Ðàññâåò ÷àðóþùèé è íåæíûé Êîñíóëñÿ áåëûõ îáëàêîâ, È íåáà îêåàí áåçáðåæíûé, Ñ âîñòîêà çàðåâîì öâåòîâ Ïóðïóðíûõ, ÿðêî - çîëîòèñòûõ, Âäðóã çàñèÿë. Ñêîëüçÿùèé ëó÷ Ïëÿñàë íà ãîðêàõ ñåðåáðèñòûõ… È ñîëíöà ëèê, ïàëÿùèé – æãó÷, Ïëûë íàä Çåìë¸é åù¸ ëåíèâîé, Îáúÿòîé íåãîé ñëàäêèõ ñíîâ… È ëèøü ïàñòóõ íåòîðîïëèâî Êíóòîì èãðàÿ, ãíàë êîðîâ Íà âûïàñ, ñî÷íûìè ë

Przeznaczona

przeznaczona
Àâòîð:
Òèï:Êíèãà
Öåíà:399.00 ðóá.
ßçûê: Ïîëüñêèé
Ïðîñìîòðû: 294
Ñêà÷àòü îçíàêîìèòåëüíûé ôðàãìåíò
ÊÓÏÈÒÜ È ÑÊÀ×ÀÒÜ ÇÀ: 399.00 ðóá. ×ÒÎ ÊÀ×ÀÒÜ è ÊÀÊ ×ÈÒÀÒÜ
Przeznaczona Ìîðãàí Ðàéñ Wampirzych Dziennik?w #4 W PRZEZNACZONA (cz??? 4 Wampirzych Dziennik?w) Caitlin Paine budzi si? ze snu i odkrywa, ?e przenios?a si? w przesz?o??. Musi ucieka? z cmentarza przed zgraj? wie?niak?w. Schronienie znajduje w wiekowym klasztorze w Asy?u, po?o?onym w okolicy Umbrii, we W?oszech. Tam dowiaduje si? o swoim przeznaczeniu i swojej misji: ma odnale?? ojca i staro?ytn? tarcz?, dzi?ki kt?rej ocaleje ludzka rasa. Jej serce wci?? usycha z t?sknoty za utracon? mi?o?ci? ?ycia: Calebem. Rozpaczliwie pragnie dowiedzie? si?, czy prze?y? podr?? w przesz?o??. Dowiaduje si? r?wnie?, ?e jej misja wymaga, by uda?a si? do Florencji. Sercowe sprawy ka?? jej natomiast spojrze? w stron? Wenecji. I wybiera Wenecj?. Caitlin jest poruszona tym, co tam zastaje. Osiemnastowieczna Wenecja jest osobliwym miejscem, w kt?rym m??czy?ni i kobiety nosz? wyszukane kostiumy i maski, i bawi? si? wystawnie. Ku swej wielkiej rado?ci rozpoznaje kilkoro najbli?szych przyjaci?? i spotyka si? z ciep?ym przyj?ciem w ich klanie. Z przej?ciem uczestniczy w Weneckim Balu Maskowym, najwa?niejszym, dorocznym ta?cu kostiumowym, gdzie jej nadzieja na odnalezienie Caleba od?ywa na nowo. Jednak nie tylko Caitlin potrafi podr??owa? w czasie. Wkr?tce zjawia si? Kyle, zdecydowany wytropi? j? i definitywnie pozbawi? ?ycia. Sam r?wnie? cofa si? w czasie. Zamierza uratowa? siostr? zanim b?dzie za p??no. Kiedy nadchodzi Bal, Caitlin rozpoczyna poszukiwania, jednak nie natrafia na ?adne oznaki obecno?ci Caleba. A? do ostatniego ta?ca. Ta?czy z zamaskowanym m??czyzn?, kt?ry kradnie jej serce. Jest przekonana, ?e to Caleb. Kiedy jednak nast?puje zmiana partner?w w ta?cu, zn?w go traci. Ale czy na pewno? Wkr?tce staje przed wyborem mi?dzy dwiema mi?o?ciami swego ?ycia i odkrywa, ?e nale?y uwa?a?, czego si? pragnie. Rado?? z odzyskania ukochanego mo?e wi?za? si? r?wnie? z tragedi? i z?amanym sercem. W kulminacyjnym, t?tni?cym wartk? akcj? momencie, Caitlin jest zmuszona zmierzy? si? z prawdziwym z?em, staro?ytnym klanem z Rzymu, najpot??niejszym, jaki kiedykolwiek istnia?. Warunkiem prze?ycia b?dzie u?ycie wszelkich ?rodk?w b?d?cych do jej dyspozycji. B?dzie musia?a po?wi?ci? o wiele wi?cej, ni? kiedykolwiek, aby ocali? tych, kt?rych kocha… Morgan Rice Przeznaczona (cz??? 3 Wampirzych Dziennik?w) Wybrane komentarze Wampirzych Dziennik?w – Rice udaje si? wci?gn?? czytelnika w akcj? ju? od pierwszych stron, wykorzystuj?c genialn? narracj? wykraczaj?c? daleko poza zwyk?e opisy sytuacji… PRZEMIENIONA to dobrze napisana ksi??ka, kt?r? bardzo szybko si? czyta,     – Black Lagoon Reviews (komentarz dotycz?cyPrzemienionej) Idealna opowie?? dla m?odych czytelnik?w. Morgan Rice zrobi?a ?wietn? robot? buduj?c niezwyk?y ci?g zdarze?… Orze?wiaj?ca i niepowtarzalna. Skupia si? wok?? jednej dziewczyny… jednej niezwyk?ej dziewczyny! Wydarzenia zmieniaj? si? w wyj?tkowo szybkim tempie. ?atwo si? czyta. Zalecany nadz?r rodzicielski.     – The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Zaw?adn??a moj? uwag? od samego pocz?tku i do ko?ca to si? nie zmieni?o… To historia o zadziwiaj?cej przygodzie, wartkiej i pe?nej akcji od samego pocz?tku. Nie ma tu miejsca na nud?.     – Paranormal Romance Guild (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Kipi akcj?, romansem, przygod? i suspensem. Si?gnij po ni? i zakochaj si? na nowo.     – vampirebooksite.com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Wspania?a fabu?a. To ten rodzaj ksi??ki, kt?r? ci??ko od?o?y? w nocy. Zako?czona tak nieoczekiwanym i spektakularnym akcentem, i? b?dziesz natychmiast chcia? kupi? drug? cz???, tylko po to, aby zobaczy?, co b?dzie dalej.     – The Dallas Examiner (komentarz dotycz?cy Kochany) Rywal ZMIERZCHU oraz PAMI?TNIK?W WAMPIR?W. Nie b?dziesz m?g? oprze? si? ch?ci czytania do ostatniej strony. Je?li jeste? mi?o?nikiem przygody, romansu i wampir?w to ta ksi??ka jest w?a?nie dla ciebie!     – Vampirebooksite.com (komentarz dotycz?cy Przemienionej) Morgan Rice udowadnia kolejny ju? raz, ?e jest szalenie utalentowan? autork? opowiada?… Jej ksi??ki podobaj? si? szerokiemu gronu odbiorc?w ??cznie z m?odszymi fanami gatunku fantasy i opowie?ci o wampirach. Ko?czy si? niespodziewanym akcentem, kt?ry pozostawia czytelnika w szoku.     – The Romance Reviews (komentarz dotycz?cy Kochany) O autorce Morgan Rice jest autork? bestselerowej serii 11-stu ksi??ek o wampirach WAMPIRZE DZIENNIKI (kolejne w przygotowaniu), skierowanej do m?odego czytelnika; bestselerowej serii thriller?w post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, z?o?onej z dw?ch ksi??ek (kolejne w przygotowaniu) i bestselerowej serii fantasy KR?G CZARNOKSI??NIKA, obejmuj?cej trzyna?cie ksi??ek (kolejne w przygotowaniu). Powie?ci Morgan s? dost?pne w wersjach audio i drukowanej, a przek?ady ksi??ek s? dost?pne w j?zyku niemieckim, francuskim, w?oskim, hiszpa?skim, portugalskim, japo?skim, chi?skim, szwedzkim, holenderskim, tureckim, w?gierskim, czeskim i s?owackim (w przygotowaniu t?umaczenia w innych j?zykach). PRZEMIENIONA (Ksi?ga 1 cyklu Vampire Journals), ARENA ONE (Ksi?ga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATER?W (Ksi?ga 1 cyklu Kr?g Czarnoksi??nika) oraz POWR?T SMOK?W (Ksi?ga 1 cyklu Kings and Sorcerers) dost?pne s? nieodp?atnie. Morgan ch?tnie czyta wszelkie wiadomo?ci od was. Zach?camy zatem do kontaktu z ni? za po?rednictwem strony www.morganricebooks.com, gdzie b?dziecie mogli dopisa? sw?j adres do listy emaili, otrzyma? bezp?atn? wersj? ksi??ki i darmowe materia?y reklamowe, pobra? bezp?atn? aplikacj?, otrzyma? najnowsze, niedost?pne gdzie indziej wiadomo?ci, po??czy? si? poprzez Facebook i Twitter i po prostu pozosta? w kontakcie! Ksi??ki autorstwa Morgan Rice KINGS AND SORCERERS POWR?T SMOK?W (CZ??? #1) KR?G CZARNOKSI??NIKA WYPRAWA BOHATER?W (CZ??? 1) MARSZ W?ADC?W (CZ??? 2) LOS SMOK?W (CZ??? 3) ZEW HONORU (CZ??? 4) BLASK CHWA?Y (CZ??? 5) SZAR?A WALECZNYCH (CZ??? 6) RYTUA? MIECZY (CZ??? 7) OFIARA BRONI (CZ??? 8) NIEBO ZAKL?? (CZ??? 9) MORZE TARCZ (CZ??? 10) ?ELAZNE RZ?DY (CZ??? 11) KRAINA OGNIA (CZ??? 12) RZ?DY KR?LOWYCH (CZ??? 13) PRZYSI?GA BRACI (CZ??? 14) SEN ?MIERTELNIK?W (CZ??? 15) POTYCZKI RYCERZY (CZ??? 16) ?MIERTELNA BITWA (CZ??? 17) THE SURVIVAL TRILOGY ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZ??? 1) ARENA TWO (CZ??? 2) THE VAMPIRE JOURNALS PRZEMIENIONA (CZ??? 1) KOCHANY (CZ??? 2) ZDRADZONA (CZ??? 3) PRZEZNACZONA (CZ??? 4) PO??DANA (CZ??? 5 ZAR?CZONA (CZ??? 6) ZA?LUBIONA (CZ??? 7) ODNALEZIONA (CZ??? 8) WSKRZESZONA (CZ??? 9) UPRAGNIONA (CZ??? 10) NAZNACZONA (CZ??? 11) Pos?uchaj cyklu Wampirze Dzienniki w formacie audio! Copyright © 2011 Morgan Rice Wszelkie prawa zastrze?one. Poza wyj?tkami dopuszczonymi na mocy ameryka?skiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, ?adna cz??? tej publikacji nie mo?e by? powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek spos?b, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcze?niejszej zgody autora. Niniejsza publikacja elektroniczna zosta?a dopuszczona do wykorzystania wy??cznie na u?ytek w?asny. Nie podlega odsprzeda?y ani nie mo?e stanowi? przedmiotu darowizny, w kt?rym to przypadku nale?y zakupi? osobny egzemplarz dla ka?dej kolejnej osoby. Je?li publikacja zosta?a zakupiona na u?ytek osoby trzeciej, nale?y zwr?ci? j? i zakupi? w?asn? kopi?. Dzi?kujemy za okazanie szacunku dla ci??kiej pracy autorki publikacji. Niniejsza praca jest dzie?em fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia s? wytworem wyobra?ni autorki. Wszelkie podobie?stwo do os?b prawdziwych jest ca?kowicie przypadkowe i niezamierzone. Jacket art ©iStock.com /© lamia-ell FAKT: W 2009 roku, na niewielkiej wyspie Lazzaretto Nouvo po?o?onej w obszarze weneckiej laguny, odkryto cia?o rzekomego wampira. By?o w nienaruszonym stanie i nale?a?o do kobiety, kt?ra zmar?a w wyniku szerz?cej si? w szesnastym wieku zarazy. Pochowano j? z ceg?? w ustach – zgodnie ze ?redniowiecznym przes?dem, wed?ug kt?rego to wampiry sta?y za wszelkimi plagami typu czarna ?mier?. FAKT: Osiemnastowieczna Wenecja nie przypomina?a ?adnego innego miejsca na ziemi. Ludno?? przybywa?a t?umnie z ca?ego ?wiata, by wzi?? udzia? w pe?nych przepychu ucztach i balach, przyodzia? si? w wyszukane stroje i maski. Spacerowanie po ulicach w kostiumie i masce by?o bowiem uwa?ane za co? jak najbardziej normalnego. Po raz pierwszy w historii znik?y podzia?y mi?dzy obiema p?ciami. Kobiety, kt?re jak dot?d musia?y ulega? r??nym nakazom, mog?y wreszcie przebra? si? za m??czyzn i w ten spos?b uzyska?y dost?p do wszelkich, mo?liwych do wyobra?enia, miejsc… – Kochanko moja! moja ?ono! ?mier?, co wyssa?a mi?d twojego tchnienia, Wdzi?k?w twych zatrze? nie zdo?a?a jeszcze Nie jeste? jeszcze zwyci??on?: karmin, Ten sztandar wdzi?k?w, nie przesta? powiewa? Na twoich licach i bladej swej flagi…– William Shakespeare, Romeo i Julia ROZDZIA? PIERWSZY Asy?, Umbria (W?ochy) (1790) Caitlin Paine obudzi?a si? z wolna, ca?kowicie spowita mrokiem. Spr?bowa?a otworzy? oczy, rozezna? si? w sytuacji, ale nic z tego nie wysz?o. Poruszy?a r?koma, ramionami – ale i tu nic nie wsk?ra?a. Czu?a si? jak opatulona, pogr??ona w czym? o mi?kkiej konsystencji. Nie mog?a poj??, czym to by?o. Ci??kie, przygniataj?ce j? do ziemi, z ka?d? chwil? wydawa?o si? coraz bardziej j? przyt?acza?. Spr?bowa?a nabra? powietrza i zorientowa?a si?, ?e jej drogi oddechowe by?y czym? zatkane. Ulegaj?c panice, spr?bowa?a wzi?? g??boki oddech przez usta, ale wtedy poczu?a, jak co? wype?ni?o jej gardziel. Poczu?a zapach i zda?a sobie spraw?, co to by?o: ziemia. Tkwi?a w ziemi, kt?ra zakrywa?a jej twarz, oczy i nos i kt?ra wdziera?a si? przez jej usta. U?wiadomi?a sobie, dlaczego czu?a si? przyt?oczona. To ziemia ci??y?a z ka?d? sekund? coraz bardziej. Zacz??a dusi? j?. Nie mog?c oddycha?, ani cokolwiek zobaczy?, ca?kowicie spanikowa?a. Pr?bowa?a porusza? r?koma i nogami, ale one r?wnie? by?y unieruchomione ci??arem ziemi. W pop?ochu zacz??a walczy? ze wszystkich si? i w ko?cu uda?o jej si? poruszy? odrobin? r?k?. Po chwili unios?a obie r?ce w g?r?, powoli, coraz wy?ej. W ko?cu przedosta?y si? przez ziemi?. Jej d?onie napotka?y powietrze. W przyp?ywie nowych si? zacz??a m??ci? ko?czynami, rozpaczliwie rozszarpuj?c i zdrapuj?c z siebie przykrywaj?c? j? ziemi?. W ko?cu usiad?a, a doko?a posypa?a si? z niej ziemia. Strzepa?a przylegaj?cy do jej twarzy i powiek brud, wyrzuci?a ziemi? zalegaj?c? jej usta i nos. U?ywa?a obu r?k gor?czkowo, a? w ko?cu pozby?a si? ziemi na tyle, by m?c zaczerpn?? tchu. Oddycha?a gwa?townie, wci?gaj?c powietrze wielkimi haustami. Nigdy jeszcze nie by?a tak wdzi?czna za to, ?e mog?a oddycha?. Zacz??a kaszle?, nadwyr??aj?c p?uca, wypluwa? ziemi? z ust i nosa. Zmusi?a si?, by otworzy? oczy, jednak jej rz?sy wci?? jeszcze by?y zlepione, wi?c zdo?a?a tylko rozejrze? si? doko?a. W?a?nie zachodzi?o s?o?ce. Nad jakim? wiejskim obszarem. Le?a?a zakopana w ziemnym kopcu, na niewielkim, wiejskim cmentarzu. Obejrza?a si? i dostrzeg?a zdumione spojrzenia tuzina prostych wie?niak?w, ubranych w ?achmany i gapi?cych si? na ni? w kompletnym szoku. Tu? obok siebie zobaczy?a grabarza, muskularnego m??czyzn?, kt?rego ca?a uwaga skupiona by?a na pracy ?opat?. Nic jeszcze nie zauwa?y?, nie spojrza? nawet w jej stron?. Nabra? kolejn? porcj? ziemi i rzuci? w Caitlin. Zanim zdo?a?a zareagowa?, ca?a zawarto?? ?opaty wyl?dowa?a na jej g?owie, ponownie zakrywaj?c jej oczy i nos. Strz?sn??a j? z siebie i wyprostowa?a si? w miejscu, poruszaj?c nogami, staraj?c si? ze wszystkich si? wydosta? spod ci??kiej, ?wie?o usypanej ziemi. W ko?cu i grabarz j? zauwa?y?. Mia? ju? rzuci? kolejn? porcj? ziemi, kiedy nagle zobaczy? j? i odskoczy? w ty?. ?opata wypad?a mu z d?oni powoli, a on zacz?? si? cofa?. Zalegaj?c? cisz? przeszy? wrzask. Krzyk jednej z wie?niaczek, przenikliwy pisk starej, zabobonnej kobieciny, kt?ra gapi?a si? na co?, co powinno by? ?wie?ym truch?em Caitlin, a kt?re wsta?o w?a?nie z grobu. Jej wrzaskom nie by?o ko?ca. Pozostali wie?niacy zareagowali r??nie. Kilkoro odwr?ci?o si? i uciek?o, pop?dzi?o co si?, by znale?? si? jak najdalej st?d. Inni zakryli usta d?o?mi. Nie byli w stanie wykrzesa? z siebie ani jednego s?owa. Jednak?e kilku innych, kt?rzy trzymali pochodnie, na zmian? ogarnia?o przera?enie i gniew. Podeszli niepewnie kilka krok?w do Caitlin. Widzia?a po ich minach i gospodarskich narz?dziach, kt?re unie?li w g?r?, ?e gotowali si? do natarcia. Gdzie ja jestem? zastanawia?a si? gor?czkowo. I kim s? ci ludzie? Pomimo ca?ego zam?tu, by?a na tyle przytomna, ?eby zorientowa? si?, ?e musia?a szybko dzia?a?. Rozgarn??a stert? ziemi przygniataj?c? jej nogi, szale?czo j? rozdrapuj?c. Ziemia by?a jednak mokra i ci??ka, i sz?o jej to powoli. Przypomnia?o jej to chwil? sp?dzon? z bratem na pla?y, kiedy zakopa? j? w piachu po szyj?. Nie by?a w stanie si? poruszy?. B?aga?a go, by j? uwolni?, a on kaza? jej tak le?e? przez kolejne kilka godzin. Czu?a si? tak bardzo bezsilna, niczym w potrzasku i wbrew sobie zacz??a p?aka?. Zastanawia?a si?, gdzie podzia?y si? jej wampirze si?y. Czy znowu by?a tylko cz?owiekiem? Czu?a si? w?a?nie w ten spos?b. Jak ?miertelniczka. S?aba. Jak ka?dy cz?owiek. Nagle ogarn?? j? strach. Bardzo intensywna trwoga. – Niech mi kto? pomo?e, prosz?! – zawo?a?a, pr?buj?c napotka? wzrok kt?rej? ze stoj?cych wok?? kobiet, maj?c nadziej?, ?e znajdzie w?r?d nich ?yczliw? dusz?. Niestety. Nikt nie okazywa? zrozumienia. Na ich twarzach go?ci?y jedynie szok i strach. I z?o??. Grupa m??czyzn z wysoko uniesionymi narz?dziami skrada?a si? do niej podejrzliwie. Nie zosta?o jej du?o czasu. Spr?bowa?a przem?wi? bezpo?rednio do nich. – Prosz?! – krzykn??a. – To nie tak, jak my?licie! Nie zamierzam wyrz?dzi? wam krzywdy. Prosz?, nie r?bcie mi nic z?ego! Pom??cie mi wydosta? si? st?d! Jej s?owa zda?y si? jedynie ich o?mieli?. – Zabi? wampira! – wrzasn?? jaki? wie?niak. – Zabi? j? jeszcze raz! Jego krzyk spotka? si? z entuzjastycznym rykiem pozosta?ych ludzi. Gawied? chcia?a jej ?mierci. Jeden z wie?niak?w, najwidoczniej z tych odwa?niejszych, prymitywny drab zbli?y? si? do niej na odleg?o?? kilku st?p. Obj?? j? bezlitosnym, pe?nym w?ciek?o?ci spojrzeniem, po czym uni?s? wysoko kilof. Caitlin widzia?a, ?e celowa? prosto w twarz. ? Tym razem umrzesz! – wrzasn?? i wzi?? zamach. Caitlin zamkn??a oczy i sk?d?, z g??bi cia?a, wydoby?a gniew. Pierwotny sza?, kt?ry tkwi? jeszcze gdzie? w jej duszy, kt?ry rozszed? si? promieni?cie od st?p, przez cia?o a? po ca?y tu??w. Pa?a?a ?arem. Po prostu, to nie by?o w porz?dku, ?eby umiera? w ten spos?b, ?eby napadali na ni?, kiedy by?a taka bezbronna. Nic im nie zrobi?a. To po prostu nie w porz?dku, rozbrzmiewa?o echem w jej g?owie, kiedy gniew si?gn?? zenitu. Wie?niak uderzy? mocno, celuj?c w twarz Caitlin, kiedy nagle poczu?a przyp?yw tak potrzebnej w tej chwili si?y. Wyskoczy?a z ziemi i jednocze?nie z?apa?a kilof za uchwyt w po?owie uderzenia. Us?ysza?a okrzyk przera?enia, kt?ry wydar? si? z t?umu – przestraszeni wie?niacy cofn?li si? o kilka st?p. Nadal trzymaj?c trzonek kilofa, Caitlin obejrza?a si? na draba. Wyraz jego twarzy zmieni? si? nagle w ?miertelne przera?enie. Zanim zdo?a? zareagowa?, wyrwa?a mu narz?dzie z d?oni, odchyli?a si? i kopn??a go mocno w tors. Polecia? w ty? na dobre dwadzie?cia st?p i wyl?dowa? w t?umie wie?niak?w, przewracaj?c sob? kilkoro z nich na ziemi?. Caitlin unios?a kilof wysoko, podbieg?a kilka krok?w do ludzi i z najstraszliwsz? min?, na jak? by?o j? sta?, warkn??a. Przera?eni wie?niacy unie?li d?onie do twarzy i wrzasn?li. Niekt?rzy czmychn?li do lasu, inni, kt?rzy pozostali na miejscu, skulili si? ze strachu. W?a?nie takiego efektu si? spodziewa?a. Wystraszy?a ich wystarczaj?co mocno, by ich oszo?omi?. Wypu?ci?a kilof z r?k i przebieg?a tu? ko?o nich, po czym pu?ci?a si? biegiem przez pole w stron? zachodz?cego s?o?ca. Biegn?c, czeka?a, a? wr?c? do niej jej wampirze moce, a? rozwin? si? jej skrzyd?a i tak po prostu wzniesie si? w powietrze i odleci daleko st?d. Ale nie mia?a tyle szcz??cia. Z jakiego? powodu tak si? nie sta?o. Utraci?am je? zacz??a si? zastanawia?. Znowu jestem zwyk?ym cz?owiekiem? Bieg?a tempem normalnego cz?owieka i nie czu?a nic na plecach, ?adnych skrzyde?, bez wzgl?du na to, jak bardzo tego pragn??a. Czy by?a s?aba i bezbronna jak oni wszyscy? Zanim nadesz?a odpowied?, us?ysza?a za sob? jak?? wrzaw?. Spojrza?a ponad ramieniem i dostrzeg?a t?um wie?niak?w ? gonili j?. Krzyczeli, potrz?sali pochodniami, narz?dziami i kijami, podnosili z ziemi kamienie, wci?? gnaj?c za ni?. Prosz?, Bo?e, modli?a si?. Niech ten koszmar si? sko?czy. Abym mog?a zorientowa? si?, gdzie jestem. Bym odzyska?a si?y. Spu?ci?a wzrok i po raz pierwszy zauwa?y?a sw?j ubi?r. Mia?a na sobie d?ug?, wykwintn?, czarn? sukni?, przepi?knie haftowan?, kt?ra zakrywa?a j? od st?p po szyj?. Nadawa?a si? na jak?? oficjaln? okazj? – jak cho?by pogrzeb – ale na pewno nie na szybki bieg. Materia? ogranicza? jej kroki. Si?gn??a d?oni? w d?? i rozdar?a go na wysoko?ci kolan. Nieco pomog?o i pobieg?a szybciej. Lecz nadal bieg?a zbyt powoli. Czu?a, jak ogarnia?o j? zm?czenie, a t?um za ni? zdawa? si? pa?a? niewyczerpan? energi?. Szybko j? doganiali. Nagle poczu?a co? ostrego z ty?u g?owy i a? zatoczy?a si? z b?lu. Potkn??a si?, poczuwszy uderzenie. Si?gn??a d?oni? do miejsca promieniuj?cego b?lem. Ca?? d?o? pokry?a krew. Kto? rzuci? kamieniem. Zauwa?y?a kilka kolejnych kamieni przelatuj?cych obok niej. Odwr?ci?a si? i zobaczy?a, ?e to wie?niacy rzucali kamieniami w jej stron?. Kt?ry? z nich trafi? j? w krzy?, wywo?uj?c niemi?osierny b?l, a? nogi si? pod ni? ugi??y. Gawied? dzieli?o od niej ju? tylko dwadzie?cia st?p. W oddali zauwa?y?a strome wzg?rze, na kt?rym sta? wielki, ?redniowieczny ko?ci?? oraz klasztor. Pobieg?a w tym kierunku. Mia?a nadziej?, ?e je?li uda si? jej tam dotrze?, by? mo?e znajdzie schronienie przed rozw?cieczonymi lud?mi. Kiedy jednak poczu?a kolejne uderzenie w bark, zda?a sobie spraw?, i? znalaz?a si? w beznadziejnej sytuacji. Ko?ci?? by? nadal daleko, ona opada?a z si?, a t?um by? ju? zbyt blisko niej. Nie mia?a wyboru. Musia?a odwr?ci? si? i walczy?. Jak na ironi?, pomy?la?a. Po tym wszystkim, przez co przesz?a, po tych wszystkich wampirzych bitwach, nawet po tym, jak uda?o si? jej przetrwa? podr?? w czasie, mog?a sko?czy? martwa, zabita przez t?um wie?niak?w. Zatrzyma?a si? w p?? kroku, odwr?ci?a i spojrza?a na t?um. Je?li mia?a umrze?, to przynajmniej w trakcie walki. Stan?wszy przed lud?mi, zamkn??a oczy i odetchn??a. Skupi?a uwag?, a ca?y ?wiat wok?? niej si? zatrzyma?. Czu?a swoje bose stopy w trawie, przyros?e do ziemi i z wolna, aczkolwiek na pewno poczu?a wzbieraj?c? w niej pierwotn? moc, kt?ra wype?ni?a ca?e jej cia?o. Si?? woli przywo?a?a wspomnienia; zmusi?a si? przypomnie? sobie gniew, swoj? wrodzon?, pierwotn? si??. Kiedy? trenowa?a i walczy?a, posiadaj?c nadludzkie moce. Przywo?a?a je teraz si?? woli. Czu?a, ?e gdzie?, w jaki? spos?b, nadal tkwi?y w jej wn?trzu. Kiedy tak sta?a i patrzy?a, przypomnia?a sobie ca?y mot?och, wszystkich ?obuz?w i drani w swoim ?yciu. Pomy?la?a o matce, kt?rej szkoda by?o okaza? Caitlin cho?by odrobin? ?yczliwo?ci; przypomnia?a sobie oprych?w, kt?rzy gonili j? i Sama alejkami Nowego Jorku. Pomy?la?a o tych draniach w Hudson Valley, kole?kach Sama. I przypomnia?a sobie swoje pierwsze spotkanie z Cainem na wyspie Pollepel. Wygl?da?o na to, ?e zawsze i wsz?dzie byli jacy? dranie. Ucieczka przed nimi nigdy nie wysz?a jej na dobre. I tak, jak to zwykle robi?a, i tym razem musia?a stan?? do walki. Rozpami?tuj?c niesprawiedliwo?? panuj?c? na ?wiecie, poczu?a, jak narasta w niej wzburzenie, jak kr??y w jej ciele. Jak podwaja, a nawet potraja si? intensywno?? jej gniewu, a? wezbra?a nim ka?da jej ?y?a, a mi??nie niemal od niego nie p?k?y. W tym w?a?nie momencie otoczy? j? t?um. Jaki? wie?niak podni?s? pa?k? i zamachn?? si? w stron? jej g?owy. Korzystaj?c z dopiero co odkrytej w sobie mocy, w ostatniej chwili zdo?a?a zrobi? unik, schyli?a si? i przerzuci?a cz?owieka przez rami?. Polecia? w powietrzu kilka st?p, po czym wyl?dowa? na plecach w trawie. Kolejny m??czyzna zamachn?? si? na ni? trzymanym w d?oni wielkim kamieniem, celuj?c w jej g?ow?; jednak Caitlin chwyci?a go za nadgarstek i wygi??a ostro. M??czyzna osun?? si? na ziemi? z krzykiem. Trzeci wie?niak natar? na ni? z motyk?, ale Caitlin by?a za szybka: odwr?ci?a si? na pi?cie i chwyci?a j? w p?? uderzenia. Wyrwa?a narz?dzie z r?k m??czyzny, zakr?ci?a nim w powietrzu i wyr?n??a cz?owieka w g?ow?. D?uga na sze?? st?p motyka by?a dok?adnie tym, czego by?o jej akurat trzeba. Macha?a ni? doko?a, powalaj?c ka?dego w jej zasi?gu. W kilka chwil odgrodzi?a si? od wszystkich, zmuszaj?c ich do pozostania poza zasi?giem narz?dzia. Zauwa?y?a, jak jeden z wie?niak?w zamierza? w?a?nie rzuci? w ni? wielkim od?amkiem. Cisn??a motyk? wprost w niego. Narz?dzie uderzy?o go w d?o?, wybijaj?c z niej kamie?. Caitlin wbieg?a w otumaniony t?um, wyrwa?a pochodni? z r?ki jakiej? staruchy i zamachn??a si? ni? na o?lep. Zdo?a?a podpali? cz??? wysokiej, wysuszonej trawy i us?ysza?a krzyki wie?niak?w, kt?rzy cofn?li si? nagle zdj?ci trwog?. Kiedy ?ciana ognia podnios?a si? dostatecznie wysoko, Caitlin rzuci?a pochodni? wprost w zebrany t?um. Polecia?a w powietrzu i wyl?dowa?a na tylniej cz??ci tuniki jakiego? m??czyzny, obejmuj?c p?omieniami zar?wno jego, jak i stoj?cego obok cz?owieka. Ludzie szybko zebrali si? wok?? nich, by ugasi? ogie?. Przys?u?yli si? tym samym Caitlin. W ko?cu ich uwaga skupi?a si? na czym? innym na tyle, by mog?a znale?? drog? ucieczki i wymkn?? si? im. Nie garn??a si? do zadawania im b?lu. Chcia?a jedynie, by zostawili j? w spokoju. Musia?a z?apa? oddech, zorientowa? si? w swoim po?o?eniu. Odwr?ci?a si? i pu?ci?a p?dem w g?r?, w stron? le??cego na wzg?rzu ko?cio?a. Znalaz?szy w sobie now? si?? i szybko??, w kilku susach pokona?a odleg?o?? pozwalaj?c? zostawi? po?cig daleko w tyle. Mia?a te? nadziej?, ?e ko?ci?? b?dzie otwarty, i ?e j? wpuszcz? do ?rodka. Zapad? zmierzch. Bieg?a, wyczuwaj?c pod bosymi stopami traw?. Wkr?tce zauwa?y?a kilka, rozpalanych na rynku i wzd?u? klasztornych mur?w, pochodni. Kiedy zbli?y?a si? do nich, spostrzeg?a nocnego stra?nika stoj?cego wysoko na blankach. Spojrza? w d??, na ni? i na jego twarzy pojawi? si? strach. Uni?s? pochodni? nad g?ow? i wrzasn??: – Wampir! Wampir! Natychmiast rozleg?o si? bicie ko?cielnych dzwon?w. Caitlin ujrza?a dziesi?tki pochodni. Ni st?d, ni zow?d pojawili si? ludzie. Stra?nik nie przestawa? si? wydziera? i do tego wci?? bi?y ko?cielne dzwony. Rozpocz??o si? polowanie na czarownice. Wydawa?o si?, ?e wszyscy biegli dok?adnie w jej kierunku. Caitlin przyspieszy?a, biegn?c tak szybko, a? ko?ci zawy?y jej z b?lu. Z trudem ?api?c powietrze, w sam? por? dotar?a do d?bowych, ko?cielnych drzwi. Otworzy?a jedno skrzyd?o szarpni?ciem, w?lizn??a si? do ?rodka i zatrzasn??a je za sob? z hukiem. Rozejrza?a si? gor?czkowo po wn?trzu i dostrzeg?a pastersk? lask?. Chwyci?a j? natychmiast i przesun?wszy przez obydwa skrzyd?a zatarasowa?a ni? drzwi od ?rodka. W tej samej chwili us?ysza?a olbrzymi ?omot dziesi?tek r?k wal?cych w drzewo po drugiej stronie. Drzwi zatrz?s?y si?, ale nie ust?pi?y. Laska wytrzyma?a – przynajmniej jak dot?d. Szybko rozejrza?a si? po pomieszczeniu. Ko?ci?? by? na szcz??cie pusty. By? ogromny. Jego strzelisty strop unosi? si? setki st?p nad g?ow?. Panowa? tu ch??d i pustka. Setki ?aw sta?y na marmurowej posadzce; na odleg?ym ko?cu za?, nad o?tarzem, p?on??o kilka ?wiec. Kiedy tam spojrza?a, mog?aby przysi?c, ?e dostrzeg?a jaki? ruch. Walenie w drzwi narasta?o z ka?d? chwil? i d?bowe podwoje zacz??y ponownie si? trz???. Caitlin ruszy?a z miejsca. Pobieg?a wzd?u? nawy do o?tarza. Kiedy tam dotar?a, zauwa?y?a, ?e mia?a racj?: kto? tam by?. Zobaczy?a ksi?dza, kt?ry kl?cza? w ciszy, odwr?cony do niej plecami. Nie mog?a zrozumie?, jak m?g? pozostawa? tak oboj?tny na krzyki, na jej obecno??, jak m?g? a? tak pogr??y? si? w modlitwie i to dok?adnie w tej chwili. Mia?a nadziej?, ?e nie odda jej z powrotem w r?ce tego t?umu. – Witaj? – powiedzia?a. Nie odwr?ci? si?. Podbieg?a z drugiej strony i spojrza?a mu w twarz. By? starszawym m??czyzn?. Jego g?ow? pokrywa?a bia?a czupryna. By? ogolony, a jego jasnob??kitne oczy wydawa?y si? zapatrzone we wszech?wiat, kiedy tak kl?cza? i si? modli?. Nawet nie zada? sobie trudu, by na ni? spojrze?. By?o w nim co? jeszcze, co Caitlin natychmiast wyczu?a. B?d?c w takim stanie, potrafi?a wyczu? w nim jak?? r??nic?. Wiedzia?a, ?e by? tego samego rodzaju, co ona. ?e by? wampirem. Walenie zabrzmia?o jeszcze g?o?niej. Jeden z zawias?w p?k? i Caitlin spojrza?a na drzwi z trwog?. Gawied? wydawa?a si? zdecydowana, a ona nie wiedzia?a, gdzie indziej mog?aby p?j??. – Pom?? mi, prosz?! – ponagli?a ksi?dza. Modli? si? dalej przez kilka chwil. W ko?cu, nawet na ni? nie spojrzawszy, powiedzia?: – Jak mog? zabi? to, co ju? martwe? Us?ysza?a charakterystyczny d?wi?k roz?upuj?cego si? drewna. – Prosz? – ponagla?a. – Nie oddawaj mnie im. Wsta? powoli, spokojny i opanowany i wskaza? na o?tarz. – Tam – powiedzia?. – Za kotar?. Klapa w pod?odze. Szybko! Spojrza?a we wskazanym kierunku, ale dostrzeg?a jedynie ogromne podwy?szenie pokryte at?asow? tkanin?. Podbieg?a tam, odchyli?a p??tno i ujrza?a drzwi. Podnios?a je i wcisn??a si? do wn?trza. Cisn?c si? w ?rodku skrytki, wyjrza?a przez szczelin?. Widzia?a, jak ksi?dz pospieszy? do bocznych drzwi i otworzy? je kopniakiem z zadziwiaj?c? si??. W tej samej chwili, ko?cielne drzwi zosta?y powalone przez t?um, kt?ry wpad? do ?rodka i zacz?? biec wzd?u? nawy. Caitlin zas?oni?a szybko kotar? na ca?ej d?ugo?ci. Mia?a nadziej?, ?e jej nie zauwa?yli. Obserwowa?a wszystko przez szczelin?. Jak t?um p?dzi? w jej kierunku, jakby wiedzia?. – T?dy! – wrzasn?? ksi?dz. – Tam uciek? wampir! Wskaza? na boczne drzwi i t?um ruszy? p?dem, omijaj?c go, z powrotem w mroczn? noc. Po kilku sekundach, nieko?cz?cy si? potok cia? opu?ci? ko?ci?? i wszystko na powr?t ucich?o. Ksi?dz zamkn?? drzwi i zaryglowa? je za lud?mi. Us?ysza?a jego kroki, kiedy podszed? do niej. Trz?s?c si? ze strachu i z zimna, powoli otworzy?a klap?. Odsun?? kotar? i spojrza? na ni?. Poda? jej d?o?. – Caitlin – powiedzia? i u?miechn?? si?. – D?ugo na ciebie czekali?my. ROZDZIA? DRUGI Rzym, 1790 Spowity mrokiem Kyle, oddycha? ci??ko. Niewiele rzeczy nienawidzi? tak bardzo, jak ciasnych i dusznych miejsc. Kiedy podni?s? d?o? w ciemno?ci i poczu? otaczaj?cy go kamie?, obla? si? potem. By? w pu?apce. Nic gorszego nie mog?o go spotka?. Przesun?? d?o?, zacisn?? pi??? i wyci?gni?tym kciukiem wybi? w kamieniu dziur?. Posypa?y si? od?amki, a Kyle zas?oni? oczy przed dziennym ?wiat?em. Je?li by?o cokolwiek, co mog?o rozsierdzi? go bardziej ni? utkni?cie w pu?apce, to z pewno?ci? by?o to nag?e i bezpo?rednie wystawienie si? na ?wiat?o s?oneczne, zw?aszcza, kiedy nie mia? na sk?rze ochronnego ok?adu. Szybko przeskoczy? nad gruzami i ukry? si? za murem. Odetchn?? g??boko i rozejrza? si? po okolicy zdezorientowany. Star? z oczu kurz. W?a?nie tego nienawidzi? w podr??ach w czasie: nigdy nie wiedzia?, gdzie wyp?ynie, gdzie si? pojawi. Od wiek?w ju? tego nie pr?bowa?, a i tym razem nie zdecydowa?by si?, gdyby nie Caitlin b?d?ca mu wiecznie sol? w oku. Nie min??o wiele czasu po tym, jak opu?ci?a Nowy Jork, kiedy Kyle zorientowa? si?, ?e jego wojna tylko po cz??ci sko?czy?a si? zwyci?stwem. Tak d?ugo, jak Caitlin by?a na wolno?ci, na tropie Tarczy, Kyle wiedzia?, ?e nie mo?e spocz??. Sta? u progu zwyci?stwa, zniewolenia ca?ego rodzaju ludzkiego i zostania jedynym przyw?dc? jego w?asnej rasy. Lecz teraz powstrzymywa?a go to ma?a, ?a?osna dziewczyna. Tak d?ugo jak Tarcza pozostawa?a w zasi?gu praktycznie ka?dego, nie m?g? obj?? w?adzy absolutnej. Nie mia? wyboru. Musia? wy?ledzi? j? i zabi?. I je?li oznacza?o to podr?? w czasie, w?a?nie to mia? zamiar uczyni?. Oddychaj?c ci??ko, si?gn?? po ma?? i posmarowa? ramiona, szyj? i tors. Rozejrza? si? woko?o i zorientowa? si?, ?e by? w jakim? mauzoleum. Wygl?da?o na rzymskie, s?dz?c po oznaczeniach. Rzym. Nie by? tutaj od lat. Rozbijaj?c marmur, wzbi? tuman kurzu, kt?ry zawis? ci??ko w powietrzu i zas?ania? wi?kszo?? widoku. Wzi?? g??boki oddech, zebra? si?y i skierowa? si? na zewn?trz. Mia? racj?: to by? Rzym. Rozejrza? si?, dostrzeg? typowe w?oskie cyprysy i wiedzia?, ?e nie m?g? by? nigdzie indziej. U?wiadomi? sobie, ?e stoi na szczycie rzymskiego forum, w?r?d zielonych traw, pag?rk?w, dolin i niszczej?cych pomnik?w ci?gn?cych si? przed nim po ?agodnym zboczu. Widok ten przywo?a? wspomnienia. Wielu ludzi pozbawi? w tym miejscu ?ycia, dawniej, kiedy jeszcze z niego korzystano. Sam niemal tu zgin??. U?miechn?? si?, kiedy o tym pomy?la?. By?o to jedno z jego ulubionych miejsc. I idealnie nadawa?o si? na kres podr??y w czasie. Niedaleko sta? Panteon. W kilka minut m?g? stawi? si? przed Wielk? Rad? Rzymsk?, najpot??niejszym klanem, i uzyska? wszystkie odpowiedzi, kt?re tak bardzo pragn?? us?ysze?. Wkr?tce mia? dowiedzie? si?, gdzie przebywa Caitlin, i je?li wszystko u?o?y?oby si? dobrze, otrzyma? zgod? na jej zabicie. Niekoniecznie jej potrzebowa?. By?a to kwestia uprzejmo?ci, etykiety wampir?w, spu?cizny tysi?cletniej tradycji. Zawsze oczekiwano zgody na zabicie kogokolwiek na terytorium podleg?ym danej osobie. Gdyby odm?wili, nie wycofa?by si? ani na jot?. M?g? utrudni? sobie tym ?ycie, ale mia? zamiar zabi? ka?dego, kto stanie na jego drodze. Oddycha? g??boko rzymskim powietrzem i czu? si? jak w domu. Zbyt wiele czasu min??o, od kiedy by? tu po raz ostatni. Utkn?? zbytnio w sprawach zwi?zanych z Nowym Jorkiem, w polityce, w nowoczesnych czasach i miejscach. To tutaj by?o bardziej w jego stylu. W oddali dostrzeg? konie, polne drogi i zgadywa?, ?e najprawdopodobniej trafi? do osiemnastego wieku. Idealnie. Rzym by? ju? miastem, lecz wci?? jeszcze dziewiczym, maj?cym przed sob? dwie?cie lat doganiania reszty. Kyle przyjrza? si? sobie uwa?nie i stwierdzi?, ?e przetrwa? podr?? do przesz?o?ci w ca?kiem dobrym stanie. Zdarza?o si?, ?e wychodzi? z tych podr??y ca?y poobijany i potrzebowa? wiele czasu na doj?cie do siebie. Ale nie tym razem. Czu? si? silniejszy, ni? kiedykolwiek przedtem. By? gotowy do drogi. Czu?, ?e jego skrzyd?a mog?y rozwin?? si? w ka?dej chwili, ?e m?g? polecie? wprost do Panteonu, gdyby tylko zechcia? i wprowadzi? sw?j plan w ?ycie. Jednak nie by? do ko?ca gotowy. Nie mia? wakacji od d?u?szego czasu i, powr?ciwszy tu, czu? si? dobrze. Chcia? troch? pozwiedza?, zobaczy? i przypomnie? sobie jak to jest by? tutaj. W kilku susach zbieg? ze wzg?rza z osza?amiaj?c? pr?dko?ci?. Nie min??a sekunda, kiedy opu?ci? forum i znalaz? si? na t?tni?cych ?yciem, zat?oczonych ulicach Rzymu. Nie m?g? si? nadziwi?, ?e nawet dwie?cie lat wcze?niej mog?o by? tu tak t?oczno, jak zwykle w Rzymie. Spowolni? tempo i wtopi? si? w t?um, id?c wraz z lud?mi. A by?a ich ca?a masa. Szeroki bulwar nadal przykrywa?a ziemia. Tysi?ce ludzi kroczy?o po nim, zmierzaj?c w r??ne strony. By?y te? konie wszelakiej ma?ci i rodzaju zaprz??one do woz?w, fur i karet. Ulice cuchn??y ludzkim potem i ko?skim ?ajnem. Wszystko powoli do niego wraca?o, brak kanalizacji, brak ?a?ni – smr?d dawnych czas?w. A? zrobi?o mu si? od tego niedobrze. Czu?, jak ludzie popychaj? go we wszystkie strony, jak t?umy g?stniej?, wype?niaj?c si? lud?mi wszelkiego pochodzenia, spiesz?cych tam i z powrotem. Nie m?g? nadziwi? si? prymitywnym, sklepowym witrynom, sprzedaj?cym staromodne w?oskie kapelusze. Zachwyca? si? widokiem ch?opc?w ubranych w ?achmany, podbiegaj?cych do niego, by sprzeda? mu trzymane w d?oni cz?stki owoc?w. Niekt?re rzeczy w og?le si? nie zmienia?y. Skr?ci? w w?sk?, obskurn? alejk?, kt?r? tak dobrze pami?ta?, maj?c nadziej?, ?e wci?? by?a taka sama, jak niegdy?. Z przyjemno?ci? stwierdzi?, ?e si? nie zmieni?a: przed nim sta?y dziesi?tki prostytutek, opieraj?c si? o mury i nawo?uj?c go, kiedy przechodzi? obok. U?miechn?? si? szeroko. Kiedy podszed? do jednej – wielkiej, piersiastej kobiety z barwionymi na rudo w?osami i przesadnym makija?em – si?gn??a d?oni? w jego stron? i pog?aska?a go po twarzy. – Witaj ch?optasiu – powiedzia?a – szukasz przygody? Ile masz przy sobie? Kyle u?miechn?? si?, obj?? j? ramieniem i ruszy? razem z ni? w boczn? alejk?. Posz?a z nim z ochot?. Kiedy tylko min?li r?g, kobieta powiedzia?a: – Nie odpowiedzia?e? na moje pytanie. Ile masz… Zada?a pytanie, kt?rego nigdy nie dane by?o jej doko?czy?. Zanim sko?czy?a m?wi?, Kyle zatopi? k?y g??boko w jej szyi. Pr?bowa?a krzykn??, ale szczelnie zas?oni? jej usta woln? r?k? i przyci?gn?? bli?ej do siebie. I pi?. I pi?. Czu?, jak ludzka krew rozchodzi si? w jego ?y?ach, czu? prawdziwe upojenie. Jeszcze przed chwil? czu? si? wysuszony, odwodniony. Podr?? w czasie wyczerpa?a go i dok?adnie tego by?o mu trzeba, by odzyska? ?wietny nastr?j. Czu? jak jej cia?o wiotczeje, ale pi? nadal, wysysa? coraz wi?cej i wi?cej, prawdopodobnie wi?cej, ni? by?o mu trzeba. W ko?cu, poczuwszy ca?kowit? syto??, upu?ci? jej zwi?d?e cia?o na ziemi?. Kiedy odwr?ci? si? i mia? ju? wyj?? z alejki, podszed? do niego ogromny m??czyzna, nieogolony i bez jednego z?ba. Wydoby? sztylet zza pasa. Spojrza? na martw? kobiet?, po czym podni?s? wzrok na Kyle’a i skrzywi? si? na twarzy. – By?a moja w?asno?ci? – powiedzia?. – Lepiej, ?eby by?o ci? na to sta?. Zrobi? dwa kroki w stron? Kyle’a, po czym run?? na niego ze sztyletem. Kyle z ?atwo?ci? unikn?? ciosu, korzystaj?c ze swego b?yskawicznego refleksu. Chwyci? nadgarstek m??czyzny i jednym ruchem poci?gn?? go w ty?, ?ami?c mu r?k? w po?owie. Cz?owiek wrzasn??, ale nie zd??y? doko?czy?. Kyle wyrwa? mu sztylet z d?oni i tym samym ruchem podci?? mu gard?o. Pozwoli?, by jego martwe cia?o osun??o si? na ulic?. Spojrza? na sztylet, misternie wykonany niewielki przedmiot z trzonkiem z ko?ci s?oniowej i skin?? g?ow?. Nawet w po?owie nie by?o tak ?le. Wsun?? sztylet za pas i grzbietem d?oni star? krew z ust. Odetchn?? g??boko. Nareszcie zadowolony ruszy? alejk? z powrotem na ulic?. Ach! Jak?e t?skni? za Rzymem. ROZDZIA? TRZECI Caitlin ruszy?a za ksi?dzem wzd?u? nawy, kiedy sko?czy? ryglowa? frontowe drzwi i zamyka? wszystkie inne wej?cia do ko?cio?a. S?o?ce zasz?o ju? i ksi?dz zapala? pochodnie, ods?aniaj?c po kolei coraz wi?ksz? przestrze? budowli. Caitlin podnios?a wzrok i dostrzeg?a liczne wielkie krzy?e. Zastanawia?a si?, dlaczego czu?a si? tu tak beztrosko. Czy wampiry nie powinny przypadkiem obawia? si? ko?cio??w? Krzy?y? Przypomnia?a sobie dom Bia?ego Klanu w nowojorskim Cloisters i krzy?e wisz?ce na tamtejszych murach. Caleb powiedzia? jej kiedy?, ?e niekt?re rasy wampir?w uto?samia?y si? z ko?cio?ami. Uraczy? j? przyd?ug? przemow? o historii wampirzej rasy i jej zwi?zku z chrze?cija?stwem, lecz nie s?ucha?a go zbyt dok?adnie. By?a w nim w?wczas zanadto zakochana. I teraz tego po?a?owa?a. Ksi?dz poprowadzi? j? bocznymi drzwiami, po czym skierowali si? w d?? po kamiennych schodach. Kiedy szli zwie?czonym ?ukiem, ?redniowiecznym korytarzem, ksi?dz rozpala? kolejne pochodnie. – My?l?, ?e nie wr?c? – powiedzia?, rygluj?c za sob? kolejne drzwi. Przeczesz? ca?? okolic? szukaj?c ciebie, a kiedy nic nie znajd?, wr?c? do swoich dom?w. Zawsze tak robi?. Caitlin czu?a si? bezpiecznie i by?a niezmiernie wdzi?czna za okazan? jej pomoc. Zastanawia?a si?, z jakiego powodu jej pom?g?, dlaczego narazi? w?asne ?ycie dla niej. – Gdy? jeste?my tej samej rasy – powiedzia?, odwr?ciwszy si? i popatrzywszy wprost na ni?, przeszywaj?c j? spojrzeniem b??kitnych oczu. Caitlin zawsze zapomina?a, jak ?atwo przychodzi?o wampirom odczytywa? czyje? my?li. W tej akurat chwili zapomnia?a, ?e by? jednym z nich. – Nie wszyscy obawiamy si? ko?cio??w – powiedzia?, kolejny raz odpowiadaj?c na jej my?li. – Wiesz, ?e nasza rasa dzieli si? na wiele od?am?w. Nasz – ?yczliwy rodzaj – potrzebuje ko?cio??w. Dzi?ki nim, rozwijamy skrzyd?a. Min?li kolejny korytarz, zeszli po kilku nast?pnych stopniach, a Caitlin zastanawia?a si?, gdzie j? prowadzi?. Tyle pyta? cisn??o si? jej do g?owy, ?e nie wiedzia?a, od czego zacz??. – Co to za miejsce? – spyta?a i natychmiast zda?a sobie spraw?, ?e by?y to jej pierwsze s?owa skierowane do niego od momentu, kiedy si? spotkali. Potem zala?a go potokiem pospiesznie zadawanych pyta?. – Jaki kraj? Kt?ry mamy rok? U?miechn?? si?, id?c dalej, a jego twarz pokrywa?y liczne, podyktowane wiekiem zmarszczki. By? niskim, chuderlawym m??czyzn?, o zbiela?ych w?osach, ?wie?o ogolonej twarzy i wygl?dzie ukochanego dziadka. Nosi? misternie wyszywany str?j ksi?dza i wygl?da? w istocie staro, nawet jak na wampira. Zastanawia?a si?, ile to ju? wiek?w sp?dzi? na tym ziemskim padole. Wyczuwa?a emanuj?c? od niego ?yczliwo?? i ciep?o. I czu?a si? przy nim nadzwyczaj swobodnie. – Tyle pyta? – powiedzia? w ko?cu z u?miechem. – Rozumiem. Dla ciebie to du?e prze?ycie. C??, zacznijmy od tego, ?e jeste? w Umbrii. W niewielkim mie?cie zwanym Asy?. Zacz??a ?ama? sobie g?ow?, pr?buj?c rozgry??, gdzie to mo?e by?. – We W?oszech? – spyta?a. – Tak, w przysz?o?ci tereny te b?d? cz??ci? kraju zwanego W?ochami – powiedzia?. – Ale nie obecnie. Nadal zachowujemy niepodleg?o??. Pami?taj – u?miechn?? si? – ?e to ju? nie jest dwudziesty pierwszy wiek, jak mo?e odgad?a? po strojach i zachowaniu tych wie?niak?w. – Kt?ry to rok? – spyta?a cicho, niemal?e obawiaj?c si? odpowiedzi. Jej serce zabi?o szybciej. – Trafi?a? do osiemnastego wieku – odpar?. – A dok?adniej: do roku tysi?c siedemset dziewi??dziesi?tego. Tysi?c siedemset dziewi??dziesi?ty. Asy?. Umbria. W?ochy. My?l ta poruszy?a j? do g??bi. To wszystko wydawa?o si? takie nierealne, jak ze snu. Z ledwo?ci? potrafi?a uwierzy?, ?e to dzia?o si? naprawd?, ?e rzeczywi?cie, faktycznie trafi?a tutaj, do tego miejsca i czasu. ?e podr?? w czasie istotnie wypali?a. Poczu?a te? niewielk? ulg?: ze wszystkich miejsc i dat, w kt?rych mog?a wyl?dowa?, W?ochy w tysi?c siedemset dziewi??dziesi?tym nie rokowa?y a? tak ?le. W por?wnaniu na przyk?ad z czasami prehistorycznymi. – Dlaczego tamci ludzie pr?bowali mnie zabi?? I kim ty jeste?? – Pomimo wszelkich naszych zabieg?w, te czasy nadal tr?c? nieco prostactwem i zabobonem – odpar?. – Nawet w okresie takiego zbytku i dekadencji, a jak?e, znajd? si? setki aroganckich plebejuszy, kt?rzy b?d? ?y? w ci?g?ym strachu przed nami. – Zrozum, to niewielkie, g?rskie miasteczko, jakim jest Asy?, od zawsze by?o bastionem naszego rodzaju. Wampiry cz?sto tu przybywaj?. Od zawsze. Nasz rodzaj karmi si? wy??cznie ich inwentarzem. Mimo to, z czasem, przykuli?my uwag? wie?niak?w. – Czasami wypatrz? jednego z nas. Kiedy ju? do tego dojdzie, sytuacja staje si? nie do przyj?cia. Dlatego od czasu do czasu pozwalamy im grzeba? niekt?rych z nas. Pozwalamy im odprawi? te ich ?mieszne, ludzkie obrz?dki, pozwalamy, by my?leli, ?e si? nas pozbyli. A kiedy nie patrz?, wstajemy i wracamy do swoich spraw. – Czasami jednak jaki? wampir wstanie za wcze?nie, lub te? kto? przyuwa?y, jak ten powstaje z grobu. W?wczas zbiega si? mot?och. Ale wzburzenie mija. Zawsze tak jest. Niepotrzebnie zwraca to uwag? na nasz rodzaj, ale tylko chwilowo. – Przepraszam – powiedzia?a Caitlin, czuj?c si? z tego powodu ?le. – Nie przejmuj si? – odpar?. – To by?a twoja pierwsza podr?? w czasie. Nie potrafi?a? nad tym zapanowa?. Do tego trzeba troch? si? przyzwyczai?. Nawet najlepsi z nas nie potrafi? za dobrze kontrolowa? wynurzenia. Ci??ko jest za ka?dym razem przewidzie? dok?adnie, kiedy i gdzie wyl?dujesz. Tobie posz?o dobrze – powiedzia? i delikatnie obj?? jej d?o?. Min?li kolejny korytarz, tym razem z nisko sklepionym stropem. – Poza tym, a? tak ?le ci nie posz?o – doda?. – Jak by nie by?o, wiedzia?a?, ?eby tutaj skierowa? kroki. Caitlin przypomnia?a sobie ten moment, kiedy p?dz?c przez pole, zauwa?y?a ko?ci??. ? Po prostu logicznie by?o uda? si? w?a?nie do niego – odpar?a. – By? pierwszym budynkiem, kt?ry rzuci? mi si? w oczy i wygl?da? na twierdz?. U?miechn?? si?, potrz?saj?c g?ow?. – W ?wiecie wampir?w nie istnieje co? takiego jak zbieg okoliczno?ci – powiedzia?. – Wszystko dzieje si? z przeznaczenia. Budowla, kt?ra tobie wyda si? bezpieczn?, komu? innemu mo?e wyda? si? w?t?a. Nie, wybra?a? to miejsce nie bez powodu. Szczeg?lnego powodu. I zosta?a? do mnie sprowadzona. ? Ale ty jeste? ksi?dzem. Potrz?sn?? g?ow? nieznacznie . – Jeszcze jeste? m?oda, bardzo m?oda i nadal wiele przed tob? nauki. Mamy w?asn? religi?, w?asne wyznanie. Nie r??ni si? zbytnio od ko?cielnego. Mo?na by? wampirem i w dalszym ci?gu uczestniczy? w ?yciu religijnym. Zw?aszcza b?d?c takim jak my. Ja s?u?? nawet pomoc? ludziom w ich codziennym ?yciu duchowym. Wszak korzystam z dobrodziejstw m?dro?ci zdobytej w trakcie tysi?cy lat przebywania na tej planecie – w przeciwie?stwie do ludzkich ksi??y. Na szcz??cie ludzie nie maja poj?cia, ?e nie jestem jednym z nich. Wiedz? jedynie, ?e jestem miejskim klech?, i ?e zawsze nim by?em. Caitlin rozmy?la?a gor?czkowo, pr?buj?c pogodzi? jako? te fakty. Posta? wampirzego ksi?dza wyda?a jej si? paradoksalna. A pomys?, ?e istnia?a jaka? wampirza religia i to w obr?bie ko?cielnych mur?w by? co najmniej dziwny. Pomimo tego, jak fascynuj?ce by?y te wszystkie wie?ci, jedyna rzecz, kt?rej chcia?a si? dowiedzie? nie dotyczy?a wampir?w, czy te? ko?cio??w lub religii. Chcia?a us?ysze? o Calebie. Czy przetrwa? podr??? Czy ?y?? I gdzie by?? Chcia?a te? rozpaczliwie dowiedzie? si? o swym dziecku. Czy by?a wci?? brzemienna? Czy i dziecko prze?y?o t? podr??? Skupi?a my?li na tych pytaniach, maj?c nadziej?, ?e ksi?dz podchwyci temat i odpowie jej na nie. Ale nie zrobi? tego. Wiedzia?a, ?e us?ysza? jej my?li i ?wiadomie na nie nie zareagowa?. Zmusza? j? do tego, aby wypowiedzia?a je na g?os. A przecie? obawia?a si? zada? te pytania i on prawdopodobnie o tym wiedzia?. ? Co z Calebem? – spyta?a w ko?cu trz?s?cym si? g?osem. By?a zbyt podenerwowana, aby spyta? o dziecko. Obejrza? si? na ni?. Zauwa?y?a, jak jego u?miech zblad?, jak przez jego twarz przemkn?? ledwie zauwa?alny grymas. Jej serce stan??o. Prosz?, pomy?la?a. Prosz?, niech to nie b?d? z?e wie?ci. ? Niekt?rych rzeczy b?dziesz musia?a dowiedzie? si? sama – powiedzia? powoli. – O niekt?rych nie mnie jest rozprawia?. T? podr?? musisz podj?? sama. Tylko i wy??cznie sama. ? Ale jest tu? – spyta?a z nadziej? w g?osie. – Czy uda?o mu si?? Id?c u jej boku, ksi?dz zacisn?? wargi. Pozwoli?, by jej pytania zawis?y w powietrzu i pozosta?y bez odpowiedzi przez chwil?, kt?ra zdawa?a si? trwa? ca?? wieczno??. W ko?cu stan?li przed kolejnymi schodami. Ksi?dz odwr?ci? si? i spojrza? na ni?. – Chcia?bym m?c powiedzie? ci wi?cej – powiedzia?. – Naprawd?. Po czym odwr?ci? si?, wzni?s? przed sob? pochodni? i ruszy? w d?? po kolejnych stopniach. Weszli do d?ugiego, podziemnego korytarza, kt?rego sklepienie pokrywa?y wymy?lnie zaprojektowane z?ocenia. By?y w ca?o?ci pokryte freskami o jaskrawych barwach, mi?dzy kt?rymi rozmieszczono ?uki, r?wnie? zdobione z?otem. Strop l?ni?. Pod?oga r?wnie?. Pokryta pi?knym, r??owym marmurem, kt?ry wygl?da? jak ?wie?o umyty. Podziemne kondygnacje ko?cio?a by?y ol?niewaj?ce. Wygl?da?y jak antyczny skarbiec. ? No! No! – Caitlin us?ysza?a nagle w?asne na g?os wypowiedziane s?owa. – Co to za miejsce? ? To miejsce cud?w. Jeste? w ko?ciele ?wi?tego Franciszka z Asy?u. B?d?cego zarazem miejscem jego wiecznego spoczynku. To wielce ?wi?te miejsce dla naszej religii. Zar?wno ludzie jak i wampiry przybywaj? tu z pielgrzymk? z odleg?ych o tysi?ce mil miejsc tylko po to, aby tu poby? przez chwil?. Franciszek by? patronem zwierz?t i wszystkich ?ywych stworze? – poza rodzajem ludzkim – w??czaj?c w to nas. Powiadaj?, ?e dochodzi tu do cud?w. Chroni nas tu jego moc. ? Nie wyl?dowa?a? tu przez przypadek – ci?gn?? dalej. – To miejsce jest twoim portalem. Jakby odskoczni?, z kt?rej wyruszysz w swoj? podr??, swoj? w?asn? pielgrzymk?. Odwr?ci? si? i zmierzy? j? wzrokiem. ? W dalszym ci?gu nie zauwa?asz – powiedzia? – ?e to twoja podr??. Niekt?re pielgrzymki ci?gn? si? latami i wymagaj? pokonania wielu mil. Caitlin zacz??a o tym rozmy?la?. Przyt?acza?o j? to wszystko. Nie chcia?a wyrusza? w ?adne podr??e, chcia?a wr?ci? do domu, by? razem z Calebem; cali i zdrowi w dwudziestym pierwszym wieku, pozostawiaj?c ten ca?y koszmar daleko za sob?. By?a zm?czona ci?g?ymi zmianami miejsca, ci?g?ym uciekaniem, nieko?cz?cymi si? poszukiwaniami. T?skni?a jedynie za normalnym ?yciem, ?yciem nastoletniej dziewczyny. Ale powstrzyma?a si? od dalszego my?lenia w ten spos?b. Wiedzia?a, ?e w niczym to jej nie pomo?e. Zasz?y zmiany – trwa?e i nieodwo?alne – i ju? nic nie b?dzie takie samo. Przypomnia?a sobie, ?e teraz zmiana by?a norm?. Nie by?a ju? t? sam?, dawn?, zwyczajn?, ludzk? Caitlin. By?a starsza. M?drzejsza. I czy jej si? to podoba?o, czy nie, mia?a wyj?tkow? misj? do wype?nienia. Musia?a to po prostu zaakceptowa?. ? Gdzie wiedzie moja pielgrzymka? – spyta?a. – Jakie jest moje przeznaczenie? Dok?d w?a?ciwie zmierzam? Zaprowadzi? j? na ty?y ostatniego korytarza, gdzie stan?li przed wielkim, misternie zdobionym grobowcem. Czu?a emanuj?c? z niego energi? i w jednej chwili u?wiadomi?a sobie, ?e by? to gr?b ?wi?tego Franciszka. Czu?a, ?e samo stanie obok niego przywraca?o jej si?y, sprawia?o, ?e by?a coraz silniejsza, ?e na powr?t stawa?a si? sob?. Kolejny raz zastanawia?a si?, czy trafi?a tu jako cz?owiek, czy jako wampir. Brakowa?o jej bardzo w?asnych mocy. ? Tak, nadal jeste? wampirem – powiedzia?. – Nie martw si?. Troch? czasu up?ynie zanim z powrotem b?dziesz sob?. Z zak?opotaniem stwierdzi?a, ?e znowu zapomnia?a kry? si? ze swymi my?lami, jednak jego s?owa pocieszy?y j?. ? Jeste? bardzo wyj?tkow? osob?, Caitlin – powiedzia?. – Bardzo potrzebn? naszej rasie. Bez ciebie, o?mieli?bym si? nawet powiedzie?, ?e ca?ej naszej rasie, jak i ca?emu rodzajowi ludzkiemu grozi?oby ca?kowite wygini?cie. Potrzebujemy ciebie. Potrzebujemy twojej pomocy. ? Ale co takiego mia?abym zrobi?? – spyta?a. ? Chcemy, aby? odszuka?a Tarcz?. Aby to zrobi?, b?dziesz musia?a odszuka? swego ojca. On i tylko on ma do niej dost?p. Natomiast, ?eby go znale??, b?dziesz musia?a odszuka? sw?j klan. Sw?j prawdziwy klan. ? Ale ja nie mam nawet poj?cia, od czego zacz?? – powiedzia?a. – Nawet nie wiem, dlaczego akurat tutaj trafi?am, do tego miejsca i czasu. Dlaczego W?ochy? Dlaczego rok tysi?c siedemset dziewi??dziesi?ty. ? B?dziesz musia?a sama poszuka? odpowiedzi na te pytania. Ale zapewniam ci?, ?e istniej? naprawd? powa?ne przes?anki, dla kt?rych wr?ci?a? do tego ?ycia. By spotka? wyj?tkowe osoby. Wykona? okre?lone zadania. Oraz ?eby to miejsce i czas doprowadzi?y ci? do Tarczy. Caitlin zamy?li?a si?. ? Ale nie mam poj?cia, gdzie jest m?j ociec. Nie mam poj?cia, gdzie zacz?? go szuka?. Odwr?ci? si? do niej i u?miechn??. – Ale? oczywi?cie, ?e wiesz – odpar?. – I to jest twoim problemem. Nie ufasz swojej intuicji. Musisz nauczy? si? szuka? g??boko w swojej duszy. Spr?buj. Zamknij oczy i oddychaj g??boko. Zrobi?a tak, jak jej kaza?. ? Zapytaj sam? siebie: dok?d mam teraz si? uda?? Caitlin zrobi?a, jak powiedzia?, ?ami?c sobie g?ow?. Nic si? nie wydarzy?o. ? Ws?uchaj si? w d?wi?k swego oddechu. Uwolnij umy?. Kiedy post?pi?a zgodnie z jego s?owami, kiedy skupi?a si? naprawd? i rozlu?ni?a, w jej umy?le zacz??y pojawia? si? obrazy. W ko?cu otworzy?a oczy i spojrza?a na niego. ? Widz? dwa miejsca – powiedzia?a. – Florencj? i Wenecj?. ? Tak – powiedzia?. – Bardzo dobrze. ? Mam jednak m?tlik w g?owie. Gdzie mam i??? ? Kiedy podr??ujesz, z?e wybory nie istniej?. Ka?da ?cie?ka prowadzi po prostu do innego miejsca. A wyb?r nale?y do ciebie. Twoje przeznaczenie jest bardzo silne, ale posiadasz te? woln? wol?. Mo?esz wybra?, za ka?dym razem. Teraz na przyk?ad, masz przed sob? zasadniczy wyb?r. We Florencji wype?nisz swoje obowi?zki, przybli?ysz si? do Tarczy. Tego od ciebie potrzebujemy. W Wenecji za? za?atwisz swoje sercowe sprawy. B?dziesz musia?a wybra? mi?dzy twoj? misj? a twoim sercem. Poczu?a, jak jej serce zabi?o mocniej. Sprawy sercowe. Czy to oznacza?o, ?e Caleb by? w Wenecji? Czu?a, jak jej serce ci?gn??o do Wenecji. Rozum jednak dyktowa?, ?e to we Florencji powinna si? pojawi? i spe?ni? pok?adane w niej nadzieje. Czu?a si? wewn?trznie rozdarta. ? Jeste? ju? doros?? kobiet? – powiedzia?. – Wyb?r nale?y do ciebie. Je?li jednak pod??ysz za sercem, czeka ci? zaw?d – ostrzeg?. – Sercowy szlak nigdy nie nale?a? do ?atwych. Ani przewidywalnych. ? Jestem taka sko?owana – odpar?a. ? Najlepiej idzie nam we ?nie – powiedzia?. ? Tu obok jest klasztor. Mo?esz przespa? si? tam w nocy, odpocz?? i rano zdecydujesz. Do tego czasu odzyskasz pe?ni? si?. ? Dzi?kuj? – powiedzia?a i si?gn??a po jego d?o?. Odwr?ci? si?, chc?c ju? odej?? i w tej chwili jej serce zabi?o mocniej. Musia?a zada? mu jeszcze jedno pytanie, najwa?niejsze ze wszystkich. Po cz??ci ba?a si? je wym?wi?. Zacz??a si? trz???. Otworzy?a usta, ?eby przem?wi?, ale zasch?o jej w gardle. Odchodzi? korytarzem i kiedy niemal znik?, Caitlin zdoby?a si? na odwag?. ? Czekaj! – krzykn??a. A potem cichym g?osem doda?a: ? Prosz?, mam jeszcze jedno pytanie. ? Zatrzyma? si? w miejscu, lecz pozosta? odwr?cony do niej ty?em. Dziwne, ale nie odwr?ci? si?, jakby wyczu?, o co chcia?a go zapyta?. ? Moje dziecko – powiedzia?a cichym, trz?s?cym si? g?osem. – Czy… jest… czy uda?o mu si?? Prze?y? podr??? Czy nadal jestem w ci??y? Odwr?ci? si? powoli i zmierzy? j? wzrokiem. Po czym spu?ci? oczy. ? Przykro mi – powiedzia? w ko?cu tak cicho, ?e nie by?a pewna, czy dobrze us?ysza?a. – Cofn??a? si? w czasie. Dzieci mog? tylko pod??a? z jego biegiem. Twoje dziecko ?yje, ale nie w obecnych czasach. Jedynie w przysz?o?ci. ? Ale… – zacz??a, trz?s?c si? ca?a. – S?dzi?am, ?e wampiry mog? podr??owa? jedynie w przesz?o??. Nie w przysz?o??. ? To prawda – powiedzia?. – Obawiam si? jednak, ?e twoje dziecko ?yje bez ciebie w jakim? innym miejscu i czasie. Ponownie spu?ci? wzrok. – Tak mi przykro – doda?. To powiedziawszy, odwr?ci? si? i odszed?. A Caitlin poczu?a, jakby kto? przeszy? jej serce sztyletem. ROZDZIA? CZWARTY Caitlin siedzia?a w surowej izbie franciszka?skiego klasztoru, spogl?daj?c w mrok przez otwarte okno. W ko?cu przesta?a p?aka?. Up?yn??y d?ugie godziny od jej rozstania z ksi?dzem, od chwili, kiedy dowiedzia?a si? o utraconym dziecku. Nie by?a w stanie powstrzyma? ?ez, ani przesta? my?le? o ?yciu, jakie j? teraz czeka?o. Zbyt wiele b?lu si? z tym wi?za?o. Po wielu godzinach wyp?aka?a si? jednak na tyle, ?e o jej smutku ?wiadczy?y jedynie wyschni?te ?zy na policzkach. Wyjrza?a przez okno, pr?buj?c oderwa? od niego my?li. Odetchn??a g??boko. Umbryjski krajobraz rozci?ga? si? po widnokr?g, a z miejsca, w kt?rym si? znajdowa?a, wysoko na wzg?rzu, widzia?a rozleg?e wzniesienia Asy?u. Na niebie wznosi? si? stoj?cy w nowiu ksi??yc, rzucaj?cy do?? ?wiat?a, by mog?a si? przekona?, jak niezwykle pi?kny widok mia?a przed sob?. Widzia?a niewielkie, wiejskie chaty znacz?ce krajobraz plamkami, dym unosz?cy si? z ich komin?w i odczu?a od razu, ?e by? to jeden ze spokojniejszych okres?w w historii. Odwr?ci?a si? i rozejrza?a po niewielkim pokoju, roz?wietlonym blaskiem ksi??yca i jedn? ?wiec? p?on?c? na ?ciennym lichtarzyku. Ca?e pomieszczenie wykonane by?o z kamienia, a jedyn? rzecz? tutaj by?o proste ???ko stoj?ce w rogu. Nie mog?a si? nadziwi?, ?e chyba by?o jej przeznaczone za ka?dym razem l?dowa? w klasztorze. To miejsce w ?adnej mierze nie przypomina?o Pollepel, a jednak ta niewielka, ?redniowieczna cela przywodzi?a jej na my?l t?, w kt?rej mieszka?a na wyspie. Jakby by?a zaprojektowana do przywo?ywania wspomnie?. Przyjrza?a si? g?adkiej, kamiennej pod?odze i zauwa?y?a tu? przy oknie dwa niewielkie odciski oddalone od siebie o kilka cali, jakby wg??bienia po kolanach. Zastanawia?a si?, ile zakonnic modli?o si? tu, kl?cz?c pod oknem. Ta izba by?a ?wiadkiem prawdopodobnie setek lat mod??w. Podesz?a do ma?ego ???ka i po?o?y?a si?. By?a to zaledwie kamienna p?yta, pokryta najmniejsz? mo?liw? ilo?ci? s?omy. Pr?bowa?a zaj?? wygodn? pozycj?, obracaj?c si? na bok – i w?wczas co? poczu?a. Si?gn??a r?k? i wydoby?a to. I u?wiadomi?a sobie z rado?ci?, ?e by? to jej dziennik. Podnios?a do g?ry szcz??liwa, ?e ma go przy sobie. By? jej starym, zaufanym przyjacielem, jej jedyn? rzecz?, kt?ra wydawa?a si? przetrwa? podr?? w czasie. Trzymaj?c go, t? prawdziw?, namacaln? rzecz, zda?a sobie spraw?, ?e to wszystko nie by?o jednak snem. Naprawd? tu by?a. I wszystko, co si? sta?o, by?o rzeczywiste. Z jego stronic wy?lizn?? si? i wyl?dowa? na jej kolanach nowoczesny d?ugopis. Podnios?a go i przyjrza?a z namys?em. O tak, postanowi?a. W?a?nie tego by?o jej trzeba. Musia?a zaj?? si? pisaniem. Przetworzy? to wszystko, co wydarzy?o si? tak szybko, ?e nie mia?a nawet czasu z?apa? tchu. Musia?a odtworzy? to wszystko jeszcze raz w swojej g?owie, wr?ci? my?lami do przesz?o?ci i przypomnie? sobie. Jak si? tu znalaz?a? Co si? sta?o? Gdzie zmierza?a? Nie by?a pewna, czy sama zna?a jeszcze odpowiedzi. Ale pisz?c, mia?a nadziej?, ?e sobie przypomni. Przewr?ci?a kruche stronice, a? dotar?a do pustego miejsca. Wyprostowa?a si? na ???ku, opar?a o ?cian?, przyci?gn??a kolana do piersi i zacz??a pisa?. * Jak ja si? tutaj znalaz?am? W Asy?u? We W?oszech? W roku tysi?c siedemset dziewi??dziesi?tym? Z jednej strony, wydaje si?, ?e jeszcze niedawno by?am w dwudziestym pierwszym wieku, w Nowym Jorku, wiod?c ?ycie zwyk?ego nastolatka. Z drugiej ? wydaje si?, jakby up?yn??a od tego czasu wieczno??… Od czego to wszystko si? zacz??o? Pami?tam, po pierwsze, napady g?odu. M?j brak zrozumienia, czym by?y. Jonaha. Carnagie Hall. Moje pierwsze karmienie. Moj? niewyt?umaczaln? przemian? w wampira. Nazwali mnie wtedy miesza?cem p?? krwi. Czu?am si? tak ?le, ?e chcia?am umrze?. Wszystko, na czym mi zale?a?o, to by? taka jak inni. Potem pojawi? si? Caleb. Ocali? mnie, ratuj?c przed zakusami z?owrogiego klanu. I jego klan w Cloisters. Ale wyrzucili mnie, jako ?e zwi?zki mi?dzy lud?mi i wampirami by?y zabronione. Zn?w zosta?am sama ze sob? – przynajmniej do chwili, w kt?rej Caleb uratowa? mnie drugi raz. Moje poszukiwania ojca, mistycznego miecza, kt?ry m?g? ochroni? ras? ludzk? przed wojn? wampir?w, kt?re wiod?y Caleba i mnie z jednego historycznego miejsca w drugie. Znale?li?my miecz, ale zosta? nam odebrany. Jak zwykle, Kyle czeka? tylko, ?eby wszystko zniweczy?. Ale wcze?niej mia?am czas zrozumie?, czym si? staj?. Caleb i ja zd??yli?my si? odnale??. Po tym, jak ukradli miecz, po tym, jak mnie d?gn?li, kiedy umiera?am, Caleb przemieni? mnie i ponownie uratowa?. Jednak nie wszystko potoczy?o si? po mojej my?li. Zobaczy?am Caleba z jego by?? ?on?, Ser? i wyobrazi?am sobie najgorsze. Myli?am si?, ale by?o ju? za p??no. Umkn?? daleko ode mnie, w sam ?rodek niebezpiecze?stwa. Dosz?am do siebie na wyspie Pollepel. Trenowa?am tam, zaprzyja?ni?am si? z wampirami – tak bliskich przyjaci?? nigdy jeszcze nie mia?am. Zw?aszcza z Polly. I Blakiem – tyle tajemniczym, co i pi?knym. Prawie skrad? mi serce. Ale w por? si? opanowa?am. Dowiedzia?am si?, ?e jestem w ci??y i u?wiadomi?am sobie, ?e musz? odnale?? Caleba i ocali? go od wojny wampir?w. Wyruszy?am, by go uratowa?, ale by?o ju? za p??no. Sam, m?j brat, oszuka? mnie. Zdradzi?, kaza? my?le?, ?e jest kim? innym. To z jego powodu my?la?am, ?e Caleb tak naprawd? nie by? Calebem, i go zabi?am ? moj? mi?o??. Mieczem. W?asnymi r?koma. Nadal nie potrafi? sobie wybaczy?. Ale sprowadzi?am Caleba z powrotem na Pollepel. Pr?bowa?am go o?ywi?, przywr?ci? do ?ycia w jakikolwiek spos?b. Powiedzia?am Aidenowi, ?e zrobi? wszystko, po?wi?c? wszystko. Spyta?am, czy mo?e wys?a? nas w przesz?o??. Aiden ostrzeg?, ?e to mo?e nie zadzia?a?. A gdyby jednak, to mo?e si? okaza?, ?e nie b?dziemy ze sob?. Ale nalega?am. Musia?am. I teraz oto jestem. Sama. W obcym miejscu i czasie. Moje dziecko stracone. Mo?e i Caleb r?wnie?. Czy pope?ni?am b??d, przybywaj?c tu? Wiem, ?e musz? odszuka? ojca, znale?? Tarcz?. Jednak bez Caleba u mego boku, nie wiem, czy znajd? w sobie si??, by temu podo?a?. Czuj? si? taka zdezorientowana. Nie wiem, co robi?. Prosz?, Bo?e, pom?? mi… * Caitlin bieg?a ulicami Nowego Yorku, kiedy wielka, czerwona kula b?d?ca s?o?cem zacz??a wschodzi? nad horyzont. By?a ?wiadkiem istnej apokalipsy. Wsz?dzie le?a?y poprzewracane auta, porozrzucane zw?oki i r??ne inne oznaki spustoszenia. Bieg?a i bieg?a, pokonuj?c kolejne alejki, kt?re wydawa?y si? nie mie? ko?ca. I kiedy tak bieg?a, ?wiat jakby obr?ci? si? nagle wok?? w?asnej osi, a wraz z tym znik?y budynki. Ca?y krajobraz uleg? zmianie, aleje obr?ci?y si? w polne drogi, betonowy bezkres przeistoczy? si? w rozleg?e wzg?rza. Mia?a wra?enie, ?e cofa si? w czasie, zostawia za sob? nowoczesno?? i wkracza w inny wiek. Czu?a, ?e gdyby przyspieszy?a, odnalaz?aby swego ojca, tego prawdziwego, gdzie? tam na horyzoncie. Przebiega?a przez niewielkie wiejskie osady, kt?re r?wnie? obraca?y si? w nico??. Wkr?tce jedyn? rzecz?, kt?ra si? osta?a, by?o pole us?ane bia?ymi kwiatami. Kiedy wbieg?a mi?dzy nie, zauwa?y?a z rado?ci?, ?e by? tam, na horyzoncie, czeka?. Jej ojciec. Jak zwykle jego sylwetka odbija?a si? na tle s?o?ca, tym razem jednak wydawa? si? bli?szy ni? zazwyczaj. Tym razem dostrzeg?a jego twarz, zarys jego ust. U?miecha? si?, czekaj?c na ni? z wyci?gni?tymi w jej kierunku ramionami. Chcia? j? przytuli?. Dotar?a do niego i obj??a, a on przytuli? j? mocno, trzymaj?c przy swej umi??nionej piersi. – Caitlin – powiedzia? tonem emanuj?cym wielk? mi?o?ci?. – Czy wiesz, jak jeste? blisko? Czy wiesz, jak bardzo ci? kocham? Zanim zdo?a?a mu odpowiedzie?, zauwa?y?a co? k?tem oka. Zobaczy?a Caleba stoj?cego na drugim ko?cu pola. Wyci?gn?? d?o? w jej stron?. Post?pi?a kilka krok?w w jego kierunku, po czym zatrzyma?a si? i spojrza?a na ojca. On r?wnie? wyci?gn?? do niej d?o?. – Odszukaj mnie we Florencji – powiedzia? ojciec. Odwr?ci?a si? do Caleba. – Odszukaj mnie w Wenecji – powiedzia? Caleb. Patrzy?a raz w jedn?, raz w druga stron?, rozdarta, nie mog?c zdecydowa? si?, w kt?r? stron? pod??y?. * Poderwa?a si? ze snu i usiad?a prosto na ???ku. By?a zdezorientowana. W ko?cu u?wiadomi?a sobie, ?e by? to tylko sen. Wschodzi?o s?o?ce. Wsta?a, podesz?a do okna i wyjrza?a na zewn?trz. Asy? sk?pany w porannym s?o?cu by? taki spokojny, taki pi?kny. Na zewn?trz nie by?o jeszcze nikogo, z kt?rego? komina za? s?czy? si? dym. Wczesnoporanna mg?a zawis?a nad polami, niczym chmura, za?amuj?c s?oneczne ?wiat?o. Odwr?ci?a si? gwa?townie, us?yszawszy skrzypienie. Spi??a si? na widok uchylaj?cych si? drzwi do jej komnaty. Zacisn??a pi??ci, przygotowuj?c si? na wizyt? niechcianego go?cia. Kiedy jednak drzwi otworzy?y si? szerzej, spojrza?a w d?? i jej oczy rozwar?y si? szeroko w zachwycie. – R??a! – wrzasn??a. R??a odepchn??a drzwi na ca?? szeroko??, wbieg?a do ?rodka i skoczy?a w ramiona Caitlin. Zacz??a liza? j? po ca?ej twarzy, a Caitlin rozp?aka?a si? ze szcz??cia. Odci?gn??a j? od siebie i obejrza?a z wszystkich stron. R??a nabra?a cia?a, uros?a. – Jak mnie znalaz?a?? – spyta?a Caitlin. R??a zaskomla?a i zn?w j? poliza?a. Caitlin usiad?a na kraw?dzi ???ka. G?aszcz?c R??? pieszczotliwie, zacz??a gor?czkowo rozmy?la?. Pr?bowa?a oczy?ci? umys?. Je?li R??y si? uda?o, by? mo?e Caleb r?wnie? prze?y? ich podr?? w czasie. Ta my?l doda?a jej otuchy. Rozum podpowiada?, ?eby uda? si? do Florencji. Kontynuowa? poszukiwania. Wiedzia?a, ?e to tam znajdzie odpowied?, gdzie jest ojciec oraz Tarcza. Serce ci?gn??o j? jednak do Wenecji. Je?li istnia?a cho?by niewielka szansa, ?e Caleb m?g? tam by?, musia?a si? upewni?. Po prostu musia?a. I podj??a decyzj?. Obj??a R??? mocno ramionami, wzi??a kr?tki rozbieg i wyskoczy?a przez okno. Wiedzia?a, ?e odzyska?a ju? si?y i ?e jej skrzyd?a si? rozwin?. I rzeczywi?cie tak si? sta?o. Chwil? p??niej szybowa?a we wczesnym, porannym powietrzu ponad wzg?rzami Umbrii, kieruj?c si? na p??noc, do Wenecji. ROZDZIA? PI?TY Kyle przemierza? w?skie ulice antycznej dzielnicy Rzymu. Ludzie wok?? zamykali sklepy, udaj?c si? na wieczorny spoczynek. Zach?d s?o?ca wyznacza? jego najbardziej ulubion? por? dnia. To w?wczas czu? si? najsilniejszy. Czu?, jak krew zaczyna?a mu szybciej pulsowa?, jak z ka?dym krokiem stawa? si? pot??niejszy. By? niezmiernie szcz??liwy, ?e m?g? znowu kroczy? t?umnymi ulicami Rzymu, zw?aszcza w tym stuleciu. Wci?? setki lat oddziela?y tych ?a?osnych ludzi od jakiegokolwiek rodzaju techniki, sposobu monitorowania sytuacji. M?g? roznie?? to miejsce na strz?py z lekkim sercem, nie obawiaj?c si?, ?e zostanie wykryty. Skr?ci? w ulic? Via Del Seminario, kt?ra po kilku chwilach otworzy?a si? na wielki, antyczny plac Piazza Della Rotonda. I ujrza? go przed sob?. Przystan??, zamkn?? oczy i odetchn?? g??boko. Dobrze by?o znowu tu by?. Wprost naprzeciwko znajdowa?o si? miejsce, kt?re przez setki lat nazywa? swoim domem, jedna z najwa?niejszych na ?wiecie siedzib wampir?w: Panteon. G?rowa?, ku uciesze Kyle’a, tak jak zawsze ? pot??na, kamienna antyczna budowla, kt?rej tylna cz??? wystawa?a w kszta?cie okr?gu, a prz?d zwie?czony by? olbrzymimi, imponuj?cymi kamiennymi kolumnami. Za dnia wst?p do budynku mieli tury?ci, nawet w tym stuleciu. Przybywa?y tu niewyobra?alne t?umy ludzi. Lecz noc?, kiedy drzwi za zwiedzaj?cymi zosta?y zamkni?te, gromadzili si? t?umnie prawdziwi w?a?ciciele, rzeczywi?ci mieszka?cy tych ?cian: Wielka Rada Wampir?w. Ze wszystkich zak?tk?w ?wiata przybywali t?umnie cz?onkowie wszelkich wampirzych klan?w, by uczestniczy? w obradach, trwaj?cych cz?sto przez ca?? noc. Rada rozstrzyga?a w ka?dej sprawie, wydawa?a pozwolenia, albo je cofa?a. Nic w wampirzym ?wiecie nie dzia?o si? bez ich wiedzy ani, w wi?kszo?ci przypadk?w, bez ich aprobaty. Wszystko uk?ada?o si? idealnie. W pierwotnym zamy?le budowla mia?a by? ?wi?tyni? ku czci poga?skich b?stw. Od wiek?w s?u?y?a jako miejsce oddawania czci, odbywania zebra?, s?u??ce mrocznym si?om wampir?w. Dla ka?dego, kto potrafi? patrze?, by?o to oczywiste: ody na cze?? poga?skich bog?w, freski, malowid?a i pos?gi by?y wsz?dzie. Ka?dy cz?owiek, ka?dy turysta, kt?ry zada?by sobie trud odczytania przes?ania tego miejsca, zda?by sobie spraw?, jakie jest wy??czne, rzeczywiste jego przeznaczenie. A gdyby to nie mia?o wystarczy?, to tutaj pochowane zosta?y wszystkie wielkie wampiry. W tym t?tni?cym ?yciem mauzoleum, idealnym miejscu, kt?re Kyle i jemu podobni mogli nazwa? domem. Kiedy wchodzi? po schodach, poczu?, jakby wraca? do domu. Wszed? na g?r?, bezpo?rednio pod olbrzymie, ?elazne, dwuskrzyd?owe drzwi frontowe, uderzy? metalow? ko?atk? czterokrotnie – daj?c przyj?ty przez wampiry sygna? – i czeka?. Chwil? p??niej ci??kie drzwi uchyli?y si? na kilka cali i Kyle dostrzeg? nieznan? sobie twarz. Drzwi otworzy?y si? szerzej, na tyle, by Kyle zdo?a? wej??, i zamkn??y si? zaraz za nim z hukiem. Olbrzymi stra?nik, wi?kszy nawet od niego, spojrza? na niego w d??. – Oczekuj? ci?? – spyta? z rezerw?. – Nie. Ignoruj?c stra?nika, Kyle zrobi? kilka krok?w w kierunku sali, kiedy nagle poczu? na ramieniu lodowato zimny u?cisk i si? zatrzyma?. Zagotowa?o si? w nim z w?ciek?o?ci. Wampirzy stra?nik spojrza? na niego r?wnie roze?lony. – Nikt nie wchodzi bez um?wionego spotkania – warkn??. – B?dziesz musia? st?d odej?? i wr?ci? innym razem. – Wejd? tam, gdzie mam ochot? – sykn?? Kyle. – A je?li nie we?miesz r?ki z mojego ramienia, nacierpisz si? i to bardzo. Stra?nik zmierzy? go wzrokiem. Znale?li si? w impasie. – Jak widz?, niekt?re rzeczy nigdy si? nie zmieniaj? – dobieg? ich czyj? g?os. – W porz?dku. Mo?esz go wpu?ci?. Kyle poczu?, ?e u?cisk zel?a?. Odwr?ci? si? i ujrza? znajom? twarz: by? to Lore, jeden z g??wnych doradc?w Rady. Sta?, wpatruj?c si? w Kyle’a, u?miechaj?c si? i kr?c?c g?ow? powoli. – Kyle – powiedzia?. – Nigdy nie my?la?em, ?e ci? jeszcze kiedykolwiek zobacz?. Kyle wyg?adzi? marynark?, wci?? pa?aj?c gniewem do stra?nika i skin?? g?ow? powoli. – Mam spraw? do Rady – powiedzia?. – Kt?ra nie mo?e czeka?. – Przykro mi, stary druhu – ci?gn?? Lore. – Dzisiejszy porz?dek jest ju? w pe?ni rozplanowany. Niekt?rzy czekali od miesi?cy. Wygl?da na to, ?e z ka?dego zak?tku wampirzego ?wiata przyby? kto? z nagl?c? spraw?. Je?li jednak wr?cisz w przysz?ym tygodniu, to s?dz?, ?e b?d? w stanie ci? uwzgl?dni?– Kyle post?pi? do przodu. – Nie rozumiesz – powiedzia? nerwowo. – Nie przyby?em z tego czasu. Wr?ci?em z przysz?o?ci. Dwie?cie lat w prz?d. Z zupe?nie innego ?wiata. Nadesz?a pora S?du Ostatecznego. Jeste?my u progu zwyci?stwa, ca?kowitego triumfu. I je?li nie spotkam si? z nimi w tej chwili, konsekwencje b?d? powa?ne dla nas wszystkich. Spogl?daj?c na niego, Lore zda? sobie spraw? z powagi chwili i jego mina zrzed?a; w ko?cu, po kilku chwilach pe?nej napi?cia ciszy, odchrz?kn??. – Chod? za mn?. Odwr?ci? si? i oddali? wielkimi krokami. Kyle pod??y? za nim, id?c krok w krok. Min?? d?ugi, szeroki korytarz i po chwili wszed? do pot??nej, otwartej sali. By?a ogromna, przestronna, z pn?cym si? wysoko, kolistym stropem i marmurow?, l?ni?c? posadzk?. W kszta?cie przypomina?a okr?g, kt?rego skraj wype?nia?y ozdobne kolumny i wzniesione na coko?ach pos?gi spogl?daj?ce do wn?trza sali. Setki wampir?w, przedstawicieli najprzer??niejszych ras i pogl?d?w, sta?y na uboczu, czekaj?c. Kyle wiedzia?, ?e oni wszyscy byli podobnymi mu najemnikami, r?wnie z?ymi, jak on sam. Cierpliwie obserwowali zasiadaj?c? w ?awie na odleg?ym ko?cu sali Wielk? Rad? feruj?c? wyroki. Czu? panuj?ce w otoczeniu napi?cie. Wszed? do ?rodka, ch?on?c wszystko naraz. Powiadomienie Rady by?o w?a?ciw? rzecz?. M?g? zignorowa? j?, zapolowa? na Caitlin we w?asnym zakresie, lecz Rada mia?a niezb?dne informacje, mog?a skierowa? go prosto do niej. Co wa?niejsze, potrzebowa? ich oficjalnej aprobaty. Odszukanie Caitlin nie by?o spraw? osobist?. Mia?o ogromne znaczenie dla ca?ej wampirzej rasy. Gdyby Rada go popar?a, a mia? przeczucie, ?e w?a?nie tak b?dzie, nie tylko otrzyma?by ich zgod?, ale r?wnie? dost?p do ich zasob?w. M?g?by zabi? j? szybciej i szybciej wr?ci? do domu, by doko?czy? swoj? wojn?. Bez ich aprobaty by?by tylko kolejnym ?otrem, wyrachowanym wampirem. Kyle nie mia? z tym problemu, jednak nie chcia? ca?y czas ogl?da? si? za siebie: bez usankcjonowania jego post?powania, Rada mog?aby wys?a? wampiry, by go zabi?y. By? przekonany, ?e sobie poradzi, ale nie chcia? marnowa? ani si?, ani czasu. Gdyby jednak odrzucili jego ??dania, by? w pe?ni got?w zrobi? wszystko, co by?o trzeba, ?eby j? wytropi?. By?a to ostatecznie jeszcze jedna formalno?? w nieko?cz?cym si? potoku wampirzych ceremonia??w. Owa etykieta by?a spoiwem, kt?re trzyma?o je razem – ale r?wnie? niesamowicie go irytowa?a. Wchodz?c coraz g??biej do sali, przyjrza? si? cz?onkom Rady. Wygl?dali dok?adnie tak, jak ich zapami?ta?. Dwunastu s?dzi?w Wielkiej Rady zasiada?o na podwy?szeniu w odleg?ym kra?cu sali, odziani w surowe, czarne szaty, z zarzuconymi na g?ow? i zakrywaj?cymi ich twarze czarnymi kapturami. Pomimo to, Kyle wiedzia?, kim byli ci m??czy?ni. Spotka? ich wielokrotnie na prze?omie stuleci. Raz, tylko jeden raz, opu?cili kaptury i pokazali mu swe groteskowe, wykrzywione wiekiem twarze, oblicza, kt?re chodzi?y po tej ziemi od tysi?cy lat. A? wzdrygn?? si? na wspomnienie o tym. Byli szkaradnymi stworzeniami zrodzonymi przez noc. Mimo to, byli te? Wielk? Rad? sprawuj?c? urz?d za jego czas?w, rezyduj?c? w tym miejscu od samego pocz?tku, od kiedy wzniesiono Panteon. Budowla by?a w zasadzie cz??ci? ich samych i nikt, wliczaj?c w to nawet Kyle’a, nie ?mia? sprzeciwi? si? ich werdyktom. Ich moce by?y po prostu zbyt wielkie, a ?rodki, pozostaj?ce do dyspozycji na ka?de skinienie palca, zbyt szerokie. Kyle mo?e i zdo?a?by zabi? jednego lub dw?ch z nich, ale armie, kt?re wezwaliby z wszystkich kra?c?w ziemi, w ko?cu by go wytropi?y i zniszczy?y. Setki wampir?w zgromadzonych na sali przyby?y, by wys?ucha? wyrok?w Rady, ale te?, by oczekiwa? na audiencj?. Zawsze r?wno ustawieni wzd?u? kra?c?w okr?gu, stali w gotowo?ci, pozostawiaj?c jego wn?trze ca?kowicie opustosza?e. Z wyj?tkiem jednej osoby. Zawsze tej, kt?ra akurat mia?a potrzeb? stan?? przed nimi i wys?ucha? ich werdyktu. W?a?nie w tej chwili sta?a tam, naprzeciwko nich, jaka? nieszcz?sna dusza, samotna, trz?s?ca si? ze strachu, wpatruj?ca si? w ich nieprzeniknione kaptury i oczekuj?ca ich wyroku. Kyle sta? ju? kiedy? w tym miejscu. Do przyjemno?ci to nie nale?a?o. Je?li nie spodoba?a im si? sprawa, z kt?r? si? do nich zg?osi?e?, mogli ni z tego, ni z owego zabi? ci? na miejscu. Z lekkim sercem przed Rad? si? nie stawa?o – by?a to zazwyczaj sprawa ?ycia i ?mierci. – Poczekaj tutaj – wyszepta? Lore i oddali? si?, znikaj?c w t?umie. Kyle sta? na uboczu, obserwuj?c. W pewnej chwili zauwa?y?, jak jeden z s?dzi?w skin?? nieznacznie, ledwie zauwa?alnie i z obu stron pojawili si? ?o?nierze. Chwycili r?ce m??czyzny stoj?cego naprzeciw Rady. – Nie! NIE! – wrzasn??. Ale na nic to si? zda?o. Odci?gn?li go na bok krzycz?cego i wierzgaj?cego, ?wiadomego tego, ?e prowadzili go na ?mier?, ?e cokolwiek powie, czy zrobi, nie pomo?e mu ju? w niczym. Kiedy wrzaski wampira odbi?y si? echem od ?cian sali, Kyle zda? sobie spraw?, ?e m??czyzna musia? poprosi? o co?, na co Rada nie wyrazi?a zgody. W ko?cu otworzy?y si? drzwi, m??czyzna zosta? wyprowadzony na zewn?trz i drzwi zatrzasn??y si? za nim. Na sali zapanowa?a na powr?t cisza. Kyle wyczuwa? panuj?ce w powietrzu napi?cie. Wampiry spogl?da?y na siebie nawzajem, obawiaj?c si? chwili, kiedy przyjdzie kolej na ich pos?uchanie. Kyle zauwa?y?, jak Lore podszed? do stra?nika stoj?cego w pobli?u Rady i wyszepta? mu co? do ucha. Ten podszed? z kolei do jednego z s?dzi?w, ukl?kn?? i wyszepta? mu do ucha. S?dzia obr?ci? g?ow? ledwie co, a m??czyzna wskaza? wprost na Kyle’a. Nawet z tak du?ej odleg?o?ci Kyle poczu? jak oczy s?dziego, skryte pod kapturem, prze?widrowa?y go. Wbrew sobie poczu?, jak przeszy? go dreszcz. Ostatecznie stan?? w obecno?ci prawdziwego z?a. Stra?nik skin?? g?ow?, daj?c tym Kyle’owi sygna?. Kyle przepcha? si? przez t?um i podszed? na sam ?rodek sali – na to miejsce. Wiedzia?, ?e gdyby podni?s? wzrok, to bezpo?rednio nad swoj? g?ow? ujrza?by oculus, okr?g?y otw?r w stropie. Za dnia wpada?a nim do wn?trza wi?zka s?onecznego ?wiat?a; teraz jednak, o zachodzie s?o?ca, ?wiat?o by?o przyt?umione, bardzo s?abe. Wn?trze sali rozja?nia?y g?ownie p?on?ce wsz?dzie pochodnie. Kyle ukl?kn?? i uk?oni? si?, czekaj?c, a? zwr?c? si? do niego zgodnie z w?a?ciw? wampirz? etykiet?. – Kyle’u z klanu Blacktide – wym?wi? powoli jeden z s?dzi?w. – Masz czelno?? zwraca? si? do nas bez uprzedzenia. Je?li twoja pro?ba spotka si? z nasz? odmow?, wiesz, ?e ryzykujesz nara?eniem si? na kar? ?mierci. To nie by?o pytanie; raczej o?wiadczenie. Kyle wiedzia?, jakie by?y konsekwencje. Ale nie ba? si? wyniku tego spotkania. – Jestem tego ?wiadomy, m?j mistrzu – odpar? zwyczajnie i czeka? dalej. W ko?cu us?ysza? jaki? szelest, po czym kolejne o?wiadczenie: – Zatem przem?w. Czego od nas oczekujesz? – Przyby?em z innych czas?w. Okresu, kt?ry b?dzie mia? miejsce za dwie?cie lat. Na sali rozleg?o si? g?o?ne szemranie. Stra?nik uderzy? lask? o posadzk? trzykrotnie i wrzasn??: – Cisza! W ko?cu zgromadzeni na sali ucichli. Kyle kontynuowa?. – Nie podejmuj? podr??y w czasie pochopnie. Podobnie zreszt? jak ?aden z nas. Zmusi? mnie do tego nag?y wypadek. W przysz?o?ci, w czasach, w kt?rych ?yj?, wybuchnie wojna – wspania?a wojna wampir?w. Rozpocznie si? w Nowym Jorku i stamt?d rozprzestrzeni si? na ca?y ?wiat. Prawdziwa, wampirza apokalipsa, o kt?rej wszyscy marzyli?my. Nasz rodzaj w ko?cu zwyci??y. Zetrzemy na proch i zniewolimy ca?? ludzk? ras?. Pozb?dziemy si? r?wnie? ?yczliwych klan?w wampir?w, ka?dego, kto stanie na naszej drodze. – Wiem to, gdy? stoj? na czele dzia?a? wojennych. Podni?s? si? kolejny g?o?ny pomruk, po czym rozbrzmia?o uderzenie laski o pod?og?. – Moja wojna nie jest jednak sko?czona – krzykn?? Kyle ponad wrzaw?. – Pozostaje jedna sprawa b?d?ca mi sol? w oku; jedna osoba, kt?ra mo?e zniszczy? wszystko to, co osi?gn?li?my, zaprzepa?ci? wspania?? przysz?o?? naszej rasy. Wywodzi si? z wyj?tkowego rodu. Cofn??a si? w czasie najprawdopodobniej po to, by umkn?? przede mn?. Przyby?em tu, by j? odnale?? i zabi? raz na zawsze. Do tego momentu przysz?o?? nas wszystkich pozostanie niepewna. – Staj? tu dzi? przed wami z pro?b? o pozwolenie na jej zabicie, tu, na waszym terytorium i w waszych czasach. Jak r?wnie? prosz? o wasz? pomoc w odszukaniu jej. Po czym spu?ci? g?ow? i czeka?. Serce bi?o mu szybciej, kiedy tak sta? i czeka?. Oczywi?cie, w ich interesie le?a?o pom?c mu. Nie widzia? ?adnego powodu, by mieli post?pi? inaczej. Z drugiej strony jednak stwory te, ?yj?ce od pradawnych czas?w, starsze nawet od niego samego, by?y ca?kiem nieprzewidywalne. Nigdy nie by?o wiadomo, co ta dwunastka mia?a w planach, a ich decyzje zdawa?y si? r?wnie przypadkowe, co podmuchy wiatru. Czeka? po?r?d g?uchej ciszy. W ko?cu us?ysza?, jak kto? odchrz?kn??. – Wiemy, oczywi?cie, o kim m?wisz – przem?wi? jeden z s?dzi?w chropawym g?osem. – O Caitlin. O tym, z czego powstanie klan Pollepel. Ale kt?ra w rzeczywisto?ci wywodzi si? z innego, o wiele pot??niejszego klanu. Tak, wczoraj przyby?a w nasze czasy. Oczywi?cie, ?e o tym wiemy. I gdyby?my sami chcieli j? zabi?, czy nie s?dzisz, ?e ju? by do tego dosz?o? Kyle dobrze wiedzia?, ?e nie nale?a?o odpowiada?. Chcieli poczu? odrobin? w?asnej dumy. A on mia? zamiar jedynie pozwoli? im doko?czy? przemow?. – Ale istotnie podziwiamy twoj? determinacj?, i wojn? w przysz?o?ci – ci?gn?? dalej s?dzia. – O tak, jeste?my pe?ni podziwu. Na sali zaleg?a trwaj?ca nast?pn? chwil? cisza. – Pozwolimy ci j? wy?ledzi?, ale je?li j? znajdziesz, nie zabijesz jej. Pojmiesz j? ?yw? i przyprowadzisz do nas. Wolimy sami napawa? si? jej ?mierci?, patrze? jak umiera powoli. B?dzie idealn? kandydatk? do Igrzysk. Kyle poczu?, jak wszystko zagotowa?o si? w nim z w?ciek?o?ci. Igrzyska. Oczywi?cie. Tylko na tym zle?a?o tym obrzydliwym, starym wampirom. Ju? sobie przypomnia?. Przerobili Koloseum na aren?, na kt?rej odbywa?y si? konkurencje, gdzie wystawiali do walki wampiry przeciwko wampirom; przeciwko ludziom i zwierz?tom i z uwielbieniem przypatrywali si?, jak zawodnicy rozrywaj? si? na strz?py. By? to przejaw ich okrucie?stwa, kt?re Kyle w jakiej? mierze sam podziwia?. Ale nie tego chcia? dla Caitlin. Chcia?, by nie ?y?a. Kropka. Nie ?eby mia? co? przeciwko jej torturom. Ale nie chcia? marnowa? czasu, ani dawa? jej jakiejkolwiek szansy. Oczywi?cie nikt jeszcze nigdy nie prze?y? Igrzysk. Ale jednocze?nie nigdy nie by?o wiadomo, co mo?e si? zdarzy?. – Ale?, moi mistrzowie – zaprotestowa?. – Jak sami stwierdzili?cie, Caitlin wywodzi si? z pot??nego rodu i stanowi o wiele wi?ksze zagro?enie i jest o wiele bardziej nieuchwytna, ni? mogliby?cie to sobie wyobrazi?. Prosz? o wasz? zgod? na jej natychmiastowe zg?adzenie. Mamy zbyt du?o do stracenia… – Nadal jeste? m?ody – powiedzia? inny s?dzia – i dlatego wybaczymy ci pr?b? odgadni?cia naszej oceny sytuacji. Ka?dego innego zabiliby?my na miejscu. Kyle zwiesi? g?ow?. Zda? sobie spraw?, ?e si? zagalopowa?. Nikt nigdy nie kwestionowa? postanowie? s?dzi?w. – Przebywa w Asy?u. To tam si? teraz udasz. Pospiesz si? i nie zwlekaj. W zasadzie, teraz, kiedy ju? o tym wspomnia?e?, z niecierpliwo?ci? oczekujemy, by zobaczy? jej ?mier? na w?asne oczy. Kyle odwr?ci? si?, by odej??. – I Kyle – zawo?a? jeden z nich. Kyle odwr?ci? si? na pi?cie. G??wny s?dzia zdj?? kaptur, ukazuj?c najbardziej groteskowa twarz, jak? Kyle widzia? w ca?ym swoim ?yciu – pokryt? w ca?o?ci guzami, brodawkami i zmarszczkami. Otworzy? usta i u?miechn?? si? szkaradnie, pokazuj?c po???k?e, ostre z?by i b?yszcz?ce czarne oczy. Wyszczerzy? si? jeszcze bardziej i powiedzia?: – Nast?pnym razem, kiedy pojawisz si? bez uprzedzenia, to ty zginiesz powoln? ?mierci?. ROZDZIA? SZ?STY Caitlin szybowa?a nad sielankowym umbryjskim krajobrazem, mijaj?c wzg?rza i doliny, lustruj?c poro?ni?ty bujn? ro?linno?ci? zielony horyzont iskrz?cy si? w porannym s?o?cu. Pod sob? widzia?a ci?gn?ce si? niewielkie osady, ma?e chaty otoczone setkami akr?w ziemi i dym ulatuj?cy z komin?w. Kiedy skierowa?a si? na p??noc, krajobraz zmieni? si?. Lecia?a teraz nad wzg?rzami i dolinami Toskanii. Jak daleko okiem si?gn??, widzia?a winnice pn?ce si? po wzg?rzach i pracownik?w w wielkich, s?omianych kapeluszach uwijaj?cych si? o tej wczesnej porannej porze przy winoro?lach. By? to niesamowicie pi?kny kraj. Caitlin ?a?owa?a po cz??ci, ?e nie mo?e wyl?dowa? gdzie? tutaj, osi??? na sta?e, zadomowi? si? w jednej z tych niewielkich chat. Ale mia?a zadanie do wykonania. Lecia?a dalej, coraz dalej na p??noc, mocno trzymaj?c zwini?t? w k??bek za jej koszul? R???. Czu?a, ?e Wenecja jest coraz bli?ej, jakby przyci?ga?a j? niczym magnes. Im bli?ej miasta by?a, tym szybciej bi?o jej zniecierpliwione serce; ju? w tym momencie wyczuwa?a obecno?? os?b, kt?re kiedy? zna?a. Nadal nie wiedzia?a dok?adnie kogo. Nadal nie potrafi?a wyczu?, czy by? tam Caleb, ani te?, czy by? chocia? ?ywy. Zawsze marzy?a o wyje?dzie do Wenecji. Widzia?a obrazki z kana?ami, gondolami i wyobra?a?a sobie, ?e kiedy? tam pojedzie, by? mo?e z kim?, kogo b?dzie kocha?a. Wyobrazi?a sobie nawet, ?e kto? poprosi j? o r?k? na jednej z tych gondoli. Ale nigdy nie przypuszcza?a, ?e odb?dzie si? to w ten spos?b. Kiedy tak lecia?a, zbli?aj?c si? coraz bardziej, uderzy?o j?, ?e Wenecja, kt?r? teraz, w roku tysi?c siedemset dziewi??dziesi?tym, chcia?a odwiedzi?, mog?a znacznie r??ni? si? od tej, kt?r? widzia?a na obrazkach z dwudziestego pierwszego wieku. Zapewne tak by?o. Wyobrazi?a j? sobie mniejsz?, nie tak rozwini?t?, przypominaj?c? bardziej wie?. Pomy?la?a te?, ?e nie b?dzie tak zat?oczona. Wkr?tce u?wiadomi?a sobie, ?e nie mog?a bardziej si? myli?. Kiedy w ko?cu dotar?a na obrze?a Wenecji, by?a w szoku zobaczywszy, nawet z tej wysoko?ci, ?e miasto by?o uderzaj?co podobne do tego, kt?rego obrazki widzia?a w dwudziestym pierwszym wieku. Rozpozna?a historyczn?, s?ynn? architektur?, wszystkie ma?e mosty, te same wij?ce si? uliczki prowadz?ce do kana??w. Istotnie, dozna?a wstrz?su, kiedy u?wiadomi?a sobie, ?e Wenecja z tysi?c siedemset dziewi??dziesi?tego roku nie r??ni?a si?, przynajmniej na zewn?trz, od tej z dwudziestego pierwszego wieku. Im wi?cej o tym my?la?a, tym wi?kszego sensu to nabiera?o. Wenecka architektura liczy?a sobie nie sto, czy dwie?cie lat: by?a starsza o ca?e setki lat. Przypomnia?a sobie zaj?cia z historii w jednej z wielu swoich szk?? ?rednich na temat Wenecji, niekt?rych jej ko?cio??w zbudowanych w dwunastym wieku. Po?a?owa?a teraz, ?e nie s?ucha?a wtedy uwa?niej. Znajduj?ca si? poni?ej Wenecja, rozwlek?a, zabudowana niezliczonymi budowlami, nie by?a nowym miastem. Nawet w tysi?c siedemset dziewi??dziesi?tym roku liczy?a kilka setek lat. Caitlin pocieszy? ten fakt. Wyobrazi?a sobie, ?e rok tysi?c siedemset dziewi??dziesi?ty b?dzie wygl?da? jak z innej bajki. Z ulg? stwierdzi?a, ?e niekt?re rzeczy w zasadzie nie zmieni?y si? tak bardzo. W znacznej mierze by?o to to samo miasto, kt?re mog?aby zobaczy? w dwudziestym pierwszym wieku. Jedyn? rzucaj?c? si? od razu w oczy r??nic? by?o to, ?e wodne trakty miasta pozbawione by?y oczywi?cie wszelkich ?odzi motorowych. Nie by?o tu ?adnych motor?wek, ?adnych prom?w, statk?w wycieczkowych. Zamiast tego, kana?y wypchane by?y po brzegi wielkimi ?aglowymi ?odziami, kt?rych maszty pi??y si? na dziesi?tki st?p w g?r?. Zdziwi?a j? r?wnie? obecno?? t?um?w. Zni?y?a lot do zaledwie setki st?p nad ulicami miasta i zauwa?y?a, ?e nawet o tej wczesnej, porannej porze ulice by?y pe?ne ludzi. A wodne trakty ca?kowicie znik?y pod nat?okiem ?odzi. By?a w szoku. Miasto by?o bardziej zat?oczone ni? Times Square. Zawsze wyobra?a?a sobie, ?e cofaj?c si? w czasie, spotka mniej ludzi, mniejsze t?umy. Wygl?da?o na to, ?e r?wnie? i w tym nie mia?a racji. Kiedy przelecia?a nad miastem i zacz??a okr??a? je kilka razy, rzecz?, kt?ra zadziwi?a j? najbardziej by? fakt, ?e Wenecja nie by?a jednym miastem, jedn? wysp? – ale rozpo?ciera?a si? na wielu wyspach, dziesi?tkach wysp ci?gn?cych si? w r??nych kierunkach, ze skupiskiem budowli na ka?dej z nich, tworz?cych odr?bne miasteczka. Wyspa, na kt?rej le?a?a Wenecja, mia?a wyra?nie najwi?cej budynk?w i by?a najg??ciej zabudowana. Dziesi?tki pozosta?ych wysp zdawa?y si? jednak po??czone ze sob?, tworz?c istotn? cz??? miasta. Inn? rzecz?, kt?ra j? zadziwi?a by?a barwa wody: jarz?ca si? b??kitem aqua. By?a taka jasna, tak osobliwa, niczym woda, kt?r? spodziewa?aby si? ujrze? gdzie? na Karaibach. Kiedy wykonywa?a kolejne okr??enia nad wyspami, pr?buj?c zorientowa? si? w sytuacji, podj?? decyzj?, gdzie wyl?dowa?, poczu?a ?al do samej siebie, ?e nigdy nie zwiedzi?a tego miejsca w dwudziestym pierwszym wieku. No c??, przynajmniej teraz mia?a okazj? to zrobi?. Czu?a si? r?wnie? nieco przyt?oczona. Miasto zdawa?o si? takie pot??ne i rozci?gni?te. Nie mia?a poj?cia, gdzie wyl?dowa?, gdzie powinna rozpocz?? poszukiwania ludzi, kt?rych kiedy? zna?a – je?li w og?le gdzie? tutaj byli. Jak g?upia, wyobrazi?a sobie, ?e Wenecja b?dzie mniejsza, bardziej staro?wiecka. Nawet z takiej odleg?o?ci by?a w stanie stwierdzi?, ?e mog?aby chodzi? ulicami miasta przez wiele dni i nadal nie przemierzy? go w ca?o?ci. Zorientowa?a si?, ?e nigdzie na wyspie, na kt?rej po?o?ona by?a ta w?a?ciwa Wenecja, nie by?o miejsca, w kt?rym mog?aby wyl?dowa?, nie wzbudzaj?c niczyich podejrze?. By?o tam zbyt t?oczno i nie by?o jak zbli?y? si?, nie zwracaj?c na siebie uwagi. Nie chcia?a wywo?a? sob? tego rodzaju zainteresowania. Nie mia?a poj?cia, jakie inne klany tam by?y, ani jak silny by? ich instynkt terytorialny. Nie wiedzia?a te?, czy s? ?yczliwi, czy ?li, ani czy tutejsi ludzie, podobnie do tych z Asy?u, r?wnie? wypatrywali wampir?w i byli gotowi ruszy? za ni? na ?owy. Ostatni? rzecz?, jakiej teraz potrzebowa?a, by? kolejny, uganiaj?cy si? za ni? t?um. Zdecydowa?a si? wyl?dowa? na sta?ym l?dzie, z dala od wyspy. Zauwa?y?a pot??ne ?odzie pe?ne ludzi, kt?re zdawa?y si? wyrusza? w?a?nie ze sta?ego l?du i pomy?la?a, ?e by? to najlepszy pierwszy etap jej wizyty. Przynajmniej ?odzie zabior? j? bezpo?rednio do serca miasta. Wyl?dowa?a niepostrze?enie za k?p? drzew na sta?ym l?dzie, niedaleko od ?odzi. Posadzi?a R??? na ziemi, a ta natychmiast czmychn??a w najbli?sze krzaki za potrzeb?. Kiedy sko?czy?a, podnios?a pyszczek, spojrza?a na Caitlin i zaskomla?a. Caitlin dostrzeg?a w oczach R??y, ?e by?a g?odna i wsp??czu?a jej. Sama r?wnie? by?a g?odna. Lot zm?czy? j?. Zda?a sobie spraw?, ?e jednak nie odzyska?a jeszcze pe?ni si?. U?wiadomi?a sobie r?wnie?, ?e zg?odnia?a. Musia?a nasyci? sw?j g??d. Ale nie ludzk? krwi?. Rozejrza?a si? doko?a, lecz nie dostrzeg?a nigdzie ?adnego jelenia. Nie by?o czasu na polowanie. Z ?odzi odezwa? si? g?o?ny gwizd i zrozumia?a, ?e za chwile odbije od brzegu. Musia?y poczeka?. Ona i R??a. I zaspokoi? g??d p??niej. Ze ?ci?ni?tym sercem zat?skni?a za domem, za bezpiecze?stwem i otuch?, kt?re czu?a na Pollepel, za obecno?ci? Caleba, jego wskaz?wkami, jak ma polowa?, jego radami. U jego boku zawsze mia?a wra?enie, ?e wszystko b?dzie dobrze. Teraz jednak, kiedy by?a sama, nie by?a ju? tego taka pewna. * Podesz?a razem z R??? do najbli?szej ?odzi. By?a to wielka, ?aglowa ??d? z d?ug?, umocowan? na linie ramp?, prowadz?c? wprost na brzeg. Kiedy podnios?a wzrok, zauwa?y?a, ?e ??d? by?a wy?adowana lud?mi po brzegi. Ostatni pasa?erowie w?a?nie wspinali si? po rampie. Caitlin pospieszy?a z R??? w tym kierunku, chc?c zd??y? przed odbiciem ?odzi. Ale zaskoczy?a j? wielka, umi??niona d?o?, kt?ra pacn??a j? mocno w klatk? piersiow? i zatrzyma?a w miejscu. – Bilet – odezwa? si? czyj? g?os. Caitlin obejrza?a si? i zauwa?y?a du?ego, muskularnego m??czyzn?, kt?ry spogl?da? na ni? z g?ry. By? nieokrzesany, nieogolony i cuchn?? nawet z takiej odleg?o?ci. Caitlin poczu?a narastaj?c? w sobie z?o??. By?a spi?ta z powodu g?odu i mia?a mu za z?e, ?e zatrzyma? j? r?k? w ten spos?b. – Nie mam – warkn??a. – Nie mo?esz po prostu nas wpu?ci?? M??czyzna potrz?sn?? jedynie g?ow? zdecydowanie i odwr?ci? si?, ca?kowicie j? ignoruj?c. – Bez biletu nie pop?yniesz – powiedzia?. Wezbra?a w niej jeszcze wi?ksza z?o??, ale zmusi?a si?, by przypomnie? sobie Aidena. Co on by jej powiedzia?? Oddychaj g??boko. Rozlu?nij si?. U?yj umys?u, nie cia?a. Napomnia?by j?, ?e jest silniejsza od tego cz?owieka. Powiedzia?by, ?eby si? skoncentrowa?a. Skupi?a. By u?y?a swych wewn?trznych talent?w. Zamkn??a oczy i spr?bowa?a skupi? si? na oddychaniu. Spr?bowa?a zebra? my?li, skierowa? je w stron? tego m??czyzny. Wpu?cisz nas na ??d?, powiedzia?a si?? woli. Zrobisz to bez pobrania od nas op?aty. Otworzy?a oczy, oczekuj?c, ?e b?dzie nadal tam sta? i zaproponuje jej wej?cie na pok?ad. Ku jej rozczarowaniu nie zrobi? tego. Nadal ignorowa? j?, rozwi?zuj?c ostatni? lin?. To nie dzia?a?o. Albo straci?a moc kontrolowania umys?u, albo jeszcze w pe?ni jej nie odzyska?a. A mo?e by?a zbyt wyko?czona, nie skupi?a si? dostatecznie. Nagle przypomnia?a sobie co?. Jej kieszenie. Przeszuka?a je szybko, zastanawiaj?c si?, co wzi??a ze sob? z dwudziestego pierwszego wieku, je?li w og?le cokolwiek. Znalaz?a i z ulg? stwierdzi?a, ?e by? to dwudziestodolarowy banknot. – Masz – powiedzia?a, wr?czaj?c go m??czy?nie. Wzi?? go, zgni?t?, podni?s? do g?ry i przyjrza? uwa?nie. – Co to ma by?? – zapyta?. – Nie znam tego. – To dwudziestodolarowy banknot – wyt?umaczy?a Caitlin, zdaj?c sobie jednocze?nie spraw?, jak g?upio zabrzmia?y jej s?owa. Oczywi?cie. Jak?e m?g? go rozpozna?? Przecie? by? ameryka?ski. I mia? si? pojawi? dopiero za dwie?cie lat. Z uk?uciem strachu zda?a sobie spraw?, ?e wszystkie pieni?dze, jakie akurat przy sobie mia?a, by?y tu ca?kiem bezu?yteczne. – ?miecie – powiedzia? i wcisn?? jej pieni?dze z powrotem do d?oni. Obejrza?a si? i z uk?uciem strachu zauwa?y?a, ?e odwi?zywali liny, ?e ??d? mia?a za chwil? wyruszy?. Namy?li?a si? szybko, ponownie si?gn??a do kieszeni i wyci?gn??a jakie? drobne. Przeszuka?a je wzrokiem, wyj??a dwudziestopi?ciocent?wk?, wyci?gn??a d?o? i poda?a j? mu. Wzi?? z wi?kszym zainteresowaniem i podni?s? do ?wiat?a. Mimo to jednak nie by? przekonany. Wepchn?? monet? z powrotem w jej d?o?. – Wr?? z prawdziwymi pieni?dzmi – powiedzia?; r?wnocze?nie spojrza? na R??? i doda? – i ?adnych ps?w. My?lami powr?ci?a do Caleba. Mo?e tam by?, tu? poza jej zasi?giem, na wyspie Wenecji, zaledwie jeden kurs ?odzi? od niej. Poczu?a w?ciek?o??, ?e m??czyzna powstrzymywa? j? od spotkania si? z nim. Mia?a pieni?dze – tyle, ?e nie jego akurat. Poza tym, jego ??d? wygl?da?a na ledwie zdatn? do ?eglugi i by?a wy?adowana setkami ludzi. Czy jeden dodatkowy bilet m?g? robi? a? tak wielk? r??nic?? To po prostu nie by?o w porz?dku. Kiedy wcisn?? jej pieni?dze do r?ki, nagle ?cisn?? swoj? wielk?, spocon? ?ap? jej nadgarstek. ?ypn?? okiem w d?? i na jego twarzy pojawi? si? wielki, krzywy u?mieszek. Zobaczy?a jego niepe?ne uz?bienie i poczu?a smr?d p?yn?cy z jego ust. – Je?li nie masz pieni?dzy, zap?acisz mi inaczej – powiedzia?, u?miechaj?c si? w jeszcze bardziej odra?aj?cy spos?b. Jednocze?nie podni?s? d?o? i dotkn?? jej policzka. Zadzia?a?a odruchowo. Podnios?a r?k? i pacn??a go mocno, po czym wykr?ci?a sw?j nadgarstek z jego obj?cia. Jej w?asna si?a zadziwi?a j?. Spojrza? na ni?, najwidoczniej zaszokowany, ?e tak niepozorna dziewczynka mia?a w sobie tyle si?y. Jego u?miech zast?pi? grymas oburzenia i niezadowolenia. Zebra? ?lin? i plun?? wprost pod nogi. Caitlin spu?ci?a wzrok, zauwa?y?a, ?e plwocina wyl?dowa?a na jej butach, i poczu?a odraz?. ? Ciesz si?, ?e ci? nie pociacha?em – burkn??, po czym odwr?ci? si? do niej plecami obcesowo i wr?ci? do rozwi?zywania lin. Caitlin poczu?a, jak wzbiera w niej z?o??, pokrywaj?c policzki purpur?. Czy faceci wsz?dzie byli tacy sami? W ka?dym stuleciu i ka?dym wieku? Czy by?a to zapowied? tego, jak traktowano kobiety obecnie w tym miejscu? Przysz?y jej na my?l wszystkie inne kobiety, kt?re musia?y ?y? w tych czasach, znosi? to wszystko i poczu?a narastaj?c? w?ciek?o??. Mia?a wra?enie, ?e powinna stan?? w obronie ich wszystkich. Nadal sta? nachylony, rozwi?zuj?c liny, wi?c odchyli?a si? pr?dko i z ca?ych si? kopn??a prostaka prosto w ty?ek. Uderzenie odrzuci?o go w powietrze nad polerem, g?ow? do przodu, wprost do znajduj?cej si? pi?tna?cie st?p ni?ej wody. Wyl?dowa? w niej z g?o?nym pluskiem. Caitlin wbieg?a szybko po linowej rampie razem z R??? u boku i wcisn??a si? na wielk?, ?aglow? ??d? wy?adowan? lud?mi po brzegi. Sta?o si? to tak szybko, ?e mia?a nadziej?, i? nikt niczego nie zauwa?y?. I chyba w?a?nie tak by?o, poniewa? chwil? p??niej za?oga wci?gn??a na pok?ad linow? k?adk? i ??d? zacz??a odbija? od brzegu. Caitlin podbieg?a do burty i spojrza?a w d??: zauwa?y?a go, jak taplaj?c si? w wodzie i wynurzaj?c co chwila g?ow?, uni?s? pi??? w kierunku ?odzi. ? Zatrzyma? ??d?! Zatrzyma? ??d?! – wrzasn??. Jego krzyki uton??y jednak we wrzawie wiwatuj?cych z powodu wyruszenia w podr?? ludzi. Kto? z za?ogi zauwa?y? go jednak i podbieg? na stron? ?odzi, pod??aj?c za wskazuj?cym Caitlin palcem m??czyzny. Nie czeka?a, ?eby zobaczy?, co si? stanie. Szybko wcisn??a si? w g?sty t?um razem z R???, meandruj?c i wykr?caj?c raz w t?, raz w drug? stron?, a? w ko?cu dotar?a g??boko w sam ?rodek ?odzi, w ciasny g?szcz ludzkiej masy. Przepycha?a si? dalej, ca?y czas pozostaj?c w ruchu. Setki ludzi cisn??y si? ze sob?, a ona mia?a nadziej?, ?e dzi?ki temu jej nie zauwa??, ani R??y. W kilka minut ??d? nabra?a pr?dko?ci. Caitlin odetchn??a wreszcie g??boko. Zda?a sobie spraw?, ?e nikt za ni? nie szed?, a nawet, na tyle, na ile mog?a stwierdzi?, nikt jej nie szuka?. Zacz??a przeciska? si? przez t?um z wi?kszym spokojem, z R??? u boku, zmierzaj?c na odleg?y kraniec ?odzi. W ko?cu uda?o si? i, wcisn?wszy si? przy zat?oczonym relingu, opar?a si? o por?cz i wyjrza?a na zewn?trz. W oddali zobaczy?a wci?? ko?ysz?cego si? na wodzie m??czyzn?, kt?ry w?a?nie dop?yn?? do brzegu i zacz?? podci?ga? si? na nabrze?e. W tej chwili wydawa? si? ju? tylko niewielk? kropk? na horyzoncie. U?miechn??a si?. Dobrze mu tak. Popatrzy?a w druga stron? i prosto przed sob? zobaczy?a wy?aniaj?c? si? zza widnokr?gu Wenecj?. U?miechn??a si? szerzej, opar?a wygodniej na relingu i poczu?a, jak ch?odna morska bryza zacz??a rozwiewa? jej w?osy. By? ciep?y, majowy dzie?. Temperatura by?a w sam raz, a s?one powietrze dzia?a?o orze?wiaj?co. R??a podskoczy?a i, opar?szy ?apy o reling, r?wnie? wyjrza?a na zewn?trz i wci?gn??a powietrze. Caitlin uwielbia?a ?odzie od zawsze. Nigdy nie zwiedzi?a autentycznego, historycznego statku ?aglowego ? nie m?wi?c o ?eglowaniu na takowym. U?miechn??a si? i poprawi?a w my?lach: to jeszcze nie by? historyczny statek. By? nowoczesny. Jak na tysi?c siedemset dziewi??dziesi?ty rok przysta?o. Niemal wybuchn??a g?o?nym ?miechem, rozbawiona t? my?l?. Podnios?a wzrok na wysokie, drewniane maszty pn?ce si? do nieba. Obserwowa?a, jak marynarze uwieszeni na grubych linach podnosili powoli wielkie p?achty p??tna. Wkr?tce us?ysza?a ?opot materia?u. Wygl?da? na ci??ki. Marynarze pocili si? w s?o?cu, ci?gn?c za liny ze wszystkich si? tylko po to, aby podnie?? p??tno kilka cali wy?ej. A wi?c na tym to polega?o. Caitlin by?a pod wra?eniem ich sprawno?ci, jak g?adko im to sz?o. Nie mog?a uwierzy?, jak ta wielka, zat?oczona ??d? porusza?a si? tak szybko, zw?aszcza wobec braku dobrodziejstwa w postaci nowoczesnego silnika. Zacz??a zastanawia? si?, co pomy?la?by kapitan tej ?odzi, gdyby opowiedzia?a mu o silnikach z dwudziestego pierwszego wieku, o tym, jak o wiele szybciej m?g?by dzi?ki nim podr??owa?. Pewnie pomy?la?by, ?e zwariowa?a. Êîíåö îçíàêîìèòåëüíîãî ôðàãìåíòà. Òåêñò ïðåäîñòàâëåí ÎÎÎ «ËèòÐåñ». Ïðî÷èòàéòå ýòó êíèãó öåëèêîì, êóïèâ ïîëíóþ ëåãàëüíóþ âåðñèþ (https://www.litres.ru/morgan-rice/przeznaczona/?lfrom=688855901) íà ËèòÐåñ. Áåçîïàñíî îïëàòèòü êíèãó ìîæíî áàíêîâñêîé êàðòîé Visa, MasterCard, Maestro, ñî ñ÷åòà ìîáèëüíîãî òåëåôîíà, ñ ïëàòåæíîãî òåðìèíàëà, â ñàëîíå ÌÒÑ èëè Ñâÿçíîé, ÷åðåç PayPal, WebMoney, ßíäåêñ.Äåíüãè, QIWI Êîøåëåê, áîíóñíûìè êàðòàìè èëè äðóãèì óäîáíûì Âàì ñïîñîáîì.
Íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë Ëó÷øåå ìåñòî äëÿ ðàçìåùåíèÿ ñâîèõ ïðîèçâåäåíèé ìîëîäûìè àâòîðàìè, ïîýòàìè; äëÿ ðåàëèçàöèè ñâîèõ òâîð÷åñêèõ èäåé è äëÿ òîãî, ÷òîáû âàøè ïðîèçâåäåíèÿ ñòàëè ïîïóëÿðíûìè è ÷èòàåìûìè. Åñëè âû, íåèçâåñòíûé ñîâðåìåííûé ïîýò èëè çàèíòåðåñîâàííûé ÷èòàòåëü - Âàñ æä¸ò íàø ëèòåðàòóðíûé æóðíàë.