*** Òâîåé Ëóíû çåëåíûå öâåòû… Ìîåé Ëóíû áåñïå÷íûå ðóëàäû, Êàê ñâåòëÿ÷êè ãîðÿò èç òåìíîòû,  ëèñòàõ âèøíåâûõ ñóìðà÷íîãî ñàäà. Òâîåé Ëóíû ïå÷àëüíûé êàðàâàí, Áðåäóùèé â äàëü, òðîïîþ íåâåçåíüÿ. Ìîåé Ëóíû áåçäîííûé îêåàí, È Áðèãàíòèíà – âåðà è ñïàñåíüå. Òâîåé Ëóíû – ïå÷àëüíîå «Ïðîñòè» Ìîåé Ëóíû - äîâåð÷èâîå «Çäðàâñòâóé!» È íàøè ïàðàëëåëüíûå ïóòè… È Ç

Noc ?mia?k?w

Noc ?mia?k?w Morgan Rice Kr?lowie I Czarnoksi??nicy #6 Przepe?niona akcj? powie?? z gatunku fantasy, kt?ra z pewno?ci? zadowoli zar?wno fan?w dotychczasowej tw?rczo?ci Morgan Rice, jak i entuzjast?w powie?ci takich jak The Inheritance Cycle Christophera Paolini.. Najnowsza powie?? Rice wci?gnie bez reszty wszystkich mi?o?nik?w literatury dla m?odzie?y. The Wanderer, A Literary Journal (dotyczy Powrotu Smok?w) NOC ?MIA?K?W to sz?sta cz??? bestsellerowej serii fantasy Morgan Rice, KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY (pierwsza cz???, POWR?T SMOK?W, jest do ?ci?gni?cia za darmo) ! W ksi?dze zatytu?owanej NOC ?MIA?K?W Kyra b?dzie musia?a odnale?? spos?b, by wydosta? si? z Mardy i powr?ci? do Escalonu z Ber?em Prawdy. Tam we?mie udzia? w najwi?kszej bitwie swojego ?ycia przeciwko armii Ra, narodowi trolli oraz stadom smok?w. Je?li jej moce i bro? oka?? si? wystarczaj?co silne, na ko?cu swej drogi spotka si? z matk?, dzi?ki kt?rej pozna tajemnic? swego przeznaczenia i narodzin. Duncan b?dzie musia? zmierzy? si? w prze?omowym starciu z armi? Pandezji. B?dzie walczy? dzielnie i zaciekle, wygrywaj?c kolejne bitwy, lecz gdy dojdzie do ostatecznej konfrontacji w Diabelskim Kanionie, jego wszystkie dotychczasowe zwyci?stwa mog? okaza? si? bez znaczenia w obliczu okrutnego podst?pu, kt?ry przygotowa? dla niego Ra. By odeprze? atak smok?w w Zatoce ?mierci, Alec i wojownicy Zaginionych Wysp po??cz? si?y z Merkiem i c?rk? kr?la Tarnisa. Aby ocali? Escalon, b?d? musieli odnale?? Duncana i wsp?lnie z nim stawi? czo?a Wezuwiuszowi. Dramatyczne bitwy, bro? i czary doprowadz? do zapieraj?cego dech w piersiach, nieoczekiwanego zako?czenia sagi Kr?lowie i Czarnoksi??nicy, kt?re obfitowa? b?dzie zar?wno w bolesne tragedie jak i w inspiruj?ce odrodzenia. NOC ?MA?K?W przeniesie ci? do ?wiata rycerzy i wojownik?w, kr?l?w i namiestnik?w, honoru i m?stwa, magii, przeznaczenia, potwor?w i smok?w. To magiczna opowie?? o mi?o?ci i z?amanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. To powie?? fantasy w najlepszym wydaniu, kt?ra b?dzie ?y? w tobie jeszcze d?ugo po jej przeczytaniu, kt?ra wci?gnie ka?dego czytelnika, bez wzgl?du na jego p?e? czy wiek. Dobra wiadomo?? dla wszystkich tych, kt?rzy po przeczytaniu ca?ej serii Kr?gu Czarnoksi??nika wci?? pragn? wi?cej. Ksi??ki Morgan Rice to zapowied? kolejnej genialnej serii fantasy, kt?ra zabiera nas w podr?? do ?wiata trolli i smok?w, m?stwa, honoru, odwagi, magii i wiary w swoje przeznaczenie. Morgan po raz kolejny uda?o si? stworzy? nietuzinkowych bohater?w, kt?rych dopingujemy na ka?dej stronie ksi??ki.. Obowi?zkowa pozycja w biblioteczce ka?dego mi?o?nika gatunku fantasy. Books and Movie Reviews, Roberto Mattos (dotyczy Powrotu Smok?w) Morgan Rice Noc ?mia?k?w Ksi?ga 6 Cyklu Kr?lowie I Czarnoksi??nicy PRZEK?AD: SANDRA WILK Morgan Rice Morgan Rice plasuje si? na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autor?w powie?ci dla m?odzie?y. Morgan jest autork? bestsellerowego cyklu fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, z?o?onego z siedemnastu ksi??ek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, z?o?onej, do tej pory, z jedenastu ksi??ek; bestsellerowego cyklu thriller?w post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, z?o?onego, do tej pory, z dw?ch ksi??ek; oraz najnowszej serii fantasy KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY, sk?adaj?cej si? z dw?ch cz??ci (kolejne w trakcie pisania). Powie?ci Morgan dost?pne s? w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 j?zykach. Morgan czeka na wiadomo?? od Ciebie. Odwied? jej stron? internetow? www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/) i do??cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezp?atn? ksi??k?, darmowe prezenty, darmow? aplikacj? do pobrania i dost?p do najnowszych informacji. Do??cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozosta? z nami w kontakcie! Wybrane komentarze do ksi??ek Morgan Rice „Je?li po zako?czeniu cyklu KR?G CZARNOKSI??NIKA uzna?e?, ?e nie warto ju? ?y?, nie masz racji. POWROTEM SMOK?W Morgan Rice rozpoczyna co?, co zapowiada si? na kolejn? fantastyczn? seri? powie?ci, prowadz?cych w ?wiat fantasy zamieszkany przez trolle i smoki. Jest to opowie?? o m?stwie, honorze, odwadze, magii i wierze w przeznaczenie. Morgan po raz kolejny uda?o si? stworzy? silne postaci, kt?rym kibicujemy na ka?dym kroku… To powie??, kt?ra powinna si? znale?? w biblioteczce ka?dego, kto uwielbia dobrze napisane fantasy.” –-Books and Movie Reviews Roberto Mattos “POWR?T SMOK?W porywa od pierwszych stron… ?wietne fantasy… Rozpoczyna si? – tak jak powinno – trudno?ciami jednej z bohaterek i zr?cznie wprowadza czytelnika w szerszy kr?g rycerzy, smok?w, magii, potwor?w i przeznaczenia… Powie?? zawiera wszystkie elementy podgatunku high fantasy, od ?o?nierzy i bitew po konfrontacje z samym sob?… Spodoba si? ka?demu, kto lubi epickie powie?ci fantasy pe?ne silnych i wiarygodnych m?odych bohater?w.” –-Midwest Book Review D. Donovan, eBook Reviewer “Pe?na akcji powie?? fantasy, kt?ra bez w?tpienia przypadnie do gustu fanom tw?rczo?ci Morgan Rice, a tak?e fanom takich powie?ci jak cykl DZIEDZICTWO Christophera Paoliniego… Fani powie?ci m?odzie?owych po?r? najnowsz? ksi??k? Morgan Rice i b?d? b?aga? o kolejne.” –-The Wanderer,A Literary Journal (w odniesieniu do Powrotu smok?w) „Porywaj?ce fantasy, w kt?rego fabu?? wplecione s? elementy tajemnicy i intrygi. Wyprawa bohater?w opowiada o narodzinach odwagi oraz zrozumieniu celu ?ycia, kt?re prowadzi do rozwoju, dojrza?o?ci i doskona?o?ci… Dla mi?o?nik?w tre?ciwego fantasy – przygody, bohaterowie, ?rodki wyrazu i akcja sk?adaj? si? na barwny ci?g wydarze?, dobrze ukazuj?cych przemian? Thora z marzycielskiego dzieciaka w m?odzie?ca, kt?ry musi stawi? czo?a nieprawdopodobnym niebezpiecze?stwom, by prze?y?… Zapowiada si? obiecuj?ca epicka seria dla m?odzie?y.” – Midwest Book Review (D. Donovan, eBook Reviewer) „KR?G CZARNOKSI??NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksi??ce, by odnie?? natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnic?, walecznych rycerzy i rozwijaj?ce si? zwi?zki, a w?r?d nich z?amane serca, oszustwa i zdrady. To ?wietna rozrywka na wiele godzin, kt?ra przem?wi do ka?dej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znale?? dla niej miejsce w swojej biblioteczce.” – Books and Movie Reviews, Roberto Mattos “W pierwszej cz??ci epickiej serii fantasy Kr?g Czarnoksi??nika (obecnie liczy czterna?cie cz??ci), odznaczaj?cej si? wartk? akcj?, autorka zapoznaje czytelnik?w z czternastoletnim Thorgrinem „Thorem” McLeodem, kt?ry marzy o tym, by do??czy? do Srebrnej Gwardii, rycerskiej elity, kt?ra s?u?y kr?lowi… Styl Rice jest r?wny, a pocz?tek serii intryguje.” – Publishers Weekly Powie?ci Morgan Rice KORON I CHWA?A NIEWOLNIK, WOJOWNIK, KR?LOWA (CZ??? 1) KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY POWR?T SMOK?W (CZ??? 1) POWR?T WALECZNYCH (CZ??? 2) POT?GA HONORU (CZ??? 3) KU?NIA M?STWA (CZ??? 4) KR?LESTWO CIENI (CZ??? 5) NOC ?MA?K?W (CZ??? 6) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBO ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W  (CZ??? 15) POTYCZKI RYCERZY (CZ??? 16) ?MIERTELNA BITWA (CZ??? 17) THE SURVIVAL TRILOGY ARENA ONE: SLAVERUNNERS (CZ??? 1) ARENA TWO (CZ??? 2) THE VAMPIRE JOURNALS PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) S?uchaj serii KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY na audiobooku! Chcesz darmowe ksi??ki? Dopisz si? do listy mailingowej Morgan Rice, a otrzymasz bezp?atnie 4 ksi??ki, 3 mapy, 1 aplikacj?, 1 gr?, 1 powie?? graficzn? i ekskluzywne upominki! Aby do niej do??czy?, odwied? stron?: www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/) Copyright © 2015 Morgan Rice Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami dopuszczonymi na mocy ameryka?skiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autora. Niniejszy e-book przeznaczony jest wy??cznie do u?ytku osobistego. Niniejszy e-book nie mo?e by? odsprzedany lub odst?piony innej osobie. Je?li chcesz podzieli? si? t? ksi??k? z inn? osob?, nale?y zakupi? dodatkowy egzemplarz dla ka?dego odbiorcy. Je?li czytasz t? ksi??k?, cho? jej nie zakupi?e?, lub nie zosta?a ona zakupiona dla ciebie, powiniene? j? zwr?ci? i kupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za poszanowanie ci??kiej pracy autora. Niniejsza ksi??ka jest utworem literackim. Wszystkie nazwy, postacie, miejsca i zdarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki i s? fikcyjne. Wszelkie podobie?stwo do os?b ?yj?cych lub zmar?ych jest ca?kowicie przypadkowe i niezamierzone. Jacket image Copyright Algol, © Shutterstock.com. Dla Kiry Dean, mojej bohaterki, kt?ra ma w sobie wi?cej odwagi ni? jakikolwiek rycerz. ROZDZIA? PIERWSZY Duncan brodzi? w opadaj?cej z wolna wodzie, kt?ra rozbryzgiwa?a si? woko?o jego kostek. Otacza?y go tuziny jego ludzi, kt?rzy tak?e przemierzali to p?ywaj?ce cmentarzysko. Woko?o unosi?y si? setki pandezja?skich trup?w, kt?re obija?y si? o jego nogi, gdy brodzi? w stoj?cej jeszcze wodzie Everfall. Jak daleko si?gn?? wzrokiem, rozci?ga?o si? morze cia?. Wyp?ywaj?ca z kanionu woda wyrzuca?a pandezyjskich ?o?nierzy i porzuca?a ich, ust?puj?c na pustyni. Smak zwyci?stwa by? gorzki. Duncan spojrza? w d??, na kanion, z kt?rego wylewa?a si? spieniona woda, z ka?d? chwil? wypluwaj?c kolejne cia?a. Odwr?ci? si? i spojrza? ku widnokr?gowi, ku Everfall, gdzie rw?cy potok zwolni? do nik?ego strumyczka. Poczu?, jak z wolna przez jego cia?o przechodzi przyjemny dreszcz zwyci?stwa. Doko?a niego zacz??y rozbrzmiewa? zwyci?skie okrzyki jego zdumionych ?o?nierzy, kt?rzy brodzili w wodzie z niedowierzaniem. Z wolna dociera?o do nich, ?e naprawd? odnie?li zwyci?stwo. Cho? mieli niewielkie szanse, prze?yli, zwyci??yli znacznie liczniejszy legion. Leifallowi jednak si? uda?o. Duncan poczu? przyp?yw wdzi?czno?ci wzgl?dem swych lojalnych ?o?nierzy, wzgl?dem Leifalla, Anvina, a nade wszystko wzgl?dem swego syna. ?aden z nich nie stch?rzy?, cho? szanse na zwyci?stwo by?y nik?e. W oddali rozleg? si? ha?as. Duncan spojrza? w stron? widnokr?gu i ku swej nieopisanej uciesze ujrza? Leifalla i jego wojak?w z Leptus – w?r?d nich Anvina i Aidana oraz biegn?cego przy jego nodze Bia?ego – powracaj?cych z Everfall, jad?cych ku nim, by si? do nich przy??czy?. Za nimi pod??a?a niedu?a armia Leifalla, setki wojwonik?w, kt?rych zwyci?skie okrzyki nios?y si? a? tutaj. Duncan przeni?s? wzrok na powr?t na p??noc i spostrzeg?, ?e na horyzoncie ziemia pokrywa si? czerni?. Tam – mo?e o jaki? dzie? drogi od nich – znajdowa?a si? pandezja?ska armia, gromadzi?a si?, gotowa?a, by pom?ci? ich pora?k?. Duncan wiedzia?, ?e nast?pnym razem przypuszcz? atak nie tysi?cem m???w, lecz setk? tysi?cy. Wiedzia?, ?e nie zosta?o im wiele czasu. Raz dopisa?o mu szcz??cie, lecz nie m?g?by przetrzyma? ataku setek tysi?cy ?o?nierzy, nawet gdyby u?y? ka?dej mo?liwej sztuczki. A wykorzysta? ju? wszystkie. Potrzebna mu by?a nowa strategia, i to szybko. Gdy jego ludzie zebrali si? woko?o niego, Duncan powi?d? spojrzeniem po ich zaci?tych, ponurych obliczach i wiedzia?, ?e ci wielcy wojownicy oczekuj?, ?e ich poprowadzi. Wiedzia?, ?e decyzja, kt?r? teraz podejmie, b?dzie mia?a wp?yw nie tylko na niego samego, lecz tak?e na tych wspania?ych m???w – a w istocie na ca?y Escalon. Przez wzgl?d na nich powinien podj?? s?uszn? decyzj?. Duncan ?ama? sobie g?ow?, pr?buj?c znale?? rozwi?zanie, rozwa?aj?c konsekwencje ka?dego z mo?liwych strategicznych posuni??. Ka?de z nich nios?o ze sob? wielkie ryzyko i powa?ne konsekwencje, i by?y bardziej jeszcze ryzykowne ni? to, co zrobi? w kanionie. – Panie dow?dco? – rozleg? si? g?os. Obr?ciwszy si? Duncan ujrza? powa?n? twarz Kavosa, kt?ry patrzy? na niego z szacunkiem. Setki m??czyzn za jego plecami tak?e wpatrywa?y si? w niego. Czekali, a? wyda rozkaz. Dotarli z nim do granic swoich mo?liwo?ci i wyszli z tego ?ywo. Ufali mu. Duncan skin?? g?ow?, bior?c g??boki oddech. – Je?li zetrzemy si? z Pandezjanami na otwartej ziemi – zacz??. – poniesiemy pora?k?. Wci?? maj? nad nami przewag? stu do jednego. S? tak?e bardziej wypocz?ci, lepiej uzbrojeni i wyekwipowani. Zgin?liby?my wszyscy, nim s?o?ce skryje si? za widnokr?giem. Duncan westchn??. Jego ludzie przys?uchiwali si? uwa?nie ka?demu jego s?owu. – Nie jeste?my jednak w stanie ucieka? – ci?gn?? dalej. – i nie powinni?my tego robi?. Trolle atakuj?, a smoki kr??? po niebie. Nie zd??ymy uciec i si? skry?, by prowadzi? wojn? partyzanck?. Poza tym ukrywanie si? nie le?y w naszym zwyczaju. Potrzebna nam ?mia?a, szybka i zdecydowana strategia, by pokona? naje?d?c?w i raz na zawsze wyp?dzi? ich z naszych ziem. Duncan zamilk? na d?ug? chwil?, g?owi?c si? nad niemal niemo?liwym zadaniem, kt?re ich czeka?o. S?ycha? by?o jedynie wycie wiatru hulaj?cego na pustyni. – Co proponujesz, Duncanie? – ponagli? go wreszcie Kavos. Duncan spojrza? ponownie na Kavosa, zaciskaj?c d?o? na swej halabardzie i rozlu?niaj?c j?, wpatruj?c si? w niego uwa?nie. Jego s?owa d?wi?cza?y mu w g?owie. Winien by? tym wielkim wojownikom strategi?. Spos?b nie tylko na to, by prze?y? – lecz by zwyci??y?. Duncan zamy?li? si? nad ukszta?towaniem terenu w Escalonie. Wiedzia?, ?e bitwy wygrywa si? dzi?ki znajomo?ci terenu i chyba jedynie w tym wzgl?dzie mia? przewag? nad wrogiem. Powi?d? my?lami po wszystkich miejscach w Escalonie, w kt?rych mogliby wykorzysta? naturalne ukszta?towanie ziem. W istocie, musia?oby to by? wyj?tkowe miejsce, miejsce, w kt?rym kilka tysi?cy m???w by?oby w stanie odeprze? setki tysi?cy. Niewiele by?o miejsc w Escalonie – gdzie indziej tak?e by?o ich niewiele – kt?re na to pozwala?y. Jednak gdy Duncan przywo?a? w my?li legendy i opowie?ci zas?yszane od ojca, a przed nim jego ojca, gdy pomy?la? o wszystkich wielkich bitwach z dawnych czas?w, o kt?rych pobiera? nauki, spostrzeg?, ?e my?li jego w?druj? ku bitwom najbardziej bohaterskim, najbardziej spektakularnym, w kt?rych niewielu stawi?o czo?a znacznie liczniejszemu przeciwnikowi. Raz za razem uwaga jego powraca?a w jedno miejsce: Diabelski Jar. By?o to miejsce bohater?w. Miejsce, w kt?rym kilku m???w odpar?o armi?, w kt?rym pr?bie zostali poddani wszyscy wielcy wojownicy Escalonu. W Jarze znajdowa?a si? najw??sza prze??cz w ca?ym Escalonie i by?o to by? mo?e jedyne miejsce na tych ziemiach, w kt?rym to ukszta?towanie terenu decydowa?o o wyniku bitwy. Strome klify i g?ry styka?y si? z morzem, a na drug? stron? przej?? mo?na by?o jedynie w?skim przesmykiem. By? to jar, kt?ry odebra? niejedno ?ycie. Ludzie musieli przechodzi? jeden za drugim. Armie musia?y przechodzi? ?o?nierz za ?o?nierzem. By?o to przew??enie, w kt?rym kilku wojownik?w – je?li byli dobrze rozmieszczeni i wystarczaj?co heroiczni – mog?o odeprze? ca?? armi?. Tak przynajmniej g?osi?y legendy. – Jar – odrzek? w ko?cu Duncan. Wszyscy otworzyli szeroko oczy. Powoli zacz?li kiwa? g?owami z szacunkiem. By?a to powa?na decyzja; ostatnia deska ratunku. To miejsce wybierano, gdy nie by?o ju? dok?d si? uda?, w nim  ludzie tracili ?ycie lub je ratowali, utracali lub ocalali ziemie. By?o to legendarne miejsce. Miejsce bohater?w. – Jar – powiedzia? Kavos, kiwaj?c d?ugo g?ow? i przesuwaj?c d?oni? po brodzie. – Odwa?na decyzja. Pozostaje jednak jeden problem. Duncan spojrza? na niego. – Jar ma zatrzyma? naje?d?c?w na zewn?trz, nie wewn?trz – odpar?. – Pandezjanie ju? s? wewn?trz. Mogliby?my zagrodzi? wyj?cie z Jaru i zatrzyma? ich wewn?trz. Ale chcemy si? ich st?d pozby?. – Ani razu za czas?w naszych przodk?w – doda? Bramthos. – armia naje?d?cy nie zosta?a zmuszona, by przekroczy? Jar, gdy ju? raz przez niego przesz?a. Jest ju? za p??no. Ju? przez niego przeszli. Duncan skin?? g?ow?, my?l?c o tym samym. – Mnie tak?e przesz?o to przez my?l – odrzek?. – Jednak zawsze znajdzie si? jaki? spos?b. By? mo?e uda nam si? zwabi? ich z powrotem przez Jar na drug? stron?. A gdy znajd? si? na po?udniu, zagrodzimy im drog? i staniemy do walki. M??czy?ni wpatrywali si? w niego, wyra?nie sko?owani. – A jak wed?ug ciebie mamy tego dokona?? – zapyta? Kavos. Duncan doby? miecza, znalaz? suchy skrawek ziemi, podszed? i zacz?? rysowa?. M??czy?ni zebrali si? blisko niego. Ostrze jego broni przesuwa?o si? po piasku. – Kilku z nas zwabi ich na drug? stron? – powiedzia?, kre?l?c lini? na ziemi. – Reszta b?dzie czeka? po drugiej stronie, gotowa, by zagrodzi? drog?. Sprawimy, i? Pandezjanie pomy?l?, ?e nas goni?, ?e uciekamy. Moi ludzie, gdy ju? zawr?c?, mog? zatoczy? ko?o z powrotem przez tunele, powr?ci? na t? stron? Jaru i zagrodzi? przej?cie. Wtedy wszyscy b?dziemy mogli stan?? do boju. Kavos pokr?ci? g?ow?. – A czemu s?dzisz, ?e Ra po?le sw? armi? przez Jar? Duncan by? zdeterminowany. – Rozumiem Ra – odpar?. – Pragnie naszego zniszczenia. Pragnie ca?kowitego zwyci?stwa. Spodoba mu si? to, gdy? cechuje go pycha, dlatego po?le za nami ca?? sw? armi?. Kavos pokr?ci? g?ow?. – Ci, kt?rzy zwabi? ich na drug? stron? – powiedzia?. – zostan? nara?eni na atak. Powr?t przez tunele b?dzie niemal?e niemo?liwy. Ci m??czy?ni najpewniej zostan? uwi?zieni i zgin?. Duncan skin?? ponuro g?ow?. – Dlatego te? sam ich poprowadz? – rzek?. Wszyscy spojrzeli na niego z szacunkiem. Potarli brody. Na ich twarzach malowa?y si? niepok?j i zw?tpienie, wyra?nie widzieli, jakie ryzyko niesie ze sob? ten plan. – Mo?e i si? uda – powiedzia? Kavos. – Mo?e zdo?amy zwabi? si?y pandezja?skie przez Jar i zagrodzi? im drog?. Nawet je?li tak si? stanie, Ra nie wy?le wszystkich swych ludzi. Tutaj stacjonuj? jedynie jego po?udniowe wojska. Inne oddzia?y rozsiane s? po ca?ym kraju. Dysponuje pot??n? p??nocn? armi?, kt?ra strze?e p??nocy. Nawet je?li zwyci??ymy w tej wielkiej bitwie, nie zwyci??ymy w wojnie. Escalon wci?? b?dzie we w?adaniu jego ludzi. Duncan skin?? g?ow?, rozmy?laj?c o tym samym. – Dlatego te? rozdzielimy nasze si?y – odrzek?. – Po?owa wyruszy ku Jarowi, a druga po?owa na p??noc i zaatakuje p??nocn? armi? Ra. Ty ich poprowadzisz. Kavos spojrza? na niego z zaskoczeniem. – Je?li mamy oswobodzi? Escalon, musimy dzia?a? w tym samym czasie – doda? Duncan. – Ty poprowadzisz bitw? na p??nocy. Poprowad? ich na swe ziemie, do Kos. Niech walki przenios? si? w g?ry. Nikt nie walczy tam tak dobrze jak wy. Kavos skin?? g?ow?, wyra?nie zadowolony z tego pomys?u. – A ty, Duncanie? – spyta? z trosk? w g?osie. – Cho? moje szanse na p??nocy s? znikome, twoje w Jarze s? jeszcze mniejsze. Duncan skin?? g?ow? i u?miechn?? si?. Zacisn?? d?o? na przedramieniu Kavosa. – B?d? zatem wi?ksze na zdobycie chwa?y – odpar?. Kavos u?miechn?? si? z podziwem. – A co z pandezja?sk? flot?? – wtr?ci? Seavig, daj?c krok do przodu. – Ju? teraz port w Ur jest w ich r?kach. Escalon nie b?dzie wolny, p?ki maj? w?adz? nad morzem. Duncan skin?? swemu druhowi g?ow?, k?ad?c d?o? na jego ramieniu. – Dlatego zbierzesz swych ludzi i wyruszysz ku wybrze?u – odrzek? Duncan. – Zbierz sw? ukryt? flot? i pop?y? na p??noc, noc?, przez Morze Smutku. Pop?y? do Ur. Je?li b?dziesz wystarczaj?co przebieg?y, by? mo?e uda ci si? ich pokona?. Seavig wpatrywa? si? w Duncana, pocieraj?c brod?, a w jego szelmowskim spojrzeniu b?ysn??a odwaga. – Zdajesz sobie spraw? z tego, ?e b?dziemy mieli tuzin okr?t?w naprzeciw tysi?ca – powiedzia?. Duncan skin?? g?ow?, a Seavig u?miechn?? si?. – Wiedzia?em, ?e nie bez powodu pa?am do ciebie sympati? – rzek? Seavig. Seavig dosiad? swego konia, a jego ludzie poszli w jego ?lady. Bez s?owa ruszy? z kopyta, prowadz?c ich w pustyni?, kieruj?c si? na zach?d, ku morzu. Kavos da? krok naprz?d, zacisn?? d?o? na przedramieniu Duncana i spojrza? mu w oczy. – Zawsze wiedzia?em, ?e obaj zginiemy za Escalon – powiedzia?. – Nie wiedzia?em jedynie, ?e zginiemy w tak chwalebny spos?b. B?dzie to ?mier? godna naszych przodk?w. Dzi?kuj? ci za to, Duncanie. Obdarzy?e? nas wielkim darem. – A ja dzi?kuj? wam – odrzek? Duncan. Kavos obr?ci? si?, skin?? ku swym ludziom. Bez s?owa dosiedli swych koni i wyruszyli na p??noc, do Kos. Odje?d?ali, rzucaj?c entuzjastyczne okrzyki i wzniecaj?c wielkie tumany kurzu. Duncan pozosta? sam z kilkoma setkami m??czyzn, kt?rzy czekali na jego rozkaz. Odwr?ci? si? w ich stron?. – Leifall si? zbli?a – powiedzia?, patrz?c jak zbli?aj? si? na widnokr?gu. – Gdy tu dotr?, wyruszymy wszyscy jak jeden m?? ku Jarowi. Duncan ruszy?, by dosi??? swego wierzchowca, gdy nagle powietrze przeci?? jaki? g?os: – Panie dow?dco! Duncan zwr?ci? si? w przeciwnym kierunku i zaszokowa?o go to, co ujrza?. Ze wschodu nadchodzi?a samotna posta?, zmierzaj?c ku nim przez pustyni?. Duncanowi serce zabi?o jak oszala?e, gdy si? jej przyjrza?. To niemo?liwe. Jego ludzie rozst?pili si? na boki, gdy si? zbli?y?a. Serce Duncana zatrzyma?o si? na chwil? i poczu?, jak z wolna oczy zachodz? mu ?zami. Nie m?g? w to uwierzy?. Niczym widmo na pustyni zbli?a?a si? ku niemu jego c?rka. Kyra. Kyra sz?a ku nim sama z u?miechem na twarzy, kieruj?c si? prosto w jego stron?. Duncan by? sko?owany. Jak tu dotar?a? Co tu robi? Dlaczego jest sama? Czy przesz?a taki kawa? drogi? Gdzie jest Andor? A jej smok? To nie mia?o najmniejszego sensu. Lecz by?a to ona we w?asnej osobie, jego c?rka powraca?a do niego. Jej widok przywr?ci? spok?j jego duszy. Wszystko by?o znowu takie, jak powinno, nawet je?li tylko na chwil?. – Kyra – powiedzia?, z przej?ciem wychodz?c naprz?d. ?o?nierze rozst?pili si? na boki, a Duncan szed? naprz?d z u?miechem, wyci?gaj?c r?ce przed siebie, pragn?c j? obj??. Ona tak?e si? u?miecha?a, wyci?gaj?c r?ce przed siebie i id?c w jego kierunku. Ca?e jego ?ycie nabra?o sensu, gdy ujrza?, ?e ?yje. Duncan pokona? kilka ostatnich krok?w, niezwykle podekscytowany, ?e mo?e j? obj??. Gdy podesz?a do niego i obj??a go, otoczy? j? ramionami. – Kyra – wyrzuci? z siebie dr??cym g?osem. – ?yjesz. Powr?ci?a? do mnie. Czu?, jak po policzkach sp?ywaj? mu ?zy, ?zy rado?ci i ulgi. Jednak – co dziwne – ona sta?a nieruchomo i milcza?a. Z wolna Duncan zacz?? pojmowa?, ?e co? jest nie w porz?dku. Na u?amek sekundy przed tym, jak si? domy?li?, poczu? przera?liwy b?l. J?kn??, nie mog?c z?apa? oddechu. ?zy rado?ci przeistoczy?y si? w ?zy b?lu, gdy? nie by? w stanie oddycha?. Nie pojmowa?, co si? dzieje; zamiast czu?ego u?cisku poczu? zimno stalowego ostrza wchodz?ce pomi?dzy jego ?ebra, wpychane a? po r?koje??. Poczu? ciep?o w brzuchu, poczu?, ?e dr?twieje, ?e nie mo?e oddycha?, my?le?. B?l parali?owa? go, pali?, by? tak niespodziewany. M??czyzna opu?ci? wzrok i ujrza? w swym sercu sztylet. Sta? bez ruchu, zaszokowany. Podni?s? wzrok na Kyr?, spojrza? jej w oczy i cho? b?l by? ogromny, jej zdrada zabola?a bardziej. Nie przeszkadza?o mu to, ?e umrze. Lecz to, ?e umrze z r?ki swej c?rki, rozdziera?o go na strz?py. Gdy poczu?, ?e ?wiat doko?a niego zaczyna wirowa?, zamruga?, sko?owany, usi?uj?c zrozumie?, dlaczego osoba, kt?r? kocha? najbardziej na ?wiecie, zdradzi?a go. Kyra jednak tylko u?miechn??a si?, nie okazuj?c skruchy. – Witaj, ojcze – powiedzia?a. – Jak?e mi?o jest znowu ci? zobaczy?. ROZDZIA? DRUGI Oszo?omiony Alec sta? w paszczy smoka, trzymaj?c w dr??cych d?oniach Niedoko?czony Miecz, a smocza krew broczy?a na niego jak wodospad. Wyjrza? zza rz?d?w ostrych jak brzytwa z?bisk, r?wnie du?ych jak on sam, i skuli? si?, gdy smok spada? jak kamie? w d??, ku oceanowi. Zbli?ali si? do lodowatych w?d Zatoki ?mierci i ch?opak czu?, ?e ?o??dek podchodzi mu do gard?a. Wiedzia?, ?e je?li nie zabije go si?a uderzenia, zostanie zmia?d?ony cielskiem martwego gada. Alec, nadal w szoku ?e zdo?a? u?mierci? t? wielk? besti?, wiedzia?, ?e ci??ar smoka i pr?dko??, z jak? spada?, sprawi?, ?e opadnie na samo dno Zatoki ?mierci i poci?gnie go ze sob?. Niedoko?czony Miecz m?g? u?mierci? smoka – lecz ?aden miecz nie zdo?a? go zatrzyma?. Co gorsza, rozlu?niaj?ce si? szcz?ki stwora zamyka?y si?, tworz?c potrzask, z kt?rego Alec nigdy nie zdo?a uciec. Wiedzia?, ?e musi porusza? si? szybko, je?li ma mie? jakiekolwiek szanse na prze?ycie. Krew ze smoczego podniebienia la?a si? na jego g?ow?, a Alec wyci?gn?? miecz i – gdy szcz?ki niemal ju? si? zwar?y – zebra? si? w sobie i skoczy?. Wrzeszcza?, spadaj?c w lodowatym powietrzu. Ostre jak brzytwa z?biska smoka drasn??y go po plecach, rozcinaj?c sk?r? i gdy jego koszula na chwil? zahaczy?a si? o smoczy z?b, Alec pomy?la?, ?e mu si? nie uda. Za sob? us?ysza?, jak wielkie szcz?ki zamykaj? si?, poczu?, jak jego koszula rozdziera si? i jej kawa?ek odrywa – i wreszcie spada? swobodnie. Alec m??ci? r?koma i nogami w powietrzu, gotuj?c si? do upadku w czarn?, spienion? wod? w dole. Nagle rozleg? si? plusk. Alec by? w szoku, gdy wpad? w lodowate wody, od niskiej temperatury zapar?o mu dech w piersi. Ostatnim, co ujrza?, gdy podni?s? wzrok, by?o cielsko martwego smoka, spadaj?ce nieopodal niego, maj?ce w?a?nie wpa?? w zatok?. Cielsko smoka g?o?no uderzy?o w powierzchni?, wzniecaj?c na wszystkie strony wielkie fale. Na szcz??cie omin??o Aleca o w?os, a fala wznios?a si? i oddali?a od cia?a. Ponios?a Aleca w g?r? na dobre dwadzie?cia st?p, nim si? zatrzyma?a – i, ku przera?eniu Aleca, wszystko zacz?? wci?ga? ogromny wir. Alec p?yn?? w przeciwnym kierunku ze wszystkich si?, lecz nie udawa?o mu si? to. Cho? stara? si? jak m?g?, ani si? obejrza?, a wielki wir wci?ga? go pod powierzchni?. Alec p?yn?? z ca?ych si?, nadal ?ciskaj?c w d?oni miecz. By? ju? dobre dwadzie?cia st?p pod wod?, kopi?c i opadaj?c w lodowatych wodach. Rozpaczliwie uderza? nogami, pr?buj?c wyp?yn?? na powierzchni?. Promienie s?o?ca igra?y na powierzchni wody i Alec spostrzeg?, ?e w jego stron? p?yn? ogromne rekiny. Zauwa?y? w?a?nie kad?ub okr?tu ko?ysz?cego si? wysoko na powierzchni wody i wiedzia?, ?e pozosta?o mu jedynie kilka chwil na prze?ycie. Ch?opak kopn?? ostatni raz i wynurzy? si? wreszcie na powierzchni?, chwytaj?c ?apczywie powietrze; po chwili poczu?, jak chwytaj? go czyje? silne r?ce. Podni?s? wzrok i zobaczy?, ?e Sovos wci?ga go na pok?ad okr?tu i sekund? p??niej by? w powietrzu, wci?? ?ciskaj?c w d?oni miecz. K?tem oka spostrzeg? jednak jaki? ruch i gdy si? odwr?ci? ujrza?, ?e z wody wyskakuje ogromny czerwony rekin, zamierzaj?cy si? na jego nog?. Nie by?o czasu do stracenia. Alec poczu?, ?e miecz dr?y w jego d?oni, podpowiadaj?c mu, co ma robi?. Nigdy wcze?niej nie czu? niczego podobnego. Zamachn?? si? i wrzasn??, opuszczaj?c bro? z ca?ych si? obojgiem r?k. Rozleg? si? odg?os stali przecinaj?cej cia?o i Alec przygl?da? si? w szoku, jak Niedoko?czony Miecz przecina ogromnego rekina wp??. W czerwonej wodzie zaroi?o si? natychmiast od rekin?w po?eraj?cych mi?so. Kolejny rekin rzuci? si? na jego stopy, jednak tym razem Alec poczu?, ?e kto? podnosi go wysoko i upad? z hukiem na pok?ad. Przetoczy? si? i j?kn??, ca?y obola?y i posiniaczony, i odetchn?? ci??ko z ulg?, wyczerpany, ociekaj?c wod?. Kto? natychmiast okry? go pledem. – Jak gdyby zabicie smoka nie wystarczy?o – rzek? Sovos z u?miechem, staj?c nad nim i podaj?c mu buk?ak wina. Alec poci?gn?? du?y ?yk, a? poczu? ciep?o w brzuchu. W?r?d ?o?nierzy na okr?cie panowa?y chaos i podniecenie. Aleca to nie zdziwi?o: wszak niecz?sto smok pada? od miecza. Obejrza? si? i po?r?d ci?by na pok?adzie ujrza? Merka i Lorn?, kt?rzy musieli zosta? wyci?gni?ci z wody wcze?niej. Merk wygl?da? mu na ?achudr?, by? mo?e na najemnego zab?jc?, a Lorna by?a ol?niewaj?ca, by?o w niej co? eterycznego. Oboje ociekali wod? i wygl?dali na oszo?omionych i szcz??liwych, ?e uda?o im si? prze?y?. Alec spostrzeg?, ?e ?o?nierze wpatruj? si? w niego niby ra?eni piorunem. Podni?s? si? z wolna, w szoku, gdy zorientowa? si?, co w?a?nie uczyni?. M??czy?ni przenosili wzrok z miecza, ociekaj?cego wod? w jego d?oni, na niego, jak gdyby by? jakim? bogiem. On tak?e spojrza? na miecz, czuj?c jak ci??y mu w d?oni, niby co? ?ywego. Utkwi? spojrzenie w tajemniczym, b?yszcz?cym metalu, jak gdyby by? to obcy mu przedmiot i przywo?a? w pami?ci chwil?, gdy d?gn?? smoka i sw?j szok, gdy przeci?? nim jego cia?o. Nie m?g? si? nadziwi? mocy tego or??a. Bardziej nurtowa?o go jednak pytanie, kim on sam jest. Jakim cudem on, prosty ch?opak ze zwyk?ej wioski, zdo?a? u?mierci? smoka? Co te? kry? dla niego los? Zaczyna? przeczuwa?, ?e jego los nie mia? by? zwyczajny. Alec us?ysza? k?apanie tysi?ca szcz?k, a gdy wyjrza? za burt?, ujrza? ?awic? czerwonych rekin?w po?eraj?cych ogromne cielsko smoka, kt?re unosi?o si? na powierzchni wody. Czarne wody Zatoki ?mierci przybra?y teraz barw? krwistej czerwieni. Alec patrzy? na unosz?ce si? cielsko i dotar?o do niego, ?e naprawd? to zrobi?. Jakim? cudem zdo?a? zabi? smoka. On, w pojedynk?, spo?r?d wszystkich mieszka?c?w Escalonu. W powietrzu ponios?y si? g?o?ne ryki i gdy Alec podni?s? g?ow?, ujrza? tuziny smok?w ko?uj?cych w oddali, pluj?cych strumieniami p?omieni, ??dnych zemsty. Cho? wszystkie patrzy?y na niego, niekt?re zdawa?y si? l?ka? do niego zbli?y?. Kilka od??czy?o si? od stada, gdy spostrzeg?y jednego ze swoich unosz?cego si? martwego na wodzie. Pozosta?e jednak piszcza?y rozw?cieczone i zanurkowa?y prosto na niego. Patrz?c jak rzucaj? si? w d??, Alec nie zwleka?. Ruszy? ku rufie, wskoczy? na reling i zwr?ci? si? ku nim. Poczu?, jak przep?ywa przez niego moc miecza, dodaj?c mu odwagi, i gdy sta? tak, poczu? now?, ?elazn? determinacj?. Mia? wra?enie, ?e miecz go prowadzi. On i or?? byli teraz jedno?ci?. Stado smok?w rzuci?o si? prosto na niego. Przewodzi? im ogromny gad o rozjarzonych zielonych ?lepiach, kt?ry rycza?, pluj?c przy tym ogniem. Alec trzyma? miecz uniesiony wysoko i czu?, jak dr?y mu w d?oni, dodaj?c odwagi. Wiedzia?, ?e wa?? si? losy Escalonu. Ch?opak poczu? przyp?yw odwagi, jakiej wcze?niej nie zna? i wyda? okrzyk bitewny; wtedy miecz rozjarzy? si?. Promie? intensywnego ?wiat?a wystrzeli? w g?r?, zatrzymuj?c ?cian? ognia w p?? drogi na niebie. Nie ustawa? tak d?ugo, a? p?omienie zmieni?y kierunek, a gdy Alec ponownie ci?? mieczem, smok zawy? i zacz?? si? miota?, po czym run?? prosto w d?? i wpad? do wody. Kolejny smok rzuci? si? w d?? i Alec ponownie uni?s? miecz, zatrzymuj?c ?cian? ognia i zabijaj?c stwora. Inny smok obni?y? lot i opu?ci? szpony, jak gdyby chcia? pochwyci? Aleca. Ten odwr?ci? si? i ci??, i ku swemu zdumieniu ujrza?, ?e miecz odr?ba? stworowi ?apy. Smok zawy?, a Alec w tym samym ruchu zamachn?? si? zn?w i ugodzi? go w bok, zadaj?c mu g??bok? ran?. Smok wpad? do oceanu i gdy miota? si? w wodzie, nie potrafi?c si? wznie??, zosta? napadni?ty przez rekiny. Inny smok – niedu?y, czerwony – zanurkowa? z drugiej strony z otwartymi szeroko szcz?kami – tym razem Alec pozwoli?, by poprowadzi? go jego instynkt, i skoczy? w g?r?. Miecz zapewni? mu moc i ch?opak skoczy? wy?ej, ni? by?by w stanie sobie wyobrazi?, nad ?bem smoka, i wyl?dowa? na jego grzbiecie. Smok pisn?? i szarpn?? si?, lecz Alec trzyma? si? mocno. Bestia nie zdo?a?a go zrzuci?. Alec poczu?, ?e jest silniejszy od smoka, ?e jest w stanie nim kierowa?. – Smoku! – zawo?a?. – Rozkazuj? ci! Atakuj! Smok nie mia? wyboru. Odwr?ci? si? i skierowa? ku g?rze, prosto w stado spadaj?cych smok?w. Tuzin gad?w lecia? w d??. Alec zwr?ci? si? ku nim bez cienia l?ku, wzlecia? ku g?rze, by si? z nimi zetrze?. Gdy starli si? w powietrzu, Alec ci?? mieczem raz za razem z si?? i pr?dko?ci?, z kt?rych istnienia nie zdawa? sobie sprawy. Oder?n?? skrzyd?o jednemu ze smok?w, podci?? gard?o innemu, po czym d?gn?? jeszcze innego w bok szyi, okr?ci? si? i odci?? ogon kolejnego. Jeden za drugim smoki spada?y jak kamienie i z g?o?nym pluskiem wpada?y do wody, tworz?c wir w zatoce. Alec nie ust?powa?. Raz po raz atakowa? stado, przecinaj?c niebo, nie cofaj?c si? ani razu. Walczy? zapami?tale i niemal nie zauwa?y?, gdy kilka pozosta?ych jeszcze smok?w odwr?ci?o si? wreszcie z piskiem i odlecia?o, przestraszone. Alec nie m?g? w to uwierzy?. Smoki. Przestraszone. Ch?opak spojrza? w d??. Spostrzeg?, jak wysoko si? znajduje, ujrza? Zatok? ?mierci rozci?gaj?c? si? w dole, setki okr?t?w, z kt?rych wi?kszo?? sta?a w p?omieniach, i tysi?ce unosz?cych si? na wodzie martwych trolli. Tak?e Wysp? Knossos ogarn??a po?oga, a jej fort run??. Panowa? tam wielki chaos i zniszczenie. Alec spostrzeg? ich flot? i pokierowa? smoka ni?ej. Gdy si? zbli?yli, ch?opak uni?s? miecz i zatopi? go w grzbiecie smoka. Stw?r pisn?? i run?? w d??, a gdy zbli?yli si? do wody, Alec skoczy? i wpad? do wody obok okr?tu. Natychmiast wyrzucono liny i wci?gni?to Aleca na pok?ad. Gdy znalaz? si? na okr?cie, nie dr?a? ju?. Nie by?o mu ju? zimno, nie by? te? zm?czony, s?aby ani przestraszony. Czu? za to moc, jakiej wcze?niej nie zna?. Przepe?nia?y go odwaga i si?a. Mia? wra?enie, ?e narodzi? si? na nowo. Zabi? stado smok?w. I nic w ca?ym Escalonie nie mog?o go teraz zatrzyma?. ROZDZIA? TRZECI Wezuwiusz, zbudzony ostrymi szczypcami, kt?re przesuwa?y si? po zewn?trznej stronie jego d?oni, z trudem uni?s? jedn? powiek?, a drug? wci?? mia? zamkni?t?. Podni?s? wzrok, zdezorientowany, i spostrzeg?, ?e le?y twarz? w piasku. Fale oceanu rozbija?y si? za nim, a lodowata woda obmywa?a ty? jego n?g. Przypomnia? sobie wszystko. Po tej wielkiej bitwie wyrzuci?o go na wybrze?e Zatoki ?mierci; zastanawia? si?, jak d?ugo le?a? tak bez przytomno?ci. Poziom wody z wolna podnosi? si?, gotuj?c si?, by go zabra?, je?li si? nie przebudzi. Jednak to nie ch??d wody go zbudzi? – a stw?r na jego d?oni. Wezuwiusz spojrza? w bok, na sw? wyci?gni?t? na piasku r?k?, i ujrza? sporych rozmiar?w fioletowego kraba, kt?ry wbija? szczypce w jego d?o? i wydziera? z niej niedu?e kawa?ki cia?a. Nie spieszy? si?, jak gdyby Wezuwiusz by? trupem. Przy ka?dym jego ruchu Wezuwiusz czu? fal? b?lu. Wezuwiusza nie zdziwi?o zachowanie stwora; rozejrza? si? i zobaczy? na ca?ej pla?y tysi?ce cia?, pozosta?o?ci po jego armii trolli. Le?a?y, pokryte fioletowymi krabami. Odg?osy uderze? ich szczypc?w nios?y si? w powietrzu. Od odoru rozk?adaj?cych si? trollich cia? zemdli?o go, a? prawie zwymiotowa?. Krab na jego d?oni by? pierwszym, kt?ry odwa?y? si? zaw?drowa? a? do Wezuwiusza. Inne najpewniej wyczu?y, ?e dalej ?yje i cierpliwie czeka?y. Jednak ten jeden odwa?ny krab podj?? ryzyko. Teraz ju? tuziny stwor?w zwraca?y si? w jego kierunku, niepewnie id?c w ?lady pierwszego kraba. Wezuwiusz wiedzia?, ?e w ci?gu kilku chwil przykryje go i po?re ?ywcem ta niewielka armia – o ile wcze?niej nie zabior? go lodowate wody Zatoki ?mierci. Wezuwiusz poczu? silny przyp?yw w?ciek?o?ci. Wyci?gn?? woln? r?k?, chwyci? fioletowego kraba i powoli zacisn?? d?o?. Krab pr?bowa? mu si? wymkn?? – ale Wezuwiusz mu na to nie pozwoli?. Stw?r wierzga? odn??ami i pr?bowa? schwyci? Wezuwiusza szczypcami, lecz ten trzyma? go mocno, nie pozwalaj?c mu si? obr?ci?. ?ciska? coraz mocniej, powoli, nie spieszy? si?, czerpi?c ogromn? przyjemno?? z zadawania b?lu. Stw?r piszcza?, wydaj?c okropny, wysoki d?wi?k, gdy Wezuwiusz powoli zaciska? d?o? w pi???. Wreszcie p?kn??. Wezuwiusz us?ysza? satysfakcjonuj?cy szcz?k skorupy, a fioletowa krew pociek?a po jego d?oni. Upu?ci? rozgniecionego na miazg? stwora. Wezuwiusz pod?wign?? si? nieco chwiejnie na jedno kolano, a wtedy tuziny krab?w rozpierzch?y si?, wyra?nie zaszokowane widokiem podnosz?cego si? trupa. Jeden za drugim zacz??y si? odwraca? i gdy wsta?, tysi?ce krab?w rozbieg?y si?. Pla?a opustosza?a, gdy Wezuwiusz stawia? pierwsze kroki na brzegu. Szed? przez cmentarzysko i z wolna wszystko mu si? przypomina?o. Bitwa na Knossos. Zwyci??a?, mia? w?a?nie zabi? Lorn? i Merka, gdy zjawi?y si? te smoki. Przypomnia? sobie upadek z wyspy; utrat? armii; przypomnia? sobie, jak jego flota stan??a w p?omieniach; i wreszcie jak nieomal si? utopi?. By? to pogrom i Wezuwiusz p?on?? ze wstydu na sam? my?l o nim. Odwr?ci? si? i spojrza? na zatok?, miejsce swej pora?ki, i spostrzeg? w oddali wci?? p?on?c? wysp? Knossos. Zobaczy? pozosta?o?ci swej floty, unosz?ce si? na wodzie, rozbite na kawa?ki. Niekt?re okr?ty wci?? p?on??y. I wtedy us?ysza? pisk wysoko w g?rze. Podni?s? g?ow? i zamruga?. Wezuwiusz nie pojmowa? tego, co ujrza? przed sob?. To niemo?liwe. Smoki spada?y z nieba i nieruchome wpada?y jak kamie? do zatoki. Martwe. Wysoko w g?rze dostrzeg? jakiego? cz?owieka na jednym z tych gad?w. Toczy? walk? z nimi wszystkimi, trzymaj?c si? kurczowo smoczego grzbietu i dzier??c w d?oni miecz. Reszta stada w ko?cu odwr?ci?a si? i uciek?a. Spojrza? na powr?t w stron? wody i na widnokr?gu ujrza? tuziny okr?t?w pod bander? Zaginionych Wysp. Widzia?, jak m??czyzna zeskakuje z ostatniego smoka i p?ynie w ich stron?. Spostrzeg? dziewczyn?, Lorn?, i najemnika, Merka, i ?wiadomo??, ?e prze?yli, rozw?cieczy?a go. Wezuwiusz spojrza? zn?w na brzeg i przygl?daj?c si? swym martwym poddanym, zjedzonym przez kraby albo zabranym przez wod? i po?artym przez rekiny, czu? si? samotny jak nigdy wcze?niej. Ze zdumieniem spostrzeg?, ?e prze?y? jako jedyny z armii, kt?r? prowadzi?. Wezuwiusz obr?ci? si? i skierowa? wzrok ku p??nocy, ku kontynentalnemu Escalonowi. Wiedzia?, ?e gdzie? tam daleko na p??nocy P?omienie opad?y. W tej w?a?nie chwili jego wojska opuszcza?y Mard? i naje?d?a?y Escalon, miliony trolli zmierza?y na po?udnie. Wezuwiuszowi uda?o si? wszak dotrze? do Wie?y Kos i zniszczy? Miecz Ognia. Jego armia z pewno?ci? przesz?a ju? granic? i rozdziera?a Escalon na strz?py. Potrzebowali kogo?, kto ich poprowadzi. Potrzebowali jego. Wezuwiusz mo?e i przegra? t? bitw? – lecz musia? pami?ta?, ?e wygra? wojn?. Chwila jego najwi?kszej chwa?y, chwila, na kt?r? czeka? ca?e swe ?ycie, jeszcze nie nadesz?a. Nasta? czas, by chwyci? za ster, by poprowadzi? swych ludzi ku ostatecznemu zwyci?stwu. Tak, pomy?la?, prostuj?c si?, lekcewa??c b?l, rany i przejmuj?cy ch??d. Dosta? to, po co przyszed?. Niech dziewczyna i jej ludzie b??kaj? si? po oceanie. Jego czeka?o wszak zniszczenie Escalonu. Zawsze m?g? powr?ci? i zabi? j? p??niej. U?miechn?? si? na t? my?l. Tak, zabije j?. Rozerwie j? na strz?py. Wezuwiusz ruszy? truchtem, po czym przyspieszy?. Skieruje si? na p??noc. Do??czy do swych poddanych. I poprowadzi ich ku najwi?kszej bitwie wszech czas?w. Nadszed? czas, by raz na zawsze zniszczy? Escalon. Wkr?tce Escalon i Marda b?d? jednym. ROZDZIA? CZWARTY Kyle przypatrywa? si? z zadziwieniem, jak szczelina w ziemi rozszerza si?, a tysi?ce trolli spadaj? g??boko w otch?a?, m??c?c woko?o r?koma, i trac? ?ycie. Nieopodal sta? Alva z uniesion? lask?, od kt?rej bi?y promienie intensywnego ?wiat?a, tak jasne, ?e Kyle musia? os?oni? oczy d?oni?. Unicestwia? armi? trolli, w pojedynk? chroni?c p??noc. Kyle walczy? do utraty si?, podobnie jak Kolva u jego boku, i cho? po?o?yli tuziny trolli w zaciek?ej walce wr?cz, nim zostali ranni, ich si?y by?y ograniczone. Jedynie Alva powstrzymywa? trolle przed opanowaniem Escalonu. Trolle szybko zorientowa?y si?, ?e zgin? w szczelinie i zatrzyma?y si? po drugiej stronie, pi??dziesi?t st?p przed ni?, zdaj?c sobie spraw?, ?e nie mog? posun?? si? dalej. Spojrza?y na Alv?, Kolv?, Kyle’a, Dierdre i Marco, a w oczach ich rozgorza?a frustracja. Gdy szczelina powi?ksza?a si? dalej w ich kierunku, odwr?ci?y si? z panik? w oczach i uciek?y. Niebawem g?o?ne dudnienie oddali?o si? i woko?o zapad?a cisza. Fala trolli usta?a. Czy ucieka?y z powrotem do Mardy? Przegrupowywa?y si?, by najecha? inn? cz??? kraju? Kyle nie mia? pewno?ci. Gdy wszystko woko?o ucich?o, Kyle le?a? na ziemi, cierpi?c od poniesionych ran. Patrzy?, jak Alva powoli opuszcza sw? lask? i ?wiat?o woko?o niego przygasa. Wtedy Alva zwr?ci? si? ku niemu, wyci?gn?? d?o? i po?o?y? j? na jego czole. Kyle poczu?, jak fala ?wiat?a wdziera si? do jego cia?a, poczu?, jak robi mu si? cieplej, jak si? rozja?nia, a po chwili poczu?, ?e jest ca?kowicie zdr?w. Usiad?, zaszokowany, czuj?c si? zn?w sob? – i pe?en wdzi?czno?ci. Alva przykl?kn?? przy Kolvie, po?o?y? d?o? na jego brzuchu i jego tak?e uleczy?. Po chwili Kolva podni?s? si?, wyra?nie zaskoczony tym, ?e stan?? zn?w na nogi, z b?yszcz?cym spojrzeniem. P??niej przysz?a kolej na Dierdre i Marco. Alva po?o?y? na nich d?onie i ich tak?e uzdrowi?. Si?gn?? lask? i dotkn?? tak?e Leo i Andora, kt?rzy podnie?li si? o w?asnych si?ach. Magiczne moce Alvy uleczy?y wszystkich, nim si? wykrwawili. Kyle sta? zadziwiony, do?wiadczywszy na sobie mocy tej magicznej istoty, o kt?rej przez wi?kszo?? swego ?ycia s?ysza? jedynie pog?oski. Wiedzia?, ?e znalaz? si? w obecno?ci prawdziwego mistrza. Wyczuwa? tak?e, ?e jest to ulotna obecno??; ?e jest to mistrz, kt?ry nie mo?e tu pozosta?. – Uda?o ci si? – powiedzia? Kyle, pe?en podziwu i wdzi?czno?ci. – Powstrzyma?e? ca?y nar?d trolli. Alva pokr?ci? g?ow?. – Nic podobnego – odrzek? powoli i wyra?nie wywa?onym, pradawnie brzmi?cym g?osem. – Jedynie je spowolni?em. Wielkie i straszliwe zniszczenie nadal zbli?a si? ku nam. – Ale jak to? – upiera? si? Kyle. – Ta szczelina – nigdy jej nie przekrocz?. Zabi?e? tak wiele tysi?cy trolli. Czy? nie jeste?my bezpieczni? Alva pokr?ci? g?ow? ze smutkiem. – Nie widzia?e? nawet u?amka tego narodu. Nadejd? ich miliony. Rozpocz??a si? wielka bitwa. Bitwa, kt?ra zadecyduje o losach Escalonu. Alva przeszed? po ruinach Wie?y Ur, wspieraj?c si? na lasce, a Kyle przygl?da? si? mu, jak zawsze zaintrygowany t? zagadk?. Wreszcie odwr?ci? si? ku Dierdre i Marco. – Pragniecie powr?ci? do Ur, czy? nie? – zapyta? ich. Dierdre i Marco skin?li g?owami z nadziej? w oczach. – Ruszajcie – rozkaza?. Popatrzyli na niego wyra?nie sko?owani. – Ale tam nic nie pozosta?o – powiedzia?a dziewczyna. – Miasto zosta?o zniszczone. Znikn??o pod wod?. Teraz rz?dz? nim Pandezjanie. – Powr?t do tego miejsca by?by oddaniem si? w r?ce ?mierci – wtr?ci? Marco. – Teraz, owszem – odpar? Alva. – Niebawem jednak b?dziecie tam potrzebni, gdy rozpocznie si? wielka bitwa. Dierdre i Marco, nie potrzebuj?c zach?ty, odwr?cili si?, dosiedli razem Andora i ruszyli z kopyta w las, na po?udnie, z powrotem do miasta Ur. Leo pozosta? u boku Kyle’a. Kyle pog?adzi? go po ?bie. – My?lisz o mnie i my?lisz o Kyrze, co, ma?y? – spyta? Kyle Leo. Leo pisn?? z czu?o?ci? i Kyle wiedzia?, ?e wilk pozostanie u jego boku i b?dzie go strzeg?, jak gdyby by? Kyr?. Wyczu?, ?e ma w nim wspania?ego towarzysza walki. Kyle spojrza? na Alv? pytaj?co, a Alva odwr?ci? si? i utkwi? wzrok w lesie na p??nocy. – A my, mistrzu? – spyta? Kyle. – Gdzie jeste?my potrzebni? – Tutaj – odrzek? Alva. Kyle spojrza? w stron? widnokr?gu, tak jak Alva patrz?c na p??noc, w stron? Mardy. – Nadchodz? – doda?. – A my trzej jeste?my ostatni? nadziej? Escalonu. ROZDZIA? PI?TY Kyr? ogarn??a fala paniki, gdy szarpa?a si? w paj?czej sieci, wij?c si?, rozpaczliwie pr?buj?c si? uwolni?, a wielki stw?r przesuwa? si? powoli w jej stron?. Nie chcia?a na niego patrze?, ale nie potrafi?a si? powstrzyma?. Odwr?ci?a si? i ogarn??o j? przera?enie, gdy ujrza?a ogromnego, sycz?cego paj?ka, kt?ry szed? w jej stron?, przesuwaj?c jednym za drugim swymi masywnymi odn??ami. Wpatrywa? si? w ni? wielkimi czerwonymi ?lepiami, unosi? d?ugie, kosmate czarne nogi i rozwar? szeroko szcz?k?, obna?aj?c ???te k?y, z kt?rych kapa?a ?lina. Kyra wiedzia?a, ?e pozosta?o jej jedynie kilka chwil ?ycia – i ?e b?dzie to straszliwa ?mier?. Szarpi?c si?, s?ysza?a doko?a siebie stukot ko?ci na sieci; rozejrza?a si? i zobaczy?a pozosta?o?ci wszystkich ofiar, kt?re zgin??y tu przed ni? i wiedzia?a, ?e jej szanse na prze?ycie s? znikome. By?a uwi?ziona i niewiele mog?a na to poradzi?. Kyra zamkn??a oczy, wiedz?c, ?e nie ma innego wyj?cia. Nie mog?a polega? na ?wiecie zewn?trznym. Musia?a wejrze? w g??b siebie. Wiedzia?a, ?e odpowied? nie kryje si? w jej zewn?trznej sile, jej zewn?trznym or??u. Je?li b?dzie polega? na zewn?trznym ?wiecie, zginie. Jej wewn?trzna moc jednak – jak wyczuwa?a – by?a rozleg?a, niesko?czona. Musia?a zaczerpn?? ze swej wewn?trznej si?y, przyzwa? moce, z kt?rymi l?ka?a si? zmierzy?. Musia?a wreszcie zrozumie?, co ni? kierowa?o, poj?? efekt ko?cowy swego duchowego szkolenia. Energia. Tego uczy? j? Alva. Kiedy polegamy na sobie, u?ywamy jedynie u?amka naszej energii, u?amka naszego potencja?u. Zaczerpnij z energii ?wiata. Ca?y wszech?wiat pragnie ci pom?c. Kr??y?o to w jej ?y?ach, czu?a to. By?o to co? szczeg?lnego, co?, z czym si? urodzi?a, co przekaza?a jej matka. By?a to moc, kt?ra kr??y?a we wszystkim, niczym rzeka p?yn?ca pod ziemi?. By?a to ta sama moc, kt?rej zawsze trudno jej by?o zawierzy?. By?a to najg??bsza cz??? niej samej, cz???, kt?rej nie ufa?a jeszcze ca?kowicie. By?a to ta cz???, kt?rej najbardziej si? l?ka?a, bardziej ni? jakiegokolwiek wroga. Chcia?a przyzwa? sw? matk?, rozpaczliwie pragn??a jej pomocy. Wiedzia?a jednak, ?e nie dotrze do niej tutaj, w krainie Mardy. Mog?a liczy? tylko na siebie. By? mo?e to – bycie zupe?nie sam?, poleganie jedynie na sobie – by?o ostatni? cz??ci? jej szkolenia. Kyra zamkn??a oczy, wiedz?c, ?e zrobi to teraz albo nigdy. Wyczu?a, ?e musi sta? si? silniejsza ni? dotychczas by?a, ni? ?wiat, kt?ry widzia?a przed sob?. Zmusi?a si?, by skupi? si? na wewn?trznej energii, a nast?pnie na energii doko?a siebie. Powoli zacz??a j? wyczuwa?. Wyczu?a energi? sieci, energi? paj?ka; poczu?a, jak przez ni? przep?ywa. Z wolna pozwoli?a, by sta?a si? cz??ci? niej. Nie sprzeciwia?a si? jej ju?. Zamiast tego pozwoli?a, by sta?y si? jedno?ci?. Kyra poczu?a, ?e jej ruchy staj? si? wolniejsze; poczu?a, ?e czas zwalnia. Zacz??a wyczuwa? najdrobniejsze szczeg??y, s?ysza?a wszystko, czu?a wszystko doko?a siebie. Nagle poczu?a fal? energii i wiedzia?a – po raz pierwszy – ?e ca?y wszech?wiat jest jedno?ci?. Czu?a, jak dziel?ce wszystko ?ciany krusz? si?, czu?a, ?e bariera pomi?dzy ?wiatem zewn?trznym a wewn?trznym zanika. Poczu?a, ?e ten podzia? by? nieprawdziwy. Wtedy poczu?a przyp?yw energii, jak gdyby ust?pi?a w niej jaka? tama. D?onie jej zap?on??y, jak gdyby sta?y w ogniu. Kyra otworzy?a oczy i zobaczy?a paj?ka. By? ju? blisko i patrzy? na ni?, gotuj?c si? do skoku. Odwr?ci?a si? i kilka st?p dalej ujrza?a sw? lask? zatkni?t? w sieci. Wyci?gn??a r?k?, nie w?tpi?c ju? w siebie. Przyzwa?a lask?, a bro? przeci??a powietrze prosto w jej wyci?gni?t? d?o?. ?cisn??a j? mocno. Kyra u?y?a swej mocy, wiedz?c, ?e jest silniejsza ni? wszystko, co widzi przed sob?, i zawierzy?a sobie. Unios?a r?k?, w kt?rej trzyma?a lask?, a ta oderwa?a si? od sieci. Dziewczyna obr?ci?a si? raptownie i w chwili, gdy k?y paj?ka zbli?a?y si? do niej, wyci?gn??a r?k? i wetkn??a lask? w jego paszcz?. Paj?k wyda? z siebie przera?liwy pisk, a Kyra wepchn??a lask? g??boko w jego paszcz? i obr?ci?a j?. Paj?k pr?bowa? zamkn?? szcz?ki, lecz nie m?g?, laska mu to uniemo?liwia?a. Wtem jednak, ku zdumieniu Kyry, zamkn?? nagle paszcz? i z?ama? pradawn? lask? na kawa?ki. Z?ama? to, co nie mog?o zosta? z?amane, strzaska? w paszczy jak wyka?aczk?. Ta bestia by?a pot??niejsza, ni? si? spodziewa?a. Paj?k skoczy? na ni?, a wtedy czas zwolni?. Kyra poczu?a, ?e wszystko zbiega si? w jednym punkcie. W g??bi duszy czu?a, ?e potrafi si? uwolni?, ?e mo?e by? szybsza ni? ten stw?r. Kyra szarpn??a si? w prz?d i uwolni?a, i przetoczy?a po sieci; gdy paj?k opu?ci? k?y, zamiast niej rozdar? sie?. Gdy Kyra skupi?a si?, po raz pierwszy us?ysza?a nieg?o?ne buczenie w powietrzu, poczu?a, ?e co? j? przyzywa. Odwr?ci?a si? i utkwi?a spojrzenie w czym?, co znajdowa?o si? po drugiej stronie sieci, po co wyprawi?a si? do Mardy: Berle Prawdy. Tkwi?o zatkni?te w bloku czarnego granitu. By?o eteryczne, rozjarzone na tle nocnego nieba. Kyra poczu?a z nim natychmiastow? wi??, poczu?a mrowienie w d?oniach i wyci?gn??a praw? r?k?. Wyda?a z siebie najg?o?niejszy okrzyk bitewny w ?yciu i wiedzia?a – po prostu wiedzia?a – ?e ber?o us?ucha jej. Nagle Kyra poczu?a, ?e ziemia pod jej nogami trz?sie si?. Wiedzia?a, ?e dobywa or??a z samego j?dra ziemi i przez jedn? wspania?? chwil? nie w?tpi?a ju? w siebie, swe moce ani we wszech?wiat. Wtem rozleg? si? g?o?ny ha?as, odg?os kamienia tr?cego o kamie?, i Kyra przygl?da?a si? ze zdumieniem, jak ber?o z wolna unosi si?, wysuwa z granitu. Unios?o si? powoli, po czym przeci??o powietrze i jego czarny, zdobiony klejnotami trzon znalaz? si? w prawej d?oni Kyry. Chwyci?a go i poczu?a, ?e ?yje. Mia?a wra?enie, ?e chwyci?a w??a, ?e trzyma w d?oni ?yj?ce stworzenie. Bez chwili wahania Kyra obr?ci?a si? i opu?ci?a ber?o dok?adnie w chwili, gdy paj?k zbli?y? si? do niej. Ber?o nagle przeobrazi?o si? w miecz i rozci??o ogromn? sie? na dwie cz??ci. Paj?k spad? na ziemi? og?uszony, piszcz?c. Kyra obr?ci?a si? raptownie i ponownie ci??a sie?. Uwolni?a si? ca?kowicie i upad?a na nogi. Trzyma?a ber?o obojgiem r?k wysoko nad g?ow?, gdy bestia rzuci?a si? na ni?. Dzielnie stawi?a jej czo?a, daj?c krok naprz?d i uderzaj?c Ber?em Prawdy z ca?ych si?. Poczu?a, ?e ber?o przechodzi przez grube cia?o paj?ka. Stw?r wyda? z siebie okropny pisk, gdy Kyra przecina?a go na p??. G?sta czarna krew trysn??a z jego cia?a i paj?k pad? martwy u jej st?p. Kyra sta?a, trzymaj?c w dr??cych d?oniach ber?o, czuj?c przyp?yw energii, jakiego nie czu?a nigdy wcze?niej. Poczu?a, ?e zmieni?a si? w tej chwili. Poczu?a, ?e sta?a si? pot??niejsza, ?e nigdy ju? nie b?dzie taka sama. Poczu?a, ?e wszystkie drzwi otworzy?y si? i ?e wszystko jest mo?liwe. Wysoko w niebiosach zagrzmia?o i b?yskawica przeci??a niebo. Szkar?atna b?yskawica przeci??a chmury, rysuj?c na nich linie, jak gdyby chmury ocieka?y law?. Potem rozleg? si? przera?liwie g?o?ny ryk i ku swojej uciesze Kyra ujrza?a, ?e z chmur wy?ania si? Theon. Wyczu?a, ?e bariera opad?a, gdy doby?a ber?a. Po raz pierwszy by?a pewna, ?e to jej przeznaczeniem jest wszystko zmieni?. Theon wyl?dowa? u jej st?p, a ona bez chwili wahania wspi??a si? na jego grzbiet i wznie?li si? wysoko w g?r?. Grzmoty przetacza?y si? doko?a nich, gdy lecieli, kieruj?c si? na po?udnie, z dala od Mardy, ku Escalonowi. Kyra wiedzia?a, ?e zapu?ci?a si? na najniebezpieczniejsze tereny i zwyci??y?a, ?e przesz?a sw? ostateczn? pr?b?. A teraz, z Ber?em Prawdy w d?oni, musia?a stoczy? wojn?. ROZDZIA? SZ?STY Odp?ywaj?c w dal, Lorna patrzy?a, jak wci?? p?on?ca wyspa Knossos znika na widnokr?gu i serce jej p?k?o. Sta?a na dziobie okr?tu, zaciskaj?c d?onie na relingu. Merk sta? u jej boku, a za nimi p?yn??a flota Zaginionych Wysp. Czu?a, ?e oczy wszystkich zwr?cone s? na ni?. Ta ukochana wyspa, dom Obserwator?w, dzielnych wojownik?w z Knossos, przesta?a istnie?. Sta?a w p?omieniach, jej wielki fort zosta? zniszczony, a wojownicy, kt?rzy stali na stra?y przez tysi?ce lat byli teraz martwi, zabici przez fal? trolli i dobici przez stado smok?w. Lorna wyczu?a jaki? ruch i gdy si? odwr?ci?a, zobaczy?a, ?e obok niej staje Alec, ch?opiec, kt?ry zabi? smoki, ten, dzi?ki kt?remu nad Zatok? ?mierci wreszcie zaleg?a cisza. Stan?? obok niej. Wygl?da? na r?wnie oszo?omionego co ona. Trzyma? w d?oni miecz. Lorna poczu?a przyp?yw wdzi?czno?ci wzgl?dem niego i wzgl?dem or??a, kt?ry trzyma? w r?ku. Opu?ci?a na niego wzrok, na Niedoko?czony Miecz – pi?kn? bro? – i poczu?a intensywn? energi?, kt?ra si? z niego rozchodzi?a. Wr?ci?a my?lami do ?mierci smok?w i wiedzia?a, ?e ch?opak trzyma? w d?oniach los Escalonu. Lorna radowa?a si?, ?e ?yje. Wiedzia?a, ?e j? i Merka czeka?by niechybny koniec w Zatoce ?mierci, gdyby nie zjawili si? ci wojownicy z Zaginionych Wysp. Zarazem n?ka?o j? jednak poczucie winy przez wzgl?d na tych, kt?rzy nie prze?yli. Z b?lem serca my?la?a o tym, ?e tego nie przewidzia?a. Przez ca?e swe ?ycie przewidzia?a wszystko, wszystkie koleje losu w swym samotnym ?yciu, strzeg?c Wie?y Kos. Przewidzia?a nadej?cie trolli, przewidzia?a nadej?cie Merka, a nawet zniszczenie Miecza Ognia. Przewidzia?a wielk? bitw? na wyspie Knossos – lecz nie przewidzia?a tego, jak si? sko?czy. Nie przewidzia?a, ?e stanie w p?omieniach, nie przewidzia?a tych smok?w. Zw?tpi?a w swe w?asne moce i to dotkn??o j? do ?ywego. Jak to si? mog?o sta?? – zastanawia?a si?. Jedyn? mo?liwo?ci? by?o to, ?e los Escalonu zmienia? si? z chwili na chwil?. To, co by?o zapisane przez tysi?ce lat, zanika?o. Wyczu?a, ?e los Escalonu wa?y? si? na szali, by? nieuformowany. Lorna wyczu?a, ?e wszystkie oczy na okr?cie skierowane s? na ni?. Wszyscy pragn?li dowiedzie? si?, dok?d si? uda? i co szykowa? dla nich los, gdy oddalali si? od p?on?cej wyspy. Pogr??ony w chaosie ?wiat p?on?? i wszyscy szukali u niej odpowiedzi. Lorna zamkn??a oczy i z wolna poczu?a, jak formuje si? w niej odpowied?, kt?ra wskazuje, gdzie s? najbardziej potrzebni. Co? jednak osnuwa?o mrokiem jej wizj?. Wtem przypomnia?a sobie. Thurn. Lorna otworzy?a oczy i rozejrza?a si? po wodzie w dole, przypatruj?c si? ka?demu unosz?cemu si? cia?u, kt?re przep?ywa?o obok okr?tu, odbijaj?c si? od kad?uba. Marynarze tak?e wyt??ali wzrok od wielu godzin, razem z ni? przypatruj?c si? twarzom, lecz nie znale?li tego, kt?rego szukali. – Pani, czekamy na twe rozkazy – ponagli? delikatnie Merk. – Przeszukujemy wod? od wielu godzin – doda? Sovos. – Thurn nie ?yje. Musimy si? z tym pogodzi?. Lorna potrz?sn??a g?ow?. – Czuj?, ?e jest inaczej – zaprzeczy?a. – Bardziej ni? ktokolwiek inny pragn?, by tak by?o – odpar? Merk. – Zawdzi?czam mu ?ycie. Ocali? nas przed smoczym oddechem. Ale widzieli?my, jak staje w p?omieniach i skacze do morza. – Ale nie widzieli?my, jak umiera – odrzek?a. Sovos westchn??. – Nawet je?li jakim? cudem prze?y? upadek, pani – doda? Sovos. – nie m?g?by przetrwa? w tych wodach. Musimy si? z tym pogodzi?. Nasza flota czeka na rozkazy. – Nie – powiedzia?a stanowczo, z przekonaniem. Czu?a, jak rodzi si? w niej jakie? przeczucie, jakby mrowienie pomi?dzy oczyma. Podpowiada?o jej, ?e Thurn nadal ?yje, ?e jest gdzie? po?r?d szcz?tk?w, po?r?d tysi?cy unosz?cych si? na wodzie cia?. Lorna przygl?da?a si? uwa?nie wodzie, czekaj?c z nadziej?, nas?uchuj?c. Cho? tyle by?a mu winna, a nigdy nie odwraca?a si? od przyjaciela. Nad Zatok? ?mierci zawis?a osobliwa cisza. Trolle pogin??y, smoki znikn??y; jednak zatoka wci?? nios?a w?asne d?wi?ki, nieustaj?ce wycie wichru, rozbryzgiwanie si? tysi?cy spienionych fal, skrzypienie ich okr?tu, nieustannie ko?ysz?cego si? na wodzie. Gdy tak nas?uchiwa?a, podmuchy wiatru przybra?y na sile. – Zbli?a si? sztorm, pani – rzek? wreszcie Sovos. – Musimy p?yn??, a nie wiemy dok?d. Wiedzia?a, ?e maj? racj?. A jednak nie potrafi?a si? z tym pogodzi?. W chwili gdy Sovos otworzy? usta, by si? odezwa?, Lorna poczu?a nag?y dreszcz podniecenia. Pochyli?a si? i dojrza?a na horyzoncie co? na wodzie. Pr?d ni?s? to w stron? okr?tu. Poczu?a mrowienie w do?ku i wiedzia?a, ?e to on. – TAM! – wykrzykn??a. M??czy?ni podbiegli do relingu i spojrzeli za burt?. Oni tak?e to zobaczyli: Thurn unosi? si? na wodzie. Lorna nie traci?a czasu. Da?a dwa du?e kroki, przeskoczy?a przez burt? i zanurkowa?a g?ow? w prz?d, spadaj?c dwadzie?cia st?p w powietrzu ku lodowatym wodom zatoki. – Lorna! – zawo?a? za ni? Merk z trosk? w g?osie. Lorna ujrza?a czerwone rekiny k??bi?ce si? w wodzie i zrozumia?a jego niepok?j. Zatacza?y ko?a wok?? Thurna, lecz cho? tr?ca?y go, spostrzeg?a, ?e nie by?y w stanie przebi? zbroi. Zda?a sobie spraw?, ?e Thurn mia? szcz??cie, i? pozosta? w zbroi, kt?ra go ocali?a – i jeszcze wi?ksze, ?e trzyma? si? deski, dzi?ki kt?rej utrzymywa? si? na powierzchni. K??bi?o si? jednak ko?o niego coraz wi?cej rekin?w, kt?re stawa?y si? coraz ?mielsze i Lorna wiedzia?a, ?e nie pozosta?o mu ju? du?o czasu. Wiedzia?a te?, ?e rekiny podp?yn? i do niej, lecz mimo tego nie zawaha?a si?, nie kiedy jego ?yciu co? zagra?a?o. Cho? tyle by?a mu winna. Lorna wpad?a do wody. Zaszokowa?a j? jej niska temperatura. Nie zatrzymuj?c si? nawet na chwil?, zacz??a kopa? i p?yn?? pod powierzchni?, a? dotar?a do Thurna, u?ywaj?c swej mocy, by znale?? si? przy nim szybciej ni? rekiny. Otoczy?a go r?koma, wyczuwaj?c, ?e ?yje, cho? jest nieprzytomny. Rekiny p?yn??y w jej kierunku, a ona zebra?a si?y, gotowa zrobi? wszystko, by pozostali przy ?yciu. Nagle Lorna spostrzeg?a spadaj?ce obok niej liny. Schwyci?a mocno jedn? z nich i poczu?a, jak kto? szybko odci?ga j? w ty? i w g?r?, w powietrze. Pomoc przysz?a w sam czas: czerwony rekin wyskoczy? z wody i rzuci? si? na jej nogi, chybiaj?c o w?os. Trzymaj?c? Thurna Lorn? wci?gano w g?r? przy podmuchach lodowatego wichru. Ko?ysa?a si? mocno, uderzaj?c o kad?ub okr?tu. Po chwili obaj zostali wci?gni?ci przez za?og?, lecz nim znalaz?a si? zn?w na pok?adzie, Lorna spojrza?a ostatni raz w d?? i zobaczy?a k??bi?ce si? w dole rekiny, rozw?cieczone utrat? posi?ku. Kobieta upad?a na pok?ad z g?uchym hukiem, z Thurnem w ramionach. Natychmiast obr?ci?a go i przyjrza?a si? mu bacznie. P?? jego twarzy by?o zeszpecone, strawione p?omieniami, lecz przynajmniej prze?y?. Oczy mia? zamkni?te. Nie by?y przynajmniej otwarte i zwr?cone ku niebu; to dobry znak. Po?o?y?a d?onie na jego sercu i poczu?a co?. Cho? s?abo, jego serce bi?o. Lorna po?o?y?a d?onie na jego sercu, a wtedy poczu?a przyp?yw energii, intensywne ciep?o przep?ywaj?ce z jej d?oni w jego cia?o. Przyzwa?a swe moce i modli?a si?, by Thurn powr?ci? do ?ycia. Nagle m??czyzna otworzy? oczy i usiad?, wci?gaj?c gwa?townie powietrze. Dysza? ci??ko, wypluwaj?c wod?. Zakas?a?, a pozostali m??czy?ni podbiegli do niego i okryli go futrami, by si? rozgrza?. Lorna nie posiada?a si? z rado?ci. Patrzy?a, jak rumieniec wraca na jego twarz i wiedzia?a, ?e b?dzie ?y?. Nagle Lorna poczu?a, jak kto? otula jej plecy ciep?ym futrem i obr?ciwszy si? ujrza?a stoj?cego nad ni? Merka. U?miechn?? si? i pom?g? jej wsta?. M??czy?ni szybko zebrali si? wok?? niej, patrz?c na ni? z jeszcze wi?kszym szacunkiem. – A teraz? – spyta? powa?nie, staj?c obok niej. Musia? niemal krzycze?, by by?o go s?ycha? przez wiatr i skrzypienie ich rozko?ysanego okr?tu. Lorna wiedzia?a, ?e nie pozosta?o im wiele czasu. Zamkn??a oczy i wyci?gn??a d?onie ku niebu. Z wolna wyczu?a istot? wszech?wiata. Miecz Ognia zosta? zniszczony, Knossos znikn??o, smoki uciek?y, a Lorna musia?a dowiedzie? si?, w kt?rym miejscu Escalon najbardziej ich potrzebowa? w tych trudnych chwilach. Nagle poczu?a obok siebie dr?enie Niedoko?czonego Miecza i ju? wiedzia?a. Odwr?ci?a si? i spojrza?a na Aleca, kt?ry patrzy? na ni? wyczekuj?co. Poczu?a, ?e poznaje, jak wyj?tkowe jest jego przeznaczenie. – Nie b?dziesz ju? pod??a? za smokami – powiedzia?a. – Te, kt?re uciek?y nie zbli?? si? do ciebie – l?kaj? si? ciebie teraz. A je?li b?dziesz ich szuka?, nie znajdziesz ich. Wyruszy?y toczy? boje w innej cz??ci Escalonu. Zadanie u?miercenia ich nale?y teraz do kogo? innego. – Co mam zatem zrobi?, pani? – zapyta?, wyra?nie zaskoczony. Zamkn??a oczy i poczu?a, jak sp?ywa na ni? odpowied?. – P?omienie – odrzek?a, czuj?c, ?e to w?a?ciwa odpowied?. – Musz? wznie?? si? ponownie. Tylko w ten spos?b powstrzymamy Mard? przed zniszczeniem Escalonu. To ma teraz najwi?ksze znaczenie. Alec zdawa? si? zak?opotany. – A co ja mam z tym wsp?lnego? – zapyta?. Spojrza?a na niego. – Niedoko?czony Miecz – odpar?a. – To ostatnia nadzieja. On – tylko on – mo?e sprawi?, ?e ?ciana Ognia wzniesie si? ponownie. Musi powr?ci? do swego prawdziwego domu. Do tej chwili Escalon nie b?dzie bezpieczny. Spojrza? na ni? z zaskoczeniem. – A gdzie le?y jego dom? – zapyta?, a m??czy?ni zbli?yli si?, by pos?ucha?. – Na p??nocy – powiedzia?a. – W Wie?y Ur. – Ur? – spyta? sko?owany Alec. – Czy wie?a nie zosta?a ju? zniszczona? Lorna skin??a g?ow?. – Wie?a – owszem – odrzek?a. – Lecz nie to, co le?y pod ni?. Wzi??a g??boki oddech, a wszyscy spojrzeli na ni? jak zaczarowani. – W wie?y znajduje si? ukryta komnata, g??boko pod ziemi?. To nie wie?a by?a wa?na – by?a jedynie odwr?ceniem uwagi. Chodzi?o o to, co kryje si? pod ni?. Tam Niedoko?czony Miecz odnajdzie sw?j dom. Gdy przywr?cisz go na miejsce, kraj b?dzie bezpieczny, a P?omienie przywr?cone ju? po wsze czasy. Alec wzi?? g??boki oddech, przyswajaj?c sobie wszystkie te nowiny. – Chcecie, bym uda? si? na p??noc? – zapyta?. – Do wie?y? Skin??a g?ow?. – To b?dzie niebezpieczna podr?? – odrzek?a. – Na ka?dym kroku b?dziesz natyka? si? na wrog?w. Zabierz ze sob? wojownik?w z Zaginionych Wysp. Wyruszcie przez Morze Smutku i nie zatrzymujcie si?, p?ki nie dotrzecie do Ur. Da?a krok naprz?d i po?o?y?a d?o? na jego ramieniu. – Zwr?? miecz – rozkaza?a. – I ocal nas. – A ty, pani? – zapyta? Alec. Zamkn??a oczy i poczu?a przera?liwy b?l. Od razu wiedzia?a, dok?d musi si? uda?. – W tej w?a?nie chwili umiera Duncan – rzek?a. – i tylko ja mog? go ocali?. ROZDZIA? SI?DMY Aidan zmierza? przez pustkowie z lud?mi Leifalla. Kasandra jecha?a po jednej jego stronie, Anvin po drugiej, a Bia?y bieg? przy nim. Galopowali, wzniecaj?c tumany kurzu, a Aidan nie posiada? si? z rado?ci z powodu swego zwyci?stwa i dumy. Pom?g? osi?gn?? niemo?liwe, odwr?ci? bieg wodospadu, zmieni? kierunek pot??nych w?d Everfall, skierowa? jego wody rw?cym strumieniem przez r?wnin? i zala? kanion – i ocali? swego ojca w sam? por?. Zbli?ali si? ju? i Aidan, kt?ry pragn?? spotka? si? zn?w z ojcem, widzia? jego ludzi w oddali, nawet tutaj s?ysza? ich radosne okrzyki i przepe?nia?a go duma. Uda?o im si?. Aidan nie posiada? si? z rado?ci, ?e on i jego ludzie prze?yli, ?e kanion zosta? zatopiony, a? wylewa?a si? z niego woda i wyrzuca?a tysi?ce martwych Pandezjan. Po raz pierwszy Aidan poczu?, ?e ma jaki? cel, ?e do czego? przynale?y. Mimo m?odego wieku, znacz?co przyczyni? si? do sprawy ojca i czu? si? teraz jak r?wny po?r?d m??czyzn. Czu?, ?e jest to jedna z wielkich chwil w jego ?yciu. P?dzili galopem w pe?nym s?o?cu, a Aidan nie m?g? si? doczeka?, a? zobaczy swego ojca, dum? w jego oczach, wdzi?czno?? i nade wszystko – szacunek. Jego ojciec b?dzie teraz – Aidan by? tego pewien – widzia? w nim r?wnego sobie, jednego spo?r?d nich, prawdziwego wojownika. Aidan nie pragn?? nigdy niczego wi?cej. Ch?opiec jecha? przed siebie, a w uszach dudni? mu t?tent kopyt ko?skich. Pokryty by? kurzem i spalony s?o?cem od d?ugiej jazdy. Gdy wreszcie wspi?li si? na wzg?rze i ruszyli w d??, ujrza? przed sob? ostatni odcinek drogi. Spojrza? na grup? ludzi swego ojca, serce bi?o mu niespokojnie z niecierpliwo?ci – gdy nagle zorientowa? si?, ?e co? jest nie tak. W oddali ludzie jego ojca rozst?powali si? na boki, a mi?dzy nimi Aidan ujrza? jak?? posta?, id?c? samotnie przez pustyni?. Dziewczyn?. To nie mia?o sensu. Co robi?a tutaj dziewczyna, sama, i czemu sz?a w stron? jego ojca?  Dlaczego wszyscy m??czy?ni zatrzymali si? i przepuszczaj? j?? Aidan nie wiedzia?, co dok?adnie jest nie w porz?dku, lecz po sposobie, w jaki serce t?uk?o mu si? w piersi, co? w g??bi duszy podpowiada?o mu, ?e jego ojciec jest w niebezpiecze?stwie. Co dziwniejsze, gdy Aidan zbli?y? si? do nich, zbi? go z tropu szczeg?lny wygl?d dziewczyny. Dojrza? jej zamszowo-sk?rzan? peleryn?, wysokie czarne buty, lask? u boku, jej d?ugie, jasne w?osy, dumny wyraz twarzy i jej rysy i zamruga?, zdezorientowany. Kyra. Jego konsternacja jedynie pog??bi?a si?. Patrz?c, jak idzie, widz?c jej ch?d i postaw?, wiedzia?, ?e nie wszystko jest w porz?dku. Dziewczyna wygl?da?a jak Kyra, lecz to nie by?a ona. Nie by?a to siostra, z kt?r? mieszka? ca?e ?ycie, z kt?r? sp?dzi? tak wiele godzin, czytaj?c na jej kolanach. Aidan by? jeszcze sto jard?w od nich, a serce wali?o mu jak oszala?e. By? coraz bardziej przera?ony. Schyli? g?ow?, spi?? konia i ponagli? go. Galopowa? tak szybko, ?e niemal nie m?g? z?apa? oddechu. Mia? coraz gorsze przeczucie, czu? nadchodz?c? tragedi?, patrz?c na zbli?aj?c? si? do Duncana dziewczyn?. – OJCZE! – wrzasn??. By? jednak zbyt daleko i wiatr zag?uszy? jego krzyki. Aidan przyspieszy?, wyprzedzaj?c pozosta?ych i p?dz?c w d?? zbocza. Patrzy? bezradnie, jak dziewczyna wyci?ga r?ce, by obj?? jego ojca. – NIE, OJCZE! – krzykn??. By? pi??dziesi?t jard?w od niego, p??niej czterdzie?ci, p??niej trzydzie?ci – jednak wci?? zbyt daleko i m?g? jedynie wszystkiemu si? przygl?da?. – BIA?Y, BIEGNIJ! – rozkaza?. Bia?y wyrwa? do przodu, wyprzedzaj?c nawet konie.  Mimo tego Aidan wiedzia?, ?e nie zd??y. Wtedy ujrza?, jak to si? dzieje. Dziewczyna – ku przera?eniu Aidana – wyci?gn??a r?k? i zatopi?a sztylet w piersi jego ojca, kt?ry otworzy? szeroko oczy, osuwaj?c si? na kolana. Aidan mia? wra?enie, ?e i jego d?gni?to. Czu?, jak ca?e cia?o mu s?abnie, nigdy w ?yciu nie czu? si? tak bezradny. Wszystko sta?o si? tak szybko, ?e ludzie jego ojca stali zdezorientowani, oniemiali. Nikt nie wiedzia? nawet, co si? dzieje. Lecz Aidan wiedzia?. Zorientowa? si? od razu. Dwadzie?cia jard?w od nich, Aidan, zrozpaczony, si?gn?? do pasa, doby? sztyletu, kt?ry dosta? od Motleya, zamachn?? si? i cisn?? nim. Sztylet poszybowa? w powietrzu, obracaj?c si? doko?a siebie, po?yskuj?c w s?o?cu, w stron? dziewczyny. Ta wyci?gn??a sw?j sztylet, wykrzywi?a twarz w grymasie i przygotowa?a, by znowu d?gn?? Duncana – gdy nagle trafi? j? sztylet Aidana. Ch?opak odczu? przynajmniej ulg?, patrz?c, jak przebija ty? jej d?oni, s?ysz?c, jak dziewczyna krzyczy i upuszcza bro?. Nie by? to ludzki krzyk, a ju? z pewno?ci? nie by? to krzyk Kyry. Kimkolwiek by?a, Aidan j? zdemaskowa?. Odwr?ci?a si? i spojrza?a na niego, a wtedy Aidan patrzy? z przera?eniem, jak jej twarz si? zmienia. Dziewcz?ce rysy i sylwetka ust?pi?y miejsca groteskowej, m?skiej postaci, rosn?cej z sekundy na sekund?, a? sta?a si? wi?ksza ni? kt?rykolwiek z nich. Aidan otworzy? oczy szeroko ze zdumienia. Nie by?a to jego siostra. By? to nie kto inny, jak Wielki i ?wi?ty Ra. Ludzie Duncana tak?e patrzyli w szoku. Jakim? cudem sztylet, kt?ry przebi? jego d?o? przerwa? iluzj?, zniszczy? magiczne zakl?cie, kt?rego u?y?, by zwie?? Duncana. W tej chwili Bia?y rzuci? si? naprz?d, skoczy? wysoko, opar? si? swymi wielkimi ?apami o pier? Ra i przewr?ci? go na ziemi?. Warcz?c, pies szarpa? jego gard?o i drapa? go. Przebiera? ?apami po jego twarzy, zaskakuj?c go i uniemo?liwiaj?c mu przygotowanie do ponownego ataku. Ra, mocuj?c si? z nim na ziemi, spojrza? ku niebiosom i wykrzycza? jakie? s?owa, co? w j?zyku, kt?rego Aidan nie rozumia?, najwyra?niej rzucaj?c jakie? pradawne zakl?cie. I wtedy nagle Ra znikn?? w ob?oku kurzu. Pozosta? po nim jedynie le??cy na ziemi okrwawiony sztylet. A obok, w ka?u?y krwi, le?a? nieruchomo ojciec Aidana. ROZDZIA? ?SMY Wezuwiusz jecha? przez pustkowie, kieruj?c si? na p??noc. Galopowa? na wierzchowcu, kt?rego ukrad? po zamordowaniu grupy pandezja?skich ?o?nierzy – i niszczy? wszystko na swej drodze od tamtej pory, niemal nie zwalniaj?c, przedzieraj?c si? przez jedn? wie? za drug?, morduj?c niewinne kobiety i dzieci. Czasem wybiera? jak?? osad?, by zdoby? jad?o i bro?; w inne zapuszcza? si? dla samej rado?ci zabijania. U?miechn?? si? szeroko, gdy przypomnia? sobie, jak podk?ada? ogie? w jednej osadzie po drugiej, jak w pojedynk? spala? je do cna. Pozostawi sw?j znak w Escalonie w ka?dym miejscu, w kt?rym si? znajdzie. Wyje?d?aj?c z ostatniej osady, Wezuwiusz j?kn?? i cisn?? p?on?c? pochodni?, patrz?c z satysfakcj?, jak upada na kolejny dach, podpalaj?c kolejn? wie?. Wypada? z osady z rado?ci?. By?a to ju? trzecia, kt?r? spali? w ci?gu tej godziny. Spali?by je wszystkie, gdyby m?g? – czeka?y go jednak bardziej nagl?ce sprawy. Pogoni? konia kopniakiem, zdeterminowany, by do??czy? do swych trolli i poprowadzi? je podczas ostatniej cz??ci najazdu. Potrzebowali go teraz bardziej ni? kiedykolwiek. Wezuwiusz jecha? i jecha?, pokonuj?c wielk? r?wnin? i wkraczaj?c na p??nocne ziemie Escalonu. Poczu?, ?e jego wierzchowiec m?czy si?, ale tylko spi?? go mocniej. Nie dba? o to, czy go zaje?dzi – tak naprawd? mia? nadziej?, ?e tak si? stanie. S?o?ce chyli?o si? ku zachodowi i Wezuwiusz czu?, ?e jego poddani s? coraz bli?ej i czekaj? na niego; wyczuwa? to. My?l o jego ludziach w Escalonie – wreszcie po tej stronie P?omieni – sprawia?a mu ogromn? rado??. Jad?c jednak dalej, zastanawia? si?, dlaczego jego trolle nie s? ju? dalej na po?udniu i nie pl?druj? ca?ego kraju. Co je powstrzymywa?o? Czy jego genera?owie s? a? tak niekompetentni, ?e nie potrafi? osi?gn?? nic bez niego? Po d?ugim czasie Wezuwiusz wypad? wreszcie z lasu, a wtedy serce zadr?a?o mu na widok jego wojsk zebranych na r?wninie Ur. Dziesi?tki tysi?cy trolli zbiera?y si?, co spostrzeg? z rado?ci?. By? jednak sko?owany: trolle nie wygl?da?y tak, jakby odnios?y zwyci?stwo, a raczej na pokonane, zagubione. Jak to mo?liwe? Gdy Wezuwiusz obserwowa? swych ?o?nierzy, na jego twarzy odmalowa?o si? rozczarowanie. Bez niego wszyscy zdawali si? straci? ducha, jak gdyby zupe?nie utracili wol? walki. P?omienie opad?y i Escalon wreszcie nale?a? do nich. Na co czekali? Wezuwiusz dotar? wreszcie do nich i gdy wpad? w t?um, galopuj?c pomi?dzy nimi, patrzy?, jak odwracaj? si? i spogl?daj? na niego w szoku, ze strachem, a p??niej nadziej?. Wszyscy zamarli i wpatrywali si? w niego. Zawsze wywiera? na nich takie wra?enie. Wezuwiusz zeskoczy? ze swego wierzchowca i bez chwili wahania uni?s? wysoko halabard?, zamachn?? si? i odr?ba? koniowi ?eb. Bezg?owy ko? sta? przez chwil?, po czym osun?? si? na ziemi? martwy. To, pomy?la? Wezuwiusz, za to, ?e nie bieg?e? wystarczaj?co szybko. Poza tym lubi? zawsze u?mierci? co?, gdy przybywa? w nowe miejsce. Wezuwiusz ujrza? strach w oczach swych trolli, gdy ruszy? w ich kierunku rozw?cieczony, patrz?c pytaj?co. – Kto przewodzi tym ?o?nierzom? – zapyta?. – Ja, panie. Wezuwiusz obr?ci? si? i ujrza? wysokiego, t?ustego trolla, Suvesa, zast?puj?cego go dow?dc? w Mardzie. Sta? przed nim, a za nim dziesi?tki tysi?cy trolli. Wezuwiusz widzia?, ?e Suves stara si? wygl?da? dumnie, lecz w jego oczach kry? si? strach. – S?dzili?my, ?e nie ?yjesz, panie – doda?, jak gdyby t?umacz?c si?. Wezuwiusz spojrza? na niego gniewnie. – Ja nie umieram – warkn??. – ?mier? jest dla tch?rzy. Trolle przygl?da?y si? w strachu i ciszy, a Wezuwiusz na przemian rozlu?nia? i zaciska? r?k? na halabardzie. – A dlaczego zatrzymali?cie si? tutaj? – zapyta?. – Dlaczego nie zniszczyli?cie ca?ego Escalonu? Suves przenosi? przestraszone spojrzenie ze swych ludzi na Wezuwiusza. – Zostali?my zatrzymani, mistrzu – przyzna? wreszcie. Wezuwiusz poczu? przyp?yw w?ciek?o?ci. – Zatrzymani?! – warkn??. – Przez kogo? Suves zawaha? si?. – Tego, kt?rego zw? Alva – powiedzia? wreszcie. Alva. To imi? utkwi?o g??boko w duszy Wezuwiusza. Najpot??niejszy czarnoksi??nik Escalonu. By? mo?e jedyny, kt?ry dysponowa? wi?ksz? moc? ni? on. – Stworzy? szczelin? w ziemi – wyja?ni? Suves. – Kanion, kt?rego nie potrafili?my przekroczy?. Oddzieli? po?udnie od p??nocy. Zbyt wielu spo?r?d nas zgin??o ju?, pr?buj?c go przej??. To ja odwo?a?em atak, ja ocali?em wszystkie trolle, kt?re tutaj widzisz. To mnie nale?? si? podzi?kowania za ocalenie ich cennego ?ycia. To ja ocali?em nasz nar?d. Dlatego, panie, prosz?, by? mnie awansowa? i pozwoli? obj?? dow?dztwo. Wszak ten nar?d s?ucha teraz mych rozkaz?w. Wezuwiusz poczu?, ?e gotuje si? ze z?o?ci tak bardzo, ?e zaraz wybuchnie. Da? dwa szybkie kroki i dr??cymi r?koma zamachn?? si? mocno halabard?, i odci?? g?ow? Suvesowi. Suves upad? na ziemi?, a reszta trolli patrzy?a w szoku, z przera?eniem. – Prosz? – odrzek? Wezuwiusz do martwego trolla. – Oto twoje dow?dztwo. Wezuwiusz spojrza? na sw?j trolli nar?d z odraz?. Rozejrza? si? po szeregach, patrz?c uwa?nie na ich g?by, siej?c w nich strach i panik?, co bardzo lubi? robi?. Wreszcie odezwa? si?, a jego g?os przypomina? warczenie. – Le?y przed wami wielkie po?udnie – rykn?? swoim mrocznym g?osem, przepe?nionym furi?. – Te ziemie nale?a?y niegdy? do nas, zosta?y odebrane waszym pradziadom. Te ziemie by?y niegdy? cz??ci? Mardy. Skradli nam to, co nale?y do nas. Wezuwiusz wzi?? g??boki oddech. – Ci z was, kt?rzy l?kaj? si? i?? naprz?d – poznam wasze imiona i imiona waszych rodzin i ka?? ka?dego z was torturowa? powoli, jednego za drugim, a p??niej po?l?, by?cie gnili w lochach w Mardzie. Ci, kt?rzy chc? walczy?, ocali? swe ?ycie, odzyska? to, co nale?a?o niegdy? do waszych pradziad?w, przy??cz? si? teraz do mnie. Kto wyrusza ze mn?? – zawo?a?. Rozleg?y si? dono?ne wiwaty, g?o?ne pomruki w szeregach, rz?d za rz?dem, daleko jak okiem si?gn??, gdy trolle unosi?y halabardy i wykrzykiwa?y jego imi?. – WEZUWIUSZ! WEZUWIUSZ! WEZUWIUSZ! Wezuwiusz wyda? z siebie g?o?nym okrzyk bitewny, obr?ci? si? i ruszy? biegiem na po?udnie. Za sob? us?ysza? ha?as, niby przetaczaj?cego si? grzmotu, tupot tysi?cy pod??aj?cych za nim trolli, wielkiego narodu zdecydowanego zniszczy? Escalon raz na zawsze. ROZDZIA? DZIEWI?TY Kyra lecia?a na grzbiecie Theona, p?dz?c na po?udnie przez Mard?. Z wolna dochodzi?a do siebie, gdy opuszcza?a t? mroczn? krain?. Czu?a si? pot??niejsza ni? kiedykolwiek wcze?niej. W prawej r?ce dzier?y?a Ber?o Prawdy, z kt?rego emanowa?o ?wiat?o spowijaj?ce ich oboje. Wiedzia?a, ?e ten or?? jest pot??niejszy ni? ona; by? to przedmiot przeznaczenia, kt?ry nape?nia? j? swoj? moc?, rozkazuj?cy jej tak, jak ona rozkazywa?a jemu. Trzymaj?c go w d?oni, czu?a, ?e wszech?wiat jest silniejszy, ?e ona jest silniejsza. Kyra mia?a wra?enie, ?e trzyma w d?oni or??, kt?ry mia?a dzier?y? od dnia, w kt?rym przysz?a na ?wiat. Po raz pierwszy w ?yciu poj??a, czego jej brakowa?o, czu?a, ?e ber?o j? dope?nia. Ona i to ber?o, ta tajemnicza bro?, kt?r? pozyska?a z dalekich zak?tk?w Mardy, by?y jednym. Kyra lecia?a na po?udnie. Tak?e Theon, na kt?rego grzbiecie siedzia?a, sta? si? wi?kszy i silniejszy. Furia i ??dza zemsty w jego ?lepiach odpowiada?y tym w jej oczach. Lecieli i lecieli, godziny mija?y, a mrok wreszcie zacz?? si? rozrzedza? i na horyzoncie pojawi?a si? ziele? Escalonu. Kyrze serce zabi?o szybciej na widok ojczystych ziem; nie s?dzi?a, ?e jeszcze je ujrzy. Poczu?a, ?e musi si? pospieszy?; wiedzia?a, ?e jej ojciec, otoczony przez armi? Ra, potrzebuje jej na po?udniu; wiedzia?a, ?e na ich ziemiach roi si? od pandezja?skich ?o?nierzy; wiedzia?a, ?e pandezja?ska flota przeprowadza atak na Escalon od morza; wiedzia?a, ?e gdzie? wysoko w g?rze ko?uj? smoki, tak?e ?akn?ce zniszczenia Escalonu; wiedzia?a te?, ?e trolle naje?d?aj? ich kraj, ?e miliony tych stwor?w roznosz? jej ojczyzn? na strz?py. Escalon by? n?kany ze wszystkich tron. Kyra zamruga?a i spr?bowa?a wyprze? z my?li okropne wspomnienie r?wnanej z ziemi? ojczyzny, rozrzuconego wsz?dzie gruzu, ruin i popio?u. A jednak zaciskaj?c mocniej d?o? na berle, wiedzia?a, ?e ta bro? mo?e by? ich nadziej? na ratunek. Czy to ber?o, Theon i jej moce naprawd? mog? ocali? Escalon? Czy co?, co zosta?o ju? tak zniszczone, mo?e zosta? uratowane? Czy Escalon mo?e cho?by marzy? o powrocie do tego, czym by? niegdy?? Kyra tego nie wiedzia?a. Lecz nie traci?a nadziei. Tego nauczy? j? ojciec: nawet w najczarniejszej godzinie, gdy wszystko zdaje si? beznadziejne, nawet je?li zdaje si?, ?e s? ca?kowicie zniszczeni, zawsze pozostaje nadzieja. Zawsze tli si? jaka? iskra ?ycia, nadziei, zmian. Nic nie jest nigdy ostateczne. Nawet zniszczenie. Kyra lecia?a i lecia?a, czuj?c, jak do g?osu dochodzi jej przeznaczenie. Poczu?a przyp?yw optymizmu i z ka?d? chwil? czu?a si? coraz pot??niejsza. Popad?a w zadum? i poczu?a, ?e pokona?a co? w g??bi siebie. Przypomnia?a sobie rozci?cie paj?czej sieci i mia?a wra?enie, ?e gdy j? przeci??a, rozci??a tak?e co? wewn?trz siebie. By?a zmuszona sama si? o siebie zatroszczy? i zwyci??y?a najwi?ksze demony w swym wn?trzu. Nie by?a ju? t? dziewczyn?, kt?ra dorasta?a w forcie w Volis; nie by?a nawet t? sam? dziewczyn?, kt?ra wyprawi?a si? do Mardy. Powr?ci?a jako kobieta. Jako wojowniczka. Kyra spojrza?a w d?? przez chmury, wyczuwaj?c ?e krajobraz w dole zmienia si?, i spostrzeg?a, ?e dotarli wreszcie do granicy, na kt?rej wznosi?y si? niegdy? P?omienie. Przygl?daj?c si? wielkiemu urwisku k?tem oka wychwyci?a jaki? ruch. – Ni?ej, Theonie. Zanurkowali pod ci??kie chmury i gdy mrok rozrzedzi? si?, uradowa?a si? na widok ziem, kt?re kocha?a. Nie posiada?a si? z rado?ci, widz?c swe ziemie, wzg?rza i drzewa, kt?re zna?a, czuj?c wo? powietrza Escalonu. Jednak gdy spojrza?a ponownie, serce jej zamar?o. W dole k??bi?y si? miliony trolli, zape?niaj?ce ziemie, p?dz?ce na po?udnie z Mardy. Przypomina?o to masow? w?dr?wk? zwierz?t, a tupot ich n?g s?yszalny by? nawet tutaj. Patrz?c na to, nie s?dzi?a, by jej pobratymcom uda?o si? odeprze? taki atak. Wiedzia?a, ?e jej ludzie jej potrzebuj? – i to natychmiast. Kyra poczu?a, jak Ber?o Prawdy dr?y w jej d?oni, a nast?pnie wydaje wysoki d?wi?k, jakby gwizd. Czu?a, ?e wzywa j? do dzia?ania, domagaj?c si?, by zaatakowa?a. Kyra nie wiedzia?a, czy to ona rozkazywa?a ber?u, czy te? ono jej. Wycelowa?a ber?em ku ziemi, a wtedy doby? si? z niego trzask. Mia?a wra?enie, ?e dzier?y w d?oni grzmot i b?yskawic?. Przygl?da?a si? zafascynowana, jak kula intensywnego ?wiat?a wyrywa si? z ber?a i p?dzi ku ziemi. Setki trolli zatrzyma?y si? i zadar?y g?owy. Kyra dojrza?a panik? i przera?enie na ich twarzach, gdy patrzy?y na kul? ?wiat?a spadaj?c? na nie z nieba. Nie zd??y?y uciec. Po tym nast?pi? wybuch tak silny, ?e fala uderzenia z ziemi zachwia?a nawet Theonem i Kyr?. Kula ?wiat?a uderzy?a w ziemi? z si?? komety. Gdy rozesz?a si? w dole, tysi?ce trolli upad?y, mia?d?one coraz bardziej si? rozprzestrzeniaj?c? fal? ?wiat?a. Kyra spojrza?a na ber?o ze zdumieniem. Zamachn??a si?, by u?y? go ponownie, by zmie?? armi? trolli z powierzchni ziemi – lecz wtem rozleg? si? nad ni? przera?liwy ryk. Podnios?a wzrok i ku swemu zaskoczeniu ujrza?a wielki pysk szkar?atnego smoka wy?aniaj?cego si? z chmur – a za nim tuzin innych. Zbyt p??no zda?a sobie spraw?, ?e te smoki ich szuka?y. Nim Kyra zdo?a?a zaatakowa? je ber?em, jeden z gad?w zamachn?? si? na Theona szponami. Zaskoczy?o go to i silny cios pchn?? go w ty?, a? zacz?? si? obraca? doko?a siebie. Kyra trzyma?a si? z ca?ych si?, gdy wirowali w powietrzu, niemal nad tym nie panuj?c. Theon obr?ci? si? tak, ?e skrzyd?a mia? w dole i pr?bowa? wyr?wna? lot, obracaj?c si? raz za razem, a Kyra ledwie utrzymywa?a si? na jego grzbiecie, zaciskaj?c r?ce kurczowo na ?uskach gada, a? wreszcie uda?o im si?. Theon rykn?? wyzywaj?co i cho? by? mniejszy ni? pozosta?e smoki, bez cienia strachu rzuci? si? w g?r? na gada, kt?ry go zaatakowa?. Ten by? wyra?nie zaskoczony, ?e mniejszy Theon nie podda? si? i nim zd??y? zareagowa?, Theon zatopi? swoje z?biska w jego ogonie. Du?y smok rykn??, gdy Theon odgryz? jego ogon. Przez chwil? lecia? bez ogona, po czym straci? r?wnowag? i run?? w d?? ?bem do przodu, prosto w znajduj?c? si? pod nim ziemi?. Upad? z hukiem, tworz?c krater i wzniecaj?c chmur? kurzu. Kyra unios?a ber?o, czuj?c jak pali j? w d?oni, i zamachn??a si?, widz?c jak zbli?aj? si? trzy kolejne smoki. Patrzy?a, jak kula ?wiat?a wypada naprz?d i uderza je w pyski. Gady pisn??y, zatrzyma?y si? gwa?townie w powietrzu i zamacha?y ?apami. Znieruchomia?y, po czym run??y prosto w d??, jak kamie?, a? one tak?e uderzy?y w ziemi? z hukiem, martwe. Kyr? zadziwia?a jej moc. Czy Ber?o Prawdy rzeczywi?cie u?mierci?o w?a?nie trzy smoki jednym uderzeniem? Unios?a ponownie ber?o, gdy na niebie pojawi? si? kolejny tuzin smok?w i gdy opu?ci?a bro?, spodziewaj?c si?, ?e smoki padn?, ku swojemu zaskoczeniu poczu?a nagle przera?liwy b?l w d?oni. Odwr?ci?a si? i k?tem oka spostrzeg?a smoka, kt?ry spada? na ni? od ty?u, a jego szpony drasn??y wierzchni? stron? jej d?oni. Rozci?? jej d?o?, a? doby?a si? z niej krew, zaraz pochwyci? Ber?o Prawdy i wyrwa? je Kyrze z d?oni. Dziewczyna wrzasn??a, bardziej z przera?enia, ?e straci?a ber?o, ni? z b?lu. Patrzy?a bezradnie, jak smok odlatuje, zabieraj?c ze sob? jej or??. Po chwili upu?ci? je i Kyra przygl?da?a si? przera?ona, jak ber?o spada w powietrzu, obracaj?c si? doko?a siebie, w kierunku ziemi. Ber?o, ostatnia nadzieja Escalonu, zostanie zniszczone. A bezbronna Kyra musia?a zmierzy? si? ze stadem smok?w, kt?re gotowe by?y rozszarpa? j? na strz?py. ROZDZIA? DZIESI?TY Lorna, czuj?c, ?e co? j? ponagla, przemierza?a ?wawym krokiem obozowisko, a ludzie Duncana rozst?powali si? na boki. U jej boku szed? Merk, kt?remu towarzyszy? Sovos i tuzin m??czyzn z Zaginionych Wysp, wojownik?w, kt?rzy od??czyli si? od pozosta?ych i przy??czyli do nich w wyprawie z Zatoki ?mierci z powrotem na sta?y l?d, i przebyli z nimi ca?? drog? a? tutaj na pustyni?, za Leptus. Lorna prowadzi?a ich tutaj z determinacj?, wiedz?c, ?e Duncan jej potrzebuje. Zbli?aj?c si?, Lorna spostrzeg?a, ?e ?o?nierze Duncana patrz? na ni? ze zdumieniem. Ust?powali jej z drogi, a? dotar?a wreszcie na niedu?y plac, na kt?rym le?a? Duncan. Zatroskani wojownicy skupili si? doko?a niego, kl?cz?c u jego boku, powa?nie zmartwieni tym, ?e ich dow?dca kona. Ujrza?a ?kaj?cych Anvina i Aidana, a przy nich Bia?ego. ?aden inny d?wi?k nie rozchodzi? si? w pe?nej napi?cia ciszy. Chcia?a podej?? do Duncana, lecz jaka? d?o? zatrzyma?a j?. Lorna stan??a i obejrza?a si?. Merk i Sovos napr??yli si? i po?o?yli d?onie na mieczach, lecz ona powstrzyma?a ich delikatnym ruchem d?oni. Chcia?a unikn?? starcia. – Kim jeste? i po co? tu przysz?a? – zapyta? surowo wojownik Duncana. – Jestem c?rk? kr?la Tarnisa – odrzek?a z przekonaniem. – Duncan pr?bowa? ocali? mego ojca. Przyby?am, by odwdzi?czy? si? mu tym samym. M??czyzna wygl?da? na zaskoczonego. – Jego rana jest ?miertelna – rzek? wojownik. – Widzia?em takie wiele razy zadane w boju. Nie mo?na mu ju? pom?c. Tym razem to Lorna zmarszczy?a brew. – Trwonimy czas. Czy chcesz, by Duncan umar? tutaj, by si? wykrwawi?? Czy te? mo?e mam spr?bowa? go uzdrowi?? Wojownicy byli do niej sceptycznie nastawieni po zetkni?ciu z Ra i jego czarami. Spojrzeli po sobie. Wreszcie Anvin skin?? g?ow?. – Przepu??cie j? – powiedzia?. Rozsun?li si? na boki, Merk i Sovos opu?cili bro?, a Lorna podesz?a spiesznym krokiem do Duncana i przykl?kn??a przy nim. Przyjrza?a si? mu uwa?nie i natychmiast pozna?a, ?e jest w z?ym stanie. Wyczuwa?a wok?? niego czarn? aur? ?mierci, a gdy spojrza?a na jego zamkni?te, dr??ce powieki, wiedzia?a, ?e zbli?a si? jego koniec. Niebawem opu?ci t? ziemi?. Cios Ra wyrz?dzi? wielkie szkody, nie tyle ze wzgl?du na sztylet, lecz – jak wyczuwa?a Lorna – ze wzgl?du na poczucie zdrady, kt?re za nim sta?o. Duncan wci?? s?dzi?, ?e to Kyra go d?gn??a i kobieta wyczu?a w jego aurze, ?e z tego w?a?nie powodu straci? wol? ?ycia. Odbiera?o mu to jego si?y ?yciowe. – Czy potrafisz ocali? mojego ojca? Lorna obejrza?a si? i zobaczy?a Aidana. Mia? zaczerwienione oczy, policzki mokre od ?ez i patrzy? na ni? z nadziej? i rozpacz?. Wzi??a g??boki oddech. – Nie wiem – odrzek?a po prostu. Lorna po?o?y?a jedn? d?o? na czole Duncana, a drug? na jego ranie. Zacz??a nuci? jaki? pradawny hymn i wszyscy z wolna ucichli. Aidan przesta? ?ka?. Lorna poczu?a ogromne ciep?o przep?ywaj?ce przez jej d?onie, zmagaj?ce si? z jego ran?. Zamkn??a oczy i przyzwa?a ca?? moc, jak? dysponowa?a, pr?buj?c odczyta? jego przeznaczenie, poj??, co si? sta?o, co szykowa? dla niego los. Z wolna ujrza?a wszystko. Duncan mia? umrze? dzisiaj, tutaj. Takie by?o jego przeznaczenie. Tutaj, w tym miejscu, na tym polu bitewnym, po wielkim zwyci?stwie w kanionie. Lorna ujrza?a wszystkie bitwy, jakie stoczy? w swym ?yciu; zobaczy?a, jak sta? si? wojownikiem, dow?dc?; zobaczy?a ostatni? i najwi?ksz? bitw?, jak? stoczy? tutaj, w kanionie. Mia? nie prze?y? zalania kanionu. Mia? umrze? zaraz po nim. Doprowadzi? rewolucj? tak daleko, jak mia? to uczyni?. Wyczu?a, ?e jego c?rka, Kyra, lecia?a, zmierza?a tutaj, mia?a przej?? dowodzenie. Duncan mia? umrze? w tej chwili. Jednak kl?cz?c przy nim Lorna przyzwa?a moc wszech?wiata i b?aga?a go, by zmieni? jego los, jego przeznaczenie. Duncan by? wszak jedynym prawdziwym przyjacielem jej ojca, kr?la Tarnisa, nawet wtedy, gdy wszyscy inni si? od niego odwr?cili. By? tym, kt?rego jej ojciec prosi?, by przyszed? jej z pomoc?. By?a mu to winna przez wzgl?d na swego ojca. Przeczuwa?a tak?e w g??bi duszy, ?e Duncanowi by? mo?e pozosta?a jeszcze jedna wielka bitwa do stoczenia. Lorna walczy?a z losem, czuj?c, ?e ta walka j? wyczerpuje. Czu?a, ?e toczy si? w niej wielka bitwa duch?w, gdy zmaga?a si? z mocami, kt?rych nie powinna by?a niepokoi?. Z niebezpiecznymi mocami. Mocami, kt?re mog?y j? zabi?. Wszak losu nie nale?a?o lekcewa?y?. Mocuj?c si? z nimi, Lorna poczu?a, ?e ?ycie Duncana wa?y si? na szali. Kobieta opad?a wreszcie z wyczerpania, oddychaj?c ci??ko, a wtedy nadesz?a odpowied?: odnios?a zwyci?stwo, a zarazem ponios?a pora?k?. ?ycie Duncana zostanie przed?u?one – lecz nie na d?ugo. Stoczy jedn?, ostatni? bitw?, ujrzy twarz c?rki, swej prawdziwej c?rki, i zginie w jej ramionach. To ju? co?. Lorna zadr?a?a, czuj?c md?o?ci, obezw?adniona mocami, z kt?rymi si? zmaga?a. Pali?y j? d?onie, i wreszcie rozleg? si? b?ysk, uczucie, jakiego wcze?niej nie zna?a, i odrzuci?a j? jego moc. Upad?a na plecy kilka st?p dalej. Merk szybko j? podni?s?. Lorna przykl?kn??a, os?abiona, zlana zimnym potem. Kilka jard?w dalej Duncan le?a? nieruchomo, a Lorna poczu?a si? obezw?adniona magi? tego, co przyzwa?a. – Pani, co si? sta?o? – zapyta? Anvin. Z trudem oczy?ci?a umys? i znalaz?a s?owa. W zaleg?ej ciszy Aidan da? krok naprz?d i odezwa? si? rozpaczliwym tonem. – Czy m?j ojciec b?dzie ?y?? – zapyta? b?agalnie. – Prosz?, powiedz mi. Wycie?czona Lorna zebra?a si??, by skin?? s?abo g?ow? tu? przed tym, jak zemdla?a. – Tak, ch?opcze – powiedzia?a. – Lecz nied?ugo. ROZDZIA? JEDENASTY Aidanowi by?o wstyd, lecz cho? stara? si? jak tylko m?g?, nie potrafi? si? powstrzyma? przed p?aczem. Skry? si? na ty?ach obozowiska, w jaskini na obrze?ach pola, z nadziej?, ?e b?dzie sam. Nie chcia?, by kt?ry? z m??czyzn widzia? jego ?zy. Jedynie Bia?y siedzia? przy jego nodze i skomla?. Ch?opiec pragn?? powstrzyma? ?zy, lecz nie potrafi?. Zaw?adn?? nim ?al z powodu rany ojca. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696199&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.