*** Òâîåé Ëóíû çåëåíûå öâåòû… Ìîåé Ëóíû áåñïå÷íûå ðóëàäû, Êàê ñâåòëÿ÷êè ãîðÿò èç òåìíîòû,  ëèñòàõ âèøíåâûõ ñóìðà÷íîãî ñàäà. Òâîåé Ëóíû ïå÷àëüíûé êàðàâàí, Áðåäóùèé â äàëü, òðîïîþ íåâåçåíüÿ. Ìîåé Ëóíû áåçäîííûé îêåàí, È Áðèãàíòèíà – âåðà è ñïàñåíüå. Òâîåé Ëóíû – ïå÷àëüíîå «Ïðîñòè» Ìîåé Ëóíû - äîâåð÷èâîå «Çäðàâñòâóé!» È íàøè ïàðàëëåëüíûå ïóòè… È Ç

Op?tana

Op?tana Morgan Rice Wampirzych Dziennik?w #12 Rywal ZMIERZCHU oraz PAMI?TNIK?W WAMPIR?W. Nie b?dziesz m?g? oprze? si? ch?ci czytania do ostatniej strony. Je?li jeste? mi?o?nikiem przygody, romansu i wampir?w to ta ksi??ka jest w?a?nie dla ciebie! – Vampirebooksite. com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) W OP?TANEJ, szesnastoletnia Scarlet Paine spieszy na ratunek swej prawdziwej mi?o?ci, Sage’owi, zanim poniesie ?mier? z r?k Nie?miertelnych. Zra?ona do swej rodziny i przyjaci?? – maj?c zaledwie jedn? noc, zanim Sage zostanie starty z powierzchni ziemi – jest zmuszona dokona? wyboru, czy jest gotowa po?wi?ci? to wszystko dla niego. Caitlin i Caleb p?dz? rozpaczliwie na ratunek swej c?rce, zdecydowani znale?? spos?b na wyleczenie Scarlet i sko?czenie z wampiryzmem raz na zawsze. Ich misja prowadzi do odkrywania coraz to nowych tajemnic, do odkrycia staro?ytnego, zaginionego miasta wampir?w, ukrytego g??boko pod Sfinksem w Egipcie. To, co odkrywaj?, mo?e na zawsze odmieni? los rasy wampir?w. Mimo wszystko ? mo?e ju? by? za p??no. Lud Nie?miertelnych jest zdecydowany zabi? Scarlet i Sage’a, podczas gdy Kyle w morderczym szale przemienia Vivian i wszystkich uczni?w liceum w swoj? armi? wampir?w i wyrusza, by zniszczy? ca?e miasto. W OP?TANEJ, szokuj?cym finale dwunastocz??ciowego cyklu WAMPIRZYCH DZIENNIK?W, Scarlet i Caitlin staj? przed dramatycznym wyborem – kt?ry odmieni ?wiat ju? na zawsze. Czy Scarlet zdob?dzie si? na ostateczne po?wi?cenie, by ocali? ?ycie Sage’a? Czy Caitlin zrezygnuje ze wszystkiego, by uratowa? swoj? c?rk?? Czy obydwie zaryzykuj? ?ycie dla mi?o?ci?– Morgan Rice ponownie udowadnia, ?e jest wyj?tkowo utalentowan? pisark?… Przemawia do szerokiego grona odbiorc?w, r?wnie? m?odych mi?o?nik?w gatunku fantasy i opowie?ci o wampirach. Zako?czy?a cykl niespodziewanym obrotem wydarze?, kt?ry pozostawi? czytelnika w szoku …– The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy cz??ci Kochany) Morgan Rice OP?TANA (CZ??? 12 WAMPIRZYCH DZIENNIK?W) Przek?ad: Micha? G?uszak Morgan Rice Powie?ci Morgan Rice zajmuj? pierwsze miejsce na li?cie najlepiej sprzedaj?cych si? ksi??ek w rankingu USA Today. Jest autork? bestselerowej serii fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, obejmuj?cej siedemna?cie cz??ci; bestselerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, obejmuj?cej jedena?cie cz??ci (kolejne w przygotowaniu); bestselerowego cyklu TRYLOGIA O PRZETRWANIU, post-apokaliptycznego thrillera obejmuj?cego dwie cz??ci (kolejna w przygotowaniu); oraz najnowszej serii fantasy KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY, sk?adaj?cej si? z sze?ciu cz??ci. Powie?ci Morgan dost?pne s? w wersjach audio i drukowanej, w ponad dwudziestu pi?ciu j?zykach. Pisarka ch?tnie czyta wszelkie wiadomo?ci od was. Zach?camy zatem do kontaktu z ni? za po?rednictwem strony www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/), gdzie mo?na dopisa? sw?j adres do listy mailingowej, otrzyma? bezp?atn? ksi??k? i darmowe materia?y reklamowe, pobra? bezp?atn? aplikacj?, otrzyma? najnowsze, niedost?pne gdzie indziej informacje, po??czy? si? poprzez Facebook i Twitter i po prostu pozosta? w kontakcie. Wybrane komentarze Rywal ZMIERZCHU oraz PAMI?TNIK?W WAMPIR?W. Nie b?dziesz m?g? oprze? si? ch?ci czytania do ostatniej strony. Je?li jeste? mi?o?nikiem przygody, romansu i wampir?w to ta ksi??ka jest w?a?nie dla ciebie!     – Vampirebooksite.com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Rice udaje si? wci?gn?? czytelnika w akcj? ju? od pierwszych stron, wykorzystuj?c genialn? narracj? wykraczaj?c? daleko poza zwyk?e opisy sytuacji… PRZEMIENIONA to dobrze napisana ksi??ka, kt?r? bardzo szybko si? czyta.     – Black Lagoon Reviews (komentarz dotycz?cyPrzemienionej) Idealna opowie?? dla m?odych czytelnik?w. Morgan Rice zrobi?a ?wietn? robot?, buduj?c niezwyk?y ci?g zdarze?. Orze?wiaj?ca i niepowtarzalna. Skupia si? wok?? jednej dziewczyny, jednej niezwyk?ej dziewczyny! Wydarzenia zmieniaj? si? w wyj?tkowo szybkim tempie. ?atwo si? czyta. Zalecany nadz?r rodzicielski.     – The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Zaw?adn??a moj? uwag? od samego pocz?tku i do ko?ca to si? nie zmieni?o… To historia o zadziwiaj?cej przygodzie, wartkiej i pe?nej akcji od samego pocz?tku. Nie ma tu miejsca na nud?.     – Paranormal Romance Guild (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Kipi akcj?, romansem, przygod? i suspensem. Si?gnij po ni? i zakochaj si? na nowo.     – vampirebooksite.com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Wspania?a fabu?a. To ten rodzaj ksi??ki, kt?r? ci??ko od?o?y? w nocy. Zako?czona tak nieoczekiwanym i spektakularnym akcentem, i? b?dziesz natychmiast chcia? kupi? drug? cz???, tylko po to, aby zobaczy?, co b?dzie dalej.     – The Dallas Examiner (komentarz dotycz?cy Kochany) Morgan Rice udowadnia kolejny ju? raz, ?e jest szalenie utalentowan? autork? opowiada?… Jej ksi??ki podobaj? si? szerokiemu gronu odbiorc?w ??cznie z m?odszymi fanami gatunku fantasy i opowie?ci o wampirach. Ko?czy si? niespodziewanym akcentem, kt?ry pozostawia czytelnika w szoku.     – The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy Kochany) Ksi??ki Morgan Rice KORON I CHWA?A NIEWOLNIK, WOJOWNIK, KR?LOWA (CZ??? 1) KR?LOWIE I CZARNOKSI??NICY POWR?T SMOK?W (Cz??? 1) POWR?T WALECZNYCH (Cz??? 2) POT?GA HONORU (Cz??? 3) KU?NIA M?STWA (Cz??? 4) KR?LESTWO CIENI (Cz??? 5) NOC ?MIA?K?W (Cz??? 6) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (Cz??? 1) MARSZ W?ADC?W (Cz??? 2) LOS SMOK?W (Cz??? 3) ZEW HONORU (Cz??? 4) BLASK CHWA?Y (Cz??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (Cz??? 6) RYTUA? MIECZY (Cz??? 7) OFIARA BRONI (Cz??? 8) NIEBO ZAKL?? (Cz??? 9) MORZE TARCZ (Cz??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (Cz??? 11) KRAINA OGNIA (Cz??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (Cz??? 13) PRZYSI?GA BRACI (Cz??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W (Cz??? 15) POTYCZKA RYCERZY (Cz??? 16) ?MIERTELNA BITWA (Cz??? 17) TRYLOGIA O PRZETRWANIU ARENA JEDEN: ?OWCY NIEWOLNIK?W (Cz??? 1) ARENA DWA (Cz??? 2) WAMPIRZE DZIENNIKI PRZEMIENIONA (Cz??? 1) KOCHANY (Cz??? 2) ZDRADZONA (Cz??? 3) PRZEZNACZONA (Cz??? 4) PO??DANA (Cz??? 5) ZAR?CZONA (Cz??? 6) ZA?LUBIONA (Cz??? 7) ODNALEZIONA (Cz??? 8) WSKRZESZONA (Cz??? 9) UPRAGNIONA (Cz??? 10) NAZNACZONA (Cz??? 11) OP?TANA (Cz??? 12) Pos?uchaj cyklu Wampirze Dzienniki w formacie audio! Copyright © 2016 Morgan Rice Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami dopuszczonymi na mocy ameryka?skiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autora. Niniejsza publikacja elektroniczna zosta?a dopuszczona do wykorzystania wy??cznie na u?ytek w?asny. Nie podlega odsprzeda?y ani nie mo?e stanowi? przedmiotu darowizny, w kt?rym to przypadku nale?y zakupi? osobny egzemplarz dla ka?dej kolejnej osoby. Je?li publikacja zosta?a zakupiona na u?ytek osoby trzeciej, nale?y zwr?ci? j? i zakupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za okazanie szacunku dla ci??kiej pracy autorki publikacji. Niniejsza praca jest dzie?em fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki. Wszelkie podobie?stwo do os?b prawdziwych jest ca?kowicie przypadkowe i niezamierzone. Ilustracja na obwolucie Copyright Subbotina Anna, na licencji Shutterstock.com – Tak oto, ca?uj?c, umieram.     --William Shakespeare     Romeo i Julia ROZDZIA? PIERWSZY Scarlet Paine s?ysza?a pe?ne cierpienia krzyki Sage’a z dachu starego zamku Boldt. Rozbrzmiewa?y echem w zimnej, listopadowej nocy, niczym n?? przeszywaj?cy jej serce. Nie mog?a znie?? my?li o Sage’u torturowanym przez sw?j w?asny lud, poniewa? nie chcia? zabi? jej, by ?y? kolejne dwa tysi?ce lat. Scarlet nie marzy?a nigdy, ?e kto? pokocha j? tak niesamowicie, tak ca?kowicie, ?e b?dzie gotowy za ni? umrze?. A jednak, oto by?a tutaj, gotowa zrobi? to samo dla niego. Kuzyn Sage’a, Lore, zwabi? j? na Zamek Boldt. Dwutysi?czny okres ?ycia Nie?miertelnych mia? dobiec ko?ca wraz z ksi??ycowym nowiem i Lore rozpaczliwie pragn?? odebra? jej ?ycie – post?pi? w jedyny mo?liwy spos?b, by zachowa? ich w?asne. Scarlet, jako ostatni wampir na Ziemi, musia?a zosta? po?wi?cona. I cho? wiedzia?a, ?e to pu?apka, musia?a tu przyby?. Wiedzia?a, ?e jej ?ycie zako?czy si? tej nocy, mimo to warto by?o zrobi? to za szans? ocalenia Sage’a. Noc przeszy? kolejny krzyk Sage’a. Scarlet nie mog?a ju? d?u?ej s?ucha? jego pe?nej cierpienia agonii. Ustawi?a si? w pozycji stoj?cej i zatrzepota?a skrzyd?ami, by zawisn?? cal lub dwa nad spadzistym zamkowym dachem ze starych ?upkowych dach?wek. Potem, z mocno bij?cym sercem, sfrun??a prze okno do ?rodka. Pomieszczenie mia?o przynajmniej sto st?p wysoko?ci. Scarlet sfrun??a, pikuj?c w cieniach sklepionego stropu i przysiad?a na jednym ze starych, drewnianych d?wigar?w. Poczu?a fal? gor?ca docieraj?c? do niej z do?u i zerkn??a w tym kierunku. Sal? wype?nia? wzburzony, roze?lony t?um Nie?miertelnych. Musia?o ich tu by? przynajmniej tysi?c. Z dala wygl?dali niczym r?j owad?w, niekt?rych chodz?cych tam i z powrotem, innych znowu zawieszonych w powietrzu kilka jard?w nad ziemi?. Byli jednak wystarczaj?co daleko pod ni?, by nie dostrzec jej ukrytej w cieniu. Scarlet przywar?a do swej belki, czuj?c, jak jej d?onie robi? si? ?liskie od potu, czekaj?c na okazj?, przygotowuj?c si? psychicznie na skok w d??. W oddali poni?ej Nie?miertelni utkwili wzrok w jedno miejsce: znajdowa?o si? tam, w ko?cu pomieszczenia, niewielkie podwy?szenie. Na nim sta? niesamowicie wysoki m??czyzna, trzymaj?cy w d?oni d?ug? lask?. Wydawa?o si?, ?e d?ga ni? ogromny krzy?. Scarlet przechyli?a g?ow? zdezorientowana, kiedy nagle krzy? widocznie si? poruszy?. Dopiero wtedy zda?a sobie spraw?, ?e kto? by? do niego przykuty, kto?, kto wykr?ca? si? z b?lu za ka?dym razem, kiedy m??czyzna d?ga? go lask?. Serce jej zamar?o, kiedy zrozumia?a: to Sage. Gniew przeszy? ka?d? cz?stk? jej istnienia. M??czyzna, kt?rego kocha?a, by? zawieszony za r?ce i nogi. Jego g?owa zwisa?a z wycie?czenia na klatce piersiowej, a jego w?osy przylega?y do cia?a od potu. Z jego torsu skapywa?a krew, tworz?c ka?u?? u jego st?p. Scarlet chcia?a krzykn?? do niego, ale wiedzia?a, ?e musi zachowywa? si? po cichu, by nie ryzykowa?, ?e zauwa?y j? rycz?cy w dole t?um. Robi?o jej si? niedobrze, wiedz?c, ?e jego cierpienie by?o wystawione na widok publiczny, ?e by? w centrum ich nienawi?ci. Obserwowa?a z przera?eniem, jak m??czyzna w d?ugiej, szkar?atnej szacie, stoj?cy na podwy?szeniu, wymachuje lask? z krzy?em na jednym z jej ko?c?w i wali ni? o podest. Kamienne p?yty wyda?y z siebie g?o?ny odg?os, kt?ry rozleg? si? echem w przepastnej sali. – Wyrzekniesz si? jej? – wrzasn?? m??czyzna. – Wydasz nam t? dziewczyn?? M??czyzna wygl?da? na prowodyra i Scarlet dosz?a do wniosku, ?e musi on by? przyw?dc? Nie?miertelnych. Przypomnia?a sobie, jak Sage opowiada? jej o cz?owieku, kt?ry przewodzi? jego rasie. Mia? na imi? Octal i z tego, co Sage jej powiedzia?, by? on okrutnym tyranem. – Odpowiedz! – krzykn?? Octal. T?um zawt?rowa? mu g?o?nymi gwizdami. Z takiej odleg?o?ci Scarlet nie mog?a us?ysze? odpowiedzi Sage’a, ale wiedzia?a, ?e cokolwiek powiedzia?, nie to chcia? us?ysze? Octal, poniewa? wychyli? si? do przodu i pchn?? metalow? lask? w cia?o Sage’a. Sage wyda? z siebie ?cinaj?cy krew w ?y?ach okrzyk. Scarlet nie potrafi?a powstrzymywa? si? ani chwili d?u?ej. Zeskoczy?a z belki, na kt?rej przyczai?a si? i krzykn??a z ca?ych si?. – PRZESTA?! Kiedy run??a w d?? ku t?umowi, Nie?miertelni zwr?cili wzrok w jej stron? w jednym, szybkim obrocie g?owy. Scarlet zachwia?a si? i jej skrzyd?a odm?wi?y z przera?enia pos?usze?stwa. Zacz??a opada? w d?? lotem kolizyjnym w kierunku roze?lonego zbiorowiska. Z oddali us?ysza?a Sage’a wykrzykuj?cego jej imi?. By? to krzyk rozpaczliwie zakochanego cz?owieka, m??czyzny, kt?rego serce zosta?o wydarte z cia?a, kt?rego b?l na widok mkn?cej ku ?mierci mi?o?ci jego ?ycia jest o wiele wi?kszy, ni? ten, kt?rego w?a?nie zaznaje z powodu tortur. Scarlet za?opota?a skrzyd?ami, lecz nadaremnie. Przera?enie, kt?re odczuwa?a, przyt?oczy?o jej moce. Opada?a coraz szybciej na rozsierdzony t?um. Wiedzia?a, ?e kiedy do nich dotrze, rozerw? j? na kawa?ki, poniewa? jej ?mier? by?a jedynym sposobem na to, by przetrwali. Im bli?ej by?a t?umu, tym g?o?niejsze by?y gwizdy i wrzaski. Kiedy tak spada?a, czas jakby zwolni? i oczyma wyobra?ni zobaczy?a twarze swych przyjaci?? i rodziny – Marii, jej najlepszej przyjaci??ki, Caitlin, jej mamy oraz swego psa Ruth. Nawet Vivian przemkn??a przed jej oczyma, cho? Scarlet jej nienawidzi?a. Potem jej oczom ukaza?a si? przepi?kna twarz, kt?ra sprawi?a, ?e Scarlet zrobi?a gwa?towny wdech. By?a to twarz Sage’a. W trakcie tego jej dziwacznego opadania w zwolnionym tempie, zdo?a?a przechyli? g?ow? i utkwi? spojrzenie w oczach prawdziwego Sage’a. Cho? by? zlany potem i krwi?, cho? krzywi? si? z b?lu, by? nie mniej pi?kny ni? ten idealny obraz, kt?ry przywo?a? jej na my?l umys?. Kiedy nawi?zali wzrokowy kontakt, Scarlet poczu?a przyp?yw mi?o?ci, kt?ry przeszy? jej ca?e cia?o. Cho? wiedzia?a, ?e od ?mierci dziel? j? zaledwie sekundy, nie obawia?a si? ju? jej, poniewa? wiedzia?a, ?e umrze kochana. Zamkn??a oczy i przygotowa?a si? na uderzenie. Ale zanim uderzy?a o ziemi?, Octal zrobi? krok i utkwi? swe przejrzyste oczy w opadaj?cej sylwetce. Bez najmniejszego wysi?ku i okazania jakichkolwiek emocji, uni?s? si? w powietrze i si?gn?? po ni? d?o?mi. Poczu?a jak zaciskaj? si? wok?? jej ramienia. Poci?gn?? j? na siebie, jakby wyszarpn?? j? z powietrza. W jednej chwili, ca?e wra?enie p?du i opadania, jakie odczuwa?a, zast?pi? koj?cy spok?j, kiedy w kontrolowany spos?b sp?yn?li na ziemi?. Scarlet otworzy?a oczy, nie mog?c wr?cz uwierzy?, ?e tak naprawd? nie jest martwa. Lecz cho? obawa przed nag?? ?mierci? opu?ci?a jej cia?o, wiedzia?a, ?e niebezpiecze?stwo nie min??o. Octal m?g? ocali? j? przed roztrzaskaniem o twarde p?yty ko?cielnej posadzki, ale wiedzia?a, ?e nie uratowa? jej ?ycia z powodu wsp??czucia. By? katem. Nagle Scarlet za?wita?o, ?e ocali? j? tylko po to, by zabi? j? w mniej przyjemny spos?b. Zerkn??a ponad ramieniem Octala na Sage’a. – Scarlet! – krzykn?? Sage. Octal opu?ci? j?. T?um run?? przed siebie, lecz Octal podni?s? r?k?, by go powstrzyma?. T?um us?ucha?. Scarlet nie wiedzia?a dlaczego, ale Octal ofiarowa? jej i Sage’owi ostatni? szans? bycia razem, ostatni? szans?, by si? po?egna?. Z utkwionymi w niej oczyma tysi?cy gotuj?cych si? ze z?o?ci Nie?miertelnych, pobieg?a w stron? Sage’a. Oczy zasz?y jej mg?? od ?ez, gdy zarzuci?a mu r?ce na ramiona i wtuli?a twarz w jego szyj?. Jego sk?ra p?on??a, jakby toczy?a go gor?czka. Przytrzyma?a go tak mocno, jak tylko mog?a, obawiaj?c si?, ?e to ostatni raz. – Scarlet – wyszepta? Sage do jej ucha. Odsun??a si? i podnios?a jego g?ow?. Mia? podpuchni?te oczy i si?ce pod nimi, a jego dolna warga by?a pop?kana i spuchni?ta. Serce bola?o j?, widz?c go w takim stanie. Chcia?a go poca?owa?, zdj?? poca?unkiem ca?y b?l, wyleczy? go, ale wiedzia?a, ?e nie ma czasu. Zamiast tego, odgarn??a kosmyk w?os?w z jego twarzy i z?o?y?a delikatny poca?unek na jego czole, jedynym miejscu, kt?re nie wygl?da?o na posiniaczone, czy obite. – Jak mnie znalaz?a?? – spyta?. – Przez Lore’a. Zostawi? wiadomo??, ?e tu jeste?. Przez jego oczy przemkn?? strach. – To pu?apka. Zabij? ci?. – Wiem – wydysza?a Scarlet. – Ale musia?am ci? zobaczy?. Moje ?ycie i tak jest zrujnowane. Pomy?la?a o swoich rodzicach i ich wiecznych k??tniach, o obietnicy jej mamy, ?e pozb?dzie si? jej, o domu wywr?conym przez Lore’a do g?ry nogami, o Vivian, kt?ra od samego pocz?tku jej nienawidzi?a, oraz o przyjaci??kach, kt?re zdawa?y si? zwr?ci? przeciw niej. – Jeste? jedyn? osob?, kt?ra pozosta?a mi w ?yciu – doda?a. – Nie pami?tasz, ?e m?wi?am, i? je?li ty umrzesz, ja umr? razem z tob?? Spr?bowa?a u?miechn?? si? krzepi?co, lecz spojrzenie oczu Sage’a przepe?ni?o j? na wskro? b?lem. Pokr?ci? g?ow?. – Chcia?em, ?eby? ?y?a, Scarlet – wydysza?, krzywi?c si? z b?lu zadanego przez lask? Octala. – Nie rozumiesz? Jedyn? rzecz?, kt?ra dawa?a mi pocieszenie w torturze, by?a ?wiadomo??, ?e ty b?dziesz mog?a cieszy? si? ?yciem, kiedy moje si? sko?czy. – Westchn??. – Teraz jednak oboje umrzemy. Scarlet przytrzyma?a jego ci??k? g?ow? w d?oniach. – A co z tym, czego ja pragn?? – Jeste? m?oda – powiedzia? Sage z grymasem. – Nie wiesz, czego chcesz. Ja ?y?em dwa tysi?ce lat i jedyn? warto?ci?, kt?ra si? dla mnie liczy, jeste? ty. Nie chc?, ?eby? dla mnie umar?a! – Czy Julia by?a za m?oda? – odpar?a stanowczo Scarlet, przypomniawszy sobie ten magiczny wiecz?r, kt?ry sp?dzili razem, ogl?daj?c tragedi? Shakepeare’a. W tym momencie Scarlet poczu?a napieraj?cy na ni? od ty?u t?um i wiedzia?a, ?e Octal nie by? w stanie powstrzyma? go ani chwili d?u?ej. – Poza tym – powiedzia?a, rzucaj?c Sage’owi zaprawiony kropl? goryczy u?miech – ju? i tak za p??no, by zmieni? decyzj?. – Nie – zaoponowa? Sage. – Prosz?, Scarlet. Odle?. Masz jeszcze czas. Scarlet odpowiedzia?a mu, sk?adaj?c mocny poca?unek na jego ustach. – Nie boj? si? ?mierci – odpar?a zdecydowanie. Potem obj??a go w pasie i odwr?ci?a si? twarz? do morderczego t?umu. – Tak d?ugo, jak jeste?my razem. ROZDZIA? DRUGI Wojna wampir?w. Morze poni?ej by?o czarne niczym noc. Caitlin s?ucha?a odg?osu dudni?cego silnika niewielkiego wojskowego samolotu, kt?ry mkn?? przez chmury, s?ysz?c w g?owie wci?? na nowo powtarzaj?ce si? s?owa. Nie potrafi?a poj??, jak do tego dosz?o, jak jej c?rka poszybowa?a w noc, nie pozostawiaj?c jej ani Calebowi wyboru, jak tylko rozpaczliwie za ni? goni?. Niepok?j, kt?ry czu?a w zwi?zku ze Scarlet poch?ania? j? w ca?o?ci, sprawiaj?c, ?e zacz??a ulega? panice. Poczu?a silne, pierwotne wra?enie, jakby co? w niej samej przebudzi?o si? do ?ycia. Scarlet by?a gdzie? w pobli?u. By?a tego pewna. Usiad?a wyprostowana jak struna i chwyci?a r?k? Caleba. – Wyczuwasz j?? – powiedzia?, lustruj?c wyraz jej twarzy. Caitlin skin??a jedynie g?ow?, zaciskaj?c z?by, czuj?c w sercu coraz wi?ksz? potrzeb? bycia razem z c?rk?. – Co? jej grozi, Calebie – powiedzia?a, wstrzymuj?c ?zy, kt?rymi niemal si? d?awi?a. Caleb spojrza? przez okno i zacisn?? szcz?ki. – Wkr?tce b?dziemy przy niej. Obiecuj?. Wszystko b?dzie w porz?dku. Caitlin pragn??a rozpaczliwie mu wierzy?, lecz jednocze?nie odnosi?a si? do tego sceptycznie. Scarlet przyfrun??a tu, do tego zamku pe?nego bestialskich Nie?miertelnych z w?asnej woli. Jako jej matka, Caitlin czu?a, ?e nie ma wyboru i musi pod??y? jej ?ladem. Jako wampirowi, Scarlet grozi?o z pewno?ci? wi?ksze niebezpiecze?stwo, ni? zwyk?ej nastolatce. Poczu?a kolejne uk?ucie t?sknoty. Tym razem jednak by?o gorsze ni? dot?d. Nie by? to jedynie b?l spowodowany rozstaniem z c?rk?, kt?ry czu?a, by?o to co? znacznie gorszego. Scarlet znajdowa?a si? w ?miertelnym niebezpiecze?stwie. – Caleb – powiedzia?a pospiesznie Caitlin. – Ona jest tam na dole i ma k?opoty. Musimy l?dowa?. I to teraz. Zaniepokojenie s?yszane w jej g?osie sprawi?o, ?e wym?wi?a te s?owa szeptem. Caleb skin?? g?ow? i nachyli? si? w swoj? stron?. Poni?ej kot?owa?y si? czarne fale. – Nie mam gdzie wyl?dowa? – powiedzia?. Nie chc? wodowa?. To zbyt niebezpieczne. Caitlin odpar?a bez wahania – To b?dziemy musieli si? katapultowa?. Oczy Caleba otworzy?y si? szeroko – Oszala?a?, Caitlin? Lecz kiedy jeszcze m?wi? te s?owa, Caitlin si?ga?a ju? po spadochron i zapina?a go na sobie. – Nie oszala?am – powiedzia?a. – Jestem tylko matk?, kt?rej potrzebuje c?rka. Ledwie te s?owa wydoby?y si? z jej ust, kiedy poczu?a kolejn? bolesn? t?sknot? za c?rk?. Zdo?a?a rozr??ni? jaki? kszta?t w oddali i pomy?la?a, ?e to mo?e jaki? budynek. Wok?? polecia?y krople deszczu, rysuj?c linie na szkle i odbijaj?c jaskraw? ksi??ycow? po?wiat?. Caleb chwyci? pewniej stery. – Mam zwodowa? samolot – powiedzia?, bardziej w formie stwierdzenia, ni? pytania. Caitlin wpi??a sw?j spadochron na miejsce. – Tak. Podsun??a mu inny spadochron. Spojrza? na? z wyrazem niedowierzania na twarzy. – Nie masz gdzie wyl?dowa? – doda?a zdecydowanie Caitlin – Sam tak powiedzia?e?. – A je?li si? utopimy? – powiedzia? Caleb. – Je?li fale s? zbyt silne? Woda zbyt zimna? Jak pomo?emy Scarlet, je?li sami umrzemy? – Musisz mi zaufa? – powiedzia?a Caitlin. Caleb wzi?? g??boki oddech. – Jak bardzo jeste? pewna, ?e Scarlet jest blisko? Caitlin zr?wna?a wzrok z Calebem i poczu?a kolejne przejmuj?ce uk?ucie t?sknoty. – Jestem pewna. Caleb wci?gn?? powietrze przez zaci?ni?te z?by, po czym pokr?ci? g?ow?. – Nie wierz?, ?e to robi? – powiedzia?. Potem szybko oswobodzi? si? z pas?w fotela i wsun?? na siebie spadochron. Kiedy by? gotowy, obejrza? si? na Caitlin. – To nie b?dzie zabawne – powiedzia?. – I mo?e nie sko?czy? si? za dobrze. Si?gn??a r?k? i ?cisn??a jego d?o?. – Wiem. Caleb skin?? g?ow? i Caitlin dostrzeg?a strach na jego twarzy, a w jego oczach niepok?j. I wtedy uderzy? d?oni? w przycisk katapulty. Naraz wok?? nich zawirowa?o powietrze, Caitlin poczu?a, jak jej w?osy pl?cz? si? na lodowato zimnym wietrze, jak unosi si? prosto w g?r? w takim tempie, ?e ?o??dek ?ciska si?, jakby mia? zosta? w samolocie. A potem run?li w d??. ROZDZIA? TRZECI Vivian poderwa?a si? ze snu i uzmys?owi?a sobie, ?e le?y na szezlongu na podw?rzu swego domu. S?o?ce dawno ju? zasz?o i od powierzchni basenu odbija?o si? ?wiat?o ksi??yca. Z okien jej rodzinnej posesji rozlewa?a si?, po idealnie wypiel?gnowanym trawniku, ciep?a pomara?czowa po?wiata. Usiad?a wyprostowana i poczu?a, jak ogarnia j? fala b?lu. Wydawa? si? promieniowa? z ka?dej cz?stki jej cia?a, jakby wszystkie zako?czenia jej nerw?w p?on??y. Zasch?o jej w gardle, g?owa p?ka?a z b?lu i odczuwa?a pulsowanie ga?ek ocznych jakby przeszywa?y je sztylety. Chwyci?a brzegi szezlongu, by utrzyma? r?wnowag?, kiedy zebra?o si? jej na nudno?ci. Co si? ze mn? dzieje? Na powierzchni? jej ?wiadomo?ci zacz??y wyp?ywa? wspomnienia opadaj?cych na ni? z?b?w, straszliwego b?lu w szyi, odg?osu czyjego? groteskowego oddechu w jej uchu, zapachu krwi wype?niaj?cego jej nozdrza. Kiedy przemkn??y jej przez my?l przera?aj?ce wspomnienia, ?cisn??a boki mebla jeszcze mocniej. Serce bi?o jak oszala?e i ?o??dek podszed? do gard?a, kiedy przypomnia?a sobie naraz chwil?, kiedy Kyle przemieni? j? w wampira. Szezlong p?k? jej w r?kach. Podskoczy?a wystraszona w?asn? si??. W tej samej chwili ca?y b?l, kt?ry odczuwa?a natychmiast rozp?yn?? si? w nico??. Poczu?a si? inaczej, niemal jakby zamieszka?a w nowym ciele. W jej ?y?ach rozgorza?a moc, kt?rej wcze?niej nie by?o. By?a silna i wysportowana jako cheerleaderka – jednak?e to, co czu?a teraz, by?o czym? wi?cej ni? szczytem fizycznej kondycji. Przekracza?o znaczenie s?owa silna. Czu?a si? niezwyci??ona. I nie chodzi?o tu tylko o moc. W jej sercu narasta?o co? jeszcze. Z?o??. Gniew. Pragnienie zadawania b?lu. Pragnienie zemsty. Chcia?a, by Kyle cierpia? za to, co jej uczyni?. Chcia?a, by odczu? taki sam b?l, jaki jej zada?. W?a?nie ruszy?a w stron? rezydencji z zamiarem pouk?adania sobie wszystkiego w g?owie, znalezienia go, kiedy drzwi na patio otworzy?y si? z impetem. Stan??a jak wryta, kiedy jej mama, w r??owych puszystych pantoflach z pomponami, jedwabnym szlafroku i okularami od Prady wyjrza?a na zewn?trz. Co typowe, jej mama nosi?a okulary nawet kiedy by?o ciemno. Mia?a w?osy nawini?te na wa?ki, co by?o oznak?, i? szykowa?a si? do wyj?cia, prawdopodobnie na jedno z tych swoich g?upich towarzyskich spotka?. Na widok matki, nowo odkryty gniew Vivian zacz?? wzbiera?. Zacisn??a d?onie w pi??ci. – Co ty tam jeszcze robisz? – krzykn??a matka wysokim, krytycznym tonem, kt?ry wyprowadza? Vivian z r?wnowagi. – Masz przygotowa? si? na przyj?cie u Sanderson?w! ? Zawaha?a si?, kiedy Vivian zrobi?a krok i wysz?a na ?wiat?o. – Dobry Bo?e, wygl?dasz jak ?mier?! Szybko do ?rodka, ?ebym mog?a u?o?y? ci w?osy. D?ugie, blond w?osy Vivian by?y kiedy? powodem jej dumy i rado?ci – przedmiotem zazdro?ci jej szkolnych r?wie?niczek i pot??nym magnesem przyci?gaj?cym najlepszych ch?opak?w – lecz w tej chwili Vivian nie zale?a?o na ich wygl?dzie. Potrafi?a jedynie my?le? o nowych doznaniach rykoszetuj?cych w ca?ym ciele, uporczywym g?odzie dr?cz?cym j? w ?o??dku i pragnieniu zadawania ?mierci pulsuj?cym w ?y?ach. – No dalej! – warkn??a matka, potrz?saj?c wa?kami na g?owie. – Co tam tak stoisz? Vivian poczu?a jak k?cik jej ust unosi si? w u?miechu. Zrobi?a kolejny powolny krok w kierunku matki. Kiedy przem?wi?a, jej g?os by? lodowaty i pozbawiony emocji. – Nie id? na przyj?cie u Sanderson?w. Matka spojrza?a na ni? gniewnie, pe?nym nienawi?ci wzrokiem. – Nie idziesz? – krzykn??a. – Nie ma takiej opcji, m?oda damo. To jedno z najwa?niejszych wydarze? w tegorocznym kalendarzu. Je?li nie przyjdziesz, roznios? si? wszelkiego rodzaju plotki. Pospiesz si? ju?. Mamy tylko godzin? do przyjazdu samochodu. I sp?jrz na swe paznokcie! Wygl?dasz, jakby? tarza?a si? w b?ocie! Spojrza?a z niedowierzaniem i z poczuciem wstydu. Z?o?? Vivian jedynie przybra?a na sile. Pomy?la?a o tym, jak jej matka traktowa?a j? przez ca?e ?ycie, zawsze przedk?adaj?c nade wszystko swe bezcenne towarzyskie uroczysto?ci, dbaj?c o Vivian o tyle tylko, o ile pasowa?a do idealnego obrazu rodziny, kt?rym matka chcia?a raczy? ?wiat i wszystkich doko?a. Nienawidzi?a tej kobiety, bardziej ni? to mo?na wyrazi?. – Nie id? na przyj?cie u Sanderson?w – warkn??a Vivian i podesz?a jeszcze bli?ej. Uzmys?owi?a sobie w?wczas, ?e istnieje termin, kt?ry okre?la to, co akurat robi?a: n?kanie. To w?a?nie robi?y zwierz?ta stadne, kt?re zbli?a?y si? do swej ofiary. Po plecach przebieg? jej dreszcz zniecierpliwienia, kiedy sfrustrowana mina matki przeobrazi?a si? w strach. – Nie id? na przyj?cie u Sanderson?w – powiedzia?a ponownie Vivian – ani do Jonson?w, Gilberton?w czy Smith?w. Nigdy ju? nie p?jd? na ?adne przyj?cie. Spojrzenie oczu matki mia?o w sobie co?, czego Vivian nigdy nie chcia?aby zapomnie?. – Co w ciebie wst?pi?o? – powiedzia?a, tym razem z nerwowym dr?eniem g?osu. Vivian podesz?a bli?ej. Obliza?a usta i obr?ci?a g?ow?, a? strzykn??o jej w szyi. Jej matka cofn??a si? o krok z przera?enia. – Vivian – zacz??a. Ale nie mia?a szansy doko?czy?. Vivian skoczy?a z obna?onymi z?bami i wyci?gni?tymi d?o?mi. Chwyci?a matk?, szarpn??a jej g?ow? do ty?u i zatopi?a z?by w jej szyi. Okulary Prady upad?y na ziemi? i Vivian zdepta?a je stopami. Serce Vivian zabi?o szybciej, kiedy poczu?a, jak ostry, metaliczny smak krwi wype?nia jej usta. A kiedy jej matka osun??a si? bezw?adnie w jej ramionach, poczu?a ogarniaj?ce j? poczucie triumfu. Pu?ci?a matk? i pozwoli?a, by jej wiotkie cia?o opad?o na ziemi? w postaci powykr?canych ko?czyn i ciuch?w ze znanych dom?w mody. Jej martwe oczy gapi?y si? ?lepo na Vivian. Vivian spojrza?a na ni? i zliza?a krew z ust. – ?egnaj, matko – powiedzia?a. Odwr?ci?a si? i pobieg?a ciemnym ogrodem, p?dz?c coraz szybciej, a? w ko?cu u?wiadomi?a sobie, ?e unosi si? w nocnym powietrzu ponad nieskaziteln? posiad?o?ci? swej rodziny, i dalej, w zimny, coraz zimniejszy mrok. Zamierza?a odnale?? cz?owieka, kt?ry jej to zrobi? – i rozedrze? go na strz?py. ROZDZIA? CZWARTY Nad Kylem ?wieci? ksi??yc w pe?ni, sprawiaj?c, ?e drzewa stoj?ce przy podmiejskiej uliczce Vivian wygl?da?y niczym szkielety. Zliza? wyschni?t? krew z ust, delektuj?c si? wy?mienit? zdobycz?, wspominaj?c wyraz strachu i przera?enia na twarzy Vivian. Wzmocni?o go to. Postanowi?, ?e by?a pierwsz? z wielu, pierwsz? ofiar? wchodz?c? w sk?ad armii wampir?w, kt?r? mia? niebawem stworzy?. Liceum. B?dzie nast?pne. Odczuwa? gor?ce pragnienie odnalezienia tej dziewczyny, kt?ra go przemieni?a – tej Scarlet. By? mo?e b?dzie w?a?nie tam – lub kto?, kto b?dzie wiedzia?, gdzie ona jest. Je?li nie i tak dobrze – znajdzie tam mn?stwo dzieciak?w, kt?re przemieni. Odk?d ucztowa? na Vivian, zasmakowa? ca?kiem w nastolatkach, ale te? podoba? mu si? pomys? stworzenia pos?usznej, niewielkiej armii, kt?ra pod??a?aby za nim wsz?dzie. Co wi?cej, spodoba?a mu si? my?l o zdeprawowaniu ca?ego tego miasta – i ca?ego ?wiata. Kyle pu?ci? si? biegiem po chodniku, potem stan?? nagle i za?mia? si? do siebie. Przypomnia? sobie, ?e jest teraz wampirem, ?e dysponuje si?? i umiej?tno?ciami wykraczaj?cymi poza wszystko, co mo?na sobie zamarzy? – a najwa?niejsze, ?e potrafi lata?. By?a to jedyna rzecz, kt?rej tak naprawd? jeszcze w pe?ni nie wypr?bowa?. I teraz chcia? poczu? wszystko, i to w pe?ni. Chcia? wznie?? si? pod niebo i spojrze? w d?? na te ma?o znacz?ce mr?wki zabiegaj?ce o swoje nudne, liche ?ycie. Chcia? spa?? na nich i zapolowa? niczym orze? porywaj?cy sw? zdobycz. Wyszczerzy? z?by, zrobi? dwa kroki i wzbi? si? w powietrze. Emocje si?gn??y zenitu. Wiatr przemkn?? obok niego, targaj?c mu w?osy, a on frun?? coraz wy?ej i wy?ej pod niebo. Pod sob? widzia? migocz?ce ?wiate?ka miasta. Pomy?la? o tych wszystkich ludziach siedz?cych w swoich domach, nie?wiadomych piek?a, jakie zamierza? im zgotowa?. Za?mia? si? do siebie, wyobraziwszy sobie chaos, kt?ry wkr?tce wywo?a. Nic nie przynios?oby mu wi?cej rado?ci ni? unicestwienie ka?dego ?ywota. Wkr?tce dostrzeg? poni?ej w oddali liceum. Policja ustawi?a blokad? obejmuj?c? szeroki obszar w jego s?siedztwie, ??cznie ze wszystkimi drogami prowadz?cymi do szko?y. Ka?d? tras? zastawia?y policyjne radiowozy. Idioci, pomy?la? Kyle, kiedy przefrun?? wprost nad nimi niezauwa?ony. Okazywali uporczyw? ignorancj?. Najwyra?niej, my?l o wampirze zab?jcy panosz?cym si? samopas nie mie?ci?a si? im w niewielkich m??d?kach, wi?c zdegradowali go w swoim mniemaniu do roli przeci?tnego mordercy. Nie mieli poj?cia, jak bardzo si? myl?. Kiedy zbli?y? si? do wej?cia do szko?y, zauwa?y? strz?py policyjnej ta?my powiewaj?ce na wietrze w miejscu, gdzie ci dwaj m??czy?ni pr?bowali go zastrzeli?. Zobaczy? swoj? krew na betonie. Zacisn?? pi??ci i pomy?la?, i? nikt nie jest w stanie go powstrzyma?. By? teraz nie?miertelny. Samochody, bro? palna, nic nie mog?o go powstrzyma?. W?wczas zdecydowa?, ?e skorzysta z tylnego wej?cia. Zanurkowa? nad sportowym boiskiem, na kt?rym akurat odbywa?y si? zaj?cia pi?karskie w o?lepiaj?cym ?wietle reflektor?w, i wyl?dowa? w cieniu. Korzystaj?c ze swego super ostrego wzroku, skupi? si? na dw?ch radiowozach zaparkowanych nieco na uboczu, niby poza zasi?giem wzroku. By? mo?e, pomy?la? Kyle z u?miechem, by?y poza zasi?giem ludzkiego wzroku. Ale nie wampirzego. Panowa? tu ba?agan. Wsz?dzie na ziemi wala?o si? roztrzaskane szk?o i pomniejsze ?mieci. Zaciekawi?o go, jak u diaska uda?o im si? przekona? jakiekolwiek dzieciaki, by zosta?y w szkole. Pewnie znowu przez t? uporczyw? ignorancj?, zdecydowa?. Ruszy? w kierunku zamkni?tych drzwi sali gimnastycznej, bior?c je za najlepszy spos?b wej?cia do szko?y. Tu r?wnie?, jak zauwa?y?, sta? dodatkowy ochroniarz. Postawili tu wielkiego, przysadzistego faceta, wi?kszego nawet od niego. By? tego rodzaju stra?nikiem, kt?ry powinien raczej sta? przed nocnym klubem w niebezpiecznej dzielnicy, ani?eli liceum. Kyle u?miechn?? si? tylko do siebie, delektuj?c si? wyzwaniem, jakim b?dzie walka z tym cz?owiekiem. Podszed? niespiesznie, ?mia?o do ochroniarza, zauwa?aj?c, jak jego d?o? zsun??a si? do jego pasa. Kyle zgadywa?, ?e albo si?ga? po bro?, albo kr?tkofal?wk?, by wezwa? wsparcie. Kyle nie speszy? si? ani jednym, ani drugim. Nie mo?na by?o zabi? go z broni i nawet stu policjant?w zdo?a?oby jedynie go spowolni?. – Masz czelno?? tu przychodzi? – powiedzia? ochroniarz, kiedy Kyle podszed? powoli do niego. – To ciebie poszukuj?. Ka?dy glina i ochroniarz w tym mie?cie ma tw?j wizerunek. Poszukuj?c ciebie, postawili ca?e miasto na nogach. Kyle u?miechn?? si? znacz?co i rozpostar? szeroko ramiona. – A mimo to, oto jestem – odpar?. Ochroniarz stara? si? nie okazywa? strachu na twarzy, lecz Kyle przejrza? go na wylot. – Czego chcesz? – spyta? dr??cym g?osem. Kyle skin?? g?ow? w kierunku drzwi. S?ysza? dochodz?cy z wewn?trz rytm muzyki i wyobrazi? sobie wszystkie te cheerleaderki w trakcie ?wicze?. Pragn?? przemieni? wszystkie, ka?d? z nich. Podszed? do ochroniarza i chwyci? za szyj?, unosz?c go g?adko nad ziemi?. Cho? by? wi?kszy i wy?szy od Kyle’a, Kyle przewy?sza? go si??. M??czyzna sprawia? wra?enie nieco tylko ci??szego od dziecka. – Chc? stworzy? armi? – Kyle wyszepta? mu do ucha. M??czyzna wyda? z siebie zd?awiony j?k i kopn??. Kyle przechyli? nisko g?ow? i ugryz? szyj? stra?nika. M??czyzna pr?bowa? wrzasn??, lecz u?cisk Kyle’a wok?? jego szyi by? zbyt mocny. Nie m?g? wydoby? z siebie ?adnego d?wi?ku. I z ka?d? chwil? ubywa?o mu coraz wi?cej krwi. Kyle opu?ci? m??czyzn? na nogi, wiedz?c, ze w?a?nie stworzy? swego drugiego wampira. Kiedy si? obudzi, odrodzony, wst?pi w szeregi jego armii. ?o?nierz numer dwa. Kyle wywarzy? drzwi sali gimnastycznej; z wewn?trz wydoby?a si? ha?a?liwa muzyka pop oraz zapach potu i okrzyki ?wicz?cych dziewcz?t. – Hej! – krzykn??a jedna z trybuny. – Nie wolno ci tu wchodzi?. Mia?a na sobie taki sam str?j cheerleaderki, co pozosta?e dziewczyny. Podbieg?a do Kyle’a i zatrzyma?a si? przed nim, spogl?daj?c na niego z marsow? min?. – Wyno? si? st?d! – za??da?a. Kyle zignorowa? jej ??danie. – Znasz Scarlet Paine? – powiedzia?. Skrzywi?a si?. – Tego dziwol?ga? S?ysza?am o niej. Stoj?ce za dziewczyn? cheerleaderki odwr?ci?y si?, obserwuj?c ca?e zaj?cie. – Gdzie jest? – spyta? Kyle. Dziewczyna wzruszy?a ramionami. – Sk?d mam wiedzie?? – powiedzia?a. Kyle rzuci? si? w prz?d i chwyci? j?, unosz?c wysoko nad g?ow?. Pozosta?e dziewcz?ta zacz??y krzycze?. – Je?li kt?rakolwiek z was wie, gdzie jest Scarlet Paine – krzykn?? do nich Kyle – lepiej cholera niech teraz przem?wi. Cheerleaderki skuli?y si? ze strachu. Dziewczyna, kt?r? Kyle trzyma? nad g?ow?, wi?a si? i wykr?ca?a. Tylko jedna z obserwuj?cych go dziewcz?t mia?a na tyle odwagi, by co? powiedzie?. – Nie wiem, gdzie jest – powiedzia?a, dr??c ca?a. – Ale jej przyjaci??ki, Becca i Jasmine, nale?? do szkolnego ch?ru. Maj? teraz zaj?cia na ko?cu korytarza. Kyle popatrzy? na ni? przez zw??one oczy. – Nie k?amiesz? ?cisn??a wargi i pokr?ci?a g?ow?. W ko?cu Kyle odstawi? walcz?c? z nim dziewczyn? na pod?og?. Podbieg?a do reszty dziewcz?t, kt?re wci?gn??y j? do ?rodka zbitej grupki, stawiaj?c j? bezpiecznie za sob?. Niekt?re p?aka?y. Kyle podszed? do ?ciany i zerwa? z niej drabink?. Oderwa? jeden z d?ugich kawa?k?w i u?y? go, by zablokowa? drzwi sali gimnastycznej, przeciskaj?c go przez klamki. – Niech nikt si? nie rusza – poinstruowa? przera?one dziewcz?ta. Nadal chcia? je przemieni?, ale najpierw musia? pod??y? nowym tropem. Us?ysza? za sob? st?umione ?kanie, kiedy opu?ci? sal? i ruszy? w stron? szkolnego korytarza. Pomimo wcze?niejszej awantury i wystrza??w, by?o tu wci?? mn?stwo dzieciak?w. Kyle za?mia? si? do siebie, kiedy uzmys?owi? sobie, ?e musieli s?dzi?, i? wystarczy otoczy? szko?? kordonem policji i to zatrzyma go na zewn?trz. Starali si? utrzyma? wszystko w normie, a?eby nie straszy? dzieci, czy rodzic?w tutejszej spo?eczno?ci. – Jak t?pi mog? by? ci ludzie? – pomy?la? sobie i u?miechn?? si?. Podszed? do grupki niekonwencjonalnie wygl?daj?cych dzieciak?w pa??taj?cych si? przy szafkach. Wygl?da?y na takie, z kt?rymi sam by si? zadawa?, kiedy by? jeszcze w szkole, takie, co to wylatuj? ze szko?y bez ?wiadectwa i skazane s? na prac? w knajpach do ko?ca swego ?ycia. – Go?ciu – powiedzia? jeden z ch?opak?w, szturchaj?c stoj?cego obok koleg?. – Patrz, co za palant. Kyle podszed? wprost do nich i waln?? pi??ci? w szafk? tu? obok, pozostawiaj?c w niej wgniecenie. Grupka podskoczy?a zszokowana. – Masz jaki? problem, facet? – powiedzia? ten ch?opak. – Zaj?cia z ch?ru – chrz?kn?? Kyle. – Gdzie to? Jedna z dziewcz?t w grupce, fanka stylu gotyckiego z d?ugimi czarnymi w?osami wysz?a przed szereg. – Jeszcze czego, my?li, ?e mu powiemy. Zanim ktokolwiek z grupy zd??y? cho?by mrugn?? okiem, Kyle pochwyci? dziewczyn? i przyci?gn?? do siebie. Zatopi? z?by w jej szyi i zacz?? ssa?. W ci?gu kilku sekund opad?a bezw?adnie w jego ramionach. Pozosta?e dzieciaki wrzasn??y. Kyle zrzuci? dziewczyn? na ziemi? i star? krew z ust wierzchem d?oni. – Zaj?cia z ch?ru – powt?rzy?. – Gdzie to? Ch?opak, kt?ry przem?wi? do niego jako pierwszy, wskaza? korytarz dr??cym palcem. Stoj?ce obok niego jego dwie kole?anki p?aka?y i tuli?y si? do siebie, wlepiaj?c przera?ony wzrok w cia?o martwej dziewczyny. Kyle mia? ju? odej??, ale zrobi? zaledwie dwa kroki, po czym odwr?ci? si? i chwyci? obydwie p?acz?ce dziewczyny. K?sa? najpierw jedn?, potem drug?, wysysaj?c z nich krew na zmian?, a? ucich?y ich udr?czone krzyki. Porzuci? je przy swoich stopach, przeszed? nad nimi i skierowa? si? wzd?u? korytarza, pozostawiaj?c reszt? grupy w ca?kowitym szoku. Pod??a? za odg?osami ?piewu, a? dotar? do sali, w kt?rej odbywa?y si? ?wiczenia ch?ru. Otworzy? drzwi z ?oskotem. Zgromadzeni od razu zorientowali si?, jak tylko wparowa?, ?e znajduj? si? w niebezpiecze?stwie. Ich ?piew natychmiast umilk?. – Jasmine. Becca – za??da?. Do przodu wyst?pi?y dwie, dr??ce ze strachu dziewczyny. Chwyci? je za szyje i d?wign?? z pod?ogi. – Scarlet Paine. Powiedzcie mi, gdzie ona jest. Dziewcz?ta wykr?ca?y si? i kopa?y w jego u?cisku. ?adna nie przem?wi?a, jako ?e jego u?cisk by? zbyt mocny. – Ja wiem – powiedzia?a jaka? inna dziewczyna. Wszyscy odwr?cili si? z zaskoczonymi minami. Kyle wypu?ci? Becc? i Jasmine i spojrza? na ni?. – Jak masz na imi?? – powiedzia? Kyle. – Jojo – odpar?a. Okr?ci?a pasmo w?os?w wok?? palca i u?miechn??a si?. Mia?a na sobie top od Ralpha Laurena. Najwyra?niej by?a jedn? z przyjaci??ek Vivian. – Wi?c? – powiedzia? Kyle. – Ja… – zacz??a, po czym zamilk?a. – By?y?my razem na imprezie. – I? – za??da? Kyle. – Widzia?am j?. Z tym ch?opakiem. Naprawd? gor?cy facet. Becca i Jasmine wymieni?y spojrzenia. Jojo zakaszla?a, po czym kontynuowa?a. – Rozmawiali o tym, ?e nie mog? by? ju? zawsze razem, bo on umiera, czy co? takiego. Cierpliwo?? Kyle’a wyczerpa?a si?. Podfrun?? do dziewczyny i poderwa? j? w powietrze. – Przejd? do ko?ca! – wrzasn??. Dziewczyna zacz??a drapa? jego d?o? obejmuj?c? jej szyj?. – W ko?ciele. Kyle przyjrza? si? jej uwa?nie przez chwil?, po czym postawi? j? na ziemi. – W ko?ciele? Dziewczyna skin??a g?ow? z szeroko otwartymi z przera?enia oczyma. Zacz??a pociera? obola?? szyj?. – W ko?ciele. Lub zamku. Lub katedrze. Co? w tym rodzaju. Oni… odfrun?li razem. Gdyby powiedzia?a co? takiego wcze?niej, jej kole?anki wy?mia?yby j?. Lecz chwil? po tym, gdy widzia?y, jak Kyle przefrun?? ku niej przez klas?, pomys?, i? Scarlet Paine i jaki? przystojniak odfrun?li razem przy ?wietle ksi??yca, nagle wyda? si? mniej fantastyczny. Z miejsca, w kt?rym le?a?a na pod?odze, Becca pos?a?a dziewczynie roze?lone spojrzenie. – Dlaczego mu o tym powiedzia?a?, Jojo? – krzykn??a. – Najwyra?niej chce jej zrobi? krzywd?! – Lojalno?? wobec Vivian – odpar?a Jasmine zjadliwie. Kyle nadstawi? uszu. Pomy?la? o s?odkiej krwi Vivian. Zwr?ci? si? do Jojo. – Jeste? kole?ank? Vivian? – spyta?. Dziewczyna skin??a. Kyle chwyci? jej d?o?. – Idziesz ze mn?. Cz?onkinie ch?ru obserwowa?y z przera?eniem, jak Jojo zostaje wywleczona z klasy na korytarz. Kyle taszczy? j? za sob? korytarzami. Ca?e to miejsce opanowa? chaos. Dzieciaki, kt?re przemieni? ucztowa?y na sobie nawzajem. Te, kt?re mog?y zosta? przemienione, ucieka?y i krzycza?y, staraj?c si? wydosta?. Kyle skin?? na dziewczyn? ubran? za Gota i jej przyjaci??k?, kiedy je mija?, obserwuj?c, jak wysysa?y krew ze swych szkolnych kole?anek. Poczu?, jak id?ca za nim Jojo zadr?a?a. Dotar? na sal? gimnastyczn? i wywa?y? drzwi. U?wiadomi? sobie, ?e cheerleaderki spr?bowa?y uformowa? ludzk? piramid?, by wydosta? si? na zewn?trz przez jedno z g?rnych okien. Piramida zawali?a si?, jak tylko zda?y sobie spraw?, ?e oto powr?ci? ich oprawca i udaremni? ich intryg?. – Sprytnie – powiedzia? Kyle ze ?miechem. – B?dziecie stanowi? wspania?y dodatek do mojej rodziny. – Jojo! – krzykn??a kt?ra?, kiedy przyjaci??ka Vivian wyl?dowa?a w sali. Kyle rozejrza? si? woko?o i obliza? usta. – Niech rozpocznie si? bal – powiedzia? do siebie. ROZDZIA? PI?TY Funkcjonariuszka policji Sadie Marlow zajrza?a przez niewielkie szklane okno do wn?trza pomieszczenia. W pustym b?d?, co b?d? pokoju zobaczy?a ???ko przy jednej ze ?cian. Siedzia?a na nim dziewczyna. Przys?ali j? tu, aby teraz z ni? porozmawia?. Psycholog stoj?cy obok niej wyci?gn?? z kieszeni kart? magnetyczn?. Zanim jednak przesun?? j? przez czytnik, by wpu?ci? policjant?w do ?rodka, zawaha? si?, odwr?ci? i stan?? twarz? do nich. – Wiecie, ?e nie uda?o nam si? jeszcze wyci?gn?? z niej ni? zrozumia?ego – powiedzia? psycholog. Powtarza jedynie – Scarlet. Scarlet. Musz? znale?? Scarlet. Tym razem odezwa? si? funkcjonariusz Brent Waywood. – Dlatego tutaj jeste?my, prosz? pana – powiedzia?, wskazuj?c na sw?j otwarty notatnik. – Scarlet Paine. Jej nazwisko stale przewija si? w naszym dochodzeniu. Psycholog zacisn?? wargi. – Rozumiem, dlaczego tu jeste?cie – odpar?. – Po prostu nie znosz?, kiedy policja przes?uchuje moich pacjent?w. Brent machn?? swym notatnikiem raptownie, zamykaj?c go z trzaskiem. Spojrza? gniewnie na psychologa. – Zgin?li policjanci – powiedzia? urywanym tonem. – Dobrzy ludzie, kt?rzy nie wr?c? dzi? do swych dom?w, do rodzin z powodu jakiego? psychola, kt?ry zabija wszystkich i wszystko na swej drodze. Czego chce? Scarlet Paine. I tylko to si? dla nas liczy. Widzi wi?c pan, dlaczego przes?uchanie pana pacjentki jest dla nas spraw? priorytetow?. Funkcjonariuszka Marlow przest?pi?a z nogi na nog? z za?enowaniem, poirytowana tym, w jaki spos?b jej partner wdawa? si? w ka?dej sytuacji w jaki? konflikt. Nie potrafi?a oprze? si? wra?eniu, ?e jej praca by?aby znacznie ?atwiejsza, gdyby mog?a sama przeprowadza? te przes?uchania. W przeciwie?stwie do Brenta, mia?a spokojne usposobienie – i spos?b na dotarcie do ?wiadk?w, zw?aszcza tych z wra?liw? psychik?, takich jak ta dziewczyna, z kt?r? przyszli tu si? zobaczy?. To dlatego komendant wys?a? w pierwszej kolejno?ci j? do zak?adu dla ob??kanych. ?a?owa?a jedynie, ?e nie wybra? jakiego? lepszego policjanta, by jej towarzyszy?. W?wczas u?wiadomi?a sobie, zdj?ta z?ym przeczuciem, ?e komendant nie mia? tak naprawd? zbyt wielu policjant?w do wyboru. Poza tymi, kt?rzy ochraniali liceum, pozostali z komisariatu albo nie ?yli, albo byli ranni. Wyst?pi?a krok do przodu. – Rozumiemy, ?e ?wiadek jest w ci??kim stanie – powiedzia?a dyplomatycznie. – Zachowamy si? bardzo delikatnie. ?adnych trudnych pyta?. ?adnego podnoszenia g?osu. Prosz? mi zaufa?, mam wieloletnie do?wiadczenie w rozmowach z takimi dzieciakami jak ona. Spojrzeli z powrotem przez szyb? na dziewczyn?. Buja?a si? w prz?d i w ty? z podwini?tymi do klatki piersiowej kolanami. Psycholog w ko?cu wyda? si? usatysfakcjonowany i pozwoli? funkcjonariuszom wej??. Przeci?gn?? kart? przez czytnik na zamku. Rozb?ys?o zielone ?wiate?ko, kt?remu towarzyszy? kr?tki sygna? d?wi?kowy. Wprowadzi? obydwoje funkcjonariuszy do pokoju, w kierunku zgarbionej dziewczyny. Dopiero w?wczas funkcjonariuszka Marlow zauwa?y?a jej skr?powane w kostkach nogi i nadgarstki. Szpital nie korzysta? z tych metod cz?sto, chyba, ?e pacjent stanowi? zagro?enie wobec siebie lub innych. Przez cokolwiek przesz?a ta dziewczyna, musia?o to by? przera?aj?ce. Z jakiego innego powodu szesnastolatka z liceum, bez cho?by jednej skazy w kartotece, mog?a nagle zosta? uznana za niebezpieczn?? Pierwszy przem?wi? psycholog. – S? tu ci pa?stwo z policji – powiedzia? ze spokojem do dziewczyny. – Chodzi o Scarlet. G?owa dziewczyny podskoczy?a w g?r?. Ob??ka?czym wzrokiem b??dzi?a mi?dzy twarzami trzech stoj?cych przed ni? ludzi. Funkcjonariuszka Marlow dostrzeg?a w wyrazie jej twarzy cierpienie i rozpacz. – Scarlet – krzykn??a dziewczyna, napinaj?c wi?zy. – Musz? odszuka? Scarlet. Psycholog spojrza? na obydwoje policjant?w i wyszed? z pokoju. * Maria podnios?a wzrok na policjant?w. Gdzie? w zakamarkach jej umys?u nadal tli? si? rozs?dek, nadal my?la?a jasno i ?wiadomie. Lecz ta cz???, w kt?rej namiesza? Lore, mia?a nad ni? kontrol? i sprawia?a wra?enie, jakby ciemna burzowa chmura otumania?a jej my?li. Musia?a wydosta? si? st?d i znale?? Scarlet. Scarlet b?dzie z Sagem, a Sage, czego by?a pewna, b?dzie w stanie jej pom?c. B?dzie w stanie naprawi? szkody, jakie wyrz?dzi? jej jego kuzyn. Lecz bez wzgl?du na to, jak bardzo si? stara?a, nie potrafi?a wyja?ni? nikomu, ?e nie oszala?a, ?e nie powinno jej tu by?, unieruchomionej niczym skazaniec. Nawet kiedy odwiedzi?y j? jej przyjaci??ki, nawet kiedy jej mama trzyma?a jej d?o? i p?aka?a, Maria nie by?a w stanie wydoby? z siebie ani s?owa. Cokolwiek Lore umie?ci? w jej umy?le, by?o to nie do pokonania. I stawa?o si? silniejsze. Z ka?d? mijaj?c? chwil? czu?a, ?e si?y wyciekaj? z niej coraz bardziej. Jej zdolno?? opierania si? kontroli umys?u wywieranej przez Lore’a zmniejsza?a si? i ?wiadoma cz??? jej umys?u stawa?a si? coraz s?absza. Maria by?a pewna, ?e je?li nie uzyska pomocy, to ona w ko?cu zniknie ca?kowicie, i pozostanie po niej jedynie pusta skorupa. Policjant sta? ze wzrokiem utkwionym w Marii. Policjantka za? przysiad?a na brzegu jej ???ka. – Musimy zada? ci kilka pyta?, Mario – powiedzia?a ?agodnym tonem. Maria spr?bowa?a skin?? g?ow?, ale nic si? nie wydarzy?o. Jej cia?o by?o oci??a?e. By?a wycie?czona. Walka z tym, co zrobi? Lore z jej m?zgiem by?a ci??kim zadaniem. – Twoja przyjaci??ka, Scarlet – kontynuowa?a kobieta w ten sam delikatny spos?b. – Wiesz, gdzie ona jest? – Scarlet – powiedzia?a Maria. Chcia?a powiedzie? wi?cej, ale s?owa po prostu nie wydobywa?y si? z jej ust. Zauwa?y?a ze z?o?ci?, jak policjant przewr?ci? oczyma. – To nie ma sensu – powiedzia? do swej partnerki. – Cierpliwo?ci, funkcjonariuszu Waywood – warkn??a do niego kobieta. – Cierpliwo?ci? – wrzasn?? m??czyzna. – Moi przyjaciele nie ?yj?! Nasi koledzy s? w niebezpiecze?stwie! Nie sta? nas na cierpliwo??! Uwi?ziona we w?asnym umy?le, Maria zacz??a odczuwa? coraz wi?ksz? frustracj?. Rozumia?a irytacj? funkcjonariusza Waywooda. Chcia?a pom?c, naprawd?. Ale dzi?ki Lore’owi ledwie potrafi?a wym?wi? s?owo. Wydobycie ich z siebie przypomina?o bieg na ruchomej bie?ni – ca?y ten wysi?ek, a i tak nigdzie nie dotar?a. Funkcjonariuszka zignorowa?a wybuch m??czyzny i zwr?ci?a si? z powrotem do Marii. – M??czyzna, kt?ry szuka twej przyjaci??ki, ma na imi? Kyle. Widzia?a? go ju? kiedy?? S?ysza?a?, ?eby kiedykolwiek wymienia?a jego imi?? Maria spr?bowa?a pokr?ci? g?ow?, ale nie mog?a. Policjantka przygryz?a warg? i zacz??a bawi? si? notesem, kt?ry mia?a w d?oniach. Maria zauwa?y?a po jej minie, ?e kobieta rozwa?a?a co? w my?lach, jakby stara?a si? zdecydowa?, czy powiedzie? jej co? wi?cej. W ko?cu, policjantka wyprostowa?a r?k? i ?cisn??a d?o? Marii. Zajrza?a jej g??boko w oczy. – Kyle… jest wampirem, prawda? Tam gdzie sta?, funkcjonariusz Waywood wyrzuci? r?ce w powietrze i parskn?? szyderczo. – Oszala?a?, Sadie! Ta cala sprawa z wampirem to jedna bzdura! Policjantka wsta?a szybko i zwr?ci?a si? twarz? do m??czyzny. – Nie wa? si? tak m?wi? – powiedzia?a. – Jestem funkcjonariuszk? policji. Moim obowi?zkiem jest przepyta? ?wiadka. Jak mam zrobi? to we w?a?ciwy spos?b, nie m?wi?c jej, co ju? wiemy? Zanim funkcjonariusz Waywood zdo?a? przem?wi?, Sadie doda?a – I jeszcze jedno, jestem funkcjonariuszka Marlow, dzi?kuj? bardzo. M??czyzna obrzuci? j? pe?nym niezadowolenia spojrzeniem. –Funkcjonariuszko Marlow – powiedzia?, cedz?c s?owa przez zaci?ni?te z?by – moim profesjonalnym zdaniem, podsuwanie osobie psychicznie niezr?wnowa?onej sugestii o wampirach to z?y pomys?. Maria zacz??a ko?ysa? si? w miejscu, gdzie siedzia?a na ???ku. Czu?a, jak ta ?wiadoma cz??? jej psychiki, pogrzebana tak g??boko pod tym, co zrobi? jej Lore, zaczyna wyp?ywa? na powierzchni?. W jaki? spos?b fakt, ?e funkcjonariuszka Marlow wierzy?a w wampiry pomaga? uwolni? si? uwi?zionej cz??ci ?wiadomo?ci. Spr?bowa?a przem?wi? i z jej gard?a nareszcie wydoby? si? d?wi?k. – Wojna. Funkcjonariusze przestali k??ci? si? ze sob? i spojrzeli na Mari?. – Co powiedzia?a? – powiedzia? funkcjonariusz Waywood z marsow? min?. Funkcjonariuszka Marlow pop?dzi?a do ???ka i usiad?a obok niej. – Maria? – powiedzia?a. – Powt?rz to. – W… spr?bowa?a Maria. Zamkn??a oczy i wzi??a g??boki oddech. Wraca?a jej przytomno?? umys?u. Stawa?a si? na powr?t jej. W ko?cu wydusi?a s?owo. – Wojna. Funkcjonariuszka Marlow podnios?a wzrok na swego koleg?. – My?l?, ?e m?wi „wojna.” Skin?? g?ow?, a na jego twarzy pojawi?a si? konsternacja. Maria wzi??a kolejny g??boki oddech, zmuszaj?c sw? trze?wo my?l?c? cz??? osobowo?ci, by przej??a kontrol?, by powiedzia?a im to, co tak rozpaczliwie pragn??a im przekaza?. – Wampiry – powiedzia?a przez zaci?ni?te z?by. – Wampiry. Wojna. Funkcjonariuszka Marlow zblad?a na twarzy. – M?w dalej – ponagli?a Mari?. Maria obliza?a usta. Zachowanie przytomno?ci umys?u poch?on??o wszystkie si?y, jakie jej zosta?y. – Kyle – powiedzia?a z grymasem. – Przyw?dca. Funkcjonariuszka Marlow ?cisn??a d?o? Marii. – Kyle stanie na czele wojny wampir?w? Maria ?cisn??a jej d?o? w odpowiedzi i skin??a g?ow?. – Scarlet – doda?a. – Jedyna. Nadzieja. Funkcjonariuszka Marlow wypu?ci?a powietrze i usiad?a bardziej wyprostowana. – Wiesz, gdzie jest Scarlet? Maria zacisn??a z?by i przem?wi?a na tyle starannie, na ile by?o j? sta?. – Z Sagem… w zamku. Nagle w g?owie Marii odezwa? si? ostry b?l. Krzykn??a i chwyci?a za w?osy zaci?ni?tymi pi??ciami. Natychmiast zrozumia?a, ?e ?wiadoma cz??? jej ja?ni ponownie uleg?a szkodzie, kt?r? wyrz?dzi? jej Lore. Gas?a w oczach. – Pomocy! – wrzasn??a. Zacz??a napiera? na p?ta i szarpa? si? dziko. Funkcjonariuszka Marlow wsta?a, zdj?ta panik?. Spojrza?a przez rami? na swego partnera. – Zg?o? to – rozkaza?a. Stara?a si? uspokoi? Mari?, ale ta oszala?a. Wci?? tylko krzycza?a i krzycza?a. Rozleg? si? sygna? drzwi i do ?rodka wpad? psycholog. – Co si? sta?o? – wrzasn??. – Nic – powiedzia?a funkcjonariuszka Marlow, wycofuj?c si?. – Po prostu wpad?a w sza?. Odesz?a na stron? i stan??a przy partnerze, kiedy psycholog pr?bowa? uspokoi? Mari?. – Zg?osi?e? to? – powiedzia?a z urywanym oddechem. – Nie – odpar? kr?tko. Funkcjonariuszka Marlow spojrza?a na niego, marszcz?c brwi, i si?gn??a po swoj? kr?tkofal?wk?. Jednak?e, funkcjonariusz Waywood nachyli? si? i wyrwa? jej z d?oni. – Nie – warkn??. – Komendant nie chce s?ucha? tych bzdur. Ma ca?y komisariat na g?owie, a ty chcesz mu j? zawraca?, bo jaki? szalony dzieciak twierdzi, ?e wybuch?a wojna wampir?w! Przekrzykuj?c wrzaski Marii, Sadie Marlow przem?wi?a pospiesznym, natarczywym g?osem. – Komendant nie wys?a? nas tu bez powodu. Dlaczego mia?by chcie? przes?ucha? tego tak zwanego szalonego dzieciaka, gdyby nie s?dzi?, ?e mo?e nam pom?c? Kyle chce dorwa? Scarlet Paine. Ta dziewczyna – wskaza?a na Mari? – to najlepsze, co mo?e nam si? trafi?, by znale?? j? i by? mo?e zako?czy? to wszystko. Je?li co? wie, to jestem ca?kiem pewna, ?e komendant b?dzie chcia? o tym us?ysze?. Funkcjonariusz Wayne pokr?ci? g?ow?. – W porz?dku – powiedzia?, wciskaj?c jej z powrotem kr?tkofal?wk?. – To twoja kariera wisi na w?osku, nie moja. Niech komendant pomy?li, ?e jeste? ob??kana. Funkcjonariuszka Marlow wyrwa?a urz?dzenie z d?oni partnera i wcisn??a przycisk. – Komendancie? Tu Marlow. Jestem w instytucie ze ?wiadkiem. Kr?tkofal?wka zatrzeszcza?a. Funkcjonariuszka Marlow zamilk?a, wa??c s?owa. – Twierdzi, ?e dojdzie do wojny wampir?w. Prowadzonej przez Kyle’a. A jedyn? osob?, kt?ra mo?e to powstrzyma?, jest Scarlet Paine. Podnios?a wzrok na spogl?daj?cego na ni? z uniesionymi brwiami partnera, czuj?c si? jak idiotka. Potem kr?tkofal?wka zabrz?cza?a ponownie i rozbrzmia?a g?osem komendanta policji. – Ju? jad?. ROZDZIA? SZ?STY Scarlet kaszln??a i wytar?a kurz z oczu. Kiedy spr?bowa?a zastanowi? si? nad sensem tego wszystkiego, co wok?? niej si? dzia?o, dosta?a zawrot?w g?owy. W jednej chwili Nie?miertelni nacierali na ni? i Sage’a, a ju? w drugiej rozleg?a si? pot??na eksplozja, kt?ra wstrz?sn??a ca?ym zamkiem. Potem zapad? si? strop, zrzucaj?c na d?? ceg?y, drzewo i ci??kie ?upkowe p?yty dachowe. Scarlet rozejrza?a si? woko?o i u?wiadomi?a sobie, ?e otacza j? kokon gruz?w. By?o tak ciemno, ?e prawie nic nie widzia?a. Do jej p?uc dosta? si? g?sty py? i utrudni? oddychanie. – Sage? – krzykn??a w mrok. Co? poruszy?o si? niedaleko niej. – Scarlet? – odezwa? si? g?os Sage’a. – To ty? Serce jej zabi?o mocniej, kiedy u?wiadomi?a sobie, ?e jej ukochany wci?? ?yje. Wygramoli?a si? przez g?azy i rumowisko w kierunku zgarbionej sylwetki Sage’a. Kiedy do niego dotar?a, przycisn??a usta do jego warg. – Mam ci? – wyszepta?a. – Scarlet, ju? za p??no – oponowa?. Ale Scarlet nie s?ucha?a go. Obj??a r?koma jego nagi tors i podnios?a do pozycji siedz?cej. Osun?? si?. By? s?aby, ledwie m?g? utrzyma? cia?o w g?rze. – Co si? sta?o? – zapyta? chrapliwym g?osem, lustruj?c zniszczenia. – Nie mam poj?cia – odpar?a Scarlet. Rozejrza?a si? ponownie i tym razem zauwa?y?a pl?tanin? cia? Nie?miertelnych powalonych na pod?odze, b?d? te? uwi?zionych pod prz?s?ami stropu i gruzami z cegie? i kamienia. Z kilku r??nych miejsc unosi?y si? p?omienie niczym dziwaczne pomara?czowe zaro?la. Octal le?a? bez ruchu na pod?odze. Jego laska le?a?a tu? obok, prze?amana w po?owie, a krzy? na jednym z jej ko?c?w, kt?rym przebija? Sage’a, sta? w p?omieniach. Scarlet nie mog?a stwierdzi?, czy Octal jest martwy, czy nie, ale z pewno?ci? nie wygl?da? na takiego, kt?ry mo?e wyrz?dzi? im teraz jak?kolwiek krzywd? W?wczas Scarlet rozpozna?a po?r?d gruz?w powyginany metalowy kad?ub wojskowego samolotu. A? si? zach?ysn??a. – To samolot – powiedzia?a. – Wojskowy samolot rozbi? si? o zamek. Sage pokr?ci? g?ow? z widoczn? konsternacj?. – ?aden samolot nie mia?by powodu tu przylatywa? – odpar?. – Zamek le?y na pustkowiu. – Chyba, ?e go szukali – doko?czy?a za niego Scarlet, kiedy za?wita?a jej ta my?l. – Chyba, ?e szukali mnie. W?wczas akurat poluzowa?a si? sterta cegie? i Sage skrzywi? si?, kiedy waln??a go w nog?. – Musimy i?? – odpar?a Scarlet. Nie obawia?a si? jedynie zagro?enia ze strony zniszczonej budowli – martwi?a si? r?wnie? z powodu Nie?miertelnych. Musieli uciec zanim kt?rykolwiek odzyska zmys?y. Odwr?ci?a si? do Sage’a. – Mo?esz biec? Podni?s? na ni? znu?ony wzrok. – Scarlet. Ju? za p??no. Umieram. Zacisn??a z?by. – Nie jest za p??no. Obj?? jej d?onie swoimi i zajrza? g??boko w jej oczy. – Pos?uchaj. Kocham ci?. Ale musisz pozwoli? mi umrze?. To koniec. Scarlet odwr?ci?a od niego twarz i star?a pojedyncz? ?z?, kt?ra sp?yn??a jej z oka. Kiedy odwr?ci?a si? ponownie, narzuci?a sobie na rami? jego r?k?, po czym pod?wign??a go do pozycji stoj?cej. Zawy? z b?lu i zawis? na niej. Kiedy poprowadzi?a go przez gruzy i smugi gryz?cego dymu, powiedzia?a: – Dop?ki ja tak nie powiem, to nie koniec. * Zamek by? w nie?adzie. Cho? samolot, kt?ry rozbi? si? w nim, by? niewielki, uszkodzenia, kt?re spowodowa? by?y kolosalne. Scarlet lawirowa?a korytarzami po?r?d kruszej?cych mur?w. Trzyma?a Sage’a mocno przy boku, a on wspiera? si? na niej i j?cza? z b?lu. By? taki os?abiony, taki mizerny, ?e serce Scarlet si? kraja?o. Pragn??a jedynie zabra? go w bezpieczne miejsce. W?wczas w?a?nie us?ysza?a dochodz?ce z ty?u krzyki. – Uciekaj?! Scarlet u?wiadomi?a sobie ze z?ym przeczuciem, ?e odzyskuj? przytomno??, ?e pomimo zniszczonego zamku i wielu braci rannych i umieraj?cych na pod?odze, kierowa?o nimi pragnienie zemsty. – Sage – powiedzia?a – id? po nas. Musimy przyspieszy?. Sage prze?kn?? g?o?no i skrzywi? si?. – Szybciej nie dam rady. Scarlet spr?bowa?a przyspieszy? tempa, lecz spowalnia?o ich os?abienie Sage’a. Musia? przesta? biec. Musia?a znale?? jakie? bezpieczne miejsce, by go ukry?, by przynajmniej mogli si? ze sob? po?egna?. Spojrza?a przez rami? i spostrzeg?a kilku nadci?gaj?cych Nie?miertelnych. A w tyle, ukryty cz??ciowo w cieniu, bieg? Octal. A wi?c prze?y?. Kiedy zbli?yli si? do nich bardziej, Scarlet dostrzeg?a, i? po?owa twarzy Octala by?a ci??ko poparzona. Musia? bardzo cierpie?, a jednak wci?? chcia? wyrz?dzi? jej i Sage’owi krzywd?. Na my?l o tym, ?e mi?o??, kt?ra ??czy?a j? z Sagem, oburza?a Nie?miertelnych tak bardzo, poczu?a wielki smutek. Nagle rozleg? si? pot??ny huk i Scarlet podskoczy?a, po czym niespodziewanie obla?a j? lodowato zimna woda. Obejrza?a si? przez lewe rami? i zobaczy?a, ?e ca?y bok zamku run?? do morza, sprawiaj?c, i? za?ama?a si? nad nimi ogromna fala. Us?ysza?a krzyki i ujrza?a Nie?miertelnych spadaj?cych do morza. Spadali tak szybko, ?e nie mieli nawet czasu ulecie? w bezpieczne miejsce. Kiedy tylko uderzyli w fale, po?kn?? ich z?owieszczy ocean. Kiedy p?yty zacz??y si? pod nimi zapada?, Scarlet uderzy?a plecami o mur korytarza i poci?gn??a do ty?u r?wnie? Sage’a. Kilka st?p poni?ej zakot?owa?a si? czarna woda. Scarlet odnios?a nagle wra?enie, jakby balansowa?a niepewnie na skalnym wyst?pie. Jedyn? osob?, kt?ra pozosta?a na nogach po drugiej stronie szerokiej przepa?ci, by? Octal. Scarlet wiedzia?a, ?e tylko kilka sekund zajmie mu pokonanie dziel?cej ich czelu?ci. Zamiast tego jednak Octal zdecydowa? si? tylko ich obserwowa?. My?li, ?e to nie ma sensu. S?dzi, ?e i tak umrzemy. – Szybko – powiedzia?a do Sage’a. – Bo wpadniemy do morza. Zimny ocean spryska? jej twarz, kiedy poprowadzi?a go przez wyst?p. Z ka?dym ich krokiem coraz wi?cej pod?ogi od?amywa?o si? i wpada?o do oceanu. Serce Scarlet bi?o mocno z udr?ki. Modli?a si?, aby zdo?ali wydosta? si? z zamku, dotarli w jakie? bezpieczne miejsce. – Tam – powiedzia?a do Sage’a. – Jeszcze tylko kilka krok?w. Jednak?e, zaledwie te s?owa opu?ci?y jej usta, kiedy p?k?y p?yty pod Sagem. Zd??y? jedynie podnie?? wzrok i spojrze? jej w oczy, kiedy pod?oga zapad?a si? i run?? w d??, w czarn? czelu??. – Sage! –krzykn??a Scarlet z wyci?gni?t? d?oni?, si?gaj?c w jego kierunku. Ale przepad?. Scarlet zerkn??a na drug? stron? rozpadliny i zobaczy?a, jak na przera?aj?co oszpecon? twarz Octala wype?za u?miech. Bez wahania zeskoczy?a z wyst?pu niczym nurek skacz?cy z deski, i pomkn??a w d?? w kierunku opadaj?cej sylwetki Sage’a. Na sekund? przed tym, jak uderzy? w wody oceanu, zgarn??a go w swe ramiona. – Mam ci? – wyszepta?a, przytrzymuj?c go przy sobie. By? ci??ki. Scarlet zdo?a?a jedynie zawisn?? w powietrzu. Byli zaledwie kilka cali nad zdradzieck? wod?. Wiedzia?a, ?e nie mo?e pofrun?? wy?ej, gdy? zdradzi?aby Octalowi, ?e prze?yli i od razu przypu?ci?by na nich atak. I w?a?nie w?wczas dostrzeg?a po prawej stronie jaskinie. Powsta?y w naturalny spos?b, w procesie erozji spowodowanej wielowiekowym podmywaniem litej ska?y przez fale oceanu. Zamek musia? zosta? wybudowany bezpo?rednio nad nimi. Scarlet nie marnowa?a czasu. Wpad?a do jaskini z Sagem w ramionach i postawi?a go na nogi. Zwali? si? w ty? ma ziemi? i zaj?cza?. – Jeste?my cali – powiedzia?a do niego. – Uda?o si? nam. Lecz by?a przemokni?ta do suchej nitki i dr?a?a z zimna. Kiedy m?wi?a, szcz?ka?a z?bami. Gdy podnios?a d?o? Sage’a, u?wiadomi?a sobie, ?e on r?wnie? dr?y. – Nie uda?o si? nam – powiedzia? w ko?cu. – M?wi?em ci to przez ca?y czas. Ja umr?. Dzisiejszej nocy. Scarlet pokr?ci?a g?ow?, sprawiaj?c, ?e jej ?zy polecia?y na boki. – Nie – powiedzia?a. Ale zda?a sobie w?wczas spraw?, ?e to na nic. Sage umiera?. Taka by?a prawda. Przytrzyma?a go w ramionach i pozwoli?a, by ?zy pop?yn??y jej strumieniem. Potoczy?y si? w d?? po policzkach i spad?y na jej szyj?. Nawet nie zada?a sobie trudu, by je zetrze?. Scarlet mia?a ju? wypowiedzie? s?owa po?egnania, kiedy zauwa?y?a dziwny blask wydobywaj?cy si? spod jej koszulki, z miejsca, gdzie bi?o jej serce. Potrz?sn??a g?ow?, s?dz?c z pocz?tku, ?e ulega halucynacjom. Jednak blask sta? si? jeszcze bardziej jasny. Spu?ci?a wzrok i u?wiadomi?a sobie, ?e to promienieje jej naszyjnik, ?e bia?e ?wiat?o wydobywa si? przez zawiasy. Si?gn??a za koszulk? i wydoby?a go na zewn?trz. Nigdy wcze?niej nie uda?o si? jej go otworzy?, jednak teraz co? podpowiada?o jej, ?e tym razem b?dzie inaczej. Kiedy wsun??a paznokie? w zatrzask, zda?a sobie spraw?, ?e jej ?zy przez ca?y czas na niego kapa?y. By? mo?e w jaki? spos?b otworzy?y medalion. Dwie po??wki rozwin??y si? i bia?e ?wiat?o trysn??o na ca?? jaskini?, o?wietlaj?c sylwetki Scarlet i Sage’a. Po ?rodku p?on?cego ?wiat?a znajdowa? si? wizerunek. Scarlet przyjrza?a si? mu uwa?nie. By? to zamek po?r?d morza, lecz nie by? to zamek Boldt. Ten by? wy?szy i smuklejszy. Wygl?da? bardziej jak rozbudowana wie?a, ani?eli rzeczywisty zamek. Scarlet potrz?sn??a rami? Sage’a. – Patrz – poinstruowa?a go. Sage zdo?a? otworzy? do po?owy znu?one oko. Scarlet us?ysza?a, jak nagle wzi?? g??boki wdech. – Wiesz, gdzie to? – spyta?a. Sage skin?? g?ow?. – Wiem. Potem jego g?owa opad?a z powrotem na jej kolana z wycie?czenia. Co? w jej sercu podpowiedzia?o Scarlet, i? gdziekolwiek znajduje si? to miejsce, jest wa?ne. I je?li Sage wiedzia? o nim, by?o r?wnie? wa?ne dla Nie?miertelnych. Dlaczego jej naszyjnik mia?by teraz pokaza? to miejsce? I dlaczego medalion otworzy? si? tylko wtedy, gdy upad?y na niego jej ?zy? Najpewniej by?a to jaka? wskaz?wka. Zatrzasn??a medalion i bia?a po?wiata znik?a, zabieraj?c ze sob? wizerunek pochylonego zamku po?r?d szalej?cego oceanu. W pewnym sensie wiedzia?a, gdzie? w g??bi serca, ?e je?li zabierze tam Sage’a, on prze?yje. Ale ko?czy? si? jej czas. Pod?wign??a nieprzytomnego Sage’a na plecy. By? ci??ki, jednak tym razem Scarlet by?a zdeterminowana, jak nigdy dot?d, i bardziej pewna, ?e jest nadzieja. Wystrzeli?a pod niebo. Zamierza?a go ocali?. Bez wzgl?du na konsekwencje. ROZDZIA? SI?DMY Caitlin stara?a si? z?apa? oddech, spadaj?c na tle nocnego nieba. W jednej chwili Caleb wcisn?? przycisk katapulty, a w nast?pnej samolotu ju? nie by?o. Znalaz?a si? w czarnej otch?ani, mkn?c w d?? ku rozszala?emu oceanowi. Zerkn??a w prawo w poszukiwaniu Caleba. Nie by?o go tam. Powodowana udr?k?, rozejrza?a si? wok?? siebie – i w ko?cu dostrzeg?a Caleba powy?ej, z otwartym spadochronem. Wskazywa? na swoj? link? od spadochronu. Wyj?cy wiatr sprawia?, ?e nie mog?a go us?ysze?. I wtedy u?wiadomi?a sobie: stara? si? powiedzie? jej, ?eby poci?gn??a za swoj?. Zrobi?a to i natychmiast jej gwa?towne spadanie zosta?o przerwane, po czym szarpn??o j? w g?r?. Wszystko nagle si? uspokoi?o. Zawis?a w powietrzu, p?yn??a, z bia?? czasz? spadochronu rozpostart? nad ni? niczym skrzyd?a anio?a. Wzi??a kilka g??bokich oddech?w, by uspokoi? szalej?ce serce. Spojrza?a z powrotem w g?r? na Caleba i zobaczy?a, jak pokazuje jej wyprostowane kciuki. Caleb by? o wiele bardziej do?wiadczony w tego typu rzeczach i zdo?a? wymanewrowa? tak, ?e byli po chwili niemal na r?wnej wysoko?ci. – B?dzie zimno! – krzykn?? do niej. Caitlin spu?ci?a wzrok. Woda zbli?a?a si? bardzo szybko. Zanim zdo?a?a cho?by pomy?le? o wpadni?ciu w mro?ne fale, ca?ym ?wiatem wstrz?sn??a pot??na eksplozja. Zdj?ta panik? Caitlin spojrza?a na prawo i zobaczy?a, ?e ich samolot rozbi? si? o co?. Uzmys?owi?a sobie ze z?ym przeczuciem, ?e by?a to budowla, kt?r? widzia?a na horyzoncie, ta, o kt?rej ostrzeg?y j? zmys?y, ?e to tam znajdzie Scarlet. – Nie! – wrzasn??a. Do morza run??y kawa?ki p?on?cego kad?uba, a w powietrze uni?s? si? ogromny pi?ropusz czarnego dymu. W?wczas Caitlin wpad?a do oceanu. Kiedy uderzy?a w lodowat? wod?, wyda?a z siebie st?umiony okrzyk. By?a tak zimna, jakby jej ko?ci obr?ci?y si? w l?d. Ale ostry b?l spowodowany lodowat? wod? blad? w por?wnaniu z udr?k? w jej sercu. Znajduj?cy si? wprost przed ni? budynek, w kt?rym, Caitlin by?a pewna, przebywa?a jej c?rka, sta? w p?omieniach. Widzia?a, jak przez mg??, jak zawali? si? dach. Chwil? p??niej ca?a ?ciana wychodz?ca na morze run??a do wody, pozostawiaj?c na zewn?trz g??bokie uszkodzenia. – Caitlin! – dobieg? j? g?os Caleba. Caitlin pokr?ci?a g?ow? i odzyska?a trze?wo?? my?li. Caleb p?yn?? do niej, odpi?wszy ju? sw?j spadochron, kt?ry odp?ywa? niesiony silnym pr?dem. – Zdejmij plecak! – poinstruowa? j?, kiedy tylko znalaz? si? przy niej. Caitlin pozby?a si? ci??aru, czuj?c natychmiastow? ulg?. Jednak?e, wci?? dokucza?o jej znu?enie, a przesi?kni?te wod? ubranie ci?gn??o w d??. – Musimy dotrze? na l?d – powiedzia? Caleb. Obj?? ?on? ramieniem. Wyczu?a, ?e trz?s? si? mocno. Pr?bowa? by? silny za ni?, jednak tak naprawd? znajdowa? si? w r?wnie niebezpiecznej sytuacji. – My?lisz, ?e dasz rad? dop?yn?? tak daleko? ? doda?, skin?wszy g?ow? w stron? popadaj?cego w ruin? zamku Boldt. Caitlin zacisn??a dzwoni?ce z?by. – A je?li spad? na ni? samolot? – zdo?a?a wym?wi?. Caleb pokr?ci? g?ow?. – Nie my?l tak. – Nie mog?. Jest nasz? c?rk?. Je?li… Lecz Caleb nie pozwoli? jej doko?czy?. Przycisn?? d?o? do jej serca. – Gdyby nie ?y?a, wiedzia?aby? – powiedzia?. – Prawda? Je?li wyczuwasz nasz? c?rk?, je?li potrafisz znale?? j? tutaj, to wiedzia?aby? w swoim sercu. Mam racj?, prawda? Caitlin zagryz?a warg?. – Tak – powiedzia?a wreszcie. – Masz racj?. Wiedzia?abym, gdyby nie ?y?a. Czu?abym to. Jednak?e, nawet kiedy wymawia?a te s?owa, chocia? wierzy?a w nie, mimowolnie odczuwa?a ten sam l?k. Nawet je?li Scarlet ?y?a, wci?? grozi?o jej niebezpiecze?stwo. Caitlin czu?a, jak r?ce zaczynaj? si? m?czy? od przebierania wody przez tak d?ugi czas. – Co robimy? – krzykn??a do Caleba. – Jedyna ziemia jest w t? stron?. Wskaza?a na zamek Boldt, na ziej?cy otw?r w jego boku. Caleb pod??y? wzrokiem za jej wyci?gni?tym palcem. – Wiem – powiedzia? z niepokojem. Caitlin skin??a. Do jej twarzy przyklei?y si? mokre kosmyki w?os?w. Odgarn??a je i pop?yn??a w kierunku zamku. W?wczas jej uwag? zwr?ci? jaki? d?wi?k. Brzmia? jak odleg?e wycie, o charakterze z go?a mechanicznym. Takim znajomym. I coraz bardziej g?o?nym. Caitlin zerkn??a przez rami? na Caleba. – Helikopter – powiedzia?a. Caleb znieruchomia? w po?owie zamachni?cia i podni?s? wzrok na niebo, na kt?rym coraz g?o?niej rozbrzmiewa? ha?as silnika. – Policja? – powiedzia?. – Nie siedz? nam chyba wci?? na ogonie, prawda? Chyba, ?e ?ledzili lot samolotu. Nagle Caleb trzasn?? otwartymi d?o?mi o powierzchni? wody, wywo?uj?c g?o?ny plusk. Jednak odg?os ten zosta? ca?kowicie zag?uszony warkotem wiruj?cych ?migie? helikoptera, kt?ry bardzo szybko zbli?a? si? do nich. – Uwa?aj – powiedzia?. – B?dzie znacznie bardziej niebezpiecznie. * Min??o kilka minut zanim dop?yn?li do zamku Boldt. Strona najbli?sza Caitlin i Caleba by?a w ca?kowitej ruinie w miejscu, gdzie rozbi? si? samolot. Do oceanu potoczy?y si? kamienie i gruz, tworz?c rodzaj stoku, po kt?rym mogli si? teraz wspi??. Wspinaczka nale?a?a do niebezpiecznych, ale, w ko?cu, dotarli na zamek Boldt. W powietrzu czu? by?o silny sw?d paliwa lotniczego zmieszany z zapachem b?ota, dymu i soli morskiej. Caitlin s?ysza?a w oddali ha?a?liwe odg?osy krzycz?cych ludzi, dyskutuj?cych i krzycz?cych z b?lu. Od razu zrozumia?a, ?e budynek by? pe?en ludzi, kiedy uderzy? w niego samolot i, ?e dzi?ki niej, wiele os?b zosta?o rannych. Zadygota?a, a jej zlodowacia?e serce pe?ne by?o poczucia winy. By?a roztrz?siona, w?osy mia?a w nie?adzie, a skok z samolotu i si?a fal uczyni?y z nich przemoczone dredy. Jej ubranie by?o gdzieniegdzie porwane. Caleb r?wnie? wygl?da? jak zmok?a kura. – No i? – powiedzia?. – Wyczuwasz j?? Caitlin przy?o?y?a palec do ust, by go uciszy?. Stara?a si? wyczu? intuicj? sw? c?rk?, nak?oni? sw?j instynkt, by podpowiedzia? jej, gdzie jest, jednak ci??ko jej by?o uchwyci? co? konkretnego. D?wi?k kr???cego nad nimi wyj?cego helikoptera, ?ar dochodz?cy od ognia, krzyki rannych, wszystko to napiera?o na jej zmys?y i zak??ca?o jej zdolno?ci. – Nie wyczuwam jej – szepn??a, czuj?c si? pokonana. Caleb podrapa? si? po brodzie. Caitlin zauwa?y?a, ?e jest na skraju wytrzyma?o?ci. ?a?owa?a, ?e nie mo?e nic wi?cej zrobi?, lecz za bardzo odchodzi?a od zmys??w, by skoncentrowa? si? na Scarlet. – Jest gdzie? w zamku? – spyta? Caleb. Pomimo jego szczerych pr?b ukrycia poirytowania, Caitlin dostrzeg?a je w jego g?osie. Przywiod?a go tu, zmusi?a do skoku z samolotu, a teraz nie potrafi?a nawet powiedzie?, czy mia?a racj?, czy nie. Zacisn??a mocno powieki i spr?bowa?a uspokoi? my?li. – S?dz?, ?e tak – powiedzia?a w ko?cu. – My?l?, ?e jest gdzie? tutaj. – Wi?c jej poszukajmy – odpar? Caleb. Odwr?ci? si?, gotowy ruszy? w drog?, jednak Caitlin chwyci?a go za rami?. – Boj? si? – powiedzia?a. – Tego, co znajdziemy? Potrz?sn??a g?ow?. – Nie – powiedzia?a – zobaczy? szkody, jakie wyrz?dzi?am. Caleb si?gn?? w jej stron? i ?cisn?? jej d?o?. Weszli dalej do zamku. Szli ostro?nie, jako ?e pod?o?e pod ich stopami zdawa?o si? niestabilne. Kiedy nagle Caleb zatrzyma? si? w miejscu, blokuj?c drog? wyci?gni?t? r?k?, Caitlin za?o?y?a, ?e przed nimi znajduje si? jaka? przeszkoda. Kiedy wyci?gn??a szyj?, by spojrze? mu przez rami?, szcz?ka opad?a jej ze zdumienia. Niedaleko nich zobaczy?a ca?e setki m??czyzn i kobiet. Niekt?rzy latali, inni unosili si? w powietrzu, wszyscy jednak byli zwr?ceni twarz? do m??czyzny wy?szego od innych ludzi, jakich kiedykolwiek widzia?a. By? przynajmniej dwukrotnie wi?kszy od normalnego cz?owieka. Po?owa jego twarzy by?a spalona do ?ywego. – Czym on jest? – Caitlin wyszepta?a do m??a. Caleb pokr?ci? tylko g?ow?. Caitlin zadr?a?a. Odnalezienie c?rki sta?o si? dla niej teraz wi?kszym priorytetem ni? kiedykolwiek dotychczas. Ci dziwni ludzie wzbudzali w niej niepok?j, zw?aszcza ten olbrzymi m??czyzna z oszpecon? twarz?. – T?dy – powiedzia? do niej Caleb przyciszonym g?osem. Wymkn?li si? chy?kiem, zachowuj?c jak najciszej, trzymaj?c si? cienia, w kt?rym t?umy nie mog?y ich dostrzec. Potem Caitlin po?o?y?a d?o? na ramieniu Caleba, by go zatrzyma?. Odwr?ci? wzrok w jej stron?. – O co chodzi? Co si? sta?o? – Scarlet – powiedzia?a Caitlin. – Nie wyczuwam ju? jej. – Chcesz powiedzie?, ?e nie ma jej tu? – zakwestionowa? Caleb. Caitlin skurczy?a si? od furii s?yszanej w jego g?osie. – My?l?, ?e jest gdzie indziej – powiedzia?a cicho, czuj?c si? pokonana i zrozpaczona. – Wyczuwa?am j? wcze?niej, tu? obok miejsca, kt?rym tu weszli?my, ale im bardziej zag??biamy si? w zamku, tym s?abiej j? wyczuwam. My?l?, ?e wysz?a st?d, zanim tu przybyli?my. Wydosta?a si? t? sam? drog?, kt?r? weszli?my. Caleb przesun?? d?onie po w?osach z rozdra?nienia. – Nie wierz? – wymamrota? pod nosem. W?a?nie wtedy wn?trze zamku zala?o ostre ?wiat?o pochodz?ce z wisz?cego powy?ej helikoptera. Obni?a? pu?ap przez zapadni?ty strop. – Pr?buje l?dowa?! – krzykn?? Caleb z niedowierzaniem. T?umy w wielkiej sali zacz??y rozprasza? si?, ludzie biegali i latali wsz?dzie wok??. – Musimy si? wydosta? – Caitlin powiedzia?a do m??a. – Wiem – odpar?. –Ale jak? – T?dy – powiedzia?a Caitlin, poci?gn?wszy go za rami?. Poprowadzi?a go przez wielk? sal?. Dzi?ki l?duj?cemu helikopterowi, ?aden ze znajduj?cych si? w sali dziwnych ludzi jako? nie zda? sobie sprawy, ?e przebiegaj?ce p?dem obok nich sylwetki s? obcymi. ?mig?a helikoptera wywo?a?y w pomieszczeniu mini tornado, wzbijaj?c k??by dymu, co tylko rozdmucha?o panuj?cy chaos. Caitlin i Caleb wypadli z sali na ciemny korytarz. Unosi? si? tu g?sty dym i ?wiat?o by?o przyt?umione. Razem przebiegli przez ca?? jego d?ugo?? i dotarli do drzwi. Caleb napar? na nie ramieniem i otworzy?y si? natychmiast, ukazuj?c im ?wiat na zewn?trz. – Tam! – krzykn??a Caitlin, przeczesuj?c wzrokiem otoczenie. Caleb spojrza? w kierunku, kt?ry wskazywa?a. Wprost przed nimi, w d?? po kilku stopniach prowadz?cych do zamku, znajdowa? si? niewielki parking, na kt?rym zmie?ci?oby si? cztery do pi?ciu pojazd?w. Mi?dzy nimi sta? motocykl. Pobiegli do niego. Nie by? w ?aden spos?b zamkni?ty, ani zabezpieczony. Caleb musia? kopn?? rozrusznik kilka razy, ?eby motor obudzi? si? do ?ycia, i na raz silnik zarycza? i wyplu? z siebie spaliny. Do tego czasu ludzie z sypi?cej si? ?wi?tyni zacz?li wysypywa? si? na zewn?trz rz?dem. – Szybko – krzykn??a Caitlin, wskakuj?c na ty? za Calebem. – Nadchodz?. Zanim jednak Caleb zd??y? doda? gazu, w pobli?u rozleg? si? d?wi?k zawodz?cych syren policyjnych. Ruszy? z miejsca, lawiruj?c, by unikn?? wypadaj?cych z zamku Boldt. Za nimi wy?onili si? policjanci, kt?rzy przybyli tu helikopterem. Gin?c? w mroku, wij?c? si? drog? p?dzi?o ku nim kilka radiowoz?w z w?ciekle migocz?cymi ?wiat?ami. – I co teraz? – krzykn??a Caitlin. Caleb obejrza? si? na ni?. Zwi?kszy? obroty motocyklowego silnika. – Trzymaj si? mocno – powiedzia?. Caitlin zd??y?a jedynie obj?? Caleba r?koma w pasie, kiedy motocykl wystrzeli? do przodu. * Motocykl pogna? ulic?. Caitlin by?a wyczerpana. Opar?a g?ow? o plecy Caleba, czerpi?c pocieszenie z miarowego bicia jego serca, po czym spojrza?a w czarn? noc. Wiedzia?a jednak, ?e nie mo?e teraz odpoczywa?. Scarlet potrzebowa?a jej pomocy i pod ?adnym wzgl?dem nie pozwoli?aby sobie teraz na przerw?, kiedy ona jest w niebezpiecze?stwie. – Masz jaki? pomys?? – krzykn?? Caleb przez rami?, staraj?c si? usilnie, by jego g?os by? us?yszany ponad wiatrem i policyjnymi syrenami siedz?cymi im na ogonie. – Gdzie teraz? Caitlin widzia?a, ?e usi?owa? zachowa? spok?j i opanowanie, ale by? r?wnie wycie?czony, co ona. – Nie wyczuwam jej – odkrzykn??a Caitlin. – Nie w tej chwili. Caleb nic nie powiedzia?, jednak Caitlin zauwa?y?a, ?e jego d?onie napi??y si? na kierownicy wystarczaj?co mocno, by zbiela?y mu k?ykcie. Motocykl pomkn?? dalej, stopniowo zwi?kszaj?c dziel?c? ich od policyjnych woz?w odleg?o??. Droga by?a w?sk? wiejsk? dro?yn?, kt?ra zacz??a wi? si? pod wzg?rze. Wkr?tce po jednej stronie pojawi? si? stromy spadek, a po drugiej stroma ?ciana. Odczuwaj?c md?o?ci, Caitlin schyli?a si? nisko za Calebem, szukaj?c tam ochrony. Wiatr ta?czy? w jej w?osach. W?wczas poczu?a drganie w kieszeni. Z pewno?ci? nie mog?a to by? jej kom?rka. Ale kiedy si?gn??a do kieszeni, przekona?a si?, ?e jej telefon rzeczywi?cie przetrwa? skok do oceanu. Wcze?niej nie mia?a zasi?gu, lecz teraz nagle o?y?, sygnalizuj?c migocz?c? diod? now? wiadomo?? g?osow?. Wykr?ci?a numer poczty g?osowej i wys?ucha?a m?wi?cego po?piesznie Aidena. – Caitlin – powiedzia?. – Gdzie jeste?? Musisz natychmiast oddzwoni?. Wiadomo?? urwa?a si?. To by?o wszystko. Wybra?a oddzwo? ? ale zn?w straci?a zasi?g. – Cholera! – krzykn??a. – Co jest? ? zawo?a? Caleb przez rami?. – Musimy si? zatrzyma? – odpar?a Caitlin, zdaj?c sobie spraw?, kiedy zerkn??a na telefon, ?e zosta? jej jeden procent baterii. – Nie mog? – odpar? Caleb. – Policja siedzi nam na ogonie. Najpierw musimy odjecha? st?d jak najdalej. W?wczas akurat Caitlin dostrzeg?a jaskini? ukryt? w zboczu urwiska. – Jed? tam – krzykn??a. – Caleb zareagowa? natychmiast, skr?caj?c kierownic? z mistrzowsk? precyzj? w taki spos?b, ?e motocykl gwa?townie skr?ci? i wjecha? do jaskini, wzbijaj?c tuman kurzu, zanim zatrzyma? si? w miejscu. Jak tylko si? zatrzymali, Caleb odwr?ci? si? twarz? do ?ony. – Wyczuwasz Scarlet? – Nie – odpar?a Caitlin. – M?j telefon odzyska? zasi?g. Musz? zadzwoni? do Aidena. W?a?nie wtedy ko?o niewielkiej jaskini, w kt?rej skryli si? Caitlin i Caleb, przejecha?y siedz?ce im na ogonie policyjne radiowozy, wrzeszcz?c syrenami. Caitlin chwyci?a telefon i wybi?a numer Aidena, modl?c si?, by bateria wytrzyma?a. Odebra? p trzecim dzwonku. – Nie spieszy?a? si? – powiedzia?. – By?am nieco zaj?ta – odpar?a Caitlin, my?l?c o locie i skoku do oceanu. – Co takiego musisz mi powiedzie?? Caitlin s?ucha?a g?osu Aidena po drugiej stronie linii, kiedy ten krz?ta? si? i przerzuca? ksi??ki i papiery. Poczu?a, jak wzbiera w niej frustracja. – Mo?esz si? pospieszy?, prosz?? – wrzasn??a. – Bateria mi pada. – A, tak – powiedzia? wreszcie. – Co? – za??da?a Caitlin. – Powiedz mi! – Przypomnij mi s?owa kantyku. Te s?owa, kt?re s? lekiem. Caitlin pogrzeba?a w kieszeni i wyj??a notatki kt?re zrobi?a, przegl?daj?c ksi?g?. By?y jednak przemoczone i atrament si? rozmy?. Zamkn??a oczy i spr?bowa?a wyobrazi? sobie stron?, tak jak j? czyta?a. W jej umy?le zacz??y pojawia? si? s?owa. Jestem morzem, niebem i piaskiem, Jestem kwiatowym py?kiem na wietrze. Jestem horyzontem, wrzosowiskiem, wrzosem na wzg?rzu. Jestem lodem. Jestem niczym, Niczym wymar?y. Caitlin otworzy?a oczy i s?owa ulotni?y si? z jej my?li. Nasta?a d?uga chwila, podczas kt?rej Aiden zachowa? milczenie. Caitlin chcia?a wydrze? si? na niego, by si? pospieszy?. – Caitlin! – powiedzia? w ko?cu. – Wiem. Ju? wiem! – Powiedz mi – odpar?a Caitlin po?piesznie, czuj?c jak jej serce przyspiesza. – Byli?my tacy g?upi! To wcale nie jest kantyk. Caitlin zmarszczy?a brwi. – Co masz na my?li? Dlaczego nie mia?by to by? kantyk? Nie rozumiem. – Chodzi mi o to, ?e kantyk nie jest lekiem – odpar? Aiden, szukaj?c odpowiednich s??w z podekscytowania. – Kantyk jest wskaz?wk? do odszukania leku! Caitlin poczu?a, jak jej serce wali z niecierpliwo?ci. – No wi?c, jaka to wskaz?wka? – spyta?a. – Caitlin! Pomy?l tylko. To zagadka. Instrukcje. Ka?? ci uda? si? w pewne miejsce. Caitlin poczu?a, jak krew usz?a z jej twarzy, gdy powt?rzy?a te s?owa w my?lach. – Jestem morzem, niebem i piaskiem – powt?rzy?a pod nosem. Wtem, nagle, o?wieci?o j?. – Nie. Nie my?lisz chyba… – Tak – odpar? Aiden. – S.F.I.N.K.S. – Miasto wampir?w – wyszepta?a do siebie Caitlin. Oczywi?cie. Zanim Scarlet znikn??a, nara?aj?c si? na niebezpiecze?stwo, Caitlin pr?bowa?a znale?? lek, odkry? spos?b, by przemieni? c?rk? z wampira z powrotem w cz?owieka. S?dzi?a, ?e s?owa ze strony nale?y odczyta? w obecno?ci Scarlet, by j? uleczy?, ?e to, co znalaz?a, jest lekiem. Ale nie. To, co znalaz?a, by?o wskaz?wkami, kt?re mia?y zaprowadzi? j? do niego. Caitlin pozwoli?a, by jej wrodzony niepok?j o dobro c?rki przy?mi? rozs?dek i logik? naukowca, kt?rymi musia?a si? teraz wykaza?, by poj??, ?e zagadka nie by?a lekiem – ale map?. – Dzi?kuj?, Aidenie – powiedzia?a pospiesznie. Telefon jej pad?. Caitlin podnios?a wzrok na pe?n? wyczekiwania twarz Caleba. – No i? – powiedzia?. – Wiem, gdzie teraz – odpar?a Caitlin, czuj?c krzt? nadziei pierwszy raz od d?u?szego czasu. Caleb uni?s? brew i obejrza? si? na ?on?. – Gdzie? – spyta?. Caitlin u?miechn??a si?. – Lecimy do Egiptu. ROZDZIA? ?SMY Lore sta? na stercie gruzu po?r?d ruin zamku Boldt. ?mig?a zni?aj?cego lot helikoptera sprawia?y, ?e podmuchy powietrza smaga?y jego rozdarte ubranie i mierzwi?y mu w?osy. Rozejrza? si? woko?o, lustruj?c zniszczenia spowodowane przez samolot. Przepe?nia?a go nienawi??. P?aka?, potrz?saj?c pi??ci? na ziej?cy pustk? otw?r w ?cianie zamku. Potem wzi?? g??boki oddech. Nie by?o czasu do stracenia. Wraz z ko?cem nocy jego lud mia? umrze?, zosta? zlikwidowany. Ich jedyn? nadziej? by?o znalezienie tej dziewczyny, kt?ra skrad?a serce jego kuzynowi. A to oznacza?o zabicie ka?dego, kto stanie im na drodze. Lecz Nie?miertelni ulegli panice, wystraszeni obecno?ci? helikoptera. Zacz?li kr??y? z du?? szybko?ci? wok?? wielkiej sali, niekt?rzy wylewaj?c si? t?umnie z zamku, uciekaj?c ku swej niechybnej ?mierci. – O czym my?lisz, synu? – powiedzia? kto? za nim, wyrywaj?c go z zamy?lenia. Spu?ci? wzrok i zobaczy? wpatruj?c? si? w niego matk?. Cho? Nie?miertelni inaczej ni? ludzie pojmowali relacje rodzica z dzieckiem, Lore wci?? darzy? szacunkiem kobiet?, kt?ra go wykarmi?a, ubra?a, i czuwa?a nad jego bezpiecze?stwem w okresie wczesnego dzieci?stwa. My?l o jej ?mierci pod koniec nocy sprawi?a, ?e serce ?cisn??o mu si? z ?alu bardziej, ni? na my?l o w?asnej. – My?l? o Sage’u – odpar? Lore. – U?yli?my go ju? wcze?niej jako przyn?ty i dziewczyna przysz?a. Jego matka zmarszczy?a brwi. – S?dzisz, ?e wci?? jest nadzieja? – spyta?a po cichu. Lore zauwa?y?, i? w jej wzrok wkrad?o si? znu?enie. By?a gotowa na ?mier?. Albo przynajmniej by przesta? walczy?. Jednak?e Lore nie by?. Ani te? setki Nie?miertelnych, kt?re wci?? kurczowo trzyma?y si? ?ycia na zamku Boldt. – Nie zamierzam zrezygnowa? – powiedzia? zaciekle do niej. – Nie mo?emy pozwoli?, by nasz lud umar? poniewa? m?j kuzyn zakocha? si? w wampirzycy. Przecie? i tak umrze. I po co to? Matka Lore’a pokr?ci?a g?ow?. – Nie rozumiesz mi?o?ci. – Nie – odpar? Lore. – Ale by? mo?e, gdybym po?y? kolejne dwa tysi?ce lat, zrozumia?bym j?. Matka u?miechn??a si? i ?cisn??a mu r?k?. – Pragn? tego dla ciebie, synu – powiedzia?a ?yczliwie. – Nie mog? jednak?e oprze? si? wra?eniu, ?e mamy przeciw sobie przeznaczenie. Zadar?a g?ow? do g?ry ku niebu i jasnemu ksi??ycowi w pe?ni ?wiec?cemu przez zapadni?ty strop. ? Gwiazdy ustawi?y si? w szeregu. Nasz los jest ju? przypiecz?towany. ? Spojrza?a z powrotem na niego. – Tej nocy Nie?miertelni ponios? ?mier?. Lore zacisn?? pi??ci w ku?ak. – Nie, nie tej – powiedzia? przez z?by. Poprowadz? armi?, je?li b?d? musia?. Wywo?am chaos na ziemi. Zg?adz? ca?? ludzk? ras? zanim zgodz? si? na ?mier? mojego ludu. Kiedy przemawia?, Nie?miertelni zgromadzeni wok?? niego zacz?li ogl?da? si? na niego, poruszeni jego tyrad? i ?arliwo?ci?. Odwr?ci? si? plecami do matki i skierowa? swe s?owa do nich. – Kto stanie u mego boku? – krzykn??, potrz?saj?c pi??ciami. – Kto stanie do walki o prawo do ?ycia? W niewielkim t?umie rozleg?y si? szepty zgody, a ich odg?osy przyci?gn??y uwag? kolejnych os?b do Lore’a. Nadci?gali wok?? tl?cego si? kad?uba samolotu, by lepiej go widzie?. Wkr?tce s?owa Lore’a spotka?y si? nie tyle z szeptan? zgod?, co z wiwatami i oklaskami. – Kto spo?r?d was nas?ucha? si? ju? do?? o przepowiedniach i gwiazdach? – powiedzia?. – Nie jestem gotowy na to, by pozwoli?, aby nasz dumny lud dzisiaj zgin??! T?um zarycza? na zgod?. Lore zauwa?y?, ?e Octal do??czy? do zgromadzenia i stan?? na jego skraju. Lore skin?? ku swemu przyw?dcy, m??czy?nie, kt?rego szanowa? nade wszystko. Lecz Octal pokr?ci? g?ow?, niejako przekazuj?c mu w milczeniu, ?e to Lore powinien poprowadzi? Nie?miertelnych. Lore mimowolnie zmarszczy? brwi. Czy rzeczywi?cie m?g?by poprowadzi? armi?? Nie mia? jednak czasu, by to rozwa?y?, poniewa? helikopter w?a?nie wyl?dowa?. – Zabi? ich! – wrzasn?? Lore. – Zabi? ludzi! T?um Nie?miertelnych natychmiast wykona? jego rozkaz. Zaatakowali helikopter. Lore us?ysza? odg?osy rozpaczliwych krzyk?w, kiedy policjanci si?gali po bro?. Ale daremnie. W ?aden spos?b nie byli w stanie stawi? czo?a Nie?miertelnym. Kiedy z nimi walczyli, Lore zauwa?y?, ?e kilku funkcjonariuszy ucieka z zamku. – Zablokowa? wyj?cie! –rozkaza? swym oddzia?om Lore. Maj?c zablokowane wyj?cie, policjanci nie mieli wyboru, jak tylko wznie?? si? helikopterem z powrotem pod niebo. Lecz Lore’owi to nie wystarczy?o. Nie chcia? ich jedynie przep?dzi?. Pragn?? ich ?mierci. Kiedy helikopter zacz?? si? podnosi?, morderczy zapa? Lore’a tylko si? wzm?g?. – Nie pozw?lcie im uciec! – rozkaza? swoim zwolennikom. Zobaczy?, jak grupa Nie?miertelnych wystrzeli?a w powietrze. Policjanci na pok?adzie wznosz?cego si? helikoptera spogl?dali z niedowierzaniem, jak Nie?miertelni opadaj? helikopter ze wszystkich stron i ci?gn? go z powrotem na ziemi?. Pod ich ci??arem zadr?a? i zacz?? spada?. Znajduj?cy si? wewn?trz policjanci zacz?li krzycze?. Kiedy maszyna run??a na ziemi?, Nie?miertelni czmychn?li w bezpieczne miejsce. Kiedy helikopter waln?? w ziemi? i wybuch?, w powietrze unios?a si? kula ognia. T?umy przyj??y to wiwatami, upojone ?mierci? i zniszczeniami, jakie przynios?y ich dzia?ania. Lata?y zygzakiem, po czym wyl?dowa?y w ko?cu i si? uspokoi?y. W?wczas Lore u?wiadomi? sobie, ?e ponownie patrz? na niego, oczekuj?c kolejnych instrukcji. – Co teraz? – krzykn?? jeden z nich. – Jak ocalimy nasz lud? – doda? inny. Zwyci?stwo nad helikopterem i lud?mi doda?o im odwagi. Lore wzbudzi? w nich wszystkich pragnienie walki i ?ycia. T?um przeistoczy? si? w ha?astr? wznosz?c? okrzyki zaniepokojenia. Tym razem Octal ruszy? po?r?d nich w kierunku Lore’a. By? got?w ponownie przewodzi? swym ludziom. – Dziewczyna jest w jaskiniach – powiedzia? grzmi?cym g?osem, kt?ry rozni?s? si? po zniszczonej wielkiej sali. – Ma Sage’a. S? razem. Lore skin?? g?ow? i zacisn?? d?onie w pi??ci. Wszyscy razem, ca?a grupa Nie?miertelnych, ruszy?a za Octalem i Lorem w kierunku jaski?. ROZDZIA? DZIEWI?TY Vivian czu?a p?d powietrza, lec?c ponad swym niewielkim miastem z mocno bij?cym sercem w piersi. Nie wiedzia?a dok?adnie, gdzie leci; odczuwa?a po prostu nieodpart? ch??, by frun??, pozwoli?, by kajdany jej niedawnego ?ycia rozp?yn??y si? w powietrzu. Czu?a si? upojona, a wsz?dzie zaroi?o si? od tylu mo?liwo?ci, ?e nie potrafi?a powstrzyma? podekscytowania. Im d?u?ej jednak szybowa?a, tym bardziej narasta?y w niej nowe emocje. Jak co? w rodzaju n?kaj?cej pustki. Jej ludzka natura umar?a i zosta?a zast?piona przez t? niesamowit?, pot??n?, now? istot?. ?mier? matki – z jej w?asnych r?k, nie inaczej – nie by?a ich ?r?d?em. Emocje mia?y bardziej pierwotne korzenie. Zanurkowa?a obok stada ptak?w. Lec?c tak, stara?a si? odszyfrowa? nowe doznania w swym wn?trzu. G??d by? oczywi?cie najistotniejszym z nich. Z?o?? sta?a blisko za nim, na drugim miejscu. Potem dotar?o do niej ze zdumiewaj?c? oczywisto?ci?, ?e pozosta?ym obezw?adniaj?cym j? uczuciem by?o pragnienie zdobycia partnera. A to oznacza?o Blake’a. Natychmiast zmieni?a kurs, kieruj?c si? na liceum. Obliza?a j?zykiem ostre siekacze. Tym razem, nie by?o mowy o ucieczce. Blake b?dzie jej po wieki. Kiedy go przemieni, b?d? nierozerwalnie ze sob? po??czeni, zwi?zani na wieki, w ten sam spos?b, w jaki czu?a tego ohydnego m??czyzn?, kt?ry sp?odzi? j?, wnikaj?c w jej krwiobieg. A ?wiadomo?? tego, ?e mo?e mie? Blake’a na zawsze sprawi?a, ?e po??danie, jakie czu?a do niego, sta?o si? jeszcze silniejsze. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43691927&lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.