z, a jego oficerowie pod??ali za nim. Dotar? w ko?cu na jego obrze?a i stan?? przed namiotem mniejszym ni? pozosta?e, jedynym szkar?atnym namiotem w morzu czerni i z?ota. Tylko jeden cz?owiek mia? czelno?? posiada? namiot innej barwy, jedyny cz?owiek, kt?rego bali si? jego ludzie. Rafi. Czarnoksi??nik Andronicusa, najnikczemniejsza istota, jak? kiedykolwiek spotka?. Rafi doradza? mu na ka?dym kroku, chroni? go sw? z?? energi?, bardziej ni? ktokolwiek inny odpowiada? za pozycj?, jak? osi?gn?? Andronicus. Andronicusowi nie podoba?o si? to, ?e musia? zwraca? si? do niego teraz, przyznawa? si?, jak bardzo by? mu potrzebny. Jednak gdy napotyka? przeszkod? nie z tego ?wiata, rzecz magiczn?, zwraca? si? zawsze do Rafiego. Gdy zbli?y? si? do namiotu, napotka? spojrzenie dw?ch niegodziwych istot, os?oni?tych szkar?atnymi pelerynami, kt?rych ???te ?lepia ?wieci?y w g??bi kaptur?w. By?y to jedyne stworzenia w ca?ym obozie, kt?re o?miela?y si? nie k?ania? si? w jego obecno?ci. – Przyzywam Rafiego – oznajmi? Andronicus. Istoty, nie obracaj?c si?, wyci?gn??y r?ce i odchyli?y po?y namiotu. Z jego wn?trza wydoby? si? od?r tak przera?liwy, ?e Andronicus a? si? wzdrygn??. Nast?pi?a d?uga chwila oczekiwania. Wszyscy genera?owie za Andronicusem zatrzymali si? i przypatrywali w nerwowym oczekiwaniu, podobnie jak ca?y ob?z – wszyscy odwr?cili si?, by popatrze?. W obozie zaleg?a g?sta cisza. W ko?cu z wn?trza szkar?atnego namiotu wy?oni?a si? wysoka i chuda posta?, dwukrotnie wy?sza od Andronicusa, chuda jak ga??? drzewa oliwnego, ubrana w ciemnoszkar?atne szaty, kt?rej twarz gin??a gdzie? w ciemno?ci pod kapturem. Rafi stan?? przed nim i Andronicus widzia? jedynie nieruchome spojrzenie utkwione w jego twarzy, jego ???te oczy, osadzone w zbyt bladym ciele. Pe?na napi?cia cisza trwa?a. W ko?cu Andronicus post?pi? naprz?d. – Chc?, by Thorgrin zgin?? – rzek? Andronicus. Po d?ugiej ciszy Rafi zachichota?. By? to g??boki, niepokoj?cy d?wi?k. – Ojcowie i synowie – rzek?. – Zawsze to samo. Andronicus trawi?a niecierpliwo??. – Potrafisz mi pom?c? – zapyta? z naciskiem. Rafi sta? d?ugo w milczeniu, wystarczaj?co d?ugo, by Andronicus zacz?? rozwa?a?, czyby go nie ukatrupi?. Wiedzia? jednak, ?e by?oby to nierozwa?ne posuni?cie. Raz, w napadzie gniewu, Andronicus pop?dliwie usi?owa? go d?gn?? i jego miecz stopi? si? w powietrzu, w jego d?oni. R?koje?? sparzy?a mu d?o?; r?ka wraca?a do zdrowia przez d?ugie miesi?ce. Andronicus sta? wi?c, zacisn?wszy z?by, i znosi? cisz?. W ko?cu spod kaptura Rafiego dobieg?o mruczenie. – Energie, kt?re otaczaj? ch?opca, s? bardzo silne – rzek? Rafi powoli. – Lecz ka?dy ma jak?? s?abo??. On wzbi? si? magi?. I magi? mo?na go pokona?. Andronicus, zaintrygowany, da? krok naprz?d. – O jakiej magii m?wisz? Rafi zawaha? si?. – Takiej, z jak? nigdy jeszcze nie mia?e? do czynienia – odpar?. – Tej przeznaczonej jedynie dla istot takich jak Thor. Jest twym potomkiem, lecz tak?e czym? wi?cej. Jest pot??niejszy nawet ni? ty. Je?li do?yje tego dnia. Andronicus zagotowa? si? ze z?o?ci. – Powiedz mi, jak go pojma? – rzek? gor?czkowo. Rafi potrz?sn?? g?ow?. – To zawsze by?o twoj? s?abo?ci? – powiedzia?. – Chcesz go pojma?, lecz nie zabi?. – Wpierw go pojm? – poprawi? go Andronicus. – A nast?pnie zabij?. Istnieje spos?b, by tego dokona?, czy nie? Zn?w nast?pi?a d?uga cisza. – Owszem, istnieje spos?b, by pozbawi? go jego mocy – rzek? Rafi. – Je?li odbierze mu si? jego cenny Miecz i smoka, b?dzie tylko zwyk?ym ch?opcem. – Poka? mi, jak tego dokona? – poleci? Andronicus. Nasta?a d?uga cisza. – B?dziesz musia? za to zap?aci? – odrzek? w ko?cu Rafi. – Cokolwiek – rzek? Andronicus. – Oddam ci cokolwiek. Rozleg? si? przeci?g?y, mroczny ?miech. – My?l?, ?e nadejdzie dzie?, w kt?rym b?dziesz tego ?a?owa? – odrzek? Rafi. – Bardzo, bardzo ?a?owa?. ROZDZIA? DZIESI?TY Romulus maszerowa? drog? misternie u?o?on? ze z?otych blok?w, prowadz?c? do Volusii, stolicy Imperium. ?o?nierze odziani w swe naj?wietniejsze zbroje stawali na baczno??, gdy ich mija?. Romulus kroczy? na czele swej armii, z kt?rej pozosta?o ledwie kilka setek ?o?nierzy, zniech?conych i pos?pnych po potyczce ze smokami. Romulus p?on?? z gniewu. Wraca? okryty ha?b?. Przez ca?e swe ?ycie powraca? zwyci?sko, jak bohater; teraz wraca? w ciszy, okryty wstydem, prowadz?c za sob?, miast trofe?w i je?c?w, ?o?nierzy, kt?rzy ponie?li kl?sk?. Spala?o go to od wewn?trz. Niem?dre by?o z jego strony zapuszczanie si? tak daleko w pogoni za Mieczem i porwanie si? na walk? ze smokami. Pozwoli?, by rz?dzi?o nim jego wysokie mniemanie o sobie; powinien by? wiedzie?, by tak nie post?powa?. Poszcz??ci?o mu si?, ?e w og?le uda?o mu si? uciec, nie wspominaj?c nawet o tym, ?e cz??? jego ludzi prze?y?a. Wci?? s?ysza? ich krzyki, czu? sw?d ich zw?glonych cia?. Jego ludzie us?uchali go i walczyli dzielnie, id?c na ?mier? z jego rozkazu. Lecz gdy na jego oczach tysi?ce skurczy?y si? do kilku setek, wiedzia?, ?e czas si? wycofa?. Zarz?dzi? nag?y odwr?t i jego pozosta?e si?y w?lizgn??y si? do tuneli, gdzie schroni?y si? przed smoczym oddechem. Trzymali si? podziemi i przebyli ca?? drog? do stolicy pieszo. A teraz byli tutaj, maszerowali przez wznosz?ce si? na setki st?p ku niebu bramy miasta. Weszli do legendarnego miasta, wzniesionego w ca?o?ci ze z?ota, w kt?rym roi?y si? tysi?ce ?o?nierzy Imperium, maszeruj?ce w formacjach i ustawione wzd?u? ulic, staj?ce na baczno??, gdy ich mija?. Wszak, skoro nie by?o tu Andronicusa, to Romulus de facto w?ada? Imperium i by? najbardziej powa?anym spo?r?d wszystkich wojownik?w. Przynajmniej wcze?niej, przed sw? niedawn? przegran?. Teraz, po ich pora?ce, nie wiedzia?, jak ludzie b?d? na niego patrze?. Pora?ka nie mog?a si? zdarzy? w mniej dogodnej chwili. Romulus gotowa? sw?j zamach, gotowa? si? do obj?cia w?adzy i odsuni?cia od niej Andronicusa. Gdy kluczy? uliczkami tego misternie zbudowanego miasta, mijaj?c fontanny, starannie u?o?one ?cie?ki w ogrodach, s?ugi i niewolnik?w, rozmy?la? o tym, ?e miast powr?ci? z Mieczem Przeznaczenia w d?oni, jak to sobie wyobra?a?, z moc? wi?ksz? ni? kiedykolwiek posiada?, powraca? os?abiony. Teraz, miast obj?? w?adz?, kt?ra s?usznie mu si? nale?y, zmuszony b?dzie przeprosi? przed Rad? i mie? nadziej?, ?e nie utraci swej pozycji. Wielka Rada. Na sam? my?l skr?ca?o go w ?rodku. Romulus nie nale?a? do tych, kt?rzy odpowiadaliby przed kimkolwiek, nie wspominaj?c ju? o radzie utworzonej z mieszka?c?w Imperium, kt?rzy nigdy nie dzier?yli w d?oni miecza. Ka?da z dwunastu prowincji Imperium posy?a?a dw?ch przedstawicieli, co dawa?o ??cznie dwa tuziny przyw?dc?w z ka?dego zak?tka Imperium. W teorii to oni rz?dzili Imperium; w rzeczywisto?ci jednak Andronicus w?ada?, jak mu si? podoba?o, a Rada robi?a, co im m?wi?. Jednak gdy Andronicus wyruszy? do Kr?gu, powierzy? w r?ce Rady wi?cej w?adzy ni? kiedykolwiek wcze?niej; Romulus przypuszcza?, i? Andronicus uczyni? to dla ochrony w?asnej i kto? pilnowa? Romulusa, by upewni? si?, ?e jego tron b?dzie na niego czeka?, gdy powr?ci. To posuni?cie rozzuchwali?o Rad?; zachowywali si? teraz, jak gdyby naprawd? sprawowali w?adz? nad Romulusem. I na t? chwil? Romulus musia? ?cierpie? upokorzenie odpowiadania przed tymi lud?mi. Wszystkich osobi?cie wybra? Andronicus, byli to jego poplecznicy, ludzie, kt?rych tam umie?ci?, by upewni? si?, ?e nic nie zagrozi jego tronowi. Rada ima?a si? wszelkich sposob?w, by wzmacnia? pozycj? Andronicusa i os?abia? ka?dego, kto mu zagra?a? – zw?aszcza Romulusa. A pora?ka Romulusa stanowi?a po temu ?wietny pretekst. Romulus dotar? do b?yszcz?cego kapitolu – ogromnego, czarnego, okr?g?ego budynku, kt?ry wznosi? si? wysoko ku niebu, otoczonego z?otymi kolumnami, o b?yszcz?cej z?otej kopule. Powiewa? na niej sztandar Imperium, a nad drzwiami znajdowa?o si? god?o – z?oty lew z or?em w paszczy. Gdy Romulus pokonywa? setk? z?otych schod?w, jego ludzie zatrzymali si? na placu. Ruszy? samotnie ku wrotom kapitolu, pokonuj?c po trzy stopnie naraz. Jego bro? obija?a si? ze zgrzytem o zbroj?. By otworzy? masywne wrota u szczytu schod?w, trzeba by?o tuzina s?ug. Ich skrzyd?a wznosi?y si? na pi??dziesi?t st?p i wykonane by?y z b?yszcz?cego z?ota usianego czarnymi punktami, na kt?rych odci?ni?ta by?a piecz?? Imperium. Rozwarli je na o?cie? i Romulus poczu? gwa?towny, zimny podmuch wiatru, kt?ry uni?s? w?oski na jego ciele, gdy wchodzi? do s?abo o?wietlonego wn?trza. Ogromne wrota zamkn??y si? za nim i poczu?, jak zawsze gdy wchodzi? do tego budynku, jak gdyby sk?adano go do grobu. Romulus szed? po marmurowej pod?odze, zaciskaj?c szcz?ki. Odg?os jego ci??kich but?w odbija? si? echem. Chcia? ju? mie? z g?owy to spotkanie i zaj?? si? wa?niejszymi sprawami. Dosz?y go pog?oski o fantastycznej broni, tu? przed tym, jak si? tu zjawi?, i chcia? si? dowiedzie?, czy to prawda. Je?li tak, to zmieni wszystko, odwr?ci bieg wydarze? na jego korzy??. Je?li naprawd? istnieje, to wszystko – Andronicus, Rada – nie mia?oby ju? dla niego ?adnego znaczenia. Ca?e Imperium by?oby wreszcie naprawd? jego. My?l o tej broni by?a jedyn? rzecz?, kt?ra sprawia?a, ?e Romulus pokonywa? pewnie kolejne stopnie i jeszcze jedne wielkie drzwi, po czym wszed? do okr?g?ego pomieszczenia, w kt?rym obradowa?a Wielka Rada. We wn?trzu tej ogromnej sali znajdowa? si? okr?g?y, czarny st?? z otworem po?rodku i w?skim przej?ciem dla jednej osoby. Wok?? niego siedzieli przedstawiciele Rady o srogich obliczach, dwadzie?cia cztery czarne szaty. Wszyscy mieli siwiej?ce rogi i szkar?atne oczy, ociekaj?ce czerwieni? pod wp?ywem lat. Romulus czu? si? upokorzony, musz?c stan?? przed nimi, musz?c przecisn?? si? przez w?skie przej?cie i stan?? po?rodku sto?u, by? otoczonym lud?mi, do kt?rych musia? si? zwr?ci?. Upokarzaj?ce by?o to, ?e musia? odwraca? si? we wszystkie strony, by do nich m?wi?. Sala i ten st?? celowo zosta?y zaprojektowane w ten spos?b, by?a to kolejna zagrywka Andronicusa, by zastrasza? innych. Romulus sta? po?rodku pomieszczenia w ciszy przez sam nie wiedzia? jak d?ugo, gotuj?c si? ze z?o?ci. N?ci?o go, by wyj??, lecz powstrzyma? si?. – Romulus z Legionu Octakin – zaanonsowa? oficjalnie jeden z cz?onk?w Rady. Romulus obr?ci? si? i ujrza? ko?cistego, starszego cz?onka rady o zapadni?tych policzkach i przypr?szonych siwizn? w?osach, wpatruj?cego si? w niego szkar?atnymi oczyma. Ten m??czyzna by? poplecznikiem Andronicusa i Romulus wiedzia?, ?e zrobi wszystko, by zaspokoi? pragnienia Andronicusa. Starzec odchrz?kn??. – Powr?ci?e? do Volusii okryty ha?b?, poni?s?szy pora?k?. Nie brak ci ?mia?o?ci, skoro si? tu pokazujesz. – Sta?e? si? nieostro?nym i pr?dkim dow?dc? – rzek? inny. Romulus obr?ci? si? i ujrza? wpatruj?ce si? w niego pe?ne wzgardy oczy po drugiej stronie kr?gu. – Straci?e? tysi?ce naszych ludzi w bezowocnych poszukiwaniach Miecza, w twej nierozwa?nej potyczce ze smokami. Zawiod?e? Andronicusa i Imperium. Co rzekniesz na sw? obron?? Romulus wpatrywa? si? w niego wyzywaj?co. – Nie ?a?uj? swych czyn?w – rzek?. – Odzyskanie Miecza by?o wa?kie dla Imperium. Inny starzec nachyli? si?. – Lecz nie odzyska?e? go, czy tak? Krew nap?yn??a Romulusowi do twarzy. Ukatrupi?by tego cz?owieka, gdyby tylko m?g?. – Niemal odzyska?em – odrzek? w ko?cu. – Niemal nic nie znaczy. – Napotkali?my niespodziewane przeszkody. – Smoki? – zauwa?y? jeden z cz?onk?w rady. Romulus zwr?ci? si? ku niemu. – Jak mo?na by? tak nierozwa?nym? – rzek? cz?onek rady. – Naprawd? s?dzi?e?, ?e uda ci si? je zwyci??y?? Romulus odchrz?kn??. Wzbiera? w nim gniew. – Nie. Mym celem nie by?o zabicie smok?w. By?o nim odzyskanie Miecza. – Jak ju? wspomnia?em, w tej kwestii tak?e ci si? nie powiod?o. – Co gorsza – rzek? inny. – Nastawi?e? smoki przeciwko nam. Z ca?ego Imperium nap?ywaj? raporty o ich atakach. Rozp?ta?e? wojn?, kt?rej nie jeste?my w stanie wygra?. To ogromna strata dla Imperium. Romulus nie pr?bowa? ju? odpowiada?; wiedzia?, ?e doprowadzi to jedynie do kolejnych oskar?e? i pretensji. Wszak byli to ludzie Andronicusa i kierowa?y nimi inne pobudki. – Ogromna szkoda, i? nie ma tu wielkiego Andronicusa, by we w?asnej osobie ci? wych?osta? – rzek? inny cz?onek rady. – Jestem przekonany, i? nie pozwoli?by ci prze?y? tego dnia. Odchrz?kn?? i opar? si? o krzes?o. – Lecz skoro go tu nie ma, musimy czeka? na jego powr?t. Teraz rozka?esz armii wys?a? legiony okr?t?w, by wspom?c Wielkiego Andronicusa w Kr?gu. A je?li chodzi o ciebie, zostaniesz zdegradowany, pozbawiony or??a i stopnia. Nie opuszczaj barak?w i oczekuj naszych dalszych rozkaz?w. Romulus wgapia? si? w niego, nie dowierzaj?c. – Powinno ci? ucieszy?, i? nie zabijamy ci? na miejscu. A teraz odejd? – rzek? inny cz?onek rady. Romulus zacisn?? pi??ci. Spurpurowia? i zmierzy? spojrzeniem ka?dego z cz?onk?w rady. Poprzysi?g? w duchu, ?e zabije ka?dego z nich. Lecz rzek? sobie, ?e musi si? z tym wstrzyma?, ?e jeszcze nie czas. M?g?by zyska? troch? zadowolenia z zabicia ich teraz, lecz nie pomog?oby mu to osi?gn?? jego ostatecznego celu. Romulus obr?ci? si? i wypad? z sali. Jego kroki odbija?y si? echem, gdy wychodzi? przez otwarte drzwi, kt?re zaraz za nim zamkni?to. Romulus wymaszerowa? z budynku kapitolu i ruszy? w d?? setki z?otych schod?w, ku oczekuj?cym go ?o?nierzom. Odwr?ci? si? do swego zast?pcy. – Panie – rzek? genera?, pochylaj?c si? nisko. – Jakie s? twoje rozkazy? Romulus wpatrywa? si? w niego, my?l?c. Nie m?g?, rzecz zrozumia?a, wykona? rozkaz?w Rady; wr?cz przeciwnie, nasta? czas, by si? im sprzeciwi?. – Rada rozkaza?a, by wszystkie okr?ty Imperium powr?ci?y natychmiast do naszych brzeg?w. Genera? rozwar? szeroko oczy. – Panie, lecz wtedy Wielki Andronicus pozostanie w Kr?gu bez mo?liwo?ci powrotu do Imperium. Romulus odwr?ci? si? i spojrza? na niego przeci?gle, ch?odno. – Nigdy nie kwestionuj mych rozkaz?w – odrzek? g?osem zimnym jak l?d. Genera? sk?oni? si?. – Oczywi?cie, panie. Prosz? o wybaczenie. Dow?dca odwr?ci? si? i odszed? szybkim krokiem, i Romulus wiedzia?, ?e wykona jego rozkazy. By? oddanym ?o?nierzem. Romulus u?miechn?? si? do siebie. Jakimi g?upcami byli cz?onkowie Rady, my?l?c, ?e ich us?ucha, ?e wykona ich rozkazy. Zdecydowanie go nie doceniali. Wszak nie dysponowali nikim, kto by go zdegradowa?, i nim to do nich dotrze, Romulus, maj?c jeszcze w?adz?, wyda wystarczaj?co du?o rozkaz?w, by powstrzyma? ich przed uzyskaniem nad nim kontroli. Andronicus jest wielki, lecz Romulus jest wi?kszy. Na obrze?ach placu sta? m??czyzna odziany w szat? w kolorze jarz?cej si? zieleni z opuszczonym kapturem, ods?aniaj?cym szerok?, p?ask? ???t? twarz o czterech oczach. M??czyzna mia? d?ugie, chude r?ce, palce d?ugie jak rami? Romulusa, i czeka? cierpliwie. By? Wokablem. Romulus nie lubi? zadawa? si? z t? ras?, lecz w pewnych okoliczno?ciach by? do tego zmuszony – i to w?a?nie by?a jedna z nich. Romulus podszed? do Wokabla, wyczuwaj?c z odleg?o?ci kilku krok?w, jak dziwaczny, a zarazem straszny by?. Stw?r wpatrywa? si? w niego swymi czterema oczami. Wyci?gn?? jeden ze swych d?ugich palc?w i dotkn?? jego piersi. Romulus zatrzyma? si? natychmiast, gdy dotkn?? go o?lizg?y palec. – Znale?li?my to, po co nas pos?a?e? – rzek? stw?r, po czym z jego gard?a doby? si? dziwny, gulgocz?cy d?wi?k. – Lecz b?dzie ci? to sporo kosztowa?o. – Zap?ac?, ile zechcecie – rzek? Romulus. Stw?r zawaha? si?, jak gdyby podejmuj?c decyzj?. – Musisz przyj?? sam. Romulus zawaha? si?. – Sk?d mam wiedzie?, czy m?wisz prawd?? – spyta? Romulus. Stw?r pochyli? si? i na jego twarzy pojawi?o si? co?, co mog?oby imitowa? u?miech. Romulus ?a?owa?, ?e tak si? sta?o. Jego oczom ukaza?y si? setki ma?ych, ostrych z?b?w w prostok?tnej szcz?ce. – Nie mo?esz tego wiedzie? – odrzek?. Romulus spojrza? we wszystkie jego oczy. Wiedzia?, ?e nie mo?e ufa? temu stworowi. Musia? jednak spr?bowa?. Rzecz, kt?r? go kusi?, by?a zbyt wspania?a, by j? zlekcewa?y?. Romulus szuka? jej ca?e swe ?ycie: by?a to mityczna bro?, kt?ra – jak g?osi legenda – mo?e opu?ci? Tarcz? i pozwoli? przekroczy? Kanion. Stw?r obr?ci? si? do niego plecami i zacz?? odchodzi?, a Romulus sta? w miejscu, przygl?daj?c mu si?. Po chwili ruszy? za nim. ROZDZIA? JEDENASTY Gwendolyn lecia?a na grzbiecie Mycoples, trzymaj?c si? kurczowo Thora, a wiatr targa? jej w?osy. By? zimny, lecz dawa? przyjemne, od?wie?aj?ce uczucie. Zaczyna?a na powr?t czu?, ?e ?yje. Tak naprawd? Gwendolyn nigdy nie czu?a si? tak szcz??liwa, jak w tej chwili. Wszystko zn?w by?o na swym miejscu. Czu?a swoje dziecko, kopi?ce w jej brzuchu, i wyczuwa?a, ?e raduje si? ono z blisko?ci Thora. Gwen niecierpliwi?a si?, by podzieli? si? z Thorem nowinami, lecz czeka?a na idealny moment. A odk?d opu?cili Wie?? Schronienia, nie mieli chwili, by pom?wi?. Rzucili si? w wir walki i przygody, siedz?c we dwoje na grzbiecie Mycoples, a Gwen patrzy?a zdumiona, jak bestia zabija dziesi?tki ludzi Andronicusa. Nie mia?a dla nich ani krztyny lito?ci. Wr?cz przeciwnie – odczuwa?a zadowolenie, czu?a, ?e jej pragnienie zemsty powoli si? wype?nia. Ka?dy zabity ?o?nierz Imperium, ka?de oswobodzone miasto i osada by?y powetowaniem ich krzywd. Po tych wszystkich kl?skach, po obserwowaniu, jak wr?g sieje zniszczenie na jej ojczystych ziemiach, zwyci?stwo by?o przyjemnym uczuciem. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696231&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.